Rozdział 64
Pociągnęłam zębami kawałek bandaża. Kiedy w końcu się przedarł, zapragnęłam krzyknąć głośno "alleluja". Następnie z niewielkim trudem przykryłam nim rany.
Maki kocham cię, ale gdyby moja mama to zobaczyła to nic nie uchroniłoby nas przez rozdzieleniem.
Gdy skończyłam rzuciłam bandaż w kąt łóżka, a następnie wyszłam na korytarz. Siedziałam tu łącznie przez jakieś dwie godziny i szczerze miałam dosyć tego pokoju. Rozejrzałam się dookoła. Nikogo nie było, więc po prostu ruszyłam przed siebie.
- Co za cholerne urządzenie. - usłyszałam czyjeś syknięcie i gwałtownie się odwróciłam. Najwidoczniej stanęłam przed ostatnim z braci Sakamaki, który (tak nawiasem mówiąc)w tym momencie siłował się z komórką i ... najwidoczniej przegrywał.
- Pomóc w czymś?
Spojrzał na mnie wyraźnie zaskoczony. Chyba dopiero teraz mnie zauważył.
- A kim ty jesteś?
Jakoś nie chciało mi się tłumaczyć po raz kolejny z rzędu.
- Hikari. Narzeczona twojego najstarszego brata. Miło mi.
- Ale przecież on już ma..
Nagle telefon wydał dźwięk. Najwidoczniej przyszła nowa wiadomość. Wampir przerwał i spojrzał na urządzenie. Zaczął coś na nim zdenerwowany klikać. Westchnęłam w duchu, po czym obeszłam go i zerknęłam mu przez ramię.
- Musisz kliknąć tutaj. - pokazałam na klawisz.
- Tss. - syknął zirytowany, ale posłuchał.
Mimowolnie spojrzałam na nadawce. "Od Cassie"
Wciągnęłam powietrze i szybko odwróciłam wzrok. To była narzeczona Shuu? Nie. Uspokój się to nie twoja sprawa. Zresztą jak powiedział Reiji nie powinnaś się nią przejmować!
- Co za irytujący człowiek. - powiedział nagle wampir, po czym schował telefon do kieszeni.
- Człowiek? - pochwyciłam. - Przyjaźnisz się z ludźmi?
Znowu skupił swoją uwagę na mnie. - Nie.
Więc jednak to wampirzyca. Poczułam ukłucie zawodu. Gdyby była człowiekiem byłabym spokojniejsza. Nimi nigdy nie należało się przejmować..
Mimowolnie poczułam do tej dziewczyny niechęć.
- Mówiłaś, że kim jesteś? - zapytał nagle.
- Co? A tak. Narzeczoną Shuu. - westchnęłam zirytowana, widząc jego minę. - Tak wiem. Jesteś zszokowany. Wszyscy nagle jesteście. Ale mogę zapewnić, że w świetle prawa tylko ja mam za niego wyjść.
Odwrócił się wolno na pięcie. - Skoro tak mówisz. Nie chce mi się o to kłócić.
- No i dobrze. - mruknęłam.
Niedługo później zniknął mi z oczu. Cassie. Nigdy nawet o takiej nie słyszałam.
- Czy możesz coś zrobić z tymi rękami? - przewróciłam oczami i odwróciłam się do okularnika. - Pachnie tobą w całym domu.
- Nie mogę! - warknęłam.
Poprawił swoje okulary.
- Po kimś z twojej rodziny spodziewałem się nieco więcej.
To masz problem.
- Przykro mi. - mruknęłam lodowato.
W jednej chwili pociągnął mnie za rękę, po czym zaprowadził do jakiegoś pomieszczenia.
- Siadaj. Sam ci zrobię opatrunek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top