Rozdział 6

- Czego chcecie? – Lekko pobladłam.

- Musimy pogadać, nie słyszałaś? – Spytał Potter.

- Zostawcie ją – syknęła Lily.

Miałam wrażenie, że wszystko dociera do mnie jakby z oddali. Jakbym była pod wodą. Zrobiło mi się nie dobrze. Byłam przerażona faktem, że mogli wszystko usłyszeć, chociaż nie bardzo wiedziałam czemu. Może bałam się, że pomyślą, że blefowałam i coś mi zrobią. Chociaż to tylko podejrzenia.

- Chris? Czy wszystko dobrze? – Otrzeźwił mnie głos Lily.

- Co? Tak, tak. Wszystko jest dobrze. Dzięki, że pytasz. Możemy już iść? – Powiedziałam nadal lekko otępiała. Co się ze mną dzieje?! Myślałam, idąc z Lily jak najdalej od Huncwotów.

- Christina, naprawdę nie wyglądasz najlepiej. Może pójdziemy do Skrzydła Szpitalnego? – Zaproponowała.

- Nie, nie.

- To może porobimy coś innego?

- Czemu nie? Jak weszłaś do dormitorium czytałam książkę, może usiądziemy gdzieś i poczytamy coś?

- Dobry pomysł, możemy potem pouczyć się paru zaklęć. Mnie to zawsze uspokaja.

- Jasne – zgodziłam się.

Poszłam z Lily po moją książkę i ruszyłyśmy na poszukiwanie jakiegoś miejsca, gdzie mogłybyśmy poczytać i poćwiczyć zaklęcia. Kiedy byłyśmy w okolicach siódmego piętra ze zdenerwowania zaczęłam chodzić w tę i z powrotem. Lily w międzyczasie otworzyła drzwi, które znajdowały się obok nas.

- Spójrz, Christino! Tutaj będziemy miały spokój – zawołała nagle.

Zajrzałam do pomieszczenia. Miało wysokie sklepienie, a mimo to było bardzo przytulnie. W jednym z rogów, pod wysokimi regałami pełnymi książek, leżały miękkie pufy. W środku był też duży kominek z wesoło trzaskającym ogniem.

- Niesamowite – westchnęłam. – Zaraz, ale jak to możliwe, że nie znalazłam tego pokoju wcześniej? Byłam już chyba w każdym miejscu w Hogwarcie, no nie licząc Komnaty Tajemnic, jeśli w ogóle istnieje.

- Nie wiem, ale to szkoła magii. Tu wszystko jest możliwe – zaśmiała się Lily.

- Masz rację – Uśmiechnęłam się. – Ja zajmuję tą pufę – zawołałam i rzuciłam się na nią.

Lily wpadła na pufę obok mnie.

- Brakuje jeszcze tylko przekąsek i byłoby wszystko czego potrzeba w życiu – mruknęłam, a Lily zachichotała. – Wiesz, na tej pufie to ja mogłabym spać, jest tu dużo magii, osoba, której na mnie zależy, są książki, brakuje tylko jedzenia i picia. Wtedy bym tu zamieszkała – znowu wybuchłyśmy śmiechem.

- To o czym czytałaś tą książkę, z której mamy się uczyć? – Spytała Lily, gdy się uspokoiłyśmy.

- Zaklęcia zmrożenia płomieni na przedmiotach – odpowiedziałam. – Mam tylko wrażenie, że kiedyś je już rzuciłam, tylko nie wiem na co.

- Może ci się przypomni, jak zaczniesz mnie go uczyć – Zaproponowała.

- Jestem za – ucieszyłam się.

- To od czego zaczynamy?

- Chyba zaczniemy od ruchu dłoni, spójrz, o tak – rozpoczęłam naszą „lekcję". Lily powtórzyła gest. – Świetnie! Teraz z różdżką.

Lily wykonywała, to co jej mówiłam, bezbłędnie. Przećwiczyłyśmy inkantację, ruch różdżką i całe zaklęcie.

- Brawo! Szybko załapałaś, Lily – pochwaliłam ją.

- Tylko dzięki tobie – odpowiedziała, a ja się speszyłam.

- Dzięki – wymamrotałam.

- To teraz próbujemy na czymś? – Zaproponowała dziewczyna.

- Jasne – odpowiedziałam i zaczęłam rozglądać się za czymś, na czym mogłybyśmy spróbować. W oko wpadło mi niewielkie, kartonowe pudełko. Podbiegłam do niego i je chwyciłam. – Mam! Na tym poćwiczymy, a potem wrzucimy je do kominka i sprawdzimy, czy się udało.

- Zaczynajmy – uśmiechnęła się Lily.

Uśmiechnęłam się do Lily. Postawiłam pudełko i się cofnęłam kilka kroków. Lily rzuciła zaklęcie bezbłędnie. Wzięłam pudełko do ręki i podeszłam szybkim krokiem do kominka. Kiedy je wrzucałam, przed oczami stanął mi obraz z przed jakiegoś czasu. Wzięłam pudełko zeszłam do pokoju wspólnego i wrzuciłam pudełko do ognia. Odwróciłam się na pięcie i zadowolona z siebie wróciłam do sypialni.

- Lily – zwróciłam się do dziewczyny.

- Christina? Wszystko dobrze? – Zmartwiła się.

- Już pamiętam, gdzie rzuciłam tamto zaklęcie. Muszę coś sprawdzić, teraz – ruszyłam biegiem, a Lily pobiegła za mną.

Biegłam przez korytarze Hogwartu. Powietrze rozwiewało moje kasztanowe włosy. Wbiegłam po schodach na korytarz, a potem kolejny. Chwilę potem stałam zdyszana przed portretem Grubej Damy. Wydyszałam hasło i wpadłam do Pokoju Wspólnego. Podbiegłam do kominka. Zajrzałam do niego i poczułam, że blednę.

- Christina? – Podeszła do mnie zziajana Lily. – Powiedz mi, co się dzieje?

- Pamiętasz jak w święta weszłam do pokoju wspólnego i wrzuciłam coś do ognia? – Spytałam jej roztrzęsiona.

- Tak, a o co chodzi?

- To w tym pudełku miałam listy od rodziny, na nie rzuciłam zaklęcie, które dzisiaj ćwiczyłyśmy. Teraz go tu nie ma, więc ktoś je zabrał. Muszę je znaleźć, bo jeszcze ktoś wszystkim powie, że nawet rodzina mnie nie chce – jęknęłam.

- Właśnie o tym chcieliśmy z tobą porozmawiać – powiedział, tuż za moimi plecami, James Potter.

Lily spojrzała na mnie, za pewne zastanawiając się, jak na to zareaguję. Ja wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na Jamesa. Zobaczyłam, że tuż za nim stała reszta Huncwotów.

- Jak chcecie o tym pogadać to pójdźmy do innego miejsca – zarządziłam.

- Chodźcie za nami.

Razem z Lily ruszyłyśmy za Huncwotami.

- Ktoś ich podmienił? – Szepnęłam do Lily.

- Możliwe – odpowiedziała, również szeptem. Obie zachichotałyśmy.

Huncwoci zaprowadzili nas do swojego dormitorium. Usiadłyśmy z Lily na jednym z łóżek, a oni stanęli przed nami.

- To powiedzcie, po co nas tu ściągnęliście? – Spytałam.

- No, na rozmowę – stwierdził Potter.

- To ją zacznijcie – westchnęłam.

- Sądzę, że możemy zacząć od pokazania ci czegoś – zaczął Remus. Podszedł do szafki i wyciągną z niej...

- Moje pudełko! – Krzyknęłam i zerwałam się z miejsca. Wyrwałam pudełko Lupinowi i otworzyłam je. Westchnęłam. Leżały tam wszystkie listy od rodziny. Tak, jak wtedy, kiedy widziałam je po raz ostatni. Zastanawiało mnie, dlaczego jestem tak przywiązana do czegoś, co wiąże się z moim bólem.

- Czytaliśmy te listy - zaczął niepewnie Black.

- CO TAKIEGO?! – krzyknęłam, odwracając się w jego stronę.

- Chcieliśmy się dowiedzieć, dlaczego skazałaś je na spalenie – żachnął się Potter.

- I czego teraz chcecie? – warknęłam.

- Eee... no... przeprosić... - mruknął Black spuszczając wzrok. Wściekłam się niemiłosiernie.

- CO TAKIEGO?! I CO JESZCZE, OCZEKUJECIE, ŻE WAM WYBACZĘ ZA LATA ZNĘCANIA SIĘ NADE MNĄ? POWALIŁO WAS, CZY CO?! – wrzasnęłam. Byłam wściekła i załamana naraz.

- No w sumie, to... masz rację – zapiszczał Peter. – Oni chcieli, żebyś im wybaczyła.

- Stanie się to tylko wtedy, kiedy zrozumiecie, że ja też jestem człowiekiem i mam uczucia – powiedziałam i trzymając pudełko, wybiegłam z pokoju.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top