Rozdział 75

Cześć. To ja tak na początku wspomnę, żeby nikt mnie nie zabił za tę scenę na końcu. Całkowitą winę za jej powstanie ponosi moja koleżanka, która męczyła mnie o to. Według mnie jest idiotyczna, ale ona uznała, że mam ją dodać, więc do niej pretensje. Natalia, jeśli to czytasz, to załóż w końcu wattpada. Koniec ogłoszeń.

*****

Rok 2014

Na fotelu w salonie znajdującym się w jego własnym mieszkaniu siedział nie kto inny, tylko Draco Malfoy. 

Ręce miał skrzyżowane na piersi, a jego wzrok był utkwiony w jakimś punkcie za oknem, który mógł dostrzec tylko ten blondyn. Miał tego dnia zasłużone wolne po poważnej operacji, którą musiał przeprowadzić poprzedniej nocy. Teoretycznie miał wykorzystać ten dzień na zdrowy sen, ale nie miał na to ochoty. Chciał zostać w pracy, bo tak naprawdę nie był aż tak bardzo zmęczony. Zabiegiem stresowała się bardziej asystująca mu stażystka, niż on sam. Nie mógł jej za to winić, bo w jej wieku miał podobne odczucia. Z biegiem czasu przychodziło to z większą łatwością. Wiadomo, zdarzały się dni załamania, albo dni z wyjątkowo ciężkimi przypadkami. Zaraz po wojnie Klinika Świętego Munga miała pełne ręce roboty. Niektórych ran zwyczajnie nie można było leczyć za pomocą magii, więc stosowano mugolskie sposoby. I wtedy nagle zaczęto szukać pomocy u urodzonych wśród mugoli. Oczywiście nie wszyscy czystokrwiści wyznawali zasadę „mugole są be", ale przecież zarówno przed wojną, w jej trakcie, jak i po niej istniała ta niechęć. Przecież Draco też na początku myślał, że mugolaki i mugole to najgorsze zło, jakie istnieje na świecie. Jak na ironię, wziął ślub z mugolaczką. I to nie byle jaką, Hermioną Granger we własnej osobie.

Zaśmiał się cicho na wspomnienie, gdy poszedł do jej rodziców prosić o rękę ich córki. Pewnie w pierwszych latach nauki w Hogwarcie naopowiadała im samych okropnych rzeczy o tym blondynku, który wyzywał ją od „szlam", bo niezbyt ucieszyli się na jego widok. Minęło kilka godzin, zanim w końcu udało mu się uzyskać zgodę, ale nawet po ślubie nie do końca mu zaufali. Nie wspominając o spotkaniu Gryfonki z JEGO rodzicami, bo to była zupełnie inna bajka.

Z zamyślenia wyrwał Malfoya głos córki. Oderwał wzrok od okna i spojrzał na małą szatynkę, która stanęła obok jego fotela, machając mu rączką przed oczami. Czasem nie mógł zapanować nad jej temperamentem i energią. To dziecko nie potrafiło usiedzieć na jednym miejscu.

– Przepraszam, Rose. Mówiłaś coś? - uśmiechnął się do niej lekko, gdy ujrzał jej obrażoną minę.

– Tato, mówię do ciebie od 5 minut, a ty nic. Normalnie jakbyś był spetryfikowany. - mruknęła zła. - Jakiś Pan przyszedł i chce z tobą porozmawiać. Wiem, że kazałeś nie otwierać nikomu, ale on tu chyba kiedyś był u ciebie.

Zmarszczył brwi. Przecież tego dnia nie spodziewał się niczyjej wizyty. Blaise'a mała kojarzyła, swoich dziadków też przecież znała. Starał się zbyt wielu ludzi nie przyprowadzać do domu, adresu też byle komu nie podawał, więc nie miał pojęcia, kto śmie mu zawracać głowę. Poprosił więc dziewczynkę, żeby zaprosiła przybysza do salonu i zajęła się czymś pożytecznym. Chwilę później jego oczom ukazała się sylwetka znajomej osoby. A ten tu czego?

– Malfoy, ruszaj swój arystokratyczny tyłek i zbieraj się. Zabieram cię do Hogwartu. - ogłosił już na wejściu. Blondyn spojrzał na niego jak na wariata. Po cholerę ma tam iść, skoro nie było potrzeby? Jego syn raczej nic nie przeskrobał, przynajmniej miał taką nadzieję.

– Evmoon, jesteś zbyt młody, by mi rozkazywać. - odparł, posyłając mu złośliwy uśmiech. - No i po co mnie chcesz tam ciągnąć?

Drugi mężczyzna westchnął i usiadł na drugim fotelu. Nie robił sobie nic z oburzonego spojrzenia gospodarza, tylko odpowiedział najspokojniej jak umiał.

– Po pierwsze, jestem od ciebie tylko 3 lata młodszy. - przypomniał. - Po drugie, obraz Dumbledore'a cię wzywa. No i Dyrektor McGonagall.

Draco spojrzał na swojego gościa, jakby szukając w jego twarzy objawów blefu. Z niechęcią musiał jednak przyznać, że mówił prawdę. Tak naprawdę nie miał ochoty rozmawiać z portretem byłego dyrektora Hogwartu. Z obecną dyrektorką też nie bardzo. No i nie miał co zrobić z Rose, bo Hermiona miała wrócić dopiero wieczorem.

– Ja pasuję, nie mam z kim córki zostawić. - rozłożył ręce w pozornie bezradnym geście. Liczył, że to przekona młodszego mężczyznę i da mu spokój. Jego nadzieja jednak umarła.

– Ja ją popilnuję, albo zabierzesz ją ze sobą. - Evmoon wzruszył ramionami, jakby to było oczywiste. - Właśnie, mam ci coś jeszcze do przekazania. Sophie się odezwała.

Właściciel mieszkania spojrzał na niego jak na wariata. On sobie chyba żartował.

– Zwariowałeś. Nie zostawię z tobą dziecka. Pogadamy, jak będziesz mieć swoje. - stwierdził i wstał. Chyba lepiej już odpuścić, bo im szybciej tam pójdzie, tym wcześniej będzie w domu. Wychylił się przez drzwi salonu i zawołał:

– Rose, zbieraj się! Zabieram cię do Hogwartu!

Zerknął na Matthewa Evmoona, który w dalszym ciągu siedział na fotelu i uśmiechał się zwycięsko. Zaraz jednak przypomniał sobie o ostatnich słowach rozmówcy. Miał wieści od bliźniaków, to niech gada. Posłał mu ponaglające spojrzenie.

– Twoje młodsze „ja" dostało już list od ciebie i od Zakonu. - poinformował Matt. - I Potter został uratowany przed śmiercią w jeziorze.

Blondyn westchnął cicho. Po cholerę ona go ratowała? A, no tak, musiał przecież zabić Voldemorta. Był potrzebny, a zabija się tylko niepotrzebnych.

- Cudownie. - mruknął. - Informuj mnie na bieżąco. A teraz lecimy. Rose, ile mam czekać?

Rok 1997

Lysander spędził już kilka godzin w pracowni eliksirów. Warzył eliksiry wraz z Draco, Snape'em i Hermioną, którzy postanowili pomagać, chociaż przez okres ich obecności. Severus musiał przyznać, choć niechętnie, że ten Hallow ma smykałkę do mikstur. Dalej jednak nie mógł zrozumieć, skąd wzięło się to rodzeństwo. Wspominali często o Hogwarcie, ale przecież wiedziałby, gdyby tacy uczniowie się tutaj uczyli. I w dodatku jakiś Profesor Evmoon, cóż to za postać? Jedyne osoby z rodziny Evmoon, które kojarzył to Henry, który uczył się razem z nim na roku, i Matthew, który był aktualnie na trzecim roku w Slytherinie.

Snape miał zapytać Lysandra o co z tym wszystkim chodzi, ale wątpił, aby chłopiec mu to wyjaśnił. Czuł, że z tego zrobiła się większa tajemnica, niż myślał. Intrygowała go również reakcja Sophie na jego pytania o ich rodziców. Nie przypominał sobie nazwiska Hallow, więc zapewne było zmyślone. Tylko jak naprawdę mieli na nazwisko?

Nagle usłyszeli głośny dźwięk świadczący o uderzeniu, dochodzący z korytarza. Snape prędko otworzył drzwi, żeby zobaczyć co się stało, a reszta podążyła za nim. Po drugiej stronie zobaczyli rozwalonych na podłodze jakiegoś chłopaka ze Slytherinu i Sophie.

– Uważaj, jak chodzisz. - syknął Ślizgon, pocierając ręką tył głowy.

– To raczej ty powinieneś uważać, mały. - uśmiechnęła się złośliwie. - Twoje nazwisko?

– A po co ci to wiedzieć? I nie mów do mnie mały. Mam 13 lat.

– No i fajnie, a ja mam 16, więc mam do tego pełne prawo. - przewróciła oczami i zagrodziła mu drogę. - Nazwisko, raz, dwa.

– Evmoon. - mruknął niechętnie. - Matthew Evmoon. Mogę już iść?

Dziewczyna znieruchomiała z zaskoczenia. Trafiła na Matta za jego młodych czasów. Tego najbardziej starała się uniknąć, a jednak stało się. Postanowiła więc mu odpuścić. I w zasadzie musiała, bo z naprzeciwka zbliżali się Harry, Alexandra i Ron.

– A ty, co tutaj robisz? - zdziwił się Harry.

– Znowu bawię się w sowę pocztową. - prychnęła Sophie. - A wasza trójka to na gościnne występy, czy jak?

Matthew w tym czasie zdążył się już ulotnić do Pokoju Wspólnego Slytherinu. Wiedział, że podawanie swoich danych byle komu może być trochę niebezpieczne, ale ta dziewczyna wydawała się dziwna, więc wolał zejść jej z oczu. Nie był fanem konfliktów, chyba że były naprawdę konieczne.

Panna Potter, a raczej oficjalnie Hallow, weszła do pracowni, nawet nie czekając na odpowiedź przybyłej trójki. Podeszła do Snape'a i wręczyła mu kopertę zaadresowaną do niego. Zastanowiła się, ile będzie musiała dostarczyć tych listów. No i w sumie dlaczego to ona miała to robić, a nie Lysander. Tak naprawdę przesyłka mogła równie dobrze lądować bezpośrednio u adresata. Odetchnęła głęboko i skrzywiła się. Nie lubiła przebywać w sali eliksirów, więc ledwo wytrzymywała te trzy godziny tygodniowo. Zresztą, nie była jedyna.

Mężczyzna uniósł brew, ale zabrał kopertę z rąk dziewczyny i schował ją do kieszeni. Postanowił przeczytać to później. Teraz miał inne rzeczy na głowie.

– On dostał to samo co ja? - zainteresował się Draco. Miał nadzieję, że odpowiedź będzie twierdząca i zyska kogoś, z kim będzie mógł dzielić tę wiedzę.

– Skąd mam wiedzieć? - wzruszyła ramionami. - Nie wolno nam otwierać tych listów, więc aktualnie możesz wiedzieć rzeczy, których ja nie wiem.

Och, gdybyś tylko wiedziała...

– Ale tak czy siak, wątpię. To raczej byłoby bezsensowne pisać to samo do kilku osób.- dodała po krótkim namyśle. Szczerze mówiąc, była ciekawa co takiego znajduje się w liście Snape'a, skoro jego starsze „ja" nie mogło do niego napisać. Pewnie dostał jakąś notkę od Zakonu albo coś w tym stylu.

– O co chodzi z tymi listami? - spytała Alexa, podchodząc bliżej. Już wcześniej zauważyła dziwne zachowanie Draco i jego spojrzenia kierowane do Harry'ego. Chłopak wyraźnie się czymś denerwował i próbował to ukryć. Próbowała go zapytać o co chodzi, ale uparcie twierdził, że nic się nie dzieje. Przecież na pewno byłoby lepiej, gdyby się podzielił tym, co go trapi. A teraz kolejny list, tym razem do Snape'a. Co się dzieje?

– Pogaduszki urządzicie sobie później. Potter razy dwa, Granger i Weasley mają Oklumencję. Malfoy i Hallow kontynuują eliksiry, ale zostaję tutaj, żebyście nie rozwalili pracowni. A ty, Hallow właśnie wychodzisz, czy wielmożna Profesor McGonagall tobie też kazała uczyć się Oklumencji, ale nie powiadomiła mnie o tym? - Snape spojrzał wyczekująco na dziewczynę w szacie Gryffindoru, która już otwierała usta, by odpowiedzieć na wcześniejsze pytanie. Alexa uznała więc, że najwyraźniej nie dowie się niczego na ten temat w tym momencie.

Sophie tylko mruknęła coś pod nosem i wyszła z sali. Te słowa z pewnością jednak nie były pożegnaniem. Korciło ją, żeby kiwnąć głową na znak potwierdzenia i pokazać co potrafi, jeśli chodzi o ochronę umysłu przed penetracją z zewnątrz. Nie musiała się tego uczyć teraz, skoro potrafiła to w swoich czasach. Zrezygnowała jednak z tego pomysłu i skierowała się do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Musiała złożyć raport z dzisiejszego dnia. I w dodatku odrobić pracę domową z Transmutacji. Pokręciła głową z niedowierzaniem, bo była zaskoczona tym, że po tak krótkim czasie od śmierci dyrektora lekcje normalnie się odbywają, jakby nic nigdy się nie stało. No, ale aktualnie miała udawać pilną uczennicę, którą raczej nie była, więc nie zamierzała się wtrącać zanadto.

– Zero wychowania, zero. - pokręcił głową Snape, gdy drzwi zamknęły się za Panną Hallow. - Gryffindor traci dziesięć punktów za brak szacunku do nauczyciela. A teraz do roboty. Weasley, ty pierwszy.

Lekcja Oklumencji nie szła aż tak tragicznie w porównaniu z poprzednimi. Nawet Harry zrobił duże postępy, mimo że był zajęty ostatnimi czasy. Okazało się, że Hermiona i Alexa mają podobny system ochronny umysłu. Różnica, choć niewielka, polegała na tym, że Gryfonka obrała sobie regał z książkami, a Ślizgonka barykadę z książek. Zielonooka zdziwiła się, że tym razem lepiej poszło, chociaż nie podobało jej się, że uwolniła wspomnienie z wczorajszego dnia. Chciała wtedy powiedzieć coś zupełnie innego, ale przecież nie wypadało. Całe szczęście, że to nie Scire Verum wybierało wersję prawdy, tylko osoba pod jej wpływem. Przecież powiedziała prawdę, ale nie tę, którą miała na końcu języka. Miała nadzieję, że Snape nie wyczuł jej prawdziwych myśli. Gdyby się to wydało, byłaby skończona i uznana za większą idiotkę, niż jest, jeśli to w ogóle było możliwe.

Wszystko wskazywało, że nic się już tego dnia nie wydarzy i będzie to spokojny wieczór, ale oczywiście w Hogwarcie nigdy nie mogło być spokojnie. W momencie, gdy Severus po raz ostatni siedział w umyśle Harry'ego, jego Mroczny Znak dał o sobie znać. Szybko zerwał kontakt i zaklął cicho.

– Nosz... Znowu? Dopiero wczoraj tam byłem. - skrzywił się i kazał im niczego nie popsuć, a najlepiej przelać eliksiry do fiolek i wyjść.

Przywołał swoje czarne szaty zaklęciem, mając aktualnie „gdzieś" fakt, że robi to na oczach uczniów. Przecież oni i tak doskonale zdawali sobie sprawę z jego zajęcia.

– Niech Pan na siebie uważa. - usłyszał głosy Alexandry i Lysandra. Odwrócił się zdezorientowany, myśląc, że się przesłyszał, ale jednak nie. Nie miał czasu się nad tym zastanawiać, bo znak palił coraz bardziej, więc tylko skinął głową i wyszedł.

Reszta spojrzała na tę dwójkę z mieszanymi uczuciami. Harry, Hermiona i Ron z zaskoczeniem, Draco próbował ukryć pełen satysfakcji uśmiech, a Alex i Lysander zmierzyli się wzrokiem. Lysander powiedział tak dlatego, że chciałby chociaż pokazać, iż zależy mu na tym Mistrzu Eliksirów. Chodziło oczywiście o sens, że jest jego wzorem do naśladowania i tak dalej. W zasadzie przy drugim spotkaniu podmienił mu szampon na farbę do włosów, ale to był tylko wypadek przy pracy.

Alexandra jednak nie do końca wiedziała, dlaczego wypowiedziała te słowa. Po prostu jakoś... dobrze się czuła w jego towarzystwie i dziwnie by było, gdyby zginął. Nie umiała tego wyjaśnić, ale towarzyszyło jej takie głupie uczucie, że zależy jej czy wróci cały i zdrowy. Pewnie Matt i Will wyśmieliby ją teraz i kazali iść do jakiegoś psychologa. Miała jednak nadzieję, że jej brat i reszta nie będą dopytywać, bo nie wiedziała co mogłaby im powiedzieć. Draco nagle wpadł na pewien pomysł i uśmiechnął się złośliwie. Miał już w głowie plan, który miał wypalić mimo wszystko.

Severus wszedł do gabinetu Czarnego Pana zainteresowany powodem wezwania. Gdyby to było zebranie, byliby też pozostali. Tymczasem przy biurku siedział tylko Voldemort, a z dwóch jego stron stały jego dzieci.

Rosalie oczywiście jak zwykle uśmiechnęła się szeroko do przybysza, żeby się podlizać. Lucas jednak uparcie milczał ze wzrokiem utkwionym w podłodze. Snape pokusiłby się o stwierdzenie, że młodemu został odcięty język, ale jednak miał go na swoim miejscu.

– Severusie, pewnie zastanawiasz się dlaczego cię wezwałem. - odezwał się Czarny Pan i wskazał młodszemu mężczyźnie krzesło.

– Owszem, Panie. Przyznam, że zaskoczyło mnie tak szybkie zaproszenie. Byłem tutaj zaledwie wczoraj rano.

– Myślałem, że lubisz spędzać czas w moim towarzystwie, Severusie. - Tamten udał, że mocno go zasmuciła wypowiedź sługi.

Taak, o niczym innym nie marzę, tylko całe dnie spędzać w pobliżu ciebie.

– Tak, Panie. Jednak mam teraz trochę pracy w Hogwarcie. Zostały wznowione zajęcia i...

I tutaj przerwano mu, bo oczywiście Riddle'owi nikt nie miał prawa przerywać, ale on już miał takie prawo.

– Ach, oczywiście. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się tego, że Zakon ponownie ci zaufa. Jak widać, mają zbyt miękkie serca i uwierzyli w twoją bajeczkę o tym, że Dumbledore kazał ci go zamordować. - zaśmiał się i pokręcił głową.

Rosalie również zachichotała cicho, a śmiechem dorównywała Belli z czasów, gdy nie trafiła jeszcze do Azkabanu. Szybko jednak ucichła pod spojrzeniem swego ojca, który ponownie zabrał głos.

– Za chwilę będziesz mógł wrócić do swoich obowiązków, bo niedługo przybędzie ci ich więcej. Staniesz się w końcu dyrektorem. A teraz, mam dla ciebie mały prezent za zasługę, czyli zabicie Albusa Dumbledore'a.

Wstał, podszedł do Severusa i machnął różdżką wokół niego w określony sposób. Młodszy czarodziej nie miał okazji, żeby poznać inkantację zaklęcia, bo tamten używał magii niewerbalnej. Stał więc spokojnie, czekając aż skończy, w nadziei, że to nic strasznego w skutkach. Po kilku chwilach Czarny Pan w końcu skończył i uśmiechnął się zadowolony. Jego wierny sługa jeszcze mu za to podziękuje.

– Miłej zabawy, Severusie. - powiedział na pożegnanie i odprawił go.

Snape zmarszczył brwi zdziwiony i opuścił Malfoy Manor. Nie czuł się jakoś inaczej, więc podejrzewał, że zaklęcie zadziała trochę później. Co miało jednak znaczyć to „Miłej zabawy, Severusie."? Wiedział jedno, nie podobało mu się to.

Aportował się do Hogwartu, licząc, że lochy są całe. Jak się okazało, były w nienaruszonym stanie. Czuł jednak, że coś jest nie tak. Zajrzał do pracowni – pusto. W gabinecie – też pusto. Wzruszył więc ramionami i ruszył do salonu. I tam przeżył małe zaskoczenie, bo na fotelu siedziała Potter. Co ona tu robiła? Tego chyba nawet najstarsi Jeżowie nie wiedzieli.

– Czy tu wisiała strzałka „Przytułek dla sierot"? - uniósł brew, wieszając szaty na krześle. Uznał, że później je odwiesi, kiedy już wyrzuci tę dziewczynę ze swoich kwater. Ona od razu zdała sobie sprawę z jego obecności i podniosła się z fotela.

– Nic Panu nie jest? - spytała niepewnie, podchodząc bliżej. Całkowicie zignorowała jego pytanie.

– Nic. - odparł krótko. - Ale ciebie to nie powinno interesować. Co tu robisz?

– W zasadzie nie wiem. - wyznała pół szczerze. Nie to chciała powiedzieć, ale jej język nie kontaktował się z umysłem. - Po prostu jakoś czułam... czułam, że muszę tu zaczekać.

Dobra, ten wieczór można było zaliczyć chyba do jakiegoś dnia dziwnych zdarzeń. Najpierw Voldemort daje mu prezent, który Merlin wie co robi, a teraz ona mówi, że musiała na niego zaczekać. Chyba powinien iść się położyć. Zamiast tego spojrzał na nią z politowaniem. A przynajmniej taki miał zamiar.

– Zaczekałaś, widzisz, że mrówki mnie jeszcze nie zżerają, więc możesz sobie iść. - stwierdził. Już ruszył w kierunku drzwi, by nawet jej je otworzyć, ale ona nagle ponownie się odezwała.

– Nie! Znaczy, ja... - zaczęła się plątać. Te czekoladki, którymi poczęstował ją Draco, nie były chyba jednak takie bezpieczne. - Muszę coś powiedzieć.

– No to mów. - ponaglił ją ruchem ręki. Poczuł jednak jakiś opór, który uniemożliwił mu dalszą drogę do drzwi.

– Problem w tym, że nie wiem jak. - mruknęła, zasłaniając twarz dłońmi. Zawsze była słaba w przemowach, a teraz to już kompletnie zabrakło jej słów.

Westchnął cicho i wzniósł oczy do sufitu. Mógł przecież użyć legilimencji i sprawdzić o co jej chodzi, ale nie chciał tego robić.

– Jeśli mam aktualne informacje, to do powiedzenia czegoś służą usta, tak samo jak do kilku innych rzeczy. Wystarczy je otworzyć, uruchomić struny głosowe i już. No, wysłowisz się dzisiaj?

Dziewczyna nie mogła już tego wytrzymać. Miała ogromną ochotę zamordować Draco za tę jego czekoladę. Co on do cholery do nich dodał? Odsunęła dłonie od twarzy i spojrzała na mężczyznę. Podeszła bliżej i przygryzła wargę. Podświadomie czuła, że robi wielką, ale to wielką głupotę, jednak mało ją to w tej chwili obchodziło. Chyba dlatego powinna być Gryfonką, a nie Ślizgonką.

Stanęła na palcach i musnęła ustami jego wargi. Dyktowała jej to jakaś dziwna siła, płynąca z głębi. Odsunęła się spanikowana i już miała uciec, kiedy on przyciągnął ją do siebie.

Severus nie miał pojęcia co w tej chwili nim kieruje, ale wiedział, że nie powinien tego robić. Jakiś czas też miał podobne odczucia, ale wtedy chodziło mu o odkrycie planów Złotego Chłopca i jego świty. Teraz nie miał takiej potrzeby. Podejrzewał jednak, że miał z tym coś wspólnego Czarny Pan, ale z drugiej strony, po co miałby to robić? Jakiś głosik w głowie, którego dotąd nie było, szeptał mu słowa w stylu „Wykorzystaj okazję, może dowiesz się prawdy". Wyrzucił na chwilę z myśli wyrzuty sumienia. Przecież to ona przyszła do niego, a nie on do niej. Całował ją powoli, żeby mogła w razie czego odsunąć się i odejść swobodnie. Pragnął, żeby to zrobiła, żeby zrozumiała swoją głupotę, bo później nie będzie odwrotu. Nie chciał wcześniej przyznać tego nawet przed sobą, ale... Zresztą, nieważne. To pewnie zaklęcie podsyła mu te dziwne myśli i zapewne jego zachowanie jest efektem czarów.

W pewnym momencie odsunęli się od siebie. Alexa przełknęła ślinę i założyła za ucho kosmyk włosów, który opadł jej na twarz. Czuła gorąco na twarzy i nie wiedziała gdzie podziać oczy.

– Ja...- zaczęła, ale urwała, bo nie miała pojęcia co dalej powiedzieć.

– Wiem. - odparł krótko, chociaż nie mógł wiedzieć. Teraz nie panował nad swoim językiem dosłownie i w przenośni. Spojrzała na niego zdziwiona.

– Skąd...

– Po prostu wiem. - uciął i ponownie złączył ich usta. Spojrzał w oczy dziewczyny, dokładnie takie same jak Lily, ale wyrzucił rudowłosą z pamięci, chociaż w tej chwili. Zauważył, że oczy szatynki dziwnie błyszczały. Podejrzewał, że i jej ktoś podał jakiś specyfik, więc chciał przerwać ten cały teatrzyk, ale nie umiał się na to zdobyć. Jego podświadomość twierdziła, że przecież tego chciał, ale nauczył się, że czasem lepiej nie ufać własnej podświadomości.

– Nie myśl tyle. - mruknęła cicho Ślizgonka. I teraz, już z pewnością pod wpływem zaklęcia Voldemorta, wziął ją na ręce i ruszył do sypialni.

A Draco Malfoy? On wyszedł zza szafy i przełknął cicho ślinę. Z jednej strony był zadowolony, ale z drugiej wiedział, że jutro będzie z nim źle.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top