Rozdział 63
Obudził ją czyjś cichy jęk. Otworzyła natychmiastowo oczy i zorientowała się, że jest w jakimś pomieszczeniu. Przypominało ono trochę salon. Nie rozglądała się jednak zbyt uważnie, tylko namierzyła źródło tego jęku. Okazał się nim Harry. Leżał na podłodze trzymając się za ranę z boku. Tkwił tam mały sztylet, który na razie tamował wypływ krwi. Sam chłopak był cały blady i miał zamknięte oczy, ale był przytomny. Alexandra podeszła do niego nie wiedząc co zrobić. W szufladzie biurka znalazła dwa bandaże zwinięte w ruloniki i klej w sztyfcie. Uznała, że to musi wystarczyć. Wróciła do brata i kucnęła na podłodze obok niego. Ułożyła klej i jeden z bandaży po obu stronach sztyletu i owinęła drugim bandażem. To raczej wystarczyło, żeby go usztywnić i żeby nie uszkodził sobie niczego więcej w środku.
– Gdzie my jesteśmy? - wykrztusił cicho Harry otwierając oczy.
– Mnie pytasz? - wzruszyła ramionami i rozejrzała się ponownie dookoła. Nie była tu jeszcze nigdy, ale też nie sądziła, żeby była to siedziba Sami-Wiecie-Kogo.
Chwilę później do środka weszła czarnowłosa kobieta wyglądająca na sympatyczną. Niosła w rękach tacę z jedzeniem. Na ich widok pospiesznie odłożyła ją na stolik i podeszła bliżej.
– Buongiorno kochani! - uśmiechnęła się lekko i spojrzała krytycznie na ranę Harry'ego. Kiwnęła głową zadowolona. - Dobrze sobie poradziłaś. Chociaż sobie niczego nie przesunie. Jednakże z wyleczeniem tego musisz chłopcze poczekać na Severusa. Ja niestety nie posługuję się magią.
Teraz Alexa była już w dziewięćdziesięciu procentach pewna, że nie są w Malfoy Manor. Ale zastanowiło ją kim była ta kobieta. Najwidoczniej Snape miał kontakty na całym świecie. Miała dziwne wrażenie, że byli we Włoszech, skoro nieznajoma przywitała się po włosku.
– Jesteście we Włoszech. Dokładniej w Atrani. - wyjaśniła włoszka w odpowiedzi na niezadane pytanie. - Nie musicie się obawiać, włos wam tutaj z głowy nie spadnie. Młody człowieku, ty lepiej na razie nie jedz ani nie pij, bo możesz mieć uszkodzony żołądek. Niedługo powinien wrócić Severus.
Spojrzała jednak w stronę okna niepewnie. Nie była pewna czy mężczyzna wróci tutaj, czy może zostanie w Hogwarcie ze względu na swój stan. Nie wiedziała czy zostanie ukarany, czy może nie.
– Zostanie ee...ukarany? - spytała Alexa siadając po turecku. Podejrzewała, że jeśli tamta sytuacja była sprawką Voldemorta to pewnie wezwał później swoich podwładnych.
– Ciężko powiedzieć. - skrzywiła się kobieta. Zdziwiła się trochę, że tych dwoje wiedziało o dodatkowym zajęciu Snape'a. - Ale da radę. To twardy człowiek.
W tym momencie drzwi się otworzyły i do środka wszedł Severus Snape. Wyglądał tak jak zwykle, więc ranny raczej nie był.
– Catrin, mogłabyś mnie nie obgadywać z moimi uczniami? - spytał na wejściu. - A tak ogólnie to Saint Salvatore De' Bireto jest na wschód od twojego domu, prawda?
Cała trójka spojrzała na niego zdezorientowana. Dopiero po chwili kobietę olśniło i pokręciła głową.
– Nie. Jest na południe ode mnie. - poprawiła, ale dalej nie miała pojęcia o co mu chodzi.
– Jacyś turyści pytali gdzie to jest, ale byłem tu tak dawno, że zapomniałem rozkładu miasta. Trudno, najwyżej się zgubią. - machnął ręką i podszedł do młodzieży. - Potter, przygotuj się. Będzie trochę bolało.
Kucnął przy chłopaku i zdjął usztywnienie sztyletu. Następnie chwycił za narzędzie i jednym szybkim ruchem wyjął z ciała Harry'ego. Z rany trysnęła krew, a z ust chłopaka wypłynął krzyk. Snape jednak natychmiastowo zaczął machać nad raną różdżką, więc po kilku minutach się zasklepiła. Zrobił jeszcze opatrunek na wszelki wypadek i sprawdził stan zaklęciem sondującym.
– No, będziesz żył. - stwierdził. - A teraz wstańcie i zjedzcie coś.
O dziwo od razu wykonali jego polecenie i po chwili już siedzieli przy stole z kanapkami i kubkiem herbaty. W połowie posiłku Harry postanowił się odezwać.
– Gdzie jest reszta? Hermiona, Ron, Ginny?
– W bezpiecznym miejscu. - odparł krótko Severus. - Nikt z waszych przyjaciół nie zginął.
To nie wyjaśniało zbyt wiele. Co z tego, że ich przyjaciele nie zginęli, skoro ktoś inny mógł nie żyć?
– Kiedy możemy wrócić do Hogwartu? - spytała Alexa. - Skoro atak im się nie udał, to...
– Dyrektor zarządził, że każdy ma na razie zostać tam gdzie jest. - przerwał mężczyzna. - Właśnie, kobieta u której się zatrzymaliśmy to moja stara znajoma, Catrin Caroso.
Kiwnął głową w kierunku brunetki, która uśmiechnęła się do nich szeroko. Po posiłku Catrin pokazała rodzeństwu ich tymczasowe pokoje i wróciła do swoich zajęć. Snape również gdzieś zniknął, więc musieli sobie poradzić we dwoje. Usiedli w pokoju Alexy. Był pomalowany na kolor zielony, a meble były beżowe.
– Co o tym wszystkim sądzisz? - zagadnął Harry gdy już usiedli na miękkim dywanie naprzeciwko siebie. Przetarł okulary rąbkiem koszulki i włożył je z powrotem na nos.
– To było dziwne. Takie...- szukała odpowiedniego słowa. - Niespodziewane.
Chłopak parsknął śmiechem na jej słowa.
– Chyba nie myślałaś, że Voldemort wyśle nam wiadomość o tym ataku?
– Nie o to mi chodziło. - pokręciła głową. - Nic nie zapowiadało się na to, że akurat w ten dzień stanie się coś złego.
– Chyba właśnie o to chodzi. Żeby nikt się nie spodziewał. - zmarszczył brwi. - Dziwi mnie tylko, dlaczego Snape nas uratował. Przecież mógł nas tam zostawić i tyle. Jakoś by się wytłumaczył z naszej śmierci.
Dziewczyna obrzuciła go karcącym spojrzeniem. A on znowu swoje...
– Znowu zaczynasz, Harry? Dobrze wiesz, że on nie jest zły, tylko jest szpiegiem i musi grać swoją rolę. A skoro Dyrektor chce, żebyśmy zostali tutaj, to zostaniemy ile będzie trzeba.
– Ja tam wracam do Hogwartu. - zdecydował. - Nie będę czekał Merlin wie ile.
Miał zacięty wyraz twarzy i wyglądało na to, że jest pewny swojej decyzji.
– Od kiedy tak bardzo chcesz wrócić do szkoły? - uniosła brwi. - A po drugie, jak chcesz się tam dostać? Jesteśmy we Włoszech, a Hogwart jest w Szkocji.
I to była właśnie luka w jego planie. Wprawdzie miał galeony, knuty i sykle, które mógł wymienić na mugolskie pieniądze, ale nie miał pojęcia gdzie można to zrobić poza Bankiem Gringotta. Poza tym jeszcze nigdy nie leciał samolotem i pierwszy raz był na terenie Włoch. Zgubiłby się po kilkunastu minutach. Westchnął więc zrezygnowany.
– No dobra, jednak trochę poczekam. - mruknął. - Ale co my mamy robić? Nie chcę siedzieć bezczynnie.
Alexa już miała odpowiedzieć, ale uprzedził ją ktoś inny.
– Może zacznij robić czapeczki na drutach, Potter. - zaproponował Severus stojący w wejściu. Od kilku minut stał w drzwiach a oni nawet go nie zauważyli. - No i radziłbym zrezygnować z planów wycieczki dookoła świata.
Nastolatkowie spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Nie słyszeli, żeby ktokolwiek wchodził do pokoju. Przekazał im ubrania, które Catrin znalazła po swoich dzieciach. Alexa postanowiła zapytać o pewną rzecz. A nuż się uda?
– Eeee....Profesorze, może skoro już jesteśmy we Włoszech, to wybierzemy się na zwiedzanie okolicy? - spytała niepewnie. Miała nadzieję, że się zgodzi, bo nie miała ochoty siedzieć w środku nie mając nic do roboty. Zwłaszcza, że nie miała przy sobie żadnych książek.
– Potter, nie jesteśmy tu na wakacjach. - przypomniał Mistrz Eliksirów.
– No ja wiem, ale tak przy okazji? Może wtedy Harry się czymś zajmie i nie będzie chciał wracać?
– Ja jestem za. Ale uprzedzam, że włoskiego nie znam. - Harry podniósł obie ręce do góry.
Severus westchnął teatralnie i ucisnął palcami grzbiet nosa. Zastanowił się chwilę by rozważyć wszystkie za i przeciw.
– No dobra. - zgodził się. - Ale jeśli twój brat skorzysta z potencjalnej szansy ucieczki i wsiądzie do samolotu byle jakiego, który leci do Londynu, to ty go będziesz gonić.
Dziewczyna przewróciła oczami na jego kwestię. Była pewna, że Harry nie byłby raczej zdolny do czegoś takiego. Mężczyzna powiedział im, że nazajutrz rano wyruszają na zwiedzanie.
Jak powiedział, tak zrobili. Zaraz po śniadaniu wyszli z domu żegnając się z Catrin, która wybierała się do pracy. Ruszyli ulicą Via Casa Vollaro a później skręcili w Piazza Umberto I, przeszli obok schroniska A'Scalinatella - Affittacamere by zakończyć swoją wędrówkę przy tym kościele o który był pytany Snape poprzedniego dnia. Okazało się, że ten kościół został zbudowany w 940 roku, więc był dosyć stary. W świątyni amalfitańscy dożowie uroczyście zakładali na głowę symbol swej władzy – beret. Sama budowla i prowadzące do niej schody zostały przebudowane w stylu barokowym, a wnętrze było piękne.
– Czemu tu jest tak mało ludzi? - spytał Harry rozglądając się wokół, gdy już wyszli z kościoła.
– Chłopcze, to jest jedno z najmniejszych miasteczek we Włoszech. - odezwał się jakiś staruszek przechodzący obok nich. Zlustrował ich wzrokiem i uśmiechnął się. - Rodzinna wycieczka, co? Pan to pewnie szczęśliwy ojciec?
Harry wyglądał jakby zjadł coś wyjątkowo nieświeżego a Alexa o mało nie wybuchnęła śmiechem. Staruszek miał widocznie bujną wyobraźnię, bo żadne z nich nie było podobne do Snape'a. A on sam miał skwaszoną minę i obrzucił starca oburzonym spojrzeniem.
– Ojcem nie, a szczęśliwym to już w ogóle. - skwitował. - Idziemy dalej.
Starszy mężczyzna wzruszył tylko ramionami i odszedł.
– Potter, idziesz? - zawołał za nią Snape, gdy dalej stała w miejscu. Harry już zdążył ją wyprzedzić.
– Tak, już idę, tato! - parsknęła śmiechem i ruszyła za nimi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top