Rozdział 61


– Z biegiem czasu robi się coraz głupszy. - pomyślał Severus ponuro o Voldemorcie.

Wylądował właśnie za bramą Hogwartu wracając z Malfoy Manor. Został wezwany tylko po to, żeby Tom mógł pochwalić się swoimi nowymi „zdobyczami", których naturalnie nie ściągnął tam sam. Pochwałę otrzymali, kto by się spodziewał, White, Bella i jakaś dziewczyna z niższego kręgu. Kiedy został poinformowany, że w lochach znajduje się rodzinka młodej Potter, to w pierwszej serce mu stanęło. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że przecież Voldemort nie wie o tym, że Lily i James jednak żyją. I tak miało pozostać, bo naprawdę nie chciał widzieć martwej Lily poraz kolejny. Poza tym Czarny Pan wspomniałby, że siedzą tam rodzice zarówno dziewczyny jak i chłopaka.

Nadal jednak Snape nie rozumiał po co Tomowi Carterowie i w dodatku skąd się o nich dowiedział. No tak, jego kochany Lucas szybko się wszystkiego dowiedział. Ale jeśli myśli, że Alexandra zapragnie przybyć do niego gdy tylko się o tym dowie i dać się zmienić w zasadzkę na Harry'ego, to się grubo myli. Dziewczyna nie jest taka głupia, żeby to zrobić, a nawet jeśli to są różne sposoby na zatrzymanie jej w szkole.

Przeszedł przez bramę Hogwartu i od razu przy wejściu do budynku dostrzegł kobiecą postać z różdżką oświetlającą najbliższe otoczenie. Przewrócił oczami. Minerwa i jej zbytnia opiekuńczość.

– Cierpisz na bezsenność czy oglądasz gwiazdy? - rzucił na powitanie. Była dość późna pora, jakoś po ciszy nocnej. Riddle wybierał dziwne pory na spotkania. Kobieta jednak nie odpowiedziała na to pytanie i zlustrowała go spojrzeniem.

– Jesteś ranny? - spytała z niepokojem.

– Nie. - odparł krótko. - Nie jestem jednym z twoich lwiątek, żebyś się o mnie martwiła, Minerwo.

Ominął ją i otworzył drzwi by wejść do środka. Jak na razie po korytarzu nie pałętał się żaden z uczniów. Miał nadzieję, że może jednak jakiś nieszczęśnik napotka go na korytarzu i da sobie odjąć punkty.

– Jeśli chcesz to ja zawsze chętnie cię przygarnę. Szczerze mówiąc świetnie wyglądałbyś w barwach Gryffindoru. - McGonagall ruszyła za nim jakby nigdy nic i uśmiechnęła się szeroko. Lubiła działać mu na nerwy, to wiedział od dawna. Skierował się w stronę lochów, a ona dalej za nim szła.

– Po moim trupie. W Slytherinie żyje mi się doskonale. Poza tym nie sądzę, żeby twoi wychowankowie skakali z radości na twój pomysł. - uśmiechnął się paskudnie na wyobrażenie miny Pottera i Weasleya gdyby się o tym dowiedzieli. Chyba uznaliby, że ich opiekunka ma gorączkę albo została upojona jakimś eliksirem czy coś w tym stylu. Gdy byli już przy jego komnatach, otworzył drzwi i wszedł do środka. Nauczycielka Transmutacji władowała się za nim.

– Czy moje komnaty stały się gminne? - spytał, obserwując jak jego towarzyszka podróży zwyczajnie siada sobie w fotelu. Zajął swój fotel i przetarł oczy. Chciał sobie odpocząć i poukładać co ma powiedzieć Dumbledore'owi. Zdecydowanie nie miał ochoty na rozmowy z drugim człowiekiem.

– Nie, Państwowe. - odparła wesoło i rozejrzała się po jego komnatach. Normalnie jakby to było jakieś Muzeum. Tak, Proszę Państwa. Pierwsze w historii Muzeum Prywatnych Komnat Severusa Snape'a. Koniecznie musicie tam zawitać! Podczas zwiedzania możliwa degustacja Ognistej Whisky znajdującej się w barku wyżej wymienionego.

Pokręcił głową i skrzywił się. Późna godzina źle wpływała na jego umysł. Ognistej nigdy by nie oddał.

Chwilę później rozległo się pukanie do drzwi i do środka wlazł Alan. Severus wzniósł oczy do sufitu i spytał:

– Czy u mnie utworzyło się Kółko Wzajemnej Adoracji i ja nic o tym nie wiem?

Jak widać, nici ze spokoju tego wieczoru.

– Sufit ci raczej nie odpowie na to pytanie. - stwierdził Alan i rozsiadł się w drugim fotelu. - Usłyszałem wasze głosy podczas patrolowania korytarzy, więc postanowiłem wpaść.

– Kultura mówi, że raczej nie wypada odwiedzać ludzi po godzinie dwudziestej drugiej. - mruknął Snape odchylając się i przyciskając plecy do oparcia. Jego brat tylko machnął ręką i mrugnął do kobiety, która uśmiechnęła się pod nosem pijąc herbatę, która pojawiła się znikąd. Młodszy mężczyzna nie miał pojęcia czy tamci dwoje naćpali się czymś, czy to już może kryzys wieku średniego.

– Po co cię wezwał? - Minerwa w pewnym momencie spoważniała i odstawiła filiżankę na stolik. Alan również spojrzał na niego już spokojnie i wyczekiwał odpowiedzi.

– Książkę piszesz? To opuść tę stronę. - prychnął, ale widząc ich spojrzenia westchnął i poprawił się. - Porwał rodzinę Carter. Tych co wychowywali dziewczynę Potterów.

Miał ochotę parsknąć śmiechem na widok ich min, ale po pierwsze była to poważna sytuacja, a po drugie to jeszcze pogłębiłoby ich zszokowanie.

– Ale jak... - wykrztusiła kobieta, ale po chwili uświadomiła sobie, że to niezbyt mądre pytanie. - Znaczy, jak się o nich dowiedział i po co są mu potrzebni?

Severus westchnął i wstał. Podszedł do barku i wyjął butelkę whisky oraz 3 szklanki. Postawił naczynia z płynem przed każdym z obecnych i odezwał się.

– White ich wyśledził. Ten smarkacz potrafi się dowiedzieć wszystkiego, więc lepiej na niego uważać. A co do drugiej części twego pytania to najwyraźniej chce zgarnąć Alexandrę do siebie.

Już nie chciał im mówić o tym, że White chyba jakoś namieszał tej dziewczynie w głowie, bo niepotrzebnie by się przejęli i zrobili z tego wielkie halo. Wahał się przez chwilę czy powiedzieć im o tym czego jeszcze się dowiedział. Tak naprawdę powinien usłyszeć o tym sam Dumbledore, ale nie miał ochoty teraz do niego iść. „Jak kocha to poczeka." przypomniał sobie mugolskie zdanie, które było często używane przez kobiety i prychnął cicho. Zdecydował jednak wyjawić im to czego nie powiedział.

– Czarny Pan chce, żeby White zabił Dumbledore'a. - wyrzucił z siebie niespodziewanie. Uświadomił sobie, że jednak mógł z tym zaczekać, bo Alan pił w tym czasie. Biedak zakrztusił się i oblał spodnie.

– Że co proszę? - wykrztusił. Minerwa spojrzała na Severusa z jeszcze większym szokiem. Rozumiał ich reakcję i szczerze mówiąc nie spodziewał się innej. Sam nie mógł w to uwierzyć, a co dopiero oni.

– To co słyszałeś. White ma zabić Dumbledore'a, żeby Czarny Pan zajął Hogwart. Marny los czeka uczniów, jeśli to faktycznie się stanie.

– Nie dopuścimy do tego. - wtrąciła walecznie McGonagall. - Jeśli chcą skrzywdzić uczniów, najpierw muszą poradzić sobie z nami.

Nie śmiał jej mówić, że Śmierciożercy z pewnością poradzą sobie z garstką nauczycieli. Nie zasługiwała na taką smutną prawdę. Odchrząknął jednak i postanowił zmienić temat.

– Wymyśli się coś później. - zdecydował. - A teraz może wyjaśnicie mi dlaczego Ślizgoni nagle zaczynają spotykać się z Gryfonami. To chyba nie na moje nerwy.

*** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** ***

Tymczasem w lochach pod Malfoy Manor trójka więźniów wyrzucała sobie w myślach swoją głupotę. Jak mogli tak po prostu pójść za obcymi osobami? Matta można było zrozumieć, bo w końcu to była atrakcyjna dziewczyna, ale Kate powinna wiedzieć lepiej.

– A ciebie jak tu ściągnęli? - spytał Matt przyjaciela siedzącego przy ścianie naprzeciwko.

Tamten spojrzał na niego, ale zaraz potem odwrócił wzrok. Zaciekawiło to brata Alexy i zapytał ponownie.

– Ale nie będziesz się ze mnie nabijał? I pozostanie to między nami? - spytał William. Wstydził się tego i nie zamierzał tak po prostu wyjawić swojego sekretu.

– Oczywiście, że nie. Stary, znamy się już parę ładnych lat i nie ufasz mi? - obruszył się Matt i wyprostował się na tyle ile pozwalały sznury oplatające jego ręce i nogi. Will odetchnął i kiwnął głową.

– No dobra. Byłem wtedy w szkole. Akurat trwała przerwa i poszedłem do łazienki. Napotkałem tam pewnego chłopaka, którego skądś kojarzyłem. I on był taki... - urwał i znowu odwrócił wzrok na przeciwległą ścianę. Drugi z chłopaków jednak zrozumiał i w pierwszym momencie otworzył usta zaskoczony. To ci dopiero... Tego się nie spodziewał.

– Czyli, że jesteś... No wiesz, wolisz chłopaków, tak? - chciał się upewnić, żeby później nie popełnić jakiejś gafy czy coś.

– Tak. Przeszkadza ci to? - młodszy spojrzał na niego z niepokojem. Nie chciał stracić przyjaciela przez taką głupotę.

– Jasne, że nie. - machnął ręką. - Jeśli oczywiście nie zaczniesz mnie podrywać czy coś. Wiesz, ja stuprocentowo wolę dziewczyny. Swoją drogą, miałem nadzieję, że ty i Alex będziecie parą.

Will zaśmiał się cicho. Poczuł wielką ulgę, kiedy wyjawił swoją tajemnicę bliskiej osobie.

– Mogę ci obiecać, że nawet nie będę próbował. - zapewnił a po chwili spoważniał. - Nie no, na początku podobała mi się twoja siostra, ale po jakimś czasie mi przeszło. Ona i tak traktowała mnie bardziej jako przyjaciela. Właśnie, co u niej?

Kate przypatrywała się tej sytuacji z lekkim uśmiechem. Była dumna, że jej syn był taki tolerancyjny. Bardzo lubiła przyjaciela Alexy i Matta i uszanowała jego odmienną orientację. Razem z synem opowiedziała Williamowi tę dziwną historię, która wydarzyła się w ostatnim czasie. Chłopak przyjął to zaskakująco dobrze i nie wydawał się bardzo zdziwiony nową tożsamością przyjaciółki.

W pewnym momencie drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wszedł Lucas. Will odwrócił wzrok, bo był pewien, że jego twarz zrobi się czerwona. Przybysz jednak nie spojrzał na niego, tylko zatrzymał wzrok na Mattcie.

– Ty. - odezwał się. - Idziesz ze mną. Nasz Pan chce cię widzieć.

– A to jakiś zaszczyt? - spytał chłopak, gdy White machnął różdżką i uwolnił go z więzów. - Mam się cieszyć?

– Nie sądzę. - wzruszył ramionami tamten i ruszył do drzwi pilnując czy Carter idzie za nim. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top