Rozdział 42
Podczas drogi do medycznej części zamku, Alexandra zastanawiała się nad tym, co poprzedniego dnia powiedział Draco. Lucas miał być synem Czarnego Pana? Nie chciało jej się w to wierzyć. Po pierwsze, jego ojciec wyglądał inaczej. No, chyba że to nie był jego prawdziwy ojciec. Po drugie... No, po prostu to było niemożliwe.
Zaraz...
Zatrzymała się gwałtownie w pół kroku. Blaise, który szedł za dziewczyną, wpadł na jej plecy.
— Co się stało? — spytała Charlie, nic nie rozumiejąc z zachowania przyjaciółki.
— Skąd ty właściwie to wiesz? — zwróciła się do Draco. Na jego twarzy na ułamek sekundy pojawił się wyraz zaskoczenia. — Skąd wziąłeś tę informację o Lucasie?
— Różne plotki krążą wśród ludzi — oznajmił wymijająco.
— Plotka przeważnie nie ma w sobie wiele prawdy. — Alexa założyła ręce na piersi.
— Po prostu to wiem, okej? — odparł chłopak z irytacją. — Chodźmy już.
Wyminął przyjaciółkę. i ruszył w dalszą drogę. Dziewczyna zacisnęła usta ze złością, ale podążyła za Draco. Reszta pospieszyła za nimi w milczeniu.
W skrzydle szpitalnym nie było już tylu osób co wcześniej. Niektórzy zostali tylko na noc, by rany mogły się spokojnie zagoić.
Alexa zauważyła siedzącą na jednym z łóżek Ginny, więc podeszła do niej. Rozmawiała właśnie z jakąś Krukonką.
— O, Alex — uśmiechnęła się lekko widok przyjaciółki, a potem spojrzała na pozostałe osoby. — Cześć wam. Są z wami Harry, Hermiona i Ron?
— Nie byli u ciebie? Ani u Lovegood? — spytał Draco.
— Nie — pokręciła głową. — Ostatnim razem widziałam ich wczoraj razem z wami.
Tu się działo coś dziwnego. Jeśli cała Złota Trójca przepadła gdzieś w tym samym czasie, to nie świadczyło to o niczym dobrym.
Ruda spojrzała na nich niepewnie.
— Co się stało? Gdzie oni są? — drążyła.
— Na pewno nic im nie jest — uspokoiła ją Alexa. Przynajmniej taką miała nadzieję. Pewnie dyrektor ich wezwał do siebie. Raczej nie byli na tyle lekkomyślni, by wyjść poza teren szkoły.
— Panna Granger, pan Potter i pan Weasley są u dyrektora — usłyszeli cichy głos za plecami. Brązowowłosa odwróciła się gwałtownie i zobaczyła stojącego za nimi profesora Snape'a.
— Merlinie... — jęknęła. — Śledzi nas pan, czy jak? Mógłby pan wcześniej informować, że znajduje się w pobliżu. Serce na tym cierpi.
Mężczyzna uniósł brew.
— Jeśli masz problemy z sercem, radziłbym iść do kardiologa — stwierdził, a potem kontynuował, ignorując zdezorientowany wzrok Draco, Blaise'a i Millie. — Mam lepsze zajęcia niż śledzenie was. Ale w tym przypadku miałem w tym cel. Zabini, Malfoy, zapraszam do mojego gabinetu. Prince, ciebie szuka ojciec.
— A my? — wtrąciła Millie. Ginny wodziła wzrokiem między Ślizgonami i Snape’em. A Krukonka, z którą przed chwilą rozmawiała Gryfonka, nie wiedziała, czy powinna sobie pójść, czy też może zostać.
— Wy nie jesteście mi w tej chwili potrzebne — odparł. — Albo... Potter, jak twoje stosunki z White'em?
Spojrzała na niego zaskoczona.
— Słucham? — wykrztusiła.
— Ogłuchłaś? Pytałem, jak twoje stosunki z Lucasem White'em — powtórzył z kamiennym wyrazem twarzy.
— Ale...
— Równie elokwentna jak jej brat... — prychnął. — Przyjaźń, nienawiść, ukryta sympatia?
Alexa zmarszczyła brwi. Po co mu to wiedzieć?
— No... Myślałam, że może być moim przyjacielem, ale teraz, skoro już wiem, że jest...
Nie dokończyła wypowiedzi, bo Draco zatkał jej usta dłonią. Snape zmrużył oczy i wodził wzrokiem od chłopaka do dziewczyny.
— No, dokończ. Skoro już wiesz, że jest kim? — drążył. — Draco, puść proszę koleżankę.
— Nie wydaje mi się, aby to był dobry pomysł, panie profesorze — odezwał się Blaise. — Wspominał pan, że mamy iść do pańskiego gabinetu, prawda? Może już tam pójdziemy? Dziewczyny sobie doskonale poradzą.
Mężczyzna chwilę się wahał, ale w końcu kiwnął głową.
— Ja jeszcze z tobą nie skończyłem, Potter. Malfoy, ciebie się tyczy to samo — ostrzegł i wyszedł. Draco odsunął się od brązowowłosej i uśmiechnął się przepraszająco, a potem pociągnął Blaise'a do wyjścia. Charlie chwilę później również opuściła pomieszczenie.
— Eee, to było... — Krukonka urwała zdanie w połowie, nie wiedząc, jak je dokończyć.
— Lepiej nie wiedzieć — mruknęła Ginny. — Idziemy do Luny?
Alexa spojrzała na nią niepewnie. Jej kostka nie była jeszcze w dobrym stanie, więc nie powinna chodzić.
— Ginny, nie sądzę, żeby...— zaczęła dziewczyna w barwach Ravenclawu, ale przerwała jej inna Krukonka, wychodząca właśnie z zaplecza.
— Weasley, jeśli chcesz się zabić lub połamać, to nie na mojej zmianie — uśmiechnęła się złośliwie. Była to Cho Chang.
Ruda spojrzała na nią, mrużąc oczy.
— Co ty tu tutaj robisz, Cho? — spytała Alexa, nie chcąc pozwolić na kłótnie. Te dwie dziewczyny ewidetnie się nie lubiły. — I gdzie jest pani Pomfrey?
— Mam kurs przygotowujący z magomedycyny — wyjaśniła dziewczyna, uzupełniając fiolki z eliksirami na wózku stojącym w pobliżu. — Pani Pomfrey jest w tej chwili zajęta, więc jej pomagam. Właśnie, Alexa. Mogłabyś poprosić profesora Snape'a o nową dostawę eliksirów? Powoli się kończą.
— A to przypadkiem nie twoje zadanie? — wtrąciła Ginny.
— No tak — przyznała jej rację starsza z dziewczyn. — Ale mam przecież tutaj Ślizgonkę, a w zasadzie nawet dwie — spojrzała znacząco na Millie. — To dlaczego mam nie poprosić o pomoc? Jeśli pójdzie do niego ktokolwiek ze Slytherinu, to na pewno nie będzie miał żadnego „ale”. Wszyscy wiedzą, że on wprost uwielbia swoich podopiecznych.
Kucnęła, by zabrać puste szklane pojemniki z dołu wózka, a potem wstała, odwracając się do Ginny.
— A ty wracaj do łóżka. Jeśli się połamiesz, nie będę cię składać. Do Luny i tak nie wejdziecie. Pani Pomfrey się nią zajmuje i zakazała wpuszczania kogokolwiek.
— Cho, mogłabyś przestać — upomniała ją jej koleżanka z domu. — Złośliwość w stosunku do pacjentów nie jest mile widziana w tej pracy.
Czarnowłosa tylko wzruszyła ramionami i poszła sprawdzić, jak czują się inni pacjenci. Alexa przysiadła w nogach łóżka Gryfonki, obserwując jej zachowanie. Jej wzrok kierował się w stronę Cho, jakby ta miała ochotę ją zabić. Ślizgonce nie wydawało się to dobrym pomysłem, więc postanowiła odwrócić uwagę Ginny.
— Tak w ogóle to jestem Alexa — uśmiechnęła się do Krukonki siedzącej po drugiej stronie. — Chyba się nie znamy.
— Ja cię kojarzę — odwzajemniła uśmiech. — Ale jestem Rose. Miło poznać. A ty jesteś... Millicenta, tak?
— Tak — przytaknęła druga Ślizgonka, przysuwając sobie krzesło. — Jakie macie plany na święta?
No tak. Listopad szybko minie i nadejdą święta, pomyślała Alexa.
— Ja jadę do babci — skrzywiła się Rose. — Nie myślcie, że jej nie lubię. Jest fajna, ale czasem mówi dziwne rzeczy. Ostatnio twierdziła, że odcień krwi towarzyszącej miesiączce przepowie, jaki odcień włosów będzie miał twój przyszły mąż. Totalna głupota.
Alexa musiała się z nią zgodzić. To nie miało żadnego sensu.
— Ja chyba zostaję w Hogwarcie — powiedziała Millie. — Dotrzymam towarzystwa Draco i Blaise'owi. A wy, Alex, Ginny?
— Ja jadę do domu. Pewnie jak co roku zjedzie się większość rodziny. Alex, oczywiście czuj się zaproszona — uśmiechnęła się już spokojniejsza ruda.
— Dzięki, chętnie skorzystam — odwzajemniła jej uśmiech. — Jeśli nie dostanę pozwolenia na odwiedziny u państwa Carterów. Tęsknię za nimi.
— Na pewno ci pozwolą — zapewniła Millie, klepiąc przyjaciółkę w ramię.
Miała taką nadzieję. Brakowało jej przepychanek słownych z Mattem co rano, kłótni z Sophie. No i przyjaciół ze starej szkoły. Miała jednak na uwadze fakt, że na zewnątrz nie było bezpiecznie. Poza tym była niestety jednym z celów popleczników Czarnego Pana.
— Nie byłabym tego taka pewna — potwierdziła jej obawy Rose. — Ale może profesor Snape się wstawi za tobą.
Prychnęła cicho. Taak, już to widzę.
— Wątpisz w to? — zdziwiła się Ginny. — Myślałam, że dla was, Ślizgonów, zrobi wszystko.
Alexa i Millie wymieniły spojrzenia i parsknęły śmiechem.
— Nie jest aż tak kolorowo — stwierdziła w końcu brunetka i podrapała się po ramieniu. — Tak czy siak, będzie dobrze.
***
Druga podróż w pociągu do Hogwartu nie wydawała się już taka niezwykła. Tym razem Alexa usiadła w przedziale razem z Harrym, Hermioną, Ronem, Ginny i Charlie. Draco, Blaise i Millie postanowili na czas świąt zostać w szkole.
W czasie tych kilku tygodni dziewczyna zdążyła porozmawiać ze Snape'em w sprawie powrotu do domu Carterów. Przy tej rozmowie był obecny dyrektor Dumbledore, tak na wszelki wypadek. Nie obyło się bez podnoszenia głosu, ale dzięki obecności głowy Hogwartu rozmowa była prowadzona w miarę spokojny sposób.
Alexie udało się uzyskać zgodę na dwudniowy pobyt w domu, w którym się wychowała, ale niestety nie mogła tam jechać sama. W tamtej chwili, gdyby wzrok mógł zabijać, dyrektor zapewne już leżałby gdzieś pod ziemią. Obwieścił bowiem, że to profesor Snape będzie jej towarzyszył podczas tej wizyty. Dziewczyna rozumiała, że to dla bezpieczeństwa, ale czy to naprawdę musiał być on? Co niby miała powiedzieć Carterom i ewentualnej reszcie rodzinki? Po jakiego gwinta przyszedł z nią nauczyciel? Snape również nie wydawał się zachwycony tym wyjazdem. Oboje mieli wyruszyć dwa dni po dotarciu do Nory.
— Naprawdę musisz jechać ze Snape'em? — zapytał po raz kolejny Harry.
— Tak, Harry. Mnie również się to nie podoba. Ale nie narzekam — westchnęła zirytowana.
— Dobra, ja tylko pytałem — uniósł ręce do góry. — Pozdrów tę przyjaciółkę mamy.
Alexa kiwnęła głową.
— A ode mnie pozdrów tego twojego brata przybranego — poprosiła Charlie. — Matta, czy jak mu tam było.
— Charlie, masz chłopaka, pamiętasz? — wtrącił Ron z ustami pełnymi jakichś żelek.
— Kolejny — jęknęła blondynka, wywołując śmiech u przyjaciół. — Tak, pamiętam. Nazywa się Blaise Zabini i jest ze Slytherinu. I bardzo go kocham. Dajcie już spokój.
Alexa parsknęła cichym śmiechem, po czym spojrzała na dziewczynę siedzącą przy oknie i przeglądającą gazetę.
— Hermiona, co robisz? — spytała, nachylając się, by zobaczyć tytuł magazynu. — Hm... „ Złap Znicza. Czyli wszystko, o czym marzy fan lub gracz quidditcha".
— Szukam inspiracji na prezent dla Draco — mruknęła Hermiona, przewracając kartki. — Nie mam pojęcia co mu kupić.
Harry zerknął przez jej ramię i wskazał palcem na jakieś zdjęcie widoczne na otwartej stronie.
— Kup mu tę atrapę Złotego Znicza — zaproponował. — Może go to pocieszy, kiedy w następnym meczu nie złapie prawdziwego.
Hermiona zmroziła go wzrokiem i wrzuciła magazyn do torby.
— Bardzo śmieszne, Harry — wycedziła.
— Zobaczymy, kto się będzie śmiał po następnym meczu — dodała Alexandra. — Coś czuję, że to nasza drużyna wygra.
— Jestem tego samego zdania — poparła ją Charlie. — Więc lepiej my kupmy tobie takiego znicza, Harry.
Ginny zachichotała cicho, ale jej chłopak obrzucił przyjaciół ponurym spojrzeniem i zaczął o czymś dyskutować z Ronem. Zapowiadały się ciekawe święta...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top