Rozdział 39

Siedzieli już kilka godzin w domu Snape'a i nic nie wskazywało na to, żeby ktoś w najbliższym czasie dostarczył im jakąś wiadomość. Już nawet nie obchodziło ich, kiedy stąd wyjdą. Chcieli po prostu dowiedzieć się czegokolwiek na temat Luny i reszty znajomych. Mieli tylko nadzieję, że Blaise, Draco i Millie nie stali się kolejnymi ofiarami. W dodatku jeszcze Ginny tam została. 

Wtedy, przed wejściem do Trzech Mioteł, widok zakrwawionego ciała nie był zbyt przyjemny. Luna leżąca w kałuży krwi ze sztyletem wbitym w ramię... Alexa miała dziwne wrażenie, że Lucas miał z tym coś wspólnego. Nie wiedziała jednak dlaczego.

— Słuchajcie... — zaczęła niepewnie Hermiona. — A jeśli... Luna nie żyje? Albo Ginny została kolejną ofiarą?

— Nawet tak nie mów — warknął Ron, chociaż nie chciał na niej wyładowywać złości. — Obie żyją, na pewno tak jest!

Chłopak zaczął chodzić w kółko po salonie nauczyciela.

— Ron, uspokój się — odezwał się Harry. — Rozumiemy, że jesteś zdenerwowany. My też się martwimy, ale usiądź.

— Uspokój się — prychnął rudy i przystanął na chwilę. — Harry, tam została moja siostra. Jak mam się uspokoić? A ty nie martwisz się o nią?

— Oczywiście, że się martwię! — Harry wstał, patrząc na przyjaciela ze złością. — Ale potrafię usiąść na tyłku i czekać. Twoje zachowanie nikomu nie pomaga.

Tamten tylko obrzucił go urażonym spojrzeniem, ale usiadł w końcu na fotelu. Alexa i reszta obserwowali ich wymianę zdań w ciszy. Nie potrzebowali w tej chwili żadnej awantury. 

Gdzieś w okolicach godziny szesnastej usłyszeli dziwne dźwięki dochodzące z zewnątrz. Większość złapała za różdżki, by obronić się w razie potrzeby. Alexa już zaczynała się bać, że to jakiś morderca, ale szybko przypomniała sobie, że przecież pani Snape mówiła, że Mistrz Eliksirów nałożył na ten dom zaklęcia, które powodują, że nikt oprócz niego nie wejdzie do środka. Ten fakt trochę ją uspokoił, ale dalej trzymała różdżkę wyciągniętą przed siebie. Po chwili drzwi się otworzyły i do środka weszły dwie postacie w kapturach.

— Expelliarmus! — zawołał Harry, kierując w przybyszów różdżką. No tak. Harry Potter i jego słynny Expelliarmus... Z dłoni obu intruzów wypadły różdżki i wleciały do ręki Gryfona.

— Potter! — syknęła jedna z osób i zdjęła kaptur, a jej towarzysz zrobił to samo. Oczom uczniów ukazali się profesor Snape i profesor Prince.

— Tata, wujek! — odetchnęła Charlie.

— Potter, mógłbyś z łaski swojej oddać nam nasze różdżki? — spytał Snape. — Poza tym nie przypominam sobie, żeby ktoś dał ci prawo do rozbrojenia nas.

Chłopak zmieszał się lekko i oddał nauczycielom ich magiczne patyki.

— Nie marudź, Severusie — odezwała się kobieta z obrazu. — Chłopak dobrze postąpił. Podczas walki też ma pytać o pozwolenie na zabicie kogoś?

Snape zerknął w stronę swojej matki i uniósł brew.

— Byłbym wdzięczny, gdybyś nie broniła Pottera — mruknął, a potem przeniósł wzrok na resztę. — Granger, zdałaś egzamin na teleportację? 

Dziewczyna kiwnęła głową twierdząco.

— Dobrze. Alan, masz eliksir? — spojrzał na swojego brata.

— Jaki eliksir? — zdziwił się profesor Prince. — A, eliksir! 

Włożył rękę do kieszeni i przez chwilę w niej grzebał, by w końcu wyjąć dwie fiolki z cieczą w środku. Podał je drugiemu z mężczyzn, a ten natomiast podszedł do Lily i Jamesa.

— Tutaj macie Eliksir Wielosokowy — wskazał fiolki, a później wyjął niebieską rękawiczkę. — A tutaj świstoklik do Nory. Nie wiem, co Albus miał w głowie, pozwalając wam wyruszać do Hogsmeade. 

Pokręcił głową i skrzywił się.

— A... czyja to rękawiczka? — zainteresowała się Lily. — Jest znak Ravenclawu.

— Należała do Lovegood — odparł spokojnie Snape. — Teraz jej nie będzie potrzebna.

W tamtej chwili serce Alexy zaczęło bić trochę szybciej. Okej, te słowa mogły mieć kilka znaczeń. Przecież nie musiało to od razu oznaczać jej śmierci, prawda?

— Do Luny? — głos Harry'ego lekko się załamał. — Czy ona...

Nauczyciel Eliksirów odwrócił się do profesora Prince’a i spojrzał na niego pytająco.

— Powiedz im — mruknął tamten.

Wszyscy wymienili ze sobą spojrzenia pełne niepokoju. Co chcieli im powiedzieć? Chyba nie to, że...

— Jeśli o to wam chodzi, to żyje — odparł w końcu. Większość odetchnęła z ulgą. Alexa czuła jednak, że to nie wszystko. I miała rację.

— Jednakże jej zasoby magii zostały znacznie uszczuplone i nie wiadomo, czy będzie mogła czarować tak samo jak wcześniej — kontynuował. — Straciła dużo krwi i może mieć zaniki pamięci wskutek uderzenia w głowę.

Cóż... Zaniki pamięci i problemy z magią to pestka w porównaniu z możliwością śmierci.
Ron co chwilę otwierał i zamykał usta, jakby chciał o coś zapytać, ale zrezygnował.
Snape też to zauważył i postanowił się nad nim zlitować.

— Nie zachowuj się jak ryba, Weasley, tylko normalnie zapytaj. Twoja siostra żyje, jeśli to ci chodzi po głowie. Nic jej nie jest poza skręconą kostką.

Rudy opadł na kanapę i odetchnął z ulgą. 

Chyba każdemu ulżyło, że ta lekko dziwna, ale urocza blondynka przeżyła. No może Lily i James nie odczuli tego aż w takim stopniu co pozostali, bo jej nie znali.

— No, nie rozsiadajcie się. Granger, teleportujesz się z Potterem i Weasleyem. Alan, zabierasz swoją córkę. Ja przetransportuję Longbottoma i kolejną Potter — zarządził Snape. Neville zrobił się blady, a jego oczy się rozszerzyły ze strachu. No tak, on boi się Snape'a, pomyślała Alexa z rozbawieniem.

— Longbottom, nie zachowuj się jak dziecko — westchnął zirytowany mistrz eliksirów. — Nic ci nie zrobię. Spotykamy się wszyscy przy bramie Hogwartu. A wy... — spojrzał znacząco na Lily i Jamesa, którzy zdążyli już wypić eliksir wielosokowy. — Prosto do Nory.

Wszyscy kiwnęli głową na znak zrozumienia. Chwilę później Lily i James zniknęli, później przyszła kolej na profesora Prince’a z Charlie i Hermionę z chłopakami. Potem zostali już tylko Alexa i Neville.

I znowu to nieprzyjemne uczucie towarzyszące teleportacji... 

Ślizgonka uświadomiła sobie, że znosi ją coraz lepiej, bo udało jej się utrzymać na nogach. W końcu dotarli na miejsce, gdzie czekali już pozostali. Całą ósemką przeszli przez bramę, a potem poszli od razu do zamku. Uzgodnili, że nauczyciele pozwolą im zobaczyć się z Luną w skrzydle szpitalnym, a potem mają iść prosto do swoich pokoi wspólnych. 

Na miejscu zobaczyli, że kilka łóżek jest zajętych przez rannych uczniów. Wśród nich było kilku Gryfonów, dwie Puchonki, jedna Ślizgonka i Krukon. Na jednym z łóżek siedziała Ginny, do której natychmiast podeszli.

— Jejku, jak dobrze was widzieć — uśmiechnęła się. — Nic wam nie jest?

— Nie. Przenieśliśmy się w bezpieczne miejsce — odparł Ron. — A co z tobą?

Odkryła kołdrę, by mogli zobaczyć jej napuchniętą kostkę.

— Poza tym to nic — wzruszyła ramionami. — Luna została najbardziej poszkodowana. Jeśli chcecie ją zobaczyć, to idźcie do tamtych zamkniętych drzwi.

Alexę przeszły dreszcze. To były te drzwi, za którymi leżał profesor Snape, kiedy przyszła wtedy po eliksir. 

Obiecali rudowłosej, że wrócą niedługo i pomaszerowali we wskazanym przez nią
kierunku. W środku minęli się z panią Pomfrey, która wychodziła z pomieszczenia.

— A wy gdzie? — spojrzała na nich podejrzliwie, ale zaraz potem jej spojrzenie złagodniało. — Nic wam nie jest?

— Nie — odparła Hermiona z lekkim uśmiechem. — Możemy zobaczyć się z Luną?

Spojrzała na łóżko, na którym leżała blondynka, a później przeniosła wzrok na uczniów. Na jej twarzy odmalowało się wahanie.

— No dobrze — odpuściła. — Ale tylko na chwilę. 

Kobieta wyszła z pomieszczenia, a oni podeszli do łóżka. Leżała na nim Luna przebrana w cienką szpitalną piżamę z materiału, który nie przylepiał się do ran. Miała zabandażowane ramię, a jej włosy miały jeszcze czerwone prześwity. Wyglądała zdecydowanie lepiej niż wtedy na ulicy. Miała zamknięte oczy, ale od razu je otworzyła, gdy wyczuła kroki przyjaciół.

— Cześć — odezwała się cicho. Jej głos był lekko zachrypnięty.

— Cześć, Luna — powiedział Harry, przysuwając sobie krzesło bliżej łóżka i siadając na nim. — Jak się czujesz?

— Jak po przejechaniu czymś ciężkim — odparła, a potem spojrzała na przyjaciół. — Ron, masz nos czymś ubrudzony, wiesz? — wskazała miejsce na swoim nosie.

Faktycznie, miał na nosie jeszcze ślady po sadzy. Najwyraźniej zaklęcie czyszczące niedokładnie zadziałało. Chłopak spojrzał na nią lekko oburzony i potarł palcem nos, próbując go wyczyścić.

— Pamiętasz, co się stało? — spytała Alexa, siadając na skraju łóżka. Luna zmarszczyła lekko brwi.

— Gdy byliśmy w Trzech Miotłach, poszłam do łazienki. Gdy wyszłam z niej, spotkałam po drodze tego chłopaka, co z nami rano rozmawiał, Lucasa. Poczułam jakiś przyjemny zapach, a potem już mam zamazany obraz.

Czyli Alexa miała rację. Lucas prawdopodobnie miał z tym coś wspólnego. To tłumaczyłoby zachowanie Draco względem niego.

— Tak myślałem, że was tu znajdę — usłyszeli głos.

O wilku mowa, pomyślała.

Hermiona podbiegła do blondyna i przytuliła go mocno, a potem pocałowała. Gdy w końcu się odsunęli od siebie, Draco podszedł bliżej przyjaciół.

— Jak widzę, nic wam nie jest. Lovegood, wszystko gra?

Dziewczyna kiwnęła głową.

— Na pewno wszystko w porządku? — chciał się upewnić Harry.

Alexa uważała, że jego zachowanie było dziwne. W dodatku jego wzrok. Patrzył na Lunę zdecydowanie inaczej niż na przyjaciółkę. Dziewczyna wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z Hermioną. 

Chwilę później do środka wpadła pielęgniarka i zaczęła ich wyganiać.

— Za dużo was tu jest. Dajcie pannie Lovegood odpocząć. No, już.

Chcąc nie chcąc, uczniowie wycofali się do głównego skrzydła szpitalnego. Podeszli jeszcze na chwilę do Ginny, która tym razem nie była sama. Na jej łóżku siedziała jakaś pierwszoroczna Gryfonka, a rudowłosa przytulała ją do siebie w geście pocieszenia.

— Co się stało? — spytała Charlie.

— Zabili jej siostrę — wyjaśniła Ginny, głaszcząc dziewczynkę po włosach. — Trzecioroczną Ślizgonkę.

A więc jednak były jakieś ofiary... Co to za ludzie, którzy byli skłonni zabić dwunastolatkę?
To zdecydowanie nie byli ludzie, raczej potwory.

— To okropne — westchnęła Hermiona. — To przecież było tylko niewinne dziecko.

Harry już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwało mu wejście profesora Snape'a.

— Stephens — zwrócił się do dziewczynki. Mała odsunęła się od Ginny i spojrzała na nauczyciela.

— Idź do dormitorium i wypij to. To jest eliksir słodkiego snu. Pomoże ci. — Podał jej fiolkę z cieczą.

Spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Nie na co dzień pomagał z własnej woli uczniom. W dodatku Gryfonom.

Dziewczynka wymamrotała ciche podziękowania i wstała.

— Odprowadzimy cię — zaoferował Harry. — I tak mieliśmy wracać. 

Alexa i Charlie też postanowiły skierować się do dormitorium, więc rozstali się przed skrzydłem i każdy poszedł w swoją stronę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top