Rozdział 33
— Nie podoba mi się to — mruknął Blaise, gdy szli korytarzem na Obronę przed Czarną Magią. — Ta cała wycieczka.
— Nie tylko tobie — poparł go Draco, omijając w ostatniej chwili jakiegoś pierwszorocznego z Hufflepuffu. Zerknął przez ramię na odchodzącego dzieciaka i pokręcił głową.
— Przesadzacie — stwierdziła Charlie z uśmiechem. — Będzie fajnie. Co nie, dziewczyny?
— W tych czasach niczego nie można być pewnym, ale myślę, że będziemy się dobrze bawić — odparła Millie, próbując myśleć optymistycznie. — Od kiedy Potter i spółka są tacy punktualni?
Jej pytanie było uzasadnione, bo pod klasą Obrony przed Czarną Magią stało już kilku Gryfonów, w tym Neville, Harry, Hermiona, Ron i Dean. Tę lekcję mieli mieć z Gryfonami, ponieważ Puchoni mieli do odrobienia zaklęcia z Krukonami.
— Cześć — odezwał się Harry, gdy podeszli bliżej. — Czyli jednak mamy z wami, tak?
— Potter, wiem, że nie możesz przebywać ze mną zbyt długo w jednym pomieszczeniu, bo olśniewa cię mój urok, ale musisz przeżyć. — Draco przeczesał ręką swoje włosy. Ron i Harry obrzucili go ponurym spojrzeniem, a Hermiona tylko przewróciła oczami.
— Ron, jak tam twoja Cassie? — zagadnęła Alexa. — Czemu się nie chwalisz?
Twarz chłopaka stała się czerwona z zażenowania, na co Ślizgonka uśmiechnęła się z satysfakcją. Chłopak spuścił wzrok i wymamrotał coś cicho.
— Wyrabiasz się, Alex — przyznała Millie i podeszła przywitać się z Neville'em.
Brązowowłosa zerknęła na zegar wiszący nad drzwiami i zobaczyła, że do rozpoczęcia lekcji zostało jeszcze jakieś dziesięć minut. Przyjmując, że Snape nie zamordował nagle nauczyciela. W przeciwnym razie zajęcia się nie odbędą, a Charlie zostanie sierotą.
— A co to za facet, z którym wchodziłaś do Wielkiej Sali na śniadanie? — zainteresował się Harry.
— A ty mnie śledzisz czy coś? — zdziwiła się. — Przecież nie było to aż tak widoczne.
— Ze stołu Gryffindoru wszystko dobrze widać — wtrąciła Hermiona. — To był Lucas White, prawda?
Alexa zamrugała zaskoczona. Skąd ona to wiedziała?
— Skąd ty go znasz? — uprzedził siostrę Harry.
— Mam swoje źródła — uśmiechnęła się tajemniczo, poprawiając pasek od torby na ramieniu. — Wybieracie się do Hogsmeade?
— Oczywiście — odparła Charlie. — Alexa o mały włos straciłaby ten przywilej, ale jednak się udało.
— Snape chciał ci zakazać wyjścia? — oburzył się Ron. — Przecież nie może!
— A właśnie, że może, Weasley — odpowiedział Blaise. — Jest opiekunem domu i ma pełne prawo. A zwłaszcza, że prawdopodobnie nie ma pozwolenia od rodziców. Na szczęście dla nas Ślizgonów robi wyjątki.
— No przepraszam bardzo, ale nie mam rodziców, którzy mogliby podpisać ten papierek — przypomniała Alexa, posyłając Harry'emu znaczące spojrzenie, gdy chciał coś powiedzieć. Nie można było pozwolić, żeby się wygadał przez przypadek. Chyba zrozumiał, bo kiwnął głową.
— Och... Takie dwie biedne sierotki... — usłyszeli za sobą głos z nutą ironii. Jego właścicielem okazał się Theo Nott z ich roku.
— Theo, daruj sobie — mruknęła Pansy, która szła zaraz za nim.
— Dobra, tylko żartowałem — podniósł ręce do góry. — Nie bądź taka sztywna, Pansy. — Dziewczyna tylko przewróciła oczami na jego komentarz.
Chwilę później przybyła reszta zarówno Gryfonów, jak i Ślizgonów. Minutę przed wyznaczoną godziną stawił się profesor Prince, na szczęście żywy. Alexandra nie miała ochoty przekonywać się, jak wygląda czarodziejski pogrzeb. W przeciwieństwie do ślubu Billa i Fleur w przyszłe wakacje.
Lekcja przebiegła bez większych komplikacji jak na połączenie Gryffindoru i Slytherinu. Uczniowie ćwiczyli zaklęcia obronne w parach międzydomowych. Losowali osoby, z którymi mieli ćwiczyć i Alexa akurat trafiła na Harry'ego. Jednego była pewna po tych zajęciach. Harry był „mistrzem” w rzucaniu zaklęcia Expelliarmus. To był chyba jego znak rozpoznawczy. Dziewczyna była ciekawa, czy gdyby ten cały Lord Voldemort chciał go zabić Avadą Kedavrą, też rzuciłby w obronie Expelliarmus.
Wtorek był jednym z tych dni, które nie były przepełnione zajęciami. Rocznik Alexy miał luźny plan lekcji, w przeciwieństwie do innych roczników, które zdawały SUMy i OWTMy. Uczniowie mogli więc po obiedzie wrócić do dormitorium. Gdy Ślizgoni weszli na teren lochów, natknęli się na Lucasa. Chyba usłyszał kroki, bo odwrócił się i uśmiechnął się lekko na widok znajomej dziewczyny, a potem zmrużył oczy.
— White — kiwnął mu głową chłodno Draco.
— Malfoy — uśmiechnął się kpiąco Krukon. — Kogo my tu jeszcze mamy? Bulstrode, Zabini, Alexa i...
Urwał, patrząc na Charlie.
— Charlie Prince — uśmiechnęła się lekko. — Jestem nowa, podobnie jak Alexa.
— Mhm. Profesor Prince to ktoś z twojej rodziny?
— Tak. Dokładniej to ojciec — uściśliła.
Kiwnął głową ze zrozumieniem.
— Chętnie bym pogadał, ale zaraz mam Eliksiry. Także... do zobaczenia.
Odwrócił się z zamiarem odejścia, ale zatrzymał go głos blondyna.
— Ja na twoim miejscu bym uważał, White.
Krukon zerknął na niego przez ramię i prychnął.
— I vice versa, Malfoy.
Po czym odszedł w dalszą drogę.
— Możesz powiedzieć, o co wam chodzi? — zwróciła się Alexa do Draco, który zaciskał zęby ze złością.
— Nie. Są pewne rzeczy, które nie powinny wyjść na światło dzienne — odparł ostro. — Idziecie?
Ruszył przodem w stronę dormitorium Ślizgonów. Pozostali spojrzeli po sobie i podążyli za nim w milczeniu
W pokoju wspólnym nie było za wiele osób. Niektórzy byli na lekcjach, inni siedzieli w swoich dormitoriach, a jeszcze inni w bibliotece. Chwilę po wejściu uczniów do pomieszczenia podszedł do nich jakiś chłopczyk z niższego roku z kopertą w dłoni.
— Draco Malfoy? — zapytał niepewnie.
— To ja — odparł zdziwiony blondyn, marszcząc brwi.
— Jakaś sowa przyleciała tutaj z tym listem — wyjaśnił, podając mu kopertę. — Jest zaadresowana do ciebie.
Draco zabrał od młodszego Ślizgona list i przyjrzał się mu dokładnie. Skrzywił się lekko, a potem podziękował. Chłopiec odwrócił wzrok i szybko się oddalił od blondyna.
— Słuchajcie... Zobaczymy się później — zdecydował Draco. — Blaise, zajrzyj później do pokoju.
Zabini pokiwał mechanicznie głową, a blondyn już chwilę później biegł po schodach prowadzących do męskich pokoi. Najwidoczniej bardzo mu się spieszyło.
— Pali się, czy żona do niego napisała? — uniosła brew Charlie.
— To jest Draco Lucjusz Malfoy. Tego nie zrozumiesz — machnęła ręką Millie i zaproponowała, aby usiedli na ich stałej kanapie.
— Co sądzicie o tym całym związku Malfoya i Granger? — zagadnęła.
— To samo, co o związku twoim i Longbottoma — stwierdził Blaise. — Oba są dziwne, ale da się przyzwyczaić. Trzeba by jeszcze tobie poszukać faceta, Alexa. Wtedy każdy z naszej ekipy miałby swoją drugą połówkę.
— Zabawa w swatkę nie jest przypadkiem na poziomie przedszkola? — spytała dziewczyna rozbawiona tym pomysłem.
— Czego? — zdziwił się.
— To takie miejsce, gdzie chodzą dzieciaki mugoli — wyjaśniła, przypominając sobie, że ich znajomość świata mugolskiego była na niskim poziomie.
— Dobra, nieważne — machnął ręką i oparł ją na oparciu kanapy. — Millie, Charlie, pomóżcie trochę. Jakich porządnych facetów mamy w szkole?
— Porządnych? — zastanowiła się Bulstrode. — Niewielu.
Alexa zachichotała cicho na jej stwierdzenie. Faktycznie, rzadko można było znaleźć porządnego faceta w tym przedziale wiekowym. Zaczęli trajkotać o wadach i zaletach wszystkich facetów w szkole, ale gdy doszli do Dumbledore'a, brązowowłosa postanowiła przerwać tę dziecinadę.
— Blaise, nie miałeś iść przypadkiem do Draco? Biedny tam płacze i potrzebuje przytulenia — zażartowała.
— Mało śmieszne, Potter — uśmiechnął się lekko, a potem wstał i skierował się do pokoju, który dzielił z Malfoyem.
Jeszcze wtedy nie wiedziała, jak dużo prawdy było w jej pozornie niewinnym komentarzu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top