Rozdział 29
Poniedziałkowy poranek minął całkiem szybko. Uczniowie mieli odwołane Wróżbiarstwo, więc obyło się bez bezsensownego gadania o przyszłości. Zaraz później mieli dwie godziny Eliksirów, jak zawsze z Gryffindorem. Harry cały czas siedział w ponurym nastroju i, o dziwo, ani razu się nie odezwał bez pytania. Nawet profesor Snape wyglądał na zaskoczonego dziwnym zachowaniem chłopaka. Na początku również Alexa zastanawiała się, co mu się stało, ale szybko przypomniała sobie o lekcjach Oklumencji, które miały się zacząć w najbliższym czasie.
— Przelejcie eliksiry do fiolek, podpiszcie i odstawcie na moje biurko — zalecił nauczyciel, gdy zostało pięć minut do końca lekcji. Brązowowłosa szybko wykonała polecenie, to samo zrobiła Charlie, która dalej była trochę naburmuszona. Dziewczyna jednak zignorowała jej humory, posprzątała stół, a następnie odniosła obie fiolki na biurko Snape'a. Chwilę później wybiła godzina zakończenia lekcji, więc wszyscy opuścili pracownię. Została tylko ona, Harry, Hermiona i Ron. Podeszli bliżej Mistrza Eliksirów, który bacznie ich obserwował.
— Alexa nam przekazała wiadomość od pana, profesorze — odezwała się Hermiona.
— Niczego innego się nie spodziewałem — odparł, zakładając ręce na piersi — Czyli mam rozumieć, że wiecie, jaki jest powód? Weasley, może ty mi powiesz?
— Musi pan nas nauczyć Oklumencji — mruknął rudy chłopak. Mężczyzna uśmiechnął się złośliwie.
— Poprawka, Weasley. Ja MOGĘ was nauczyć, nie muszę. Zawsze mogę powiedzieć dyrektorowi, że jesteście zbyt tępi i nie umiecie zrozumieć tej dziedziny.
— Nie zrobiłby pan tego — wtrąciła szybko Alexa. Może nie była stuprocentowo pewna, ale miała przynajmniej nadzieję. Dyrektor by wyczaił kłamstwo. Chociaż... Czy na pewno?
— Jesteś pewna? — Uniósł brew. — Nie masz pojęcia, do czego jestem zdolny. Jeślibym chciał, udałoby mi się przekonać cię, że jestem marynarzem, płatnym zabójcą albo głupim, romantycznym chłopakiem z sąsiedztwa. A ty nie wiedziałabyś, z której strony cię trafiło.
On sobie teraz żartuje, czy co? Tak szczerze to marynarza jeszcze mogę sobie wyobrazić, zabójcę nie ma sprawy, ale Snape jako romantyczny chłopak z sąsiedztwa? W bajki nie wierzę.
Ślizgonka odwróciła wzrok, ale kątem oka zauważyła kpiący uśmieszek nauczyciela. Miała wielką ochotę uderzyć go prosto w twarz, ale pewnie wyleciałaby za to ze szkoły szybciej, niż zdążyłaby się odezwać. Nie, to nie było tego warte.
— Tak więc wróćmy do meritum — odchrząknął. — Dumbledore zlecił mi nauczenie was trudnej sztuki, jaką jest Oklumencja. Nie krzyw się tak, Potter. Mnie też nie uśmiecha się włazić do twojej głowy ponownie. Skargi proszę kierować kilka pięter wyżej. Cała wasza czwórka ma zjawić się dzisiaj o osiemnastej w moim gabinecie. Wtedy odbędzie się wasza pierwsza lekcja. Radzę zjawić się punktualnie. Jeśliby ktoś dopytywał, macie szlaban. Nie interesuje mnie za co, wymyślcie coś. A teraz...
Nie dokończył swojej wypowiedzi, ponieważ nagle otworzyły się drzwi i wpadł przez nie profesor Prince, który był lekko zdenerwowany.
— Sev, co to ma znaczyć? — odezwał się, ale chwilę później zauważył obecność uczniów i zatrzymał się w miejscu.
Młodszy nauczyciel westchnął cicho i zamknął oczy, mamrocząc coś o głupocie. Zaraz potem ponownie je otworzył i spojrzał na brata.
— Po pierwsze, przestań wpadać do mojej sali lekcyjnej jak do stodoły. Po drugie, o co ci chodzi?
— Dobrze wiesz o co. Z jakiej okazji moja córka dostała szlaban?
— Z okazji zbliżającej się Gwiazdki. Wiesz, taki przedwczesny prezent — stwierdził Snape. Profesor Prince spojrzał na niego ostro, co nie zdarzało mu się często, więc czarnowłosy przewrócił oczami. — Urządziła wczoraj rano bójkę razem z panną Parkinson w pokoju, który dzieli razem z panną Potter i panną Bulstrode.
— Hę? — wykrztusił nauczyciel Obrony przed Czarną Magią. Alexa zerknęła na resztę i zobaczyła, że trójka Gryfonów wodzi wzrokiem między jednym a drugim mężczyzną, próbując zrozumieć, co się dzieje. Przeszło jej przez myśl pytanie, czy nie powinni się przypadkiem stamtąd wynieść. Cóż... Jeszcze nas nie wyrzucił, więc...
— Bawisz się w Pottera, Alan? — prychnął Snape. — Zapytaj młodej Potter, co się stało, to ci wyjaśni.
— Nawet jeśli, to jestem pewien, że to panna Parkinson zaczęła — odparł pewny swojej racji nauczyciel i spojrzał na Alexę, szukając potwierdzenia, którego niestety nie mogła mu dać.
— Tak właściwie... To Charlie zaczęła. Nie wiem, co w nią wstąpiło, ale pokłóciły się z Pansy i skończyły na podłodze, no i w takim momencie zastał je profesor Snape — wyjaśniła, nie patrząc na żadnego z nich. Profesor Prince westchnął cicho, potrząsnął głową, a potem mruknął coś w stylu „Przepraszam, Sev” i wyszedł. Uczniowie wpatrywali się w drzwi, za którymi zniknął do chwili, kiedy usłyszeli głos Severusa.
— Co tu jeszcze robicie? O ile się nie mylę, to macie teraz lekcje.
Pokiwali głowami, zabrali torby i szybko opuścili pomieszczenie. Harry i Ron odetchnęli z ulgą na korytarzu.
— To było... dziwne — skomentował Harry. — Serio Charlie się pobiła z Parkinson?
Alexa potwierdziła niechętnie.
— Słuchajcie, nie chcę was martwić, ale mamy teraz transmutację, która zaczęła się jakieś pięć minut temu — wtrąciła Hermiona. Chłopcy spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami.
— Miona, nie martwisz nas. Najchętniej byśmy sobie darowali te lekcje — stwierdził Ron, a dziewczyna zmroziła go spojrzeniem. — Dobra, dobra. Tylko żartowałem. Nie denerwuj się. Chodźmy już na tę transmutację.
— Idźcie, idźcie. Ja biegnę na Zielarstwo — pomachała im Alexa i pospieszyła w stronę wyjścia ze szkoły. Po krótkim czasie dotarła do szklarni, w której miała mieć lekcję. Przeprosiła profesor Sprout i zajęła miejsce obok Krukonki, z którą pracowała od pierwszych zajęć.
— Wszystko w porządku? — spytała z niepokojem.
— Co? A, jasne — uśmiechnęła się Ślizgonka i zapytała o przedmiot lekcji.
Pracowali z jakimiś dziwnymi roślinami, które wydawały z siebie melodię, która w bardzo krótkim czasie mogła uśpić słuchacza. Podczas zajmowania się nimi uczniowie mieli założone nauszniki, aby nikt nie usnął. Draco stwierdził, że to zielsko było zdecydowanie przyjemniejsze niż mandragory. Cóż... Było w tym trochę racji.
W czasie obiadu jedna ze sów zrzuciła Alexie kopertę, która wylądowała w jej soku. Spojrzała z wyrzutem na ptaka i osuszyła delikatnie papier. Wyjęła ze środka list, spodziewając się pisma rodzinki Carter, ale charakter tego pisma był zupełnie inny.
Kochanie,
piszemy do ciebie, mimo że widzieliśmy się zaledwie w sobotę. Przede wszystkim John chciał cię przeprosić za to małe nieporozumienie. Oboje gratulujemy ci przydziału, nawet jeśli jest to Slytherin. Był po prostu w szoku i musisz mu to wybaczyć. Dowiedziałam się również, że Severus jest twoim opiekunem domu. Cieszy mnie to, bo nie czułabym się dobrze ze świadomością, że moim dzieckiem opiekuje się w szkole ktoś... mniej kompetentny. Oczywiście profesor McGonagall byłaby lepszą opiekunką, ale Severus nie jest zły. Może jest lekko...
Głupi?
John!
No co? Taka prawda.
Jeśli nie umiesz się zachować, to wyjdź, sama dokończę ten list. Tak więc, miałam na myśli to, że popełnił trochę błędów w swoim życiu, ale możesz mu zaufać.
Ja bym nie ufał.
John, mówię poważnie. Daj mi skończyć. Dobrze, kończę już. Ucz się pilnie, nie pakuj się w kłopoty i baw się dobrze.
Lissa i John Peterson.
Dziewczyna wpatrywała się w kartkę zdziwiona. Po co mieli by do niej pisać jacyś... Ach, no tak. To są moi rodzice pod fałszywymi imionami. Trzeba było przecież zastosować środki ostrożności.
— Kto napisał? — zaciekawił się Draco, zerkając brązowowłosej przez ramię, ale ona tylko złożyła list i włożyła go do koperty, którą następnie schowała do torby. Blondyn spojrzał na przyjaciółkę z wyrzutem.
— Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, nie wiedziałeś? — odparła z kpiącym uśmiechem.
— I tak już mi się tam grzeje miejsce, więc co to za różnica? — wzruszył ramionami.
— Moja mugolska rodzina — mruknęła wymijająco w odpowiedzi na jego pierwsze pytanie. Nie wyglądało na to, że uwierzył, ale nie dopytywał więcej.
Alexa zerknęła na stół Gryffindoru i zauważyła Harry'ego czytającego list. Najwidoczniej też dostał podobną wiadomość, ale o innej treści. Westchnęła cicho. Czemu jej ojciec musiał być takim idiotą? Może nie zawsze taki był, tylko pobyt w zaświatach mu zaszkodził? Spojrzała na zegarek i jęknęła w duchu. Musieli się zbierać na następną lekcję. Na szczęście zostały tylko trzy i koniec. Gdyby nie wieczorna lekcja Oklumencji, to byłoby pięknie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top