Rozdział 1

15 lipca, godzina 8:00

Brązowowłosa nastolatka spała spokojnie, śniąc o królewnie, która postanowiła zignorować pragnącego uratować ją przed smokiem księcia i samodzielnie pozbyć się potwora nękającego królestwo.

Zielonooka gardziła słodkimi dziewczynkami, które marzyły o księciu na białym koniu, tym jedynym, który zdobędzie ich serce i będą razem na dobre i na złe. Była zdania, że takie sytuacje zdarzają się tylko w bajkach. Jej rodzice też nie byli idealnym małżeństwem, ale nie miała skonstruowanej całkowicie definicji „idealnego małżeństwa”. Każda para musiała chociaż raz w życiu przeżyć jakąś kłótnię.

Z tego pięknego snu wybudziło ją gwałtowne szarpnięcie.

Natychmiast otworzyła oczy, ale po chwili tego pożałowała, bo poraziło ją światło słoneczne. Gdy przyzwyczaiła się do porannego oświetlenia, zauważyła stojącego przy jej łóżku ciemnowłosego chłopaka. Przybysz uśmiechał się szeroko zadowolony z siebie.

— Wstawaj, leniuchu! Idziemy!

Alexa jęknęła cicho.

— Gdzie chcesz iść o... — zerknęła na budzik stojący na szafce przy łóżku. — Ósmej rano?

— Młoda, masz urodziny! Jak można spać do późna we własne urodziny? Będziesz miała mnóstwo czasu na lenistwo później.

— To samo mówisz co roku. I co wychodzi? — mruknęła, ale podniosła się z łóżka. Oczywiście musiała się zaplątać w kołdrę i przywitać się z podłogą. Przeklinając w myślach chichoczącego przyjaciela, skierowała się do łazienki. 

Stanęła przed lustrem, bacznie obserwując swoją twarz. 

 — Czasami czuję, jakbym była z innego świata... — westchnęła cicho i weszła pod prysznic.

Lodowata woda pomogła jej się dokładnie obudzić i była chociaż połowicznie przygotowana na cały dzień. Gdy już się umyła, owinęła się ręcznikiem i wyszła z łazienki.

Na jej łóżku siedział William Cooper, jej najlepszy przyjaciel z dzieciństwa. Co roku planował jej urodziny i z niewiadomych powodów z roku na rok były one coraz dziwniejsze. Miała nadzieję, że tym razem będzie inaczej, chociaż nie bardzo w to wierzyła. Chłopak zobaczył jej minę i zaśmiał się.

— Nie rób takiej miny. W tym roku będzie spokojnie i bez wariacji.

— Mhm. Zobaczymy — mruknęła. — A teraz możesz łaskawie wyjść na chwilę? Chcę się ubrać.

— Wiesz co... Jeśli by spojrzeć na to z innej strony, to nie pogardziłbym miłym dla oka przedstawieniem w twoim wykonaniu. Wiesz, o co chodzi. — Puścił jej oczko.

— Wypad — syknęła ze złością i otworzyła drzwi, pokazując mu tym samym, że nie zamierza dłużej gościć go w swoim zaciszu.

Brunet zrozumiał, czego się od niego oczekuje i wyszedł. Dziewczyna zatrzasnęła drzwi i podeszła do szafy. Wiedziała, że nie mówił tego poważnie, ale to i tak nie było miłe. Nie lubiła mężczyzn, którzy traktowali kobiety jak zabawki czy maszyny do wiadomych rzeczy. Musiała jednak wybaczyć Willowi, bo był typem człowieka, który najpierw mówił, a potem myślał. Totalne jej przeciwieństwo. Ona musiała kilka razy przemyśleć jakąś sprawę przed podjęciem ostatecznej decyzji.

Otworzyła szafę na oścież i przebiegła wzrokiem po wieszakach. Will nie powiedział jej, gdzie idą, więc musiała ubrać się neutralnie. Do restauracji raczej nie pójdą, bo to w końcu nie jest randka. Przynajmniej tak sądziła, bo nie zauważyła, by chłopak zaczął żywić do niej romantyczne uczucia. Byli przyjaciółmi i nie chciała tego zmieniać.

W końcu wyjęła białą koszulkę z krótkim rękawem z napisem „I love books” i zwykłe czarne legginsy. Założyła bieliznę, ciuchy i buty, a potem rozczesała włosy. Postanowiła zostawić je rozpuszczone. Przed wyjściem z pokoju zdążyła jeszcze złapać torebkę.

Brunet chyba nie robił sobie nic z tego, że kilka minut temu wyrzuciła go z pokoju i stał, opierając się o ścianę.

— Gotowa?

— Jasne. Powiesz mi w końcu, gdzie się wybieramy?

— Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. A podobno grzeczne dziewczynki idą do nieba. — Will pokazał jej język, odpychając się od ściany, by stanąć prosto na nogach i ruszył w dół schodów.

— A niegrzeczne idą tam, gdzie chcą — odparowała, ale ruszyła za nim. Zdziwiła się, że na dole nie było żywej duszy. Musiał to chyba zauważyć, bo odezwał się:

— Twój tata jest w pracy, a twoja mama wpuściła mnie i poszła jeszcze spać. Jeśli chodzi o Matta i Sophie, nie mam pojęcia. Aczkolwiek, stawiam cały mój majątek, że żyją.

— A jak przedstawia się twój majątek? — zainteresowała się Alexa, równocześnie zamykając drzwi tak cicho, jak tylko potrafiła.

— Yyy... Jakieś dziesięć funtów.

Pokręciła głową i uśmiechnęła się ironicznie. Ruszyli spokojną drogą prowadzącą do centrum miasta. Niby mogli pojechać autem albo autobusem, ale ich fundusze nie powalały, a po drugie była piękna pogoda i szkoda było dusić się w pojeździe.

Z podwórka stojącego naprzeciw domu pomachała do nich sąsiadka Alexy, pani Winston. Staruszka mieszkała sama. Jej mąż zginął w czasie wojny, a dzieci wyprowadziły się i odwiedzały matkę z wnukami tylko na święta. Nastolatka czasem do niej zaglądała, by porozmawiać z nią i pobawić się z jej kotami. Miała ich aż pięcioro. Pewnie powiecie, że trochę za dużo. Cóż... kobieta miała dobre serce i nie przeszłaby obojętnie wobec potrzebującej, bezdomnej zwierzęcej duszyczki. Alexa miała czasem wrażenie, że pani Winston bardziej kocha zwierzęta niż ludzi.

— Powiesz mi teraz, gdzie idziemy? — zapytała po kilkunastu minutach marszu. Chłopak uśmiechnął się tajemniczo i dalej milczał. Dziewczyna westchnęła sfrustrowana i założyła ręce na piersi. Postanowiła kiedyś się na nim odegrać.

Po pół godzinie drogi nareszcie zatrzymali się pod budynkiem o nazwie Lucy&Jimm. Na szyldzie wisiała biała kartka.

„Zapraszamy do nowo otwartego klubu Lucy&Jimm. Świetna zabawa, dobre jedzenie i miła atmosfera. I co najważniejsze, niskie ceny!”

Brunet otworzył przed nią drzwi, kłaniając się szarmancko, a ona przewróciła oczami na jego zachowanie. Od razu po wejściu do środka zobaczyła salę pełną stolików, przy których siedziało już kilka osób. W pomieszczeniu grała chwytliwa muzyka, a przy ladzie na wysokich krzesłach siedziało dwóch facetów troszkę starszych od dwójki przyjaciół. Bardzo się jej tam spodobało i rozglądała się uważnie, chcąc zapamiętać ten widok. Była już w kilku klubach, ale w każdym można było spotkać niechlujnie wyglądających starszych facetów, kobiety w skąpych strojach i przeżyć różne niesmaczne sytuację, więc tam nie chodziła. Teraz jednak pomyślała, że ten klub będzie przez nią często odwiedzany.

Jej zaskoczenie wzrosło, gdy po podejściu do lady zobaczyła znajomą uśmiechniętą blondynkę.

— Lucy? — spytała z niedowierzaniem.

Lucy była jej starszą o kilka lat kuzynką, która po skończeniu osiemnastu lat wyprowadziła się od rodziców z powodu ich odmiennych poglądów. Uważali na przykład, że dziewczyna nie powinna nosić spodni, co zawsze ją irytowało. Nie widziała kuzynki od pięciu lat, dlatego zdziwiła się, widząc ją tutaj. Druga dziewczyna nie wyglądała jednak na zaskoczoną i uśmiechnęła się szerzej na widok szesnastolatki.

— Cześć, Alex — przywitała się — Witaj, Will. Jak wam się podoba w naszym klubie? Staraliśmy się, żeby było jak najlepiej.

— Naszym? — nie zrozumiała młoda Carter.

— Jimm, pozwól na chwilę! — zawołała blondynka.

Chwilę później z zaplecza wyszedł wysoki mężczyzna starszy od Alexy i uśmiechnął się do nich. Podszedł do Lucy i przytulił ją od tyłu.

— Co się stało? — zapytał, całując ją delikatnie.

— To jest właśnie Jimm — wyjaśniła Alexie i Willowi. — Mój chłopak. Założyliśmy razem ten klub i chcemy, żeby był idealny i inny od reszty.

Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie po drugiej stronie sali zapanowało poruszenie i odgłosy kłótni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top