Rozdział 66


Dwa tygodnie później nasz Golden Kwartet, czyli Hermiona, Ron, Draco i Harry, zjawili się w Pokoju Życzeń razem z torbą pełną przydatnych im rzeczy. Przyszła tam również Alexandra, którą zgarnął Draco po drodze z Pokoju Wspólnego. Gryfoni i Ślizgon chcieli się pożegnać, bo z tyłu głowy mieli tę myśl, że mogą nie wrócić. Oczywiście to był jeden z czarnych scenariuszy, ale kto wie, który z nich wybierze los?

Hermiona zabrała również mnóstwo niepotrzebnych rzeczy, chociaż chłopcy usiłowali ją przekonać, że to bezsensowne. W poszukiwaniu horkruksów nie przydadzą im się raczej nożyce do mięsa, mugolski młotek, paralizator, przeterminowane leki (również mugolskie), „Historia Hogwartu", ulotka z Asdy, wizytówka niejakiego Leonarda Robinsona, książka telefoniczna, pluszowa owieczka i parę innych dziwnych rzeczy. Przynajmniej tak twierdzili Harry, Ron, Draco i Alexa. Jeszcze nie wiedzieli, jak bardzo się mylili, ale to nie jest w tej chwili istotne. Istotne jest to, że wzięli też wszystkie potrzebne rzeczy jak jedzenie, ubrania, mapę.

– Będę za wami tęsknić. - wyznała Alexa. - Zróbcie co trzeba i wracajcie szybko.

– Postaramy się. A ty pilnuj Charlie, Blaise'a i Millie. Jak się dowiedzą, to mnie ukatrupią i będą mi nosić kwiatki na grób. O ile wcześniej wujek mnie nie zabije pierwszy. - skrzywił się Draco i przytulił mocno przyjaciółkę, szepcząc jej do ucha: - I na mojego ojca chrzestnego też miej oko przy okazji.

Blondyn dobrze pamiętał o sytuacji sprzed dwóch tygodni, której był świadkiem, ale oczywiście trzymał dziób na kłódkę i nikomu o tym nie powiedział. W głębi duszy cieszył się jak małe dziecko, ale sam nie wiedział czemu, bo nie wszystko było przesądzone. Chciał pogadać o tym z mężczyzną, ale nie zdążył tego zrobić przed wyprawą. Miał nadzieję, że wszystko wyjaśni się samo i bez jego ingerencji.

Ślizgonka pożegnała się jeszcze z bratem i jego przyjaciółmi. Gdy przytulał ją Harry, usłyszała przy uchu jego głos.

– Pilnuj Ginny, dobrze? - spytał cicho. Obawiał się o bezpieczeństwo swojej dziewczyny i chciał wiedzieć co się z nią dzieje, kiedy on będzie na zewnątrz.

Jego siostra kiwnęła głową na znak zgody i odsunęła się. Naszych podróżników czekała jeszcze tylko rozmowa z dyrektorem, i wiedzieli, że nie będzie ona należała do najmilszych.

– Niech się dzieje wola nieba. Z nią się zawsze zgadzać trzeba. - wymamrotał Draco wychodząc z Pokoju Życzeń. Ostatnimi czasy często zdarzało mu się cytować mugolskich autorów i nie było to już takie dziwne.

Z Gabinetu Dyrektora wyszli niespodziewanie w dobrych humorach. Alexandra spojrzała na nich podejrzliwie, ale nie wykazywali żadnych oznak jakiegoś uroku ani niczego innego. Nie mogła uwierzyć jak dyrektor mógł ich puścić samych. Przecież Harry to podobno jego ulubiony uczeń, więc dlaczego tak po prostu się zgodził?

Postanowiła jednak nie drążyć sprawy i życzyła im dobrej drogi. Stwierdziła, że najwyżej będą mieć żale sami do siebie.

Do Dormitorium Ślizgonów wracała z dziwnym uczuciem. Nieswojo czuła się z myślą, że przez kilka następnych tygodni, a może nawet miesięcy, w Hogwarcie nie będzie sławnego Golden Trio, no i Malfoya. Większość osób pewnie zauważy ich zniknięcie i będzie dopytywać. Musiała jeszcze wymyślić jakąś historyjkę, którą mogłaby sprzedać innym. W pewnym momencie zauważyła idące z naprzeciwka trzy dziewczyny. Były to Luna, Ginny i dziewczyna Rona – Cassie.

– Cześć. - uśmiechnęła się do nich na przywitanie. - Co robicie w lochach?

– Luna szuka Kruszków Fartuszków, a my jej dotrzymujemy towarzystwa. - wyjaśniła Ginny, a Alexa spojrzała na nie dziwnie.

– Jakie Fartuszki? - powtórzyła zdezorientowana.

– Kruszki Fartuszki. - zaczęła tłumaczyć Luna: - Są to takie małe stworki w fartuszkach, które robią ludziom psikusy. Rozwiązują sznurówki, albo związują je razem, mogą też pomalować ci twarz gdy śpisz i inne takie. Chciałam je znaleźć i oddać do rezerwatu. Tam mogłyby psocić do woli bez tworzenia problemów innym. Dziwnym trafem duże ich składowisko powinno być w lochach.

Lovegood najwyraźniej mówiła poważnie, ale to brzmiało bardzo nieprawdopodobnie. Jedynym racjonalnym pomysłem była zmiana tematu.

– Macie może ochotę na lody? - zaproponowała Ślizgonka. Wprawdzie był luty, ale na lody nigdy nie ma złej pory.

– Ja jestem za. - uśmiechnęła się Cassie:- Wszystko jest lepsze niż praca domowa z Obrony Przed Czarną Magią.

– Czuję się bardzo zraniony z tego powodu, Panno CookieMilk. - Dziewczyny usłyszały głos, a zaraz później zobaczyły zbliżających się do nich Profesorów Snape'a i Prince'a. Ten głos jednak należał do tego drugiego.

– Cóż się dziwić, skoro zadaje się z najmłodszym synem Weasleyów. - mruknął Snape.

– Och, przepraszam, Profesorze. Ja...- zaczęła się tłumaczyć Cassandra, ale Alan tylko mrugnął do niej okiem z rozbawieniem.

– Żartowałem. Odpoczynek też jest wskazany, ale pracę domową i tak chcę widzieć na najbliższej lekcji. Właśnie, Alexandro, widziałaś gdzieś może Pana Malfoya? Poszukujemy go w ważnej sprawie.

No i nadszedł koniec tego dobrego. Przyszła chyba pora na improwizację.

– Draco jest... chory. Ciężko chory. Musi teraz leżeć w łóżku i nie wolno mu przeszkadzać. Wiedzą Panowie, to jest bardzo zaraźliwe. Na twarzy pojawiają czarne krostki z których cieknie ropa. Lepiej poczekać aż mu przejdzie. - wymyśliła na poczekaniu. Nie wiedziała czy to się przyjmie, ale warto było spróbować. Mężczyźni spojrzeli po sobie z wahaniem.

– Niby gdzie się tym zaraził? - dopytywał Snape, i widać było, że w to nie wierzy.

No właśnie, gdzie? Przecież nie na Antarktydzie.

– No wie Pan jak to jest z Draco. Zawsze jest tam, gdzie nie powinien. Ale to już dłuższa historia, a my nie mamy czasu. Także... Życzę miłego dnia! - Szybko chwyciła Lunę i Ginny za ręce i skinęła drugiej Krukonce, żeby poszła za nimi. Chciała jak najszybciej się oddalić, by nie musieć odpowiadać na więcej pytań. Jednak gdy przechodziła obok Snape'a, straciła czujność i po chwili leżała twarzą na podłodze.

– Ojej, to chyba wina Kruszków Fartuszków. - zmartwiła się Luna i razem z rudą podniosły ją do pionu. - Mówiłam, że lubią sprawiać problemy ludziom.

– Jestem pewna, że te całe fartuszki nie maczały w tym palców. - zapewniła Alexa otrzepując szatę. - To raczej sprawka Profesora Snape'a, który usiłuje zrobić mi na złość.

Spojrzała na opiekuna Slytherinu mrużąc oczy, ale on tylko wzruszył ramionami na znak swojej niewinności.

– Nic mi nie udowodnisz. - odparł. - I swoją drogą, aktorką to ty nie będziesz.

Miała ochotę pokazać mu język, ale nie chciała ryzykować utratą punktów. Zostawiła to więc bez słowa i ruszyła w drogę do kuchni.

W kuchni, ku swojemu zdziwieniu, spotkały również Charlie, Blaise'a i Millicentę. Cała trójka siedziała przy stole i śmiali się z czegoś przy kawałkach ciasta. Skrzaty były zbyt miłe, że wpuszczały tu każdego.

– Co tu tak wesoło? - spytała Alexa podchodząc bliżej. Zamówiła szybko u skrzatów lody i razem z Gryfonką i Krukonkami usiadła przy stole.

– A, wspominamy pierwsze lata Hogwartu. - parsknęła Millie:- A Charlie opowiadała o swoim dzieciństwie. Swoją drogą, widziałyście gdzieś Draco?

– Właśnie, on tak serio jest chory, czy tylko wcisnęłaś im kit? - zainteresowała się Ginny:- Bo coś tutaj śmierdzi.

W tej samej chwili zjawiła się przy nich znajoma skrzatka. Miała zmartwiony wyraz twarzy, a oni nie mieli pojęcia o co chodziło.

– Mgiełka przeprasza, że coś brzydko pachnie. - odezwała się tonem przepełnionym skruchą. - Skrzaty starają się, żeby było czysto.

Nasi bohaterowie wymienili między sobą spojrzenia i wybuchnęli śmiechem, co jeszcze bardziej zdezorientowało istotkę. Szybko jednak pospieszyli z wyjaśnieniami. Ginny wytłumaczyła Mgiełce, że chodziło jej o podejrzaną sprawę, a nie brzydką woń. Gdy skrzatka odeszła uspokojona, Alexa wytłumaczyła reszcie całą sprawę. Wiedziała, że nie miała o tym nikomu mówić, ale oni i tak odkryli by prawdę.

- Oni mają nierówno pod sufitem. - stwierdził Blaise:- Poza Hogwartem są jeszcze bardziej narażeni. To tak jakby wyszli z zapalonymi różdżkami przed siedzibę Czarnego Pana i zaczęli krzyczeć „Hej, tutaj jesteśmy!".

– A ja jestem zdania, że Triumfki Witalne będą nad nimi czuwać. - wtrąciła z przekonaniem Luna i dokończyła swoje lody.

– Obyś miała rację – mruknęła Cassie. - Oby wrócili wszyscy cali i zdrowi. Masz z nimi kontakt, prawda, Alexa?

Tamta sięgnęła do kieszeni i wymacała swoje lusterko dwukierunkowe, a potem kiwnęła głową. Wszystko było na swoim miejscu, przynajmniej na razie. Zawsze coś mogło się pokomplikować, zwłaszcza w takich czasach.

– Wypijmy za owocne poszukiwania naszych czterech idio...- odchrząknęła Millicenta widząc spojrzenie Ginny: - Naszych przyjaciół. Chociaż co do Weasleya bym polemizowała, gdyż to nie mój przyjaciel. Potter zresztą też.

Podniosła szklankę z sokiem dyniowym, który został im dostarczony kilka minut temu przez skrzaty. Niby sok, ale jednak byli w szkole. Reszta również uczyniła to samo co ona.

– Za powodzenie! I za zwycięstwo!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top