Rozdział 7
Szkła w okularach Yoongiego zaparowały, gdy powoli wypuścił gorące powietrze spomiędzy wilgotnych od ciągłego oblizywania warg. Włosy upiął dla wygody, ale zrobił to w takim pośpiechu, że pojedyncze kosmyki rozsypały się dookoła całej jego pogrążonej w zadumie twarzy. Podrygiwały w rytm regularnych kiwnięć głową, które mężczyzna wykonywał mechanicznie, najprawdopodobniej by jeszcze bardziej wytężyć umysł.
— Co mi to da? — zapytał finalnie Gguka, nasuwając na czubek głowy okulary. Ich szkła, jak na złość, pokrywała coraz to mleczniejsza warstwa pary.
Jego prawe ramię napięło się przy uniesieniu ręki, a wyryte na skórze, tradycyjne wzory w przeróżnych kolorach poruszyły się płynnie wraz ze smukłymi, perfekcyjnie odznaczającymi się mięśniami rąk. Kojarzyły się Jeonggukowi z rysunkiem człowieka witruwiańskiego Leonarda da Vinci. Nie za duże, nie za małe; idealne i przyjemne dla oka. Jeon zastanawiał się, czy Yoongi chodził na siłownię, czy może po prostu już tak miał.
— Chyba nie nadążam — powiedział, niezbyt skupiony na tym, czym aktualnie się zajmowali.
Jeon skarcił się w myślach za odchodzenie od tematu, nawet jeśli robił to tylko we własnej głowie.
— Nie zrozum mnie źle, absolutnie nie chcę zabrzmieć teraz jak gbur. Jestem po prostu zbyt głupi, by połączyć kropki. Co ma mi dać kilka kopert na jakichś szczyli z Seulu przy próbie uniewinnienia Hyounggiego? — Yoongi naciągnął skórę policzków ku podbródkowi, by uzewnętrznić w jakikolwiek sposób budującą się w nim frustrację.
— Wszyscy są z jego gimnazjum — odrzekł Jeongguk, rezygnując z niepotrzebnych dywagacji i wracając na właściwy tor myślowy.
Mięśnie Min Yoongiego nie były czymś, czym powinien się przejmować.
To obrzydliwe.
— I?
— Co zobaczyłeś w tych teczkach? Nie dałem ci ich po to, żebyś bezmyślnie przeleciał po nich wzrokiem. Zdobycie tego wszystkiego kosztowało mnie nazbyt wiele nerwów — mruknął, bardziej sam do siebie, ale szybko poczuł, że jego komentarz był co najmniej niepotrzebny.
— No... — zaczął Yoongi, najwyraźniej niewzruszony nietaktem towarzysza. W mącącym myśli pośpiechu wrócił do przekopywania stert papierów, które jeszcze chwilę temu, wbrew założeniom Gguka, uważnie czytał. — Pobicie, Kim Byoungchul, sprawę odroczono, a finalnie zakończono ugodą pomiędzy dwoma stronami — wyczytał na głos. — Napaść na tle seksualnym, Oh Minho, sprawę również zakończono ugodą. Dotkliwy atak metalową rurką, Kwon Kiseok... Sprawę zamknięto z powodu braku dowodów.
— Nic ci nie świta? — Jeongguk starał się jakoś nakierować go w kierunku konkretnych wniosków. — Hyoungjin nie ma żadnej tego typu kartoteki, a przejrzałem wszystko, co mogłem przejrzeć. Przed wyrokiem nigdy nie odnotowano u niego żadnych odchyleń od normy. To grzeczny chłopak z osiągnięciami. Tak, jak mówiliście z Namjoonem. Wszystko się zgadza. Aniołek, który jakimś dziwnym trafem trafił w piekielne czeluści.
— No okej, ale oni...
— Hyoungjin jest zbyt słaby, by nosić stos talerzy, czasami i plecak jest dla niego za ciężki. Sam to mówił — kontynuował Jeongguk, walcząc ze zmęczeniem.
Wyczerpująca rozmowa, kopanie przez akta z paradoksalnie zaangażowanym w nielegalne wykradanie dokumentów prokuratorem Kim Seokjinem, awantury ostatnich dni, jak i kilka dobrych godzin spędzonych za kółkiem w wahadłowej podróży między stolicą a Pyeongchangiem, wymęczyły go do cna.
— Jeongguk, jestem prawniczym prymitywem — westchnął Yoongi. — Albo naumyślnie próbujesz mnie teraz upokorzyć, albo uważasz, że znam się na tym wszystkim. Jeżeli to drugie, to jesteś w błędzie. Po prostu powiedz mi, do czego pijesz.
— Nie uważasz, że sprawa, w której ktoś został oskarżony o dotkliwe pobicie kogoś innego metalową rurką, w dodatku umorzona z powodu braku dowodów, brzmi jak absurd? — Gguk podrapał się po podbródku. — Przecież podejrzany to bogaty dzieciak. Z wpływowej rodziny. Rozruszaj swoje trybiki, Yoon...
— Znaczy się.... Takie rzeczy się zdarzają, prawda? — burknął, wywołany do odpowiedzi, ale Jeon pokręcił głową. Yoongi nie dawał jednak za wygraną. — Nie każdy, na kogo pokazuje się palcem, musi koniecznie mieć coś wspólnego z rzeczami, o które się tego kogoś oskarża. To, co widzisz na zewnątrz, to nie zawsze czysta prawda. O mnie też mówiono różne rzeczy, i to tylko dlatego, że byłem z takiego, a nie innego domu. W szkole na przykład zawsze byłem kozłem ofiarnym, bo tak było wygodniej i wiarygodniej. Pozory mogą mylić.
— Tu nie chodzi o pozory, Yoongi. Z akt wynika, że ofiara ze stuprocentową pewnością wskazała na rurkę oraz na rękę, która ją trzymała, więc tym samym na sprawcę. — Prawnik podszedł do Yoongiego, po czym, trzymając się na bezpieczną odległość, sięgnął po plik dokumentów spięty zszywką w lewym górnym rogu.
Chwycił go w dłoń, przerzucił parę stron i wskazał palcem na transkrypcję zeznań samego pobitego. Min ponownie zsunął swoje okulary z czubka głowy, ciągnąc przy tym za kilka kosmyków włosów. Zaczął czytać, marszcząc na nowo obciążony oprawkami nos.
Prawdę mówiąc, gdy Yoongi za pierwszym razem wertował ów osobliwy, zdobyty na lewo dossier, nie skupił się na tych konkretnych zapiskach jakoś szczególnie. Odnotowując swoje gapiostwo, zgodził się więc w myślach z wcześniejszym komentarzem Jeongguka na temat jego zdolności uważnego czytania, który ten rzucił tak bezceremonialnie.
Nie zamierzał jednak zrobić tego na głos. Gorzką, kompromitującą konkluzję pozostawił tylko dla siebie.
— Kiseok bił mnie i bił. Uderzał w głowę, uderzał jak szalony. Po pewnym czasie przestałem czuć ból, a rurka, którą mnie okładał, stała się lekka jak piórko... Chociaż krew i tak zalała mi oczy. Wszystko było czerwone, jak w pierwszoosobowych grach wideo. Świat nawet podzielił się na wielkie piksele, to było turbo dziwne, proszę pana... Ale jestem pewien, że to on. Krzyczał z akcentem. Jego koreański ma akcent, taki mocny, angielski, dziwny. Bo on mieszkał w Ameryce, więc... Przysięgam, że to był Kwon Kiseok, to on rzucił się na mnie tamtego dnia. Nie lubił mnie, od kiedy tylko przeniósł się do naszej szkoły. Sam nie wiem, dlaczego... Ale miał mnie na celowniku. Śmiał się i obrażał mnie, gdy zadawał mi kolejne razy. Jakby sprawiało mu to frajdę — przeczytał na głos wskazany przez Jeongguka fragment wypowiedzi ofiary, a prawnik chwilę potem przesunął palcem na adnotację pod spodem. — Przesłuchiwali go w szpitalu?
— Linia obrony oskarżonego stwierdziła, że po wstrząsie mózgu doznanym po ataku, ofiara plotła od rzeczy. I o ile w normalnych warunkach uznane byłoby to za niedorzeczny kontrargument, tak tutaj jakoś to przeszło. Podejrzewam, że wraz z kopertą pod stołem. — Zrobił zniesmaczoną minę. — Grubą kopertą. Takim sposobem sprawa nie ma rozwiązania. Sprawca pozostał na wolności, pomimo prawie że niezbitych dowodów, a sąd doszedł do wniosku, że musiał być to ktoś spoza szkoły. Jakiś sadysta czy inna bajeczka, która zbiegła z miejsca ataku, zanim znaleziono ofiarę, pobitą prawie na miazgę.
— Żartujesz — szepnął Yoongi, ale Jeongguk pokręcił głową i pozwolił sobie przycupnąć na oparciu niskiej kanapy.
— Nie. Osoba, z którą rozmawiałem, stwierdziła, że prokurator przydzielony do tej konkretnej sprawy najprawdopodobniej lubuje się w nepotyzmie, kumoterstwie, a w szczególności zależy mu pieniądzach, nieważne skąd czy jak trafiają do jego kieszeni. Dziwnym trafem, ten sam oskarżyciel prowadził też postępowanie Hyoungjina. Sam słyszałem coś o nim. Już ci wspominałem. Nie wiedziałem jednak, że jest aż tak źle... — westchnął, nie wymieniając Seokjina z nazwiska w celu zachowania, chociaż namiastki poufności. — Dlatego nasuwają mi się takie, a nie inne wnioski. Gdy masz forsy jak lodu, nikt nie będzie kwestionował pomyślnych kolei twojego losu. One po prostu się zdarzają, a że bogatsi z reguły są szczęśliwsi... No, przynajmniej w oczach tych, którzy nie urodzili się w czepkach... Albo tych, którzy nie mają grubych kopert na zbyciu.
— Czyli myślisz, że... Przepraszam, o jakich konkretnie wnioskach mówisz? Pojmuję korupcję, nawet mnie to nie dziwi, podejrzewałem to od początku. — Wrócił do tematu Min, wybijając palcami relaksacyjny rytm o blat stolika do kawy. — Aczkolwiek musisz mnie nakierować.
— Kiseok i Hyoungjin byli w tym samym roczniku. Z tego, co wydedukowałem z moim znajomym, w tym konkretnym, prywatnym gimnazjum, mamy jedną klasę na rocznik. Więc na sto procent się znają... Ale zanim powiem coś więcej, pozwól, że zaznaczę prawdopodobieństwo scenariusza, w którym Kiseok jest niewinny. Jest jakaś tam niewielka szansa, której absolutnie nie neguję. Ale jeżeli chcesz, żebym wtrącił swoje trzy grosze...
— Koniecznie. Po to poprosiłem cię o wsparcie. — Yoongi kiwnął głową.
Jeongguk wziął głęboki oddech, który aż zaświszczał mu w nosie.
— Niewykluczone, iż Kwon Kiseok ma predyspozycje, by mechanicznie i bez skrupułów okładać innych ciężkimi przedmiotami — mruknął, a nuta sarkazmu w jego głosie zabrzmiała tak czysto, że nie umknęła nawet zgoła niemuzykalnemu Yoongiemu. — Prawdopodobne więc jest, że atak przy pomocy cegły też nie byłby dla niego problemem. Także, zakładając, że ktoś znowu zalazł mu za skórę, a on faktycznie użył owej cegły, by roztrzaskać temu komuś głowę, to kolejna akcja z pobiciem, brakiem dowodów i łapówką przekazaną ręka w rękę nie przeszłaby tak łatwo. Nawet najpazerniejsze, prokuratorskie męty wiedzą, kiedy należy powiedzieć stop. Tego uczą się całe życie.
— Sugerujesz, że skoro, wedle dokumentacji, ofiara ataku cegłą przez dotkliwość pobicia nie pamiętała napastnika, to Hyoungjin stał się kozłem ofiarnym, wybranym na miejsce jakiegoś psychopatycznego gnojka z napadami agresji i bogatymi starymi?
— Może tak, może nie — odparł prawnik, wzruszając ramionami.
Jeongguk zachowywał się raczej zagadkowo – nie chciał brać niczego za pewnik, jako że i tak gniotło go już sumienie po bezprawnym przebieraniu w sądowych aktach, nawet jeśli Seokjin udostępnił mu je z pocałowaniem ręki. Im więcej brudów na tego zgniłego prokuratora, tym bliżej do pozbycia się go w przyszłości. Jest bardziej niż koszmarny. Gdybym sam próbował na niego donieść, to nic bym nie wskórał. A tak może uda się coś ugrać – wyjaśnił jakby na swoje usprawiedliwienie, gdy wpuszczał Gguka do archiwum z ograniczonym dostępem.
Wdychanie kurzu z przeróżnych, zaniedbanych teczek, nie było najatrakcyjniejszą z perspektyw, ale nawet pomimo ryzyka, jakie ze sobą niosło, wciąż wydawało się najbezpieczniejszą z nielicznych, dostępnych opcji. Owszem, Seokjin mógł też pokazać Jeonggukowi wszystko, czego ten chciał się dowiedzieć za pomocą bazy danych online, ale postanowił nie ryzykować pozostawieniem po sobie trwałych, elektronicznych śladów. Wybrał więc tradycyjne metody, których zastosowanie łatwiej było ukryć, w razie jakiegokolwiek wypadku.
Młody prokurator nie mógł też polegać na własnym doświadczeniu, by przekazać Jeonggukowi cokolwiek na temat sprawy, którą ten tak się interesował. Seokjin zapewne nie potrafiłby nawet stwierdzić, z której strony ugryźć analizę zamkniętego już postępowania małoletniego chłopaka. Słyszał o nim, ale to tyle. Mało miał wspólnego z samym procesem, który od samego zalążka prowadził zupełnie inny, nielubiany przez niego oskarżyciel.
W ciągu czterech godzin udało im się jednak we dwoje doszukać tych około tematycznych informacji i tropów, które Gguk przyjął z cichym podziękowaniem i zawiózł do Pyeongchangu. Oczywiście, nie dostał oryginałów, a zrobił kserokopie – akta zeskanował aplikacją w telefonie, a potem wydrukował w drukarni na obrzeżu miasta, bowiem używanie ksero w prokuraturze mogłoby pozostawić po sobie podejrzane tropy na rządowych serwerach.
— Okej... — Yoongi odłożył papiery na stolik. Chyba rozumiał, dlaczego Gguk podchodził do sprawy z taką rezerwą. — W takim razie... Zakładając, że tak właśnie było... Jest jakakolwiek szansa, że dokumenty ze sprawy Hyoungjina, a przynajmniej te, które mamy w ośrodku... Że są nieprawdziwe?
— Może ktoś coś w nich namieszał, nie wykluczam takiej możliwości.
— Da się to jakoś zweryfikować?
— Już o tym pomyślałem. Te kopie, które leżą w prokuraturze, niczym nie różnią się od tych, które już mi pokazałeś. Oczywiście, jeżeli mnie pamięć nie myli — wyjaśnił Gguk. — Zeskanowałem je na wszelki wypadek, ale ani ich nie wydrukowałem, ani jeszcze nie przejrzałem. Mogę się upewnić, czy aby na pewno to te same papiery... Przy okazji.
— Okej... To potem. Co jednak można wskórać z tym, co już mamy? Wiesz, żeby nie marnować czasu.
— Problem w tym, że nic. Jeżeli pójdziemy z tym na policję czy do prokuratury, która prowadziła sprawę, to tak jakbyśmy strzelali sobie nie w jedno, a w dwa kolana. Podsunęlibyśmy swoje sugestie pod nos tym samym osobom, które oskarżylibyśmy o korupcję czy mataczenie. — Jeongguk niespokojnie poruszył się na oparciu kanapy. — Ja straciłbym tytuł adwokata za kradzież dokumentów, pracownik prokuratury, który mi pomógł, straciłby pracę z tego samego powodu, a ty wpadłbyś w kłopoty tylko dlatego, że się w to wkręciłeś. Obawiam się, że te papiery to tylko punkt zaczepienia. Teoretyczny, ale jednak. Możesz to potraktować jako kopniaka do dalszego, bardziej legalnego działania. Przykro mi, że nie mogłem załatwić nic więcej.
— Zrobiłeś, co mogłeś. I to w dodatku w ekspresowym tempie. Dziękuję... Musiałeś złamać dla mnie mnóstwo zasad? W sensie, żeby się tego dowiedzieć? Zdaję sobie sprawę, że to ryzykowne. Obiecuję, że jeżeli coś się stanie, nie byłeś w to zamieszany. Będę trzymał gębę na kłódkę. — Yoongi spojrzał na Gguka z wdzięcznością, a ten tylko wzruszył ramionami.
— Ktoś z prokuratury już od dłuższego czasu wisiał mi przysługę. Nie musiałem bardzo się starać, wystarczyło tylko podsunąć mu pod nos to i owo. Ale i ja i on doceniamy dyskrecję — odparł, umniejszając swoją zasługę.
Za żadne skarby nie chciał stać się obiektem kolejnego długu wdzięczności.
Yoongi i tak czuł się niesamowicie zobowiązany. Miał ochotę rzucić się Jeonggukowi na szyję i wyściskać go tak, by ten był namacalnie świadom jego gorących podziękowań.
— Przyznaję, że to wszystko wpędza mnie w większą frustrację, aniżeli przybliża do rozwiązania sprawy... — powiedział, powstrzymując się od fizycznych gestów — ...ale to zawsze coś.
— Lepiej się frustrować, niż odpuścić. To znak, że ci zależy.
— Nie wiem, bezsilność i tak nie daje mi spokoju, a teraz... — Yoongi wstał z kanapy i uderzył dłońmi o uda. — Muszę coś zjeść. Coś słodkiego — rzucił sam do siebie, a jego ciało podążyło do kuchni, jak na rozkaz.
W tym samym momencie kot o białych łapkach zrobił kilka susów w dół po schodach prowadzących na poddasze. Pan Skarpeta dotychczas siedział na górze, tym razem obrażony na Yoongiego za nieświadome odmówienie mu nocnego spaceru. Kot zmierzył Jeongguka ciekawskim spojrzeniem, po czym podszedł do niego i otarł się o jego łydkę, unosząc sztywny ogon ku górze.
— Nie wiedziałem, że masz kota — wydukał Gguk, w głębi duszy zadowolony, że Yoongi oddalił się od niego na bezpieczny dystans.
Niedługo i tak chciał się zmyć, ale wypadałoby chociaż dokończyć herbatę, która, już prawie ostygnięta, czekała na niego na korkowej podstawce na stoliku.
— Ach, tak. Nie lubi obcych, więc nie wspominam o nim, póki sam nie zlezie z sypialni. To Pan Skarpeta. Skarpeta dla przyjaciół — przedstawił mu nieśmiało swojego zwierzaka, a Gguk zsunął pośladki z podłokietnika kanapy, po czym kucnął przy kocie i podrapał go za sterczącym czujnie uchem.
Zwierzę rozluźniło swoje ciało, przymilając się do palców Jeona. Przejechało nawet po jednym z nich swoim szorstkim językiem, przez co mężczyzna nieco się wycofał. Szybko jednak pogładził ciepło łepek kota, a ten delektował się pieszczotami jeszcze chwilę, po czym wskoczył na kanapę i zwinął się na niej w kłębek. Jeongguk nie chciał mu już przeszkadzać. Sam czasem lubił skulić się na łóżku, pośrodku ciemnego pokoju. Sam i bez zbędnych bodźców.
Wtedy też nagle poczuł chęć, by zostać pozostawionym samotnie. Dopiero, gdy emocje związane z walającymi się po stoliku dokumentami opadły, zdał sobie sprawę, że dla własnego spokoju powinien uciekać. Brakowało powodu, dla którego miałby zostać w mieszkaniu swojego byłego chłopaka, chociaż sekundę dłużej, a już w szczególności, gdy ten tak nieprzewidywalnie na niego działał.
Jeongguk wiedział lepiej. Nauczono go, by nawet nie próbować moczyć stóp w tej samej rzece, a co dopiero do niej wchodzić.
— Chcesz czekolady? — zapytał go Yoongi, znajdując w szafce eleganckie pudełko białych trufli.
Dostał je na urodziny od właściciela kwiaciarni, pana Yanga, ale nigdy ich nie otworzył. Wyglądały jednak na smaczne, a on potrzebował cukru.
— Czekolady?
— Mam jakieś ekstrawaganckie czekoladki — wyjaśnił, podchodząc do Gguka i otwierając pudełko. — Sam ich nie zjem, a jest okazja. Plus, masz pewnie za sobą długi dzień. Trochę słodkiego nie zaszkodzi.
— Jaka okazja? — zadał kolejne pytanie, po czym miał ochotę uderzyć się w czoło.
— No wiesz... Poświętować jakiś postęp w sprawie, a więc twoją pomoc, spotkanie po ponad dekadzie... Twój rozwód.
Yoongi rozerwał folię w środku pudełka, a Jeon zrobił delikatny krok do tyłu, gdy mężczyzna zbliżył się do niego nieco za bardzo.
Nie wiedział, jak odnieść się do tego, co właśnie usłyszał. Jego rozwód. Dlaczego mieliby świętować coś takiego? Serce biło mu jak szalone i bał się, że jeżeli tak dalej pójdzie, to Yoongi na pewno je usłyszy.
Pod wpływem impulsu wcisnął rękę w pudełko i wyciągnął z niego jedną truflę, zachowując się niczym nieokiełznane dziecko łase na słodycze. Wcisnąwszy ją do ust, zrobił sprytny manewr, dzięki któremu udało mu się zgarnąć kubek ze stolika i podreptać z nim do kuchni. Przeżuwał tłustą czekoladkę, a ta dosłownie rozwarstwiała mu się na języku. Pił przy tym zimną, gorzką herbatę. Wciągnął do ust nawet jeden z jej listków, ale połknął go, nie dając tego po sobie poznać.
Kubek postawił na blacie przy zlewie, po czym zacisnął dłonie na jego krawędzi. Czekolada kleiła mu się do zębów. Próbował pozbyć się jej językiem, ale bezskutecznie. Zakrztusił się nawet jej kawałkiem, próbując wziąć oddech, więc zaczął kaszleć. Wszystko to musiało wyglądać co najmniej tragicznie, więc błagał w myślach, by Yoongi nie uznał go za wariata. Owszem, był nim, ale wolałby zachować to w tajemnicy.
Obrzydliwe.
Niezauważalnym uszczypnięciem się w lewy nadgarstek kazał głosom w swojej głowie się zamknąć.
Obrzydliwe. Jesteś z jednym mężczyzną w niewielkim pomieszczeniu. Sam. W dodatku z takim, na myśl o którym ci staje. Jesteś obrzydliwy, Gguk.
Dysocjował w obecności innego człowieka. Zaczął panikować, a w nosie czuł swąd wymiocin z sali terapeutycznej.
Zrobimy z ciebie mężczyznę. Zrobimy z ciebie mężczyznę. To zaboli, ale tylko trochę. Zrobimy z ciebie...
Geja. Jesteś gejem, Gguk – cichy, masochistyczny lament przebijał się przez gęstą mgłę przykrych wspomnień.
Jeongguk za żadne skarby nie chciał się z nim zgodzić.
— Ggukie? — Usłyszał za plecami, a odgadnięcie, czy ciepły głos był prawdziwy, czy tylko wirował w jego umyśle, zajęło mu kilka sekund.
W momencie, gdy czyjś oddech przebiegł mu po karku, a jego prawa dłoń skryła się w cieple cudzej, był już pewien. Min Yoongi stał za nim. Za blisko.
— Wszystko w porządku? — zapytał, niepewnie głaszcząc opuszkami swoich palców kostki tych Jeongguka.
Nie spotkał się z oporem. Jeongguk nie wiedział bowiem, jak takowy urealnić. Podczas wszystkich lat obaw przed bliskimi kontaktami z innymi mężczyznami, nigdy do niczego takiego nie doszło. Skutecznie się izolował, a jednocześnie żywił swoją bojaźń tylko i wyłącznie strachem. Zawsze uciekał, chował się po łazienkach czy po prostu sprawnie unikał tego, co mogłoby popchnąć go w spiralę paniki. Nie wiedział więc, jak się zachować w obliczu realnej sytuacji, której tak obawiał się przez ponad dekadę.
Cieszył się, że miał przed sobą zlew. Nawet jeżeli musiałby zwymiotować, to chociaż nie zrobiłby tego na blat.
Zanim rozluźnił się na tyle, by dać swojemu żołądkowi wolną wolę, poczuł dłonie w talii i gwałtowne szarpnięcie, obracające jego ciało. Uderzył pośladkami o kant blatu nieco boleśnie, a spomiędzy jego warg wydostało się ciche jęknięcie.
Yoongi źle je zinterpretował.
— Dlaczego rozwiodłeś się ze swoją żoną? — zapytał cicho, przykładając kciuk do jego dolnej wargi.
W momencie, gdy było to najbardziej potrzebne, Jeongguk nie drżał. Nie płakał, nawet nie zaszkliły mu się oczy. Sabotował samego siebie.
— Yoongi...
— Czy chodzi o to, że jednak nadal wolisz mężczyzn? — dopytywał Min. — Naprawdę chciałbym, żebyś nadal wolał mężczyzn — podsumował, nie czekając na odpowiedź, i pochylił się w jego kierunku.
W oczach nie miał niczego, co mogłoby przerażać. Jeongguk widział, że lśniły, ale robiły to w paradoksalnie kojący sposób. Pomimo mętliku w głowie był w stanie wydedukować, iż to nie one były źródłem jego strachu.
Jesteś gejem, Jeongguk. Gejem. Lubisz mężczyzn. Penisy. Kutasy. Chcesz, żeby Min Yoongi cię pocałował, prawda? Wepchnął ci język do gardła tak, jak robią to tacy degeneraci, jak ty. Chcesz, żeby przyszpilił cię do łóżka i pieprzył jak ci zboczeńcy na zdjęciach, które kazali ci oglądać. Tego właśnie chcesz? Niczego się nauczyłeś?
Ich usta dzieliły milimetry, a Jeongguk nadal nie mógł się ruszyć. Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się z niej echa męczących go głosów.
— Ja nie... Nie wiem — wyszeptał, a Yoongi uniósł swoje brwi.
— Nie wiesz?
— Nie wiem — powtórzył.
Żołądek podchodził mu do gardła małymi kroczkami, a mdły posmak czekolady, wymieszany z gorzkością zbyt intensywnego naparu z zielonej herbaty, tylko wzmagał nieprzyjemne uczucie.
— W takim razie... Dlaczego mnie wtedy zostawiłeś? — zapytał go Yoongi, a w jego głosie dało się wyczuć nutkę pretensji.
Pomimo minionych lat, Jeongguk odniósł wrażenie, że znowu miał ich niecałe siedemnaście. Rysy twarzy Yoongiego też jakby złagodniały, bardziej przypominając jego okrągłą buzię sprzed ponad dekady.
— Bałem się — wyszeptał, a jego oczy zaszły mgłą, gdy dał wkręcić się w wizję przeszłości, którą uroił sobie jego przeciążony, szukający jakiegokolwiek ratunku mózg.
Chciał uciec, ale jednocześnie uniósł dłoń i dotknął nią policzka Yoongiego. Był przyjemnie ciepły. Tak samo, jak wtedy, gdy Jeongguk jeszcze tak szaleńczo go kochał.
W wyobrażeniach prawnika znowu byli razem nad strumieniem, utkwieni w swoich ramionach. Bez strachu i tego, co obróciło życie Gguka do góry nogami. Niemalże czuł na sinej skórze chłód kamienia wyciągniętego z lodowatej wody, który, trzymany z troską przez Yoona, koił fizyczny ból. Słyszał szum potoku oraz śpiew ptaków, widział zieleń niskich, przybrzeżnych roślin, falujących na wietrze w kącie jego oka. Czuł, że żyje, jednocześnie wiedząc, że nie da rady już do tego wrócić.
To całkiem szybko na nowo zabiło go od środka.
Tak czy siak, dłonie Yoongiego przylgnęły do jego pleców nie tylko w jego świadomym półśnie, ale również w rzeczywistości. To przerwało ostatnią nić łączącą rozsądek Jeongguka z tym, co realne.
Odległość między ich ciałami była tak mała, że Yoongi nie potrzebował nic więcej, niż delikatnego pchnięcia w okolicy krzyża prawnika, by połączyć ze sobą ich usta. Zrobił to bez zastanowienia.
Prawdę powiedziawszy, pragnął go pocałować; z jednej strony kierowało nim porządnie, a z drugiej chęć swoistego przypieczętowania rzeczywistości. Yoongi nadal nie przetrawił bowiem faktu, iż Jeongguk tak nagle wrócił do jego życia. Bał się, że to tylko złudny wymysł jego wyobraźni, że Gguk wyparuje i zniknie.
On jednak faktycznie był. Trwał przed nim żywy, z krwi i kości, a miękkość oraz smak jego warg były absolutnie nie do podrobienia. Tak dobrze Yoongiemu znane, a jednocześnie obce jak nic na świecie.
Płatki róż ocierające się przypadkiem o usta przy napawaniu się zapachem kosztownego bukietu.
Flamandzkie, czerwone piwo dojrzewające w dębowej beczce, podane pod grubą warstwą delikatnej, rozpływającej się na języku pianki.
Cynamonowy poncz przy wspólnym, świątecznym posiłku.
Piersi nagiej kobiety.
Zielona herbata i czekoladowa pralina.
Jego, i jeszcze nigdy prawdziwie jego zarazem.
* * *
Torba na jego ramieniu była albo śmiesznie lekka, albo on w trakcie turnusu stracił połowę swoich rzeczy. Wprawdzie musiał pozbyć się paru zarzyganych na amen koszulek, których nikt nie zastąpił mu innymi, ale nie spodziewał się, że było ich aż tyle.
Jego ojciec czekał już pod ośrodkiem w swoim starym aucie. Przez uchylone okno we wspólnej sypialni Jeongguk słyszał charakterystyczne rzężenie starego silnika, więc upewniał się naprędce, czy aby na pewno niczego nie zapomniał. Miał ubrania, broszurki oraz teczkę z dokumentacją, które dostał od terapeutów, dwa pudełka leków do domowej terapii oraz jakieś dziwne drobiazgi z zajęć artystycznych, których szczerze nienawidził.
— Wszystko... — szepnął sam do siebie.
Przeczesał zaniedbane, przydługie włosy palcami, by nieco się odstresować.
Nie wiedział, co powiedzieć ojcu. Uśmiechnąć się, czy nie? Coś oznajmić? A może odpuścić?
Nadal chodził jeszcze jak kłoda, gdy fantomowe elektrody nieustannie raziły go prądem, ale właśnie dzięki temu czuł się naprawiony. Doświadczał dyskomfortu, ale nie myślał już o mężczyznach. Nie chciał mężczyzn.
Nie chciał Yoongiego.
— Cholera — powiedział cicho, gdy w kącikach jego oczu zebrały się łzy.
Wspomnienie imienia chłopaka wciąż było dla niego dziwnym bodźcem – duchowo niemym i pustym, ale fizycznie działającym na niego, jak uderzenie pięścią prosto w nos.
Chciał przepłukać twarz chłodną wodą, by pozbyć się zaczerwienienia dookoła oczu, więc skierował się do małej łazienki tuż przy drzwiach prowadzących na korytarz. Klitkę z jedną toaletą i jednym prysznicem musiało dzielić między siebie dziesięciu chłopców z jednego sektora sypialnego. Dziesięciu chłopców, z których jedna połowa wymiotowała co chwila, a druga miała okropne problemy żołądkowe spowodowane stresem czy lekami wątpliwego pochodzenia, którymi ich faszerowano.
Jeongguk otworzył drzwi. Pech chciał, że wpadł na dwóch swoich współtowarzyszy niedoli, całujących się na podłodze tuż obok muszli klozetowej, która przeszła więcej, niż jakakolwiek inna. Fakt ten dodawał całej sytuacji nad wyraz obrzydliwy charakter.
W jednym z chłopców rozpoznał tego, który niegdyś był właścicielem pięknych, rzucających się w oczy, kręconych włosów. Podcinano mu je regularnie, jakby w obawie, że nawet delikatny odrost zdradzałby ich urok.
Park Soo.
Jego policzki znajdowały się w objęciach starszego podopiecznego z turnusu, z wyrazistą, wypukłą śliwą pod okiem. Przyjechał do ośrodka parę dni wcześniej, to jego ojciec tak go urządził przed samym przyjęciem na terapię. Zwierzył się z tego Jeonowi podczas jednej ze swoich pierwszych kolacji w ośrodku. Dosiadł się do jego stolika i mówił jak najęty, chociaż Gguk kompletnie go ignorował, zatrzaśnięty na trzy spusty w świecie wykreowanym przez siebie samego dla własnego komfortu.
Tego samego też dnia nowy miał swoją pierwszą styczność z elektrodami. Przy następnym posiłku siedział już sam, obgryzając skórki i paznokcie, ku ponurej uciesze ceniącego sobie spokój Jeongguka.
Wyglądał jednak na niewzruszonego metodami leczenia, których zdążył już przecież doświadczyć, gdy wraz z Soo niezdarnie wpychali sobie języki do ust. Nie przejmowali się ani śliną spływającą im po podbródkach, ani generalnie niezbyt przyjemnym otoczeniem, w którym się znajdowali.
Widząc to, Gguk gorzko stwierdził, że nie każdego dało się naprawić. Czuł się lepszy, jako że sam, w porównaniu do Soo, opuszczał ośrodek jako nowo narodzony, przyzwoity człowiek, a młodszy chłopak najwyraźniej był już straconym przypadkiem. Nie wiedział, czy zakochane ptaszki zauważyły go, czy były zbyt zajęte pożeraniem własnych twarzy, by to zrobić. Wtedy po raz pierwszy, sam z siebie, nieprzymuszony przez płynący przez jego kończyny prąd, pomyślał o czymś takim, jak o największej z obrzydliwości.
Zniesmaczony wyszedł ze wspólnej sypialni, zostawiając drzwi do łazienki na wpół otwarte. Przetarł oczy rękawem i pociągnął nosem, robiąc długie kroki. Minął zdobione wejście do ośrodkowej kaplicy, odruchowo żegnając się przy niej tak, jak go nauczono. Jedna z pracownic ośrodka czekała na niego na końcu szerokiego holu, uśmiechając się na ten widok.
— Szczęśliwy na powrót do domu? — zapytała go, prowadząc ku wyjściu z ośrodka. — Twój tata już na ciebie czeka. Nie może się doczekać, aż cię zobaczy — dodała, a Gguk przez chwilę kontemplował, czy nie wydać całującej się w łazience pary.
Coś go jednak powstrzymało.
— Ja też się cieszę. Dziękuję — szepnął, a gdy drzwi do budynku otworzyły się, poczuł szczypiące powietrze na policzkach.
Był wolny, a w dodatku przez ostatnie tygodnie z powodzeniem udało się ponownie naprowadzić go na właściwą drogę. Ojciec przyjechał zabrać go z powrotem do domu. Mógł zacząć normalne, nowe życie. Czego mógłby chcieć więcej? Wtedy wydawało mu się, że absolutnie niczego. Z taką myślą dał wziąć się ojcu w objęcia i ostatecznie, pomimo wcześniejszych, wewnętrznych rozterek, nie powiedział mu nic. Po prostu pozwolił zawieźć się do domu.
* * *
Smak białej czekolady rozpłynął się na wargach Gguka, gdy Yoon niemalże rozpaczliwie chwycił jego policzki w dłonie, językiem nachalnie przejeżdżając po długości jego zaciśniętych ust. Jeongguk uderzył pośladkami o zaokrąglony kant blatu, przyciśnięty do niego siłą, po czym złapał za niego dłońmi, nie wiedząc, co mógłby z nimi zrobić. Paznokcie zbielały mu od nacisku na twardą płytę, a stopy zaczęły sunąć po podłodze, gdy bezskutecznie zapierał się nimi w nadziei, że jakoś przebije się przez ścianę i ucieknie.
Min Yoongi całował go całkiem na poważnie i nie zapowiadało się, by miał zamiar przestać, nawet pomimo całkowitej pasywności sparaliżowanego Jeongguka. Desperacko próbował wykrzesać z niego jakąś reakcję, ale ten tkwił tam jak słup soli, zapewne też smakując całkiem podobnie, gdy z oczu wytrysnęły mu dosłownie wodospady łez.
Pomimo swojej bierności poprzedzającej pocałunek, nie chciał, by ten trwał. Był przerażony. Zresztą, nie miał ochoty zwymiotować Yoongiemu w usta, więc tym bardziej się szamotał.
Obrzydliwe. Musisz tam wrócić. Znowu zaczynasz się psuć. Ojciec zawiezie cię samochodem, żebyś na pewno dotarł na miejsce i nie zabłądził po drodze. Zostawi cię samego w tej drewnianej klitce, codziennie będziesz chodził do kaplicy. Siedział przypięty do krzesła. Łykał kolorowe tabletki. Ale za to poczujesz się jak nowy, musisz tylko dać im zająć się sobą tak, jak wcześniej. To tylko trochę bólu i dyskomfortu, ale cel uświęca środki. Cel uświęca...
— Przestań! — krzyknął w wargi Yoongiego, znajdując w sobie siłę, by odepchnąć go od siebie.
Wyobrażenie ich śliny spływającej w dół podbródków czy języków odbijających się o siebie bez opamiętania sprawiło, że był w stanie pokonać bezsilność.
Min zachwiał się, otwierając szeroko oczy. Chciał coś powiedzieć, wyraźnie speszony, ale Gguk uprzedził go, odwracając się do zlewu. Błagał siebie w samego w myślach, by tego nie robić, ale na marne. Zaczął wymiotować i płakać jednocześnie, a jego ciało dosłownie wykręcało się niespokojnie w konwulsjach wywołanych nadmiarem emocji oraz bodźców. Miał wrażenie, że nie mógł już upaść niżej. Zacisnął pięści bezradnie, gdy jego żołądek nie chciał przestać wypychać z siebie, z zawrotną prędkością, swojej lichej zawartości.
Podejrzewał, że Yoongi albo już zostawił go samego, albo patrzył na niego z obrzydzeniem. Nie obwiniał go. Sam czuł do siebie niesmak. Próbował przeprosić, ale żadne słowo nie przechodziło mu przez gardło pełne już tylko drażniącego je, pieniącego się kwasu. Chciał przestać, osunąć się na ziemię i porządnie zanieść szlochem, ale ukojenie nie nadchodziło.
Drgawki ustąpiły, dopiero gdy poczuł ciepłą dłoń na swoich plecach. Cierpliwą, nieobrzydzoną. Wręcz przeciwnie – czule głaszczącą wzdłuż linii kręgosłupa długimi, miękkimi ruchami.
— Przepraszam. — Yoongi zaciągnął jego włosy do tyłu drugą dłonią, zauważywszy, że opadały mu na czoło i kleiły się do niego od potu. — Nie powinienem był... Już, już... — dodał cicho, prawie że przez zęby.
Gdy Jeongguk przestał w końcu zwracać, Yoongi od razu odkręcił zimną wodę, wypłukując wymiociny do szerokiego odpływu bez żadnej oznaki zniesmaczenia. Nawet takowego nie czuł, za bardzo martwił się o Gguka, by myśleć w podobnych kategoriach. Zresztą, pochylony nad zlewem mężczyzna był już i tak wystarczająco spłoszony. Yoongi nie wyobrażał sobie przysparzać mu więcej powodów do wstydu.
— Podać ci szmatkę? — zapytał, z początku chcąc samemu przetrzeć jego usta.
Czuł jednak, że po nieudanym pocałunku, byłby to zbyt zuchwały ruch.
— Tak — szepnął Gguk, a Yoongi zwilżył ją pod kranem i podał mu w drżącą dłoń, odważnym gestem zaciskając na niej jego sztywne palce tak, by nie upadła na ziemię.
Gguk nie podziękował. Przetarł w ciszy usta, po czym mlasnął, czując okropny posmak na języku. Przygotowana zawczasu przez Mina szklanka z wodą stała już obok jego wyprostowanych w bolesnym spazmie palców u drugiej dłoni, zanim nawet zdążył o nią poprosić. Chwycił naczynie, tym razem samodzielnie otaczając je palcami, po czym wypłukał usta, sekundy później wypluwając mętny płyn z powrotem do zlewu.
— Przepraszam — powiedział, ponawiając poprzedni gest. Tym razem jego plwociny były bardziej przejrzyste. — To okropne, ja...
— To ja przepraszam. Myślałem, że mam więcej oleju w głowie. Nie wiem, co we mnie wstąpiło — przerwał mu Yoongi. — Chcesz się położyć? Odsapnąć?
— Muszę wrócić do Seulu — odrzekł, majacząc nieco.
— Czemu tak daleko? To niedorzeczne.
— Uch... W takim razie... Będę musiał zatrzymać się w Igok. To bliżej — wybełkotał.
— Gdzie? U ojca, który się nad tobą znęca? Matki, która tylko biernie się temu przygląda?
— A gdzie indziej mam pójść? — prychnął Gguk, agresywnie przecierając usta szmatką tak, jakby chciał pozbyć się z nich uczucia miękkości, pozostawionego przez wargi Yoongiego po nieodwzajemnionym pocałunku. — Jestem dorosłym facetem, poradzę sobie.
— Możesz zostać w hotelu. Albo u mnie. — Yoongi obserwował Jeona z taką zgryzotą, że miał ochotę zabrać mu szmatkę z dłoni, widząc, jak do czerwoności podrażnił swoją skórę, szaleńczo trąc się nią po twarzy.
— Hotel... Nie. Twój dom tym bardziej odpada.
— Jest gdzie spać, starczy miejsca dla dwóch osób. Jak już wypoczniesz, będziesz mógł wrócić do Seulu.
Jeongguk wywrócił oczami. Tam też nie miał, tak właściwie, gdzie wracać. Tego Yoongi jednak nie mógł wiedzieć.
— Czy moja sesja rzygania do twojego z...zlewu — zaczął, patrząc mu w oczy po raz pierwszy od ataku — nie jest dla c...ciebie wystarczającym powodem, dla którego to beznadziejny pomysł? Przysięgam, zaraz s...spalę się ze wstydu...
— Możesz spać na górze. Ja zostanę na kanapie — sprostował. — Nie chcę puszczać cię nigdzie w takim stanie. Nawet jeżeli moja bliskość aż tak źle na ciebie działa. Nie wiem, czemu ubzdurałem sobie... Miałeś żonę, do cholery. Przepraszam, Gguk. Naprawdę, zjebałem. Jestem sfrustrowany, a ty byłeś obok... Przepraszam. Czuję się jak ostatni kutas.
— Odpuść, Yoongi — charknął. — Gdzie masz jakiś d...detergent? — zmienił temat, rozglądając się na boki.
Pan Skarpeta pojawił się w aneksie kuchennym, wskakując na blat i podchodząc do zlewu z ciekawością. Szybko jednak wycofał się, chyba zniechęcony unoszącym się znad odpływu przykrym zapachem, po czym polizał Gguka po wierzchu dłoni opartej tuż obok. Ten odsunął ją gwałtownie. W tamtym momencie bardziej go to irytowało, niż zapewniało jakiekolwiek źródło ukojenia.
— Detergent? — Yoongi zmarszczył brwi. — Po co?
— Umyje ci ten zlew — wydukał Jeongguk, sam świadom tego, jak wiele bałaganu i problemów narobił. — Przynajmniej t...tyle. Posprzątam po sobie i już mnie nie ma.
— Tym się nie martw, ogarnę to. Proszę cię, zostań na noc. Cały dygoczesz, będzie najlepiej, jeżeli położysz się... Tak właściwie, to zaraz — burknął. — Nadal płaczesz...
— To nie twój i...interes — powiedział i przetarł oczy wierzchem dłoni.
— Teraz to ty odpuść. To nie temat na już... Materac jest na górze, korzystaj z niego do woli. Zmienię dla ciebie pościel, jeżeli chcesz. Ja nie będę się zbliżał. Rano możesz wyjść, kiedy tylko ci się spodoba, drzwi frontowe mogą zostać otwarte. — Yoongi nie dawał za wygraną. — Zapewne i tak wstanę i zamknę je za tobą. Nie mam jakiegoś specjalnie twardego snu.
Nie chciał dać tego po sobie poznać, ale był chyba bardziej zawstydzony od Jeongguka.
Pocałował go.
Dosłownie się na niego rzucił. Nie planował tego, ale to zrobił. Czerwone flagi w postaci heteroseksualnego ślubu, przykrego rozstania sprzed lat i wyraźnej niechęci Jeongguka powiewały mu przed oczami, a on i tak je zignorował.
Jego Gguk nie był już gejem... Wróć. Tak właściwie, to nigdy nim nie był, prawda? Ciche „nie wiem", które wydukał z siebie chwilę przed całym zajściem, zmyliło Yoongiego i było tylko wyrazem mętliku w zajętej innymi problemami głowie prawnika. Rozstanie z małżonką, kłótnia z rodzicami... To musiał być dla Jeona ciężki kawałek chleba. Min nie wziął tego w rachubę, zaślepiony własnymi potrzebami.
Karcił się za to myślach. Czuł się tak, jakby jego wewnętrzne zwierzę chciało wykorzystać bezbronnego Jeongguka wbrew jego woli. Ten przechodził właśnie przez trudny okres, zapewne sam nie wiedział, co robi. Seksualnie zaniedbany Yoongi musiał podświadomie wyczuć coś na wzór otwartej bramki, przez którą może udałoby mu się przecisnąć. Chyba dlatego w ogóle spróbował.
Przypomniał sobie swoją fantazję z tego samego wieczora, której przecież prawie się oddał. Gdy już przyszło co do czego, klient i prawnik, o których się rozmarzył, błyskawicznie przeobrazili się w zwierzynę i ofiarę.
— Jeszcze raz przepraszam, Jeongguk — wymamrotał, ale gdy spojrzał w kierunku miejsca, gdzie stał Jeon, jego już tam nie było.
Kucał za to przy drzwiach wejściowych i wciskał na stopy swoje buty. Yoongi wystrzelił z miejsca i podszedł do niego, wyciągając dłonie w przód tak, by złapać go, chociaż za jedno ramię.
— Nie dotykaj mnie. — Gguk wzdrygnął się i upadł na pośladki.
Zdążył założyć już obuwie, ale Yoonowi wydawało się, iż teraz miał kłopoty ze wstaniem z podłogi. Oddychał ciężko i dygotał.
Coś było z nim nie tak.
— Nie chciałem cię aż tak przestraszyć. — Ramiona Yoongiego dygnęły nerwowo.
— To, co było między nami lata temu, to był mój wielki b...błąd — zaczął znienacka Jeongguk, podkulając oparte na podłodze palce bladych dłoni. — Jeżeli z...zrobiłem cokolwiek, co dałoby ci do zrozumienia, że z...znowu jestem zainteresowany... To kolejny błąd po m...mojej stronie.
— Absolutnie, już zaznaczyłem, że to tylko i wyłącznie moja nadgorliwość, której cholernie żałuję — burknął Yoongi. — Hej, usiądźmy na kanapie, porozmawiajmy na spokojnie, hm? Przeziębisz się, jak będziesz siedział na ziemi.
— Chciałbym wrócić do d...domu, a nie rozmawiać.
Jeongguk oparł się o trzeszczącą szafkę na buty z odkrytymi półkami. Wstał mozolnie, posiłkując się nowym punktem podporu, po czym otrzepał się z kurzu, jakby chcąc upewnić siebie samego, iż nadal miał kontrolę nad czymkolwiek.
— Ostatnim razem puściłem cię wolno w koszmarnym stanie, teraz nie zamierzam... — Yoongi rozprostował palce, po czym zacisnął je w pięści.
— Nie jesteś moją niańką, Yoongi. N...Nie jesteśmy nawet przyjaciółmi. Daj s...spokój — odparł Jeon, uderzając dłońmi o kieszenie.
W tej tylnej swoich spodni miał wciśnięte klucze do auta, na które chwilę wcześniej boleśnie upadł. Portfel i telefon zostawił w samochodzie.
— Znasz mnie. Wiesz, że się przejmuję...
— Jak na moje, to za bardzo — przerwał mu Gguk, po czym niezbyt grzecznie odwrócił się do niego plecami, nacisnął klamkę i otworzył drzwi.
Kilka kropel deszczu, pchniętych do wnętrza domu przez wiatr, uderzyło jego twarz. Wbiły się w zaczerwienioną od płaczu skórę niczym małe, piekielnie ostre fragmenty tłuczonego szkła. Dopiero wtedy Jeongguk zdał sobie sprawę z ulewy, która kilka minut wcześniej rozpętała się na zewnątrz. Nie usłyszał jej, zbyt zajęty rozprawianiem się z własnymi myślami.
Dopiero gdy zauważył strugi deszczu lejące się z nieba, do jego uszu dotarły odgłosy wody uderzającej o dach oraz okna.
— Cholera — warknął, i tak robiąc krok na zewnątrz.
Yoongi złapał go za koszulkę w tym samym momencie. Deszcz zdążył jednak już zmoczyć Jeongguka, zmuszając jego poczochrane włosy do oklapnięcia na czoło.
— Powiedziałem, że nie mogę puścić cię tak do Seulu — warknął Min, wyraźnie zaniepokojony postawą Gguka. — Jest prawie północ. Jak masz zamiar w spokoju tam dojechać? Jestem pewien, że po wczorajszym piciu i tak jesteś niewyspany... Zresztą, Jeongguk, do cholery jasnej! Zrobiłeś tę trasę dzisiaj dwa razy, nie upieraj się jak gówniarz. Musisz być wyczerpany. Albo zachowasz się jak dorosły i położysz się spać, albo...
— Czego nie rozumiesz? Daj mi spokój! Błagam cię, Yoongi! Ja cię b...błagam, nie s...słyszysz? — Wyrwało mu się, po czym obrócił do niego przodem, stając na ganku tak, że już w pełni oddał się kroplom deszczu uderzającym w jego ramiona i głowę z zawrotną siłą.
Lampa uliczna oświetlała go z lekka, podkreślając grymas na wykrzywionej twarzy. Wyglądał tak, jakby chciał wykrzyczeć coś jeszcze. Coś, co nie przechodziło mu przez gardło i tkwiło w nim, sprawiając fizyczny ból. Jednocześnie dookoła niego unosiła się aura, która, chyba spotęgowana przez padający coraz mocniej deszcz, zdradzała, iż potrzebował, by ktoś z czułością wziął go w ramiona i zapewnił, że wszystko będzie dobrze.
A przynajmniej tak widział go Yoongi. Przez milisekundę nawet chciał samemu połączyć się z ulewą w jedno i go przytulić. Naprawdę. Bał się jednak ryzykować.
— Ggukie... — wykrztusił z siebie tylko, co rozproszyło namacalną jeszcze chwilę wcześniej aurę na rzecz ciężkiego cienia, który rozlał się na kamiennym ganku wraz ze spływającą po nim wodą.
— Tak też do mnie nie mów... Poradzę sobie. Okej? Dam s...sobie radę — zapewnił Jeongguk, robiąc kilka kroków do tyłu. Prawie stracił przez to równowagę na małym schodku.
Odzyskał ją jednak prędko. Szedł na opak, póki nie wpadł plecami na bramkę prowadzącą na wąski chodnik przy ulicy. Yoongi stał w progu, przyglądając mu się z rozchylonymi ustami. Pan Skarpeta sterczał utkwiony za jego łydkami, mrucząc coś po swojemu. Kot z początku chciał czmychnąć na zewnątrz, ale nie był entuzjastą mokrego futra, więc prędko zrezygnował.
Gdy Jeongguk uporał się z blokującą się, przerdzewiałą klamką, Yoongi odzyskał panowanie nad językiem.
— Nie będę cię na siłę zatrzymywał, jeżeli tego oczekujesz! — krzyknął przez hałaśliwą nawałnicę, chociaż było to absolutnie na przekór temu, co wolał w tamtej sytuacji powiedzieć.
Pchany własnymi, fortyfikującymi się w zawrotnym tempie emocjami, chciał dodać jeszcze coś w stylu przykrego „jeżeli jesteś taki samowystarczalny, to radź sobie sam", lecz zrezygnował. Nie miał interesu w tym, by dobijać Gguka jeszcze bardziej. Nie był też na tyle uprzywilejowany, by prawić mu morały. Koniec końców, minęło tyle lat, że prawie się nie znali. Miał świadomość, że ten nieprzyjemny, niczym nieusprawiedliwiony pocałunek był jego pomysłem, który skończył się poróżniającym ich już na dobre fiaskiem.
Min Yoongi był dużym chłopcem i potrafił wziąć odpowiedzialność za swoje czyny.
Obserwował więc tylko, jak przemoczony deszczem Jeon wsiadł do auta, po dwóch nieudanych próbach w końcu odpalił silnik i wyjechał z ciasnej przestrzeni, w której wcześniej zaparkował. Nie szło mu tak źle, jak wtedy pod sklepem. Ciężko stwierdzić, czy uspokoiło to Yoongiego, ale sprawiło, że gdy czarny Range Rover w końcu zniknął z jego pola widzenia, był w stanie zamknąć drzwi i schować się do środka, nie wyobrażając sobie nerwicowo owego auta zwiniętego w harmonijkę przy pierwszym lepszym drzewie czy słupie.
— Chodź, Skarpeta, umyjemy zlew — szepnął, chwytając kota na ręce.
Koniecznie musiał zająć czymś myśli. Poczucie winy zaczęło zarastać jego wnętrze niczym trujący bluszcz, gdy przecierał metalowy zlewozmywak specjalnym mleczkiem.
Jeongguk nie był gejem. Jeongguk żałował tego, że kiedykolwiek cokolwiek ich łączyło. Jeongguk miał już jedną żonę i zapewne w przyszłości znajdzie sobie następną. Jeongguk zareagował wymiotami na ich pocałunek. Tak więc naprawdę, naprawdę nie interesowali go mężczyźni.
— Kurwa jebana twoja w dupę mać! — warknął sam do siebie, ciskając gąbką o wyłożoną płytkami ścianę aneksu kuchennego tak mocno, że ta odbiła się i wylądowała na podłodze.
Zapach udrażniacza do rur, który hojnie wlał syfonu, drażnił jego nos. Odsunął się od blatu i kucnął na podłodze, skrywając uszy pod swoimi dłońmi. Odliczył w myślach do dziesięciu. Zrobił to kilka razy, póki nie przeraził się i nie odsłonił uszu, słysząc potężny grzmot dochodzący ku niemu z zewnątrz, nawet przez prowizoryczną barierę. Ulewa przeobraziła się w burzę, która zdawała się otaczać jego dom niedającą się przebić, wodną ścianą. Gdy wyjrzał przez okno wychodzące na ogród, nie mógł bowiem dostrzec nawet szopy sąsiada, która znajdowała się relatywnie blisko.
Momentalnie chwycił za telefon, odnajdując w ostatnich połączeniach numer Jeongguka. Chciał do niego zadzwonić, ale podświadomie wiedział, że ten nie odbierze. Zresztą, skoro już postanowił odjechać podczas nawałnicy, to zapewne nie planował prowadzić z nikim rozmów przez telefon w czasie jazdy, a już w szczególności nie z nim.
Odpuścił więc, chociaż przyszło mu to z trudem.
Gdy tamtej nocy leżał już na materacu, a deszcz uparcie nie ustawał, postanowił, dla własnego spokoju, jednak wysłać Jeonowi esemesa. Ten pozostał bez odpowiedzi, ale w jakimś sensie pomógł Yoongiemu uspokoić własne sumienie. Tak czy inaczej, mężczyzna nie zmrużył oka. Walcząc z myślami, apatycznie głaskał za uchem Pana Skarpetę, który, wyjątkowo, postanowił dotrzymać mu nocą swojego bezcennego towarzystwa.
* * *
Jeongguk, dojeżdżając do Seulu, z braku laku zatrzymał się na płatnym parkingu na obrzeżu miasta. Przespał tam w aucie parę godzin w niewygodnej pozycji, póki ochroniarz ze stróżówki nie pogonił go, stwierdzając, że to niezgodne z jakimś regulaminem, którego, skonfrontowany przez Jeona, nie umiał mu przedstawić. Ten nie kłócił się jednak, nie mając na to po ludzku energii.
Gdy około ósmej rano wyjechał na dojazdówkę prowadzącą do centralnej części stolicy, zadzwonił do pośrednika od starego mieszkania, który otwierał swoją agencję właśnie o tej godzinie. Ten wprawdzie odebrał już pozostawiony w skrzynce na listy klucz do jego byłego lokum i z powodów czysto technicznych nie mógł pozwolić Jeonggukowi tam wrócić, chociażby na jedną noc, ale z uprzejmością zaoferował mu jedną ze swoich kawalerek. Stała pusta od ponad miesiąca, zarastając kurzem na jednym z ostatnich pięter wysokiego kompleksu mieszkaniowego Dongbu w dzielnicy Daechi.
Cena czynszu była niższa od poprzedniej, głównie ze względu na znacznie mniejszy metraż, a agent znał Jeona od lat i był skłonny przekazać mu klucze od zaraz, nawet bez wstępnego przygotowania umowy. Wiedział, że Gguk miał prawo lokatorskie w małym palcu. Co więcej, nigdy nie miał z nim żadnych problemów, czy to z depozytem, płatnością czynszu na czas czy z innymi powiązanymi z wynajmem sprawami, przez co ufał mu chyba najbardziej ze wszystkich klientów. Ich współpraca była na tyle bezproblemowa, że Jeonggukowi nie przyszło nawet do głowy, by prosić o pomoc kogoś innego.
W hotelach też nie chciał się kisić. Po wydarzeniach sprzed dwóch dni bardzo źle mu się kojarzyły. Zdawał sobie sprawę, że nie dość, iż będzie tam myślał o tym przeklętym pocałunku niczym opętany, to jeszcze może przez to skończyć podobnie, jak po tamtym felernym, pijackim wieczorze. Nie miał też ochoty ryzykować kontaktów z obcymi, a szczególnie z obcymi mężczyznami, chociażby na recepcji czy gdziekolwiek indziej mogliby w hotelu pracować. Z traumatyczną, czarną dziurą, na nowo otwartą przez pocałunek z Yoongim, dostawał dreszczy na samą myśl.
Gdy już boleśnie przekonał się, że powrót do Igok nie wypali, a jego relacje z rodzicami stoczyły się gdzieś bezpowrotnie do rynsztoku, Seul znowu musiał stać się jego gniazdem. Tam czuł się bardziej swojo niż gdziekolwiek indziej. Nowe mieszkanie było więc koniecznością.
Klucze do nowego gniazdka odebrał od agenta na parterze budynku. Nie obyło się bez niezręcznych pytań o siniaka, ale Jeongguk szybko jakoś się z nich wykręcił i tyle go widział. Ku jego pozytywnemu zaskoczeniu, lokum było w pełni umeblowane. Wyglądało nawet schludnie, a pomimo stosunkowo małej wielkości, ciągle wydawało się przestronne na tyle, by nie dusić swoim rozmiarem. Gdy tylko przekroczył próg kawalerki po raz pierwszy, kichnął i sam nie wiedział, czy było to spowodowane wszędobylskimi drobinkami kurzu, czy może deszczem, który w nocy przemoczył go do suchej nitki. Tak czy siak, mógł wylegiwać się w łóżku i odchorowywać, bez nikogo, kto ślęczałby nad nim jak złośliwy natręt. Wszystko ułożyło się w sam raz dla samotnego rozwodnika bez pracy.
Gguk oczyma wyobraźni widział już miejsce, w które wcisnąłby swoje kupione w antykwariacie, dębowe biurko, przy którym świetnie mu się pracowało. I chociaż kompletnie nie pasowałoby do wystroju, koniecznie chciał przytachać je tam, na dwunaste piętro. Resztę mebli pozostawionych w wynajętym magazynie mógłby po prostu sprzedać. Aż tak mu nie zależało.
Przywlókł swoje walizki z samochodu, zostawił je na środku salonu połączonego z aneksem kuchennym, po czym wyjrzał na panoramę stolicy przez wielkie, oświetlające pomieszczenie okna i westchnął.
— Nie było cię na tych śmieciach niecałe cztery dni, Jeon, a już wracasz pokonany. Naprawdę nic nie umiesz zrobić dobrze, co? — To powiedziawszy, podszedł do mniejszej z walizek i wyjął z niej ręcznik oraz swoją kosmetyczkę.
Wziął szybki prysznic w łazience, ówcześnie opłukując kabinę prysznicową z kurzu. Agent uprzedził go, że normalnie mieszkanie zostałoby wysprzątane na błysk przed pokazaniem go potencjalnemu klientowi, ale skoro Gguk potrzebował go na cito, to zwyczajnie nie było na to czasu. Prawnik nie miał z tym żadnego problemu, chociaż przerażała go wizja generalnych porządków, które sam musiał jak najszybciej sprezentować swojemu nowemu lokum.
Po kąpieli osuszył ciało, unikając wzrokiem wiszącego na ścianie nad zlewem lustra. Ubrał się w bokserki oraz luźną koszulkę, którą wyciągnął z jeszcze innej walizki. Zastanowił się chwilę, po czym z trudem zdjął owo lustro z grubego haka, odwracając je tyłem i zostawiając tuż obok pralko-suszarki.
— Od razu lepiej — mruknął sam do siebie, po czym zasłonił wszystkie okna w mieszkaniu i podreptał do sypialni.
Rzucił się na łóżko zaścielone satynową kołdrą, mającą na poszewkach jeszcze w metki ze sklepu, którą przykrył się nią niezdarnie. Materiał pościeli przyjemnie ocierał się o jego skórę, ale, mimo wszystko, zanotował w głowie, by kupić szorstkie poszewki. Jakoś lepiej mu się w nich spało.
Chwycił w dłoń telefon, który przed prysznicem zostawił na szafce nocnej. Od razu otworzył wiadomość od teścia, którą zignorował poprzedniego poranka. Oferta pracy w zaprzyjaźnionej mu firmie wyglądała obiecująco i była zadowalająca w kwestii zarobków. Wiązała się jednak głównie z prawem medycznym, które nie dość, że wywoływało w Gguku dosyć przykre reakcje, to jeszcze wiedział o nim tyle, co nic, a przynajmniej w porównaniu do tych, którzy się w nim specjalizowali. Musiałby przewertować stosy książek i uczyć się wszystkiego praktycznie od nowa.
Rozpatrzę to, jak już się wyśpię, stwierdził, po czym miał już zablokować ekran i spróbować odpocząć, ale nieodczytana wiadomość na samym szczycie skrzynki odbiorczej, skrząca się na żółto tuż pod kolejną, esemesową tyradą od matki, rzuciła mu się w oczy.
___________
Y., 4:13
Dotarłeś bezpiecznie?
___________
Jeongguk zapisał sobie numer Yoongiego, chociaż wolał nie mieć go w kontaktach. Tłumaczył to sobie tym, że chciał wiedzieć, od kogo na przyszłość nie odbierać. Tymczasem jego kciuki, kontrolowane przez wyczerpany i niemyślący jasno umysł, odpisały na pozostawioną bez odpowiedzi przez ostatnie godziny wiadomość szybciej, niż był w stanie sam siebie powstrzymać.
Odłożył telefon na szafkę już w półśnie, a jego palce rozluźniły się, gdy zaraz potem bezwładnie opuścił rękę na miękki materac. Nowe mieszkanie sprawiało, że czuł się nieswojo, lecz nie przeszkadzało mu to w odpłynięciu na fali odrętwienia, zapowiadającej twardy sen.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top