Rozdział 5

Przez całą drogę do hostelu, Jeongguk zarzekał się, że wcale nie był aż tak pijany. Nogi jednak odmawiały mu posłuszeństwa, a język powoli przysychał do podniebienia. Słaniał się pomimo wsparcia Yoongiego, który nie mógł go tak przecież zostawić, zwłaszcza że zaraz po wyjściu z knajpy, Namjoon postanowił się ulotnić, nieskory do opieki nad półżywym Ggukiem.

— Gdzie masz klucz do pokoju? — zapytał Yoongi, gdy weszli do hostelu, a kobieta przy recepcji, ubrana w szary, zmechacony sweter, zmierzyła ich ganiącym spojrzeniem.

Budynek nie należał do najnowocześniejszych. Pachniał tanim, lawendowym odświeżaczem do szaf, a w niewielkim holu cicho grała monotonna, jazzowa playlista. Na podłodze prezentowała się brzydka, gdzieniegdzie poplamiona wykładzina w kolorze błota, a w każdym kącie stały potężne donice z palmami o plastikowych liściach. Jednak, z braku laku, Jeongguk nie miał lepszego wyboru na nocleg poza owym urokliwym przytułkiem.

— W kue... kueszyy... kueszeyni... — wybełkotał, wciskając dłoń w tylną kieszeń swoich spodni.

Yoongi chciał mu pomóc, ale ich dwójka i tak musiała wyglądać dla recepcjonistki co najmniej podejrzanie. Wolał nie dotykać go po pośladkach, nawet jeżeli w dobrej wierze.

Nie chcąc zwracać na siebie większej uwagi, pociągnął Gguka w kierunku windy. Ten podskoczył i poczłapał za nim, chwiejąc się na boki niczym bezwładna, szmaciana lalka.

— Które piętro? — zapytał go Yoongi, gdy wcisnął przycisk ze skierowaną ku górze strzałką, a drzwi windy otworzyły się. — Kluczem zajmiemy się potem.

Jeongguk zachichotał i pokazał trójkę na palcach lewej dłoni, a Yoongi przewrócił oczami, dosłownie siłą wpychając go do środka windy tak, by oparł się pośladkami na metalowej barierce i przypadkiem nie wywrócił. Nacisnął w międzyczasie przyblokowany drobinkami zbitego kurzu guzik trzeciego piętra, a drzwi zasunęły się przed nimi, tym razem niemiłosiernie skrzypiąc.

Gdy dźwig mozolnie ruszył na wskazane piętro, Gguk w końcu wydostał swoje klucze z kieszeni. Wszystkie wnętrzności podskoczyły mu wtedy do gardła i jakby na moment odzyskał świadomość.

Jego były chłopak stał bardzo blisko niego. Stanowczo za blisko. Jakby tego było mało, znajdowali się w zamkniętym pomieszczeniu, bez możliwości ucieczki. Jeongguk czuł, jak włosy na karku stają mu dęba. Myślał o ich mieszających się ze sobą oddechach oraz o tym, że wystarczyło wyciągnięcie ręki, by płasko położyć dłoń na klatce piersiowej Yoongiego. To nie tak, że chciał to zrobić, ale przecież mógł, jeżeli poddałby się swoim obrzydliwym pobudkom. Wprawdzie nauczył się je wypierać, ale licho nigdy nie śpi.

— Tylko m...mnie nie dotykaj, o...okej? — wyrzucił z siebie z trudem, a Yoon zmarszczył czoło.

Zanim zdążył odpowiedzieć, winda zatrzymała się na trzecim piętrze, a drzwi rozsunęły się przy akompaniamencie kakofonii piskliwych dźwięków, do której wcześniej się zamknęły.

— Nawet jakbym chciał, to nie miałbym powodu ani czasu. Nie czyham na pijanych w trzy dupy mężczyzn. Jeszcze nie upadłem tak nisko, bez problemu potrafię znaleźć sobie trzeźwego — prychnął, stając jedną stopą w windzie, a drugą na butelkowozielonej wykładzinie korytarza, by w ten sposób powstrzymać automatyczne drzwi przed zamknięciem się. — No już, wyłaź.

Machał na Gguka dłonią, aby go pospieszyć, a ten zdążył dwa razy upuścić klucze na wyłożoną linoleum podłogę metalowej klitki, zanim wygramolił się z niej, zgięty wpół niczym sparaliżowany. Ściskając żółty brelok z dwudziestką dwójką namalowaną na nim obdrapaną już gdzieniegdzie farbą, ruszył w kierunku prawego krańca holu, wyciągając jedną z rąk w przód. Zachowywał się jak poszukiwacz przygód przecierający nowy szlak. Yoongi trzymał się kilka kroków za nim, sunąc po wykładzinie bezszelestnie, przypominając cień, a nie człowieka.

Drzwi do swojego pokoju Gguk przywitał uderzeniem w nie dłonią, przez co syknął, gdy palce nienaturalnie wygięły mu się w tył. Uspokoiwszy się, po chwili wcisnął klucz w zamek, wytykając przy tym w skupieniu czubek języka spomiędzy zaróżowionych warg. Było to dla niego nie lada wyzwanie, gdy świat wirował mu przed oczami, niczym śmigła helikoptera. Yoon obserwował go z boku, powstrzymując uśmiech, który chciał wkraść mu się na usta.

Jeon Jeongguk, chociaż już dorosły i w wielu aspektach niepodobny do siebie sprzed lat, niezmiennie pozostawał tak samo czarującą postacią. Najwyraźniej odrobina alkoholu wystarczyła, by przestał nakładać na siebie kostiumy i maski, co Yoongi stwierdził z niemałą przyjemnością. Poczuł to niecodzienne poczucie spełnienia, dowiadując się o Gguku czegoś więcej. Wcześniej każdy gest prawnika wydawał się zaplanowany w skrupulatny sposób, ale w stanie upojenia, mężczyzna był wolny od wyrachowania i najprawdopodobniej kompletnie nieświadomy tego, iż potrafił owinąć sobie wrażliwych na urok osobisty ludzi wokół palca.

Takich jak Yoongi, na przykład.

— Dzięki, możesz j...już iść —  zwrócił się prawnik do zapatrzonego w jego kark wychowawcy, gdy z ogromnym trudem udało mu się odblokować zamek.

Ten nie posłuchał jednak. Zamiast uszanować wybełkotaną z mozołem prośbę Jeongguka, sięgnął ręką ponad ramieniem mężczyzny i pchnął drzwi do pokoju, które otworzyły się powoli. Młodszy najwyraźniej zapomniał, że ten krok również zawiera się w procesie wchodzenia do środka. Drewniane skrzydło ukazało za sobą smutny korytarzyk, oświetlony lichym światłem automatycznie włączającej się lampki na ścianie. Prowadził w głąb sypialni, pachnącej dokładnie tak, jak pachnie stary motel. Po prawej stronie wąskiego przejścia znajdowało się wejście do łazienki, a po lewej wysokie lustro.

— Nigdzie nie idę, póki bezpiecznie nie odstawię cię do łóżka. Jeszcze przyjdzie ci do głowy wzięcie kąpieli w takim stanie, a wtedy będę miał cię na sumieniu, jeżeli postanowisz się utopić. — To powiedziawszy, Yoongi bezceremonialnie położył dłoń w dole pleców Gguka, po czym pchnął go lekko do przodu, a drugą ręką sięgnął pod klamkę u drzwi i wyciągnął klucze z zamka.

Prawnik wszedł do środka pospiesznie, chcąc uciec od męskiego dotyku. Nie zaprotestował jednak po raz kolejny, gdy Yoongi podążył tuż za nim, zamykając za sobą drzwi kopnięciem wygiętej do tyłu nogi. Te zatrzasnęły się z hukiem.

Pijany Jeon prawie potknął się o własną torbę, która walała się pod ścianą nieopodal lustra. Przyniósł ją tam z samochodu, by mieć przy sobie ubrania na zmianę.

Na moment stracił równowagę, a Yoongi czujnie zrobił w jego kierunku długiego susa. Gguk skutecznie jednak wykonał osobliwy, chwiejny piruet w bok, gdy ten chciał złapać go w talii, by zapobiec jego upadkowi. Nieprzemyślany manewr skończył się dla Jeona uderzeniem skronią o ścianę, w dodatku tą zasinioną stroną twarzy.

— Dobra, koniec tego. Idziesz spać. — Yoongi i tak złapał go w pasie, po czym pociągnął w głąb pokoju.

— Puść mnie — wymamrotał pod nosem Jeongguk, czując paraliżujący go strach, gdy długie, silne palce zacisnęły się na jego ciele przez materiał ubrudzonej po kolacji koszuli.

Całe żebra zadrżały wraz z jego płucami przy piekącym, poszarpanym oddechu, gdy Yoongi puścił go, jakby po wieczności tortur, i wskazał dłonią na łóżko wyłożone pościelą w brzydkich poszewkach.

— Siadaj — zarządził, a Gguk zrobił to, o co ten poprosił, chcąc jak najszybciej zwiększyć dystans między nimi.

Z jakiegoś powodu bał się, że stanie mu się coś złego. Na moment stracił czujność i pluł sobie w brodę, że zgodził się na całe pięć rund mocnego piwa wymieszanego z soju, które pod nos ze zdradzieckim uśmiechem podsuwał mu przez cały wieczór Kim Namjoon. Swoją drogą, ten mężczyzna, kreujący się na surowego i ułożonego wychowawcę, miał zaskakujący dryg do picia, a przy tym niebywale mocną głowę.

— Naprawdę, możesz już... C...Co...Co robisz? — wybąkał, gdy Yoongi ponownie się do niego zbliżył i kucnął na podłodze przy krawędzi wysokiego materaca, sięgając dłońmi w kierunku jego stóp.

— Pomagam ci się rozebrać, nie widać? — odparł, zerkając na eleganckie, chociaż już trochę wysłużone półbuty, które Gguk kupił sobie kiedyś w jakimś designerskim outlecie.

Yoon chwycił lewy z nich za niski, starty z lekka obcas, po czym zsunął go ze stopy Jeongguka z nieznacznym oporem. Ten, pomimo wyraźnego zakłopotania oraz stresu, odczuł również ulgę. Był zmęczony, a coś tak trywialnego, jak zdjęcie obuwia po intensywnym dniu, naprawdę pomagało. Jakby w transie poruszył zabawnie palcami u stóp okrytymi krótkimi, specjalnie dobranymi pod półbuty skarpetkami.

Kucający przy łóżku Yoongi przyglądał mu się spod ściągniętych brwi, nie kryjąc swojej fascynacji jego zachowaniem. Analizował każdy ruch Jeongguka, ale nie umiał wyciągnąć zbyt wiele sensownych wniosków z niezaprzeczalnie losowych oraz nie do końca stabilnych sekwencji.

— Drugi z...zdejmę sam — szepnął nagle Gguk, a palce jego stóp przestały się poruszać.

Chyba zaczynał trzeźwieć. Cofnął się więc na łóżku, jednocześnie próbując ukryć strach, który coraz wyraźniej malował się na jego twarzy. W głowie mechanicznie przewijały mu się zdjęcia nagich mężczyzn w bezecnych pozach, solo czy też w parach, które ze zgrozą pamiętał z elektrowstrząsowej terapii. Łączył je z bólem i upokorzeniem tak wielkim, że nie umiał nie czuć fizycznego dyskomfortu, nawet jeżeli wszystko to działo się już tylko w jego głowie, a od pobytu w ośrodku minęła ponad dekada. Min Yoongi mieszał się z każdym z wizerunków zakodowanych w umyśle Jeongguka jako obleśne wynaturzenie, a on nie miał nad tym panowania.

Jego szyja skropliła się potem do takiego stopnia, że aż złapał się za kark odruchowo, kompletnie zapominając o drugim bucie. W próbie ucieczki od dłoni Mina prawie wciągnął go wraz z nogą na niezbyt ładną, lecz wciąż czystą pościel, w której miał przecież spać. 

— Nie chcę, żebyś się gwałtownie pochylił i zwymiotował na wykładzinę. Albo łóżko. Albo siebie i mnie — wyjaśnił cierpliwie Yoongi, przyklękując na podłodze i sięgając do jego drugiego buta wyprostowanymi rękoma. — Po co ci dodatkowe problemy i opłaty za sprzątanie? Zresztą, będziesz spał pod tą kołdrą, a po drodze wlazłeś w kałużę. Daj mi go zdjąć. — Jeongguk zerknął na dłonie Yoongiego i zauważył, iż jego palce ubrudziły się odrobiną błota z jego obuwia. Poczuł ukłucie poczucia winy.

Większość traumy prawnika odgrywała się za kurtyną jego własnych, zbitych ciasno myśli, więc Yoongi nie mógłby wiele wyłapać, nawet jeżeliby chciał. Czerwone policzki i nadmierne pocenie się mężczyzny przypisał ilości wypitego alkoholu. Tak samo zresztą sklasyfikował jego jąkanie czy zdezorientowanie.

Za każdym razem, gdy jego ojciec wracał do domu pijany, co zdarzało się prawie codziennie, zachowywał się podobnie. Dzięki temu Yoongi miał wprawę i wyuczony wzór postępowania, który potrafił zastosować na każdym człowieku. Może dlatego też nie do końca próbował zrozumieć, dlaczego Gguk reagował w taki, a nie inny sposób. Nie przyszło mu nawet do głowy, że ten mógłby się go bać.

Kiedy udało mu się zdjąć drugi z półbutów odurzonego alkoholem Jeona, oba ułożył równo na ziemi przy szafce nocnej, po czym wstał i wszedł do łazienki. Szybko umył ręce, wytarł je o własne spodnie i wrócił do sypialni. Gguk nadal siedział na łóżku w tej samej pozycji, a Yoongi zmierzył go wzrokiem.

— No już, rozbieraj się — westchnął, gdy ten, prawie że leżał sztywno na materacu, podpierając się przy tym łokciami.

— C...Co?

— No zdejmuj te ufajdaną koszulę, zaraz znajdę ci coś wygodniejszego. Masz w tej torbie pidżamę?

Jeongguk zaczął rozglądać się na boki w poszukiwaniu jakiejś drogi ucieczki. Z drugiej jednak strony, pomimo pijackiego zamroczenia, wiedział, że jeżeli zareaguje zbyt gwałtownie, to wyjdzie na wariata.

Miał już w życiu kilka sytuacji, w których zachował się jak kompletny przygłup.

Raz, jeszcze jako student prawa na licencjacie, poparzył się kubkiem gorącej kawy, kiedy jeden z pracowników kawiarni na kampusie, próbował podać mu go nad ladą. Gguk przestraszył się nie na żarty, gdy zetknęli się dłońmi, przez co nie chwycił papierowego naczynia w odpowiedni sposób. Wylądował wtedy na izbie przyjęć z bąblami na całej dłoni, a barista przepraszał go jeszcze kilkukrotnie, gdy przychodził do tego samego lokalu przed zajęciami, nawet na długo po całym incydencie. W końcu, targany poczuciem winy, Jeongguk przestał się tam pojawiać i przystał na niesmaczną kawę z automatu.

Innym razem zrobił bolesnego fikołka wraz z biurowym fotelem oraz niekontrolowanie zalał się łzami. Stało się to zaraz po rozpoczęciu pracy w kancelarii swojego, jeszcze wtedy przyszłego, teścia. Jeden z nowych współpracowników Gguka zbyt bardzo się do niego zbliżył, by przekazać plik jakichś dokumentów do sprawdzenia. Chociaż Jeon miał już wtedy wprawę w niepanikowaniu, gdy ktoś przypadkiem go dotknął i nauczył się, że musi chociaż udawać normalnego, to nie spodziewał się, że mężczyzna tak bardzo się nad nim pochyli. Nie przewidział też niskiego niczym dzwon tonu głosu oraz idealnie dopełniających jego przyjemną dla oka twarz oczu w kolorze ciepłego brązu. Po całym zajściu ów współpracownik naumyślnie go ignorował, przekonany, że Jeongguk miał ze sobą jakieś niezrozumiałe problemy. Specjalnie się przy tym nie mylił, ale to Gguk pozostawił dla siebie.

Jako wisienkę na cierpkim torcie można było uznać fakt, iż nawet podczas własnego wesela nie oszczędził sobie wstydu. Podczas robienia rodzinnych zdjęć, jeden z kuzynów jego byłej żony stanął nieco za blisko, stykając się z nim ramieniem. Pachniał drogimi, działającymi na zmysły perfumami. Był też wysoki i przystojny, o czym pan młody pomyślał dosyć impulsywnie. Wywołało to u niego niemalże natychmiastową falę bólu oraz odruch wymiotny. Od razu popędził do toalety dla niepełnosprawnych, gdzie zamknął się na dobre dwadzieścia minut, karcąc się w duchu bez litości i zwracając cały weselny obiad. Zwalił to potem na stres, gdy otoczyła go zmartwiona całym zajściem rodzina, ale owego kuzyna unikał jak ognia. Nie rozmawiał z nim do dnia, w którym nie spotkał go przypadkiem w jakimś supermarkecie, a i tej konwersacji nie wspominał zbyt dobrze.

Ostatnim czego chciał, było zbłaźnienie się przed Yoongim.

— Ja...

— Może być? — Min rzucił w jego kierunku czarną koszulkę i parę sportowych szortów.

Wprawdzie Gguk nigdy w nich nie sypiał, ale wtedy kiwnął tylko twierdząco głową, chcąc jak najszybciej pozbyć się nieproszonego gościa z pokoju. Miał ochotę krzyczeć.

Próbował wstać i pójść do łazienki, by przebrać się bez zbędnej pary oczu lustrującej go wzrokiem. Gdy spróbował stanąć na nogi, świat jednak zawirował, a on usiadł z powrotem na twardym materacu, czując sprężynę wbijającą mu się w pośladek. W tamtej chwili dotarło do niego, że faktycznie, alkohol uderzył mu do głowy bardziej, niż chciał przyznać.

Yoongi za to poświęcił swój czas, zaprowadził go całego i zdrowego do hostelu. Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent robił to wszystko, żeby mu pomóc. Gguk wiedział, że powinien być mu wdzięczny.

Wcale nie był, ale tak wypadało.

— Yoongi, dziękuję, ale...

— Odwrócę się, przebierz się na łóżku — przerwał mu, obracając się w międzyczasie na pięcie, a Jeon zacisnął pięści na sztywnej od taniego detergentu pościeli. — Nie będę podglądał.

Ręce Jeongguka drżały tak, że nie potrafił nawet sięgnąć do sprzączki paska czy guzika przy spodniach, a co dopiero rozebrać się, wiedząc, że ktoś stał tak blisko niego. W dodatku ktoś, z kim dzielił swoją obrzydliwą przeszłość.

Podobnie jak poprzedniej nocy, niczym masochista bez ogłady, Gguk zaczął doświadczać majaków dłoni Yoongiego, lawirujących po całym jego ciele jak im się żywnie podobało. Zostawiały po sobie gorące ślady oraz delikatne szczypnięcia. Pieściły jego skórę niczym namoczone w farbie pędzle, wodzone po płótnie przez ekscentrycznego artystę.

Wróciły też pocałunki na karku, przyklejające się do niego jakby na stałe, podobnie jak kawałek ręcznika papierowego pozostawiony na zacięciu po goleniu – przysychały do skóry krwistą czerwienią i nie chciały się odczepić.

Jeongguk szczerze się za to wszystko nienawidził. Czuł się brudny. Każda z kar, jaką dostał za swój skandaliczny pociąg do mężczyzn, zdawała się nie tyle iść w niepamięć, co wylewać na wierzch ze śmiechem, odbijającym się echem bezsensownego bólu. Pseudo-terapeutyczne męczarnie, które przeszedł w ośrodku, miały go naprawić. Naprostować. Wyleczyć. Najwyraźniej tylko z pozoru, bo wyimaginowany dotyk obłapywał go w najlepsze.

Oczy szczypały mężczyznę dotkliwie, zapowiadając potok łez, którego wcale, ale to wcale nie potrzebował.

Pasek od spodni brzęknął, gdy z dużym wysiłkiem udało mu się go w końcu rozpiąć. Zaraz potem pociągnął za guzik tuż nad rozporkiem, spodziewając się najgorszego. Ten odskoczył na bok, odsłaniając jego napięte bokserki. Zacisnął usta, mając ochotę wpleść palce we włosy i pociągnąć za nie boleśnie.

Przecież przez te wszystkie lata tak bardzo starał się nie myśleć o tym, co mogłoby sprowadzić go na złą drogę. Kajał się i uderzał w pierś, był swoim własnym, uniżonym oskarżycielem. Mimo to jego ciało działało mu na przekór.

— Pomóc ci? — zapytał żartobliwie Yoongi, teatralnie uderzając stopą o podłogę. — Strasznie się wleczesz, nie mam całego dnia.

— Nie! — odparł nieco zbyt głośno Jeongguk, po czym zreflektował się i odchrząknął, przecierając kąciki oczu wierzchem dłoni. — P...Poradzę sobie.

— Dobrze, dobrze — westchnął, po czym wyciągnął swój telefon z kieszeni. — Tak tylko się droczę...

Zaczął przeglądać coś w swoich aplikacjach, a Gguk ściągnął w tym czasie spodnie, wiercąc się na materacu. Spróbował rzucić je na ziemię przed siebie tak, by wylądowały tuż obok przestarzałego fotela w kącie, ale jego zaburzony alkoholem błędnik zepsuł mu zwykle idealny cel, przez co ciężka sprzączka paska uderzyła głośno o szafkę nocną.

— Hola, bez takich... — Yoongi próbował się obrócić, a Jeon aż się zapowietrzył, krzycząc:

— Nie patrz!

— Okej, okej. — Yoongi uniósł dłonie ku górze w obronnym geście, a ekran smartfona oświetlił profil jego twarzy swoją chłodną, sztuczną łuną.

Prawie obrócił się na tyle, by ujrzeć, jak erekcja Jeongguka niemalże wystawała spod gumki jego bokserek. Odwrócił jednak wzrok w ostatniej chwili, ostatecznie nie zauważywszy niczego.

Nagłe uczucie palącej skórę odrazy do samego siebie pomogło Ggukowi odnaleźć siłę, by wsunąć na siebie sportowe szorty, kręcąc pośladkami na materacu jeszcze bardziej niż wcześniej. Rama starego łóżka skrzypiała przy tym, przyprawiając Yoongiego o głupie myśli.

— Jak już się tak powoli przebierasz... — zagadał do niego bez uprzedzenia, wyraźnie znudzony już swoim telefonem. — Wybacz, jeżeli to nie na miejscu, ale skoro jesteś pijany, to może mi odpowiesz. Spróbuję szczęścia, chociaż to trochę cios poniżej pasa. Trudno. A więc... Dlaczego się rozwiodłeś? I dlaczego nic o tym wcześniej nie wspomniałeś? Znaczy, dlaczego nie wyprowadziłeś mnie z błędu?

— A...A musiałem? Plotki w wiosce to jak manna z nieba, a ja nie jestem mesjaszem. Zresztą, m...moja matka i tak była w...wściekła, nie będę nakręcał s...szopki — odpowiedział w nadziei, że wymiana zdań pozwoli mu uspokoić hormony, które spóźniły się ze swoją bolesną manifestacją o jakieś piętnaście lat.

— No nie... Raczej... Znaczy, domyślałem się, że może się wam z żoną nie układać, skoro przyjechałeś na chuseok do domu...

— J...Jak już z...zdążyłeś zauważyć, w domu też średnio mi się w...wiedzie — odparł niezbyt grzecznie, odpinając ostatni guzik przy koszuli, po czym ściągnął ją zamaszystym ruchem.

Cisnął nią na ziemię obok spodni.

Yoongi podrapał się po tatuażu na szyi, a Gguk od razu pożałował, że w ogóle spojrzał w tamtą stronę. Spuścił wzrok na swoją klatkę piersiową, co wpędziło go w jeszcze większą przepaść, gdy wlepił go we własne sutki.

Jego umysł od razu przypomniał sobie o wygiętym na krześle ciele Yoongiego i opinającej się na jego klatce piersiowej koszulce, ujawniającej ukryty pod nią, odważny piercing. Zaczął szybciej oddychać, a cały wypity alkohol i zjedzone mięso z grilla podeszło mu do gardła.

Nie, to obrzydliwe. Jestem obrzydliwy. Obaj jesteśmy obrzydliwi – deklamował w myślach, jednocześnie nerwowo rozglądając się na boki, gdy jego dłonie, ściskające czarną koszulkę, zastygły tak, że nie mógł odzyskać nad nimi panowania.

— Dobrze wiesz, że wcale cię przez to nie oceniam — mruknął po krótkiej chwili Yoongi. — No to dlaczego? Niedopasowanie dusz? Inne cele życiowe? Chujowa teściowa?

— Znalazła sobie innego. Więc s...się rozstaliśmy — odpowiedział, gdy jego mięśnie rozluźniły się nieco, a on na powrót miał nad nimi namiastkę kontroli.

Udało mu się przeciągnąć koszulkę przez głowę.

Jego penis wciąż jednak drżał, boleśnie uciśnięty pod spodenkami i bokserkami. Jeongguk nie potrafił go uspokoić, podobnie jak poprzedniego wieczora. Takie niekontrolowane epizody zdarzyły mu się po raz pierwszy od czasu terapii, więc nie za bardzo wiedział, jak sobie z nimi poradzić. 

Jeżeli chodziło bowiem o popęd seksualny, turnus w lesie ukrócił go u Gguka jeszcze zanim ten dobrze zaczął odkrywać samego siebie. Zmuszony przez wątpliwie etyczne metody ośrodkowych terapeutów, swojego członka traktował tylko jako kolejny narząd spełniający dwie funkcje – fizjologiczną oraz, ewentualnie, czysto rozrodczą.

Brak więc zaskoczenia w fakcie, iż nawet kontakty łóżkowe z kobietami były dla niego praktycznie niemożliwe. Owszem, na początku jego relacji z byłą żoną jego penis reagował na dotyk delikatnych dłoni kobiety, gdy masowała go z wprawą. Niedoświadczony w tych sprawach Gguk miał w sobie wtedy jeszcze jakiś pokład nadziei, więc nie umiał powstrzymać dopływającej do członka na skutek pieszczot krwi, która wprawiała go w stan dosyć przekonującej erekcji.

Ba, czasem osiągał orgazm, ale dziwnym trafem, nie czuł z niego przyjemności, tylko coś bliższego niekomfortowemu uciskowi w podbrzuszu. Ów ucisk trwał moment i odpuszczał po chwili, pozostawiając Gguka w stanie pustki większej, niż przed zbliżeniem. Z czasem pustka ta rosła i rosła, aż w końcu przeobraziła się w niedającą się objąć wzrokiem wyrwę.  Nawet wyćwiczone dłonie Shinhye przestały na nią działać.

Jak można się domyślić, godne pożałowania pożycie małżeńskie przypieczętowało świadomość Jeongguka o własnej niezdolności do uprawiania seksu. Jakiegokolwiek i z kimkolwiek.

Poza tym Gguk nie masturbował się też ani nigdy nie dotykał w jakkolwiek seksualny sposób, czując niesamowity wstręt do ciała, którego nauczono go przecież nienawidzić.

Taki stan rzeczy pozostawiał go w swego rodzaju impasie. Od rozwodu zdążył się jednak z nim oswoić. Dlatego też, czując sztywniejący mu obco w bokserkach z trywialnych powodów członek, chciał od razu ukryć się pod kołdrą i udawać, że go nie widzi, ani nie czuje.

— Zdradziła cię? Poważnie? — zapytał Min, bujając się z pięt na palce. — Szczerze powiedziawszy, myślałem, że...

— Miałeś nadzieję, że j...jednak nadal wolę m...mężczyzn?

— Nadal? A co, już ci przeszło? — prychnął kpiąco Yoongi, a Gguk w międzyczasie wsunął się pod kołdrę, kładąc się na boku.

Poczuł dyskomfort, gdy naumyślnie ścisnął ze sobą swoje uda, napinając w nich każdy możliwy mięsień. Ciepło fantomowych ust na karku wcale jednak nie zelżało, a wręcz przybierało na sile, gdy Yoongi odzywał się do niego co chwila tym swoim niskim, ochrypłym głosem.

W dodatku bez pytania spojrzał w końcu na Gguka, jakby wiedząc, że ten już się przebrał i nie mówił mu tego, by specjalnie uniknąć konfrontacji.

— Obawiam się, że to tak nie działa, Jeon. — Wywrócił oczami. — Zainteresowanym mężczyznami się jest, a nie bywa. Chyba że wtedy, w Igok, tylko się ze mną bawiłeś.

— N...Najwidoczniej g...gówno wiesz o mnie i jak to w...wszystko wygląda — szepnął Gguk.

Miał płonną nadzieję, że bycie nieuprzejmym jakoś ukoi jego nerwy.

— Jeongguk...

— Idź już, d...dobrze? — poprosił, a Yoongi ściągnął wargi, wahając się dobrą chwilę.

Niezbyt chętnie zrobił jednak krok w kierunku krótkiego korytarza prowadzącego do wyjścia.

— Zadzwoń do mnie, jak wytrzeźwiejesz. Musimy pogadać o Hyounggim... I możesz być dla mnie ostatnim chujem, droga wolna, ale z tego już się nie wykręcisz. Jestem uparty i ci na to nie pozwolę. Nie jestem gotowy na wstyd przed Namjoonem...

— Nie mam t...twojego numeru — wydukał Jeongguk, wciskając twarz w poduszkę. Rozchylił usta, starając się powstrzymać westchnięcie. Ucisk w podbrzuszu, który obudził się zaraz po posuwistym, nieprzemyślanym ruchu biodrami, nie był już neutralny. Był przyjemny. — Zresztą, n...nigdy nie powiedziałem, ż...że chcę się wykręcać. D...Dotrzymuję słowa.

Idź już, idź już, idź już, powtarzał w myślach niczym mantrę, a jego nogi zadrżały, gdy ponownie niefortunnie otarł swoją erekcją o materac. Chciał się rozpłakać.

Yoongi w międzyczasie podszedł zirytowany do wiekowego telefonu stacjonarnego, leżącego na lichej komodzie, przy którym znalazł wyglądającą równie mizernie, hostelową papeterię oraz długopis na sznurku przy plastikowej podstawce. Nabazgrał na niej swój numer, wcisnął kartkę pod telefon, po czym wsunął dłonie do kieszeni spodni, chcąc rozładować napięcie, które zebrało się w nim przez ostatnie minuty.

— Może to dlatego, że nigdy wcześniej nie widziałem cię pijanego... Ale straszny z ciebie wrzód na dupie Gguk, wiesz?

— B...bardzo mi przykro. Naprawdę, ale proszę, idź już sobie.

— Zadzwoń. Obiecaj, że zadzwonisz. Nie chcę być natrętem, ale naprawdę mi zależy.

— I k...kto tu jest wrzodem na dupie? Idź j...już, okej?

— Zadzwonisz?

— Zadzwonię! — krzyknął nagle Jeon, a jego wściekły głos wydostał się z gardła bez jakiejkolwiek ogłady. Podniósł się do pozycji siedzącej, oddychając głośno, a kołdra opadła na jego uda, wciąż zasłaniając agresywne już wybrzuszenie w spodenkach. — Mówię ci, że masz sobie iść, c...czego nie rozumiesz?! — dodał, walcząc z plączącym się językiem.

Na policzkach miał mokre ścieżki od łez, które spłynęły po nich w chwili, gdy tylko usiadł, a grawitacja wypchnęła je spod opuchniętych powiek. Nie zdawał sobie z tego tak właściwie sprawy, więc zszokowana mina Yoongieo zbiła go z tropu.

— Okej, już idę — mruknął, już po sekundzie mechanicznie przybierając niewzruszony wyraz twarzy. — Przypomnij mi, żeby nigdy więcej nie dawać ci alkoholu. Nie sądziłem, że jesteś z tych, którzy płaczą bez powodu po paru piwach — dodał na zaczepkę, chcąc zrzucić z siebie odpowiedzialność, po czym podrapał się po skroni, przypadkiem wyciągając kilka kosmyków włosów z ciasno zawiązanego koka. — Do usłyszenia.

Po tych słowach wyszedł z pokoju hostelowego, trzaskając przy tym drzwiami tak, jakby manifestował swoje zirytowanie wszystkim innym jego gościom. Zamek zamknął się w nich automatycznie.

Idąc w stronę windy, rozprostowywał palce swoich dłoni z rękoma wyciągniętymi przed sobą pod kątem, gdzieś w głębi duszy żałując, że nie oplótł nimi twarzy Jeongguka i nie otarł jego łez. Pół życia zajmował się wiecznie pijanym ojcem, więc miał trudność z zostawianiem samotnie ludzi pod znacznym wpływem alkoholu. Zresztą, bądź co bądź, Jeon Jeongguk nie był dla niego byle człowiekiem. Był jego eks-chłopakiem, poza którym niegdyś nie widział świata. Coś ścisnęło go w gardle, gdy przypomniał sobie, jak dobrze było mieć go w ramionach, kiedy spędzali razem czas nad potokiem. 

Szybko jednak strzepnął z siebie to uczucie niczym zbędny paproch.


* * *


Mały ołtarz w ośrodkowej, śmierdzącej kadzidłem kaplicy, prezentował się o wiele zbyt pięknie. Wydawał się kompletnie odrębną częścią zatęchłego budynku w środku lasu, jakby obnosząc się swoim przepychem przed grupką nastoletnich chłopców, którym z kolei przyszło żyć tam pośród wszędobylskiej pleśni na ścianach i wyraźnego zaniedbania.

Drzwi do kaplicy ozdobione były dosyć brzydkim malowidłem, przedstawiającym scenę powrotu syna marnotrawnego do ojca, zaczerpniętą z jednej z biblijnych przypowieści. Drewniane, potężne skrzydło mieściło się w samym centrum korytarza, w lewej części budynku ośrodka.

Większość ścian przybytku pokrywała odrywająca się już nawet wskutek działania samej grawitacji boazeria, jednak gdy stawiało się krok przez pomalowane złotą farbą wrota do „domu Jezusa", wkraczało się w jakby inny świat.

Jeongguk, tak samo jak reszta chłopców, patrzył z zazdrością na obite zamszem krzesła, na których siedzieli prowadzący codzienne msze księża. Gorzko rozmyślał tym samym o swoim skrzypiącym łóżku z cienkim materacem, na którym nigdy nie wysypiał się po męczarniach dnia na „turnusie" oraz przed porannymi torturami monotonnych modlitw.

— Bóg zesłał mężczyznę, a z kości jego żebra stworzył kobietę — wydeklamował ubrany w jaskrawy ornat ksiądz, opierając pomarszczone dłonie o ambonę. — Kobieta i mężczyzna opuścili Eden wskutek grzechu przeciwko Bogu, a teraz ludzie, jako ich wcielenia na ziemskim padole, mają za zadanie zadowalać swojego stwórcę poprzez miłość, którą wzajemnie się obdarzają w imię jego. Sprzeciwianie się woli Bożej co do roli mężczyzny i kobiety to podszepty Szatana, z którymi walczycie na co dzień. Tutaj. A walka wasza jest słuszna i godna podziwu, albowiem ktokolwiek obcuje cieleśnie z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą, popełnia obrzydliwość. — Ostatnie zdanie przeczytał z kartki przed sobą, poprawiając okulary na nosie.

Gguk nigdy jakoś chętnie nie zaglądał do Biblii sam z siebie, aczkolwiek dobrze znał ten cytat. Widział go bowiem w broszurze wydrukowanej na śliskim papierze, którą dostał w chwili przekroczenia progu ośrodka. Zapisany był w niej nieestetyczną czcionką, która, chcąc nie chcąc, rzucała się w oczy.

Księga Kapłańska, rozdział dwudziesty, werset trzynasty.

Na początku Jeongguk zapierał się całą swoją mocą, mimo że wątpliwą mądrość cytatu wpajano mu do głowy na co dzień, przez cały turnus. Powszednie kazania na mszach, wyczerpujących i mdło do siebie podobnych, zawsze zawierały w sobie jakąś jego pochodną, a z każdą kolejną dawką bólu zadaną na przeróżne sposoby, Gguk zaczął otwierać się na wciskany mu do gardła werset. Ciągle pozostawał gorzki, ale stawał się coraz łatwiejszy do przełknięcia. 

Dobrze pamiętał moment, w którym siedząc w twardej ławce tuż przed ołtarzem, słuchał słów kolejnego, osnutego pozłacanym fałszem księdza, a każda z jego mentalnych bramek po raz pierwszy była otwarta na oścież. Wyzuty z sił nie miał już w sobie zapału, by barykadować je wątpliwą mocą własnej woli.

Było to na dwa tygodnie przed jego powrotem do domu.

I chociaż po wyjeździe na studia, do kościoła już raczej nie wracał, cytat ten pozostał z nim, wyciosany na jego sumieniu tępym dłutem zamordyzmu. 


* * *


Tamtej nocy nie wypoczął zbyt dobrze. Alkohol szumiał mu w głowie, mięśnie łydek kurczyły się od znerwicowanego prostowania nóg, gdy próbował się uspokoić po wyjściu Yoongiego, a na prawej dłoni miał bladego siniaka od ciągłego, mającego na celu rozładować napięcie, uderzania nią w ramę łóżka. Zanim nie odpłynął na niecałe pięć godzin w sen, był na granicy popadnięcia w obłęd.

Czuł jednak swoistą dumę spowodowaną faktem, iż nie spędził nocy z twarzą nad muszlą klozetową. Biorąc pod uwagę skalę stresu, przez jaki przeszedł, było to co najmniej niespotykane.

Wchodząc do auta, które cały czas stało pod knajpą, był już w miarę trzeźwy. Obudził się sam z siebie tuż po piątej nad ranem, a z łóżka wygramolił się pełen poczucia winy, przelewającego się w nim niczym kwas w żołądku. Wziął lodowaty prysznic, używając szorstkiego, hostelowego ręcznika do przetarcia ciała zaraz po. Zrobił to dosyć energicznie, by jeszcze bardziej się rozbudzić i po części skarcić za to, że poprzedniego dnia dał się ponieść wyobraźni. Spoglądania w okrągłe, zmatowiałe lustro, wiszące na wyłożonej płytkami ścianie, panicznie unikał.

Wymeldowując się około szóstej z hostelu, uciekał od wzroku recepcjonisty, nie do końca pamiętając, co tak właściwie robił zeszłego wieczora pomiędzy końcem kolacji z Yoongim i Namjoonem a momentem, gdy został z tym pierwszym sam na sam w swoim pokoju. Nie odczuwał większego wstydu, dopóki nie eksplorował jego źródła. Zresztą, nie był nawet do końca pewien, czy za ladą w hotelowym lobby siedział ten sam pracownik.

Dopiero rzucając torbę z ubraniami na fotel pasażera obok kierowcy, przypomniał sobie, że od prawie dwudziestu czterech godzin nie zerkał na skrzynkę odbiorczą w telefonie. Nie miał zbyt wielu przyjaciół ani nie używał też mediów społecznościowych, więc nigdy nie odczuwał ogromnej potrzeby wlepiania wzroku w ekran. 

Asekuracyjnie użył swojego inhalatora na czarną godzinę, po czym wziął kilka głębszych oddechów, zanim chwycił komórkę do ręki.

Kilkanaście nieodebranych połączeń oraz wiadomości od matki i ojca od razu zignorował, wiedząc, że jeżeli chociaż spróbuje na nie zerknąć, to zmięknie i najpewniej pojedzie do rodzinnego domu. Siniak na twarzy wchłaniał się zaskakująco dobrze, więc nie chciał ryzykować kolejnego.

Dostał esemesa od teścia z propozycją pracy na cito w zaznajomionej kancelarii na obrzeżach centrum Seulu, ale postanowił przyjrzeć się mu dopiero wtedy, jak już wróci do stolicy. Nigdzie mu się nie spieszyło. Potrzebował oddechu, a oszczędności miał aż nadto.

Jednak trzy wiadomości od byłej żony otworzył, głaszcząc kciukiem dolną wargę. Dwie wysłała późnym wieczorem, w przeddzień święta chuseok, gdy zostawił swoją komórkę w aucie. Trzecią już w święta około południa.


___________

Oh Shinhye, 19:27

Hej. Jak poszła rozmowa z rodzicami? Miałeś dać mi znać. Żałuję, że nie pojechałam z tobą. Skoro ogólny konsensus jest taki, że to ja znalazłam sobie kogoś innego, mogłam nieco uratować ci skórę.

___________

Oh Shinhye, 20:13

Nie mów mi tylko, że powiedziałeś im, że nie interesujesz się kobietami? To dlatego się nie odzywasz? Oskórowali cię żywcem? Twoi rodzice to zawsze był ciężki kawałek chleba, dobrze wiesz, jak twoja matka zareagowała, gdy dowiedziała się, że jestem protestantką, a nie katoliczką... Z początku życzyłam sobie, żebyś dostał za swoje, ale naprawdę chciałabym jeszcze zobaczyć cię w jednym kawałku.

___________

Oh Shinhye, 12:32

Zakładam, że rozmowa nie poszła najlepiej. Odezwij się, jak już będziesz mógł, oferuję słowa otuchy i dobrą kawę, jak wrócisz do stolicy. Znasz mój adres i dobrze wiesz, że możesz na mnie liczyć. Ja, Wooin i rodzice składamy najserdeczniejsze życzenia.

___________


Do ostatniego z esemesów dołączone było zdjęcie jej samej, uśmiechniętej od ucha do ucha w towarzystwie nowego partnera, Wooina, oraz byłych teściów Jeongguka, trzymających w dłoniach szklanki z ryżowym winem.

Gguk uśmiechnął się, przejeżdżając opuszkiem palca po ekranie w zamyśleniu. Nie pielęgnował w sobie masochistycznie żadnych negatywnych uczuć po rozwodzie, ale wciąż traktował zakończoną relację z byłą żoną raczej ambiwalentnie.

Z jednej strony cieszył się, że ich rozstanie nie wpłynęło na przyjaźń, którą mieli poza nieudanym związkiem. Shinhye może nie miała specjalnie wygórowanych życiowych celów, a zamiast pracować, wolała zajmować się domem i pozwalać się rozpieszczać, ale dobrze im się ze sobą rozmawiało. Rozumieli się na niektórych płaszczyznach tak, jak Jeongguk nie rozumiał się jeszcze nigdy z nikim.

Druga strona medalu była jednak pozbawiona blasku. Ggukowi zdawało się bowiem niekiedy, że stał się dla byłej żony oraz teściów czymś w rodzaju smutnej, niezadowalającej nikogo wydmuszki. Adwokatem bez zdolności, prawnikiem bez zacięcia, synem bez poczucia obowiązku. Chodzącą porażką, która potrzebowała poklepania po plecach raz na jakiś czas, by lepiej się ze sobą poczuć.

— Kurwa, kurwa, kurwa — wymamrotał pod nosem, wciskając telefon w uchwyt przytwierdzony do przedniej szyby.

Zanim odpalił silnik, uderzył jeszcze kilkukrotnie otwartymi dłońmi o kierownicę. Czuł dziwny natłok emocji, których kompletnie nie potrafił przepracować. Przez milisekundę wziął nawet pod uwagę opcję, by jednak wrócić do domu rodziców oraz się z nimi pojednać. Przyszło mu to głowy tylko dlatego, że bardzo chciał wcisnąć się pod kołdrę w swojej sypialni i nie wychodzić spod niej przez następny tydzień. To było łatwe.

Ani przy matce oraz ojcu, ani przy byłych teściach, nie było mu dobrze, ale z dwojga złego wolał smak odrzucenia ze strony tych, którzy, nawet jeżeli boleśnie, bezwarunkowo przyjęliby go z powrotem.

Siła wyższa miała jednak co do niego inne plany, manifestując je dzwonkiem telefonu, który rozbrzmiał w aucie. Nieznany numer na podświetlonym na niebiesko ekranie zaintrygował Jeongguka. Było zbyt wcześnie, by dzwonił ktoś, kto jakimś cudem miał jego wizytówkę. Zresztą, poinformował wszystkich swoich klientów, że odchodzi z kancelarii i przekazał ich pod skrzydła innych prawników.

Zastanowił się więc chwilę, zanim odebrał połączenie w trybie głośnomówiącym, niepewny co do tożsamości dzwoniącego.

— Tak, słucham? — zaczął grzecznie, przecierając twarz dłońmi.

— Jeon? Jeon Jeongguk? — Z telefonu dobiegł zachrypnięty, zdyszany głos.

Gguk otworzył szeroko oczy, będąc w głębokim szoku. Musiał przyłożyć pięść do ust, żeby się przypadkiem nie roześmiać.

— Kim Seokjin — wymamrotał w końcu, wbijając plecy w oparcie fotela.

Telefon od jednego z najmłodszych, jak i najprężniej rozwijających się Seulskich prokuratorów zaskoczył go na tyle, że aż nie wiedział, co innego mógłby powiedzieć. Nie spodziewał się, że jeszcze kiedykolwiek będzie im dane ze sobą rozmawiać.

Znali się ze studiów, które Seokjin skończył dwa lata wcześniej niż Jeongguk i od razu po nich rozpoczął aplikację prokuratorską. Nigdy jakoś specjalnie się nie przyjaźnili, chociaż łączyły ich poszczególne kontakty oraz specyficzne sytuacje z przeszłości.

— Wybacz tak wczesny telefon, poszedłem pobiegać i pomyślałem, że zadzwonię. Miałem się powstrzymać, ale nie mogłem. Siedzisz mi w głowie od dłuższego czasu — wyjaśnił, a Gguk usłyszał, jak zaraz potem popija wodę z butelki.

— Skąd masz mój numer?

— Czemu od razu tak niegrzecznie? — zapytał. — Obawiasz się rozmowy ze starym przyjacielem?

— Nigdy się nie przyjaźniliśmy. Zresztą, nie bez powodu nie chciałem utrzymywać z tobą kontaktu. — To powiedziawszy, ziewnął i zacisnął powieki, wyraźnie zirytowany. — Jak nie masz nic konkretnego do powiedzenia, to rozłączę się i z przyjemnością zablokuję twój numer. Nie potrzebuję twoich...

— Zaczekaj! Słyszałem, że życie trochę ci się ostatnio posypało. — Zatrzymał go, upijając kolejny, głośny łyk wody.

Jeongguk przeklął niesłyszalnie pod nosem. Zatrzymał swoją dłoń tuż przed ekranem telefonu, gotowy do przyciśnięcia czerwonej słuchawki. Nie spodziewał się, że jego osoba będzie w prawniczym światku na tyle interesująca, by plotki o jego rozwodzie doszły aż do Kim Seokjina. Wprawdzie, jego były teść, Oh Baekho, należał do grupy swego rodzaju wpływowych figur, ale Jeongguk nigdy nie chwalił się tym, w jaką rodzinę się wżenił, szczególnie poza kancelarią. Zdecydowanie wolał trzymać się w cieniu.

— I jaki masz w tym biznes? — wydukał, ostatecznie opuszczając drżącą dłoń na swoje udo.

— Pomyślałem, że już czas oddać ci przysługę.

— Mówiłem ci, że nie chcę, żebyś cokolwiek dla mnie robił. Zresztą, nie potrzebuję twojej pomocy. Dobrze o tym wiesz. Świetnie żyło mi się bez ciebie i twojego wkładu. 

— Jesteś pewien?

— Tak, Seokjin. Potraktuj moją uprzejmość sprzed lat jako gest z dobroci serca. I usuń mój numer.

— Bardzo chętnie, aczkolwiek... — wychrypiał Jin, a w tle rozległ się dźwięk odblokowanego kodem zamka. Musiał wrócić do domu — ...nie jestem człowiekiem, który łatwo odpuszcza.

— O czym ty w ogóle mówisz? To ja robię ci przyjemność, odpuszczając ten idiotyczny...

— Wiesz, gdzie mnie znaleźć — przerwał mu. — Będę dzisiaj w biurze, prawo nie świętuje, więc chętnie cię przyjmę. Jestem pewien, że trafisz do budynku prokuratury?

— Jin...

— Trzymaj się. Mam nadzieję, że zobaczymy się niedługo — zaśmiał się nieco złowróżbnie, a przynajmniej tak zinterpretował jego chichot Gguk.

Połączenie zakończyło się pół sekundy potem, zostawiając Jeona w chłodnym samochodzie, na powrót samego jak palec. Ten, nadal przepuszczając kuriozalną, niespodziewaną rozmowę przez swoje przepracowane, szare komórki, przekręcił kluczyk w stacyjce. Ciepłe powietrze z klimatyzacji uderzyło w jego twarz, a on zapiął pas bezpieczeństwa, który wyraźnie kontrastował z jego najzwyklejszym, białym T-shirtem.

Odjechał spod zamkniętej knajpy, świadomie kierując się w kierunku autostrady, która jeszcze przed wczesnym przedpołudniem zabrała go do Seulu. Tym razem korki nie zatrzymywały go co chwila, więc prowadzenie samochodu nieco go zrelaksowało. Słuchając albumu Rumours od Fleetwood Mac, uderzał nawet palcami o kierownicę, wyprzedzając co wolniejsze samochody.

Hostelowa papeteria z numerem telefonu, wciśnięta w tylną kieszeń jego jeansów, pozostała zapomniana, gdy na pierwszym większym skrzyżowaniu w stolicy skręcił w kierunku prokuratury.

Sam jeszcze nie wiedział, co zamierzał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top