Rozdział 32
Północ wybiła w atmosferze siorbania oblepionego sosem makaronu. Wprawdzie planowali zjeść jeszcze przed nadejściem pierwszego stycznia, ale Taehyung nie dość, że mozolnie i nieumiejętnie siłował się z kuchenką, to, uniósłszy się dumą, odmówił przyjęcia jakiejkolwiek pomocy. W rezultacie, gdy fajerwerki zaczęły rozświetlać niebo przy akompaniamencie cichych eksplozji, byli w połowie posiłku. Yoongi siedział obok Jeongguka na kanapie, a Taehyung klapnął sobie na podłodze po przeciwnej stronie, nienaturalnie pochylony nad stolikiem.
— To szczęśliwego — mruknął jako pierwszy, przecierając usta wierzchem dłoni. Dał sobie parę sekund na obrócenie głowy, zerknięcie na kolorowe, przypominające kwiaty iluminacje, po czym wzruszył ramionami. — Mówiłem, że będą kiepskie.
Yoongi zacisnął powieki, poważnie kwestionując swój dobór przyjaciół. Od przyjścia do domu toczył ze sobą samym walkę, w której z jednej strony chciał wyrzucić Tae za fraki za drzwi, a z drugiej nie chciał pokazać się w takim świetle Jeonggukowi. Zresztą, gdyby próbował pozbyć się niechcianego gościa na siłę, prawnik mógłby przerazić się tym, jak bardzo zależy mu, żeby byli sami. Nie miał nieczystych intencji, ale tak by to zapewne wyglądało. Sytuacja była dla niego patowa.
— Szczęśliwego — odparł jednak grzecznie, zerkając przepraszająco na Jeongguka. — Przepraszam, że tak wyszło. Myślałem, że zrobimy coś innego...
— Jak niby wyszło? — wtrącił się Tae, marszcząc brwi.
— Ty się już lepiej nie odzywaj — skarcił go, a Gguk pokręcił tylko głową czując, że to on powinien się odezwać.
Przełknął to, co miał w ustach i odstawił na wpół pusty talerz na stolik do kawy przed sobą, tuż obok talerza Yoongiego, który też przestał jeść chwilę wcześniej. Sięgnął po chusteczkę z kartonowego pudełka na krańcu blatu, a kulący się tuż obok niego Pan Skarpeta drgnął, przekonany, że była to jakaś zabawka, którą mógł złapać w swoje pazurki. Szybko spokorniał, gdy Jeongguk wcale nie przysunął jej w jego kierunku, ani nie zadyndał nią zachęcająco, tylko przetarł za jej pomocą usta.
— Bawię się dobrze. Zresztą, mieliśmy z...zbyt mało czasu na robienie c...czegoś innego. A mnie m...miło poznać twoich przyjaciół — przyznał cicho i posłał Taehyungowi uśmiech. Szczerze powiedziawszy, była to dla niego trudna sytuacja, ale nie chciał poddać się na starcie. — Szczęśliwego, Taehyung.
Serce Yoongiego zrobiło fikołka.
Kocham cię, kocham cię, kocham cię.
Tae kiwnął porozumiewawczo głową, po czym nawinął makaron na widelec, jakby specjalnie robiąc to strasznie powoli. Wiedział, że Yoon się na niego patrzy, dźgając go wyimaginowanymi sztyletami.
— To czym się zajmujesz, Gguk? — To powiedziawszy wpakował zbyt dużą porcję spaghetti do ust, rozchlapując sos na dywan.
— Pracuję w kancelarii. Jestem p...prawnikiem — odparł.
Teoretycznie nie skłamał. Praktycznie? Znacząco naciągnął rzeczywistość.
— Acha. — Kiwnął głową, odsuwając od siebie talerz i z głośnym brzękiem upuszczając na niego widelec. Zrobił taką minę, jakby intensywnie nad czymś myślał. — A skąd jesteś?
Jeongguk odchrząknął. Nie bardzo chciał odpowiadać na to pytanie, ale z drugiej strony nie miał powodu, by go unikać. Odparł więc krótko:
— Igok.
Mina Taehyunga zmieniła się gwałtownie, zupełnie jakby układanka w jego głowie nagle zbliżyła się ku rozwiązaniu.
— To wiele wyjaśnia! Nie poznałem akcentu ani niczego, ale teraz więcej rzeczy ma sens! — zawołał, przypominając Archimedesa w wannie, który dopiero co odkrył, czym jest siła wyporu. Brakowało tylko jeszcze głośno wydeklamowanego eureka i gołych pośladków, niesionych w biegu dookoła pokoju. — Yoongi mówił, że był w tobie mega zakochany piętnaście lat temu. Rozumiem, że poznaliście się jeszcze za dzieciaka, jak był w ośrodku? — zapytał niemalże od razu.
Oczy Yoongiego zapłonęły czystą wściekłością. Nie miał pojęcia, skąd Taehyung miał w sobie tyle buty i wścibskości. Znał go od tej strony, ale tamtego dnia przyjaciel jakby szczególnie chciał wykazać się tym, co było w nim najgorsze.
Nienawidzę cię, nienawidzę cię, nienawidzę cię.
—Taehyung... — wysyczał, ale nie dokończył, gdy Gguk postanowił jednak odnieść się do zadanego mu pytania:
— Tak. Tak w...właśnie było.
— Ggukie, wcale nie musisz... — Yoongi próbował uciąć temat, ale bezskutecznie.
Poczuł się tak, jakby ktoś fizycznie zakrył mu usta dłonią.
— Cóż, Yoongi powiedział mi też, że niedawno bardzo cię skrzywdził. To prawda? — Taehyung zaplótł ręce na piersi.
Obaj wraz z Jeonggukiem kompletnie ignorowali gospodarza, który wręcz gotował się z irytacji. Chciał uciszyć swojego przyjaciela, ale, z drugiej strony, Jeongguk nie unikał jego słownego gradobicia. Yoongi był w kropce - nie mógł decydować za Gguka, a jednocześnie znał Tae jak własną kieszeń. Spodziewał się, do czego dążyło to jego przepytywanie.
— Tak powiedział? — Jeongguk wlepił wzrok w swoje kolana, po czym uśmiechnął się tak szeroko, że aż musiał zacisnąć usta, żeby się nie roześmiać.
To było coś nowego; coś, czego Yoon w nim jeszcze nie widział, a przynajmniej ani razu od momentu, w którym spotkali się ponownie po tylu latach rozłąki. Napuchnięte od powstrzymywania chichotu policzki, małe, szczęśliwe zmarszczki w kącikach oczu. Mógłby na niego takiego patrzeć cały dzień, nawet z profilu.
— Ty mu powiedz. — Tae kiwnął głową na Yoongiego. — Ja więcej nie wiem, bo nie byłeś zbyt wylewny.
Podstawiony pod ścianą Yoon wywrócił oczami, trochę z powodu natarczywości Taehyunga, a trochę dlatego, że Gguk w przeciągu sekundy przestał się tak uroczo uśmiechać. Przejechał dłońmi po włosach, które miał związane w ciasny kok, chcąc oczyścić nieco umysł.
— Nie, znaczy... — zaczął, nie mogąc dobrze dobrać słów. — Znaczy, tak było, ale... Wiesz co, walić to. Taehyung, do cholery. To nie jest twoja sprawa, nie rozumiem, dlaczego w ogóle odzywasz się niepytany! — ofuknął go w odpowiedzi, chcąc się wytłumaczyć, ale Jeongguk podniósł dłoń i położył ją na jego udzie.
— J...Jest okej — uspokoił go, po czym znowu zmrużył z rozbawieniem oczy i w końcu prychnął cicho, a jego nikły śmiech rozjaśnił cały pokój.
Sam Tae musiał to poczuć, bo przełknął ostentacyjnie ślinę, jakby z poczuciem winy. Chwilę później niepozornie przycisnął jeden z łokci do blatu stolika kawowego i oparł podbródek na dłoni. Udawał niewzruszonego, próbując zamaskować to, co sączyło się z niego naprawdę.
— Czyli już się na Yoongiego nie gniewasz, Gguk? Za to, co ci zrobił?
— Nawet jeżeli Yoongi k...kiedyś zrobił mi przykrość, to tak, już s...się nie gniewam. — Prawnik odruchowo zacisnął palce na udzie samego zainteresowanego, gdzie nadal je trzymał. Odsunął je jednak szybko, zdawszy sobie sprawę, że chyba robi coś niedozwolonego.
Yoongi głośno wciągnął powietrze przez nos, a jego dłonie zwinęły się w pobielałe na knykciach pięści. Taehyung przeszedł tamtego wieczora samego siebie. Yoon obawiał się, że jego przyjaciel może poruszyć jeszcze temat pobicia z Igok, a to mogło już kompletnie rozstroić Jeongguka. A przecież prawnik nie był niczemu winien.
Wszystko wskazywało na to, że Yoongi za długo pozwalał sobie na trzymanie Taehyunga na dystans. Nie mówiąc mu niczego, a jednocześnie oczekując jego przyjacielskiego wsparcia, niemiłosiernie nagiął strunę. Wtedy już Tae sam połączył kilka kropek i postanowił poprowadzić własne śledztwo.
Mówiąc prościej, mścił się na nim. Na tamten moment atmosfera jego one-man show była raczej żartobliwa, ale nietrudno było kompletnie to zepsuć. Yoon postanowił więc zapobiec takiej sytuacji.
— Taehyung, skończyłeś już to niepotrzebne przesłuchanie? — warknął, a ten otworzył szeroko oczy, po czym uniósł dłonie w obronnym geście.
Na szczęście Tar nie był na tyle głupi, by nie wiedzieć, kiedy powiedzieć stop. Może nie wyglądało na to, ale nie wprosił się tam, żeby stricte podkopać pod Yoongim dołek. Wręcz przeciwnie, jego główny motyw odbiegał daleko od takiego założenia.
Chciał jedynie klarowności oraz tego, by Yoon jednak wtajemniczył go we wszystko, co dotychczas tak skrupulatnie ukrywał. Jako jego najlepszy przyjaciel Tae miał głęboką potrzebę, by czuć się ważnym; chciał wiedzieć, że się mu ufa.
— Tak, tak. Tak tylko chciałem się dowiedzieć paru rzeczy, wiesz jak wścibski jestem — mruknął więc na odczepne, ale spojrzenie, które posłał Yoongiemu, nie pozostawiało żadnych złudzeń.
Chciał odpowiedzi. Jeżeli nie od Jeongguka, to od swojego przyjaciela właśnie. Był świadom, że mu się należały, a owa świadomość wzmagała wrzącą w nim już determinację.
— Czasem warto zdusić ciekawość w zarodku — burknął Yoongi, po czym delikatnie szturchnął Jeongguka łokciem. — Nie jesteś już głodny? — zapytał, korzystając z okazji do zmiany tematu.
— Najadłem się — przyznał, a Yoongi kiwnął głową.
Zabrał ich resztki ze stołu i poszedł z nimi do kuchni, a Taehyung podążył za nim, niosąc w dłoniach swój talerz. Gguk został na kanapie, drapiąc Skarpetę za uchem. Spoglądał na ich dwójkę z niepokojem, ale nie chciał niczego nadinterpretować. Nie był dobry w te klocki, przyjaźnie i inne. Wiele musiał się nauczyć, może właśnie tak to miało wyglądać? Socjalne bodźce były w podręczniku jego życia jeszcze nieprzerobionym rozdziałem.
Poklepał się po pełnym brzuchu, po czym wyciągnął z kieszeni telefon. Miał dwa nieodebrane połączenia od Shinhye, jedno od Jina oraz kilka esemesów. Gdy chciał je otworzyć, na ekranie wyciszonego telefonu wyświetliło się kolejne połączenie przychodzące, tym razem od Soo. Uśmiechnął się i wstał z kanapy, po czym otworzył drzwi na owiany chłodem taras. Wsunąwszy na stopy crocsy Yoongiego, które stały przy wyjściu, schowane za doniczką z przerośniętą monsterą, wyszedł na parę minut, by odebrać.
Tae i Yoon, pochłonięci intensywną, zdecydowanie nieprzyjemną wymianą zdań, nawet nie zauważyli, że zniknął. Byli tak rozgrzani dyskusją, że nie dopadł ich nawet mroźny podmuch, który przewinął się przez parter.
— Może idź już do domu, co? — zasugerował Taehyungowi Yoon, gdy stali przy zlewie udając, że chcąc umyć talerze.
Obaj wiedzieli, że potrzebna im jest poważna rozmowa. Na tamten moment jednak musieli zmieścić jej preludium w czasie swoistego performansu, którym było chaotyczne i dosyć agresywne sprzątanie po kolacji.
— Nie chcesz zaczynać nowego roku kłótnią, Yoongi. Nie wiesz, że to przynosi wielkiego pecha...? — zauważył uszczypliwie Tae, wyrzucając niedojedzone resztki makaronu do specjalnego kosza na odpadki organiczne.
Widelec, którym się wspomógł drapał naczynia, przyprawiając Yoona o dreszcze. Metal rzęził rozdzierająco, a Taehyung specjalnie dociskał go mocniej i mocniej do delikatnej porcelany.
— Jesteś nieznośny. — Yoongi zacisnął dłoń na jego nadgarstku, gdy ten odłożył talerze na niski stosik do zlewu i sięgnął po gąbkę do naczyń.
— To ty jesteś nieznośny. Nic mi nie mówisz, więc musiałem coś wymyślić. Nie udawaj teraz takiego świętego.
— Nie musisz wszystkiego wiedzieć — warknął. — Naprawdę, sprawiasz że dostaję szału.
— Po prostu się o ciebie martwię. — To powiedziawszy, Taehyung wyrwał nadgarstek z jego uścisku.
Dorwał gąbkę i wycisnął na nią płyn do naczyń w nieco zbyt dużej ilości. Żółta, pachnąca cytryną zawiesina spłynęłą mu po palcach.
— O mnie? Radzę sobie świetnie.
— Tak? Twoja przyszłość wisi na włosku, a ja nie spocznę, póki nie dowiem się dlaczego. I poco — burknął, przecierając pobieżnie talerze. — Wydedukowałem, że masz kłopoty, bo stanąłeś w jego obronie. To akurat nie było zbyt trudne. Teraz po prostu chcę zobaczyć, czy to faktycznie ma jakiś cel, czy tylko dajesz się wykorzystywać...
— Wykorzystywać? Taehyung, jeżeli zaraz się nie przymkniesz, to...
— Nie wykorzystuję Yoongiego — odezwał się Gguk, który właśnie pojawił się w progu tarasu, skończywszy krótką rozmowę z Soo. Lekarz Sylwestra spędzał w formie wyjazdu last minute w jakimś górskim resorcie przy górze Deogyu, gdzie wybrał się razem z Kyuchulem.
W słuchawce było jednak zbyt głośno, by mogli wymienić więcej, niż typowe na takie okazje grzeczności. Gguk wrócił więc do środka akurat, by usłyszeć, że podobno bawi się czyimś kosztem.
— Ggukie, dlaczego wychodzisz na takie zimno? — Yoongi podszedł do niego kilkoma długimi susami. — I to w takich kapciach?
Położył dłoń w górze jego pleców i delikatnie zachęcił go, by już całkowicie wszedł do środka, po czym zamaszystym ruchem zamknął szklane drzwi. Możliwe, że wyładował na nich trochę swojej złości.
— Czemu mówiliście, ż...że cię wykorzystuje? — zapytał Jeongguk, siląc się na neutralny ton.
Miał ponad trzydzieści lat. Nie miał zamiaru rozpłakać się przy Yoongim, a już na pewno nie przy Taehyungu, którego wcale nie znał. Od kiedy zaczął się leczyć, chciał płakać jak najmniej. Był dorosłym mężczyzną, nie był już małym chłopcem.
A jednak czuł, że coś rozdziera go od środka.
— Ja... — Tae postanowił się odezwać, po czym zamknął oczy. — Yoongi nic takiego nie powiedział. To ja. Przepraszam cię, nie to miałem tego na myśli. Powiedziałem to w złości.
— W z...złości? — powtórzył, a jego oczy zaszły łzami.
Szybko przetarł je jednak wierzchem dłoni. Nie płacz, powtarzał w myślach jak mantrę.
— Gguk... — Yoongi złapał go za przedramię, ale ten wyrwał się, odwracając głowę w kierunku przeszklonych drzwi na podwórze.
Na niebie rozbłyskały jeszcze pojedyncze fajerwerki. Skupił się na nich i miarowych dudnięciach, które ze sobą niosły, próbując uspokoić swój oddech. Chciał wrócić na zewnątrz, mimo że było piekielnie zimno. Mógł zostać tam i nie wracać. Wtedy niczego by nie usłyszał.
Bo co jeżeli Yoongi myślał, że naprawdę jest wykorzystywany? Gguk zaczął panikować. Co jeśli faktycznie tak było? Rozejrzał się za swoją torbą, przed oczami mając pomarańczową fiolkę, którą chciał uratować się z opresji. Zauważył swoje rzeczy na szafce na buty i już miał podbiegnąć w ich kierunku, ale zaraz się powstrzymał.
Nie mógł tak robić. Branie większej ilości leków nie było rozwiązaniem.
Ale przecież był dewiantem. Wykorzystywał ludzi, prawda? Miał długie, oślizgłe macki, którymi łapał innych w sidła. Był obrzydliwy, jak mógł zapomnieć?
Obrzydliwy, tak bardzo obrzydliwy...
— Ggukie? — Yoongi przestraszył się nie na żarty, widząc jak usta Jeongguka poruszają się, ale nie padają z nich żadne słowa.
Taehyung wyglądał zaś tak, jakby bał się jeszcze bardziej. Przekroczył granicę, o której nie miał pojęcia i nie wiedział, co się działo. Zdawał sobie sprawę tylko z tego, że zjebał. Dokumentnie.
— Nigdy nie prosiłem się o to, ż...żeby ktokolwiek mi pomagał. Nie w...w tym wypadku — wyrzucił z siebie Jeongguk, neurotycznie skubiąc skórki przy lewym kciuku aż do krwi, która pojawiła się przy nim i zaraz zaschła. Nie potrafił zamaskować złości, która wyraźnie przebijała się w jego głosie. — Nikogo nie... — Obrzydliwy. — Jestem... Jestem... Ja... Jestem ob...
— Jeongguk...
— Wykorzystałem...? M...Może. Nie wiem, n...nie umiem p...po...powiedzieć... Yoongi, ja...
— Gguk, wystarczy! — Yoongi przyciągnął go do siebie i zamknął jego rozedrgane ciało w czułym uścisku.
Jego prawa dłoń odnalazła drogę wzdłuż kręgosłupa młodszego, głaszcząc go jednostajnie, zaś lewa wsunęła się między sypkie kosmyki jego włosów, masując skórę głowy. Poruszał się automatycznie, jakby od urodzenia miał gdzieś w głowie zakodowane, co powinno się robić w takiej sytuacji.
Przez dłuższą chwilę Jeongguk w ogóle nie reagował, ale finalnie podniósł prawą, zabliźnioną dłoń na tyle, na ile był w stanie, i zacisnął ja na materiale koszulki Yoongiego, tuż przy rąbku.
— Nie wykorzystuję cię — wyszeptał pustym głosem, a Yoon zerknął na Taehyunga wzrokiem pełnym tak głębokiego rozczarowania, że tego zabolało coś w piersi.
Minęła niezręcznie cicha minuta, w której Tae nie ruszył się z miejsca, a Jeongguk co chwila zarzekał się, że nie chciał nikogo oszukać ani wykorzystać. Yoongi zaś szykował się mentalnie na surowe i stanowcze wyproszenie Taehyunga, czego od początku ich wspólnego wieczoru desperacko chciał uniknąć. Zniósłby jednak wszystko, ale nie krzywdzenie Jeongguka, w jakikolwiek sposób. A już na pewno nie w taki.
— Taehyung, myślę, że powinieneś wyjść — rzucił bez ogródek, gotowy na pozbycie się go szybciej, niż początkowo zakładał. Nie przychodziło mu to z łatwością, ale nie widział innego wyjścia. — Nadużyłeś mojej gościnności.
— Masz mi dużo do wyjaśnienia — warknął Tae, niewzruszony prośbą Yoongiego. — Naprawdę uważasz, że tak po prostu teraz wyjdę?
— Nie widzisz, że mam ważniejsze sprawy na głowie? — zapytał, jeszcze mocniej przyciskając do siebie Gguka.
Taehyung zmrużył powieki z pretensją. Nie dowierzał temu, co właśnie usłyszał.
— On jest ważniejszy niż nasza przyjaźń?
— Fakt, nie powiedziałem ci wszystkiego, ale nie miałeś prawa się tak zachować. Nic nie rozumiesz. — Yoongi zignorował niesamowicie niesprawiedliwe pytanie, patrząc głęboko w jego oczy.
— Bo nie chcesz mi wyjaśnić...
— Powiedziałem, żebyś wyszedł! — krzyknął, a Gguk zatrząsł się w jego ramionach.
Odsunął twarz od piersi Yoongiego, wlepiwszy wzrok w zmoczoną łzami koszulkę na kilka sekund. Kręciło mu się w głowie i pomimo głosu w głowie, który napastował go od dłuższej chwili, udało mu się jakoś pozostać opanowanym, chociaż względnie. W międzyczasie półsłówkami docierała do niego cała rozmowa dwóch mężczyzn, która to stała się nowym, mentalnym ciężarem.
— Yoongi? — Puścił zaciskany dotychczas w pięści materiał, a dłoń przyłożył do łokcia mężczyzny. — Dosyć, ja... Opowiem mu, jak N...Namjoonowi, dobrze? — szepnął, tocząc dosłowną bitwę z własnymi emocjami.
Nigdy nie widział Yoona takiego. Nie słyszał też, żeby tak krzyczał. Bardziej jednak niż jego podniesionego głosu bał się tego, co mogło się wydarzyć. Nikogo nie wykorzystywał i nie chciał też zepsuć w życiu Yoongiego niczego więcej, niż dotychczas. Jeżeli jedynym, co mógł dla niego zrobić, było ponowne otwarcie się na kogoś, kto niekoniecznie był mu bliski, to był na to gotów. Jego życie było w tamtym momencie drogą tylko w jednym kierunku, a żadnego rozstaju nie dostrzegał nawet na dalekim horyzoncie.
Wiedział, że się na to pisał. Chcąc być z Yoongim, w taki bądź inny sposób, jednocześnie podpisywał pakt z całym jego światem.
— Namjoonowi? — Taehyung prychnął, nie dając przyjacielowi szansy na to, by się jakkolwiek odnieść.
Wplótł palce we poczochrane włosy, a na jego twarzy malowała się wściekłość i zagubienie. Mrugał powiekami z potrójną prędkością, kręcąc z niedowierzaniem głową. Przeszedł się po kuchni, podpierając się wolną dłonią pod bok, aż w końcu zatrzymał się, pochylił nienaturalnie do przodu i zaśmiał maniakalnie.
— Woah — westchnął głośno, nabierając powietrza tak, jakby ten śmiech bardzo go zmęczył. W przeciągu milisekundy znowu się wyprostował. — Czyli Namjoonowi wszystko powiedziałeś? Serio? — Spojrzał na Yoongiego, który zamknął oczy, odliczając w myślach do tylu, by czegoś nie rozbić bądź nie cisnąć o ścianę.
Był na siebie zły za to, że już i tak stracił nad sobą panowanie, ale jeszcze bardziej pluł sobie w brodę bo... Bo to wszystko wyszło jak wyszło. Czyli nie po jego myśli, jak większość rzeczy w życiu zresztą.
— Ja nic nie powiedziałem. Jak mówiłem, nic nie rozumiesz, a teraz nadinterpretujesz...
— Czyli Namjoon wie o wszystkim, co się stało? — Taehyung wyrzucił ręce w powietrze. — A ja, z jakiegoś powodu, nie jestem wystarczająco godny zaufania?
— To nie ja decyduję o tym, kto wie, a kto nie, Tae! — Yoongi podszedł do niego, łapiąc go swoimi dużymi dłońmi za ramiona.
On jednak zmarszczył nos z obrzydzeniem, po czym wyrwał się z jego uścisku. Yoon poczuł się szczerze urażony.
— Skończ — warknął, wymijając go i przecinając salon szybkim krokiem.
Minął Gguka, nie rzucając w jego kierunku nawet jednego spojrzenia, a ten, pod wpływem impulsu, złapał go za rękaw bluzy. Taehyung zatrzymał się i spojrzał na niego wzrokiem króla lustrującego parobka; pełnym wzgardy. Pokręcił głowa prawie że niezauważalnie, po czym warknął:
— Puść mnie.
A Gguk nie posłuchał. Zacisnął palce na jego bluzie jeszcze mocniej, niż wcześniej, patrząc na niego błagalnym wzrokiem.
— Z...Z...Zo...Zosta...
— Co? — zapytał, naumyślnie złośliwy.
— Zosta...Z....
— Ile masz lat, trzy? Wysłów się, kurwa! — warknął, a Yoongi stanął między nimi, przez co Jeongguk był zmuszony puścić rękaw Taehyunga.
Tatuaż na szyi zajarzył mu się kolorami intensywniejszymi, niż zwykle, a ścięgna uwydatniły się, gdy zacisnął szczękę.
— Wynocha — warknął przez zęby, pozwalając Jeonggukowi schować się za nim. — Wróć, jak się uspokoisz. I to nie jest sugestia.
— Nie musisz mnie wypraszać, właśnie wychodziłem — syknął Taehyung, a kropelki śliny wystrzeliły spomiędzy jego czerwonych ze złości warg.
Yoongi wskazał dłonią w kierunku drzwi.
— W takim razie zapraszam do wyjścia.
Taehyung pokręcił głową z niedowierzaniem, po czym obrócił się do niego plecami. Zatoczył się, zamroczony złością, ale szybko odzyskał równowagę, odnajdując prostą drogę do drzwi. Pan Skarpeta podążył za nim, nagle spragniony jednak jego natarczywych pieszczot. Tae zignorował go, gdy chaotycznie nasuwał na stopy swoje buty. Kot, dotknięty brakiem atencji, czmychnął za szafkę pod telewizorem.
— Wróć, jak będziesz gotowy przeprosić. — Yoon stanął nad przykucniętym Taehyungiem
— Za co? — Taehyung posłał mu rozbawione spojrzenie.
W jego oczach lśniły jednak wściekłe łzy, czyli ten rodzaj łez, który nie dość, że był niemożliwy do powstrzymania, to jeszcze wyciągał z człowieka wszelkie demony. Tae już wtedy żałował tego, jak potraktował Gguka. Wiedział, że ten był dla Yoongiego ważny i chciał zaprzyjaźnić się potencjalną sympatią najlepszego przyjaciela... Ale poczuł się odrzucony. Oszukany. Dlaczego nikt mu nie ufał, a szczególnie biorąc pod uwagę, że zawsze był dla Yoongiego, nie ważne co? Uważał to za najokrutniejszą niesprawiedliwość.
Zacisnął usta w cienką linię, żałośnie rozbawiony sam sobą. Cóż, faktem było, iż to nie Jeongguk miał trzy latka, a właśnie on. Kim Taehyung, pieprzony dzieciak od siedmiu boleści, który nie potrafi znieść nie bycia w centrum atencji; nie bycia na pierwszym miejscu. Nie umiał poradzić sobie z własnymi emocjami i bardzo dobrze zdawał sobie z tego sprawę, a że tego też nie potrafił zdzierżyć, to wyżył się na kimś, kto był pod ręką. Padło na Bogu ducha winnego Jeongguka, który i tak wydawał się już wystarczająco spanikowany. Brakowało mu tylko pretensji jakiegoś frustrata.
— Domyśl się — syknął Yoongi. — A teraz wyjdź...
— Yoongi. — Jeongguk podszedł do nich, a zdeterminowany wyraz na jego twarzy zdawał się zupełnie do niego niepodobny. Zaciskał paznokcie prawej dłoni na lewym przedramieniu, a jego klatka piersiowa podnosiła się miarowo, gdy z trudem regulował oddech. Był daleko poza strefą komfortu, co, chociaż mimika twarzy prezentowała się całkiem nieźle, zdradzała mowa jego ciała. — Powiem mu.
— Taehyung właśnie wychodził...
— Powiem mu! — Podniósł głos, a uczucie deja vu sprawiło, że nawet się uśmiechnął. Sytuacja mało różniła się od tej z Namjoonem. Może jednak nie będzie tak trudno, skoro zaraz zrobi coś, co już znał? — Taehyung jest twoim n...najlepszym przyjacielem, tak?
— Aktualnie, to mam ochotę wyrwać mu obie nogi z dupy...
— Jest czy n...nie jest?
Dwie pary oczu spoczęły na Yoongim, a on skapitulował:
— Jest. Nawet jak zachowuje się jak totalny...
— Także powiem mu — oznajmił po raz wtóry Gguk, a dla Yoona czas na chwilę się zatrzymał.
Gdyby te słowa padły w innej sytuacji, czy w innej sprawie, zapewne nie wziąłby ich pod lupę i nie rozbił na części pierwsze. Teraz jednak, stojąc niezręcznie pomiędzy mężczyzną, którego kochał jak brata, a mężczyzną, którego darzył tak głęboką miłością, że bolał go od niej każdy centymetr ciała, odebrał je jako obietnicę. Nieświadome wyznanie, którego będzie się trzymał jak tonący brzytwy.
— Nie ma potrzeby. — Taehyung wstał z butami nałożonymi już na stopy, chociaż ich sznurówki wcisnął niedbale za języki, zamiast je porządnie zawiązać. — Zbieram się. I tak namąciłem.
Sięgnął dłonią po kurtkę, chcąc narzucić ją na plecy i jak najszybciej się ulotnić. Trząsł się, co dostrzegł, gdy szlufka za kołnierzem nie chciała zsunąć się z haczyka. Siłował się z nią, ale na próżno.
— Yoongi p...pobił mojego ojca. — Jeongguk zrobił krok w jego kierunku. Oddychał płytko. — Mój ojciec był dla mnie naprawdę z...złym człowiekiem.
— To nie jest koniecznie...
— Gdy miałem s...szesnaście lat zmusił mnie z m...matką do rozstania z Yoongim. Rodzice są bardzo religijni — kontynuował, a Yoongi złapał go za ramię. — Chcieli wymodlić zmianę mojej orientacji, a gdy to nic n...nie dało... Wysłali mnie na t...terapię.
Taehyung umierał ze wstydu i chciał się ulotnić na zewnątrz, by krzyknąć w eter i kopnąć kilka razy ogrodzenie. Mimo to jednak, zakiełkowało w nim ziarenko ciekawości.
— Terapię? — Jego przekrwione oczy schowały się za bladymi jak pergamin powiekami.
Dłoń Yoongiego odnalazła tą Jeongguka, a uczucie deja vu było dla drugiego jeszcze silniejsze, niż wcześniej. Przynosiło jednak ulgę – już po raz drugi to właśnie Yoon był jego ukojeniem. Nie potrzebował dodatkowych tabletek, gdy był z nim. Nic w ogóle nie wydawało się już takie straszne.
— Taehyung... Ja naprawdę musiałem dać mu w pysk. Musiałem — skwitował Yoon, licząc na to, że tyle wystarczy, by zamknąć cały temat.
Kim Taehyung, chociaż testów wieńczących liceum nie napisał wybitnie, nie był na studiach i nie mógł pochwalić się niczym, co z pozoru zrobiłoby z niego geniusza, był naprawdę inteligentnym facetem. Załapał więc nawet bardziej, niż powinien.
— Niech to szlag — burknął, puszczając kurtkę, którą wciąż trzymał.
Rozprostował kilkukrotnie rozedrgane palce u dłoni, po czym minął zetkniętych barkami Jeongguka i Yoongiego. Wszedł do gabinetu, który od dłuższego czasu pozostawał nieużywany, poza nielicznymi dniami, w których Yoon rozliczał Yangowi faktury z kwiaciarni. W środku wirował kurz, od którego zaraz chciało się kichać, a podłoga wymagała porządnego umycia.
Tae przemanewrował między stojącym na ziemi drapakiem dla kota i skrzynką z rzeczami, które Yoongi miał wyrzucić na śmietnik, ale strasznie długo to odkładał. Dopadł do biurka i zapalił stojącą na nim małą lampkę, po czym gwałtownie otworzył jego szufladę. W tym samym momencie w progu stanął Yoongi i Gguk. Taehyung łypnął na pierwszego z zażenowaniem, a ze środka wydobył napoczęty wagon papierosów. Yoon zarumienił się, jak dziecko przyłapane na podjadaniu słodyczy przed snem.
— Nie pal takiego buraka, dobrze wiedziałem, że je masz — żachnął się Taehyung, po czym, roztrzęsiony, wyciągnął jedną paczkę i wydobył z niej fajkę, spłaszczając filtr między opuszkami. — Zapalniczka? — burknął, a Yoongi zamrugał kilkakrotnie.
Z poczuciem porażki wypisanym na twarzy wydostał zapalniczkę z kieszeni spodni, a Taehyung podszedł do niego i zabrał mu ją spomiędzy palców. Chwilę później był już na tarasie i palił, uderzając stopą o drewniane deski.
— Czemu ja nie mogę, a ty możesz? — Yoongi zapytał go, stając w progu z jego kurtką pod pachą.
— Przymknij się, muszę pomyśleć.
— Nad czym? — zapytał, narzucając mu okrycie na ramiona.
Jeongguk stał po drugiej stronie, w środku domu, patrząc na nich przez przeszklone drzwi na taras. Na rękach trzymał sennego Pana Skarpetę, który garnął się do ucieczki. Wszystko wydawało mu się co najmniej surrealistyczne, a jego życie w przeciągu zaledwie kilku miesięcy obrało tak odmienny tor, że cały czas miał wrażenie, że niedługo obudzi się z tego snu. Wciąż opętany przez własne traumy, w nieszczęśliwym małżeństwie z kobietą, której nigdy nie będzie w stanie pokochać i z poczuciem niespełnienia oraz żalu, iż to wszystko, co zrobił dla siebie, nie wydarzyło się naprawdę.
A jednak stał tam, owiany styczniowym już chłodem, który pieścił jego skórę małymi, lodowymi igiełkami. Stał i chciał krzyknąć ze szczęścia. Niekontrolowanie, beztrosko. Kiedy ostatnio się tak czuł? Zdał sobie sprawę, że chyba piętnaście lat temu, gdy udało mu się pomóc matce przebrać owoce przed czasem i poświęcić go więcej nad strumieniem dla Yoongiego. Wtedy w podskokach biegł przez wydeptane ścieżki wśród wysokich traw i śmiał się sam do siebie. Zakochany. Kochany.
Świat chyba zataczał najpiękniejsze na świecie koło, nawet pomimo niewielkich perturbacji.
Gguk podrapał Skarpetę za uchem, po czym poszedł z nim na piętro czując, że tak właśnie powinien zrobić. Taehyung i Yoongi nie potrzebowali go tam, by móc porozmawiać.
— Muszę pomyśleć nad tym, jak mogłeś to przede mną zataić? — Taehyung wyrzucił filtr po papierosie do małej puszkI, którą Yoongi do takich celów trzymał na tarasie od niepamiętnych czasów.
Zapach dymu kusił Yoona, ale nie sięgnął po fajkę, gdy Taehyung podsunął mu otwartą paczkę pod nos. Wysilił się nawet i zrobił zniesmaczoną minę, która wręcz ociekała słabą grą aktorską. Przecież i tak popalał w sekrecie.
— Jeongguk... To on pomógł mi ze sprawą Hyounggiego. Gdyby nie on, to nie wiem co teraz by się z nim działo. To historia na dłuższe popołudnie — dodał, gdy zobaczył szok malujący się na twarzy Taehyunga. — A potem przyszło co do czego, siłą rzeczy, i sam powiedział Namjoonowi. Chciałem, żeby powiedział też tobie, jak już cię pozna... I będzie się czuł na siłach — tłumaczył się, ale zdał sobie sprawę, że nie brzmiał przekonująco.
Spuścił wzrok na trawnik, który w lichym świetle padającym ze środka domu wyglądał na jeszcze bardziej ponury, niż zwykle zimą.
— W takim razie kiedy byś mi go przedstawił, jakbym sam tutaj nie przyszedł?
— Niedługo — odparł półszeptem.
Yoongi nie miał na sobie kurtki, więc zaczynał marznąć.
— Teraz wyszedłem na kompletnego zjeba.
— Trochę tak, Tae — przyznał. Zamilkł na moment, układając w głowie następne zdanie. Chciał, by zabrzmiało najnaturalniej, jak tylko się dało. — Musisz go przeprosić. Gguka. Oskarżyłeś go o to, że mnie wykorzystywał. A potem nazwałeś go trzylatkiem, gdy on nie ma kontroli nad tym, że się jąka. Szczególnie, jak się boi.
— Bał się mnie? — Taehyung zaciągnął się drugim już papierosem, wypuszczając dym przez nos.
Ten widok był dla Yoongiego naprawdę dziwny. Kim Taehyung, zagorzały przeciwnik tytoniu, palił szluga za szlugiem tak, jakby robił to od dziecka.
— Boi się większości mężczyzn.
— Mhm — mruknął Tae. — Jego ojciec... Mocno go uderzyłeś?
— Porządnie — przyznał Yoon. — I nie żałuję.
— I nie chcesz powiedzieć nic policji, bo boisz się o stan Jeongguka?
— Można to tak powiedzieć — przyznał, odchylając głowę do tyłu.
Jego kark strzyknął wręcz niebiańsko, co pomogło pozbyć się sporej porcji napięcia.
Gdy tak zerkał w górę zaobserwował, że tamtej nocy niebo było wyjątkowo kruczoczarne, a lśniące nań gwiazdy zyskiwały przez to na blasku. BIałe punkciki na czarnym płótnie, tworzące konstelacje, których Yoongi nie rozumiał i nie rozróżniał, nie ważne jak się starał. Mimo to połykał je wzrokiem przez dłuższą chwilę, tworząc w myślach swoje własne – kota o spiczastych uszach, kwiat róży czy nawet płaski kamień, idealnie nadający się do puszczania kaczek. Poczuł nieopanowaną potrzebę, by podzielić się swoimi obserwacjami z Ggukiem, dlatego też obrócił się, by zerknąć do salonu. Nie zauważył go tam, ale zamiast wrócić do środka i go szukać, nawet zbytnio się nie przejął.
Wiedział, że Jeongguk musiał być gdzieś w pobliżu. W tamtym momencie nic nie przekonałoby go do uwierzenia, by kiedykolwiek jeszcze mógł od niego uciec.
— Dobrze. Ma to sens. — Głos Taehyunga zachrypł znacząco, i chyba dlatego nie zdecydował się już na trzeciego papierosa. Drugi kiep wylądował w pseudo-popielniczce. — Ale wiesz co boli mnie najbardziej?
— Co takiego? — Yoongi potarł swoje zmarznięte ramiona.
— To, że gdybyś mnie poprosił, to najebał bym mu razem z tobą.
Yoongi prychnął.
— To nie była zaplanowana akcja.
— Ale mogła być. — Taehyung puścił mu oczko, po czym wziął głęboki oddech.
Przeczyszczał tym samym osmolone płuca, a jego klatka piersiowa poruszała się nieregularnie, zdradzając resztkę roztrzęsienia, która jeszcze gdzieś w nim została.
— Pójdę do domu — stwierdził, gdy nałykał się już wystarczająco świeżego powietrza, a Yoongi pokręcił głową.
— Prześpij się na kanapie — zaprotestował, ale jego przyjaciel już był w środku, wsuwając ręce w rękawy kurtki. — Jest późno i zimno.
— Potrzebujecie czasu dla siebie. A ja, faktycznie, wprosiłem się wam tutaj trochę na złość. Musisz mi to wybaczyć.
Yoong nie chciał przyznawać na głos, że Taehyung miał słuszność; chyba tylko dlatego, że czułby się z tym jak ostatni śmieć. Podążał więc za nim krok w krok, w milczeniu obserwując bacznie jego opuszczone ramiona i powolne ruchy, które zdradziecko odzwierciedlały podły nastrój.
— Ja też cię przepraszam — powiedział w końcu. Chrzanić moją dumę, pomyślał. — Obaj odwaliliśmy niezłą manianę.
— Porozmawiamy o tym później.
— Kiedy? — Yoongi chwycił jego nadgarstek, a Taehyung pokręcił głową.
— Jak wrócę przeprosić twojego chłopaka — odparł, delikatnie wyswobadzając się z jego uścisku. — Zgoda?
— Gguk nie jest moim...
— Zgoda? — powtórzył się ze zniecierpliwieniem, a Yoongi zamknął oczy i po prostu kiwnął głową,
Chwilę później Taehyunga już nie było. Tak, jak sobie zaplanował, zeskoczył z ganku długim susem, kilka razy skopał ogrodzenie przed domem Yoongiego z frustracją wymalowaną na twarzy, po czym ruszył w kierunku własnego domu, odpalając papierosa. Zabrał ze sobą paczkę, którą otworzył. Był wtedy chyba najbardziej niewzruszonym hipokrytą na całym świecie. Miał zdecydowanie zbyt wiele na głowie, by zachowywać się uczciwie.
Yoongi z kolei nie myślał o niczym innym niż o tym, by wbiec po schodach i upewnić się, że z Jeonggukiem wszystko było w porządku. Tak też zrobił.
Nie zastał go skulonego i spanikowanego, wręcz przeciwnie - mężczyzna siedział na materacu i bawił się z Panem Skarpetą, który radośnie podskakiwał do wyciągniętych palców jego dłoni, które traktował jak małe, tańczące zabawki.
— Wszystko w porządku, Ggukie? — zapytał, wchodząc na piętro.
Zmarszczył nos zdawszy sobie sprawę, że na poddaszu nadal pachniało farbą. Rzucił okiem na zamalowany fragment, gdzie wcześniej odbita była cudza dłoń. Cieszył się, że już nie musiał na nią patrzeć. Ani że nikt inny nie będzie się nad nią zbytnio zastanawiał.
— W porządku — odparł. — Jestem po prostu trochę z...zmęczony — dodał, a Yoongi od razu zrozumiał, że temat tego, co stało się na dole, nie będzie tematem ich rozmowy, a przynajmniej nie przed snem.
— W takim razie bierz prysznic i kładź się spać — zaproponował. — Na dole w łazience są ręczniki, przygotowałem ci też nowy szampon i mydło. Ja pościelę sobie na kanapie i...
— Nie śpisz tutaj z...ze mną? — zapytał go cicho Jeongguk, przerywając zabawę z kotem.
Ten miauknął z pretensją i obrócił się na plecy.
— Nie... Znaczy, chciałbyś? — Po tych słowach Yoonowi zabrakło języka w gębie, więc zamknął usta i zesztywniał na całym ciele, nie spodziewając się takiej propozycji.
— C...Chyba?
— Och. Okej, w takim razie... Dobrze, to...
— U...Umyj się pierwszy — Tym razem to młodszy zaproponował, a Yoongi kiwnął głową, bo nie wiedział, co innego mógłby zrobić.
Był zbyt bardzo oszołomiony.
— Dobrze.
— J...Ja posprzątam w kuchni. Skoro t...ty gotowałeś.
— Się wie.
— A p...potem sam w...wezmę prysznic. I pójdziemy spać.
— A potem pójdziemy spać. Jasna sprawa.
Zagadkowy, pełen swoistego rozbawienia uśmiech pojawił się na twarzy Gguka. Yoongi podrapał się zaś po karku, dopiero wtedy wypuszczając z płuc powietrze, które zatrzymał w nich podświadomie. Zagestykulował pokracznie, bez większego celu, ładu czy składu, po czym wskazał otwartą dłonią na schody i po prostu po nich zbiegł, kurczowo trzymając się barierki.
Jeongguk zarechotał zaraz po tym, jak usłyszał głuchy trzask drzwi do łazienki.
Gdy już lekko się uspokoił zszedł na dół z Panem Skarpetą i zaczął krzątać się po kuchni. Umył naczynia, które leżały w zlewie. Pozbierał jakiejś drobne, walające się po blacie resztki po przyrządzaniu kolacji, przetarł stolik do kawy z sosu oraz wszelkie inne powierzchnie, które tylko mógł przetrzeć, łącznie z podłogą pod drzwiami na taras, gdzie widać było mokre plamy po butach. W tle szumiała woda z prysznica i dało się dosłyszeć nucenie Yoongiego, co Jeongguk uznał za przyjemny akompaniament.
Głos w jego głowie był zaś znowu niczym, oprócz działającego mu na nerwy płaczu dziecka z pociągu, które chyba też było już tym wszystkim zmęczone. Jego krzyki traciły na sile, a Gguk nie do końca potrafił to zinterpretować.
Na całe szczęście, krzyk nie był w jego życiu towarem deficytowym, co udowodnił sam Yoongi, gdy nagle przestał śpiewać i wrzasnął:
— Skarpeta! Wynocha mi stąd! — Jego głos zabrzmiał przy tym jakoś pełniej i donośniej, niż przez zamknięte drzwi.
Gguk podbiegł w kierunku łazienki, która, jak się okazało, od samego początku nie była w pełni zamknięta. Drzwi, chyba za sprawą zbyt mocnego trzaśnięcia, nie utkwiły w ościeżnicy, a odbiły się od niej nieznacznie. Pan Skarpeta, znudzony swoją niezastąpioną pomocą w sprzątaniu, musiał uchylić je sobie łebkiem jeszcze bardziej i wejść do środka, szukając lepszych wrażeń. Jeongguk też zajrzał do pomieszczenia, chociaż z zupełnie innych powodów. Zmartwił się, że Yoongiemu stało się coś poważnego. Pod prysznicem można było się zabić, jeżeli miało się wystarczająco pecha.
Kot stał na szczycie kabiny prysznicowej, wyróżniając się na tle jasnych płytek. Balansował bez problemu na cienkiej ramie, w której tkwiło mleczne szkło, jak na kota przystało.
— Skarpeta, ty niemożliwy, mały... Ty gnojku, złaź! — Szum wody bijącej z prysznica ustał, a sylwetka Yoongiego, widoczna tylko jako jasna plama, przez chwilę machała rękoma, próbując przegonić zwierzaka, a zaraz potem zrobiła gwałtowny obrót, który nie umknął uwadze Gguka.
— Zabiorę g...g...go — oznajmił głośno, chcąc dać znać o swojej obecności, a Yoongi aż podskoczył, ledwo utrzymując równowagę w śliskim brodziku.
— Ggukie?
— Zabiorę kota i już m...mnie nie ma — powiedział ze skruchą, unikając patrzenia w kierunku kabiny.
Skupił swój wzrok na Panu Skarpecie i wyciągnął ku niemu ręce.
— Skarpetko, no c...chodź. Kici kici, dobry kotek... N...No chodź... Cholera, chodź.... — mruczał, chyba imitując go ku zaskarbieniu sobie sympatii, a zwierzę obserwowało go bystrym wzrokiem.
Kot długo zaglądał to do wnętrza kabiny, to łypał na wnętrze łazienki. Jego ogon falował jak w zwolnionym tempie.
— Jeongguk, może lepiej, żebyś...
— N...No chodź tu, do jasnej... — Gguk podniósł głos, co podziałało, bo Skarpet nagle runął w dół, odbijając się z zaskakująco dużym impetem łapkami od czoła prawnika i przeskakując tym samym na pralkę, na co ten w ogóle się nie przygotował.
Jeongguk krzyknął coś niezrozumiale, po czym kompletnie stracił równowagę i runął na tyłek, nie zdążywszy przyasekurować się dłońmi. Kot syknął na niego z pretensją i wyszedł z łazienki, zostawiając go tam tak na podłodze.
— Auć, przeklęty kocur — jęknął Gguk, a Yoongi, nie zastanawiając się długo i kompletnie ignorując jakiekolwiek konwenanse, odsunął drzwi do kabiny i wyszedł z niej, cały ociekający wodą oraz goły tak, jakim na świat wydała go Matka Ziemia.
Może prócz tatuaży. No i kolczyków w sutkach, które to od razu rzuciły się Jeonggukowi w oczy. Prędko jednak przeniósł wzrok na twarz starszego, gdy ten zaczesywał akurat swoje mokre włosy do tyłu. To był jeszcze gorszy pomysł. Prawnik nie sądził, że widok zgrabnych palców przedzierających się przez kruczoczarne oceany tak go rozstroi.
— Nic ci nie jest? — zapytał go Yoongi, a on pokręcił głową na znak, że wszystko było okej, jakby wcale nie wyglądał żałośnie, rozpłaszczony na podłodze po upadku. — Pomóc ci wstać?
— Tak, p...proszę — szepnął, nie do końca jeszcze świadom tego, na co, tak właściwie, się pisał.
Zupełnie nagi Yoongi kucnął przed nim i chwycił go pod pachy, tym samym podnosząc go ku górze. Gguk dopiero wtedy był w stanie przyjrzeć się i w pełni pojąć to, jak silny i dobrze zbudowany był. Jego idealnie wypukłe, niebiańskie dla oka mięśnie, wypełniające wytatuowaną skórę tak perfekcyjnie, że aż do przesady, poruszały się w harmonii, przypominając spokojnie kołyszące się, morskie fale. Nawet szyja obracała się z niemałą gracją, i chociaż ją akurat Jeongguk widywał dosyć często, to w połączeniu z nagością torsu sprawiała jeszcze lepsze wrażenie.
— Zmoczyłem ci... Ubranie — szepnął Yoongi, a gdy Gguk już stuprocentowo odzyskał równowagę, starszy w panice rozpoczął poszukiwanie jakiegoś ręcznika, którym mógłby się zasłonić.
— Nie s...szkodzi.
— Zaraz znajdziemy ci coś do przebrania... Ale będziesz mył się po mnie, to może... — Yoongi zamknął oczy, zażenowany i niesamowicie zawstydzony. Wprawdzie nago pokazywał się już wielu mężczyznom, ale wtedy sytuacja była zupełnie inna.
Nie chciał, żeby Jeongguk spojrzał na niego i poczuł obrzydzenie. Bał się tego, jak się poczuje, gdy młodszy przyjrzy się mu, a potem zbierze mu się na wymioty. Chyba by tego nie zniósł. Chyba...
Dłoń Jeongguka znalazła się na jego piersi, a on zaprzestał poszukiwań ręcznika, spoglądając na jego twarz. Serce przyspieszyło, kolana zrobiły się jak z waty, a skóra nabrała takiej temperatury, że zaraz odparowała z niej cała woda. Zaschło mu też w gardle, na karb czego złożył niemożność powiedzenia niczego z sensem.
— Ggukie...
— Mogę wziąć p...prysznic z tobą? — zapytał, a Yoongi wziął głęboki, świszczący oddech, wciągając powietrze przez nos.
— Słuch...
Nie dokończył jednak, gdy Gguk oderwał opuszki palców od jego skóry i nagle przeciągnął swoją wilgotną koszulkę przez głowę. Rzucił ją na podłogę, i chociaż rozdygotał się, obnażony tak, jak nigdy sobie tego nie wyobrażał, czuł coś na wzór euforii. Jego tors, paradoksalnie do temperatury w łazience, owiał chłód, a na pokrytej gęsią skórką skórze osiadła wszechobecna wilgoć, wciąż wydostająca się z nagrzanej kabiny w postaci gęstej pary wodnej.
— C...Chcę wziąć z tobą prysznic — oznajmił raz jeszcze młodszy, zafascynowany widokiem nagiego ciała mężczyzny, o którym, wbrew swojej woli, fantazjował od czasu do czasu.
Czy bał się? Niesamowicie. Bał się tego bardziej, niż pięści własnego ojca czy kolejnej dawki leków od opiekunów w ośrodku, po której wypluwał z siebie własne wnętrzności. Aczkolwiek wtedy, gdy stał półnago w łazience razem z mężczyzną, do którego czuł wachlarze nieopisanych emocji, nie dostrzegł nic, czego nauczyli go na terapii. Yoongi stał przed nim, wcale nie odpychający, a piękny jak z obrazka. Tak realnie i przyziemnie prawdziwy, z meszkiem włosów pod pachami oraz pod pępkiem... Niżej Jeongguk nie miał jeszcze odwagi zerknąć. Ale to i tak wystarczyło.
Coś go opętało. Coś, czego nie umiał nazwać. Pieprzyć to, pomyślał, wlepiając wzrok w kropelkę wody, toczącą się leniwie po szyi Yoongiego, a potem powoli spływającą w dół jego obojczyka, by zniknąć nagle, łącząc się w jedno ze skórą klatki piersiowej.
Pieprzyć to wszystko. Nie ma niczego, na co chciałbym patrzeć bardziej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top