Rozdział 3

Przerzucał dokumenty w skupieniu, a Yoongi stał mu nad ramieniem, zerkając przez nie z podobną powagą. Jego miętowy oddech pełzał co kilka sekund za uchem Gguka, zostawiając po sobie nieprzyjemne, mentolowe ślady, toteż prawnik w końcu odchrząknął głośno i powiedział:

— Prosiłem, żebyś się odsunął. — Usłyszawszy to, Min uniósł dłonie ku górze w obronnym geście i zrobił krok do tyłu.

Siedzieli w niewielkim pomieszczeniu służbowym z szeroką, wytartą kanapą, komputerem na starym biurku, pudełkiem czerstwych ciastek do kawy, czajnikiem do przygotowania wody na ową kawę oraz dwoma półkami pełnymi dokumentów i segregatorów. Jeden z nich Jeongguk właśnie rozkładał na części pierwsze. Nie mógł się jednak w pełni skupić, trochę przez ciekawskie oko Yoongiego, a trochę przez dręczące go pytanie, jakim cudem w ogóle znalazł się w środku tego ośrodka.

Ochroniarz na warcie w wewnętrznej stróżówce musiał uciąć sobie tamtego dnia błogą drzemkę. Jego lekceważące podejście do pracy zdradzał bowiem odbity na skórze policzka kształt guzika, przyszytego luźną nitką przy mankiecie rękawa służbowego uniformu. Kompletnie nie zauważył więc Jeongguka na kamerach monitoringu, gdy ten dobrą chwilę kręcił się pod bramą ośrodka, zanim nie pojawił się Yoongi.

Mężczyzna udawał Cerbera, ale był na tyle zdezorientowany, że pomimo podejrzliwości, wpuścił Gguka do środka. Yoongi przedstawił go jako prawnika z Seulu, który przyjechał w ważnej sprawie. Jeon, pośrednio przymuszony, okazał strażnikowi swoją legitymację adwokacką. Miał ją zawsze przy sobie w małym etui na karty, wepchniętym w przednią kieszeń spodni. Dostał je od byłej żony z jakiejś nieistotnej okazji. Lubił je, ale to bardziej przez jego poręczność, aniżeli sentyment.

Mężczyzna w poplamionym mundurze nawet nie zakwestionował siniaka oraz plastra na twarzy Gguka. Nie wyglądał na najbystrzejszego i chyba naprawdę musiał ufać Yoongiemu. Prawnik zastanawiał się więc, gdzie leżała granica między profesjonalizmem, a braniem wszystkiego na słowo.

— Jeżeli chodzi o przebieg rozprawy, akt oskarżenia i wyrok... Wszystko wygląda poprawnie i zgodnie z prawem — mruknął Gguk, gdy Yoongi ponownie podszedł do niego i mechanicznie podsunął mu pod nos kubek kawy, który przygotował dwadzieścia minut wcześniej. Jeon niechętnie chwycił go w dłoń. — Znaczy, nie specjalizuję się w sprawach młodocianych, aczkolwiek z tego, co przejrzałem, nie widzę żadnych nieprawidłowości. O co tak właściwie chodzi? Chłopak zawinił, został ukarany. Proces stary jak świat...

Fusy pływały na wierzchu zimnego już napoju, a Gguk upił łyk nieświadomy, po czym skrzywił się wyraźnie. Kilka drobinek przykleiło mu się do zębów, więc przejechał po nich językiem. Min Yoongi zdecydowanie nie był dobrym baristą, nawet biorąc pod uwagę dosyć spartańskie warunki parzenia kawy, które powinny zapewnić mu taryfę ulgową.

— No, mówiłem ci... Wyrok i w ogóle.

— Co znaczy "wyrok i w ogóle"? — dopytywał Jeon, powoli wchodząc w swoją prawniczą skórę, co pozwalało mu się rozluźnić i nie myśleć o tym, w jakiej sytuacji się znajdował.

Odruchowo sięgnął dłonią ku kołnierzowi swojej koszuli, ale nie miał na sobie krawata, którym zwykle bawił się między palcami, gdy nad czymś myślał. Poprzestał więc na niezręcznym miętoszeniu przyszytego do niego sztywno guzika.

— Coś mi nie gra. Widzisz... Ten chłopak — przerwał Yoongi, zamykając segregator znienacka i ujawniając przy tym imię samego zainteresowanego na kawałku papieru przyklejonym pożółkłą taśmą do sztywnej okładki — Kim Hyoungjin. To naprawdę spokojny, skryty szesnastolatek. Z domu dziecka, bez rodziców. Mój przełożony to jego opiekun prawny.

— Tyle zdążyłem wyczytać.

— Nie rozumiesz. — Yoongi pokręcił głową, przejeżdżając palcem po imieniu, które wypowiedział przed chwilą zmęczonym głosem. — Sytuacja jest o tyle skomplikowana, że jeszcze nigdy nie było tu kogoś z tak poważnym zarzutem. Nie jesteśmy przecież poprawczakiem per se. Jesteśmy młodzieżowym ośrodkiem wychowawczym, ale dla laików, jak zwał tak zwał...

— Tak — potwierdził Jeon, nie do końca wiedząc, do czego ten pije.

— Dlatego też, od kiedy nam go tu przysłali, zastanawiamy się, tak właściwie, dlaczego. Żadne z nas służby penitencjarne, ot, kilku wychowawców po resocjalizacji czy innej pedagogice. Nie mamy wysokich murów z drutem kolczastym czy skomplikowanych systemów alarmowych, by trzymać tu takich jak on — wyjaśnił spokojnie, opierając dłonie o blat biurka. — Prowadzimy zajęcia w kółeczku, jemy razem posiłki, czasem pojedziemy do miasta do kina. Ba, wypuszczamy naszych podopiecznych na samotne spacerki, jak dobrze się sprawują. Zresztą, sam to wiesz... Niewiele się przez lata zmieniło — wtrącił, a Jeongguk nie mógł rozszyfrować, czy zrobił to ze złośliwości, czy po prostu jakoś tak wyszło. — Ale do meritum. Dwójka wychowawców i jeden ochroniarz na zmianie w takiej placówce, mogą nie zdołać zatrzymać kogoś tak niebezpiecznego, jeżeli za wszelką cenę postanowi uciec albo zrobić komuś krzywdę. Ma to sens?

— Kontynuuj — zaprzeczył pośrednio Gguk, zaplatając ręce na piersi.

— Okej... Dobra. Mówiąc szczerze, zanim Hyounggie faktycznie tu trafił i mieliśmy z nim styczność po raz pierwszy, wyobrażaliśmy sobie najgorsze. Składaliśmy apelację do zarządu regionalnego, ale jak zwykle, co my tu w Igok mamy do gadania... — westchnął, po czym podrapał się w okolicy tatuaży na szyi. Jeongguk odwrócił wzrok. — A tu wielkie zaskoczenie. Chłopak nie podpadł nam ani razu, jest grzeczniejszy od tych, którzy są tu za głupie kradzieże lub pobicia. Spędzam z nim dużo czasu i nie jestem w stanie uwierzyć, że mógł próbować... zabić kogoś cegłą w tak brutalny sposób — dodał, jakby na bezdechu. — Zresztą, jak mówiłem, jego miejscem jest poprawczak ze służbą więzienną z prawdziwego zdarzenia. A sąd skierował go tutaj, cichaczem. To musi coś znaczyć. Prokuratura musi wiedzieć coś, czego nie wiemy my. Takie naciąganie przepisów to poważna sprawa. — Słychać było, że ostatnie zdania z trudem przeszły mu przez gardło.

— Jesteś pewien, że nie przemawia przez ciebie jakaś powierzchowna sympatia? — stwierdził oschle prawnik, pośrednio nawiązując do zdrobnienia imienia wychowanka, którego użył Yoongi. Hyounggie. — Usiłowanie zabójstwa to poważny zarzut.

Rozluźnił się z ulgą, gdy Min ściągnął usta w cienką linię i zwiększył dystans między nimi, siadając na kanapie pod ścianą.

— Chłopaka bez rodziny łatwo jest wrobić w byle szajs. Kto ma stanąć w jego obronie? Kto ma o niego walczyć? Kto płakać, kto chodzić po sądach i instytucjach? — zapytał Yoon, przyciskając tył głowy do sztywnego oparcia i wlepiając wzrok w sufit na moment.

Niedługo wcześniej założył na nos okulary i zdjął z siebie szarą bluzę, odsłaniając szczegółowy tatuaż w kolorowe wzory dancheong, rozciągający się po całej jego prawej ręce aż ku szyi oraz fragmentowi klatki piersiowej. Na lewej z kolei miał liczne, pomniejsze, czarno-białe tatuaże, z których Jeonggukowi najbardziej w oczy rzucał się tradycyjny, koreański tygrys z wielkimi oczyma, wylegujący się na jego umięśnionym ramieniu i niemalże podpierający sporą łapę na szpiczastym łokciu.

Napis „raj", wytatuowany w hangulu na grzbiecie dłoni Yoongiego, również przykuwał uwagę, szczególnie gdy ten otaczał nią swój kubek z kawą. Eksponował go wtedy wraz z licznymi pierścionkami, które lśniły na jego palcach w świetle halogenowej, migającej żarówki, zainstalowanej tuż przy pękającym suficie.

— Hyounggie sam powiedział mi, że tego nie zrobił — mruknął, prostując się nagle i pociągnął nieco naparu z kubka z cichym siorbnięciem. — Przez to, że żaden z innych wychowanków nie chce z nim nawet rozmawiać, nie dość, że musieliśmy zaaranżować mu izolatko-składzik bez okna na pojedynczą sypialnię, to jeszcze wychowawcy są jego jedynymi kompanami.

— Przecież, to nic nie znaczy. Mógł skłamać, a takie sytuacje nie są odstępstwem normy w ośrodkach wychowawczych czy penitencjarnych młodzieżówkach. Przykro mi, ale...

— Wiesz, jak to jest na sali sądowej — przerwał mu. — Wy, adwokaci i prokuratorzy, przerażacie dzieciaki do tego stopnia, że gadają głupoty. Ubieracie te czarne prześcieradła, śliniaki w falbanki czy inne wymyślne kołnierze... Możliwe, że przyznał się pod presją. Zresztą, wiem po sobie, jak to wyglądało. To nie jest zabawa, tylko niesamowity stres.

— Tak właściwie, to nie należę do najlepszych z mówców, więc nie pracuję na sali sądowej... w śliniakach w falbanki. Raczej czytam dokumenty za biurkiem i radzę ludziom z komfortowych czterech ścian mojego biura — wyjaśnił Gguk, a Yoongi nieco się speszył, tłumiąc nagły, emocjonalny przypływ w zarodku. — Zresztą, proces to nie tylko sama jego główna, fizyczna część. To zeznania na policji, dowody, ekstensywne śledztwo. Nikt nie skazuje dorosłego człowieka, a co dopiero dziecka, za usiłowanie odebrania komuś życia bez, chociaż z pozoru, niepodważalnego fundamentu. Mimo to faktycznie, wysłanie go do ośrodka wychowawczego zamiast do poprawczaka nie ma sensu. Musiałbym zagłębić się w całą dokumentację o wiele bardziej wnikliwie, by zrozumieć, co tak właściwie zadziało się z perspektywy prawnej, bo jestem pewien, że musi być jakieś wytłumaczenie.

— Pomógłbyś? Naprawdę? — Yoongi poruszył się na kanapie, wyraźnie podekscytowany.

Jeongguk przez moment poczuł się nieco źle z tym, że będzie musiał okrutnie ostudzić jego zapał.

— Yoongi. Wiem, że nawet to, co teraz robię, jest nie do końca legalne — mruknął, wskazując palcem na segregator. — Jeżeli próbowałbym zabrać ten stos dokumentów ze sobą, to też złamałbym prawo. Nie widzi mi się stracenie uprawnień do wykonywania zawodu w imię czegoś, czego nawet nie jestem pewien. Zresztą, to trzeba by załatwiać odgórnie.

— Próbowałem, ale nikt nie chce mnie słuchać.

— W takim razie, jak ja mam ci pomóc?

Czekał, aż Yoongi cokolwiek odpowie, ale czuł na sobie tylko jego intensywne spojrzenie. Mężczyzna nie zaszczycił go żadnym słowem przez dłuższą chwilę. Oddychał za to niesamowicie głośno i nieregularnie.

Odezwał się dopiero, gdy odłożył kubek na stolik, przy tym bez przerwy mierząc Jeongguka wzrokiem.

— Czyli nawet nie spróbujesz?

Brzmiał na zawiedzionego, zerkając na prawnika sponad cienkich oprawek swoich okularów. Nie uzyskawszy odpowiedzi tak szybko, jakby tego chciał, podparł się dłońmi o uda i wstał z kanapy, górując nad wciśniętym w niewygodne krzesło, młodszym od siebie mężczyzną.

— Ale ja tak właściwie nawet nie wiem, co mógłbym dla niego zrobić — powiedział Jeon, mając wrażenie, że Yoongi próbował zapędzić go w kozi róg.

Żałował, że w ogóle dał się zwabić do środka budynku.

— Załatwię ci kątem ksero tych dokumentów, żebyś jednak na nie zerknął. Może coś wynajdziesz, jakiś kruczek, żeby wyciągnąć chłopaka z bagna, szepnąć słówko do seulskich szych. Chociaż spróbować, by na nowo ruszyć proces. Z dobroci serca. Tylko tyle. Jeżeli na czas nie uda się udowodnić, że jest niewinny, to po ośrodku zapewne przerzucą go do prawdziwego więzienia jak piłeczkę, skoro i tak już pokusili się o dziwne manewry. — Yoongi brzmiał na rozjuszonego, ale sprawnie trzymał nerwy na wodzy. — Dlatego czas to nasz wróg.

— Przecież przed chwilą powiedziałem ci, że to nielegalne. Zresztą, ja na co dzień zajmuję się głównie prawem lokatorskim i finansowym, doktorat pisałem o aspektach prawnych w patologicznym biznesie mieszkaniowym... Zabójstwa znam tylko z zajęć i praktyk. Nie chcę psuć ci wizji, Yoongi, ale najprawdopodobniej dzieciak trafił tu, bo na to zasłużył — skwitował cicho Gguk, spuszczając wzrok.

Poczuł się jednak lekko nieswojo z tym, że powiedział to wszystko tak oschle. Coś też podpowiadało mu, że zrobił błąd, stawiając na zbyt pochopny osąd.

— Chcę spróbować go uratować. Chcę mu wierzyć. Taki z niego niebezpieczny przestępca, jak ze mnie milioner... — mruknął, po czym ściągnął brwi, widząc skonfundowaną minę Jeongguka. — W razie, jakbyś się zastanawiał. Żaden ze mnie milioner. Żaden. Jakbym miał więcej niż garstkę miedziaków, to może jeździłbym do pracy samochodem, a nie autobusem.

Nagły hałas powstrzymał prawnika od odpowiedzi. To wiatr zadął na zewnątrz, trzęsąc zmatowiałymi ze starości szybami w drewnianych, obdrapanych z białej farby ramach wiekowego okna. Obaj spojrzeli w jego kierunku.

Widok rozciągał się na dziedziniec na tyłach budynku. Z jego prawej strony znajdowała się budka ze sportowymi sprzętami, a po lewej było nieco zaniedbane i krzywe, ale ciągle zdatne do użytkowania, boisko do piłki nożnej z dwoma bramkami. Siatki wisiały w nich mizernie, przeciągnięte przez przerdzewiałe haki, kołysząc się na wietrze ledwie w jednym kawałku. Gguk poczuł dziwne ukłucie nostalgii.

Rodzice nigdy nie pozwalali mu grać w piłkę nożną, a później, gdy mógł sam o sobie decydować, już jakoś nie miał na to ochoty. Wtedy jednak, zduszony w ciasnym biurze w ośrodku, poczuł, że chętnie pobiegałby po tamtym wydeptanym, mokrym, pożółkłym trawniku, schodzącym nieco zbyt gwałtownie w dół spadzistego pagórka. Ot, tak dla zasady, bo w końcu przecież mógł.

— Przepraszam, ale niewiele mogę zdziałać — szepnął, wyrywając się z transu, po czym wstał z krzesła i otrzepał się z niewidzialnego kurzu. — Na mnie już pora. Jeżeli ktoś obcy mnie tu zobaczy, będziesz miał problemy.

Yoongi chciał zaprotestować i nadal próbować przekonać go do swojej racji, ale powstrzymał się. Okulary prawie spadły mu z nosa, gdy obrócił się porywczo na pięcie, podążając wzrokiem za Jeonem, który zmierzał już do drzwi.

— To ja przepraszam, że zająłem twój czas. Dzięki za jedzenie — wybełkotał.

Zdjął oprawki z twarzy i złożył niedbale długimi palcami, po czym rzucił je na biurko. Czuł się niezręcznie, co widać było jak na dłoni.

— Nie ma za co — odparł z uśmiechem Gguk, z wielkim trudem siląc się na niezdradzające strachu spojrzenie w jego stronę.

Obcując z jakimikolwiek mężczyznami, Jeongguk od lat nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, czy czuł akurat lekki dyskomfort, czy może czyste przerażenie. Rozchwiane emocje podróżowały w górę i w dół po przeklętej sinusoidzie, a taka nieustająca niepewność oraz brak stabilności potęgowały mrowienie w nadgarstku i kostce, które bardzo chciał z siebie strzepać. Wiedział jednak, że wyglądałoby to dziwnie, gdyby nagle zaczął machać dłonią oraz kręcić stopą na prawo i lewo.

Cierpiał więc w milczeniu.

— Na pewno nie chcesz przyłożyć czegoś zimnego do policzka? Zanim pójdziesz? — nalegał Yoongi, gdy Jeongguk prawie przekroczył próg pomieszczenia, poprawiając przy tym rękawy koszuli, które ówcześnie wysoko podwinął do przeglądania dokumentów.

Swoją drogą, prawnik dziwił się, że Yoongi nie skomentował jego wygniecionych ubrań. Wyglądał przecież tak, jak gdyby nigdy nie słyszał o czymś takim, jak żelazko.

— Opuchlizna już schodzi, więc jest po ptokach — zaprotestował, dopinając malutkie guziki przy mankietach. — Bywało gorzej.

— Nie wiem, czy chcę wiedzieć, jak nabawiłeś się takiego siniaka — zaśmiał się nerwowo Yoon, chociaż, jakby dokładniej przyjrzeć się jego skonsternowanej minie, widać było po nim, że chyba się domyślał.

Analogicznie, Jeongguk z każdą kolejną spędzoną wspólnie minutą, miał go za coraz mniejszego głupca, a przynajmniej mniejszego, niż poprzedniego dnia.

— Próbujesz wyciągnąć to ze mnie już któryś raz. A ja szczerze mówię ci, że to nic poważnego. — Wywrócił oczami teatralnie, czując falę dziwnych wspomnień, która zalała jego ciało urojonym ciepłem. — Nic, z czym wcześniej nie dawałem sobie rady.

— W takim razie, dlaczego po prostu mi nie powiesz, hm? — Yoongi zrobił krok w jego kierunku. — Jesteś uparty tak, jak piętnaście lat temu. — Niespodziewanie wyciągnął z rękawa ostatnią kartę przetargową, która tkwiła między nimi, dając o sobie znać niczym zadra pod paznokciem.

— Piętnaście lat to szmat czasu. — Gguk odbił piłeczkę drżącym głosem, mając nadzieję, że przyniesie mu to jakąś korzyść na wyraźnie przegranej pozycji.

Chciał uciec, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa, szczególnie gdy Min wykonał ku niemu krok, zmniejszając przestrzeń między ich ciałami do bolesnego minimum. Z pozoru byli bardzo podobni jako dwaj mężczyźni, a jednak Jeongguk widział ich jako wielkie drzewo i mizernie prezentujący się przy nim kawałek chrustu. Oczywiście, to on był tym drugim. Zaniepokojony takim wyobrażeniem zrobił spanikowanego susa do tyłu, łapiąc jednocześnie dłonią zimną, śliską od taniej farby framugę otwartych drzwi tak, by nie upaść.

— Niektóre rzeczy się nie zmieniają. — Głos Yoongiego zawibrował przebiegle, a jabłko Adama w samym centrum jego wyeksponowanej szyi, poruszyło się z nim w harmonii.

Jeongguka przeszedł dreszcz nieprzyjemny i przyjemny zarazem. Miał wrażenie, że wpadł w pułapkę. Z pozycji ofiary powierzchownie spokojnego drapieżnika zdawał sobie sprawę, iż Yoongi w jakimś stopniu tylko udawał nieświadomego. Widział to po nim wyraźnie i ostro, niemalże namacalnie odczuwając jego podejrzenia.

Usta Gguka zacisnęły się samoistnie. Stał jak sparaliżowany, nie chcąc jeszcze dosadniej dać po sobie poznać, że tak niewielka przestrzeń między nimi sprawiała mu dyskomfort. Miał już dosyć upokorzeń, chociaż wydawało mu się, że pojawiały się na ścieżce jego żywota na każdym, nawet najmniejszym kroku. A on chciał w oczach chociaż jednego człowieka pozostać zwyczajnym, mającym życie w ryzach trzydziestodwulatkiem.

Dlatego też gorzko przychodziło mu przełknięcie faktu, iż wcale tak nie było.


* * *


Lodowata woda spłynęła w dół jego policzka, skapując na lichą koszulkę, a on skrzywił się, zamykając oczy. Gęste rzęsy opadły ku dolnym powiekom, zaskarbiając sobie przy tym uwagę Yoongiego.

Gguk nadal był zdyszany od prędkiego biegu, który zafundował mu Min, ciągnąc go siłą za nadgarstek przez wielką polanę na obrzeżu wioski. Graniczyła z jakimiś małymi poletkami, a przecinał ją na wskroś niezbyt imponujący, lecz bystry strumyk.

— Nie ruszaj się — poprosił po raz wtóry Yoongi, a jego palce z czułością rozmasowywały opuchliznę na twarzy zabiedzonego, młodszego chłopaka.

Siedzieli przy szerszej części owego strumienia, schowani pod wysokim, kołyszącym się krzakiem. Było ciepłe, niepozorne, niedzielne popołudnie, a Yoongi za jakąś godzinę musiał wracać do ośrodka. Liczył na trochę więcej czasu ze swoim chłopakiem, ale, jak zwykle, nic nie poszło po jego myśli.

Zaczęło się od tego, iż nie mógł złapać z nim kontaktu po tym, jak ten spóźnił się na ich umówione spotkanie w miejscu, gdzie zwykle rozpoczynali swoje weekendowe schadzki. Yoongi zmarnował kilka godzin na pałętaniu się w okolicy domu Jeongguka, obgryzając ze zdenerwowania paznokcie.

Chłopak wprawdzie wyszedł w końcu przez niskie drzwi frontowe, co pozwoliło starszemu odetchnąć, ale była to ulga tylko na krótką chwilę. Gguk słaniał się bowiem z lekka na nogach z pokaźnym siniakiem na twarzy, po którym nerwowo się drapał. Zdarzyło się to już drugi weekend z rzędu, na domiar złego zaraz po tym, jak po sińcu sprzed tygodnia nie zostało nic, oprócz delikatnego przekrwienia. Pięści Yoongiego zacisnęły się wtedy mimowolnie, ale co mógł zrobić?

— Przepraszam — mruknął Jeongguk, siąkając nosem.

Zauważył posępny wyraz twarzy Yoongiego i od razu ubzdurał sobie, że zrobił coś złego.

— Nie przepraszaj mnie za to, że twój ojciec cię bije. To nie twoja wina.

— Uprawa nie idzie tak, jak trzeba, kasy nie ma, a ja nie zrobiłem przy pracy w domu wczoraj tyle, ile chciałby on i matka. To zrozumiałe, jestem jedynym synem, a podobno przynoszę wyłącznie wstyd. Plus, moje oceny w szkole nie są najlepsze...

— To nie wymówka, by wyżywać się na tobie jak na worku treningowym. Nawet mój ojciec nigdy mnie nie uderzył. A sam wiesz, jaki jest — zaprotestował Yoongi, nabierając więcej wody w złączone w prowizoryczne naczynie dłonie. — Nie zasługujesz na takie traktowanie. W tej twojej głupiej szkole nikt też sobie nic z tego nie robi, aż nie mogę uwierzyć.... Swoją drogą, twoi rodzice... Dzisiaj też kazali ci siedzieć w tej komórce? Dlatego się spóźniłeś?

— Tylko chwilę, to nic takiego... — Jeongguk pokręcił głową przecząco.

— Jakieś trzy godziny, a nie chwilę. Łaziłem po ulicy jak ciołek, zdawało mi się, że minęła wieczność. To chore, Ggukie...

— Przynajmniej policzyłem wszystkie cebule, które mamy w zapasie. Jakieś dwieście razy. Jest ich pięćdziesiąt siedem... albo osiem, jeżeli liczyć tą, którą obgryzły szczury — wydukał, spinając się na całym ciele. — Gdyby nie one, komórka nie byłaby taka zła. Tam przynajmniej nikt na mnie nie krzyczy...

— Szukanie pozytywów w tym absurdzie ci nie pomoże.

— A co innego mogę zrobić? — zapytał, ale na to konkretne pytanie Yoongi nie miał żadnej odpowiedzi.

Sam ledwo miał jakąkolwiek kontrolę nad swoim życiem.

— Masz mnie. Zawsze będę cię bronił, jeżeli tylko będę mógł — wymamrotał więc, po raz kolejny polewając formującego się na twarzy Gguka krwiaka wodą, która po części zdążyła już wyciec mu przez palce w dół wychudzonych przedramion. — Przysięgam, że jak już tylko wyjdę z tej dziury, a ty skończysz osiemnaście lat, to wszystko się zmieni.

— Wiem — odpowiedział Jeongguk z tym swoim szerokim, pełnym przesadnego optymizmu uśmiechem, który Yoongi kochał w nim chyba najbardziej.

Zmierzwił jego włosy wilgotną dłonią, po czym pocałował go delikatnie w opuchnięte miejsce tuż przy oku. Gdy upewnił się, że ów gest ukoił nieco rozkołatane nerwy młodszego, pochylił się nad strumieniem i wyjął z niego niewielki, gładki kamień, który znalazł tuż przy brzegu. Opłukał go w zimnej wodzie z resztek błota, po czym otrzepał z wilgoci.

Prawą dłonią przyłożył go do siniejącego policzka Gguka, a lewą otoczył przeciwną stronę jego twarzy, głaszcząc ją kciukiem. Zataczał koła na jego skórze, a ten wychodził czułym gestom naprzeciw, wtulając się we wnętrze jego dłoni.

— Nie wiem, czym na ciebie zasłużyłem, Yoongi — szepnął. — Ale nie obchodzi mnie to. Nawet uderzenia ojca nie bolą tak bardzo, gdy wiem, że będziesz ze mną.

Yoongi chciał uświadomić go po raz kolejny, że żadnych uderzeń nie powinno w ogóle być, ale powstrzymał się, nie chcąc zabijać uroku chwili, która zdawała się działać na Jeongguka jak miód na chore serce.

— Obiecuję, że już niedługo. — Trącił kciukiem nos młodszego w geście nieco niezdarnego wyznania czułości.

— A ja obiecuję, że nie dam się tak więcej uderzyć. Nie chcę cię martwić. Już i tak masz dużo na głowie. Szkoła, zajęcia w ośrodku, ja to tylko dodatkowy bagaż. Nie chcę, byś poczuł, że jestem zbędny — powiedział przygnębionym głosem Jeongguk, otwierając swoje oczy.

Jak na nastolatka, brzmiał o wiele zbyt pochmurnie, a już zwłaszcza, gdy patrzył na Yoongiego tym rozmarzonym i jednocześnie smutnym wzrokiem. Dlatego też Yoon nie mógł powstrzymać się od złożenia pokrzepiającego pocałunku na ustach swojego chłopaka, zaróżowionych od spływającej po nich zimnej wody. Drżące wargi rozchyliły się niepewnie, w okamgnieniu doprowadzając starszego do małego szaleństwa. Upuścił przez to kamień, który otarł się o ramię Jeona i wylądował na ziemi, tuż obok jego podkulonych nóg.

Żaden z nich nie potrafił się całować. Nie stanowiło to dla nich jednak większego problemu, bo nie byli go po prostu świadomi. Zresztą, słodki smak skradzionych pocałunków był na tyle obezwładniający, że nic nie mogło umniejszyć ich doskonałości.

W zaściankowym Igok dzielili swoje pierwsze doświadczenia w odczuwaniu z kimkolwiek tego typu bliskości i nie wyobrażali sobie, by mogło to wyglądać inaczej. Jeongguk był Yoongiego, a Yoongi Jeongguka. To w zupełności wystarczyło, by bezceremonialnie cieszyć się chwilą i tylko chwilą, nie zważając na miejsce oraz okoliczności.


* * *


Obecność trzeciej osoby, przyglądającej im się z połowy korytarza, wybiła ich z dziwnej bitwy na spojrzenia, która wywiązała się, gdy Gguk stawiał małe kroczki do tyłu, a Yoongi uparcie za nim podążał.

Nim się obejrzeli, znaleźli się na zewnątrz biura wychowawców, a Jeon dyszał ciężko, czując kwas z pustego żołądka, podchodzący mu do gardła.

— Dobrego chuseoku... Co tu się dzieje? Ochroniarz powiedział mi, że mamy gościa — oznajmił nowo przybyły mężczyzna, poprawiając czarną, sportową torbę na swoim ramieniu, chociaż po chwili rozmyślił się i położył ją na podłogę.

Nieznajomy miał na głowie czapkę typu beanie, którą u dołu wetknął za uszy. Ubrany był w czarne spodnie, przylegającą do ciała bluzę o tym samym kolorze, a na palcu wskazującym prawej dłoni obracał swój identyfikator z dyndającym obok dźwięcznie chipem.

— Kogo tu znowu przywiało, Yoongi? To jakiś nowy? Nikt nam nic nie mówił. Stawia się? — dopytywał zaalarmowany, robiąc szybkie kroki w kierunku ich dwójki.

— To prawnik, Joon! Prawnik! Ochroniarz na pewno ci powiedział, więc nie udawaj takiego kota! — Min stanął mu na drodze, a z boku wyglądało to tak, jakby bronił Jeongguka własnym ciałem przed napierającym na niego mężczyzną. — Uspokój się... Zresztą, miałeś zacząć za godzinę. Co ty tu robisz?

— Przyszedłem ci pomóc... Cholera, nie zmieniaj tematu! Co ty gadasz? Prawnik? Prawnik ze śliwą pod okiem?

— Uderzył się drzwiami, zresztą, to nieważne!

— O co tu chodzi, Yoon? — Nie ustępował, zerkając na przerażonego Gguka sponad ramienia wychowawcy, który nieugięcie blokował widok.

— Znalazłem prawnika dla Hyoungjina, to wszystko.

— Dlaczego nie dziwi mnie, że po tylu miesiącach prób, jedynie jakiś szemrany typ po pobiciu zgodził się podjąć rozpatrzenia?! Mówiłem ci, że to jest niewykonalne, ale nie! Ty musisz postawić na swoim, jak zawsze! Skądś ty go wytrzasnął? Z jakiejś speluny, a może z Grindra, ha? Ha?! Zresztą, takie decyzje masz podejmować ze mną! Ściągając go tu bez przepustki czy zezwolenia, łamiesz zasady i dobrze o tym wiesz, do cholery! — krzyknął, po czym odchrząknął. — Jestem twoim przełożonym, Yoongi. Wiesz, co myślę o ignorowaniu ścisłych wytycznych i jakie są tego konsekwencje — dodał ściszonym głosem, zdając sobie sprawę, że zapewne wybudził ze snu śpiących piętro wyżej podopiecznych i pewnie zaalarmował też przy tym zajmujących się nimi współpracowników.

— Musisz mi zaufać, Namjoon — poprosił w desperacji Yoongi, po czym zerknął na Jeongguka znacząco.

Ten, nie wiedząc, co innego mógłby zrobić, wykonał niezręcznie głęboki ukłon głową, która ledwo trzymała się w pionie na rozdygotanym ze stresu karku. Dłonią zaczął panicznie grzebać w kieszeni swoich spodni i wyciągnął z etui na dokumenty legitymację adwokacką.

Zrobił krok w bok i podał ją wściekłemu mężczyźnie, trzymając plastikowy dokument w obu dłoniach w wyrazie grzeczności. Chciał wydostać się stamtąd jak najszybciej, ale wiedział, że zgodził się na propozycję Yoongiego z własnej woli, toteż nie zamierzał zostawić go tam bez nawet najmierniejszej próby opanowania sytuacji.

— Jeon Jeongguk, adwokat ... — przeczytał na głos Namjoon i spojrzał na niego z nietęgą miną, chociaż rysy jego twarzy zelżały po chwili. — Faktycznie jesteś... adwokatem?

— Mam aplikację, ale jestem bardziej kimś na wzór radcy prawnego — sprostował, robiąc jeszcze jeden krok w bok, niemalże niezauważalnie.

Szerokie, atletyczne plecy Yoona, spięte i rozpostarte na ukos od Jeongguka, napełniały go irracjonalnymi obawami.

— I zwykle zajmujesz się młodocianymi przestępcami, mam rozumieć? Dlatego tu jesteś?

— Nie — odparł szczerze.

— Ale może pomóc — wysyczał przez zęby Yoongi, łypiąc na prawnika okiem. — To jedna z niewielu okazji...

— Masz obsesję na punkcie tego chłopaka, Min. Uspokój się. Próbowaliśmy, nie wyszło. Odpuść — skarcił go gorzko Namjoon, wyminął jego zastygnięte niczym słup soli ciało i wyciągnął dłoń w kierunku Jeongguka, oddając mu legitymację. — Widziałem pańskie auto na zewnątrz, podróż tu musiała być długa. Bardzo mi przykro, ale będę musiał odmówić...

— Joon! — Yoongi złapał go za ramię, po czym spojrzał na niego błagalnie, próbując telepatycznie zmienić jego zdanie. — Dobrze wiem, że tobie też zależy. Przynajmniej pozwól mu zostać na śniadanie! Kto wie, może uda mu się porozmawiać z Hyounggim i zobaczyć, czy jest jeszcze jakaś nadzieja...

— Dobrze wiesz, że nie mogę ot tak zrobić czegoś takiego, ten chłopak i tak ma życie zakręcone jak sprężyna... Wiem, że to dla ciebie osobiste, Yoongi, ale...

— Um...? — przerwał im Gguk, czując się jak piąte koło u wozu.

— Właśnie, powiedz mu, Jeon. Powiedz, że chcesz pomóc — zachęcił go Yoongi, opacznie interpretując jego wtrącenie.

Mężczyźni kłócili się między sobą, a Jeongguk krztusił się gulą rosnącą mu w gardle. Wpakował się w coś, co nigdy nawet nie przyszłoby mu do głowy.

— Nawet jeżeli miałbym się zgodzić na wspólne śniadanie, to, pierwsze primo, pan Jeon nie wygląda specjalnie wyjściowo. — Namjoon bezceremonialnie wycelował w niego swój oskarżycielski palec. — Drugie primo, istnieją protokoły, których musimy przestrzegać, a które ty złamałeś, Min! I to już nie pierwszy raz!

— Chłopaki są zamknięci na piętrze z opiekunami z nocnej zmiany, nawet nie wiedzą, że tu z nim jestem. No ale teraz, jak się wydarłeś, to inna sprawa! — Wyrzucił ręce w powietrze.

— Odkładając na bok oczywistości, o których pogadamy później... — warknął Joon, ignorując wątpliwie profesjonalne zachowanie Yoongiego i przecierając czoło wierzchem dłoni. — Jestem pewien, że pan Jeon ma własne plany na chuseok, prawda? — zwrócił się do Gguka, a ten nie mógł już wytrzymać.

Pociągnął dziwnie nosem, przytłoczony całą tą sytuacją. Wziął głęboki oddech, chcąc porzucić resztki honoru i oznajmić, że bezceremonialnie wypluje swój żołądek na szare linoleum, jeżeli nie pozwolą mu wyjść tu i teraz. Yoongi po raz kolejny wszedł mu jednak w paradę.

— Tak się składa, że pan Jeon nie ma żadnych planów na chuseok — stwierdził stanowczo, a Gguka aż zmroziło.

W tamtym momencie Yoongi niemo przyznał się bowiem do tego, że wiedział, skąd wziął się siniak na jego twarzy. Że podejrzewał, pamiętał, nie był głupi i że najprawdopodobniej on również ma Jeongguka za nieudacznika życiowego, który, pomimo dyplomu doktoranta i więcej niż trzech dekad na karku, daje się bić własnemu ojcu.

— Skąd to wiesz? — zapytał podejrzliwie Namjoon.

— Bo z nim rozmawiałem. Pan Jeon... Zresztą, na cholerę te formalności. Jeongguk przyjechał tu ze względu na Hyunggiego. Wymienialiśmy maile od jakiegoś czasu i nic ci nie mówiłem, bo po tym, ile razy moje próby załatwienia kogokolwiek, kto chciałby pomóc w jego sprawie, nie dochodziły do skutku, nie chciałem zapeszać — skłamał, a Jeongguk miał ochotę szarpnąć go za materiał koszulki. — To, że Gguk przeżył przykre spotkanie z drzwiami od auta nie znaczy, że coś z nim nie tak. Każdemu może się zdarzyć. Pozwólmy mu zostać, może uda mu się dotrzeć do tego chłopca — łgał jak z nut niewzruszony, a krew w żyłach Jeona zaczynała gotować się i podchodzić mu małymi eksplozjami do głowy.

— Sam powiedział, że nie ma doświadczenia w pracy z młodocianymi. Zresztą, zbyt długo dawałem ci zgodę na te niedorzeczne domysły, Yoon.

— Jeongguk powiedział, że nie robi tego zwykle, a to różni się od nierobienia tego wcale. Taki z ciebie wrzód na dupie wchodzący w szczegóły, to chociaż bądź nim cały czas, a nie wybiórczo — fuknął Yoongi, a Namjoon, zamiast zirytować się prostackim komentarzem, spojrzał na Gguka pytająco.

Odpowiedź na niemo zadane pytanie zajęła prawnikowi dłuższą chwilę.

Na początku chciał zaprzeczyć i się ulotnić. Sytuacja nie była z jego perspektywy w żaden sposób komfortowa — dwóch obcych, czy prawie obcych mężczyzn stało przed nim, a on bał się, samodestrukcyjnie sięgając pamięcią do niewygodnego krzesła w ośrodku.

Gdyby na nim siedział, momentalnie przełączyłby ich wykrzywione w złości twarze na względnie bezpieczne, ciepłe, kobiece rysy. Zrobił jednak coś przeciwnego, czego sam się po sobie nie spodziewał.

— Częściej zajmuję się sprawami finansowymi czy lokatorskimi, ale czasem współpracuję z kuratorium. I zdarza mi się zajmować... młodocianymi — wyjaśnił najprościej, jak umiał, bez plątania się we własnym kłamstwie. — Jeżeli da mi pan szansę, panie...?

— Kim — odburknął Joon, nadaremno maskując rosnące zainteresowanie.

Yoongi wlepił w Namjoona pełen nadziei wzrok, rozluźniając się wyraźnie. Wiedział, że jego przyjaciel chciał pomóc Hyoungjinowi tak samo, jak i on. Jedynie stanowisko w pracy zmuszało go do chłodnych kalkulacji i formalności.

— Jeżeli da mi pan szansę, panie Kim, obiecuję nie zawracać panu głowy i nie pisnąć nikomu ani słowa o mojej wizycie, jeżeli uznam, że przypadek jest beznadziejny. Jestem świadom, że panu Minowi bardzo zależy — dokończył Jeongguk, pstrząc swoją wypowiedź najgrzeczniejszymi formami wypowiedzi, jakie znał.

Spuścił przy tym wzrok na swoje stopy, ale szybko jednak podniósł go z powrotem. Nie chciał wyjść na niezdecydowanego ani na takiego, który nie jest pewny swoich słów. Poczuł dawkę adrenaliny i nie mógł oprzeć się wrażeniu, że do wzięcia strony Yoongiego popchnął go ukryty gdzieś w środku, dawno zapomniany instynkt.

— Cóż... Jestem pewien, że może uda mi się naciągnąć parę strun — odpowiedział cicho Namjoon.

Jakby w milisekundę zrzucił swoją upartą maskę, wprawiając tym prawnika w osłupienie. Odwrócił się, zgarnął swoją torbę z podłogi i wszedł do biura, mijając Jeongguka szybkim krokiem. Pachniał papierosami.

— Czyli się zgadzasz? — zapytał go Yoongi, wchodząc za nim do pomieszczenia i zapierając się dłońmi na framudze, niczym podekscytowany nastolatek.

Kim Namjoon obrzucił go chłodnym spojrzeniem, po czym wyciągnął z jednej z zamykanych na klucz szafek laptopa, z hukiem niemalże rzucił go na blat i usiadł przy nim bez słowa.

Yoongi nadal czekał jednak na jego odpowiedź.

— Co tak sterczysz i gapisz się jak cielę na malowane wrota? — warknął w jego stronę Joon, wklepując w klawiaturę hasło. — Włącz drukarkę. A ty, daj mi z powrotem tę legitymację — dodał, machając dłonią na zerkającego pod ramieniem Yoongiego Gguka.

— Po co? — zapytał Min, bez pytania zabierając legitymację z dłoni prawnika i wręczając ją Namjoonowi, w którego kierunku zrobił tylko jeden, długi sus.

— Muszę wysmarować mu na szybko pozwolenie... No co głupio się szczerzysz? Odpal drukarkę, znajdź mi pieczątki... I, na litość boską, skombinuj koledze jakiś kawałek wołowiny z zamrażalnika. Nie będę kwestionował źródła jego siniaków, ale to nie zmienia faktu, że wolałbym na nie nie patrzeć. — To powiedziawszy, machnął na niego ręką, a Yoongi nie mógł powstrzymać triumfalnego zaciśnięcia pięści.

Zanim jednak zabrał się za to, co polecił mu Namjoon, odwrócił się do Jeongguka i bez ostrzeżenia przyciągnął go do siebie w uścisku.

— Dziękuję, dziękuję, dziękuję... — wymamrotał wprost do jego ucha, a ten zastygł niczym posąg i dopiero, gdy Min uwolnił go ze swoich objęć, zdołał wydukać tylko:

— Gdzie macie łazienkę?

Yoongi wskazał mu pomieszczenie służbowe na końcu korytarza. To właśnie w jego kierunku Gguk zatoczył się na galaretowatych nogach i blady niczym ściana zwymiotował nad muszlą klozetową. Z sercem kołatającym w piersi, jak na złość nie potrafił uspokoić swojego żołądka. Zastanawiał się, co w niego wstąpiło.

Było już jednak nieco za późno na to, by ot tak się wycofać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top