Rozdział 29
Zaraz po opuszczeniu wagonu Jeongguk nie wytrzymał wywieranej na siebie samego presji i rozluźnił uścisk ich dłoni. Yoongi od razu ułatwił mu zadanie, wysuwając palce z intymnego splotu i pozwalając mu wyjąć dłoń z własnej kieszeni. Gguk podziękował mu skinieniem głowy, jakby był ku temu zobowiązany.
— Nie zimno ci? — Głos Yoongiego wydawał się wić gdzieś za uchem prawnika niczym niewielki, łaskoczący skórę wąż, toteż ten wzdrygnął się, ale zaraz udało mu się opanować.
Dochodziła pierwsza po południu, ale mimo to na wąskiej uliczce, w którą właśnie weszli, zebrał się już pokaźny tłum. Wiele par spacerowało pod ramię, w dłoniach ściskając torby z prezentami dla rodzin i bliskich. Kilka osób zaś dreptało w kierunku zejścia do metra w pojedynkę, trzymając pod pachami mniejsze lub większe pakunki. Ktoś palił papierosa, niedbale rzucając go na ziemię zaraz przed zbiegnięciem po stromych schodkach. Ktoś inny wsiadł do taksówki, która, jeszcze chwilę temu sunąc prędko wzdłuż ruchliwej, czteropasmowej ulicy przy stacji, zaryła felgami o krawężnik na widok machającej jej na powitanie dłoni. Gguk, zakłopotany uśmiechami, głośnymi rozmowami oraz wszystkimi innymi, przypominającymi grzmotliwy misz-masz dźwiękami, które nacierały na niego z każdej możliwej strony, przysunął się bliżej Yoongiego. Starszy uśmiechnął się nikle, walcząc z chęcią objęcia go ramieniem.
— Troszkę. — Głos Jeongguka wystrzelił jak z procy, opadając na ziemię jak kauczukowa piłeczka. Długo egzystował gdzieś między niebem a ziemią w sprężystych podskokach, póki nie zebrał myśli, by dokończyć swoją wypowiedź. — G...Gdzie tak właściwie i...idziemy?
— Pomyślałem, że możemy zjeść coś na obiad. A potem się zobaczy. — Yoongi wzruszył ramionami.
— N...Nie jestem głodny...
— Nawet nie próbuj — przerwał młodszemu, po czym wskazał skinieniem głowy na malutką, tradycyjną knajpkę wciśniętą między dwa sklepy z pamiątkami. Przy wejściu stała para obcokrajowców, rozmawiająca ze sobą po angielsku. — Może tam? — zaproponował.
Jeongguk zerknął nań, spłoszony przez wysokiego mężczyznę, który właśnie wyminął go, zahaczając swoim łokciem o jego ramię. Yoongi odwrócił się gwałtownie, obserwując wściekle plecy nieuważnego przechodnia, ale zanim zdążył zrobić cokolwiek, co wydawało mu się, że powinien, Gguk pociągnął go za rękaw, udając niewzruszonego.
— Wygląda t...trochę jak pułapka na turystów... Ale nie z...zaszkodzi dać jej szansy. Idziemy? — zapytał, a oceany, które nagle wypełniły jego oczy pochłonęły złość Yoongiego, zapatrzonego w nie jak w obrazek.
Roztrzepany marynarz, wiecznie pochylony nad burtą. Igrający z bezkresem mętnej toni gbur, za nic mający jej potęgę. Zuchwały idiota skazany na utonięcie. Tak właśnie o sobie pomyślał.
— Dobrze. Chodźmy. — Skinienie jego głowy było ledwie zauważalne, ale dodało Jeonggukowi odwagi.
Z płucami pełnymi nowej pewności siebie, szedł o pół kroku przed Yoongim, a gdy znaleźli się tuż przy restauracji, to on otworzył ciężkie drzwi i jako pierwszy rozejrzał się po pochłoniętej przez stonowane, żółte światło knajpce. Jego ostatnia wizyta w podobnym miejscu wraz z Seokjinem skończyła się głupią, publiczną sprzeczką. Jej wspomnienie lepko rozłaziło się po przesuszonym języku, przyklejając go do podniebienia przy każdej próbie powiedzenia chociaż słowa.
Yoongi przyuważył subtelne ruchy napiętej, gładkiej skóry tuż za podbródkiem Jeongguka i szybko wywnioskował, że ten, zapewne zestresowany, ma problem, by odezwać się do kelnerki, która właśnie wywiercała mu wzrokiem dziurę w czole. Tak więc on poprosił ją o stolik dla dwojga w możliwe jak najustronniejszym miejscu, po czym delikatnym ruchem uwolnił rękaw płaszcza z uścisku drżących palców Jeongguka, który to młodszy wciąż nimi chwytał. Sekundę później pogłaskał go po ramieniu, po czym niepostrzeżenie, ruchem przypominającym przypływ morskiej piany obmywającej nagie stopy, zsunął z jego ramion płaszcz. Odwiesił go na stojący przy wejściu wieszak z powściągliwą, ale wciąż czcią, przyklepując jego odgięte klapy, po czym sam rozebrał się z wierzchniego okrycia. Swój płaszcz potraktował jednak bez większego namaszczenia.
Wszystko, co Gguka, było dla Yoongiego bowiem czymś z gatunku drogocennej porcelany w mlecznym kolorze, ręcznie zdobionej skrupulatnymi wzorami. Wszystko, co jego własne, było zaś niczym wrzątek, który miał jedynie sytuacyjną przyjemność z nią obcować.
— Możemy iść — zakomunikował kelnerce, a ta skinęła głową, obracając się na pięcie i lawirując między stolikami.
Yoongi nonszalancko położył dłoń w dole pleców prawnika, prowadząc go przez labirynt krzeseł i stołujących się już w restauracji klientów. Tak właśnie zaprowadził go do ich stolika, gdy sunęli w krok za kelnerką ubraną w roboczy fartuszek.
Siłą rzeczy, Jeongguk pierwszy usiadł przy okrągłym stoliku umiejscowionym na półpiętrze, gdzie ulokowała ich dziewczyna. Rozciągał się z niego widok na niewielki, lecz przytulny i w połowie zapełniony samymi parami lokal. Długi, barowy kontuar prawie że przytulał się do ściany pełnej alkoholi po lewej stronie naprzeciw drzwi wejściowych, a kuchnia skrywała za drewnianymi drzwiczkami rodem z westernowego saloonu. Zdradzały ją tylko co chwila wpadające do głównej sali dźwięki skwierczącego oleju oraz uderzających o siebie misek czy stukających talerzy.
Ludzie skubali swoje jedzenie przy ciepłych napojach czy wymyślnych, alkoholowych drinkach, jednocześnie prowadząc rozmowy dużo cichsze niż te, które toczyły się w dół ulicy, za wysokimi, wykończonymi w drewnie okiennicami. W powietrzu unosił się zapach wypalonych papierosów, który pozostawał na świątecznych, wełnianych swetrach, oraz wątłe aromaty kobiecych perfum. Ich nuty zdecydowanie zdominowały całą przestrzeń. Oczami wyobraźni Jeongguka przybierały postać kwiecistej girlandy, spływającej na wszystkie głowy w budynku kalejdoskopem pastelowych kolorów. Czuł się tam bezpiecznie. Co więcej, sam zapach papierosów był mu przecież tak dobrze znajomy. Przypominał przystań, przy której zawsze mógł zacumować.
Jak gdyby o wilku mowa, Yoongi akurat zajął miejsce po przeciwnej stronie od Jeongguka, tuż pod ścianą obklejoną dekoracyjnymi cegłami w brunatnych odcieniach oraz przyozdobioną sztucznym bluszczem z plastiku. Pośród drobnych, lśniących listków, przewijała się LED-owa instalacja z nazwą lokalu.
— Dwa Księżyce — przeczytał na głos Gguk, rozproszony przez delikatną, świetlną łunę w odcieniu nieco brudnej i ciężkiej do zignorowania żółci. — Adekwatnie... — dodał, przecierając oczy dłońmi zwiniętymi w pięści
— Chcesz się zamienić miejscami? — zapytał z troską Yoongi.
Młodszy momentalnie pokręcił przecząco głową. W oceanach jego oczu odbijał się neonowy blask, który, jakby proroczo, przypominał księżyc pochylony nad tonią. Księżyc-marynarz. Tak właściwie, to po jednym pomiędzy każdą parą powiek. Czyli w sumie dwa.
W zaćmieniu po każdym mrugnięciu, w pełni pomiędzy nimi. Mrug, mrug, mrug. Yoongi nie mógł oprzeć się wrażeniu, iż było to coś niesamowitego, co mógł oglądać tylko on. Jakaś przełomowa obserwacja, w którą nikt mu nie uwierzy.
— Rumienisz się — zauważył, a Gguk spuścił wzrok na swoje dłonie, które trzymał na blacie stolika. — Czy to dlatego, że mam coś na twarzy?
— Wł...Włos przykleił ci się do czoła — skłamał młodszy, a Yoongi zmarszczył brwi, przejeżdżając palcami od skroni do skroni.
— Lepiej? — zapytał, a Jeongguk kiwnął głową, chociaż wcale na niego nie spojrzał.
Starszy roześmiałby się, ale nie miał zamiaru jeszcze bardziej go peszyć. Postanowił więc zmienić temat.
— Muszę pójść do fryzjera. Myślałem, żeby w ogóle obciąć się na krótko.
— Czemu? — Tym razem głowa Gguka wystrzeliła do góry w tak zawrotnym tempie, że aż zabolał go kark.
Jego księżycowe oczy zdradzały więcej, niż on kiedykolwiek ośmieliłby się powiedzieć, a Yoongi, chociaż sam nie do końca o tym wiedział, był jedynym, który perfekcyjnie rozumiał ich język. Ani rodzice Jeongguka, ani jego była żona – nikt nie był nawet świadom enigmy kryjącej się pod jego wiecznie opuchniętymi ze zmęczenia powiekami.
Podobasz mi się w długich włosach, wołała, chociaż usta prawnika pozostawały zasznurowane, układając się cienką linię, niemalże całkowicie ukrywającą nęcący róż jego warg.
— Zbliża się lato, robi się gorąco...
— Z...Zawsze możesz je związać. W zimę nie b...będą ci aż tak przeszkadzać — wydukał młodszy, z zakłopotaniem głaszcząc kciukiem podbródek. — Shinhye t...tak robiła.
— Shinhye... — Enigma zmieniła swój kod, ponownie stając się jedną wielką niewiadomą, gdy zmysły Yoongiego spowił cień zazdrości. — Twoja była żona?
Gguk przełknął ślinę i zacisnął dłoń na własnym kolanie, nerwowo wbijając w nie palce krótkimi, nieco bolesnymi impulsami. Idiota, warknął na siebie w myślach, ale zanim zdążył potwierdzić, z opresji uratowała go kelnerka.
— Co panom podać? — zapytała z kokieteryjnym uśmiechem na ustach, a Jeongguk momentalnie przypomniał sobie pamiętny, chuseokowy posiłek przy grillu w Pyeongchangu.
Min Yoongi zdawał się być magnesem na kobiety, nieważne gdzie się znajdował.
— Zielona herbata razy dwa, dziękuję — mruknął Yoon, obdarowując ją jednym, niemalże wymuszonym sytuacyjną grzecznością spojrzeniem, a dziewczyna zostawiła im na stoliku menu ze świąteczną kartą dań, dodawszy:
— Wrócę za parę minut i zbiorę od panów resztę zamówienia.
Yoongi kiwnął tylko głową, a ta odeszła, albo udając, albo faktycznie będąc niewzruszoną.
— Mam nadzieję, że zielona herbata będzie okej? — Yoongi sięgnął po laminowane menu, tak sztywne, że wydawało ciche dźwięki przy każdym, gwałtowniejszym ruchu.
— J...Jak najbardziej. — Jeongguk przytaknął, po czym odchrząknął i już miał zacząć obgryzać swoje paznokcie, ale powstrzymał się w ostatniej chwili.
Spojrzał na swoje i tak zaorane już skórki, po czym westchnął przeciągle. Jeżeli miał mieć kontrolę nad czymkolwiek w swoim życiu, musiał zacząć od małych rzeczy. Postanowił, iż chociaż poprawny stan własnych paznokci będzie jedną z nich. Oczywiście, mógł zastanawiać się nad tym w domowym zaciszu, ale wtedy koniecznie musiał zająć czymś swoje myśli.
— Jaka ona była? — zapytał Yoongi, kładąc kartę dań z powrotem na stole.
— K...Kto?
— Twoja żona — sprostował, a na twarzy miał szczery, aczkolwiek bardzo subtelny uśmiech, jakby nie chciał wbrew sobie okazywać zbyt wiele entuzjazmu. — Wiem tyle, że nie była prawniczką... I że niedługo wychodzi za mąż. Ale coś poza tym?
Twarz Jeongguka pobladła, gdy w pośpiechu analizował, w jakim celu Yoongi zadał mu to pytanie. Może chciał upewnić się, że ten nadal jej nie kocha? A może uważał, że też popełnił błąd, rozwodząc się z kobietą z tak dobrego domu?
Prawnik potrząsnął głową. Jak w ogóle Yoongi mógł pomyśleć o czymś takim? Przecież nawet nie widział Shinhye na oczy. Przecież...
— Przepraszam, jeżeli to pytanie to dla ciebie za dużo...
— Nie. — Jeongguk prawie że zachłysnął się powietrzem. — N...Nie... Shinhye... Była bardzo specyficzną... Żoną — wyjaśnił, a ostatnie słowo z wielkim trudem dosłownie przepełzło mu przez wysuszone gardło.
— To znaczy?
— Ciężko w...wyjaśnić to komuś, k...kto nigdy nie był żonaty — rzucił półżartem, a Yoongi kiwnął głową na znak, iż się zgadza. — Zresztą, w...wydaje mi się, że w ogóle do s...siebie nie pasowaliśmy.
— Rozwody nie biorą się znikąd — dodał od siebie starszy, a Gguk spiorunował go wzrokiem, jakby właśnie zobaczył ducha.
— Dobrze w...wiesz, że nie rozwiodłem się z n...nią dlatego.
— Tak się składa, że nie wiem dlaczego. — To powiedziawszy, odchylił się na krześle, zaczesując niesforne włosy, które wydostały się z kucyka, za ucho swoimi długimi palcami.
Słowo gej, tak prostolinijne, chociaż dla niektórych zbyt śmiałe, wisiało między nimi niczym przyozdobiona czerwoną kokardą jemioła. Jeongguk wprawdzie przyznał już niedawno, nawet na głos, że dotyczyło i jego, aczkolwiek wciąż ciężko mu było osadzić je na stałe gdzieś w swoim życiu.
— Po prostu... Nie u...umiałem dać jej tego, czego potrzebowała — burknął. — Z...Zresztą, nie chcę o tym mówić.
— W porządku — odparował w przeciągu sekundy Yoongi, potulnie składając broń.
W tym samym momencie na czerwonej tacy wyrosła między nimi herbaciana zastawa w postaci dwóch pękatych, ceramicznych czajniczków oraz kubeczków, które chwilę później znalazły się na stoliku, ułożone nań przez zgrabną dłoń kelnerki. Ta wcisnęła tacę pod pachę i wyjęła z kieszonki fartuszka notesik oraz śmieszy, jaskrawozielony długopis z logo najpopularniejszej aktualnie marki produkującej soju.
— Co chcą panowie dzisiaj zjeść?
— Miyeokguk*. — Yoongi podał jej laminowaną kartkę papieru beznamiętnym ruchem, a ta zmarszczyła czoło.
— Ale podałam wam menu świąteczne... — zauważyła, wsuwając menu pod pachę tuż obok tacki.
— Jestem pewien, że robicie też miyeokguk, czyż nie? — Starszy uniósł ku górze jedną brew.
— Tak, ale...
— M...Może faktycznie powinniśmy zjeść c...coś świątecznego? — Jeongguk zamrugał kilkukrotnie powiekami zestresowany, ale nie mógł przecież zabrać menu kelnerce, toteż tylko spojrzał na nią desperacko, licząc na to, że mu je poda, a on będzie mógł zakończyć tę niezręczną wymianę zdań i pójść jej na rękę.
Żałował, że nie spojrzał na nie, gdy była okazja.
— Lubię miyeokguk — zaprotestował Yoongi. — Ty nie?
— Ja też — potwierdził Jeongguk, ale zaraz potrząsnął głową. — A...Aczkolwiek...
— W takim razie zupa. — Kelnerka wywróciła oczami, po czym odwróciła się na pięcie i zbiegła z półpiętra. — Jakby mnie obchodziło, co będziecie jeść. Nienawidzę tej pracy — warknęła sama do siebie pod nosem, a Gguk, usłyszawszy jej komentarz, dosłownie natarł na Yoongiego swoim wściekłym wzrokiem.
Starszy odebrał to jako oznakę swojego zwycięstwa – wzbudzenie w Jeongguku jakiejkolwiek emocji, która nie była żalem czy smutkiem, traktował jak sukces.
— No co? — zapytał, mając głęboką nadzieję, że Jeongguk faktycznie mu odpowie.
— Robisz n...nam wstyd.
— Bo chcę zjeść zupę, a nie jakieś suche mięso z piekarnika, udające brytyjski czy inny specjał? Widziałeś w ogóle to menu? Wyglądało jak żart. Zupy z wodorostami nie da się spieprzyć.
— Nie w...widziałem menu, bo nawet nie dałeś m...mi szansy — syknął Gguk, chwytając rączkę czajniczka i nalewając sobie herbaty do kubka, pokrytego ceramicznym szkliwem w kolorze brudnego błękitu.
— Na randkach należy pozwolić swojemu partnerowi wybrać za siebie posiłek — usprawiedliwiał się, a czerwień zalewająca nos i policzki Gguka nakręcały go jeszcze bardziej. — Nie uważasz?
Gorąca herbata przepłynęła przez gardło Jeongguka, zanim zdążył odpowiedzieć.
— Uważam, że n...należy dopasować się do sytuacji. Zresztą, m...mówiłem ci, że to może b...być turystyczna pułapka... Nawet nie chcę wiedzieć, ile to w...wszystko będzie k...kosztować...
— Nie wymyślaj. — Yoongi pokręcił przecząco głową, po czym również nalał sobie odrobinę naparu.
Napił się, lustrując Jeongguka wzrokiem. Ubrany w golf o przydługich rękawach wyglądał tak, jakby było mu w nim o wiele zbyt za gorąco. Wiercił się na swoim krześle zakłopotany, ale nie sprawiał wrażenia kogoś, kto chciałby uciec. Jedynie co jakiś czas drapał się po nosie czy podbródku, co, jak Yoongi zdążył zauważyć, było dla niego swego rodzaju nerwowym tikiem.
— Czy poza Shinhye... Chodziłeś z kimś jeszcze na randki? W swoim studenckim życiu? — zapytał, a Gguk spojrzał na niego jakby z wyrzutem.
— Nie miałem c...czasu. Studia zjadały p...prawie całe moje życie prywatne.
— Doktorat?
— T...Tak, to już szczególnie. — Przymknął powieki na samo wspomnienie.
Przewód doktorski, chociaż go nie żałował, był czymś, czego raczej by już nie powtórzył. Po pierwsze, nie dało mu to w życiu więcej, niż dałby mu sam magister. Po drugie, ledwo udało mu się wywinąć od prowadzenia względnie obowiązkowych zajęć dydaktycznych ze studentami, co musiał odrabiać promowaniem multum prac licencjackich. Z dwojga złego miał to szczęście, że trafiały mu się same kobiety. Aczkolwiek to, ile musiał się nagimnastykować, by nie zwariować, wiedział tylko on sam.
— A co z wojskiem? — Yoongi grzebał w jego życiu jeszcze głębiej, zupełnie jakby przekopywał saperką jakieś poletko w poszukiwaniu skarbów.
Jeongguk wydął wargi odruchowo, ale zaraz sam się naprostował, po raz wtóry ściągając je w cienką, mało interesującą linię. Yoon zdecydowanie wolał, gdy ich róż skrzył się delikatną wilgocią zaraz po tym, jak nieświadomie oblizywał je językiem. Albo gdy układał je tak, jakby chciał, by ktoś go pocałował.
— Nie byłem w w...wojsku.
— Jak to?
— Najpierw przez studia, a potem... — Wziął głęboki oddech. — T...To nie tak, ż...że się wymigałem, ale mogłem odrobić swoją służbę p...poprzez pomoc z dokumentami sądu wojskowego. Z...Zajmowałem się tym na boku, a...ale nie mam nawet z...zdjęcia w mundurze... Także nie p...proś, żebym ci je pokazał.
— W porządku. — Kiwnął głową Yoongi. — Zastanawiałem się tylko, czy....
— Naprawdę się n...nie wymigałem. — Oddech Jeongguka przyśpieszył, gdy przypomniał sobie, ile razy musiał się z tego tłumaczyć.
W tym, że w sposób pośredni uciekł od obowiązkowej służby, było jakieś ziarno prawdy. Wiedział, że absolutnie nie dałby sobie rady w pełnym mężczyzn środowisku, toteż pokrętną drogą znajomości swojego promotora odbębnił dwa lata służby ślęcząc wieczorami nad aktami spraw o pobicia w jednostkach czy kradzieże między stacjonującymi ze sobą poborowymi. Nigdy nie musiał nawet wychodzić ze swojego mieszkania.
Jednakże jego koledzy po fachu, głównie ci, z którymi pracował, nie mieli takiej, jak to lubili określać, taryfy ulgowej. Gdy Jeongguk już z jakiejś przyczyny musiał przyznać, że nawet nie wiedział, jak wygląda baza wojskowa z prawdziwego zdarzenia, zarzutów o leserstwo czy ignorancję do spraw wagi państwowej nasłuchał się pod korek. Nikt go nie rozumiał, a on sam nie oczekiwał, iż miałoby się to zmienić.
Ale potem pojawił się Yoongi, który, z jakiejś przyczyny, chciał rozumieć wszystko.
— Nigdy nie powiedziałbym, że się wymigałeś. — Mężczyzna sięgnął swoim przedramieniem ponad stołem, łapiąc Gguka za dłoń. Ten wzdrygnął się, ale nie próbował jej odsunąć. — Rozumiem, okej? Zresztą, wojsko to największy śmietnik. Poza tym, pomyślałem tylko, że wyglądałbyś świetnie w mundurze — dodał.
Jeongguk prychnął, co starszy, dla własnego spokoju, uznał za nieco pokręcony wyraz sympatii.
— W takim razie g...gdzie ty s...stacjonowałeś? I k...kiedy? — zapytał prawnik, chcąc zabić niezręczność, która oplotła jego ciało niczym jutowy sznurek, a Yoongi zamyślił się, głaszcząc kciukiem jego dosyć mocno wystające knykcie.
— W marynarce, ale głównie siedziałem na wielkim okręcie w porcie na Jeju i zbijałem bąki. Liczyłem sprzęt, pilnowałem porządku w niewielkim magazynie... Takie durnoty.
— Na Jeju? — Jeongguk otworzył szeroko oczy, w których coś się nawet zaskrzyło.
— Akurat miałem farta — przyznał. — Większość czasu plaże, słońce, mandarynki... Same przyjemności. Nurkowałem nawet jak haenyo**, chociaż dałem radę wyłowić tylko jakąś pustą muszlę.
— I w...wróciłeś do Pyeongchangu?
— Nie mogłem tam zostać, na wyspie nie było dla mnie dobrego miejsca — burknął. — Wprawdzie w Pyeongchangu też nie miałem już do kogo wracać, ale, z drugiej strony, przyświecał mi jakiś tam cel. Chciałem pracować w Igok, z chłopakami z ośrodka. No i w kwiaciarni, rzecz jasna.
Jeongguk momentalnie wyrwał dłoń z ciepłego uścisku Yoongiego. Próbował zapomnieć o tym, że jego własny ojciec zrujnował przyszłość Yoona, i to z jego winy, ale coś co chwila mu o tym przypominało. Starszy od razu wyczuł, o co chodziło, więc zaczął podrygiwać rozpostartymi dłońmi przed klatką piersiową.
— Proszę, tylko nie myśl, że mam ci cokolwiek za złe.
— B...Bardziej dziwi mnie fakt, ż...że nie masz, okej? — szepnął Gguk. — D...Dosłownie zniszczyłem ci życie...
— Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo się mylisz, Ggukie — zaprzeczył, chcąc ponownie złapać jego dłoń, ale, po raz wtóry, w kluczowym momencie przerwała im kelnerka z dwoma miskami zupy.
— Miyeokguk — burknęła. — Smacznego.
— D...Dziękuję — odparł Jeongguk, a Yoongi tylko kiwnął głową, chwytając w dłoń jedną z łyżek pozostawionych przez kelnerkę na środku stołu, przecierając ją chusteczką i podając młodszemu.
Przez moment milczeli, próbując w ciszy zupy, która, chociaż całkiem smaczna, była ciutkę zbyt słona. Jeongguk mlasnął, czując inwazyjny smak na języku, ale ten zaraz rozpuścił się w niepamięć, toteż szybko nabrał drugą łyżkę. Ta była już lepsza w smaku. Możliwe, że tylko negatywnie się nastawił. Jak zawsze.
— Mój ojciec często robił miyeokguk... Jak akurat nie był pijany. Chciał mi tym chyba wejść w tyłek — wypalił ni z tego ni z owego Yoongi, a Jeongguk spojrzał na niego spod przymrużonych powiek, nie spodziewając się takiego nagłego wyznania. — Albo nie pamiętał nigdy o moich urodzinach, więc robił to na oślep, aż w końcu trafiłby w odpowiednią datę. Co najśmieszniejsze, nigdy nie trafił.
— Co d...dzieje się z n...nim teraz?
— Z tatą? Nie żyje. — Wzruszył ramionami. — Umarł na krótko po tym, jak wyszedłem z bidula.
— P...Przykro mi.
— Mnie nie. Był darmozjadem i wrzodem na dupie.
— To przez n...niego nie pijesz alkoholu?
— Między innymi. — Yoongi starał się ukryć fakt, iż kąciki jego ust samoistnie uniosły się.
Nie spodziewał się, że Jeongguk zaobserwował coś takiego podczas ich jednego, wspólnego wyjścia na wspólny posiłek. Prawnik zaś speszył się, odkrywając, że miał w sobie coś ze wścibskości. Chcąc dosłownie zajeść swoje myśli, w przeciągu następnej minuty pochłonął chyba jedną trzecią zawartości miski, którą miał przed sobą, parząc sobie przy okazji język.
W tle grała cicha muzyka, a rozmowy innych klientów restauracji Dwa Księżyce robiły się coraz głośniejsze. Jeongguk przynajmniej tak z początku myślał, bo po chwili zastanowił się, czy może to nie on i Yoongi zaczęli po prostu bardziej pasować? Wtopili się w tłum, stali się częścią małomiasteczkowej układanki. To nawet przyjemne, pomyślał.
— Wydaje mi się, że szkoda w ogóle o nich mówić. O naszych ojcach, mam na myśli. — Yoongi dosłownie brutalnie zamordował błogą ciszę, która dotychczas działała między nimi swoje czary.
Poczucie winy Gguka odczuło to najdotkliwiej.
— To nie z...znaczy, że mam ot tak z...zapomnieć, że twoje życie... Przeze mnie...
— Moje życie to nie tylko praca w ośrodku. — Yoongi odłożył łyżkę na blat z głośnym brzękiem.
Nie chciał pokazać, że jest zirytowany, bo nie mógł pozwolić sobie na to, by Jeongguk źle zinterpretował jego reakcje. Nie był bowiem zły na niego. Na nikogo nie był, bo po co?
— Ale...
— Moje życie to nie jest tym, czym ci się wydaje — dodał niczym zacięta płyta, naumyślnie nie pozwalając młodszemu dojść do słowa.
— W takim razie czym jest twoje ż...życie? — zapytał prawnik, a jego łyżka wylądowała delikatnie w zupie, zanurzając się weń aż do połowy swojej długości.
Yoongi zastanowił się chwilę, po czym przetarł usta chusteczką, którą zgarnął ze stojaczka na środku stołu.
— Miłością do zupy, na ten przykład — odparł, a Jeongguk posłał mu krzywy, nieprzekonany uśmiech. — Po prostu przestań się zamartwiać. Jesteśmy na randce, także powinniśmy prawić sobie komplementy i ćwierkać między sobą... Czy coś.
— Myślałem, ż...że często chodzisz na randki. N...nie brzmisz na p...przekonanego, co t...tak właściwie trzeba robić — wyrzucił z siebie na jednym oddechu młodszy, zjadając kolejną łyżkę zupy.
Podana w żeliwnej misce, nadal była gorąca jak diabli.
— Pierwszy raz jestem na randce z tobą. Reszta nie ma znaczenia.
— Nie ma... Znaczenia — powtórzył Gguk, po czym uśmiechnął się nikle, udając, że wcale nie ucieszyły go te słowa.
Yoongi zaś sięgnął po kubek z herbatą i napił się, skupiając wzrok na palcach lewej dłoni Jeongguka, które jeszcze chwilę obejmował własnymi. Nie ukrywał, iż pragnął raz jeszcze zamknąć je w uścisku, aczkolwiek wystarczyć musiało mu to, co już dostał. A, jak by nie patrzeć, dostał naprawdę wiele.
Najważniejszą z tych wszystkich rzeczy był jednak fakt, iż Jeongguk ani razu nie zaprzeczył, gdy Yoon uparcie przypominał im, że byli na randce, że właśnie działa się randka i że była to ich randka. Owszem, wyglądał tak, jakby z zakłopotania miał się przekręcić i zejść z tego świata wciśnięty pod stół, ale nie protestował, ani też nie dawał żadnego negatywnego sygnału.
Nieroztropny Yoongi poczuł zalewającą jego ciało ulgę, gdy uświadomił sobie, że i tak wypadł już naprawdę dawno za burtę. Kochać to utonąć w oczach, pomyślał, po czym zakrztusił się herbatą, zażenowany własnym głosem w głowie, który wypluł właśnie najckliwszy na świecie farmazon.
— Wszystko okej? — zapytał cicho Gguk, zerkając na niego niepewnie.
— W porządku. — Kiwnął głową, wpatrzony w dwa księżyce naprzeciwko. — Jest pięknie.
* * *
Ich wspólny spacer po Insa-dong zakończył się wskoczeniem do metra i przejażdżką do Lotte World przy Myeongdong, gdzie Yoongi zaciągnął Jeongguka, trzymając go za rękaw płaszcza. Od razu weszli na przepełniony ludźmi parter, gdzie roiło się od małych i większych stoisk, oferujących gorące wyprzedaże przed zamknięciem sklepu o godzinie osiemnastej. Jeongguk przystanął przy wystawie ręcznie robionych mydełek gdzieś w samym centrum świątecznego rozgardiaszu, a Yoongi zerknął mu przez ramię.
— Chciałbyś takie? — zapytał go poważnie, wskazując palcem na zestaw małych, glicerynowych kostek z zatrzymanymi w nich jak w czasie płatkami różnych kwiatów.
— Nie, j...ja tylko patrzę. — Zarumienił się od ucha do ucha.
— W takim razie co innego byś chciał?
— W jakim sensie?
— Na święta, jak to w jakim? — Oburzony Yoongi aż podparł się pod boki. — Myślisz, że po co cię tu zaciągnąłem? Wybierz sobie prezent. Cokolwiek chcesz.
Gguk otworzył szeroko oczy, po czym wydął wargi odruchowo. Wyprostował się, dotychczas pochylony nad gablotką, po czym utkwił wzrok w małych lusterkach, którym przyglądał się już wcześniej. Ustawione na półeczce za ekspedientką nie rzucały się w oczy. Było ich kilka, każde z nich wykonane w innym stylu – jedno miało ramkę obklejoną kawałkami wypolerowanych kawałków szkła, a inne trzymało się na małych zaczepkach, podparte jedynie na cienkiej nóżce.
— N...Nie chcę nic — mruknął w końcu, ale Yoongiemu nie umknęło jego zaczarowane spojrzenie, skupione na półce za ladą.
— To lusterko... To ze srebrną ramką — zwrócił się do ekspedientki, która bez pardonu wpatrywała się w jego wytatuowaną szyję. — Proszę mi je podać. Serdecznie — dodał, gdy ta wzdrygnęła się na dźwięk jego zachrypniętego głosu.
Chwilę później podała mu lusterko, a Jeongguk, zbyt zawstydzony, by zaprotestować, ponownie wlepił wzrok w mydła.
— To ręczna robota — wyjaśniła, wskazując na przypominające zygzaki zdobienia na ramce.
Lusterko miało kształt rombu, również stało na nóżce. Było na tyle niewielkie, że można je było postawić na szafce nocnej i zignorować, jeżeli akurat nie chciało się w nie patrzeć. Nóżka spokojnie mogła balansować też na brzegu umywalki, co Yoongi stwierdził naprędce, przywołując w myślach łazienkę Jeongguka.
— Wezmę — stwierdził, a młodszy już chciał zaprotestować, ale głos uwiązł mu w gardle.
— Jest pan pewien? Kosztuje...
— Wezmę — powtórzył się, podając jej swoją kartę kredytową.
Na debetowej nie miał prawie nic.
Kobieta chwyciła kartę obiema dłońmi, po czym przepuściła płatność przez terminal.
— W ratach czy w jednorazowej płatności?
Yoongi próbował nie dać po sobie poznać, że to pytanie zjeżyło każdy pojedynczy włos na jego ciele.
— Jednorazowo, poproszę — odparł, wymuszając w swoim głosie jakąś niepotrzebną pewność siebie.
Przecież Jeongguk, który właśnie z frustracją kopał go w łydkę, wiedział, że po utracie drugiej pracy był porządnie spłukany. Nie musiał niczego ukrywać.
— Proszę bardzo i dziękuję za zakupy. — Kobieta oddała mu kartę, po czym sprawnie zapakowała lusterko w grubą warstwę białego, woskowanego papieru.
Takie średniej wielkości zawiniątko włożyła do papierowej torby z logiem sklepiku, a Yoongi wziął ją od niej i podziękował cicho. Jeongguk podreptał za nim w kierunku wyjścia, ku któremu starszy wystrzelił jak z procy. Zdołał zatrzymać go dopiero przy przejściu między główną częścią handlową, a niewielkim Kakao Store po drugiej stronie parteru.
— P...Poczekaj, do cholery... C...Co to w ogóle było?
— Kupiłem ci prezent — odparł jak gdyby nigdy nic Yoongi. — Wesołych świąt.
— Nie prosiłem...
— Nie protestowałeś. — Yoongi uniósł ku górze jedną brew. — Zresztą widziałem, że chciałbyś jedno z tych lusterek.
— Nie czytasz mi w m...myślach. Skąd n...niby mogłeś wiedzieć?
— Czasami po prostu widzę, co myślisz. Nie czytam. To różnica — obruszył się. — Niekiedy jesteś dla mnie jak otwarta książka.
Gguk spochmurniał.
— Tak? W takim razie, co teraz myślę?
— Bazując po tym, jak entuzjastycznie kopałeś mnie po nodze, zapewne chcesz mnie udusić. Bingo? — Yoongi pochylił się ku niemu, a zapach jego perfum szturmem wdarł się do nosa Jeongguka.
Ten zmarszczył go, po czym odwrócił wzrok w stronę głównego wejścia do budynku, przez które przetoczyła się właśnie większa grupka zakupowiczów.
— Najchętniej, to w ogóle urwałbym ci łeb. Nie możesz tak o wszystkim decydować — wysyczał, a Yoongi uśmiechnął się. — Randka to wspólna inicjatywna, nie uważasz? — zapytał, gdy na powrót odwrócił wzrok w kierunku starszego.
Ten wykorzystał okazję i z uśmiechem szerszym, niż wypadało w takiej sytuacji, nachylił się jeszcze mocniej. Tembr jego głosu zmienił się drastycznie, gdy wyszeptał wprost do jego ucha:
— Nie jąkasz się, gdy się na mnie złościsz, Ggukie. To urocze.
Gguk odskoczył momentalnie, czując dreszcz przebiegający po całym jego ciele. Z początku nie wiedział, jak go zinterpretować – nie poczuł typowej dla takich sytuacji fali mdłości, ale nie było to też przyjemne uczucie. Coś jakby mieszanka przerażenia z ekscytacją, do której nie był kompletnie przyzwyczajony.
— Nie t...tak blisko — wydukał, łapiąc się prawą dłonią za swój lewy łokieć, a jego palce zacisnęły się nań tak kurczowo, że krtań Yoongiego skurczyła się dosyć podobnie na sam widok.
O nie.
Stado galopujących myśli przecwałowało przez umysł starszego, gdy zdał sobie sprawę, że zbyt bardzo popuścił własne cugle. Czuł się tak dobrze i swobodnie, że kompletnie, chociaż tylko na milisekundę, zapomniał o wszystkich granicach. Zaczął panikować.
— Przepraszam — szepnął więc, najpierw chcąc położyć dłoń na ramieniu Jeongguka, by załagodzić sytuację, ale zdrowy rozsądek na powrót przejął nad nim kontrolę, więc momentalnie się powstrzymał. — Przesadziłem. Ja...
— Wiem, nie w...wiesz, jak się z...ze mną obchodzić. J...Jestem zepsuty, to zrozumiałe — przerwał mu Gguk, po czym zabrał torbę z lusterkiem z jego dłoni. — D...Dziękuję za prezent — dodał z grzeczności. — Chodźmy już do d...domu. Okej?
— Nie jesteś zepsuty, Ggukie, to ja prze...
— Dom. O...Okej? — przerwał mu, a Yoongi przełknął ślinę, po czym skinął głową, nie mając za bardzo już niczego więcej do powiedzenia na swoje usprawiedliwienie.
* * *
Przerażony Min Yoongi stanął jak kołek pośrodku salonu, gdy Jeongguk zaszył się w łazience z otrzymanym tamtego dnia prezentem. Płaszcz rzucił na oparcie kanapy, buty skopał ze stóp niedbale i krążył po dywanie od biurka do stolika kawowego, drapiąc się po skroni. Spojrzał na swoją torbę i od razu stwierdził, że chyba nie powinien zostawać na kolejną noc. Przez całą drogę powrotną nie odzywali się z Jeonggukiem do siebie ani słowem, chociaż młodszy i tak trzymał się blisko niego, dosłownie tuląc do siebie papierową torbę z lusterkiem.
— Kurwa mać, sam nie wiem... — mruknął pod nosem, kopiąc w niewidzialną puszkę, którą wyobraził sobie w celu rozładowania negatywnych emocji.
Ta poleciała przed siebie i odbiła się od ściany. Wydała nawet dźwięk, co przeraziło Yoongiego. Puszka z wyobraźni nie powinna wydawać realnych dźwięków.
— Jeongguk? — zawołał więc, robiąc kilka długich kroków w kierunku łazienki. — Coś nie tak?
Owszem, kupił mu lusterko w dobrej wierze, ale skąd mógł mieć pewność, że Gguk znowu nie przestraszy się własnego odbicia i nie postanowi go roztrzaskać? Zaczął żałować impulsywnego zakupu; nie chodziło o to, ile kosztował, a o sam fakt, że mógł zrobić więcej krzywdy, niż przynieść pożytku. Yoongi z żalem stwierdził, że w jakichś aspektach swojego życia nadal był tylko niecierpliwym dzieciakiem.
Z sercem w gardle stanął w progu otwartej łazienki, ale nie zastał ani krwi, ani żadnych oznak roztrzęsienia. Jeongguk był tam, tak spokojny jak jasny kolor płytek, i ustawiał właśnie lusterko na krawędzi zlewu ze skupionym wyrazem twarzy. Papierowa torba oraz rozdarty, woskowany papier leżały porozrzucane na ziemi.
— Przepraszam, u...uderzyłem kantem ramki o ścianę — mruknął młodszy, zauważywszy Yoongiego kątem oka. Wytykał koniuszek języka między zębami w skupieniu, nawet nie zaszczycając go pełnym spojrzeniem. — To lusterko m...ma bardzo niekonwencjonalny kształt. I brzęczy jak blacha.
Na twarzy Yoongiego pojawił się uśmiech, który, gdyby mógł się jakoś zmaterializować, zapewne byłby miękki jak puch. Gguk chyba nie był już tak zły, jak wcześniej. Starszy poczuł się jak w siódmym niebie z myślą, że może jednak będzie mógł zostać z nim do następnego dnia. A może jeszcze chwilę dłużej.
— Czy któreś podobało ci się bardziej od tego? Możemy spróbować je wymienić — powiedział, ale Jeongguk pokręcił przecząco głową. — W sumie podjąłem tę decyzję zupełnie sam.
— Jest okej, t...to prezent. Mogłeś w...wybrać go sam. D...Dziękuję — szepnął i zaraz zmarkotniał.
Przez krótką chwilę Yoongi nie rozumiał nagłego spadku jego nastroju. W pewnym sensie wiedział, że Jeongguk mógł być na niego jeszcze podświadomie zły po krótkiej, lecz dosyć burzliwej wymianie zdań w domu handlowym. Musiał przeprosić, nawet jeśli powierzchowne zirytowanie przeszło bez echa. Z drugiej strony jednak ta nagła fala smutku zdawała się inna, niż wszystkie poprzednie.
— Coś nie tak? — Odważył się na to pytanie, odchrząkując chwilę później.
— To, ż...że chciałem lusterko... Tak bardzo było to p...po mnie widać? — wybełkotał niewyraźnie.
— Trochę. Ale czemu cię to smuci? — pił dalej Yoongi, lecz po chwili sam domyślił się odpowiedzi, gdy w końcu zauważył źródło problemu.
Lusterko, stojące na dosyć wysokiej nóżce, szklaną taflę umocowaną miało tak, iż można było dowolnie obracać ją w pionie. Jeongguk pozostawił ją w pozycji, w której odbijała ścianę, a nie to, co przed umywalką. Tak więc, gdy stanęło się przed lusterkiem, widziało się tylko jego blaszany tył, rozpraszający niewyraźnie światło w miękkie, obłe plamy.
— Ggukie... — Yoongi zrobił krok w głąb łazienki, ale Gguk spiął się na całym ciele.
— To wszystko jest b...bez sensu — zachichotał bez humoru, a starszy zmrużył powieki, bardziej z niemocy, aniżeli zdziwienia.
— Co takiego dokładnie?
— To wszystko. Nie r...robię żadnych kroków do przodu.
— Jak to nie? — zaprzeczył Yoon, robiąc kolejnego susa.
Wtedy już dzieliła go od Jeongguka naprawdę niewielka odległość. Gdyby wyciągnął rękę, mógłby objąć dłonią jego szczupłe ramię.
— Bo nie r...robię.
— Nie jąkasz się, gdy jesteś na mnie zły. To nie krok do przodu?
— N...Naprawdę znowu o tym wspominasz? — fuknął, zerkając na niego spod byka.
Głos w głowie Yoongiego kazał mu przestać i nazywał go kompletnym, skończonym idiotą, ale ten brnął dalej.
— Przecież to prawda.
— Ale to nie ma żadnego p...powiązania. Chciałem to lustro — wskazał dłonią na blaszany romb na stojaku — a teraz n...nawet nie mogę w nie s...spojrzeć. Zresztą, t...ty dałeś mi prezent, a j...ja nie dałem niczego tobie.
Kolejny, malusieńki kroczek. Yoongi poczuł miękki, łazienkowy dywanik pod stopami, na którym stał również Gguk. Dzielili razem jakąś losową przestrzeń, ale samo to wydawało się tak intymne, że chyba aż karalne.
— Nie chcę prezentów. — Starszy sięgnął dłonią w kierunku lustra, a Jeongguk napiął się jak struna. — A ty możesz spojrzeć w to lustro. Udowodnię ci.
— Przestań — szepnął. — N...Nie mogę.
— Będę tutaj z tobą — zapewnił Yoongi, palcami jakby zaczepnie napierając na dolny kąt rombu.
Lusterko zachybotało się i naparło na ścianę, zapobiegając pełnemu obrotowi ramki ze szkłem. Wydało ten sam dźwięk, który wcześniej przeraził Yoongiego. Ten uśmiechnął się, przesuwając nóżkę nieco bardziej ku sobie.
— Powiedziałem przestań — zaprotestował Jeongguk, łapiąc go mocno za ramię.
— Wyobraź sobie, co możesz w tym lustrze zobaczyć. Na sam początek. To cię uspokoi — zaproponował Yoongi, obracając taflę odpowiednią stroną.
Jednocześnie momentalnie ustawił się tak, że stał przodem do Jeongguka i zasłaniał mu dostęp do własnego odbicia swoimi szerokimi plecami.
— Siebie — odpowiedział niemalże od razu młodszy, a jego oddech przyśpieszył.
Dopiero wtedy zarejestrował, jak blisko niego stał Yoongi i jak bardzo to na niego oddziaływało. Bał się, jednocześnie mając wrażenie, że coś go dogadania. Coś, co wyciągało do niego łapska i chciało wziąć go w swoje masywne ramiona. Zacisnął powieki.
Wyobrażał sobie, że siedzi przy butelce piwa, skroplonej wodą, wyciągniętej prosto z lodówki. Zdrapuje z niej etykietę zbyt krótkim paznokciem, a potem pozbywa się resztek przyklejonego do niej papieru. Tak radził sobie ze stresem jeszcze za czasów wypadów towarzyskich z innymi prawnikami z kancelarii byłego teścia. Jego serce uspokajało się z każdym, kolejnym kawałkiem kolorowej etykiety, który wylądował na stole.
Myślenie o tym jednak wcale nie pomogło.
— Co to znaczy siebie? — zapytał Yoongi, opierając się dłońmi o krawędź umywalki.
Jego ciało przybrało pozę, której Gguk nigdy wcześniej nie widział. Jego koszulka opięła się, kolczyki w sutkach uwydatniły, a prawnik zdał sobie sprawę, że był to jeden z najprzyjemniejszych widoków, jakich miał okazję doświadczyć. Yoongi przypominał siebie sprzed lat, a jednocześnie był kimś zupełnie innym. W obu przypadkach niesamowitym, nierealnym. Cierpliwym i dobrym.
Jeongguk z kolei sam już nie wiedział, kim był. Może dlatego stwierdzenie, że inny mężczyzna mógł być piękny, przyszło mu łatwiej, niż kiedykolwiek wcześniej.
Ale on sam? Spuścił wzrok na swoje dłonie, które drgały nieregularnie.
— Coś obrzydliwego — szepnął, a Yoongi otworzył szeroko oczy.
— Możesz powtórzyć?
— Powiedziałem, że jestem obrzydliwy. W lustrze zobaczę tylko coś obrzydliwego — wyjaśnił bez zająknięcia, a każde z wypowiedzianych przez niego słów było ostre jak brzytwa. — To wszystko... Jestem dla ciebie ciężarem. Nie powinniśmy się już więcej widywać.
Usłyszawszy to, Yoongi stał się na krótką chwilę postacią z kreskówki, płaską i bez kształtu, która zaraz miała zginąć pod ogromnym ciężarem spadającego znikąd fortepianu. Struny zaplączą mu się na zmiażdżonej głowie, wydając kakofoniczne dźwięki. On sam ryknie z bólu, a nikt go nie usłyszy. I to powinno go zniechęcić.
Ale on postanowił brnąć w krzyk, rozcinając usta na strunach. Zaryzykować.
— Spójrz na siebie — wychrypiał, robiąc szybki manewr i stając za skołowanym Jeonggukiem.
Unieruchomił go, łapiąc go za łokcie. Wiedział, że sprawia mu tym psychiczny ból, ale nie mógł pozwolić, by ten jeszcze chwilę dłużej brodził we własnych złudzeniach.
— Yoongi, puść mnie... — Jeongguk szarpnął się, ale Yoongi przejechał dłonią wzdłuż jego ramienia, pozwalając sobie na to, by pokrzepiająco ścisnąć je, a potem przenieść dłoń w okolice jego szyi.
Skóra Jeongguka stwardniała niczym lód, ale zaraz potem rozeszło się po niej nieznane mu wcześniej ciepło, gdy Yoongi pogłaskał palcami linię jego szczęki, nakierowując jego twarz w kierunku niewielkiego lusterka. Młodszy czuł się tak, jakby całe jego ciało wracało do życia po długim, bolesnym odrętwieniu.
Jego twarz ledwie mieściła się w lustrzanym rombie – podbródek prawie że stykał się z jego dolnym kątem, a rozczapierzone włosy wystawały poza jego krawędzie, znikając w alternatywnej nicości. Zobaczył łzę na swoim policzku.
— Powiedzieć ci, kogo ja widzę? — zapytał go cicho Yoongi, a jego głos wpadł wprost do ucha Gguka, przyprawiając go o dreszcz.
Jego ciało stało się wiotkie jak źdźbło trawy. Starszy wyczuł to, bo wolną ręką objął go śmiało w talii.
— K...Kogo? — zapytał, patrząc w swoje własne oczy.
Tak długo nie miał sposobności, by bezpośrednio się sobie przyjrzeć, że zupełnie nie poznawał mężczyzny w odbiciu. Bił się z własnym spojrzeniem i nawet nie zarejestrował, że Yoon wcale nie trzymał go tak mocno; mógł z łatwością wyrwać się z jego uścisku, jeżeli tylko chciał. Mimo to jednak trwał tak w tej samej pozycji, jakby licząc na oświecenie.
Połykał wzrokiem dwa wielkie wory pod oczami, wychudzone policzki, bladą jak pergamin skórę oraz usta, które wydawały się nieme. Nie czuł tego, jak były spierzchnięte, ale dopiero w lustrze dostrzegł ich brzydotę. Uniósł dłoń ku swojej własnej twarzy, przejeżdżając opuszkami palców po chropowatym naskórku. Wyglądał tak, jakby nie mówił nic od wieków. Jakby w lustrze był ktoś, kto zupełnie nie istniał, kto tylko czekał, aż skrzyżuje z kimś wzrok, by zdjąć z siebie klątwę.
Obraz przed jego oczami zadygotał. Nie wiedział, czy to lusterko zaraz się wywróci, czy to on traci siły. Wtedy właśnie zwrócił uwagę na fragment szyi Yoongiego, który skrywał się za wybiedzoną postacią w odbiciu. Kolorowy tatuaż raził swoją intensywnością, kontrastując z szarym, przykrym obrazem zniszczonego człowieka, a jednocześnie zdawał się pasować do niego idealnie. To z początku wydawało się Jeonggukowi śmieszne, ale chwilę później przeszedł go elektryzujący dreszcz.
— Kogo widzisz? — zapytał Yoongiego raz jeszcze, a Jeongguk w lustrze uniósł lewą dłoń, palcami na oślep dotykając kolorowej szyi tuż za sobą.
Była miękka i ciepła. Poczuł falę gorąca. Dlaczego on, Jeongguk z łazienki, czuł pod palcami to, czego dotykał Jeongguk z lustra?
Prawnik zachwiał się, a Yoongi przytulił go jeszcze mocniej. Dłoń Jeongguka z lustra pozostała w tej samej pozycji, nieustannie w kontakcie z wytatuowaną, bijąca gorącem skórą.
— Nas — odparł Yoon i zatopił nos w jego włosach. — Ciebie i mnie. Przytulonych. Czy to nie miłe? — zapytał cicho.
— Ten ktoś w lustrze to nie ja... Nie ja... — zaprotestował Jeongguk, chociaż pulsujący rytm cudzego serca pod jego palcami nie pozostawiał żadnych złudzeń.
Prawnik chciał się obrócić, ale gdy tylko spróbował, spuścił z oczu mężczyznę z odbicia. Coś rozpadło się w jego czasoprzestrzeni na kawałki z momentem, gdy zerwał z nim kontakt wzrokowy.
Lustro pękło, ale pozostało całe. Spojrzał w nie raz jeszcze. Kolejna łza na policzku, na ustach nieco wilgoci. Dłoń Yoongiego, która znowu lawirowała w okolicach jego twarzy.
To naprawdę był on.
— Jeongguk, słuchasz mnie? — Yoongi szepnął wprost do jego ucha, a ten kiwnął głową.
Jeongguk w lustrze zrobił to samo.
— Uśmiechniesz się dla mnie? — zapytał, zaczepnie przejeżdżając kciukiem po jego podbródku. — Tyle mi wystarczy.
Więc uśmiechnął się. I coś, co dotychczas było obrzydliwe, w akompaniamencie barwnej skóry i ciepła pod palcami, stało się znośne. Ładne. Uspokajające. W przeciągu nanosekundy stało się częścią całości, która dotychczas odpychała wszystko, co chciało się do niej przyłączyć. Byłą żonę, pracę, nawrócenie.
A Yoongi był wodą w naczyniu Jeongguka. Pasował do jego kształtu, zmieniał się wraz z nim. Nieznane uczucie, które tak niespodziewanie zawładnęło sercem mężczyzny, momentalnie okazało się niezbędne do życia.
— Nie chcę, ż...żebyś kiedykolwiek znikał z m...mojego lustra — wyznał z przerażeniem, po raz kolejny odrywając wzrok od własnego odbicia, co, ku własnemu zaskoczeniu, zrobił dosyć niechętnie. Jego spojrzenie skrzyżowało się z tym Yoongiego, który był tak blisko niego, że chyba bliżej już się nie dało. — Obiecaj mi, że nie znikniesz. P...Przysięgnij. Inaczej nie będę w stanie... N...Nie dam rady w nie patrzeć. Bez ciebie to nie ja.
Yoongi obrócił młodszego tak, by dobrze widzieć jego twarz, upstrzoną łzami i rumieńcem, który pojawił się na niej bez ostrzeżenia. Jego palce zacisnęły się na talii Jeongguka tak mocno, że bał się, iż pozostawi tam po sobie małe siniaki.
Zastanawiał się, w jakim wymiarze znajdowała się ich dwójka. Czy byli znowu nad strumieniem w Igok, czy może w mieszkaniu na wysokim piętrze. Czy wszechobecny chłód był rześkim, porannym wiatrem, czy może bił od łazienkowych płytek.
— Nigdzie się nie wybieram — wyszeptał, i gdyby miał wtedy w dłoni wyłowiony z zimnego strumyka kamień, przyłożyłby go do rozgrzanego policzka Jeongguka. Trzymałby go tam jak najlepsze z lekarstw, długo i z czcią. — Wierzysz mi?
Jeongguk pociągnął nosem, po czym zaszlochał. Trzymał ten płacz w sobie od ponad dekady. Wydawał z siebie brzydkie, jękliwe dźwięki, jednocześnie uderzając Yoongiego pięścią w pierś.
— W takim razie d...dlaczego zostawiłeś mnie wtedy? — wykrzyczał, miarowo wymierzając mu kolejne ciosy. — Każdej n...nocy, w moich s...snach... Czekałem na ciebie. Dlaczego m...mnie nie uratowałeś?! Dlaczego w...wszyscy mnie zostawili?! — darł się wniebogłosy, a Yoongi poczuł, że zaraz sam wybuchnie szlochem.
— Ggukie...
— Tak bardzo cię k...kochałem! — Spojrzał na niego z wyrzutem, a jego przekrwione oczy przyprawiły Yoongiego o dreszcz. — Dlaczego n...nikt nie powiedział mi, ż...że nie jestem zepsuty? Dlaczego nie... Obiecałeś być d...dla mnie! Dlaczego mnie okłamałeś?! — Pretensje, które Jeongguk miał wtedy do niego, wydawały się niedorzeczne.
Zakrawały na absurd, a mimo to Yoongi nie pozwolił sobie na to, by się ich wyprzeć. Przyjmował każdą z nich z pokorą.
— Przepraszam cię, Ggukie. — To powiedziawszy, przytulił go do siebie, bojąc się, że ciągłe wymierzanie kolejnych ciosów może go wykończyć.
Pięści Gguka zamarły, przytknięte do piersi Yoongiego. Serce starszego biło w rytm dotychczasowych uderzeń, jakby spodziewało się następnego.
— Zostawiłeś mnie — warknął wściekle Jeongguk, ale wbrew panującym nad nim emocjom, zatonął w ramionach Yoona, pozwalając mu kołysać się na boki.
— Zostawiłem. Przepraszam.
— Jak mogłeś — pisnął, a starszy nie wiedział, co odpowiedzieć.
Mógł go zostawić. Mógł i to zrobił. Poddał się, pomimo obietnic. Nie gmerał, nie próbował dotrzeć do Gguka wtedy, piętnaście lat wcześniej, gdy ten najbardziej go potrzebował. Yoongi był przekonany, że konsekwencje swojego braku zacięcia będzie odczuwał zapewne do końca życia. Nie ważne, że był tylko głupim dzieciakiem. Koniec końców, zostawił Jeongguka samemu sobie. Ot, tak. Jak tchórz. To dorosły on mierzył się z decyzjami dziecka. W życiu nigdy nie było na odwrót. Młody wiek nie mógł więc być żadnym usprawiedliwieniem, szczególnie gdy owoce swoich błędów zbierał po latach. Już zawsze będzie więźniem bezsilności, na którą nawet nie miał wpływu.
— Przepraszam. — Pokręcił głową, a gdy zerknął ukradkiem w lustro, przed oczami mignął mu ten cholerny dzieciak, któremu zawdzięczał swoją niemoc.
Ten sam, który w wakacje wyjadał soczyste persymony, a w soboty sprzątał dom po swoim zapitym, śmierdzącym ojcu. Ten sam on, który kochał i nadal kocha. I tylko żałośnie tyle mógł zaoferować.
Jego palce same powędrowały do podbródka Jeongguka, a oczy zaszły mleczną mgłą, gdy ten już układał usta, by raz jeszcze wyrzucić z siebie coś, czego zapewne nawet nie miał na myśli.
— Pocałuję cię, Jeongguk — oznajmił krótko Yoongi, poddając się swojej prymitywności. — Przepraszam. Za wszystko... I za to też.
I zrobił tak, jak powiedział. Przycisnął swoje wargi do warg mężczyzny, licząc na to, że to cokolwiek zmieni. Że jego uczucia zostaną w ten sposób przekazane, że powędrują wprost do jego gardła i wypełnią płuca niczym oddech; że chociaż to będzie coś znaczyć.
Przygotował się na to, że Jeongguk go odepchnie. Poczuł nawet jeszcze kilka uderzeń pięściami w pierś, ale i tak, uparcie, wcale się nie odsunął. Nie poruszał wargami, nie pogłębiał pocałunku. Przez chwilę nawet wydawało mu się, że Gguk próbuje coś powiedzieć, ale zaraz się poddał. Dłonie, które dotychczas zadawały ciosy, opuścił wzdłuż ciała.
Wtedy też Yoongi odsunął się na kilka centymetrów. Spojrzał Jeonggukowi w oczy, czekając na to, co nieuniknione. Na cios w szczękę, wymioty. Cokolwiek. Był gotów przyjąć wszystko, załagodzić wszystko. A potem usunąć się w cień. Tego kroku nie mógł już cofnąć. Nie chciał go cofać.
— T...Tylko tyle... Tylko tyle masz do zaoferowania? — zapytał Gguk, zbijając Yoongiego z pantałyku. — Nie r...rób sobie ze mnie żartów.
— Słucham? — szepnął, wciąż oszołomiony ciepłem chropowatych, spierzchniętych ust młodszego.
Były słone. Niebiańsko słone. Zupełnie takie jak te, o których śnił.
— Ja... — W oczach Jeongguka dało się dostrzec zawahanie. Trząsł się, co Yoongi bardzo wyraźnie odczuwał, wciąż go trzymając. — P...Pocałuj mnie tak, jak... Jak innych mężczyzn.
— Ggukie...
— Nie chcę być z...zepsuty — dodał półszeptem, odruchowo zaczynając rozdrapywać skórki przy prawym kciuku. — Pocałuj mnie jakbym n...nie był. Oszukaj mnie. A...Ale nie traktuj mnie tak, jakbym n...nie był normalny.
Tama wezbrała, przelała się. Woda najpierw zaczęła spływać po betonowym, kolosalnym zabudowaniu, pozostawiając po sobie ciemne zacieki, by potem naprzeć na nie z taką siłą, że pękło, zatapiając wszystko dookoła, razem ze zdrowym rozsądkiem Yoongiego.
Nie wiedział kiedy pochwycił policzki Jeongguka w dłonie, a kciukiem odchylił jego dolną wargę. Pocałował go łapczywie, językiem torując sobie drogę do wnętrza jego ust, a pożądanie przejęło nad nim kontrolę. Spragniony spijał ze źródła, a wargi Gguka, chociaż współgrały z nim naprawdę nieudolnie, smakowały nowym życiem. Świeżym, niepewnym, niestabilnym. Takim, jakie powinno być.
Błogosławieństwem jego pustyni. Gliną w jego dłoniach. W ich dłoniach.
Gdy plecy Jeongguka naparły na umywalkę, lusterko spadło na ziemię. Nie zbiło się, jedynie jedna z kanciastych krawędzi odgięła się z deka. Z perspektywy czasu, dodało mu to tylko uroku.
— Nie mogę oddychać — wydyszał Jeongguk, gdy Yoongi odsunął się od niego na chwilę, by samemu zaczerpnąć powietrza.
Stróżka śliny zawisła między nimi, będąc niepozornym dowodem tego, iż istotą ich zbliżenia było łaknienie tak nieposkromione, że upajali się wszystkim, czym można było się upoić. Nie było już żadnych barier.
— Oddychaj. — Yoongi pokręcił głową. — Żyj, rozumiesz? — Przytknął czoło do jego czoła. — A ja będę żył razem z tobą. I zrobię dla ciebie wszystko. Tylko mi wybacz... Błagam.
Jeongguk zapłakał wtedy tamtego wieczora już po raz ostatni. Drgał jedynie w ramionach Yoongiego, gdy ten potem całował go raz po raz przez długi czas, między każdym muśnięciem warg szepcząc: nie jesteś obrzydliwy, Ggukie.
Jesteś najpiękniejszy na świecie.
— Najpiękniejszy...? — odpowiadał niczym echo, zaraz potem znowu nie będąc człowiekiem, a słodkim jak persymona pocałunkiem.
Przysięgam zjeść swoje słońce.
Zamknięty między oddechem swoim a Yoongiego zrozumiał, że w całym tym bólu, strachu i powlekanym traumą cierpieniu, chyba nadal go kochał. Nigdy nie przestał. Jak mógłby? Jeongguk w lustrze czekał latami na to, by wrócić do żywych. Jeongguk lustrze znał prawdę i tylko on wiedział, co było faktem, a co fikcją. Co było nim i co było życiem. Należała mu się miłość, której nigdy nie porzucił. Miał do niej prawo i to prawo, najwidoczniej, skutecznie sobie uzurpował.
Ale czy to wszystko miało jakiekolwiek znaczenie? Wymiotujący do zlewu, płaczący na progu w śnieżycy, z blizną na dłoni, molami i ich larwami w brzuchu, ze strachem i wieczną niepewnością. Ze wszystkim tym, co czyniło go wadliwym. Uśmiechnięty i markotny, spokojny i rzucający się na niego z pięściami. Dla Yoongiego Gguk był najpiękniejszy, nawet poza szklaną taflą. Nie znający smaku niewoli; nigdy niezamknięty w lustrze.
Był po prostu Jeongguk, który robi wszystko, co może. I to wystarczało.
* Koreańska zupa jedzona w urodziny bądź po porodzie
** Kobiety zajmujące się nurkowaniem na wyspie Jeju
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top