Rozdział 28
Kuchnia wręcz kipiała tym charakterystycznym, delikatnym zapachem skrobi, który wypełnił usta Jeongguka niczym łyżka pełna białego, świeżo ugotowanego ryżu. Mlasnął, po raz pierwszy od dawna czując głód zaraz po przebudzeniu. Obrócił się na brzuch, chcąc zagłuszyć ciche pomruki, przy czym jego żebra wbiły się nieprzyjemnie w futon, a policzek utonął w miękkiej poduszce. Chłód niewyleżanej poszewki objął jego twarz, przypominając niepewny manewr czyjejś czułej dłoni, która nawiedzała go we śnie.
— Która godzina? — mruknął sam do siebie, na siłę wyciągając zdrętwiałe nogi. Jęknął też przy tym pod nosem, czując pojedyncze trzaski przytulonych do siebie kręgów kręgosłupa. Pomyślał wtedy mimochodem, że zaczyna się na poważnie starzeć.
Yoongi, który właśnie otworzył ryżowar i nakładał kleiste ziarna do miseczek, omiótł młodszego wzrokiem sponad kuchennej wyspy. Szczupłe ciało w zbyt dużej pidżamie, wygięte niczym struna, przypominało mu Pana Skarpetę. Ledwie powstrzymał się od podejścia do Gguka i pogłaskania go po głowie w nadziei, iż nastroszy przy tym swoje uszy.
— Dochodzi dziewiąta — powiedział cicho, stwierdziwszy po chwili milczenia, że był przecież jedynym, który mógł odpowiedzieć wtedy na to pytanie. — Wesołych świąt, Ggukie.
— Wesołych świ... — urwał wpół zdania, po czym uniósł głowę i z trudem zadarł podbródek tak, by móc spojrzeć na mężczyznę, z którym właśnie rozmawiał.
Yoongi stał w kuchni, ubrany w koszulkę do spania oraz czarne bokserki, ciasno przylegające do ciała u zwieńczenia jego smukłych ud. Włosy miał rozpuszczone, zaczesane do tyłu i wetknięte za uszy, a w dłoniach trzymał miseczkę z ryżem oraz plastikową szpatułkę. Odkryta skóra mężczyzny skrzyła się, spowita światłem kuchennej lampy, wybijając całą gamę kolorów jego tatuaży tak mocno, że aż wydawało się to nachalne.
Kaprysy wszechświata nigdy wcześniej mu na to nie pozwoliły, więc dopiero wtedy Gguk po raz pierwszy przyjrzał się tym wzorom, które zdobiły nogi Yoongiego. Oba kolana wytatuowane miał w tradycyjne dancheong na planie nieregularnego rombu, podobne do tego oplatającego jego szyję oraz prawą rękę. Na obu udach dumnie prezentowały się też symetryczne, czarno-białe czaple w stojących pozach, obrzucające się wzajemnie spojrzeniami. Łydki z kolei miał już zupełnie nagie, nie licząc ciemnych, cienkich włosków, które dodawały mu męskości. Jeongguk od razu poczuł się dziwacznie, ponieważ sam, jeżeli tylko czuł się na siłach, raczej golił swoje nogi. Robił to od lat dlatego, żeby nienawidzić siebie i swoje męskie ciało troszkę mniej.
Zaczął się zastanawiać, czy Yoongi czuł zeszłej nocy szorstki, odrastający już po ostatnim goleniu meszek na jego łydkach. Odwrócił wzrok i wbił go w kanapę, momentalnie przygnębiony faktem, iż wszystko przypominało mu, że był... inny. Po prostu inny.
— Wszystko okej? — Yoongi odstawił miseczkę na kuchenny blat, a szpatułką cisnął niedelikatnie do miski w ryżowarze.
Czuł wzrok Jeongguka na swoim ciele. Analizował każdy jego ruch i zachodził w głowę, czy ten przypomniał sobie właśnie cały wczorajszy wieczór i czy nie zaczął wszystkiego żałować. Oczami wyobraźni widział już, jak Gguk odbija się dłońmi od futonu i biegnie do łazienki, by zwymiotować. Przecież miał go za obrzydliwego, nigdy tego nie ukrywał.
Paralelnie, w uszach Yoongiego dzwoniła wyszeptana poprzedniego dnia obietnica, a z tyłu głowy zalęgła się nadzieja, że tym razem będzie inaczej. Na skórze na nowo zmaterializował się dotyk ciała, które trzymał w objęciach całą noc, a jego usta ściągnęły się mimowolnie tak, jakby znowu leżał milimetry od Jeongguka; na tyle blisko, że, gdyby naszła go taka ochota, mógłby swobodnie całować jego szyję. Żałował, że obudziła się w nim pokusa, by wstać i zrobić świąteczne śniadanie. Gdyby się jej nie poddał, to chociaż dłużej trzymałby Gguka przy sobie. Co więcej, na pewno nie odpuściłby sobie krótkich, desperackich muśnięć, którymi obsypałby okolice jego Jabłka Adama, wędrując aż ku linii szczęki, by chytrze zatrzymać się na pełnych, chociaż przesuszonych po całej nocy ustach.
Yoongi nie wypierał się własnej prostoty – pragnął być jak najbliżej mężczyzny, którego kochał. I jeżeli nie było dla niego innej drogi, niż albo skoczyć w otchłań na zatracenie, albo do końca życia dreptać na krawędzi, zadowalając się jedynie ułudą bliskości, to, przynajmniej w swojej głowie, był gotów na skok.
Gguk jednak ani nie uciekł z salonu, by zwymiotować, ani nie zrobił niczego, co mogłoby sugerować, iż miał taki zamiar. Trwał w tej samej pozycji, bardziej zdezorientowany niż cokolwiek innego.
— Wszystko d...dobrze — szepnął w końcu, podpierając się na wyprostowanych rękach i siadając na własnych łydkach. Przypominał Yoongiemu nimfę wodną, która właśnie wyłoniła się spośród zroszonej trawy, gdzie urządziła sobie drzemkę. — Z...Zrobiłem wczoraj coś g...głupiego. P...Przepraszam.
— Nic głupszego niż to, co robiliśmy piętnaście lat temu — wyszeptał Yoongi, na tyle ściszając głos, by poczuć się lepiej z własnymi słowami, a jednocześnie mając pewność, że Gguk go usłyszy.
— M...Może — odparł młodszy, rozchylając wargi. — Muszę wziąć l...leki — dodał, mówiąc jakby sam do siebie.
Niezdarnie podniósł się do pionu i stanął na futonie, podkulając palce u stóp. Dał sobie moment, zanim podszedł do aneksu kuchennego i wyminął Yoongiego, zdeterminowany, aby jak najszybciej zażyć tabletkę z przezroczystej, pomarańczowej fiolki. W tamtym momencie całe światło w mieszkaniu skupiło się na kolorowym kawałku plastiku, rażąc go po oczach.
— Jeongguk. — Usłyszał za sobą i poczuł delikatny ucisk na prawym nadgarstku, którym już miał sięgać w kierunku świecącego punktu. — Najpierw śniadanie. Nie możesz brać tabletek na pusty żołądek, zaszkodzisz sobie.
— Muszę — wycharczał, po czym odchrząknął z wielkim rumieńcem na twarzy.
Nie wiedział, jak pozbyć się uczucia, które powoli przejmowało kontrolę nad jego ciałem. Przypominało to samo rozgorączkowanie, które czuł po tym, jak zatelefonował do Yoongiego po raz pierwszy. Wtedy chciał więcej, a teraz... Teraz miał wrażenie, iż łaknął wszystkiego na raz. Ciepło nocy spędzonej w objęciach Yoona nie opuszczało jego pleców, a jego nogom brakowało ucisku cudzych łydek, które trzymały je w mocnym, aczkolwiek wciąż czułym splocie. Jednocześnie bał się i miał ochotę krzyczeć, a z drugiej strony całe jego jestestwo dopominało się chóralnie, żeby Yoongi faktycznie go nie puszczał.
Ten jednak poluzował uścisk na szczupłym nadgarstku młodszego, a napięta ręka Gguka wystrzeliła do przodu, wywracając puste fiolki, które nadal trzymał w kuchni, oraz tę pełną, na której jeszcze chwilę temu był tak skupiony. Poczuł falę zażenowania, zalewającą go od stóp do głów. Chwycił opakowanie Zoloftu, powstrzymując je od stoczenia się na podłogę, tym samym przypadkiem szturchając Yoongiego łokciem pod żebrem.
Ręce Jeongguka drżały, a że był niezmiernie skupiony na jednoczesnym uciszaniu własnych myśli i odkręcaniu grzechoczącej od tabletek fiolki, nie zwrócił uwagi na to, iż klatka piersiowa Yoona przybliża się stopniowo do jego pleców. Dłonie starszego przesunęły się niemalże z błogosławieństwem po jego łokciach i przedramionach, próbując zahamować dygotanie. Gguk zdał sobie sprawę z tego, jak blisko niego jest Yoongi dopiero wtedy, gdy gorący oddech owiał jego prawe ucho.
— Najpierw śniadanie... Proszę. Żebyś potem nie czuł się źle. — To powiedziawszy, Yoongi otoczył swoimi dłońmi dłonie Jeongguka, próbując go uspokoić.
Kciukami głaskał jego skórę, a jego rozpuszczone włosy łaskotały policzek młodszego. Ten zaś wlepiał wzrok w pomarańczowe opakowanie w swojej lewej dłoni, które chwilę później odstawił na blat. Ciche stuknięcie plastikowego denka o twardą powierzchnię wypełniło ciszę w mieszkaniu.
— Yoongi, ja muszę w...wziąć te leki. Ź...Źle się czuję.
— Okej. Dobrze, w porządku... Przejdziemy przez to razem. — Yoongi cofnął swoje dłonie i sprytnie wsunął je pomiędzy przedramiona a boki Jeongguka, ciągle stojąc za nim. Zerkając sponad jego ramienia chwycił fiolkę w dłoń i odkręcił ją bez trudu, po czym wyciągnął ze środka jedną tabletkę. — Ale nie możesz ode mnie uciekać. Przysięgnij, że już nigdy ode mnie nie uciekniesz. Musisz mi to obiecać.
— Nie m...możesz tego ode mnie w...wymagać, Yoon. To b...bezwstydny szantaż — odparł Jeongguk. Starał się brzmieć na opanowanego, ale był oszołomiony; nie całą sytuacją, a słowami, które właśnie padły z ust Yoona.
Przejdziemy przez to razem.
— Miałem na myśli... Ja... — zaczął Yoongi, wyraźnie spięty, ale nie dokończył.
Zamiast tego podał tabletkę Jeonggukowi, a ten ścisnął ją w dłoni. Starszy odsunął się na prawie metr, chcąc dać mu przestrzeń. Chłód przylgnął do jego ciała zaraz potem, złowieszczy i wręcz perfidny. Yoongi wiedział, że przekroczył granicę, czym najprawdopodobniej zepsuł to, na co tak długo od dawna pracował. Całe zaufanie, które zdołał wzbudzić w Jeongguku pokruszyło się niczym wapno między palcami.
Coś zadęło w jego uszach, a dźwięk ten przypominał wiatr szumiący nad przepaścią, wzbijający się ponad potężnym urwiskiem ze wściekłym świstem. Yoongi spiął się na całym ciele, zupełnie pewien, że powinien szykować się do nieuniknionego skoku.
Kim on tak właściwie się stał? Traktował cudzą ufność jak towar, który mógł mieć albo nie mieć. Z przerażeniem przyznał przed samym sobą, że gdyby mógł, to nawet i by ją kupił, na wagę czy na sztuki. Sprawa była przesądzona – teraz mógł tylko rzucić się w dół, skoro i tak już kompletnie się stoczył.
— Nie możesz t...tego ode mnie wymagać, bo sam m...muszę... — wycharczał Jeongguk, zaciskając pięść coraz mocniej na jednej, pojedynczej tabletce. — Ja naprawdę p...próbuję, Yoongi. N...Naprawdę — skwitował, po czym nagle osunął się w dół, trzęsąc się i chowając twarz w dłoniach.
Jego ręce obiły się o krawędź blatu, a ciało skuliło pod szafką, gdy kolanami uderzył dosyć miękko o podłogę. Tabletka Zoloftu upadła na ziemię tuż obok stopy Jeongguka, a jego czoło oparło o drewniane drzwiczki. Płakał. Płakał naprawdę głośno i dopiero ten płacz pomógł Yoongiemu się ocknąć.
Starał się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, dlatego też niepewnie przykucnął tuż za Ggukiem, wyciągając ku niemu dłoń. Jego palce od razu zadrżały ostrzegawczo tak, jakby przeszedł przez nie elektryczny impuls, co zmusiło go do przyciśnięcia dłoni do piersi. Miał wrażenie, że poparzył się powietrzem, które otaczało Jeongguka.
— Przepraszam, Ggukie. Przepraszam, że dotknąłem cię bez ostrzeżenia — wydukał, chwilę później opadając na swoje łydki. — Nie powinienem był też mówić ci... Wiesz, że bardzo się cieszę, że bierzesz leki, prawda? — Plątał się we własnych słowach. — Po prostu chciałem, żebyś najpierw zjadł śniadanie... To takie głupie, cholera. Nie powinienem był, teraz to widzę. Zaraz wyciągnę ci z fiolki drugą tabletkę i weźmiesz ją tak, jak zechcesz? Okej? Nie płacz, proszę cię... — dodał bezsilnie na koniec.
Jeongguk opuścił ręce wzdłuż tułowia, po czym bardzo niezgrabnie wykonał krótki manewr, przy którym jego kończyny poruszały się boleśnie powoli, jakby sam nie był do końca świadom, że należą do niego. Gdy w końcu jednak usadowił się bokiem do Yoongiego, opierając się prawą skronią o szafkę, przyciągnął kolana do piersi i objął je rękoma. Był cały zapłakany i zasmarkany, ale w tamtym momencie jakoś nic nie obchodziło go mniej, niż jego niekoniecznie przyjemna w odbiorze aparycja. Patrzył Yoonowi prosto w oczy, a jego czerwone od nadmiaru emocji wargi były tylko z lekka rozchylone, pozwalając mu na nabieranie przez usta płytkich, krótkich oddechów.
— Naprawdę c...chcesz przejść przez to r...razem? — zapytał, a Yoongi zamrugał kilkakrotnie oczami.
Nie takiego pytania się spodziewał.
— Tak — odpowiedział jednak bez zastanowienia.
Nie obchodziło go, jak trudno będzie, ani jak długo to zajmie. Był pewien, iż, nie ważne co, zdecydowanie się na to pisał i nie liczyło się nic innego. Poświęcił już dla Jeongguka tyle, że nie ostały się żadne granice, a horyzont stał się bezkresny.
— N...Nie widzisz, jakim j...jestem wrakiem? Chcę w...wydobrzeć. Ale do cz...czego ja tak właściwie dążę, Yoongi? — zapytał, ale nawet nie czekał na odpowiedź. — Do b...bycia kim? D...Do czego ma to wszystko p...prowadzić?
— Ggukie...
— T...Tu nie chodzi o to, ż...że dotknąłeś m...mnie bez ostrzeżenia — sprostował, zachłystując się powietrzem. Potrzebował po tym chwili, żeby znowu się odezwać. — Ja c...c...chcę, ż...żebyś mnie dotykał. N...Nie przyszedłem do ciebie w...w nocy bez przyczyny, ja... — Zacisnął powieki, spod których wyciekło naprawdę sporo łez.
Yoongiego niesamowicie bolał taki widok. Rozdzierające od środka uczucie bezsilności totalnie zagłuszało radość, która impulsywnie rozbudziła się w nim, gdy usłyszał, że Jeongguk chciał jego dotyku. Mimo to, wyraz jego twarzy pozostał niewzruszony, ale wciąż empatyczny i przystępny. Mężczyzna czuł wtedy jakieś nieziemskie opanowanie, jakby siła wyższa dawała mu okazję, by być dla Gguka tym, czego ten potrzebował; prawdziwym, solidnym oparciem.
— Mamy czas — zapewnił go, pozwalając sobie na to, by odrobinę się do niego przysunąć.
— A j...ja mam wrażenie, że k...krążymy w kółko — odparł. — I t...tak to już ze mną b...będzie, Yoongi. Będę p...pragnął twojego dotyku, bo jestem... J...Jestem gejem? A ty to po prostu ty. — Po tych słowach otworzył oczy, lawirując lewą dłonią po podłodze, jakby szukał tabletki, którą chwilę temu upuścił. — A jednocześnie b...będę siebie za t...to nienawidził. Bo to... Bo to w...wszystko tak bardzo m...mnie bolało. Jak mam nie m...myśleć, że to o...obrzydliwe, skoro z...zrobili mi przez to taką k...krzywdę? — jęknął, po czym pokręcił głową i schował twarz między kolana. – Takich rz...rzeczy nie robi się o...ot tak... Czyż nie?
Chyba nigdy nie był z nikim tak szczery. Nawet przed samym sobą jeszcze nie przyznał, że mógłby znowu pragnąć dotyku Yoongiego – ani w przerażającym napadzie pożądania w jego sypialni w Igok, ani w alkoholowym amoku w motelu w Pyeongchangu, ani też poprzedniego dnia w łazience podczas kąpieli czy w nocy, w jego objęciach, w których odpłynął w kojący, spokojny sen. Dotychczas brał wszystko bezpośrednio, bez głębszej analizy, chyba chcąc się w ten sposób przed czymś ochronić.
Wydawało mu się, że najtrudniejsza część terapii już za nim. Wtedy jednak, rozsypany na kawałeczki na podłodze w kuchni, tracąc panowanie nad sobą przez głupią decyzję o zjedzeniu czy niezjedzeniu śniadania zrozumiał, iż bardzo się mylił.
— Ja to po prostu ja... A ty też jesteś po prostu sobą — zauważył cicho Yoongi, zamykając jego rozedrganą dłoń w swojej. — I przejdziemy przez to razem. Tak, jak już ci obiecałem.
Gguk podkulił palce, a jego knykcie naparły na wnętrze dłoni Yoongiego. Ten z początku odebrał to jako wyraz niechęci, toteż próbował na powrót się odsunąć. Jeongguk wyczuł jego intencje i momentalnie podniósł głowę, patrząc na niego z błaganiem wypisanym na twarzy. Yoongi, spętany jego spojrzeniem, pozostawił dłoń w tym samym miejscu.
— Ja... — zaczął Gguk, błądząc wzrokiem po podłodze. Niemalże czuł, jak szybko pulsuje krew Yoongiego, gdy ten trzymał jego dłoń. — W m...mojej głowie to w...wszystko jest obrzydliwe, a j...jednocześnie... Przeraża m...mnie fakt, że mógłbyś się m...mnie brzydzić. Nie mogę b...być normalny.
— Nigdy bym się ciebie nie brzydził — zapewnił Yoongi. — A ty nie jesteś nienormalny. Po prostu... Ktoś cię skrzywdził.
Po tych słowach zrobiło się między nimi naprawdę cicho. Jeongguk nie płakał już, ale jego krótkie, poszarpane oddechy zdradzały, iż mógł zacząć szlochać w każdej sekundzie. Yoongi z kolei obserwował go cierpliwie, starając się sprawiać wrażenie opanowanego, gdy bez przerwy obejmował jego dłoń.
— W t...tym momencie naprawdę chcę c...cię przytulić. Ale nie potrafię — wyznał młodszy i widać było, że powiedzenie tego na głos kosztowało go naprawdę wiele.
— Wczoraj dałeś radę.
— W...Wczoraj... — zaczął, ale zacisnął wargi, gdy zorientował się, że szukał wymówki.
Przespał w objęciach Yoongiego całą noc, w dodatku z własnej inicjatywy. A potem wstał bez najmniejszego problemu. Zapytał o godzinę, przeciągnął się jak gdyby nigdy nic... I nie zwymiotował. Owszem, ogarnął go stres i panika, ale nie wypluł z siebie żołądka, ani innych wnętrzności. Nie czuł też, by miał to zrobić.
Zerknął Yoongiego z ukosa, a gdy ich oczy się spotkały, starszy odsunął swoją dłoń. Jeonggukowi momentalnie zabrakło jej ciepła, toteż zmierzył go prawie że oskarżycielskim spojrzeniem, które szybko złagodniało na widok rozpostartych, smukłych ramion, zapraszających go do uścisku. Przetarł oczy wierzchem dłoni i dał sobie chwilę na zastanowienie.
— S...Spróbuję — wyszeptał, dodając sobie otuchy.
— Spróbuj. — Zachęcił go równie cicho Yoongi.
Gguk najpierw usiadł na łydkach, podobnie do Yoona, a potem przysunął się do niego tak, że ich kolana się ze sobą zetknęły. Impuls, który wzdrygnął jego klatką piersiową, był na tyle niespodziewany, że mężczyzna aż wciągnął głośno powietrze przez nos. Bacznie obserwowany przez Yoongiego zastanawiał się, jak powinien do tego podejść. Teraz, gdy już nie mógł się wycofać, pozostało tylko wyciągnąć ręce i objąć nimi szerokie ramiona. A może wcisnąć swoje ręce w okolice pach Yoongiego i schować w jego uścisku?
Wszystko było wtedy inne niż w nocy, na futonie. Niezręczne, sztywne i zbyt odległe.
— Pomóc ci? — zaproponował Yoongi.
— W j...jaki sposób?
— W najprzyjemniejszy na przytulanie — zapewnił, po czym oparł się dłońmi o podłogę. — Musisz mi zaufać.
Za pomocą szybkiego, zwinnego manewru uniósł swoje ciało delikatnie i skrzyżował swoje nogi, tym samym siadając po turecku. Chwilę później wyciągnął prawą dłoń w kierunku Jeongguka, chwytając go za rękę i przyciągając do siebie. Ten, poprzez brak oporu, dał Yoongiemu niemą zgodę na to, by pokierował jego ciałem.
Chwilę później Gguk siedział oparty plecami o prawe udo Yoongiego, ze skronią przyciśniętą do jego obojczyka. Serce prawnika biło jak szalone, gdy prawa ręka starszego otoczyła jego klatkę piersiową, a lewa dłoń spoczęła na jego lewym ramieniu, rozmasowując je delikatnie. Jeongguk wyciągnął nogi w przód, kompletnie niezaznajomiony z taką pozycją, wykorzystując dłuższy moment na to, by w ogóle do niej przywyknąć. Nie pamiętał nawet, by kiedykolwiek przytulił w taki sposób swoją byłą żonę. Kogokolwiek.
— Nie jest ci zimno? Płytki w kuchni to nie najlepsze miejsce na robienie takich rzeczy. Ale z braku laku... — zauważył cicho Yoongi, przycisnąwszy prawy policzek do czubka głowy Gguka.
Jego głos dreptał po każdym pojedynczym włosku, gładko wpadając do uszu młodszego, którego przeszedł potężny dreszcz, intensywnością przypominający skalną lawinę. Ta z pewnością zwaliłaby go z nóg, gdyby akurat nie siedział. Mimo wszystko i tak odruchowo złapał Yoongiego prawą dłonią w zgięciu łokcia, który to opierał o jego pierś. Uczucie spadania, które właśnie odczuwał, przypominało to z pogranicza snu i jawy.
— Jest o...okej — przyznał szczerze.
— To dobrze — odparł Yoongi.
Jeongguk był ciekaw, jaki ma wyraz twarzy, ale bał się odwrócić głowę. Wpatrywał się więc tylko w ścianę naprzeciwko, przytulając mocniej skroń do ciała Yoongiego. Jego lewa dłoń leżała płasko na ziemi, a on był przejmująco świadomy jej obecności, toteż uniósł ją lekko i przypadkiem zahaczył o smukłe palce ręki, która akurat obejmowała jego pierś.
Nie zmarnował nawet chwili i chwycił je, zaskakując tym Yoona. Ten nie wyraził swojego onieśmielenia słowami, za to poruszył się niespokojnie, łącząc ze sobą ich palce. Min przyglądał się im uważnie, chociaż Gguk nie mógł tego widzieć, sam równie zafascynowany splotem kilku ukrytych pod rozgrzaną skórą kości, który, z jakiejś przyczyny, przyniósł mu więcej szczęścia, niż mógł przypuszczać.
— S...Spróbowałem — oznajmił cicho.
— I jak wrażenia? — Yoongi ledwo zauważalnie musnął wargami jego głowę.
— N...Na plus.
Prawe udo Yoongiego drgnęło, co Jeongguk poczuł pod swoimi plecami.
— Zjem śniadanie z...zanim wezmę leki. M...Miałeś rację — powiedział, a ruch powtórzył się, co tym razem uznał za niesamowicie urocze.
— Chcesz jeść śniadanie akurat teraz? — burknął Yoongi, próbując ukryć niezadowolenie.
Chciał, żeby ta chwila trwała wiecznie.
— Nie... Z...Za chwilę. — Jeongguk pokręcił głową, a następnie obrócił ją tak, by czołem przywrzeć do obojczyka Yoongiego. — Za chwilę...
* * *
Jeongguk mył zęby po zjedzeniu śniadania i wzięciu leków, a Yoongi ogarniał w międzyczasie salon. Złożył futon i za pomocą stóp podsunął go w okolice biurka, uporządkowaną w kostkę pościel położył na jego szczycie, a jego myśli galopowały po całym mieszkaniu. Zastanawiał się, czy Gguk pozwoli mu zostać jeszcze jedną noc, a jeśli tak, to czy znowu będą spać razem. Rozmyślał, czy może sam powinien zarzucić taki pomysł, żeby nie przepuścić okazji na spędzenie więcej czasu we dwoje.
Szybko jednak się opamiętał. Dostał w dosyć niespodziewanym pakiecie nie tylko jedną noc z Jeonggukiem w ramionach, a nawet jeden dzień świąt, który mógł przeżyć w jego towarzystwie. Prawdę mówiąc, nie był na tyle bezczelny, by prosić o więcej.
Miał w sobie jednak wystarczająco dużo buty, by stanąć w progu otwartych drzwi do łazienki, zapleść ręce na piersi i mruknąć:
— Chodźmy dzisiaj na randkę. Ty i ja, Jeongguk.
Piana z pasty do zębów rozbryznęła po umywalce, a Jeongguk upuścił szczoteczkę do zlewu, próbując zetrzeć białe kropelki dłońmi.
— S...Słucham? — wycharczał, z ogromnym zawstydzeniem wypluwając resztę pasty na szczoteczkę, a potem spłukując wszystko wodą z wypiekami na policzkach.
— Chodźmy dzisiaj na świąteczną randkę — powtórzył się Yoongi.
— Nie możesz mówić p...poważnie.
— Całkiem poważnie.
— To n...nie wypada — szepnął Jeongguk, i chociaż w jego głowie kotłowało się słowo obrzydliwe i wszystkie jego synonimy, nie dał im przejąć nad sobą kontroli.
Zresztą, naprawdę uważał, że randki w jego wieku były lekką przesadą.
— Czy wyglądam, jakby mnie obchodziło, co wypada a co nie? — zapytał go Yoongi, a Gguk tylko zmierzył go wzrokiem od pasa w górę, po czym chwycił ręcznik do twarzy z wieszaczka przy kabinie prysznicowej i przetarł nim usta oraz podbródek.
Ze względu na brak lustra nie widział, czy nie miał pasty gdzieś na policzkach lub pod nosem, także tarł z nieco niepokojącym entuzjazmem.
— Nie wypuszczę cię z tej łazienki, póki albo się nie zgodzisz, albo dosadnie mnie nie odrzucisz. — Nie ustępował Yoongi, a Jeongguk westchnął, rzucając ręczniczek na wieko kosza na pranie.
— A c...co się stanie, jeżeli n...nie będę chciał wyjść z tobą na r...r...randkę? — wydukał, zaciskając dłonie na krawędzi umywalki.
— Wtedy zostaniemy tutaj i zrobię ci coś na obiad.
— To nie to s...samo? — Gguk zerknął na Yoona, a ten uśmiechnął się enigmatycznie.
— Bystrzak. — Puścił mu oczko. — To jak?
Uszy prawnika były już pewnie piekielnie czerwone, a jego paznokcie zbielały od naciskania opuszkami na ceramiczną misę. Światło z lampy na suficie odbijało się w szklanych drzwiach kabiny prysznicowej, co z lekkim dyskomfortem dostrzegał kątem oka. Kolana zmiękły mu na samą myśl o poprzednim wieczorze, gdy utkwiony w gęstej parze i odurzony zapachem Yoongiego, tracił zmysły.
— Uhm... — odchrząknął, dopiero wtedy wyciągając z umywalki swoją szczoteczkę i wyrzucając ją do kosza w kącie łazienki. Tym samym stanął dużo bliżej Yoongiego, który nadal stał w progu łazienki, nie ruszając się z miejsca od momentu, kiedy tam stanął. — W p...porządku. Pójdę.
* * *
Pojechali metrem, a ozdoby i świąteczne światełka na stacjach z jednej strony nastrajały na miły, udany wieczór, a z drugiej przypominały coś, przez co Jeonggukowi wiązł w gardle głos. Dopiero gdy usiadł obok Yoongiego w wagonie poczuł ciężar tego, jak wiele zmieniło się od ostatniego roku. Gdyby nie rozwód i ostateczne zerwanie kontaktu z rodzicami, zapewne siedziałby wraz z nimi przy świątecznej kolacji, albo pomagał ją przygotować. Uczestniczyłby w kościelnych obrządkach, a obrzęk auto-nienawiści jeszcze mocniej naciskałby na cały jego umysł.
Siedział jednak w pociągu metra, kierując się na Insa-dong wraz z innym mężczyzną. Na randce. Nie wysłuchiwał ciągłych kazań o dobroci Jezusa, nie wchłaniał pogadanek o tym, że już dawno powinien mieć dzieci, a najlepiej piątkę. Że powinien uniezależnić się od teścia i znaleźć lepszą pracę. Było zupełnie na odwrót – robił coś, czego nie powinien, co od lat próbowano mu tak usilnie wyperswadować. I to wpędzało go w niepokój.
Chybotanie się starej kolejki nie pomagało. Oddychał szybko i nerwowo to prostował, to podkulał palce lewej dłoni, którą opierał o udo.
— Wszystko okej? Nie lubisz metra? — zapytał go szeptem Yoongi, pochylając się nieznacznie w jego stronę. — Wybacz, nie zapytałem...
— N...Nie... — wykrztusił z siebie.
Nie było dookoła nich zbyt wielu ludzi, ale i tak wydawało mu się, że każdy na nich patrzy.
— Dużo się dzieje? — zapytał Yoongi, chcąc go naprowadzić i oszczędzić mu wysiłku.
Jeongguk kiwnął tylko twierdząco głową.
Milczeli jeszcze chwilę, obserwując ubraną jak cebulki falę ludzi napływającą do wagonu na stacji Seoul Forest. Gdy w środku zrobiło się nieco gwarniej, Yoongi delikatnie objął dłonią nadgarstek Jeongguka.
— Stańmy przy drzwiach, za chwilę wysiadamy — mruknął.
Nie znał Seoulu za dobrze, ale uważnie sprawdził trasę przed odjazdem, by nie przysparzać Jeonggukowi kolejnym powodów do stresu. Spodziewał się, że i tak będzie ciężko.
Następną część trasy stali przytuleni do siebie ramionami, uparcie milczący, ale Gguk jakby się uspokoił. Gdy w końcu dojeżdżali do Wangsimni, co zwiastowało stopniowe spowalnianie pociągu, Yoongi spojrzał na niego i ponownie chwycił jego nadgarstek.
— Mogę cię złapać za rękę? — zapytał bezpośrednio, a Jeongguk przełknął ślinę odruchowo.
— M...Mnie?
— A kogo innego?
— Znaczy, c...czy to konieczne? — wyszeptał, a pociąg prawie zatrzymywał się już na stacji.
— Nie chcę cię zgubić, musimy zmienić linię — wyjaśnił, a Jeongguk zastanowił się chwilę, po czym kiwnął głową.
Yoongi uśmiechnął się promiennie, po czym niepostrzeżenie splótł ze sobą ich palce, a ich złączone dłonie schował do własnej, głębokiej kieszeni. Wysiedli z pociągu, a za nimi spora grupa ludzi. Jeongguk odruchowo przylgnął do Yoona całym ciałem.
— Widzisz? — zaśmiał się starszy. — Zaraz gdzieś byś mi się spłoszył.
— Może — mruknął, biorąc głęboki oddech. W powietrzu unosił się zapach drogich perfum, którymi spsikała się większość mężczyzn na świątecznych randkach ze swoimi drugimi połówkami. — Po prostu n...nie lubię...
— Mężczyzn? — dokończył za niego Yoongi, uśmiechając się pokrzepiająco. Gguk był przekonany, że ten potrafił w jakiś sposób czytać w jego myślach. — Wiem, trochę ich tu jest... Ale damy radę.
— T...tak?
— No pewnie — upewnił go, ściskając jego dłoń delikatnie. — Za mną — mruknął, a prawnik podążył za Yoongim kaczym krokiem, ściskając się z nim na jednym stopniu ruchomych schodów.
Jechali w ciszy, wsłuchując się w komunikaty nadawane przez głośniki przy suficie, aż w końcu Yoon odezwał się ponownie:
— Skłamałem — przyznał, a Jeongguk zmarszczył brwi.
— Jak to?
Yoongi nie odpowiadał, gdy przechodzili przez krótki odcinek podziemnego korytarza. Zaraz potem pokonali kolejne schody i dostali się na odpowiednią stację fioletowej linii o numerze piątym, która miała dowieść ich na Insa-dong.
— Nie chodziło tylko o to, żebyś się nie zgubił. Po prostu naprawdę chciałem potrzymać cię za rękę.
Ku własnemu zaskoczeniu, Jeongguk nie przyjął tego ze złością. Stwierdził w myślach, że wcale nie był przecież aż tak naiwny, by dać się naciąć. Przecież nie zgubiłby się w metrze, nawet z jego problemami... Chyba.
Wysłał Yoongiemu lekki, aczkolwiek dosyć dosadny impuls, zaciskając swoje palce w splocie ich dłoni, a twarz mężczyzny rozpromieniła się w uśmiechu od ucha do ucha.
Do czasu, aż nie znaleźli się u celu, żadne z nich nie odezwało się ani słowem, a ich dłonie trwały w kieszeni płaszcza Yoona, nawet gdy siedzieli już wspólnie w wagonie metra. Jedynie co jakiś czas kciuk starszego zainicjował jakiś kojący gest, za który Gguk dziękował mu tym samym.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top