Rozdział 27
Weszli do jego mieszkania, a Jeongguk od razu przeprosił za nieistniejący bałagan, który to podobno zostawił po śniadaniu, śpiesząc się na rozprawę. Poprosił Yoongiego o rozgoszczenie się, w czasie gdy sam zaszył się w łazience i naprędce umył zęby. Na języku nadal miał melonowo-mleczny posmak po lodzie na patyku, który, z jakiejś przyczyny, niemiłosiernie mu wtedy przeszkadzał, nawet jeśli przypominał o mile spędzonym czasie.
Yoongi nie skomentował nagłej ucieczki Gguka do łazienki, bo już od momentu, w którym zgodził się zostać w stolicy, brakowało mu języka w gębie. Odliczywszy do dziesięciu, zacisnął dłoń na pasku od swojej torby i zdjął ją z ramienia, po czym niedbale położył pod ścianą. Miał w niej awaryjne ubrania oraz bieliznę na zmianę, które wziął na wypadek, gdyby rozprawa Hyoungjina nie poszła tak dobrze, a on jednak musiał zostać z Namjoonem w jakimś hotelu do następnego dnia. Dla Joona byłyby to po prostu nadgodziny w pracy, nawet jeżeli miałby poświęcić na to jakąś porcję świąt. Yoongi z kolei i tak nie miał żadnych planów, toteż uśmiechnął się na samą myśl, że zabrane z domu rzeczy jednak mu się przydadzą.
Przeciągnął się i podszedł do jednego ze stanowiących oszkloną ścianę okien. Czuł znajome, podniecone mrowienie w palcach. Normalnie uznałby je za dobry znak, ale w tamtym momencie w ogóle nie chciał być mężczyzną, który miał jakiekolwiek instynkty. Ręce przy sobie, gryź się w język, powtarzał sobie w myślach. Desperacko i w ultra przyspieszonym trybie chciał tym samym przyzwyczaić swoje nadgorliwe ciało oraz umysł do tego, iż, faktycznie, znowu znajdował się na dwunastym piętrze w mieszkaniu, gdzie wszystko się zaczęło.
Potrząsnął głową i prychnął pod nosem pogardliwie, zauważywszy, jak szybko słowo wszystko nabrało w jego życiu nowego znaczenia. Szczerze mówiąc, to chyba właśnie przez to miał obezwładniający problem z umiejscowieniem siebie samego w czasie i przestrzeni. Nie dość, że, koniec końców, teoretycznie wybrał się z Jeonggukiem nie tylko na kupczą kawę z puszki, a nawet do jego mieszkania, to jeszcze Hyoungjin został uniewinniony już na pierwszej rozprawie, w co jeszcze trudniej było mu uwierzyć. Stwierdził, że to wszystko zapewne dotrze do niego dopiero rano, jak porządnie się wyśpi.
Wzdrygnął się, uświadomiwszy sobie, że przecież tego też nie zrobi. Jak miał w ogóle zmrużyć oko, wiedząc, że śpi w jednym mieszkaniu z Jeonggukiem? Prawdę powiedziawszy, był przekonany, że już śni, więc uszczypnął się, polegając na starym, banalnym sposobie potwierdzenia, czy było się realnym, czy tylko wyśnionym bytem. Ściskając skórę przy lewym kciuku między paznokciami, zastanawiał się, czy można było w ogóle wyśnić siebie samego. Ta myśl, jak i uszczypnięcie jednak tylko go zabolały, nie pozostawiając nawet namiastki odpowiedzi.
Jedyny plus był taki, że miał już sto procent pewności, iż nie był wyśniony. Nadal znajdował się w dzielnicy Dogok, w mieszkaniu mężczyzny, którego kochał tak beznadziejnie, że aż było mu siebie samego szkoda. Żal do samego siebie; w to zjawisko Yoongi nie wątpił. A jego głupie serce ekscytowała ta przeklęta, skazana na porażkę miłość. Pompowało ono krew w manifeście swojego podniecenia, a robiło to w takim tempie, jakby zamierzało pobić jakiś rekord, a potem zatrzymać się na przekór i ukrócić jego żywot.
Bo bez Jeongguka chyba nie było dla niego już nic. Chociaż nic to pojęcie cholernie względne.
— Ile ja mam lat, szesnaście? — burknął pod nosem, rozmasowując dłonią lewą pierś pod materiałem koszuli, który szybko przy tym pomiął.
Wpatrywał się w panoramę miasta gdzieś daleko za rzeką Han, przy każdym kolejnym uderzeniu serca przerzucając wzrok na inny dach w nadziei, że to je trochę uspokoi, ale zrobiło mu się od tego tylko bardziej niedobrze. Odwrócił więc głowę w lewą stronę, a płaskie dachy z oświetlonymi lampeczkami tarasami knajpek i małymi, prywatnymi przestrzeniami migotały mu pod zamkniętymi powiekami. Otworzył je dopiero po kilkunastu sekundach, a jego wzrok wylądował na dębowym biurku, którego, jak już wtedy był świadom, nie będzie w stanie nigdy zapomnieć. W gardle od razu stanęła mu fantomowa gula, poruszająca się to w górę, to w dół. Oddychanie stało się niewiarygodnie trudne.
Chciał uwolnić się od ucisku, oplatającego go stopniowo niczym wąż dusiciel, a jego nogi same poniosły go w kierunku mebla. Otworzył feralną szufladę i zmrużył powieki, gdy nie znalazł w niej teczki, która kilka tygodni temu odkryła przed nim największą, a jednocześnie najmroczniejszą tajemnicę Jeongguka. Nie wiedział, czy się tym cieszyć, czy może coś podejrzewać.
Zamknął szufladę, czując się jak gówniarz, grzebiący ludziom w ich rzeczach. Jeszcze raz się uszczypnął.
— Przepraszam. — Jeongguk wyszedł z łazienki dosłownie pół minuty później, otrzepując mokre dłonie o spodnie. — M...Musiałem umyć zęby.
— Nie szkodzi — zapewnił Yoongi, który przysiadł już na kanapie.
Nawet nie zakwestionował tego, co oznajmił mu młodszy. Ekscesywne, a przynajmniej dosyć częste mycie zębów, nie było w Korei niczym niespotykanym.
— Herbaty? — zapytał Gguk, mijając kanapę w bezpiecznej odległości.
Bał się, że Yoongi usłyszy mole w jego brzuchu. Skąd miał być pewien, że takie rzeczy, aby na pewno są dyskretne? Jedyne poważniejsze doświadczenie bliskości przeżył z Shinhye, a z nią nigdy nie rozmawiał na takie tematy. Co prawda, nic też z jej brzucha nie słyszał, ale to inna sprawa. Jego mole mogły być przecież niespotykanie głośne, szybkie i silne. Zresztą, był przekonany, iż to one odpowiedzialne były za przenikliwe, sinusoidalne w swoim tempie wibracje wstrząsające jego klatką piersiową; przecież jego serce nie miało prawa bić tak szybko. Nie pamiętał nawet, by kiedykolwiek w jego życiu wybijało podobny rytm.
— Może ja zrobię?
— Nie wydurniaj s...się, Yoongi. J...Jesteś gościem — zaprotestował, wlewając już wodę do czajnika.
Przygotował dwa kubki zwykłej, czarnej herbaty jakiejś chińskiej marki. Zrobił to w kompletnym milczeniu, ze stoickim wyrazem twarzy przysłuchując się głośnemu szumowi powoli gotującej się wody. Dopiero gdy postawił kubki z herbatą na stoliku przed kanapą, Yoongi odchrząknął, po czym odezwał się półszeptem, jakby przecięcie dotychczasowej ciszy jego normalnym tonem głosu miało pozostawić w niej zbyt głęboką ranę, narażając świat na wykrwawienie:
— Dziękuję ci za to, co zrobiłeś dla Hyoungjina. Za to nawet nie da się odwdzięczyć. Nie musiałeś... A jednak mi pomogłeś. Jesteś niesamowity, Jeongguk.
Nie wiedział, czemu nie powiedział Ggukowi tego wtedy, gdy jechali razem metrem, ani wtedy, gdy szli na najbliższą, podziemną stację zaraz po tym, jak Namjoon odjechał służbowym autem wraz z Hyoungjinem. Może wydawało mu się, że musi wydusić to z siebie, gdy nikt inny nie usłyszy. Prawdę mówiąc, udział Jeongguka w całym tym planie, który finalnie wyciągnął nastolatka z kłopotów, był przecież swego rodzaju tajemnicą. Yoongi utwierdził się więc w przekonaniu, że zrobił dobrze, czekając z podziękowaniami do chwili, aż zostali sam na sam.
Za minus uważał jednak fakt, iż nie mógł już wmawiać sobie, że nie było to podszyte jakąś potrzebą intymności, która sączyła się z niego ciurkiem nieustannie, bez jakiejkolwiek kontroli.
— To miły chłopak — szepnął Gguk, siadając na łydkach po drugiej stronie stolika. Yoongi poczuł się dziwnie, gdy siedział na kanapie sam, ale nic nie powiedział. — Nie b...było to moją pierwotną pobudką, a...ale... Należy mu się coś na w...wzór normalnego życia.
— Nigdy nie widziałem go tak szczęśliwego, jak dziś.
— Myślę, ż...że to musi być miłe uczucie. Wyrwać się z s...sideł, które więziły cię od lat. Ale nie to, żebym s...się znał. T...To nie oznacza jednak, że inni n...nie mogą. — To powiedziawszy, Jeongguk napił się trochę herbaty.
Poparzył sobie język, ale nie dał tego po sobie poznać.
— Nie wiem, jak ci się odwdzięczę, Ggukie.
Twarz prawnika przybrała zagadkowy wyraz, a on odstawił kubek z powrotem na stolik i zamyślił się na moment. Uderzył palcami o własne uda kilkukrotnie, po czym oznajmił, jak na siebie samego całkiem stanowczo:
— Pozwól mi z...zapłacić za twojego prawnika, gdy b...będziesz sądził się z moim ojcem. Prawdę mówiąc, już w...widziałem się z kilkoma i znalazłem takiego, który na p...pewno ci pomoże. Nazywa się...
— Stop — przerwał mu Yoongi.
Minę miał jakby niezadowoloną, co wyraźnie zaniepokoiło młodszego. Wiedział, że wystąpił przed szereg, szukając pomocy bez wcześniejszej konsultacji z samym zainteresowanym, ale czuł potrzebę, by zrobić chociaż tyle. Czas uciekał, więc nie mógł pozwolić sobie na zabawę w nigdy niewypowiedziane konwenanse.
— Musisz mnie w...wysłuchać. To po cz...części moja wina, także...
— Absolutnie nie chcę, żebyś się w to mieszał, Jeongguk — oświadczył Yoon, przyciskając plecy do oparcia kanapy. — Nie chcę, żebyś wracał do tych wszystkich... Traum. Nie pozwolę na to. — To powiedziawszy, przeklął w myślach tak siarczyście, że jeśli ten okrutny, niesprawiedliwy Bóg istniał, to pewnie patrzył na niego z obrzydzeniem, niczym ostatni hipokryta.
Tak dobrze szło im obu nierozmawianie o przeszłości Gguka, gdy kontaktowali się ze sobą przez telefon; Yoon tak bardzo cieszył się, gdy od "co słychać" do "do usłyszenia" dali radę zachować pogodny ton. Najwyraźniej jednak, kiedy widywali się osobiście, wytwarzało się pomiędzy nimi jakieś przeklęte, magnetyczne pole, wyciągające z nich to, co najgorsze. Przypominało Yoongiemu o tym, jak mało znaczyły jego dobre chęci oraz jak niewiele mógł faktycznie wskórać. Co bardziej przykre, na nowo przypominało mu o fatum, jakie ciążyło nad jego uczuciami od, jakby się uprzeć, ponad piętnastu lat.
Kogo mógł za nie obwinić? Jedno, gówniarskie uderzenie pięścią wymierzone w imię wyrównania porachunków, po czasie znaczyło tyle, co nic. Yoon uświadomił sobie, że nawet jakby przywalił staremu Jeonowi jeszcze tysiąc razy, to i to spełnienie też ulotniłoby się, pozostawiając go w stanie jeszcze gorszym, niż wcześniej. Ojciec Gguka był kutasem do kwadratu, ale bicie go zmieniało tyle, co kot napłakał. Yoongi, bazując na własnych przejściach, zaryzykowałby stwierdzenie, iż pogorszyło tylko sytuację.
— I tak b...będę się w to mieszał — mruknął Gguk.
— Powiedziałem...
— Nie o...obchodzi mnie, co powiedziałeś — wydyszał, rozmasowując okolicę swojego jabłka Adama.
Wpadł w taki nawyk dosyć niedawno – bardzo go to odstresowywało.
— Nie jestem kimś, kto może czegokolwiek od ciebie, wymagać, Gguk, ale...
— Jak skończy się proces Hyoungjina, to Seokjin bierze na tapet B...B...Byeonhwę. Han Hosik też maczał tam palce. — Jeongguk zbladł tak, jakby zmarnował na te dwa zdania swoje ostatnie w życiu oddechy. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego skóra momentalnie przybrała trupi kolor. Jedynie Yoongi świdrował jego policzki wzrokiem z trwogą wymalowaną na całej twarzy. — A ja mu w tym pomogę. D...Dlatego w ogóle p...przyjąłem tę pracę. T...Tak czy siak, b...będę się w tym babrał. To już postanowione i n...nie mogę się w...wycofać. Nie teraz, nie tak.
— Słucham? Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz?
— Przepraszam, ż...że nic ci nie powiedziałem. Nie sądziłem, że chciałbyś w...wiedzieć.
Pachnące siarką iskierki majaczyły przed oczami Yoongiego.
— Jeongguk, na wszystkie świętości, oczywiście, że chciałbym! — Z całej siły starał się zniwelować warknięcie, ale słabo mu to wyszło.
Wstał z kanapy i podszedł do okna, które od razu otworzył. Nie chciał pokazać się przed Jeonggukiem jako furiat, który nie potrafi trzymać nerwów na wodzy, ale jeżeli chodziło o tę konkretną sprawę, to chyba faktycznie tak było. Po co więc miał udawać. Niech i będzie furiatem.
Trudno.
— Mój terapeuta twierdzi, ż...że mogę spróbować.
— A co jak znowu będziesz cierpiał? — Yoongi spojrzał na niego tak, jakby zaraz miał się rozpłakać.
Budowało się w nim coś, czego nie umiał opisać. Był pewien, że albo zaraz wykrzyczy, że go kocha i kategorycznie mu zabrania, albo wyrwie sobie wszystkie włosy z głowy. Nic pomiędzy.
— Ja ciągle c...cierpię, Yoongi — wyjawił Jeongguk. — I wątpię, by to k...kiedykolwiek dało się z...zmienić. Po prostu u...uczę się z tym żyć. Z każdym dniem będzie l...lepiej. A...Ale to nigdy... Nigdy...
— Jesteś tego pewien, bo co? — przerwał mu, przecierając z policzka przypominającą nieregularną perłę łzę, która zatrzymała się uparcie na wysokości jego zaczerwienionego od nadmiaru emocji nosa.
Gguk jednak nic nie powiedział. Nie chciał opowiadać o Soo i przykładzie jego życia, toteż po prostu wzruszył ramionami. Czuł się źle, mając przed Yoongim kolejną tajemnicę, ale wiedział też, że to była jedyna, słuszna decyzja.
— A jakie to ma z...znacznie, Yoon? — zapytał cicho.
— Wielkie — szepnął. — Życie to nie tylko...
— Poczekaj. Wiem, czym jest ż...życie, Yoongi. Nie musisz mi t...tłumaczyć.
— Nie obraź się, ale ci ludzie... Te potwory... — wykrztusił z siebie, wskazując ręką na ścianę za biurkiem tak, jakby wszyscy, którzy kiedykolwiek zrobili Jeonggukowi krzywdę, stali pod nią w rządku, czekając na karę. — Oni zabrali ci tak wiele i zrobię wszystko, żeby to odkręcić. Zrobiłbym... — poprawił się, nieco speszony, po czym stwierdził w myślach, że sam już nie wie, jak do tego wszystkiego podchodzić. — Ale nie możesz wracać do tego bagna, w jakikolwiek sposób, na litość... Ugh!
— Ale chcę s...się przydać — szepnął.
Yoongi nabrał w płuca świeżego powietrza, po czym zamknął okno delikatnym ruchem. Koszula napięła się na jego plecach, a Gguk odwrócił wzrok. Starszy akurat wtedy na niego spojrzał i zinterpretował subtelny ruch mężczyzny jako oznakę zaniepokojenia, toteż zgarnął swój kubek gorącej herbaty, po czym wypił na raz trzy hausty, chcąc jakoś się uspokoić. Przestraszenie Jeongguka było ostatnim, co planował.
Picie gorącego naparu nie należało do najprzyjemniejszych, ale jego temperatura spadła na tyle, że nie zrobił sobie krzywdy.
— Przydać na co? — wydyszał, odstawiając pusty kubek na wysoki blat na wyspie kuchennej oddzielającej salon od aneksu.
— Ch...Chcę pomóc ludziom takim j...jak ja, Yoon.
Starszy zaryzykował i zrobił kilka kroków w kierunku kanapy, zbliżając się do Jeongguka. Gdy nie dostrzegł z jego strony żadnej niepokojącej reakcji, przysiadł na podłokietniku. Prawnik cały czas tkwił w tym samym miejscu na podłodze. Nawet gdy Yoongi podszedł do okna, siedział do niego tyłem. Ta rozmowa kosztowała go naprawdę wiele wysiłku. Odwracanie się czy nieodwracanie nie robiło dla niego różnicy.
— Okej. — Yoongi wyrzucił z siebie to jedno, krótkie słowo i momentalnie poczuł się jak idiota.
Wyskoczył z tą całą emocjonalną tyradą, ale po co? Kochał Gguka, to fakt, tyle że nie mógł powiedzieć tego na głos. Byłoby to samolubne, a w dodatku i tak niczego by nie tłumaczyło. Z drugiej strony, po co powstrzymywał się z wyznaniami, jeżeli i tak zachowywał się, jakby jego uczucia były oczywistą oczywistością, a Jeongguk powinien je respektować, nie mając o nich zielonego pojęcia? Z perspektywy prawnika, dla którego romantyczna miłość istniała tylko w szarej, niezbadanej strefie, musiał wyglądać jak szaleniec z manią kontroli.
— Obiecuję, że b...będę o siebie dbał.
— Wiem. — Kiwnął głową Yoongi, walcząc z samym sobą. Aktualnie zakładał sam sobie Nelsona, jednocześnie próbując oderwać ciało od ziemi. Przedziwne uczucie. — Już o siebie dbasz i jestem z ciebie bardzo dumny — przyznał, pociągając nosem. — Przepraszam. Po prostu bardzo, bardzo się o ciebie martwię.
Jestem z ciebie bardzo dumny.
Bardzo, bardzo się o ciebie martwię.
To już naprawdę nie mogły być mole. Jeongguk chciał je wszystkie wypuścić i upewnić się, że to faktycznie jego serce swoim biciem wprawiało w ruch każdy organ. Tylko jak wypuszcza się mole z brzucha? Co, jeżeli nie zechcą się wyprowadzić?
— Y...Yoongi...
— Ten prawnik, którego wybrałeś... Spotkam się z nim. Ale nie będziesz za niego płacił — przerwał mu. — Nie mogę się na to zgodzić.
— Ale...
— Mogę skorzystać z łazienki? — zapytał, zmieniając temat, a zrezygnowany Jeongguk tylko kiwnął głową.
Przez swoje sztywne podejście do rozmów nie miał w nawyku przeciągania ich, nawet jeżeli bardzo chciał. Odprowadził więc starszego wzrokiem, gdy ten zgarnął spod ściany plecak i ciężkim krokiem podszedł do drzwi.
— Ręczniki s...są... W szafce — wykrztusił młodszy, przez moment chcąc podnieść się z podłogi, ale zaraz z tego rezygnując.
Dłoń Yoongiego zatrzymała się przed klamką. Kiwnął tylko głową na znak, że usłyszał.
Gdy wyszedł z łazienki po dobrych czterdziestu minutach, stolik do kawy był odsunięty na bok pod samo okno, a na dywanie leżał spory, pachnący jeszcze nowością futon, który Jeongguk pościelił mu grubą, przypominającą koc kołdrą oraz dwiema poduszkami. Yoongi wyobraził sobie, jak mężczyzna wygładza dłońmi każdą z poszewek, upewniając się, że były idealnie równe i dobrze się prezentowały. Wprawdzie nigdy nie widział go w podobnej sytuacji, ale lubił czasem myśleć o takich małych rzeczach i zastanawiać się, czy mają swoje odbicie w rzeczywistości. Robił sobie nadzieję, że kiedyś może faktycznie je zobaczy.
Masochista, pomyślał.
Usiadł no futonie w samych bokserkach, a z torby, którą wyniósł z łazienki, wyjął koszulkę do spania. Zarzucił ją na nagi tors i opadł na poduszki tak, że nie widział nic, oprócz nóżek kanapy i cienkiej szpary między nią a podłogą. Nie było tam ani odrobiny kurzu. Wyobraził sobie Gguka pochylonego w pół i odkurzającego, a jego serce zaraz chciało, żeby zerwał się na równe nogi, zapukał do jego sypialni i życzył mu miłych snów, patrząc w jego urocze, klejące się ze zmęczenia oczy.
Ten jednak nie spał jeszcze. Usłyszawszy, że Yoongi wyszedł z łazienki, sam poszedł wziąć szybki prysznic, nawet nie zerkając w kierunku futonu. Starszy nie miał mu tego za złe. Po ich nieprzyjemnej wymianie zdań sam nie chciałby na siebie patrzeć. Dlaczego zawsze musiał coś spierdolić?
Gdy tak leżał, użalając się nad sobą, kątem oka udało mu się wychwycić tylko nagą łydkę Jeongguka zaraz przed tym, jak ten zaszył się w łazience. Jego umysł zawędrował w dziwne rejony, zastanawiając się, czy młodszy nie szedł tam przypadkiem w samych bokserkach. Aż musiał odwrócić się na bok i wlepić wzrok w wysokie okna z widokiem na rozświetlone miasto, by wyciszyć jazgot we własnej głowie.
Gguk z kolei drżał na całym ciele, biorąc prysznic w łazience, w której stała gorąca, gęsta para, a dookoła pachniało ciałem Yoongiego. W brodziku pozostało jeszcze cienkie, swoiste wodne lustro, na którym ten musiał stać, a na rozsuwanych drzwiach kabiny widać było ślad sporych dłoni. Prawnik niepewnie przyłożył swoją do odcisku, zachwycając się tym, jak różniły się rozmiarem, ale szybko się opamiętał i spłukał matowe szkło wodą za pomocą słuchawki prysznicowej. Nie pozostało na nim już nic.
Mimo to czuł się tak, jakby ktoś dotykał go po całym ciele. Przestąpił z nogi na nogę, ale nic to nie dało. To głupie, ale miał wrażenie, że oddechy Yoongiego, który kąpał się tam wcześniej, musiały rzucić na łazienkę jakąś klątwę, która postanowiła zagrać mu na nosie. Ciepło rozchodziło się punktowo po jego plecach, pośladkach i ramionach. Mógłby przysiąc, że poczuł coś nawet w okolicy pięt i palców u własnych stóp. Zupełnie obce, niedorzeczne doznania przyprawiały go o reakcje, przez które miał ochotę zapaść się kilkanaście pięter na parking pod budynkiem, a może nawet i pod ziemię. Bijąca od gorącego strumienia temperatura przybrała ludzki kształt. Spanikowany wyskoczył spod prysznica jeszcze namydlony, rozchlapując wodę po płytkach.
Spędził w łazience dużo czasu, próbując uspokoić erekcję, która sprawiała mu niesamowity ból, a jednocześnie, po raz pierwszy od wieków, tak nachalnie domagała się atencji. Coś w jego głowie błagało. Po prostu. Jeongguk nie miał jednak odwagi się dotknąć. Nie pamiętał już, jakie to uczucie. Nie ufał też sobie na tyle, by popuścić wodze wyobraźni. Absolutnie nie umiał przewidzieć, co wyobraziłby sobie w takiej sytuacji.
Gdy finalnie udało mu się odtajać, poczuł zażenowanie faktem, że nie posiadał lustra. Nie mógł ocenić, jak czerwony na twarzy był ani na jak przerażonego wyglądał. Z jakiegoś powodu zastanowił się też głęboko nad tym, czy Yoongi nie uznał go za totalnego odklejeńca z racji jego braku. Spojrzał na zabliźnioną dłoń i postanowił, że musi kupić lustro, choćby dla zachowania pozoru.
Gdy na drżących nogach wyszedł z łazienki, wszystkie jego zmartwienia przestały mieć jednak znaczenie, bo Yoongi spał bowiem w najlepsze, odwrócony do niego plecami. Zakopany pod kołdrą, dryfując na onirycznych falach, nie mógł ocenić głębokiej czerwieni policzków prawnika ani przejrzeć się w jego przeszklonych oczach. Jeongguk upewnił się nawet, że na pewno tak było, opierając wilgotne dłonie o oparcie kanapy i wychylając się do przodu. Ramię Yoongiego unosiło się miarowo oraz nieznośnie powoli. Musiał spać.
Gguk mruknął ciche dobranoc i zaszył się we własnej sypialni. Gdy drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem, Yoongi rozchylił powieki.
Okazało się, iż wcale jeszcze wtedy nie dryfował, tylko przycupnął gdzieś na molo, obserwując przez okno rozświetlone miasto, w którym, co nieco go pocieszało, na pewno znalazł się ktoś, kto również nie mógł odpłynąć.
— Miłych snów — odszepnął, po czym zacisnął pięść na pościeli i rozpłakał się tak, jak jeszcze nigdy.
Zatopił zęby na wytatuowanym przedramieniu, chcąc wygłuszyć własny szloch.
* * *
Maki i chabry. Wianek leżał na metalowej szafce nocnej przy jego ośrodkowej pryczy, a Jeongguk, dopiero co wybudziwszy się ze snu wywołanego silnymi lekami, chwycił go niedelikatnie w dłoń. Czerwone płatki posypały się na podłogę, przypominając kropelki krwi, tyle że skapujące w nieznośnie zwolnionym tempie.
— A to tu skąd? — mruknął, ziewając przeciągle. — Soo? To ty mi to zostawiłeś?
Odwrócił się i spojrzał w kierunku łóżka przyjaciela, ale jego tam nie było. Tak właściwie, to w pomieszczeniu nie znajdował się nikt oprócz niego samego. Zwykle pełne chłopców dormitorium było opustoszałe – przy suficie zebrały się pajęczyny, pościel na pryczach była przegnita, a zapach w powietrzu dopiero wtedy zwrócił uwagę Jeongguka. Przypominał fetor kuchennej szmatki, której ktoś dokładnie nie wyżął i zostawił na parapecie w letnim słońcu.
Zniesmaczony oraz nieco zaniepokojony wyszedł z pokoju wspólnego, a wianek zsunął się po jego przedramieniu, zatrzymując się na zgięciu łokcia. Jeongguk niósł go tak, stawiając niepewne kroki w korytarzu, który też był w kompletnej ruinie. Drewniana boazeria na ścianach odpadała i odstawała, a jej kawałki przy gorszych wiatrach były na tyle wyłamane i ostre, że mogłyby głęboko przeciąć skórę, gdyby przybliżyć się zbyt bardzo.
— Halo? — zawołał. — Jest tu kto?
Odpowiedziała mu cisza i echo własnego głosu. Sunął przez wąski, najeżony drewnem hall i minął wejście do kaplicy, które, niegdyś złote, teraz pokryte było rdzawym osadem.
— Hej?! Halo! — powtórzył się, ale dopiero gdy znalazł się w skrzydle z salami terapeutycznymi, doszły do niego odgłosy, które zaraz sprawiły, że miał ochotę zwymiotować.
Ktoś na pewno siedział na niesławnym krześle i właśnie przechodził przez niego prąd. Gguk znał ten rodzaj krzyku zbyt dobrze, żeby pomylić go z czymkolwiek innym. Przyspieszył kroku, bo głos, który właśnie jęczał i charczał, był mu równie znajomy, chociaż nie do końca potrafił przypisać go do konkretnej twarzy.
— Soo? — zapytał więc, a gdy krzyki stały się wyraźniejsze, miał coraz gorsze przeczucia.
Wianek obijał się o jego kościste żebra, bujając się w zgięciu łokcia. Gubił też coraz więcej płatków i całych kwiatów, które tworzyły na podłodze ośrodkowego korytarza swoistą ścieżkę, prowadzącą z powrotem do zatęchłego dormitorium.
Drzwi do sali terapeutycznej były otwarte. Jeongguk zawahał się dłuższą chwilę, po czym zatrzymał się w progu, gotów stanąć w obronie przyjaciela. Nie miał już nic do stracenia, bo gorzej nie było, nie będzie i być nie mogło. To już dawno ustalił sam przed sobą.
— Soo... — wycharczał, ale zaraz zamilkł.
Na krześle nie siedział bowiem Soo, tylko nastoletni Min Yoongi, ubrany w niebieskie jeansy i białą koszulkę, poplamioną szkarłatną krwią, która wypływała z kącika jego ust.
— Gguk — zaśmiał się ciepło, próbując unieść dłoń, żeby mu pomachać.
Był jednak ciasno przypięty do krzesła, toteż tylko poruszył przyjacielsko palcami. Biła od niego jakaś radość. Śmierdząca, zakrwawiona, ale jednak radość. Jeongguk przeraził się do szpiku kości.
— O nie — załkał, podbiegając do niego w amoku.
Wianek upadł na ziemię, a Gguk zatrzymał się w miejscu niepewny, co zrobić dalej. Najpierw rękawem bluzy przetarł krew z podbródka Yoongiego, ale ta zaraz znowu tam ściekła. Zrobił to jeszcze raz, ale z równie marnym skutkiem.
— Nie, nie, nie — dosłownie zawył, a Yoongi pokręcił głową.
— Co się dzieje? Dobrze się czujesz? — charknął, a krew zabulgotała w jego gardle.
— Ja mam się dobrze, ty spójrz na siebie! — Pisnął Jeongguk, rozglądając się na boki.
Zamarł, zauważywszy, że w pokoju nie było ani terapeuty, ani telewizora. Yoongi siedział w nim sam, podpięty do maszynerii, która...
— Arghh! — krzyknął nagle, odchylając głowę do tyłu.
Jeongguk odskoczył, a w jego uszach zabrzmiało to charakterystyczne, statyczne terkotanie. Obserwował, jak jego chłopak drży w konwulsjach na krześle, po czym opuszcza podbródek do klatki piersiowej na kilka sekund, a chwilę później znowu na niego patrzy i się uśmiecha. Tym razem krew spłynęła mu też z nosa.
— Yoongi! — Gguk opadł na kolana i próbował odpiąć go od krzesła, ale na marne.
Skórzane paski wyślizgiwały mu się spomiędzy palców jakby naumyślnie nasmarowane olejem.
— Jak się... Czujesz? — zapytał starszy, gdy Jeongguk w desperacji siłował się z paskiem, tym razem przy jego nadgarstku. — Wszystko okej?
— Boli cię c...coś? — Pociągnął nosem, łapiąc się za głowę. — Nie wiem, jak cię z tego uwolnić, co teraz? Jak... Jak...
— Bardzo się o ciebie martwię. — Usta Yoongiego, tam, gdzie akurat nie ubroczone w krwi, były bardzo suche.
Naskórek dosłownie mógłby schodzić z nich płatami.
— Co ty pieprzysz? — Jeongguk złapał go za ramiona, patrząc mu głęboko w nieobecne, zamroczone bólem uczy. — Muszę cię stąd jakoś uwolnić — wymamrotał maniakalnie, przydeptując stopą wianek na podłodze.
— Jestem z ciebie bardzo, bardzo dumny. — Yoongi przechylił głowę w bok. — Tak dobrze sobie radzisz...
Młodszy przystanął w miejscu, czując, że nie może nabrać pełnego oddechu. Podkurczył palce u dłoni, dał sobie sekundę, po czym przetarł je o bluzę z całej tej oleistej mazi i raz jeszcze zabrał się za odpinanie pasków. Bezskutecznie. Poranił sobie palce własnymi paznokciami, gdy zawzięcie siłował się z rozpięciem małych sprzączek.
— Musisz stąd iść, Ggukie — jęknął Yoon, chociaż nie chciał pokazać, jak bardzo go boli. — Nie możesz znowu cierpieć.
— To ty cierpisz!
— Ale co z tego? Ja cię kocham. A ty nie możesz cier... — Kolejna fala elektrowstrząsów przeszyła jego ciało.
Tym razem już nie krzyknął, a gdy jego głowa opadła, nie podniosła się z powrotem. Dłonie Jeongguka jakby automatycznie odsunęły się od przewodzącego prąd ciała, przez co nawet nic nie poczuł. Gdy Yoongi nie wybudzał się jednak po nagłym szoku, Gguk poczuł takie ciśnienie w każdym pojedynczym stawie, że nie był w stanie się ruszyć. Wypełnił się powietrzem, zaraz wybuchnie. Zaraz pęknie.
— Yoongi — szepnął. — Obudź się? B...Błagam. Yoongi? — Chciał nim potrząsnąć, ale jego ręce odmówiły posłuszeństwa. — Yoongi...
Widział tylko coraz więcej krwi na białej koszulce. Okrągła, ciemna plama rosła i rosła, a on, bezsilny, tylko jej się przyglądał.
* * *
Ów sen nie trwał dłużej niż piętnaście minut. Jeongguk znalazł się w wyimaginowanym piekle dosłownie z chwilą, w której położył głowę na poduszce i zamknął oczy. Chwała sile wyższej, że wybudził się tak samo szybko. Był swoim własnym prześladowcą i wybawcą.
Gdy tylko odzyskał panowanie nad unieruchomionym częściowym paraliżem sennym ciałem, zerwał się z łóżka. Skurcze w łydkach spowolniły go, gdy jęknął z bólu i podparł się o materac. Omal nie wyrżnął przy tym o ziemię. Z sypialni zdołał wybiec chwilę później, obijając się najpierw o ścianę, a potem o kanciastą futrynę. Na pewno nabił sobie mnóstwo siniaków na ramionach oraz udach.
— Yoongi — charknął, zauważywszy, jaki był zapłakany, dopiero gdy usłyszał swój głos.
Wszystko pachniało znajomo; nic nie śmierdziało stęchlizną. Musiał być w swoim domu, więc dlaczego tak bardzo się bał?
— Gguk? — odparł z niewielkim opóźnieniem starszy, który dopiero co uspokoił własne łzy.
Jeongguk, chociaż targany koszmarem, nie krzyczał przez sen, toteż Yoon nie miał o niczym pojęcia. Zmartwił go jednak ton głosu mężczyzny. Usiadł w ciemności na futonie, a młodszy po omacku zapalił lampkę przy biurku, drepcząc do niego i dysząc tak przeraźliwie, że serce Yoongiego opadło w dół i zaplątało się w jego wnętrznościach.
Gguk podszedł do futonu, popychany łuną sztywnego, żółtego światła, padającą ze starej żarówki. Zaciskał przy tym obie dłonie na materiale luźnych, kraciastych spodni od piżamy. Pod nosem zebrała mu się gęsta wydzielina, którą wytarł w koszulkę, odsłaniając część brzucha. Sam nie wiedział, co robi. Stopy stawiał jak lunatyk.
— Płakałeś — powiedział Yoongi, gdy Jeongguk stanął na tyle blisko, by mógł mu się w pełni przyjrzeć. Wygłaszając ten oczywisty komentarz, nie był chyba świadom tego, jak on sam tragicznie wyglądał.
Kolana Gguka uderzyły o ziemię z cichym tąpnięciem, gdy z czystym przerażeniem wypisanym na twarzy uklęknął przed Yoonem i złapał jego policzki w dłonie. Uszy miał kompletnie zatkane, toteż zignorował stwierdzenie starszego, bo go najzwyczajniej w świecie nie dosłyszał.
Trząsł się niczym osika, z jakiegoś powodu lawirując kciukami w okolicach kącików jego ust. Yoongi, całkowicie sparaliżowany, nie miał pojęcia jak zareagować. Pragnął, żeby Jeongguk go tak dotykał. Nie było dnia, by nie myślał o jego dłoniach na własnym ciele. Wtedy jednak jakiś alarm ostrzegawczo zaryczał w jego głowie. A już szczególnie, gdy usłyszał z ust mężczyzny wątłe:
— Przepraszam.
— Gguk...? — Yoongi delikatnie objął dłonią nadgarstek mężczyzny, jednocześnie pozwalając mu na to, by wciąż pieścił opuszkami palców jego twarz.
Może lunatykuje, pomyślał.
— Śniłeś mi się — wyjaśnił młodszy, a uczucie pełności w uszach zamieniło się w nieustanne dzwonienie. — Byłeś w...w...w ośrodku. Na tym krześle. Wszędzie była k...krew — wydukał, chyba już ostatkiem sił.
Jego głowa na moment opadła w bok, ale zaraz ją wyprostował.
— Och.
— P...Przepraszam.
— To tylko sen, Ggukie — pocieszył go Yoongi, odwracając twarz i składając pocałunek na wnętrzu jego prawej dłoni. — Jestem cały i zdrowy, hm?
Jeongguk pokręcił jednak głową przecząco, przybliżając się do niego i stykając ze sobą ich spocone czoła. Mogli czuć drżenie każdej komórki w swoich ciałach, a nawet wzajemnie absorbować bicie własnych serc. Krew szaleńczo pulsowała w ich skroniach, z każdą milisekundą nabierając coraz większej prędkości.
Yoongi nie był w stanie powiedzieć, czy śnił, czy też nie. Wziął głęboki oddech.
Kocham cię, kocham cię, kocham cię.
— Musi być c...ci bardzo c...ciężko. To wszystko cię b...boli, czyż nie? — wydyszał Gguk, odważnie zsuwając w dół swoje dłonie i kładąc je w zagłębieniach między barkami a szyją Yoona. — P...Przeze mnie.
— Nic mnie nie boli — zaprzeczył, chociaż w tamtym momencie skóra paliła go żywym ogniem.
Co więcej, mięśnie jego pleców oraz klatki piersiowej napinały się coraz bardziej i bardziej, gdy dłonie Gguka napierały na jego ciało. Robiły to delikatnie, ale dla Yoongiego była to siła niewyobrażalnego, niemalże niemożliwego do wytrzymania ciężaru.
— Kilkutonowe kowadło... — wymamrotał młodszy nieobecnie, wracając myślami do swojej rozmowy z Soo. Yoongi zamarł przekonany, iż ten wyczytał to właśnie z jego myśli.
Niestety, nie miał dłuższej chwili na przemyślenie sytuacji, ponieważ dłonie Jeongguka zsunęły się wzdłuż jego umięśnionych, wytatuowanych ramion. Na tym się jednak skończyło. Już chwilę później ręce młodszego odsunęły się z gracją od lepkiej od potu skóry, po czym finalnie opadły bezwładnie wzdłuż tułowia. Czoło mężczyzny zaś zsunęło się w bok, a policzek powoli ocierał się o ten Yoongiego tylko po to, by spocząć na jego lewym, spiętym ramieniu.
Gguk dyszał wyczerpany, a każdy jego oddech nie tyle odbijał się od skóry starszego, co zatapiał się w niej już na wieczność.
— Chodźmy s...spać, Yoon — poprosił cicho. — Jestem taki z...zmęczony. Obaj jesteśmy.
Tak bardzo cię kocham. Wiesz, że cię kocham, prawda?
— Ale...
Musisz wiedzieć.
— Błagam. Chodźmy spać.
Przez dłuższą chwilę Yoongi nie miał pojęcia, co robić. Powiedzieć, że panikował, to jak nie powiedzieć nic. Jeongguk nie odsuwał się od niego i wciąż ciężko oddychał, przylgnięty doń niczym dziecko. Starszy dał sobie moment na podjęcie ostatecznej decyzji.
Czy mogę być samolubny? Chociaż raz. Proszę.
Ostrożnie położył prawą dłoń w talii Jeongguka, sunąc nią po jego plecach, aż zatrzymała się na jego prawej łopatce. Drugą ręką zaś objął go ponad pośladkami i sprytnym manewrem położył ich obu na futonie tak, że leżeli zwróceni do siebie twarzami. Nie chciał robić nic więcej, ale ich nogi splotły się z inicjatywy młodszego, który nieśmiało przebierał stopami, przejeżdżając nimi po łydkach Yoongiego.
Starszy delikatnie zarzucił swoją lewą nogę tak, by figlarnie uziemić nią kostki Jeongguka. Zamknął też tym samym splot ich ciał w dosyć komfortowej pozycji. Gguk ułożył się jeszcze bliżej, mrucząc coś pod nosem.
— Czy tak... Jest dobrze? — zapytał Yoongi, zupełnie nie dowierzając całej sytuacji, a młodszy rozchylił powieki i przyłożył wierzch dłoni do jego policzka.
— A już c...cię nie boli? Nie jest ci ciężko?
Dłoń Yoona poruszyła się sama, gdy pozwolił sobie położyć ją w talii Jeongguka. Ten, jeszcze parę miesięcy temu, odskoczyłby z krzykiem. Pewnie by też zwymiotował i kompletnie zamknął się w sobie. Tym razem jednak, czując szorstkie opuszki palców Yoona nawet przez materiał koszulki, miał w sobie jakąś obezwładniającą lekkość, zupełnie jakby i on tkwił dotychczas pod cholernie ciężkim kowadłem, które ktoś po prostu z niego zdjął.
Niesamowite. To wszystko było niesamowite.
— Już nic mnie nie boli. — Yoongi pociągnął nosem i wbrew zdrowemu rozsądkowi, przyciągnął Jeongguka do siebie, przytulając go bez nawet namiastki oporów, które pielęgnował w sobie dotychczas.
Druga dłoń mężczyzny zawędrowała pod głowę Gguka, który nawet uniósł ją samoistnie. Yoongi mógł w ten sposób już kompletnie zamknąć mężczyznę w swoich ramionach. Uświadomił sobie, że nigdy nie znał ich siły – próbując trzymać Jeongguka blisko, a jednocześnie być delikatnym, znalazł się w sytuacji, w której zupełnie nie potrafił sobie zaufać. Mimo to wplótł palce we włosy mężczyzny, masując tył jego głowy.
— Nie wypuszczę cię — wyszeptał, składając pocałunek na jego czole.
Był pewien, że Jeongguk już zasnął. Na przemian głaskał go więc i delikatnie rozmasowywał jego skórę, czując, jak palce u stóp mężczyzny kurczą się co jakiś czas. Yoongi nie potrafił porównać ciepła, które wtedy czuł, do niczego innego, czego doświadczył w życiu.
Ciepła słońca, gdy grał w piłkę z chłopakami z ośrodka.
Ciepła Pana Skarpety wylegującego się na jego brzuchu.
Ciepła świeżo wytatuowanej skóry.
— Przysięgam — szepnął, czekając i pozwalając sobie na ciche łkanie. Nie mógł już dłużej tłumić w sobie szlochu. — Nie w...wypuszczę cię, słyszysz?
Łaknął tego ciepła. Pragnął go jak tlenu, a jego gardło wyschło na samą myśl o tym, by mogło go zabraknąć.
— Nie wypuszczaj — odparł ni z tego, ni z owego Jeongguk, przerywając jego monolog.
Yoongi otworzył szeroko oczy, a ich spojrzenia skrzyżowały się mimowolnie, nie do końca mając inne wyjście. Żaden z nich nie odwrócił jednak wzroku. Ich oddechy mieszały się nieustannie, a nogi splotły jeszcze ciaśniej, o ile było to możliwe.
— Nie zostawiaj mnie r...rano — wyszeptał błagalnym tonem Yoongi.
Obiecał sobie, że nie okaże słabości i nie będzie padał przed Ggukiem na kolana, stawiając go w niezręcznej sytuacji. Wtedy jednak albo w ogóle nie był sobą, albo właśnie, po raz pierwszy od dawien dawna, był w pełni autentyczny. Nie miało to jednak znaczenia. Obie opcje przerażały go nie na żarty.
— Ja też nie chcę b...być sam — dodał, gdy Jeongguk wciąż wpatrywał się w niego nieobecnie.
W odpowiedzi dostał jednak jedynie kilka mrugnięć powiekami, cichy bełkot, z którego nic nie zrozumiał, oraz zamknięte oczy, których właściciel wrócił na swoją tratwę, odpływając gdzieś, gdzie Yoongi nie mógł się wybrać. Zachłysnął się mimowolnie powietrzem, po czym zamknął oczy, licząc na to, że sam zaśnie, a ich wojaże znajdą wspólny punkt. Czuł, iż byłoby to intymniejsze nawet od ich splecionych wzajemnie ciał. Byle tylko nie widzieli się znowu w koszmarze, o nic więcej nie prosił.
Bicie serca Jeongguka, gładkość jego skóry czy nawet okazjonalne, urocze ruchy jego drobnych stóp były dla Yoongiego nieistotne w obliczu świata, który ten przed nim skrywał.
Yoon kwestionował wtedy wszystko, co wiedział o bliskości. O cieple. Może całe życie żył w chłodzie, nawet nie mając o tym pojęcia?
Pochylił głowę i wtulił twarz w szyję Jeongguka. Jego usta trzymały się jednak milimetry od pachnącej mydłem skóry. Bał się, że jeśli złoży na niej kolejny, nieproszony pocałunek, poczuje temperaturę, której tak się bał.
Wolał tkwić w niewiedzy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top