Rozdział 26

Nigdy nie posądziłby siebie o to, że poprosi Berniego o radę w sprawie wykonania jednego, głupiego telefonu. Chciał pozostać nieugięty, ale gdy Yoongi nie odzywał się do niego już trzeci dzień, na sesji terapeutycznej w weekend coś w nim pękło. Pomyślał, że może obraził go gdy, zaproszony na spotkanie, tak bezpośrednio odmówił. Albo może już mu się znudził?

Myśli te ciążyły mu, ciągnąc go na dno mentalnego jeziora niczym pustaki uwiązane do kostek. Mimo to, nabuzowany zapewnieniami Berniego, że ma prawo wykonać do kogoś telefon bez neurotycznego rozdrabniania wszystkiego na kawałeczki, zadzwonił do Yoongiego siedząc na Ttukseom. Zupełnie jak podczas ich ostatniej rozmowy. Mężczyzna odebrał po sześciu sygnałach, które Gguk liczył w stresie; gdy cykliczne pikanie wychodzącego połączenia brzęczące przy jego uchu ustało, trzy mole w jego żołądku rozpoczęły swój taniec, kręcąc się wkoło i rozsyłając swoimi skrzydełkami wibracje po całym jego ciele.

Cześć Yoon powiedział, a wymagało to więcej odwagi, niż większość rzeczy, jakie dotychczas zrobił w życiu.

Hej Gguk — odpowiedział.

Jak tam?

— Dobrze... Czekałem na twój telefon. Nie chciałem się narzucać.

— A ja nie chciałem cię d...denerwować — zakrztusił się własnymi słowami Gguk.

Absolutnieodchrząknął Yoon. — Czy nadal wybierasz się na rozprawę Hyoungjina?

Tak. — Telefon prawie wypadł prawnikowi z ręki.

Czy to znaczy, że i tak cię zobaczę? Yoongi lewą dłonią poklepywał kurtkę w poszukiwaniu paczki fajek, która właśnie gniła rozmoknięta w zlewie w 7eleven. Kurwa.

Owszem.

W takim razie to mi odpowiadaskwitował, pogodzony już z utratą papierosów, a Jeongguk mógłby przysiąc, że połknął gdzieś po drodze na stację czwartego mola, który właśnie dołączył do trwającej już w jego trzewiach zabawy. — Tak długo, jak będę mógł cię zobaczyć.

Sobotnia, niezręczna pogawędka na nowo uruchomiła swoistą maszynę losującą, przywracając do życia ich osobliwą, dosyć niepewną rutynę codziennego kontaktu. W niedzielę to Yoongi zadzwonił, w poniedziałek też. We wtorek Jeongguk.

O czym rozmawiali? Gdyby zamiast ich dwójki podstawić po dwóch przeciwnych stronach telefonicznej linii losowe osoby, można by powiedzieć, że o niczym. Jeden pytał oraz opowiadał o pracy, drugi robił to samo. Ot, zwyczajna wymiana zdań, jakich codziennie prowadzono na całym świecie miliony.

Dla Jeongguka jednak nie był to chleb powszedni. Każda rozmowa z Yoongim, chociaż całkiem przyjemna, kosztowała go nieziemski wysiłek. Od rozwodu z Shinhye i odejściu z pracy w kancelarii Baekho, regularne czy jakiekolwiek pogawędki z kimkolwiek względnie obcym, bądź wystarczająco obcym, były dla niego jak matematyka. Kalkulował co powiedzieć, jak powiedzieć; w którym momencie otworzyć usta, a w którym milczeć. Słowa bardzo rzadko płynęły z niego niezachwianym strumieniem, częściej raczej wypluwał je partiami, niczym woda tryskająca z zarośniętego kamieniem kranu.

Dużym plusem ich relacji było jednak to, że unikali z Yoongim ciężkich tematów. Starszy starał się dać tym Jeonggukowi podprogowo do zrozumienia, że był interesującym, wartościowym mężczyzną, a jego mentalny bagaż to tylko poboczna wartość, która nie miała wpływu na to, co ich ze sobą łączyło bądź mogło połączyć. Próbował stworzyć dla niego rzeczywistość, w której nie istniała Byeonhwa; rzeczywistość, której nie musiał się bać. Chociaż na krótką chwilę. W ich telefonicznym świecie faktycznie zjadł swoje słońce, a przynajmniej tak mu się wydawało.

Jeongguk z kolei bardzo się starał patrzeć na to wszystko z neutralnej strony. Leki pomagały, terapia też działała swoje. Czas, który spędził w domu Soo i Kyuchula, chociaż dobiegał końca, również pozytywnie wpłynął na jego postępy. Już dawno nie miał koszmarów, a mgła w jego głowie rozpierzchła się, i nawet jeśli wciąż pozostawała jego częścią, to w końcu miał nad nią jakąś kontrolę. Przypominała raczej gęsty pył – jak wystarczająco mocno dmuchnął, to nawet wyraźnie widział, co tak naprawdę było przed nim, a co było iluzją, dopieszczoną przez ponad dekadę autonienawiści.

Zresztą, gawędzenie z Seokjinem w pracy szło mu całkiem podobnie, co prowadzenie konwersacji z Yoongim. Warto jednak nadmienić, że jeżeli chodziło o młodego prokuratora, to sytuacja należała do dość specyficznych. Jako iż Jeongguk nie był oficjalnie zatrudniony w prokuraturze, nie mógł tam przebywać, a przynajmniej nie całymi dniami. Dlatego też dostał na własność jeden z gabinetów w kancelarii partnera Seokjina, Hisashiego, który, swoją drogą, był bardzo cichym, ale niesamowicie sympatycznym mężczyzną. Mało mówił, ale też grywał w szachy, toteż Jeongguk codziennie od dnia zatrudnienia dawał się namówić na partyjkę w przerwie na lunch. Takim sposobem prawnik spędzał w owym gabinecie osiem godzin dziennie, od poniedziałku do piątku. Dwa dni z pięciu roboczych towarzyszył mu Jin, a pozostałe trzy łączyli się ze sobą zdalnie. Ustalili, że tak pozostanie przez dłuższy czas, póki Gguk nie uzna, iż jest gotowy na oficjalną pracę w prokuraturze, o ile zrobi to kiedykolwiek.

Seokjin, niepewny jak zachować się przy osobie z przejściami pokroju tych Jeongguka, w boleśnie oczywisty sposób dawał mu taryfę ulgową – w odróżnieniu od Yoongiego, gdy Gguk nie wiedział, jak odpowiedzieć na jakieś pytanie, Jin nie drążył, kończył temat i zadawał kolejne. Jednego dnia zadał ich aż siedem, póki prawnik cokolwiek mu odpowiedział. Poza tym głównie milczeli razem na Zoomie, oddychając w słabej jakości, szeleszczące mikrofony we wbudowanych w laptopach kamerkach, albo wymieniali się informacjami stricte związanymi z pracą. Taki układ działał jednak między nimi całkiem naturalnie, jak na dwóch specjalistów w dziedzinie przystało.

W prawie nie było matematyki, co znacznie ułatwiało sprawę. Jeongguk potrafił stać się wartką rzeką, gdy mówił o pracy. Odnalazł w tym jakieś ukojenie, chociaż obawiał się, że złudnie lśniąca bańka pęknie, gdy w końcu wspólnie z Seokjinem wezmą na tapet Byeonhwę. Wiedział, że czas ten zbliżał się nieubłaganie.

Już w szczególności uderzyło go to, gdy wyszli z budynku Sądu Najwyższego. Gguk, opatulony szalikiem i ubrany w ciepły płaszcz, przytulał do piersi swój skórzany neseser, oddychając ciężko i nieregularnie. W płucach miał jakiś niezidentyfikowany byt, który przy wdechu unosił się w górę jak balonik; przy wydechu zaś uderzał o tkanki niczym głaz toczący się po zboczu stromej góry, boleśnie obijając się o oskrzela, imitujące ciasne sploty przytulonych do siebie gałęzi łysych drzew wypełniających dolinę. Rozprawa prawie że umknęła mu przez to z pamięci, jakby chciała ulotnić się tylnymi drzwiami jego umysłu.

Przez prawie cztery godziny procesu siedział w kącie tuż za ławą prokuratorską, przeglądając przygotowywane przez ostatnie półtora tygodnia notatki oraz pliki i podając je Seokjinowi, gdy pojawiła się akurat taka potrzeba. Jak zahipnotyzowany czekał na sygnały od prokuratora, obserwując go w akcji i nie mogąc wyjść z podziwu.

Jin, ubrany w elegancką, zapinaną z przodu togę z czerwonym, lśniącym obszyciem przy klapach, wyglądał jak zupełnie inny, nieznany mu człowiek. Gestykulował z gracją, mówił płynnie, głośno i bez zająknięcia, a wszystko, co padało z jego ust, nawet spontaniczne przerywniki niezawarte w przygotowanych zapiskach, brzmiały jak zaplanowane i przemyślane. Dodatkowo ogolił się rano na gładko, użył drogiej, wyrazistej wody kolońskiej, której zapach w jakiś magiczny sposób uwydatniał bordową czerwień przy todze, a włosy miał ułożone na żel tak, że zdawały się niesfornie, lecz wciąż elegancko opadać na jego czoło. Był przystojnym mężczyzną, tego nie można było mu odmówić. Przede wszystkim jednak był cholernie dobrym prokuratorem, co Gguk przyznał sam przed sobą bez jakichkolwiek wątpliwości. Ława przysięgłych, składająca się z trzech kobiet oraz czterech mężczyzn, zdawała się być pod równie wielkim wrażeniem.

Hyoungjin co prawda siedział przy ławie oskarżonych naprzeciw Seokjina, z pozoru przyjmując rolę jego ofiary, ale sprawa miała się zgoła inaczej. Generalnie rzecz biorąc, wszyscy obecni na sali rozpraw spodziewali się wyroku uniewinniającego. Jednakowoż proces musiał odbyć się tak, a nie inaczej, a systemu czy nawet samej nomenklatury nie dało się zmienić na pstryknięcie palcem – Jin był oskarżycielem, a Hyoungjin oskarżonym.

Tak czy siak, prokurator był tam przede wszystkim po to, by przez ponowne przesłuchania świadków oraz prezentację dowodów zebranych przy demaskacji afery w krajowej prokuraturze, udowodnić niewinność nastolatka.

Na sali rozpraw nie było publiczności ze względu na wiek oskarżonego oraz kilka innych, pomniejszych czynników. Siedział tam tylko Namjoon, jako jego opiekun z Igok, który, swoją drogą, również został w ostatniej chwili powołany na świadka, oraz kuratorka, która sprawowała nad nim pieczę po przeniesieniu do Seulu. Jeongguk wiedział, że Yoongi był na zewnątrz sali. Widział go, gdy wchodził do środka przed rozpoczęciem procesu.

Wyglądał, jakby był niewyspany, ale usilnie starał się to zamaskować, ukrywając przeciągłe ziewnięcie za zwiniętą w pięść dłonią, na której widniał napis raj. Miał na sobie białą koszulę, przez którą prześwitywały tatuaże, włosy świeżo umyte i zaczesane do tyłu, a na nosie okulary w przejrzystych oprawkach. Wpatrywał się w swoje wypastowane buty. Sztyblety, podobne do tych Gguka. Nowe.

Mole, mole, mole, mole, mole.


* * *



— To dobry chłopak, Wysoki Sądzie — zarzekał się Joon podczas swojego przesłuchania. — Nie sprawiał kłopotów, sumiennie się uczył. Ani razu nie podpadł, w ośrodku nigdy nie musieliśmy użyć przeciwko niemu żadnych środków zapobiegawczych czy doraźnych.

— A agresja? — zapytał Seokjn.

— Nigdy. — Namjoon pokręcił głową naprędce w kierunku prokuratora.

Bawił się przy tym rękawem koszuli, zestresowany i wyraźnie poza swoją strefą komfortu. Widać było, jak bardzo powstrzymuje się od patrzenia na Hyoungjina, ale i tak, co jakiś czas, wysyłał mu pokrzepiające uśmiechy. Chłopak odpowiadał tym samym, i chociaż śmiertelnie się bał, to nie chciał martwić nikogo, kto kiedykolwiek okazał mu życzliwość. Zaliczał do tego Namjoona.

— Nigdy — dodał raz jeszcze mężczyzna, tym razem zwracając się w stronę sędziego przy ławie naprzeciw. — Przenigdy.

* * *

— Nie było z nim żadnych problemów — szepnęła wychowawczyni Hyoungjina z gimnazjum, w którym doszło do ataku. — Szczerze powiedziawszy, gdy dowiedziałam się o wszystkim, nie mogłam uwierzyć. Teraz już nie pamiętam tak dobrze, ale podtrzymuję swoje pierwotne zeznania. Hyounggie nie mógł... Nie wierzę, że mógłby.

Hyoungjin obgryzał własne paznokcie, a Gguk wyciągał szyję ku górze, z jakiegoś powodu licząc na to, że skrzyżuje z nim spojrzenia i zdoła uśmiechnąć się do niego pokrzepiająco tak, jak wcześniej robił to Joon. Chłopak nie widział go jednak. Prawnik wątpił, że ktokolwiek na sali zwracał na niego większą uwagę, do tego stopnia skrył się w cieniu.

— Czy był w szkole ktoś, kto mógłby wzbudzić w pani podejrzenia?

— Panie Kim — przerwał mu sędzia, a Seokjin spojrzał na niego pytająco. — Proszę trzymać się pytań o oskarżonego.

— Tak. Przepraszam. — Kiwnął głową. Pomimo reprymendy nie stracił animuszu. Odchrząknął tylko i wziął głęboki oddech. — Przy pierwszej rozprawie zeznała pani, iż Hyoungjin był w budynku i nie mógł znajdować się na zewnątrz, na miejscu ataku. Czy to prawda? — kontynuował, a kobieta z trwałą w postaci małych, sprężykowatych loczków, kiwnęła głową.

Dłonie jej drżały, a na opuszkach palców miała kredę, którą dopiero wtedy zauważyła i próbowała wytrzeć w swoją szarą, ołówkową spódnicę. Był dwudziesty trzeci grudnia, ale i tak chodziła jeszcze do szkoły. Na rozprawę najpewniej musiała zerwać się z lekcji.

— Jestem pewna, że widziałam go w sali matematycznej. Czekał na kółko dodatkowe, bodajże... Hyounggie był niesamowity z matematyki.

— Jest pani pewna? — dopytywał Seokjin.

— Czy był dobry z matematyki? Znaczy, uczę koreańskiego, ale...

— Nie, nie — uspokoił ją, zauważywszy jej zdenerwowanie. — Czy go pani widziała. Czy tego jest pani pewna?

— Och? Tak! Tak, jestem. Z jakiegoś powodu nikt mi nie uwierzył, bo sama zaraz po tym wyszłam ze szkoły... Ale Hyoungjin był w szkole. Na trzecim piętrze. W sali tuż obok mojej.

— I nawiązując do pani pierwotnych zeznań... Było to o godzinie piętnastej czterdzieści? — Seokjin zerknął do swoich notatek, unosząc jedną brew.

— Dokładnie.

— Jakim cudem pamięta to pani tak dokładnie? — Podszedł do swojej ławy i upił łyk wody ze szklanki, która na niej stała.

Kobieta zaśmiała się cicho, a sędzia, który dotychczas tylko się przysłuchiwał, zmrużył zaciekawiony oczy.

— Bo zapytałam go, która jest godzina — szepnęła, chichocząc raz jeszcze. — Byłam spóźniona do fryzjera, a mój zegarek przestał działać. Zapytałam go o czas. Spojrzał na swój elektroniczny zegarek na ręce i powiedział mi, że jest piętnasta czterdzieści.

Ława przysięgłych spojrzała po sobie porozumiewawczo, chociaż, najpewniej, byli ludźmi z przypadku, którzy nigdy wcześniej nie widzieli się na oczy.

— Pani Nam, mam ostatnie pytanie. — Seokjin z trudem powstrzymał kąciki własnych ust od uniesienia się. — Teraz, z odzyskanych nagrań już wiemy, że incydent zaczął się o piętnastej czterdzieści dwie. Zna pani miejsce, w którym doszło do pobicia... Czy pani zdaniem Hyoungjin dałby radę zejść na podwórze, odnaleźć ofiarę, zdobyć cegłę i rozpocząć brutalny atak?

— W dwie minuty? Absolutnie — szepnęła, kręcąc głową. — Nie ma takiej możliwości. Zresztą, miałam wysokie obcasy, szłam po jedynych schodach w szkole, bardzo wolno... Usłyszałabym, że za mną zbiega. — Ścisnęła w palcach torebkę, która dotychczas leżała na jej kolanach. — Usłyszałabym.


* * *


— Ten chłopak jest anemikiem. Potrzebuje leczenia. Nie ma fizycznych sił, by zrobić coś podobnego. Mając za sobą dekady doświadczenia, nie umiem sobie tego wyobrazić. — Siwiejący już lekarz, który badał nastolatka przed rozprawą, brzmiał apatycznie, niczym wyprany z wszelkich emocji, ale dało się wyczuć w jego głosie nutkę nadziei, jakiejś sympatii.

— Co dokładnie znaczy, że jest anemikiem? Proszę wytłumaczyć tak, by wszyscy mieli jasność — poprosił go Jin.

Jeongguk robił sporadyczne notatki, jednocześnie samemu dopijając już swoją wodę, którą przygotował przed rozprawą. Musiał mądrze ją dawkować, bo proces wcale nie zbliżał się ku końcowi, ale i tak prawie mu się skończyła.

— Dokucza mu męczliwość, duszności, niewielka wydolność fizyczna. Ten chłopak jest w takim stanie, że nie zbiegłby po schodach bez tracenia przytomności, a co dopiero zrobił to i potem prawie zakatował kogoś cegłą — wyjaśnił.

Widać było po nim, że to nie jego pierwszy raz w roli świadka. Nie dreptał dookoła tematów – dawał konkretne i treściwe odpowiedzi. Wiedział, że takie miały dla sądu oraz ławy przysięgłych najwięcej wartości.

— Rozumiem, że sugeruje pan, iż Kim Hyoungjin nie mógłby w takim stanie zaatakować ofiary?

— Nie — burknął. — To wszystko, co mogę w tej sprawie powiedzieć.


* * *


— Mój s...syn — dukała matka ofiary ataku, która ostatnia pojawiła się na sali rozpraw jako świadek. Poszkodowany chłopak nadal nie doszedł do siebie, przykuty do łóżka, toteż sam nie mógł tam być. Zresztą, badający go psychiatra stwierdził, iż byłoby to dla niego zbyt obciążające. — Gdy zaczął wracać do siebie... Jeszcze w pełni nie m...mówi, teraz... — Pociągnęła nosem, po czym przeprosiła cicho, dmuchając w chusteczkę, którą wciąż trzymała w dłoni, miętosząc ją nerwowo. — Przepraszam. Mój Ji m...miał okropny obrzęk mózgu... Ma zaniki pamięci, zab...zaburzenia mowy, to bardzo trudne — załkała.

Nie pamiętał jej zbyt przychylnie, wciąż odtwarzając w głowie, jak próbowała rzucić się na niego podczas pierwszej rozprawy, ale Hyoungjin nie potrafił nie okazać jej współczucia. Przysunął nawet paczkę chusteczek, którą jego obrońca przyniósł w razie wypadku, bliżej krawędzi ławy oskarżonych, by ktoś mógł je jej podać. Tak się nie stało, ale chociaż poczuł się lepiej.

— Proszę się nie spieszyć — poprosił ją Seokjin, a kobieta kiwnęła głową, chwilę później przecierając oczy wierzchem dłoni.

— Ji mało pa...pamięta. Nie wrócił i zapewne j...jeszcze długo nie wróci d...do szkoły — szepnęła. — Rozmawiamy, ale on t...tak szybko się męczy. Od niedawna znowu chodzi, m...małymi kroczkami. Prosi mnie o rzeczy, z...zagaduje na podstawowe tematy... Ale j...jeszcze nie opowiadał o w...wypadku. Po prostu g...go nie pamięta. Musi być tak przestraszony, mój Ji...

Jeongguk zacisnął powieki. Z jakiegoś powodu wcale nie chciał tego słuchać. Nie potrafił wyobrazić sobie, by ktoś mógł zrobić drugiemu człowiekowi coś tak okropnego. Poczuł wielkie współczucie i sam nie wiedział, czy do Ji, ofiary napastnika z cegłą, czy do samego siebie. Ludzka krzywda była mu równie bliska, co obca.

Uświadomił sobie, że strach przed mówieniem publicznie nie był jedynym powodem, dla którego ostatecznie zrezygnował z pracy na sali sądowej. Nie tylko był na to zbyt delikatny, ale również nie byłby w stanie zachować tak kamiennego wyrazu twarzy, jak robił to Seokjin, przysłuchujący się płaczliwym wyznaniom zrozpaczonej matki.

— Czy coś zmieniło się od ostatnich wydarzeń i wypłynięcia nowych faktów? — zapytał prokurator, a kobieta zaniosła się szlochem.

Dopiero gdy się uspokoiła, udało jej się odpowiedzieć.

— Widziałam to nagranie, k...które oglądaliśmy dzisiaj na s...sali sądowej j...już setki razy — wykrztusiła z siebie, zerkając na Hyoungjina. Miała na myśli brutalny zapis z kamery monitoringu, na którym widać było kogoś okładającego jej syna cegłą, znaleziony w plikach Han Hosika. Sam Hyounggie go nie widział. Został wyprowadzony na korytarz na czas odtworzenia. — Widziałam, że to n...nie ty. Wiem to na pewno. I nigdy sobie n...nie wybaczę, j...jak źle cię traktowałam. Ani tego, ż...że to ty trafiłeś do poprawczaka z...zamiast prawdziwego sprawcy — zwróciła się do Hyounggiego, a on nagle stchórzył i odwrócił wzrok.

Pudełko chusteczek, które tak odważnie jej przysunął, nagle stało się jego tarczą.

— Dlaczego jest pani tego taka pewna? — Seokjin zrobił duży krok w kierunku miejsca, gdzie siedziała, a ona wzięła głęboki oddech.

W palcach lewej dłoni trzymała różaniec, co Jeongguk zauważył dopiero wtedy. Musiała albo modlić się w myślach, albo mieć go przy sobie tylko i wyłącznie po to, by pozostać dzielną. Tak czy siak, przeszedł go dreszcz. Cudze intencje nie robiły mu różnicy.

Bał się tych symboli.

— To głupie... Ale od k...kiedy znowu zaczęłam jeździć z moim mężem n...na przesłuchania, Ji zaczął mówić mniej... Przestał t...tak dużo chodzić, nie j...jadł... Nadal nie je. — Ból w jej głosie zatruwał przestrzeń. Kobiety w ławie przysięgłych ukradkiem ocierały wilgotne nosy i policzki. — Ale w nocy, p...przez sen... Zalewa go p...pot, płacze... I krzyczy jedno imię.

— Jakie? — Prokurator rzucił spojrzenie w kierunku przysięgłych, próbując wykorzystać moment i skupić na sobie ich uwagę.

Nie musiał jednak tego robić. Cała siódemka wpatrywała się w niego oraz matkę ofiary jak w obrazek.

— Kiseok, zupełnie... Zupełnie jak jego kolega z gimnazjum — szepnęła. — K...Kwon Kiseok.


* * *


— Dobra robota, J...Jin. — Jeongguk pozwolił sobie na komplement, a prokurator uśmiechnął się ciepło.

Dreptali w dół schodów, ignorując gryzący skórę chłód. Seokjin był wyczerpany i nie marzył o niczym innym bardziej, niż o drzemce. Hisashi już po niego przyjechał i czekał na parkingu. Nie lubił zimna, także nie chciał wysiadać z auta.

— Nie sądziłem, że uniewinnią go przy pierwszej rozprawie — mruknął w odpowiedzi, zatrzymując się z Jeonggukiem na sporym placu pod gmachem sądu. — Spodziewałem się jakichś potknięć, nie będę kłamał.

— Ale przecież taki o...od początku miałeś plan, Seokjin. Żeby zakończyć wszystko przy p...pierwszym... Procesie. — Gguk prawie się zakrztusił, wypowiadając ostatnie słowa.

Sam był w lekkim szoku.

— Plany to tylko głupie mrzonki, obmyślam je, żebym mógł udawać, że wiem, co robię, jak większość dorosłych — wymamrotał, puszczając mu oczko. — Ale to zostaje między nami, okej?

Gguk zastanowił się przez chwilę, czy, w takim razie, pomagając Jinowi wraz ze swoim eksteściem w tej całej, szalonej akcji przeciwko Han Hoskiowi nie ryzykował więcej, niż faktycznie mu się zdawało? Finalnie odpuścił sobie jednak zbędne powroty do przeszłości i kiwnął głową energicznie, opuszczając swoją teczkę w dół i chwytając ją poprawnie za rączkę. Obiła się o jego szczupłe udo.

— Tobie również gratuluję — dodał jeszcze Seokjin, ostrożnie kładąc prawnikowi dłoń na ramieniu. — Przed nami batalia z rozprawą Kwon Kiseoka. Także to dopiero początek. Potem... Sam wiesz.

— Wiem. — Jeongguk wypowiedział tylko jedno słowo, ale to wystarczyło, by wychwycić śmiertelną powagę w jego głosie.

— Odpocznij w święta — poprosił prokurator, a Gguk mruknął coś w odpowiedzi niezrozumiale, aczkolwiek twierdząco.

Wydawało mu się, że obaj wraz z Jinem jakoś za mało się tym wszystkim cieszą. Zwalił jednak winę na zmęczenie.

— Hisashi już na mnie czeka. Jedziemy do domu, a potem na lotnisko. Przylatują jego rodzice, na święta. — Seokjin wskazał głową w kierunku Jeepa na parkingu, znajdującego się kilkanaście metrów od nich.

Drzwi do niego uchyliły się, a mężczyzna wyściubił głowę z wewnątrz pojazdu, przypominając własnemu partnerowi o swoim istnieniu. Pomachał w kierunku obu mężczyzn, a Jin zagestykulował dłonią na znak, by poczekał jeszcze chwilę.

To właśnie Hisashi zawiózł ich dwójkę pod sąd tamtego poranka. Nie chcąc wyjść na niegrzecznego, Gguk odmachał mu więc delikatnie, a przynajmniej grzeczniej, niż zrobił to Seokjin. Ten odmachał, chwilę później znowu chowając się do auta.

— Zaproponowałbym, że podwieziemy cię do domu, ale wydaje mi się, że masz inne sprawy na głowie? — Jin odsunął się od Jeongguka, a ten ściągnął brwi.

Przez chwilę kompletnie nie rozumiał. Seokjin zauważył zagubienie w jego oczach, toteż chwycił go za jedno ramię i obrócił siłą w kierunku ławki nieopodal, na której siedział właśnie Hyounggie, obejmowany ramieniem przez Namjoona. Yoongi stał obok nich, ale nie był zainteresowany tym, o czym rozmawiali. Zamiast tego patrzył się wprost na Gguka, a z aż tak dużej odległości nie dało się dostrzec, iż w jego oczach szalała zazdrość. Mimo wszystko prawnik żywo czuł, jak wzrokiem wywiercał dziury w jego twarzy.

— Och — szepnął, ale zanim zdążył powiedzieć cokolwiek więcej, Seokjin szedł już w kierunku parkingu.

— Zobaczymy się po świętach — zawołał, machają do Jeongguka wolną dłonią. W drugiej ręce trzymał swoją teczkę. — Zadzwonię złożyć ci życzenia, dobrze?!

— D...Dobrze?! — zawołał równie pytająco, przez co spłonął rumieńcem i się zawstydził.

Pożegnawszy się z Seokjinem chciał zaszyć się gdzieś, ochłonąć i zebrać myśli, ale Yoongi mu na to nie pozwolił. Zauważywszy, iż miał wolną drogę, podszedł do prawnika prężnym krokiem, z dłońmi ukrytymi w kieszeniach płaszcza, uśmiechając się od ucha do ucha. Im bliżej był, tym bardziej widać było po nim, że płakał. Policzki miał czerwone, a łzy przyschnięte do nich od mrozu.

— Nos ci się świeci — mruknął ochryple, a Gguk przełknął gulę w gardle. Ta jednak zaraz wróciła.

— J...Jak to nos mi się świeci? — wyszeptał niesamowicie cicho, ale wiatr i tak poniósł jego słowa wprost to spragnionych ich uszu Yoongiego.

— Z zimna — wyjaśni naprędce. — Chcesz pójść z nami w jakieś ciepłe miejsce? — zaproponował, odwracając się i zerkając za swoje plecy w kierunku Hyoungjina.

Jeongguk zamyślił się. W głowie odtworzył pobieżnie wszystkie ich rozmowy telefonicznie i jakoś nie mógł powstrzymać zdziwienia tym, jak ich ponowne spotkanie różniło się od tego, co sobie wyobrażał. Głos Yoongiego to jedno, ale patrzenie na niego w pełnej krasie, ubranego w koszulę oraz dopasowane spodnie wyprasowane w kant, to drugie.

Uważnie zlustrował też wzrokiem twarz Yoona. Po siniaku, który zostawił jego ojciec, nie było już śladu. Odetchnął z ulgą.

— Jasne — szepnął więc, a Yoongi niespodziewanie zabrał od niego neseser.

Dosłownie mu go wyrwał, jakby czekał na to cały dzień.

— Poniosę — zaproponował, a Gguk nie miał zamiaru mu tego zabraniać. — Tak poza tym... To miło cię widzieć.

— C...Ciebie też.

Uśmiech na twarzy Yoongiego promieniował tak intensywnym gorącem, że Jeongguk miał ochotę przyłożyć swoje dłonie do jego policzków, by je ogrzać. Nie zrobił tego jednak i zamiast tego poszedł krok w krok za nim w nadziei, że odrobina ciepła i tak na niego skapnie. Kulił się mimowolnie za plecami starszego, ale Hyoungjin zauważył go od razu, toteż wyrwał się spod ramienia Namjoona i wyminął Yoongiego biegiem, by móc swobodnie przywitać Gguka gorącym uściskiem oraz pełnymi łez podziękowaniami. Prawnik nie wiedział, jak się zachować, także po dłuższej chwili wewnętrznej batalii odwzajemnił uścisk chłopaka. Zrobił to trochę niezręcznie, ale chyba nikt nie zauważył.

Z całej siły zaciskając swoje szczupłe ramiona dookoła rozdygotanego, delikatnego ciała, z którego stopniowo uchodziło całe przerażenie i stres zrozumiał, dlaczego Yoongi zabrał mu neseser. Gguk chciał jakoś to skomentować, ale nie było takich słów, które mogłyby autentycznie oddać sens pogmatwanych ciągów jego myśli. Patrzył się więc w milczeniu na mężczyznę z aktówką w dłoniach i przypomniał sobie przy tym, że ta była prezentem od osób, które potencjalnie zniszczyły mu życie. Yoongi, zupełnie nieświadomy, trzymał ów prezent w swoich dłoniach i tak pięknie się przy tym uśmiechał. Coś zakłuło Jeongguka w piersi.

Skórzany, przeklęty neseser musiał wylądować na śmietniku. Tak sobie w tamtej chwili postanowił. Nawet jeżeli tylko dla głupiej zasady.


* * *


Jakieś ciepłe miejsce najpierw okazało się lokalnym pasażem handlowym, w którym Hyoungjin wybrał sobie zestaw klocków lego z elektronicznymi komponentami jako prezent świąteczny, a Yoongi, Namjoon i Gguk za niego zapłacili, a potem pierwszym lepszym Emartem najbliższym parkingowi, przy którym ten drugi zostawił swój służbowy samochód. Przyjechał nim do Seulu razem z Yoongim i tak samo mieli też zamiar wrócić, uprzednio odstawiając Hyoungjina do ośrodka, w którym aktualnie przebywał tak, jak obiecali to kuratorce.

— To na pewno wszystko, co chcesz dzisiaj z nami robić? — zapytał Yoon, a Hyounggie kiwnął głową, odgryzając kawałek zielonego loda. — Robić zakupy, a potem zjeść razem ramen i lody Melona? W spożywczaku?

— Dokładnie — odparł tak, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.

Pierwiastki tego, co zostało mu z małego dziecka wypełzły na wierzch naprawdę szybko. Jeongguk w myślach zauważył, że Hyounggie momentalnie odżył. Wystarczyły godziny od wyroku uniewinniającego, by jego twarz nabrała kolorów, a uśmiech pojawiał się na niej bez większego wysiłku.

Chłopiec był na tyle zaabsorbowany radosnym spędzaniem czasu wraz z trójką ludzi, których uważał za przyjaciół, że zupełnie nie przejmował się faktem, iż miał na podbródku pokaźny ślad po przyprawach z przed chwilą zjedzonego kubeczka makaronu instant, a w kącikach ust słodkie, lepiące się, stopione melonowe lody. Jeongguk podał mu chusteczkę z plastikowego podajnika, a chłopiec kiwnął głową w podziękowaniu. Prawnik sam trzymał w dłoni jedną Melonę, aczkolwiek zrezygnował z jedzenia ramenu razem ze wszystkimi. Jego żołądek i tak był wystarczająco ściśnięty od całego stresu, z którym zmagał się tamtego dnia.

— Dlaczego? — Tym razem to Namjoon zadał pytanie, wrzucając patyczek po swoim lodzie do kosza tuż obok szerokiej, długiej lady pod ubrudzoną witryną sklepową, przy której siedzieli całą czwórką, zajmując wszystkie wolne, wysokie stołki z plastiku.

Jako jedyni jedli wygrzebane z dna zamrażarki lody w środku zimy, wzbudzając tym samym zainteresowanie dwóch ekspedientek w środku oraz każdego klienta, który akurat wszedł do sklepu. Żaden z nich nie zwracał jednak uwagi, a nieprzyjemne spojrzenia traktowali jak powietrze; liczył się tylko fakt, iż Hyounggie bawił się przednio.

— Bo tak robią przyjaciele, panie Kim — mruknął beztrosko nastolatek, odpowiadając na pytanie Joona. — Wszyscy chłopcy w ośrodku, gdzie teraz jestem, chodzą po szkole do Emartu albo 7elven, albo CU — wyliczał. — Jedzą razem ramen, koniecznie w środku i koniecznie przygotowany w mikrofalówce w sklepie. Gdyby to nie zacieśniało więzów, to nikt by tego nie robił — skwitował, a każdy z trzech dorosłych mężczyzn w jego towarzystwie jakby obligatoryjnie kiwnął głową na znak, iż chłopak miał świętą rację.

Po raz pierwszy w życiu Jeongguk poczuł, że chyba porządnie się rozczulił. Palce mu mrowiły, mole w żołądku skakały jak na małych trampolinach, no i ogólnie zrobiło mu się bardzo ciepło, toteż w pośpiechu dokończył swojego loda i również wyrzucił patyczek. Przetarł usta chusteczką, bacznie obserwowany przez Yoongiego.

— Jak będziesz już w Busan, to też będziemy cię odwiedzać. Możemy robić to częściej — zaproponował, na moment odrywając wzrok od prawnika. — Co ty na to?

— Busan jest daleko, zresztą, skąd mam wiedzieć, że mają tam Emarta albo 7eleven?

— Na pewno mają, Hyounggie — zapewnił go Namjoon.

— Nawet jeśli, to wiem, że chcą mnie wysłać do Busan i zapisać do psychiatry. Czy psychologa. Pani kurator mi powiedziała. A ja nie jestem jakimś wariatem... Jestem niewinny, to wszystko — wydukał.

Chłopiec, pomimo pozorów, wcale nie brzmiał tak, jakby faktycznie był tak przeciwny pomysłowi, by porozmawiać ze specjalistą. Był na to za mądry, w co Gguk nie zwątpił nawet przez minutę. Zlustrował twarz nastolatka wzrokiem i zaraz wywnioskował trafnie, że chłopak po prostu się bał. Nie było to dla prawnika jakimś wielkim szokiem. Sam prawie wyskoczył z siebie przed pierwszą rozmową z Berniem.

— To dla twojego dobra, a nie dlatego, że mają cię za wariata — wyjaśnił mu Namjoon. — Już o tym rozmawialiśmy przez telefon.

— Nic mi nie jest, jestem niewinny i teraz każdy to wie. Po co grzebać? — burknął nastolatek, ciskając resztką swojego loda do kosza, a Jeongguk przekrzywił głowę.

Odchrząknął i szepnął:

— Ale chociaż s...spróbuj? N...Nigdy nie wiesz, czy faktycznie to takie b...bez sensu...

Odezwał się po raz pierwszy od dłuższego czasu, więc wszyscy spojrzeli na niego z zaciekawieniem. Hyounggie zainteresował się najbardziej, po czym niespodziewanie kiwnął głową. Nikt nie zapytał go jednak, czy oznacza to tak, czy może tylko tyle, że zrozumiał. Po prostu przytaknął, a potem zeskoczył ze stołka, zgarnął z ziemi pudełko pełne klocków i ogłosił, że pora już się zbierać. Zupełnie tak, jakby to on był z nich wszystkich najstarszy. Yoongi, Namjoon i Gguk przyjęli to z niemałym rozbawieniem.

Namówili jednak Hyoungjina, by posiedzieć w Emarcie jeszcze trochę i zjeść słodkie, serowe bułeczki, póki to Joon nie oznajmił, iż, faktycznie, czas zaczynał ich naglić. Zwartą grupą podeszli do kasy, kupili po puszcze ciepłej kawy, po czym powędrowali na parking, gdzie Jeongguk zabrał od Yoongiego swój neseser, który ten ciągle za niego tachał, i skłonił się śmiesznie nisko.

— Dziękuję z...za zaproszenie — wydukał.

— Nie ma za co — pokręcił głową Yoongi, uniósłszy ku górze swoją puszkę. — Jednak w pewnym sensie udało nam się wyjść razem na kawę, nie uważasz? — zapytał triumfalnie, a Jeongguk spłonął rumieńcem.

Swoją puszkę miał w kieszeni płaszcza, a ta parzyła mu skórę przez materiał podszewki. Raz jeszcze zastanawiał się dlaczego, do cholery, odrzucił propozycję Yoongiego, by spędzić razem trochę czasu. Czy jeżeli teraz poprosiłby, żeby ten jednak został, to przekroczyłby granicę? A może nie?

Mole, mole, mole, mole, mole, mole, mole.

— Pakuj się do auta, Yoongi, Hyoungjin już czeka w środku — mruknął Namjoon, który właśnie skończył pakować do bagażnika klocki oraz plecak Hyoungjina. Podszedł do Jeongguka i pewnie wyciągnął w jego kierunku dłoń. — Dziękuję ci za wszystko, stary. Uratowałeś czyjeś życie, mam nadzieję, że jesteś tego świadom. Ten chłopak ma cię za bohatera, ja również... Do zobaczenia wkrótce, mam nadzieję? Wyjdziemy razem na piwo, jak za starych, dobrych lat? — zaproponował, śmiejąc się z jego zdaniem przezabawnego użycia lat w odniesieniu do niespełna kilku miesięcy.

Gguk kiwnął głową machinalnie i uścisnął jego dłoń z zawahaniem, chociaż, szczerze powiedziawszy, podobała mu się bezpośredniość mężczyzny. Z jakiejś przyczyny cieszyło go, iż, pomimo zaznajomienia z tematem jego traum, Joon nie obchodził się z nim jak z jajkiem. Jeongguk był dla niego człowiekiem jak każdy inny. Starym. Zupełnie jakby na poważnie się przyjaźnili.

To przyjemne uczucie, pomyślał, zaciskając swoje palce na dłoni Namjoona.

Po chwili pożegnania, nadszedł czas na Yoongiego. Ten, zanim otworzył sobie tylne drzwi po stronie przeciwnej Hyoungjinowi, pozwolił sobie położyć dłoń na ramieniu Jeongguka. Palce zacisnęły mu się nań na milisekundę, ale rozluźnił je, karcąc się w myślach.

— Chciałem zapytać, czy mógłbym przyjechać do ciebie na jakiś weekend? Rozumiem, że w święta chcesz być sam, także... — zaśmiał się nerwowo, a jego palce, mimo iż bardzo starał się zachować nad nimi kontrolę, niespokojnie miętosiły materiał płaszcza prawnika.

Gguk nie umiał tego nie zauważyć; czuł się tak, jakby Yoon go o coś prosił. Było to zabawne, bo w jego głowie również rozbrzmiewało ciche błaganie.

Zostań. Nie chcę być sam.

— Wiesz, t...tak właściwie...

— Przyszły weekend? — przerwał mu tak, jakby zupełnie go nie słuchał. — Brzmi jak plan?

Zostań. Nie chcę być sam.

— Yoongi...

— Może być też za... Och, Namjoon, poczekaj chwilę! — krzyknął, gdy jego przyjaciel zatrąbił klaksonem przy akompaniamencie dźwięcznego, pełnego szczerej radości śmiechu Hyoungjina, którego dobroci wszechświat nie uświadczył już naprawdę dawno. — Jeongguk, może być też za trzy, cztery, pięć tygodni. I tak będę dzwonił. Umówimy się, co nie?

Zostań. Nie chcę być sam.

— Yoongi, czy możesz...

— Naprawdę chcę spędzić z tobą więcej czasu i nie mam już pojęcia, jak ubrać to w słowa, może...

W tamtej chwili Jeongguk przestał go słuchać. Zacisnął powieki, a jego szczęka paliła ogniem, jakby ktoś ściskał ją w imadle. Chciał coś powiedzieć, ale gdy przymierzał się do wypowiedzenia zaplanowanych przez siebie skrupulatnie słów, nie był w stanie. Wielka siła napierała na jego twarz, uniemożliwiając mu otworzenie ust.

Próbował kilku słownych kombinacji, ale bez skutku. W końcu poddał się z posępną myślą, że znowu zamilknie jak kołek, ale jego ciało samo przejęło kontrolę.

— Zostań. Nie chcę być sam — szepnął i chociaż zimowy wiatr zadął akurat, ocierając się szorstko o blachy samochodu tuż obok, Yoongi usłyszał wszystko nader wyraźnie.

Nie dopytywał, czy dobrze zrozumiał; absolutnie nie chciał nic klarować ani potwierdzać. Bał się, że jeżeli spróbuje, to Jeongguk wycofa się ze swoich słów.

Nie przeżyłby tego.

— Dobrze — odparł więc jak gdyby nigdy nic. — W takim razie zostanę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top