Rozdział 23
Łomotanie gdzieś we wnętrzu jego czaszki zaczęło się zaraz po tym, jak zdał sobie sprawę, że przez własne gapiostwo wjechał do stolicy od złej strony. Już w Gwangju pomyliły mu się zjazdy na drogach szybkiego ruchu, toteż zamiast wjechać na Gangnam przez południową część Seulu i znaleźć się w domu dziesięć razy szybciej, właśnie mijał pomnik króla Sejonga oraz Ambasadę Amerykańską, kierując się na ruchliwe Myeongdong.
Był po stronie rzeki przeciwnej swojemu miejscu zamieszkania, toteż czekała go jeszcze dosyć długa wycieczka. Co chwila zatrzymywał się na światłach, a zjeżdżając w dół stromej Alei Samil już w ogóle nie używał pedału gazu – po prostu popuszczał hamulec, gdy akurat zwolniło się trochę przestrzeni. Toczył się tuż za miejskim autobusem, niemalże rytmicznie zerkając w kierunku rozciągających się w oddali drapaczy chmur. Za sobą zostawiał Park Namsan i Seoul Tower, przez co z jakiegoś powodu po karku spływał mu pot. Zdawało mu się, że, utkwiony w maleńkim z perspektywy tarasu widokowego wieży SUV-ie, wciąż był niesamowicie widoczny; że każdy turysta obserwujący panoramę miasta plotkował o jego życiu.
— Szlag by to trafił — mruknął, gdy skręcał w prawo, prowadzony przez nawigację w komputerze pokładowym Range Rovera, która usilnie próbowała ominąć korki.
Szło jej na tyle kiepsko, że znowu mijał tę samą ambasadę, tylko z kompletnie innej strony.
Droga do domu ciągnęła mu się więc jak roztopiona smoła rozlana po rozgrzanym w letnim słońcu asfalcie. Jeongguk odnosił nawet wrażenie, że koła jego auta są nią oblepione i spowalniają jego podróż. Co więcej, ludzie z Seoul Tower na pewno nadal się na niego gapili. Czuł ich spojrzenia wwiercające się w lepki od potu kark. Były ich setki. Nie starczało skóry. Przestać wpatrywać się w niego musieli dopiero wtedy, gdy zaparkował na swoim miejscu w podziemnym parkingu kompleksu mieszkaniowego.
Zostawił samochód z zaciągniętym hamulcem ręcznym, który zaskrzypiał z pretensją, gdy pociągnął za niego gwałtownie.
— Chociaż ty się przymknij — wydukał.
Czuł się tak, jakby był kompletnie pijany.
Wjechał windą do recepcji i zerknął do swojej skrzynki na listy. Znalazł w niej jakieś reklamówki okolicznych knajpek i rachunek za wodę, który zabrał ze sobą do tego samego dźwigu, którego jeszcze nikt nie zdążył wezwać. Wcisnął kopertę i kolorowe ulotki do kieszeni płaszcza. Dopiero w połowie drogi na swoje piętro zorientował się, że zostawił w samochodzie torbę. Stwierdził, że wróci po nią później. Najpierw chciał chociaż umyć twarz.
Korytarz na docelowym piętrze pachniał detergentem, toteż przeciął go z niesmakiem wypisanym na twarzy, drżącą dłonią wciskając klucz w zamek. Wszedł do mieszkania, a gdy tylko uchylił drzwi wejściowe, usłyszał, że jego salon zanosił się czyimś płaczem. Szybko wsunął się do przedpokoju i zatrzasnął skrzydło, na oślep przekręcając zamek wewnątrz. Niepewnie zmierzył w głąb korytarza prowadzącego do głównej części jego lokum, lecz tracił jednak coraz to więcej odwagi z każdym kolejnym krokiem. Gdy wkroczył go salonu, zauważył, że na jego kanapie siedziało dwóch mężczyzn, z których jeden trząsł się, wtulony w drugiego.
— Wróci. Może pojechał gdzieś na zakupy, hm? — powiedział ten bez smarków pod nosem.
— Dobrze wiesz, że on nie m...może prowadzić samochodu, Kyuchul. A nie ma g...go na jego miejscu parkingowym — odparł jakby z wyrzutem zapłakany. — Mówiłem, żeby pojechać d...do niego wczoraj. M...Miałem złe przeczucia... Teraz może być g...gdziekolwiek.
Jeongguk przełknął ślinę. Gula w jego gardle zrobiła się jednak przez to o wiele większa, chociaż liczył na to, że może zmaleje.
— Jeżeli nie wróci do jutra rana, to zadzwonimy na policję. Dobrze?
— Nie możemy już teraz? — zakwilił Soo, odsuwając się od zamoczonej łzami piersi swojego partnera.
— Za dwie godziny musisz być w pracy... Ja zresztą też, skarbie. — Kyuchul pogłaskał go po napuszonych włosach z tyłu głowy.
Ten oburzył się, odsuwając się od mężczyzny i taksując go pełnym rozczarowania wzrokiem.
— Co, jeśli przyszło mu do głowy c...coś głupiego? I nikt g...go nie uratuje? Praca może poczekać.
— Soo, rozumiem, ale...
— Wróciłem — wtrącił niezręcznie Gguk, jakby popchnięty poczuciem winy, okuwającym go centymetr po centymetrze niczym stalowa zbroja.
Sytuacja między dwójką niespodziewanych gości w jego mieszkaniu zaczynała wymykać się spod kontroli i chciał zapobiec zbędnej eskalacji. Nie zauważyli jego przybycia, więc zaanonsował się sam, lecz gdy tylko spojrzenia Soo i Kyuchula przerzuciły się na niego, poczuł się słabo.
Brakowało mu równowagi, zdecydowanie nigdy nie czuł tak wielkiego, mentalnego ciężaru. Nie był do niego kompletnie przyzwyczajony, jeszcze trochę i musiałby na nowo uczyć się współpracować z własnym błędnikiem. Zrobił krok do tyłu i oparł się plecami o ścianę.
Park Soo wziął głęboki oddech, a zakompaniamentował mu przy tym tak głośny świst, że sam Kyuchul skrzywił się, zbyt dobrze świadom tego, co oznaczał. Odsunął się nawet w bok, pozwalając swojemu partnerowi wstać z kanapy i wystrzelić w kierunku Jeongguka, który utkwił w miejscu, przypominając smutny, niedbale wyrzeźbiony posąg.
— Gdzie byłeś? — warknął lekarz, chwytając go za kołnierz koszulki, ale zaraz go puszczając, gdy tył głowy Jeongguka uderzył delikatnie w ścianę. Nie należał do agresywnych, nie potrafił taki być, choćby nawet chciał. — Nic ci nie jest? — zapytał więc, łapiąc jego dłonie i oglądając jego nadgarstki.
Oddychał nieregularnie, pociągał też nosem i przestępował z nogi na nogę. To, że nie potrafił pozbyć się złości poprzez pieniackie ekscesy, nie oznaczało, że wcale jej w nim nie było. Wręcz przeciwnie – był zmuszony użerać się z nią dłużej, jako iż uparcie kotłowała się z tyłu jego głowy. Dodatkowo, niespokojne poruszanie się w miejscu nie miało szans uporać się ze zbędną nadwyżką emocji tak dobrze, jak raptowny ich wyrzut.
— Byłem... Ja...
— Gdzie byłeś?
— W... No... — Jeongguk spróbował podrapać się po karku, ale jego knykcie zderzyły się z twardą, otynkowaną ścianą.
Nie mógł powiedzieć Soo, że był u rodziców. Nie mógł też powiedzieć mu, że był u Yoongiego, bo potem musiałby się tłumaczyć dlaczego, a to sprowadzałoby się do pierwszego problemu. Zresztą, główną trudność stanowił fakt, że był z niego wybitnie kiepski kłamca.
— Jak masz wciskać mi kit, to sobie odpuść — przerwał mu lekarz, podnosząc na niego wzrok. — Nie mam na to czasu, tak samo, jak nie miałem czasu na s...siedzenie tutaj i zamartwianie się o ciebie. Nie wiedziałem, że jesteś takim ego... Cholera, dlaczego nawet nie potrafię cię zganić? — skwitował wściekle zaraz po tym, jak przy poprzednim zdaniu zabrakło mu języka w gębie zaraz przed słowem „egoista".
— Możemy nie rozmawiać o tym w takim stanie? — Kyuchul podszedł do nich i złapał Soo za drżące ramiona. — Usiądźcie, zaraz zaparzę więcej herbaty i wyjaśnimy wszystko na spokojnie — zarządził kojącym głosem, a Gguk dopiero wtedy zauważył dwa puste kubki na stoliku przed kanapą.
Zrobił długi krok w bok w kierunku drzwi wyjściowych.
— Muszę pójść do auta po torbę — wyjaśnił, a Soo zmierzył go morderczym spojrzeniem.
Wprawdzie prawnik zaplanował sobie, że pójdzie na parking po swoje rzeczy później, ale w takiej sytuacji musiał się ulotnić, chociaż na kilka minut, by ustalić ze samym sobą jakąś wiarygodną wymówkę.
— Kyuchul po nią pójdzie. — Kręcone włosy lekarza poruszyły się na wzór miniaturowej burzy, gdy podszedł do Gguka i pociągnął go w kierunku kanapy. — Ty siadaj.
Gguk spojrzał na partnera Soo, a ten tylko wzruszył ramionami, jakby dawał mu znać, że protesty nie miały żadnego sensu. Przyjąwszy to do wiadomości, podał mu klucze do swojego SUV-a i przypomniał cicho, które miejsce parkingowe należało do niego. Kyuchul jednak dobrze je znał – od momentu odkrycia nieobecności prawnika dla spokoju Soo co pół godziny zjeżdżał tam windą, sprawdzając, czy ten może już wrócił.
Kilkanaście sekund później wyszedł z mieszkania, a Jeongguk wciskał plecy w oparcie kanapy, ukradkiem obserwując Soo, który wściekle przygotowywał trzy herbaty. Ciskał torebkami jak pociskami i niedelikatnie obijał o siebie kubki, gdy przesuwał je po blacie. Milczał też jak grób, co dla prawnika wydawało się swego rodzaju nauczką. Ciche traktowanie... Zupełnie jakby byli bandą dzieciaków.
— Przepraszam, okej? — wyrzucił z siebie, a głos tak mu się przy tym załamał, że aż musiał odchrząknąć.
— Nie możesz jeździć samochodem — mruknął w odpowiedzi Soo, odwracając się do niego przodem.
Woda bulgotała już w czajniku.
— Wiem.
— W takim razie, dlaczego gdzieś p...pojechałeś? Skoro wiesz, że nie możesz?
— Bo musiałem gdzieś pojechać.
— Gdzie?! — podniósł głos, po czym zreflektował się i przeprosił ledwo słyszalnie pod nosem. — Odchodziłem tu od zmysłów... Dzwoniłem nawet do Berniego, mówił, że...
— Po co dzwonisz do mojego psychiatry? Od kiedy to mój stan zdrowia jest w domenie publicznej?! — Tym razem to Jeongguk krzyknął, ale, w przeciwieństwie do Soo, chciał robić to dalej.
Lekarz zacisnął powieki, unosząc rozpostartą dłoń, jakby ten gest mógł skutecznie zatrzymać złość Gguka.
— Pozwól mi dokończyć. Bernie powiedział, że nie może mi nic powiedzieć. Tajemnica lekarska i żadna domena publiczna — wyszeptał. — Zresztą, sam wiedziałem, że nic mi nie powie. Kurwa, Gguk, przecież t...też jestem lekarzem. Mimo to musiałem spróbować...
— Bo?
— Bo się o ciebie martwiłem — fuknął, a szumiący w tle czajnik pstryknął głośno, gdy bulgocząca w nim woda osiągnęła temperaturę wrzenia.
— I dlatego wciągasz to w też psychiatrę, u którego się leczę? Pojechałem gdzieś, bo musiałem, ot, cała sensacja. — Wstał z kanapy i zaczął chodzić w kółko od dębowego biurka pod ścianą do stolika do kawy.
Soo na powrót odwrócił się do Jeongguka plecami, zalewając kubki wodą. Torebki taniej herbaty wypłynęły na wierzch, a on obserwował je jak zahipnotyzowany, próbując zignorować ból w okolicy klatki piersiowej. Brązowe smugi sączące się z herbacianych liści przypominały rdzę. Poczuł gorzki posmak na języku.
— Wiem, jak bardzo potrafi człowieka to wszystko zniszczyć, Gguk — wyjaśnił szeptem. — Do jakich decyzji popchnąć. M...Musisz mnie zrozumieć. Ja cię rozumiem.
— Rozumiesz? Czyżby?
— Tak. Dlatego też wiem, że twoje aktualne zachowanie nie wynika z tego, jaki jesteś naprawdę. To proces. Ma etapy. — To powiedziawszy, chwycił kubki w dłoń za ceramiczne ucha i podszedł do kanapy.
Jeongguk obserwował go uważnie, zastanawiając się, co powiedzieć. Faktycznie, fukał na Soo bez powodu. Zamiast się boczyć, powinien być mu wdzięczny za to, jak ten o niego dbał. Mimo to uparty pierwiastek jego osobowości twardo stał przy tym, że lekarz był nadopiekuńczy i przekraczał pewne granice.
— Myślałeś, że będę chciał ze sobą skończyć? Dlatego tak się zmartwiłeś? — zapytał, chociaż znał już odpowiedź. Usiadł z powrotem na kanapie.
— Tak — odparł niemalże od razu Soo, siadając jakieś pół metra od niego i przyciskając swoje dłonie do kolan.
Jego twarz była spuchnięta od płaczu, a czubek nosa zaczerwieniony od ciągłego przecierania go wierzchem dłoni.
— Dlaczego? Dobrze sobie radzę. Biorę leki. — Jeongguk upił łyk zrobionej przez Soo herbaty, jakby chcąc dać przyjacielowi znak, że się na niego nie gniewa ani nie chce, żeby ten miał mu coś za złe.
Rozwiązywanie tego typu spraw nie było jednak takie proste. Nie mogło być.
— Bo ja chciałem ze sobą skończyć.
— Ja nie jestem tobą, Soo. Musisz mi zaufać.
— Nie umiem ci zaufać. Skoro nawet nie umiałem sobie... Czasami... Ale tylko czasami nadal nie umiem — wydukał, a jego ramiona opadły w dół tak, jakby wyrzucił z siebie coś, co dręczyło go od dłuższego czasu.
Gguk uniósł jedną brew, ale szybko ją opuścił. Odstawił kubek na stolik, a ciepłymi jeszcze dłońmi przetarł twarz.
— Kyuchul wie?
— Tak. Wątpię, żeby kiedykolwiek mi przeszło. Oczywiście, że wie. To była, jest i będzie stała część mojego życia. W większym lub mniejszym stopniu... To część mnie. Nie mogę zatajać przed nim takich rzeczy.
Oczy Jeongguka mimowolnie powędrowały w kierunku dębowego biurka. Dokumenty skrywające najczarniejszy okres jego życia nadal leżały w stanowiącej je szafce.
— Myślałem, że już jest z tobą w porządku — wymamrotał, nawet nie patrząc na Soo.
— Tego, co spotkało mnie czy ciebie nie da się ot tak zapomnieć. Byłbym dosyć zmartwiony, jakby się dało. — Wypuścił powietrze z ust głośno, po czym sięgnął po swój kubek.
Ggukowi z miejsca zrobiło się głupio. Zdał sobie sprawę z tego, jak duża przepaść rozciągała się między jego rozumieniem normalności, o którą walczył, a tym, czym faktycznie miała być. Soo był obok niego od dosyć długiego czasu, a on miał jakby klapki na oczach. Nie obserwował wszystkiego tak, jak powinien. Lekarz z kolei spoglądał na tyle głęboko, że niekiedy rozrywał Jeongguka na kawałki. Do żywego. Może i miał w tym wszystkim jakąś rację, ale prawnik na próżno jej szukał.
Ogólnie rzecz biorąc, to obaj rzeczywiście byli jak zagubione dzieci, którym wydaje się, że wcale nie błądzą.
— Przepraszam, że pojechałem bez słowa.
— Gdzie byłeś? — Soo sprytnie wykorzystał fakt, iż Jeongguk ugiął karku, by jednak dowiedzieć się wszystkiego.
— U rodziców. — Prawnik zaś odpuścił, stwierdziwszy, że nie było logiki w zawziętym trzymaniu wszystkiego dla siebie.
Oczy Soo otworzyły się szeroko. Odstawił herbatę na stolik i przysunął się do Gguka gwałtownie, kładąc dłonie na jego prawym udzie.
— Po co?
— Żeby raz na zawsze zakończyć to, co nas łączyło... Nie chcę ich w swoim życiu.
Lekarz drżał, wyraźnie spanikowany, chociaż wyraz jego twarzy zachowywał jeszcze jako takie pozory opanowania.
— Byłeś tam od...? — zapytał cicho.
— Środy wieczorem.
— Trzy dni... Trzy dni to długo... Wystarczająco długo, żeby...
— Jeszcze w czwartek nad ranem się od nich wyniosłem — przerwał mu Jeongguk, siląc się na nikły uśmiech.
— W takim razie gdzie nocowałeś?
Gguk czuł się na przesłuchaniu, ale wtedy już uderzyło go, że trochę na to zasłużył. Patrząc z perspektywy, rzeczywiście zachował się skrajnie nieodpowiedzialnie.
— U Yoongiego.
Wydawać by się mogło, że Soo nie był w stanie wybałuszyć swoich oczu mocniej, a jednak. Te prawie wypadły z orbit.
— Och. Okej — wyszeptał.
Nie zadał już więcej żadnego pytania. Być może żadne nie przyszło mu do głowy bądź po prostu stwierdził, że taka informacja w zupełności mu wystarczy. Odchrząknął dopiero po kilkunastu sekundach milczenia i mruknął:
— Wziąłeś dzisiaj leki?
— Nie. — Jeongguk odruchowo zerknął w kierunku drzwi wejściowych. — Są w mojej torbie. Wezmę je jak tylko Kyuchul wróci do mieszkania.
— Nie możesz prowadzić po nich auta, Gguk. Nie ważne czy to Xanax, czy coś innego. W tym temacie mnie nie oszukasz.
— Wiem.
— A jednak to zrobiłeś. Zaryzykowałeś własnym życiem i nie obchodzi mnie, dlaczego. Nie postawiłeś siebie na pierwszym miejscu. — Oskarżycielski ton Soo był jak najbardziej usprawiedliwiony, ale mimo to dotknął prawnika w nieprzyjemny sposób.
— To też wiem.
— Obiecaj mi, że nie wsiądziesz za kółko, dopóki nie będziesz w stu procentach pewien, że możesz — zażądał lekarz.
— Ale kiedy to będzie?
— Obiecaj! — Po tych słowach zacisnął zęby na dolnej wardze, a Gguk wziął głęboki oddech.
Udręczony, pełen zduszonego cierpienia grymas na twarzy Soo bolał go o wiele bardziej niż jakiekolwiek oskarżenia. Stwierdził, że w tamtym momencie wszystko mogło zranić jego komicznie wrażliwą dumę. Równie dobrze mógł ją zignorować.
— Obiecuję — wydeklamował nazbyt pompatycznie, aczkolwiek zupełnie szczerze.
— Masz też włączyć swój telefon. I mieć go zawsze przy sobie. Możesz zmienić numer, jeżeli chcesz, ale ja muszę być z t...tobą w kontakcie — poprosił, tym razem nieco spuszczając z tonu.
Jego oczy zaszły łzami i nie minęło dziesięć sekund, zanim znowu nie zaczął pociągać nosem niczym przedszkolak zakatarzony zaraz po przerwie świątecznej.
— Musisz? — zapytał cicho Gguk.
— Muszę. Jesteś jak rodzina, pamiętasz? M...Martwimy się. Ja, Kyu... Jadu też. J...Jesteś naszą rodziną — powtórzył się. — Proszę.
Gguk zastanowił się chwilę, po czym kiwnął twierdząco głową. To wystarczyło lekarzowi, który odetchnął z ulgą i pozwolił sobie na schowanie twarzy w dłonie. Te szybko wypełniły się potokiem ciepłych łez.
Gdy Kyuchul wszedł do mieszkania dosłownie moment później, Jeongguk przepraszał go szeptem z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Nie chciał doprowadzić Soo do płaczu, a ten z jakiejś przyczyny nie mógł się uspokoić.
— Co teraz? — zapytał z paniką w głosie, wstając z kanapy i ustępując Kyuchulowi miejsca obok zapłakanego mężczyzny.
Ten w międzyczasie podał mu przyniesioną z auta torbę, po czym usiadł i położył dłoń na plecach Soo.
— Popłacze i przestanie — uspokoił prawnika, głaskając swojego partnera w okolicy prawej łopatki. — Każdy czasem płacze.
— Ale to moja wina.
— To bez znaczenia, Gguk. — Kyu uśmiechnął się przyjaźnie. — Cieszymy się, że wszystko jest dobrze. Następnym razem... Po prostu daj nam znać, że musisz gdzieś pojechać. Zawiozę cię, gdziekolwiek chcesz — dodał, ostrożnie obejmując Soo ramieniem.
Z jakiegoś powodu Jeongguk wiedział, że nie musiał odpowiadać na głos. Kiwnął głową jakby sam do siebie, po czym zdjął z siebie płaszcz, powiesił go w przedpokoju i podreptał do kuchni skulony ze wstydu, na oślep grzebiąc w torbie w poszukiwaniu leków.
Wydostał opakowanie Zoloftu i zażył go bez zastanowienia, popijając tabletkę minimalną ilością wody. Poczuł drapanie w gardle przypominające mu o tym, że w życiu bolało go już chyba wszystko.
Prąd przepływający przez ciało niczym lodołamacz przez grubą taflę lodu, szkło między knykciami, stara miłość, to, co z niej pozostało, łzy przyjaciela czy mała, szorstka tabletka w przełyku.
— Jeongguk? — Wątły głos Soo przebił się do jego świadomości, a on podniósł wzrok znad pustej już szklanki.
— Tak? — zapytał, zerkając na lekarza, który wyściubił głowę z bezpiecznej przystani, jaką były ramiona Kyuchula.
— Pytałem, czy chcesz zostać c...chwilę z nami? W naszym mieszkaniu? Na k...kilka dni. Po...Poukładasz myśli...
— Narzucałbym się — szepnął, zaciskając palce na szkle. Rozważył jednak swoją odpowiedź w ekspresowym tempie. — Ale od was miałbym bliżej do Berniego...
Jeongguk był skłonny się zgodzić; czuł bowiem, że był Soo coś winien. Cokolwiek, co by go uszczęśliwiło.
— Nalegamy — wtrącił Kyu, a prawnik kiwnął głową.
— Dobrze. — To powiedziawszy, odstawił szklankę do zlewu. — Chętnie.
* * *
Do popołudnia był zbyt zajęty nadrabianiem zaległości po poprzednim dniu, by myśleć o Jeongguku. Próbował do niego dzwonić po drodze do kwiaciarni, ale, cóż za niespodzianka, telefon był wyłączony.
— Masz jakieś dwadzieścia minut na ten bukiet. Zepnij pośladki — mruknął Yang, unosząc głowę znad donicy z zaniedbanym fikusem, którego przyniósł z domu do ogarnięcia w kwiaciarni.
Dbanie o własne kwiaty szło mu całkiem kiepsko jak na florystę.
— Zaraz go dokończę... — bąknął, naprędce przeplatając szorstkie łodyżki ozdobną wstążką.
— Powiedz zaraz klientom, których wczoraj wystawiłeś do wiatru. Nigdy nie sądziłem, że odstawisz mi taki numer. — Mężczyzna odciął wykręcony, przeschnięty listek za pomocą niewielkiego sekatora.
Po tym, jak Yoongi wrócił do mieszkania w połowie dnia roboczego, to właśnie Yang dostał multum telefonów od wściekłej klienteli na swój służbowy numer. Nie wiedząc, co działo się z jego pracownikiem, który nie odbierał, także musiał sam przyjechać do kwiaciarni i własnoręcznie dokończyć zamówienia.
— Mówiłem ci, możesz mnie zwolnić, jeżeli chcesz. — Yoongi wetknął bukiet w piankę florystyczną i otrzepał dłonie o fartuch.
Nie dość, że ot tak zamknął kwiaciarnię poprzedniego dnia, to do tego zaspał. Brak obecności Jeongguka w jego domu tylko dolewał oliwy do ognia.
— Rozważałem. — Yang podszedł do roboczego blatu i obejrzał bukiet.
Nie odzywał się dłuższą chwilę, pedantycznie doglądając każdego z płatków, listków, łodyżek oraz ozdobnych elementów.
— Przepraszam, okej? To była dosyć nagła sprawa.
— Jak nagła?
— Bardzo, panie Yang.
— Oho. Robi się poważnie. — Mężczyzna kiwnął głową, po czym podrapał się po podbródku. — Chodzi o te sprawę z pobiciem?
— Mówiłem ci, że nie chcę o tym rozmawiać — odpowiedział Yoongi.
Był upokorzony tym, że znowu musiał użerać się z policją; że znowu był w jakimś stopniu na bakier z prawem. Nazajutrz czekało go kolejne przesłuchanie, ale nie miał najmniejszej ochoty rozmawiać o tym z Yangiem. Ten był dla niego czymś w rodzaju drugiego ojca. Yoongi był pewien, że przeszedłszy całą tę drogę od ośrodka po studia i dobre, ułożone życie, totalnie zawiódł go wybrykiem w Igok. Nie miał zamiaru pogrążać się jeszcze bardziej.
Z drugiej jednak strony niczego nie żałował. Ciężko było mu więc uporządkować wszystko w głowie. Nie mógł przeprosić, bo nie czuł, że miał za co. Po prostu musiał chyba przełknąć fakt, iż Yang najpewniej miał go za degenerata.
— Pół miasta o tym gada... Zresztą, chcę wiedzieć, jeżeli ma mieć to negatywny wpływ na mój biznes — westchnął, wracając do pracy nad zabiedzonym fikusem.
Yoongi oparł przedramiona o blat i splótł ze sobą palce swoich dłoni. Przeklął też siarczyście pod nosem. Od kiedy powiedział w poniedziałek Yangowi o tym, jak i przez co został zawieszony w pracy w ośrodku, ich relacja nie była taka sama. Właściciel kwiaciarni nie zmienił wprawdzie nastawienia i nie dopytywał, gdy Yoon nie chciał wyjawić mu szczegółów, ale zdecydowanie był bardziej zdystansowany. Dużo też milczał, gdy przebywali razem.
— Jeżeli boisz się o reputację swojego biznesu, to nie mam z tym problemu. Zacznę szukać innej pracy. — Yoongi podniósł na niego wzrok, a kilka kosmyków przetłuszczonych, nieumytych od środy włosów wydostało się z ciasnego koka i opadło mu na czoło.
— Aj, nie o to chodzi — żachnął się Yang i machnął na niego dłonią. — Jeżeli przechodzisz teraz przez trudny czas, to po prostu poszukamy ci kogoś do pomocy.
Brwi Yoongiego mimowolnie podskoczyły do góry.
— Nie chcesz mnie zwolnić?
— Skądże. Miałeś swój powód, żeby dać temu komuś w mordę, prawda? — Yoongi kiwnął głową. — W takim razie przestań się nad sobą użalać.
Młodszy kiwnął głową, po czym podsunął skończony bukiet w kierunku krawędzi lady. Klient miał się po niego niedługo pojawić.
— Obiecuję, że to się już więcej nie powtórzy — oświadczył pewnie, a Yang zerknął na niego spode łba, podnosząc doniczkę z fikusem z głośnym westchnięciem.
— Lepiej obiecaj, że już nie będziesz palić. Ilość kiepów za sklepem mnie przeraża — odparł, zanosząc roślinę na zaplecze.
— Skąd wiedziałeś, że właśnie chciałem zapalić?
— Intuicja. — Yang wzruszył ramionami, znikając za drzwiami.
Dłoń Yoongiego wylądowała na tylnej kieszeni jeansów, w której kryła się paczka papierosów. Uderzył w nią kilkukrotnie palcami.
— Zapalę ostatniego — oznajmił głośno, a Yang zaśmiał się, wyłaniając głowę zza futryny:
— Jasne — wywrócił oczami. — Taki kit wciskaj komu innemu — dodał, zdejmując z dłoni robocze rękawice. — Idę do kawiarni. Przynieść ci coś?
— Americano?
— Ale bez cukru. Nie zasługujesz dziś na żadną słodycz.
— Tak jest, kapitanie. — Yoongi kiwnął głową, obserwując, jak jego szef ściąga z siebie roboczy fartuch i znika na zapleczu.
Wyszedł z niego chwilę później ze starą, znoszoną, sztruksową kurtką na plecach i portfelem ściśniętym w prawej dłoni. Bez słowa opuścił kwiaciarnię, a Yoongi od razu czmychnął na tyły budynku.
Stanął przy koszach na odpadki i wyciągnął jednego papierosa z pomiętej paczki. Odpalił go mozolnie i zaciągnął się dymem, odchylając głowę do tyłu. Jego potylica przylgnęła do jednej z wilgotnych cegieł, unosząc ciasnego koka. Nie było to najprzyjemniejsze uczucie, ale pozostał w takiej pozycji, póki nie wypalił połowy szluga.
Wyciągnął telefon i zerknął na wiadomość, którą chwilę wcześniej wysłał mu Namjoon. Pisał, że dostał oficjalne zawiadomienie, że pierwsze rozpatrzenie sprawy Hyoungjina odbędzie się za dwa tygodnie. Pytał, czy Yoongi chce pojechać z nim do Seulu. Odpisał, że tak, jeżeli to nie problem.
Pogodzili się poprzedniego dnia i wszystko było tak, jak gdyby nigdy nic. Chociaż sprawa nie była prosta, a prospekt Yoona na powrót do pracy w ośrodku raczej znikomy, cieszył się, że jego przyjaźń z Joonem nie była stracona. W większości zawdzięczał to Jeonggukowi.
Zaciągnął się papierosem na samą myśl. Gdy nie było go rano w mieszkaniu, prawie dostał zawału. Nie rozumiał, dlaczego ten znowu uciekł. Nie wiedział też, czy powinien uparcie próbować się z nim skontaktować. Szczerze powiedziawszy, po wszystkich wydarzeniach ostatnich dni, chciał znowu do niego pojechać. Tak przynajmniej miał pewność, że prędzej czy później go złapie. Pieprzyć telefony, i tak nie mógł się przecież dodzwonić.
Zostały mu jeszcze dwie godziny do zamknięcia kwiaciarni. Spojrzał na peta między palcami i poważnie rozważył odpalenie drugiego, ale smartfon w jego dłoni zaczął wibrować. Założył, że musiał dzwonić do niego Namjoon, ewentualnie Taehyung. Z tym drugim nie miał jeszcze kiedy porozmawiać od wyjścia na wspólne ryby. Odebrał bez zerkania na ekran.
— Halo? — mruknął i tak mocno się zaciągnął, że w dłoni został mu tylko filtr, który zaraz rzucił na ziemię i przydeptał.
— Yoongi? — Wypompowany z energii Jeongguk odezwał się po drugiej stronie, przez co telefon prawie wypadł mu z ręki.
— No hej — wydukał. — Zaskoczyłeś mnie — przyznał, odbijając się od ściany i stając nienaturalnie prosto.
Zachowywał się tak, jakby Gguk dosłownie pojawił się tuż przed nim. Wstydził się nawet tego, że nie umył włosów, które nerwowo przyklepał pachnącą tytoniem dłonią.
— Przecież pisałem, ż...że zadzwonię... — odchrząknął, kompletnie nieprzyzwyczajony do rozmów telefonicznych.
— Pisałeś...?
— Na liściku...
— Na jakim liściku?
— Zostawiłem go przy kanapie na stoliku do k...kawy — szepnął, a Yoongi zamrugał oczami kilkukrotnie.
Przetarł czoło dłonią i ponownie oparł plecy o ścianę. Poczuł, jakby tysiąc supłów w jego ciele rozwiązało się na raz, a wszechogarniający stres zmalał o więcej niż połowę.
— Zaspałem i nie zauważyłem... Myślałem, że znowu zamilkniesz na tygodnie — wyznał, zapominając o tym, że chciał zapalić kolejnego szluga.
— Och... W takim razie n...niespodzianka?
— Dzwoniłem rano, ale twój telefon był wyłączony.
— Dopiero go włączyłem. Widziałem nieodebrane p...połączenia, więc... — Przez słuchawkę dało się słyszeć skrzypnięcie materaca łóżka.
— Spałeś? — zapytał Yoongi.
Postanowił odpuścić sobie karcenie Gguka za to, że pojechał bez słowa; że w ogóle wsiadł za kółko w stanie, w jakim był. Cieszył się, że znowu słyszał jego głos i nie chciał go spłoszyć.
— Tak...
— O której byłeś w domu?
— Jakoś rano, nie pamiętam... W...Wziąłem leki i pojechałem do Soo...
— Do Soo? — Yoongi prawie zachłysnął się powietrzem, ale nie dał tego po sobie poznać.
— To ten lekarz... Z wtedy, jak byłem chory...
— I co was łączy?
— Przyjaźń. On i jego partner... Bardzo mi pomagają.
To ja chcę ci pomagać pomyślał Yoongi, piekielnie zazdrosny o to, że Jeongguk był blisko z jakimś innym mężczyzną. Nawet jeżeli był on w związku.
— W czym potrzebna ci pomoc?
— We wszystkim — wyznał Gguk, chociaż zreflektował się chwilę później. — Znaczy... W k...kilku rzeczach.
— Soo... Ten doktor. On wie? — zapytał Yoongi, chociaż sekundę potem ugryzł się w język.
— O czym?
Starszy zamilkł, speszony swoją własną, niekontrolowaną wścibskością, ale słowo się rzekło, więc odchrząknął, zebrał się na odwagę i powiedział:
— O tym, co działo się w twoim życiu?
— Och, o tym... Tak. Powiedziałem mu. To on przedstawił m...mnie dobremu terapeucie.
Jak dawno mu powiedziałeś? Szybciej niż mnie? Jeśli tak, to dlaczego? Nie ufasz mi tak jak jemu?
Setki pytań cisnęły się Yoongiemu na usta, ale tym razem udało mu się zachować kontrolę nad własnym językiem. Stwierdził, że może miało to jakiś związek z terapią i lekami Jeongguka. Nie chciał gmerać w jego sprawach prywatnych. Wolał czekać, aż ten opowie o nich sam, toteż odpuścił pomimo parzącej go od środka ciekawości.
— Rozumiem. Jak długo będziesz u niego... I u jego partnera?
— Parę dni. J...Jutro idę na sesję terapeutyczną, a potem... Myślałem, żeby... Dostałem ofertę pracy — wysłowił się w końcu, a Yoongi kiwnął głową sam do siebie, wracając do środka budynku.
— Tak?
Yoon zatrzasnął za sobą drzwi na zewnątrz, kierując się z powrotem do głównej części kwiaciarni. Była pusta, toteż oparł się pośladkami o roboczy blat i wlepił wzrok w szklaną witrynę.
— Zasadniczo, t...to dostałem ją już b...bardzo dawno te...te...temu — dodał Jeongguk, ziewając pod koniec swojej wypowiedzi, co starszy uznał za bardzo urocze.
— I co masz zamiar z nią zrobić?
— Chyba j...ją przyjmę.
— Co to za praca? — Yoongi poprawił jeszcze krwistoczerwone pędy derenia w bukiecie, który przygotował chwilę wcześniej.
— A...Asystent prokuratora... C...Coś takiego? — szepnął jakby zawstydzony.
Przed oczami Yoona pojawił się obraz jego niezdrowo szczupłej, aczkolwiek urzekającej twarzy, pokrytej bladym różem. Chwile później zawitał też przystojny prokurator, którego widział w telewizji. Machnął dłonią przed własnym nosem, chcąc, aby iluzja czym prędzej rozpierzchła.
Zazdrość to dziwna rzecz.
— To ten od Hyoungjina? — zapytał, a usłyszawszy tylko ciszę, wywrócił oczami. — Nie musisz udawać, że nie miałeś z tym nic wspólnego. Już nie musisz.
— Faktycznie — przyznał. — To w...wszystko jest dla mnie bardzo n...nowe. Wybacz.
— Z przyjemnością. Tobie zawsze. — Yoongi silił się na czarujący ton, ale jego serce nagle zaczęło bić tak szybko, że stracił język w gębie.
Złość Yanga czy fakt, iż jego kariera zawodowa wisiała na włosku na chwilę przestały mieć znaczenie. Wiedział, że obie te rzeczy były istotne, że musiał się z nimi uporać i że od nich nie ucieknie, ale obecność Jeongguka dawała mu swego rodzaju ukojenie.
Był bohaterką sztampowej dramy puszczanej wieczorami w telewizji, która wraz z miłością odnajduje balans i sens życia. Chociaż przez minutę pozwolił sobie wierzyć w ten absurd oraz w to, że rozwiązywanie problemów było szybkie, bezbolesne i nieskomplikowane.
— Twoja twarz... — odkaszlnął Jeongguk. — Siniak...
— Prawie go nie widać. Nie martw się.
— A Namjoon...
— Pogodziliśmy się — odparł, nawet nie czekając na jakiekolwiek pytanie.
— Twoja praca?
— Jutro jadę na policję. Na przesłuchanie. Będzie się dłużyć do bólu, także nawet o tym nie myślę... Za to rozprawa Hyoungjina będzie za dwa tygodnie. — Prędko zmienił temat, wiedząc, że Jeongguk zaraz zacznie znowu rozkładać jego zwolnienie z pracy na części pierwsze, by znaleźć w nim chociaż szczątki swojej winy.
Miał wrażenie, że Gguk oskarżanie, i tym samym udręczanie, siebie samego traktował czysto a priori – jeżeli stwierdził, że coś było jego winą, to ciężko było przekonać go, że prawda miała się inaczej. Musiał wynieść to jeszcze z domu, od swoich rodziców. Sprawy nie ułatwiał fakt, że cała ta sytuacja dotyczyła właśnie jego rodziny.
Pięść starego Jeona uderzyła Yoongiego w twarz, chociaż tym razem była wyimaginowana. Bolało jednak tak samo.
— Tak?
— Tak. Chcę pojechać do sądu z Namjoonem. Znaczy, nie mogę zrobić wiele, bo już nie jestem pracownikiem, ale chciałbym zobaczyć Hyounggiego...
— Może my też się z...z...zobaczymy? — Telefon Yoongiego albo na chwilę stracił zasięg, albo Jeongguk ledwie dał radę powiedzieć to na głos.
Odsunął się od blatu i przeszedł po kwiaciarni, zatrzymując na chwilę przy wystawie kwiatów na froncie sklepu. Przesunął nogą plastikowy wazon pełen barwionych na stonowany, liliowy kolor róż. Yang miał składać z nich bukiety weselne dla swojego bratanka.
— Zobaczymy się? Na rozprawie Hyounggiego?
— Zajmuje się nią Seokjin... Ten prokurator.
— Ten, dla którego masz pracować?
— D...Dokładnie — odparł Gguk, po czym pociągnął nosem.
Yoongi tak często widział go zalanego łzami, że zaraz się zmartwił, iż ten znowu płakał w samotności. Nie dosłyszał jednak żadnej zmiany w jego głosie, toteż przystanął przy stwierdzeniu, że Jeongguk musiał mieć po prostu katar.
— W takim razie zostaniemy w kontakcie? — zapytał, po czym zmarszczył brwi zirytowany, zauważywszy Yanga po drugiej stronie ulicy.
Niósł w dłoni specjalną tekturową podstawkę z dwoma dużymi kubkami kawy.
— Dobrze. Zostaniemy w kontakcie.
— Zadzwonię do ciebie jutro?
— Jutro mam terapię i c...chcę spotkać się z S...Seokjinem — odparł naprędce Jeongguk. — W niedzielę?
— W takim razie w niedzielę. Zadzwonię.
— A ja odbiorę — burknął Gguk, po czym rozłączył się, nawet nie czekając na jakiekolwiek pożegnanie ze strony Yoongiego.
Ten spojrzał na swój telefon, po czym roześmiał się cicho, trochę zaskoczony spokojno-niezręcznym przebiegiem ich rozmowy, a trochę chcąc tym samym rozwiązać resztę supłów we wnętrzu swojego ciała. Yang wszedł do kwiaciarni akurat, gdy Yoongi odwrócił się plecami od witryny, chcąc ukryć rumieniec na twarzy.
Jeongguk zaś zaraz po zakończonej rozmowie przycisnął telefon do piersi. Niemalże bezwładnie wsunął ciało pod kołdrę, a Jadu, który kulił się obok niego, podniósł łepek, kurcząc swój nosek ciekawsko.
Tobie zawsze, dźwięczało w głowie Gguka. Wydawało mu się tak monumentalne i wieczne, że zacisnął powieki, nie chcąc, by przestało grać w jego uszach swoje spokojne, kojące melodie. Podkurczył palce u stóp i przyciągnął kolana do piersi. Nie wiedział, co się z nim działo i z jednej strony niesamowicie się tego bał, a z drugiej pragnął więcej.
O wiele więcej.
Co teraz?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top