Rozdział 17
③
Trzeciego tygodnia Jeongguk przypadkiem poznał innego pacjenta Berniego. Minęli się w drzwiach do jego gabinetu i wymienili się dziwnymi, niezręcznymi uśmiechami. Miały w sobie coś na zasadzie wzajemnego zrozumienia, współczucia, ale również i swego rodzaju poklepania po plecach.
Gdy Gguk leżał wieczorem w łóżku i z przyzwyczajenia analizował swój dzień przed pójściem spać, stwierdził, iż tym krótkim zwróceniem na siebie uwagi powiedzieli sobie więcej, niż można było wyrazić słowami. O bólu, zmęczeniu i trudności w znalezieniu powodu, by próbować dalej.
Bernie...? Masz dużo pacjentów... Takich jak ja?
Nie stricte takich samych. Ale kilku o podobnych przejściach.
Nie masz czasem dosyć?
Czego?
Tego samego problemu, w kółko i w kółko. Nawet nie jest twój, a musisz się z nim użerać, jakby był.
To moja praca. Zresztą, lubię ją,
Lubisz pracę, czy lubiłeś swojego brata i teraz to sobie wmawiasz? Żeby nie mieć poczucia zmarnowanego życia.
O proszę, panie Jeon. Czuję się, jakby to pan dawał mi konsultacje... Szach mat!
Obrócił się na drugi bok, w dłoni ściskając wyłączony od prawie miesiąca telefon. Zastanawiał się, kto dzwonił, kto pisał. Czego chcieli, czy w ogóle czegoś chcieli i czy było to warte podpięcia komórki do ładowarki. Obwiniał o to leki, ale ostatnimi czasy robił się coraz bardziej zainteresowany tym, czy ktoś interesuje się nim.
Po prostu mnie to ciekawi. To nie miało być uszczypliwe.
W takim razie... Wydaje mi się, że sympatia do mojego brata miała wpływ na nastawienie do tego, co robię teraz.
No tak... To było głupie pytanie.
Wcale... Pośpiesz się, rozstawiaj figury, nie mamy całego dnia, chcę cię ograć jeszcze raz.
Zamknął oczy, finalnie odkładając telefon na szafkę nocną. Z przyzwyczajenia przejechał palcami po świeżych bliznach na dłoniach, z których szwy Soo zdjął mu w domowych warunkach dwa dni wcześniej. Jeongguk kategorycznie nie chciał jechać po to do szpitala.
Prawnik na głowie miał wiele, nie licząc nawet niedokończonych spraw w jego życiu, które ciągle czekały na swój finał. Sił, chociaż miał ich więcej z każdym dniem, ledwie starczało na jako takie trzymanie nerwów na wodzy i dbanie o siebie chociażby w podstawowym zakresie. To, że zaczął regularnie myć zęby, golić się, a nawet przybrał dwa kilogramy na wadze, bo jadł jak normalny człowiek, samo w sobie było dla niego małym sukcesem. Za radą psychiatry-terapeuty stawiał malutkie kroczki, z których starał się być dumny.
Bądź samolubny, Jeongguk. Czasem trzeba.
Z jednej strony tak, a z drugiej, nawet jak byłem sam, nie umiałem być samolubny. Moja głowa... Była zawsze pełna innych. Tych, którzy patrzą, którzy mogliby patrzeć. Dotykać. Tych, którzy ukaraliby mnie w razie czego. To głupie.
Nie myślę, że to głupie. Dlaczego ty myślisz, że takie jest?
Bo myślę, że cały jestem głupi.
Rozpostarta dłoń prawnika wylądowała na jego czole, gdy z zażenowaniem przypomniał sobie swoje słowa.
— Ty błaźnie... Jesteś starym chłopem, za starym żeby... — Zacisnął powieki, po czym zaczął machać przed nimi dłonią, którą chwilę wcześniej się uderzył. — Tylko teraz nie płacz, cholera.
To też było dla niego kompletnie nowe. Rozmawiał sam ze sobą, i to nawet całkiem często. Dzięki silnym lekom głosy w jego głowie znacznie ucichły, ale nie tylko te, które go dręczyły. Zdarzało mu się nie być w stanie jasno myśleć, toteż często kontemplował na głos. Pytał się siebie samego, czy ogolić się o poranku, wypić czarną czy zieloną herbatę do skromnego śniadania albo co założyć, by nie było mu ani za zimno, ani za gorąco. Nawet w sklepie, na zakupach potrafił zacząć mówić sam do siebie, co sprawiało, że często wychodził z alejki speszony, gdy ktoś spostrzegł jego dziwny nawyk.
Z dwojga złego jednak wolał taki stan rzeczy, aniżeli to, od czego uciekał.
Spójrz na to z tej strony. Gdybyś wiedział co i jak w każdej sytuacji, to życie byłoby niczym więcej, niż pasmem podejmowania dobrych, nudnych decyzji. Tyle. Bez oczekiwań, ekscytacji, czy nawet strachu. Jak dla mnie, to brzmi jak gra niewarta świeczki.
Nie każdy chce oczekiwać, ekscytować się czy się bać. W szczególności to ostatnie.
W takim razie, czego chcesz od życia, Jeongguk? Co chciałbyś widzieć na swoim horyzoncie?
Teraz? Spokój. Święty spokój.
W porządku. Jeżeli jest to coś, czego chcesz teraz.
Okej... Dobra... Och, Szach! Uważaj, mam cię na muszce.
Zakrył się kołdrą po sam czubek głowy. Od swojej pierwszej wygranej jeszcze nie udało mu się ograć Berniego po raz kolejny, chociaż dochodziło z jego strony do jakichś szachów. Chociaż w tym aspekcie zrobił jakiś progres. Kupił sobie nawet własny zestaw figur, szachownicę oraz podręcznik do nauki taktyk oraz przydatnych technik. Czytywał go wieczorami, a czasami ćwiczył nawet z Soo czy jego partnerem, gdy akurat się widzieli. Ten drugi zyskał częściowe zaufanie Jeongguka, toteż prawnik częściowo porzucił tkwiący w nim głęboko antagonizm.
Szachy kojarzyły mu się z odskocznią i czuł przyjemne ciepło na samą myśl, że nawet zaczynają mu wychodzić. Chociaż, z drugiej strony, Bernie mógł dawać mu fory. Jeongguk, zapadając w sen dziwnie dumny z siebie, miał nadzieję, że ten jednak traktował go sprawiedliwie. Miał do lekarzy dziwne szczęście, toteż zasnął z przeświadczeniem, że faktycznie tak było.
* * *
Przeszedł się wzdłuż korytarza, upewniając się, że wszyscy podopieczni ośrodka śpią. Zerknął do sali telewizyjnej, w której podniósł z podłogi pilot do dekodera i odłożył go na szafkę. Otworzył też okno i drzwi prowadzące na korytarz, żeby nieco przewietrzyć piętro. Niedawno włączyli w ośrodku ogrzewanie, toteż panował straszny zaduch, do którego ciężko przyzwyczaić się na powrót, pomimo wyjątkowo gorącego lata.
Noc była raczej spokojna. Yoongi wieczorem spędził z chłopakami czas na sklejaniu koralików do wiązanek na przyszły tydzień, jako iż szykowało im się w kwiaciarni sporo zamówień na wesela, po czym zamówił wszystkim smażonego kurczaka w podzięce za pomoc.
Około dziesiątej wieczorem wszyscy jednak poszli spać, a on został sam wraz ze strażnikiem, który albo czytał jakieś komiksy w stróżówce na dole, albo przechadzał się co godzinkę na piętro, by sprawdzić, jak sprawy się mają. Zwykle nie działo się jednak nic niepokojącego. Ośrodek w Igok był miejscem tak spokojnym, że równie dobrze strażnika mogłoby w nim nie być.
Od kiedy zabrano stamtąd Hyoungjina nawet kontrole z kuratorium zmalały na częstotliwości. Zresztą, Hyounggie był Hyounggim. Wszyscy z personelu wiedzieli już, że był niewinny i że czekał na powtórną rozprawę, której wynik był już, tak naprawdę, przesądzony. Namjoon wciąż, do czasu powtórnej rozprawy, formalnie pozostawał jego opiekunem prawnym, toteż ciągle pozostawał w kontakcie z jego kuratorką. Dowiedział się od niej, że w marcu, od nowego roku szkolnego, chłopiec miał przenieść się do Busan, żeby odciąć się od złych wspomnień oraz zacząć naukę w dobrej szkole. Podobno był brany pod uwagę, żeby dostać stypendium.
Yoongi bardzo chciał, żeby tak było.
Gdy skończył swój leniwy obchód, poszedł do ośrodkowej kuchni, gdzie zapalił światło przy okapie, by nie podrażnić zmęczonych oczu. Z szafki wyjął saszetkę pasty miso, którą wycisnął do kubka i zaparzył wrzątkiem. Z ryżowaru nabrał sobie porcję zimnego ryżu pozostałą po kolacji, po czym usiadł na parapecie i zjadł go, zapijając zupą instant.
Boisko pod ośrodkiem wyglądało nawet złowrogo, osnute zimową już prawie nocą. Oświetlone niskimi latarniami przy ośrodku porwane siatki u bramek dyndały na wietrze, a gałęzie drzew na tym bardziej oddalonym od budynku szczycie boiska pochylały się ku ziemi niebezpiecznie. Zapowiadało się na porządną ulewę.
Yoongi patrzył się na podwórze jak zahipnotyzowany, wbrew własnej woli przypominając sobie, jak wtedy, w chuseok, Jeongguk przyglądał się boisku przez okno w biurze wychowawców w podobnym transie. Mimowolnie zaczął się zastanawiać, o czym mógł myśleć prawnik, pożerając wzrokiem mizerne, metalowe ramy z kilkoma kawałkami sznurka.
Może chciał po prostu uciec z niezręcznej dla siebie sytuacji. Może myślał, że boisko było zbyt krzywe, by gra na nim mogła być przyjemna. A może nie myślał o niczym.
Szczerze powiedziawszy, Yoongi też chciał wtedy przestać myśleć o czymkolwiek, a już w szczególności o Jeon Jeongguku. Było to jednak coraz trudniejsze. Widział go wszędzie i w każdej sytuacji potrafił znaleźć wymówkę na to, by przywołać go niczym niechciane wspomnienie. Tracił już nad tym kontrolę.
— Co się ze mną dzieje — szepnął, odstawiając pusty kubek na parapet.
Nikt mu jednak nie odpowiedział. Jedynie wiatr zadął cicho, a pierwsze krople deszczu uderzyły o szyby symfonią pustych, ale zaskakująco zgranych dźwięków, które chwilę później ukołysały go do wymuszonej drzemki na niewygodnej kanapie w biurze.
* * *
④
Park Soo złapał Kyuchula za dłoń i tylko on mógł wyczuć znaczne, bijące jakby z kości, drżenie jego ciała.
— O czym ty mówisz, Gguk? — szepnął, a prawnik skulił się na fotelu, czując falę poczucia winy, która zalała go od stóp do głów.
Miał ogromne wyrzuty sumienia przez to, że nie powiedział Soo o tym wszystkim wcześniej. Dopiero parę dni temu zdał sobie sprawę, że on też powinien wiedzieć.
Czyli dostałeś tę ofertę pracy o której wspominałeś, w sumie dawno temu, i teraz, po czasie, przyszło ci do głowy, że może jednak to dobry pomysł?
Tak. Dokładnie tak.
Szczerze mówiąc, ponowna myśl o propozycji pracy, jaką dostał od Seokjina, przyszła do niego, gdy w radiu w autobusie usłyszał krótką informację na temat postępów w sprawie Han Hosika oraz o tym, że jedna z ponownie rozpatrzonych spraw właśnie oficjalnie ruszyła. Zastanawiał się, czy Seokjin nie jest przemęczony. Czy daje sobie radę z całym tym zamieszaniem, które najwidoczniej wcale nie straciło na sile.
Był też ciekaw, czy prokurator dowiedział się czegoś więcej w sprawie ośrodka. Gguk pomyślał o tym czysto mechanicznie, prawie że wbrew w swojej woli. Zaskoczył tym siebie samego do tego stopnia, że musiał wysiąść z autobusu przystanek wcześniej, by pooddychać i nie zwymiotować. Psychotropy czasem go jednak zawodziły.
Brzmi jak dobra okazja. Mógłbyś spróbować, Gguk? Myślisz, że dasz radę?
Leki, które biorę, dosłownie wyłączają mi mózg, Bernie. Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Ledwo radzę sobie ze sporadyczny freelance'm. Zresztą...
Zresztą co?
Ta praca dotyczy czegoś... Ja...
Zaczął drżeć na całym ciele, podobnie jak na środowej sesji w gabinecie.
— P...Przepraszam. Powinienem b...ył powiedzieć ci wcześniej, Soo, ale wyparłem to z głowy przez ostatnie tygodnie. D...Dopiero ostatnio... J...Jakoś zacząłem o tym myśleć. — Przyciągnął kolana do piersi i przytulił je, wciskając podbródek w materiał lnianych, szerokich spodni.
Zapadła cisza, a prawnik wlepił wzrok w szachownicę, na której rozstawione były figury w początkowej fazie rozgrywki. Zaczęli ją kilkanaście minut wcześniej, a Gguk obwiniał się o to, że to właśnie wtedy postanowił powiedzieć Soo tym, że prokuratura zajmuje się na nowo ośrodkiem Byeonhwa, zamiast poczekać do czasu, aż chociaż skończą jedną partię. W ogóle nie powinien był mówić o tym piekle. Czasem zapominał, że Soo przeszedł przez to samo. Ich podejście do przeszłości tak bardzo się różniło, że lekarz bardzo często zdawał się w zupełności wolny od demonów.
Tym razem jednak usta mu drżały, a powiekami mrugał w szaleńczym tempie, powstrzymując łzy.
— Jeongguk... Mówisz prawdę, prawda? Powiedz mi... Powiedz mi, że mówisz prawdę — szepnął, a prawnik, który sam był już blisko płaczu, otworzył szeroko oczy.
Jego usta ułożyły się w cienką linię, gdy kiwnął głową twierdząco, a jego włosy opadły na czoło delikatnie, gdy schował twarz między kolanami. Wtedy też po raz pierwszy w życiu usłyszał, jak Park Soo zanosi się płaczem tak głośnym, że spokojnie można byłoby porównać go do histerii.
Szelest materiału marynarki Kyuchula i jego ciche, kojące słowa sprawiły, że Jeongguk poczuł, iż naprawdę spieprzył sprawę. Palce mężczyzny zaczęły nerwicowo miętosić materiał spodni i trwało to przez dłuższą chwilę, póki nie podniósł głowy, by upewnić się, czy aby na pewno sobie tego wszystkiego nie halucynował.
Soo faktycznie płakał wtulony w swojego partnera, zaciskając szczupłe palce na materiale jego koszuli, w której ten miał zaraz iść do pracy. Wtulał prawy policzek w jego pierś, odwrócony do Gguka tyłem, a ten przełknął ślinę, czując zawirowania w żołądku, które znał jak własną kieszeń.
Wszystko w porządku, Jeongguk? Co chciałeś powiedzieć? Czego dotyczy ta praca?
Ja...
Cały zbladłeś. Chcesz wody?
Nie. Idę do łazienki. Będę wymiotował.
Wtedy jednak nie miał w sobie tyle taktu ani samokontroli czy kurtuazji, by w podobny sposób zaanonsować, że musi wyjść. Po prostu wstał z fotela, po czym wystrzelił do łazienki, prawie potykając się o dywan.
Zwymiotował do muszli klozetowej cały obiad, który zrobił dla ich trójki Kyuchul, a który zjedli przed rozpoczęciem gry w szachy, po czym zacisnął zęby, próbując powstrzymać się od dalszego zwracania. Nie chciał też sam zacząć płakać, czując, że nie miał do tego prawa. Na ślepo próbował urwać sobie kawałek papieru toaletowego, by przetrzeć nim usta, ale nie mógł znaleźć dłonią zawieszonej na uchwycie rolki. Uderzał tylko palcami o ścianę, aż w końcu zestresował się na tyle, że reszta zawartości żołądka znowu podeszła mu do gardła.
— Gguk! — Soo pojawił się w progu, wycierając nos wierzchem dłoni. Upadł na kolana obok prawnika, momentalnie przeczesując jego włosy z czoła. — Przepraszam. Przepraszam, n...nie chciałem. Już... Spokojnie...
— Przyniosę ręczniki. I wodę — powiedział Kyuchul, zdejmując z siebie marynarkę i ciskając ją na oślep w kierunku szafki z butami.
W kuchni zakasał rękawy koszuli i nalał do szklanki wodę z dzbanka z filtrem. Jadu, ich miniaturowy pudel, który dotychczas spał na dywaniku pod drzwiami, rozbudził się, zainteresowany całym zamieszaniem. Zaczął kręcić się pod nogami Kyuchula, który właśnie starał się donieść szklankę do łazienki, samemu trzęsąc się jak osika.
— T...to ja przepraszam, Soo... N...Nie chciałem, nie bądź na mnie z...zły... Tak mi wstyd — zapłakał Jeongguk, gdy lekarz z czułością przecierał jego usta ręcznikiem, który chwilę wcześniej, wraz ze szklanką wody, podał mu Kyuchul. Szklanka została na podłodze, czekając na swoją kolej. — Już nie będę, o...obiecuję, ja...
— Shh... — wydukał, przytulając go do siebie. — To moja wina — dodał pewnie, zaciskając powieki. Szybko udało mu się opanować emocje. — Zresztą... Możesz wymiotować, ile chcesz. Tutaj nic ci za to nie grozi, Ggukie. Obiecuję, nic ci za to nie grozi.
Dłoń Soo spoczęła na policzku Gguka, a ten zacisnął pięść na jego koszulce, desperacko się w niego wtulając. Kyuchul kucnął przy nich, rozmasowując dłonią ramię swojego ukochanego, a ten uśmiechnął się porozumiewawczo, chociaż chwilę potem zmarkotniał.
— Przygotujesz mu łóżko w pokoju gościnnym? — poprosił cicho. — Ja pojadę do kliniki po jakąś kroplówkę...
— Nie ma mowy. Ja wszystko przygotuję i pojadę, jeżeli faktycznie zajdzie potrzeba. Ty się stąd nie ruszaj — zarządził.
— A co z uczelnią? — Soo spojrzał na niego spod przymrużonych powiek, a Gguk powoli uspokajał się, chociaż w głowie szumiało mu na tyle, że nie słyszał ich krótkiej rozmowy.
— Najwyżej odwołam wieczorowe wykłady — mruknął, ale było to raczej oznajmienie faktu, aniżeli sugestia. — A ty? Jak się czujesz?
Soo wziął głęboki oddech. W tym samym momencie do łazienki przydreptał Jadu, zataczając koło wokół własnej osi i kładąc się tuż przy stopach Jeongguka. Lekarz przyjrzał się psu, po czym faktycznie zdał sobie sprawę, że odzyskał pełnię panowania nad własnymi emocjami.
— Płakałem ze szczęścia, Kyu — szepnął szczerze. — Ale porozmawiamy o tym później. Teraz chcę pomóc Ggukowi.
— Jasne. Ja też — szepnął szczerze Kyuchul, po czym potrząsnął głową na boki. — Już lecę przygotować łóżko. A potem do kliniki. Tak — upewnił sam siebie, gestykulując przy tym przesadnie dłońmi.
Wyszedł z łazienki, a atmosfera w mieszkaniu zaczęła się uspokajać. Nawet sam Jeongguk podniósł wzrok na Soo, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, to Jadu wstał, podparł się łapkami o jego uda i zaczął lizać jego zabliźnioną dłoń, która leżała na nich bezwładnie.
Mimowolnie się uśmiechnął. Soo zrobił to samo, raz jeszcze mocno przytulając do siebie przyjaciela.
Czujesz się lepiej?
Tak, dziękuję. Przepraszam, że wymiotowałem w twojej toalecie.
Ja sam kiedyś wymiotowałem tam na kacu. Drobnostka.
— Będzie dobrze — powiedział lekarz. — Pomożemy ci. Ja, Bernie i Kyu. Cokolwiek nie postanowisz.
— Ja...
— Cokolwiek nie postanowisz — powtórzył się Soo, raz jeszcze sięgając po ręcznik i przecierając nim kąciki ust Jeongguka.
Sięgnął też ręką do metalowej spłuczki i spuścił wodę, przez co prawnika ogarnął taki wstyd, że miał ochotę zapaść się pod ziemię. Odruchowo zabrał dłoń z zasięgu pyszczka Jadu, bo chciał zakryć nią twarz, ale ta lśniła od śliny, więc się powstrzymał.
— Mówiłeś prawdę? — wydukał więc w kierunku Soo, chcąc pozbyć się uczucia zażenowania, a ten zrobił pytającą minę, podając mu szklankę wody.
— Zanim odpowiesz, pij — zarządził, a Gguk kiwnął głową, z początku tylko umaczając usta, a potem łykając ją już haustami tak szybko, że opróżnił połowę zawartość w zawrotnym tempie.
Musiał aż uspokoić oddech, zanim doprecyzował:
— Ż...Że... Płakałeś ze szczęścia?
Soo przygryzł wargę, po czym spojrzał na własne dłonie. Bacznie obserwujący ich dwoje Jadu odebrał to jako zachętę do pieszczot, bo zaczął ocierać się o jego palce. Lekarz rozpromienił się momentalnie i zaczął drapać pupila za uchem.
— Ktoś chce dla nas sprawiedliwości... Gdy ja próbowałem zgłosić cokolwiek... Prokuratura nie chciała mnie słuchać. Zostałem odesłany z kwitkiem — szepnął Soo. — Nie mówiłem ci o tym, bo nie chciałem cię jakoś tym zdenerwować... Ale teraz... Nie, wróć...
— Soo...
— Ja nie chcę, żebyś robił to dla mnie. — Pokręcił głową przecząco. — Jest dobrze tak, jak jest. Jestem szczęśliwy, stabilny... A ty zdecydowanie potrzebujesz jeszcze czasu i... Gguk, to jest coś, co musisz zrobić dla siebie.
Chciałbyś mi powiedzieć, czego dotyczy ta praca? Czy może zostawimy to na następny raz?
Ta praca... Przeszłości. D...dotyczy przeszłości.
Mhm... I co zamierzasz zrobić?
Myślałem, że ty m...mi coś doradzisz.
Och, już ci powiedziałem, że mógłbyś spróbować. Nie mogę podjąć za ciebie decyzji.
Ale teraz sam widzisz, że to nie takie proste.
Tu nic nigdy nie będzie proste. A święty spokój, którego tak chciałeś...
To była głupia zachcianka. Najwidoczniej...
Wcale nie głupia. Po prostu na tym świecie niewykonalna... Szach mat.
Kyuchul stanął w progu i dał im znać, że łóżko jest gotowe. Jeongguk nalegał, że pomoże umyć toaletę, ale Soo siłą zaciągnął go do sypialni gościnnej i kazał się rozebrać, podczas gdy on sam odwrócił się do prawnika plecami.
Ten, chociaż niechętnie, zdjął z siebie ubrania, złożył je w równą kostkę i w samych bokserkach wsunął się pod ciężką, puchową kołdrę. W głowie dzwonił mu płacz Soo, a język przyschnął do podniebienia. Chciał napić się jeszcze wody, a gospodarz domu jakby czytał mu w myślach, bo zaraz pojawił się w progu z kubkiem herbaty.
— Dałbym ci coś do jedzenia, ale lepiej nie podrażniać żołądka. Napij się tego, a Kyuchul przywiezie mi kroplówkę i podepnę cię, żebyś nabrał sił. A potem...
— Soo. — Jeongguk podniósł się do góry, a kołdra zsunęła się z jego klatki piersiowej. Poczuł lekki dyskomfort, ale nie chciał dać mu przejąć nad sobą kontroli.
Złapał lekarza za nadgarstek, a ten uśmiechnął się przyjaźnie, zaskoczony, ale jednocześnie niezmiernie ucieszony takim gestem ze strony Jeongguka. Wiedział, ile musiało go to kosztować.
— Słucham? — mruknął, kładąc swoją dłoń na dłoni mężczyzny.
Gguk skutecznie powstrzymał bezwarunkowy odruch, by się wyrwać.
— Ja... Postaram się t...to zrobić. Dla siebie. I dla ciebie. I dla całej reszty, gdziekolwiek b...by nie była — powiedział, i chociaż wynikające ze stresu jąkanie się odebrało jego oświadczeniu swego rodzaju ostateczności, to Soo uwierzył mu bez krzty zawahania.
Zacisnął usta i powieki, kiwając dosyć osobliwie głową. Głaskał knykcie Jeongguka powoli, po czym zaśmiał się.
— Najpierw... Najpierw zadbaj o siebie. Dojdź do siebie. Na tym zależy mi i Kyu najbardziej. Jesteś dla nas jak rodzina — powiedział cicho, a Gguk rozchylił wargi, po czym zamknął je i wypuścił głośno powietrze przez nos.
— Zaraz s...się rozpłaczę — wydukał.
— Och, płacz do woli. W tym domu płaczemy całkiem często, szczególnie na romantycznych gniotach, które lecą w telewizji. — Soo machnął ręką. — Jak spędzisz z nami więcej czasu, to sam zaczniesz i zobaczysz, że więcej w tobie stereotypowego geja, niż ci się wyda... O matko, przepraszam. Nie powinienem był, ja...
Jeongguk nie obraził się jednak. Co więcej, nie przestraszył się jego stwierdzenia, bo nawet nie przyszło mu do głowy, że mógłby. Jesteś dla nas jak rodzina. Nie spodziewał się, że tych pięć słów może kompletnie go rozbroić i sprawić, że się rozpłynie.
Przytulił się niezdarnie do Soo, przyciskając policzek do jego ramienia. W tym samym momencie Jadu wbiegł do sypialni i wskoczył na łóżko, siadając obok przykrytych kołdrą stóp Jeongguka i merdając swoim krótkim ogonkiem.
— Dziękuję — szepnął prawnik, a Soo, z lekka zaskoczony, oddał uścisk i poklepał go po plecach.
Z ulgą stwierdził, że Jeongguk wcale nie był spięty. Pogłaskał go dłonią w okolicy prawej łopatki i szepnął:
— Polecamy się na przyszłość. Zawsze możesz na nas liczyć.
Te słowa wystarczyły, by Jeongguk, po raz pierwszy od lat w pełni uwierzył, że nie był sam.
* * *
Dni mijały, a nic nie stawało się prostsze.
Yang zauważył to już po raz wtóry, więc zamknął kwiaciarnię od środka, zaciągnął w dół rolety i zabrał Yoongiego na zaplecze.
— Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, że twoją chandrę to można z ciebie płatami zrywać? — burknął, zaplatając ręce na piersi. — Plus czuję, że znowu palisz papierosy! Myślałem, że rzuciłeś.
— Nie myśl za dużo, Yang...
— O, to to! W dodatku jesteś bardzo cięty, nawet na klientów! — Wyrzucił ręce w powietrze. — Żądam, abyś powiedział mi, co się dzieje, albo...
— Albo co? Zwolnisz mnie? — Warknął, po czym potrząsnął głową, zdając sobie sprawę, że jego odzywki faktycznie zaszły za daleko. — Przepraszam Yang, mam gorszy czas. To nie twoja wina, a ja...
Mężczyzna uciszył go dosyć agresywnym machnięciem dłonią, po czym zrobił kilka okrążeń po pokoju. Chwycił podbródek między palce prawej ręki, a jej łokieć schował w lewą dłoń. Wyglądał jak mędrzec albo filozof.
— Wiesz co — spojrzał na Yoongiego spode łba, po czym rzucił wzrokiem na wystawkę kwiatów przez uchylone drzwi na zaplecze — o prostu wyślij jej kwiaty. To takie proste.
— Kwiaty? Komu mam wysłać kwiaty? — zaśmiał się bez humoru, po czym zaraz spoważniał, gdy zdał sobie sprawę, że Yang mówił poważnie. — Przecież mówiłem ci, że tu nie chodzi o żadną kobietę.
— Pitu-pitu — żachnął się Yang. — Wyślij jej kwiaty. Jakie tam chcesz. Na mój koszt.
— Ale...
— Kobiety kochają takie gesty. Są strasznie sentymentalne. Jak zrobisz jej jakąś ładną wiązankę, to zaraz wybaczy ci to, co nakręciłeś... Jestem w szoku, że do teraz na to nie wpadłeś. Nie bez powodu mówią, że szewc bez butów chodzi — mówił bardziej do siebie, niż do Yoongiego, a ten powoli tracił cierpliwość.
Uderzał stopą w podłogę, jednocześnie miętosząc w palcach materiał służbowego fartuszka.
— Yang, z całym szacunkiem, ale nie wtykaj nosa tam, gdzie nie jest potrzebny. Mam dużo zamówień do przygotowania i...
— Róże. Jakieś fajne róże, to na pewno jej się spodoba... Wszystko tylko nie tulipany. A może słoneczniki? Co powiesz na słoneczniki...? Albo nie! Konwalie. Konwalie symbolizują szczęście, szczerość i pojednanie. Co ty na to? Każda kobieta...
— To nie jest kobieta! — warknął Yoongi, nie mogąc już znieść jego paplaniny.
Starszy mężczyzna zatrzymał się wpół kroku, a jego oczy otworzyły się szeroko. Zamilkł tak, jak Yoongi tego oczekiwał, chociaż, po dłuższej chwili, młodszy pożałował, że w ogóle wybuchł.
Pośrednio też wyszedł przed nim z szafy. To już w ogóle nie miało się zdarzyć.
— W takim razie... — Yang uprzedził jego przeprosiny, które ten miał już na końcu języka. — Ciągle wybrałbym konwalie. To delikatny klasyk. Wprawdzie nie znam upodobań mężczyzn, ale to brzmi jak dobry wybór. — Kiwnął głową sam do siebie. — Załatw to jak najszybciej i wróć do pracy tak, jak powinieneś. I na Boga, rzuć te śmierdzące papierochy, bo szlag mnie trafi od tego smrodu na tyłach budynku. Dobrze wiem, że tam popalasz, zbierałem zużyte filtry, śmieciuchu. — Na odchodne pogroził mu palcem, po czym wrócił do głównej części kwiaciarni i na powrót podniósł rolety oraz otworzył drzwi.
Yoongi został jednak na zapleczu jeszcze chwilę. Zszokowany tak nagłą, przesyconą wymianą zdań potrzebował chwili, żeby ochłonąć. Przysiadł na plastikowym taborecie przy szafce paczek ze wstążkami i grubymi rolkami celofanu, po czym ściągnął z włosów frotkę. Przeczesał je palcami i raz jeszcze upiął w dosyć mocno ściągniętego kucyka. Przyklepując odstające kosmyki, stwierdził z pełnym rezygnacji rozbawieniem, że może kwiaty wcale nie były takim złym pomysłem.
Mniej inwazyjne niż przyjazd, trochę śmielsze niż telefon, którego i tak nie mógł przecież wykonać, a próbował. Naprawdę próbował. Codziennie.
— Konwalie — szepnął, bawiąc się palcami. — Skąd ja ci, kurwa, wezmę konwalie w listopadzie.
* * *
⑤
Gorąca kawa, którą właśnie postawił przed nim Oh Baekho, miała ziemisty, delikatny aromat.
— Zaskoczyłeś mnie tymi nagłymi odwiedzinami, Jeongguk. To już drugi raz. Z tego, co pamiętam, zwykle miałeś w zwyczaju się zapowiadać — powiedział, siadając na swoim fotelu. — Co nie zmienia faktu, że dobrze cię widzieć. Wyglądasz na zmęczonego? Wyspałeś się?
— Trochę — przyznał, chociaż było to kłamstwo.
Po dawce leków, którą wziął poprzedniego wieczora, spał wprawdzie jak dziecko, ale i tak bez przerwy czuł się tak, jakby ktoś włożył mu głowę do zamrażarki, zostawiając resztę ciała na zewnątrz. Nigdy więc nie kostniał w pełni, tylko częściowo. Było to bardzo dziwne uczucie.
Bernie obiecał mu zmianę recepty na mniej inwazyjny Zoloft, ale to dopiero, gdy uzna to za stosowne. Jeongguk zastanawiał się, jakie roszady muszą zajść w jego głowie, by mógł przestać brać leki, które, w dużym skrócie, robiły z niego marionetkę. Ciężko było mu nawet pracować, dlatego upewniał się, że siadał do branych przez siebie zleceń na dwie lub trzy godziny przed zażyciem tabletek, żeby jego myśli były chociaż trochę jasne.
— W takim razie, co cię do mnie sprawdza, Jeongguk? — zapytał. — Coś mi mówi, że nie przyszedłeś na pogaduszki o starych czasach.
— To byłoby niezręczne — szepnął prawnik, a Baekho zaśmiał się cicho.
— Byłeś dobrym zięciem. Nic w tym niezręcznego.
— Może — mruknął, upijając łyk kawy.
Wiedział, że nie może pozwolić sobie na wypicie nawet połowy przesyconego kofeiną kubka przy braniu mocnych antydepresantów, ale nie chciał być niegrzeczny.
— Więc...? — drążył Baekho.
— Przyszedłem po radę — wyjaśnił, odstawiając kubek na blat biurka i otaczając go prawą dłonią niezręcznie.
— W sprawie?
— W sprawie pracy — dodał.
Gorąco oblało ciało Gguka, a prawa stopa prawnika podskoczyła kilkukrotnie w próbie rozładowania napięcia. Rano był na sesji terapeutycznej u Berniego, ale nawet jemu nie powiedział, co zamierza. Był z tą całą decyzją sam.
— Ach! No tak! W końcu dałeś się namówić Seokjinowi? — Barnie aż klasnął w dłonie. — Opowiadał mi, że potrzebuje pomocy przy jakichś machlojach, które wyszły na jaw z dokumentacji Hosika i próbuje cię zwerbow... Dobrze się czujesz? — przerwał, widząc, że twarz Gguka zbladła jak ściana.
Oddychał nieregularnie, a lewą dłoń zacisnął na kolanie.
On wie. On wie, że byłeś w ośrodku. Seokjin mu powiedział, on wie. On wie i myśli, że jesteś obrzydliwy, on...
— Wszystko okej — powiedział, siląc się na uśmiech.
On wie, na pewno wie. Powiedział mu. Musiał mu powiedzieć.
— Zawsze byłeś wątły jak patyczek. Naprawdę musisz bardziej o siebie zadbać, za każdym razem, jak na ciebie patrzę, to mam wrażenie, że zaraz zemdlejesz — zwrócił uwagę Baekho. — Cóż, moja Shinhye też ci pewnie jakoś specjalnie nie gotowała, ale musisz znaleźć sobie kogoś, kto się o ciebie zatroszczy.
On wie... On wie...
— Tak, znajdę... Znaczy, racja, powinienem — szepnął, chwilę powiem zaciskając zęby z siłą tak wielką, że ból poczuł aż w obojczykach.
— W każdym razie. Seokjin mówił, że ma teraz tyle na głowie, a ty uparcie nie chcesz zgodzić się mu pomóc. — Baekho siorbnął trochę swojego espresso, po czym zrobił zadowoloną minę, kiwając na żółty kubek z aprobatą. — On ci ufa, Jeongguk. A ja wierzę, że można jeszcze zrobić z tego miejsca porządną, państwową instytucję. Z twoją pomocą tym bardziej.
On w...wie... On... Wie.
— Tak myślisz? — wydukał w odpowiedzi, mrugając kilkakrotnie oczami.
— Tak myślę. Dlaczego nie spróbujesz?
Brzmiał zupełnie jak Bernie. Ale...
O...O...On...
Głos nagle ucichł. Zatrzymał się niczym porysowana płyta winylowa, odmawiająca posłuszeństwa pod igłą gramofonu. W głowie Jeongguka pozostała błoga cisza. Po raz pierwszy od lat zapadła niemalże od razu po tym, jak niemo zaczął o nią błagać.
Przełknął ślinę, czując nieznaną sobie wcześniej siłę.
— Ja... Po prostu nie wiem, czy dam radę — wyjaśnił, a Baekho zmarszczył czoło.
— Po tym, co zrobiliśmy razem jeszcze tak niedawno? Śmiesz w siebie wątpić?
— Ale ja nic nie zrobiłem — zaprzeczył Gguk, unosząc obie dłonie w obronnym geście.
— Zbyt skromny jak zwykle.
Prawnik spuścił wzrok na swoje dłonie, po czym uśmiechnął się z lekka, obserwując wściekle różowe, świeże blizny po konfrontacji z lustrem. Chował je pod rękawami za dużej marynarki z nadzieją, że Baekho ich nie zauważy.
— W takim razie spróbuję — powiedział jakby sam do siebie.
— No, zuch chłopak — pochwalił go pół-żartem były teść, po czym, w starym zwyczaju, wyjął z szuflady popielniczkę, a z kieszeni pomiętego papierosa.
Odpalił go, następnie w ciszy zaciągając się dymem. Wyglądał jak stereotypowy francuz na Champs Élysées, na śniadanie pijący małą czarną i wypalający kilka papierosów, usadzony na metalowym krzesełku przy metalowym stoliku.
— W takim razie czego dotyczy ta cała sprawa, w którą dajesz się wciągnąć? — zapytał, a dym, który wydostał się z jego ust wpadł do nosa Jeongguka. — Seokjin nie bardzo chciał wtajemniczyć mnie w szczegóły. Zresztą, zdzwaniamy się tylko przez telefon i nie zawsze ma czas na rozmowę dłuższą, niż kilka minut.
Faktycznie nie wiedział. A może udawał? Nie... A jednak?
Jeongguk spróbował uciszyć myśli po raz kolejny. I znowu się udało. Serce prawnika przyspieszyło na skutek dziwnej ekscytacji, którą dawała mu względna kontrola nad własną głową.
— Nie wiem, czy mogę p...powiedzieć...
— O proszę. — Baekho uśmiechnął się, strzepując żart do zapalniczki. — Zachowujcie swoje sekrety, w takim razie. Dobrze mieć sekrety.
— Dobrze?
— Czasem. Wiem, co mówię — puścił Jeonggukowi oczko, po czym kiwnął głową na swojego papierosa.
Gguk nie mógł powstrzymać małego uśmiechu, który wkradł się na jego usta. Naprawdę małego.
Był jednak w pełni szczery.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top