Rozdział 11

Biegł.

Pierwszy raz w życiu biegł tak szybko, że gumka na jego włosach co chwila próbowała zsunąć się ze związanego luźno kucyka. Wariacki pęd pod wzniesienie, które wtedy wydawało się być pod kątem większym, niż zazwyczaj, prawie kompletnie pozbawił go panowania nad kurczącymi się z mozołem płucami.

Był piątek, dochodziła siódma rano. Yoongi miał zacząć przygotowywać się do wyjścia do pracy w kwiaciarni, ale telefon od ewidentnie wzburzonego Namjoona kompletnie rozkalibrował jego plan dnia. To, co usłyszał od przyjaciela, nie dało mu innego wyboru niż zrzucić florystyczne obowiązki na niezadowolonego szefa i wsiąść w autobus do Igok, na jego szczęście akurat podjeżdżający na przystanek w centrum miasteczka.

Yoongi ominął samochód o seulskich numerach rejestracyjnych, zaparkowany pod bramą prowadzącą do ośrodka. Drżącą dłonią odblokował furtkę za pomocą chipa przy kluczach, a w kierunku samego budynku placówki pędził przez podwórze, niczym wystrzelona precyzyjnie strzała. Nawet szuranie jego zmęczonych stóp przypominało świst cięciwy.

Czerwony na twarzy i obolały w każdym możliwym mięśniu pchnął ciężkie wejściowe drzwi, a gwar dochodzący z piętra wpadł do jego uszu już u podstawy klatki schodowej. Minął stróżówkę, a siedzący w niej ochroniarz poznał go i otworzył usta, chcąc coś powiedzieć. Zauważywszy jednak, że wychowawca nawet nie zarejestrował jego obecności, poddał się i wrócił do rozwiązywania krzyżówki.

— Co to za hałasy? Czemu już nie śpicie? — Yoongi wspiął się po schodach i zaskarbił sobie chwilową uwagę podopiecznych, którzy stłoczyli się na korytarzu sypialnej kondygnacji. Sam zatrzymał się przy nich wpół kroku, gdy zauważył, jak Kim Hyoungjin wychodzi ze swojego pokoju, ciągnąc za sobą wytartą walizkę w szkocką kratę na skrzypiących kółkach. — Zaraz, przepraszam...! Ruszcie się, chłopaki! — krzyknął, lawirując wśród tłumu nastolatków.

— Pan Min! — odkrzyknął Hyoungjin, widząc wychowawcę z połowy korytarza, gdy ten dał radę w końcu przecisnąć się na sam przód grupki wychowanków.

Yoongi zrobił dosyć ciężką do rozszyfrowania minę, widząc, że wyglądający jeszcze wątlej niż zwykle nastolatek miał łzy w oczach oraz sińce pod dolnymi powiekami, zdradzające niewyspanie.

Hyounggie puścił wyciągniętą zbyt wysoko rączkę walizki i podbiegł do wychowawcy, stojącego na metr przed małym tłumem. Przytulił się do niego najmocniej, jak tylko potrafił, co zaskoczyło Yoongiego. Był kompletnie nieprzyzwyczajony do takich gestów ze strony któregokolwiek ze swoich wychowanków, a już w szczególności nie tego konkretnego, który właśnie przykleił się jego do torsu tak, jakby miał pozostać przy nim już na stałe.

— Co się dzieje, ha? — zapytał chłopaka, głaszcząc go po poczochranych włosach. Hyoungjin musiał dopiero zerwać się z łóżka, skoro nie zdążył nawet ich uczesać.

Kuratorka miała niewzruszoną minę, gdy nagle wyłoniła się z izolatko-sypialni wraz z próbującym kłócić się z nią, gestykulującym energicznie rękoma Joonem. Ubrana w potworkowatą garsonkę w pepitkę, sprawiała wrażenie nie tylko staroświeckiej, ale i upartej jak osioł. Powtarzała Kimowi w kółko, że dowie się wszystkiego w swoim czasie, a ona sama naprawdę nic nie może powiedzieć. Zabiera dziecko, ma odgórny nakaz i wytyczne. Koniec i kropka.

— Zabierają mnie — wydukał Hyoungjin, przyciskając policzek do klatki piersiowej Yoongiego. — Ja nie chcę stąd nigdzie jechać. — To powiedziawszy, wtulił się w wychowawcę jeszcze mocniej i zadrżał na całym ciele, gdy usłyszał zbliżające się, stukoczące o podłogę szpilki przysadzistej kobiety. — Ja nie chcę iść do p...prawdziwego więzienia. J...Ja nic nie...nie zrobiłem — wychlipał, czkając co chwila.

Koszmary, nawiedzające nastolatka dotychczas tylko w sennych marach, zdawały się przeobrażać w rzeczywistość, gdy ten hiperwentylował, oddychając chorobliwie głośno w materiał bluzy Yoona. Trzymający go przy sobie wychowawca sam zaczął pomału wpadać w panikę. Nie sądził, że losy Hyoungjina tak nagle obrócą się w najgorszy z możliwych scenariuszy. Niczego nie rozumiał, ale pod żadnym pozorem nie mógł dać tego po sobie poznać. Dla dobra nastolatka, który, najwidoczniej, pokładał w nim kolosalne nadzieje.

— Wiem, Hyounggie, wiem. Wierzę ci, okej? — szepnął. Z głębokiej kieszeni bluzy wyciągnął zawieruszoną w niej paczkę chusteczek, po czym podał mu jedną. — Wysmarkaj nos, dobra? Ja porozmawiam z panią kurator. Zaraz dowiemy się, o co tak właściwie chodzi. Nie ma na tym świecie niczego, czego nie da się wyjaśnić, prawda? Zawsze ci to powtarzam.

Gdy Hyoungjin nieco opanował nerwy, wysiąkał nos w chusteczkę oraz przetarł powieki wierzchem dłoni, Yoongi wyprostował się i spojrzał na kobietę wściekłym spojrzeniem. Wzorki na jej garsonce mieszały mu się przed oczami w brzydką, szarą plamę. Skakały na boki, suwały się w górę i w dół, rosły i malały. Nie bez powodu kuratorka nawet przy pomocy swojego stroju przyprawiała Mina o prawie że migrenowy ból głowy.

Znał ową kobietę całkiem dobrze, jako że nawiedzała ośrodek w Igok dosyć często. Yoongi nie chciał psuć między nimi krwi i być przesadnie niegrzeczny, ale, w jego mniemaniu, cała ta sytuacja przechodziła ludzkie pojęcie. Nie potrafił więc tak po prostu siedzieć cicho.

— To jakaś obława? Przed wizytą wypadałoby zostawić nam wiadomość. Telefon. E-mail. Pismo. Gołębia pocztowego. Cokolwiek. Straszy pani nie tylko dzieci, ale też nas — warknął, nawet się z nią nie witając.

Namjoon, zwykle rozsądny i trzymający nerwy na wodzy, nie próbował go powstrzymywać. Sam wyglądał na pokonanego, więc z wdzięcznością przekazał pałeczkę przyjacielowi, nawet jeżeli ten miał w zamiarze tylko wściekle wymachiwać nią na boki.

— Panie Min. Musi pan zrozumieć, to wyjątkowa sytuacja, decyzja została podjęta za zamkniętymi drzwiami, nie mogliśmy... — Garsonka w pepitkę poruszyła się niczym halucynacja wraz ze zmierzającym do przodu ciałem kuratorki, a Yoongi przybrał obronną pozę, wysuwając prawą stopę nieco do przodu i zapierając się nią z całych sił.

Był gotowy na atak, słowny oraz fizyczny.

— On nigdzie się nie wybiera — wskazał dłonią na kulącego się za nim Hyoungjina. — Tu chodzi o dobro dziecka. Jaka wyjątkowa sytuacja? To nie przedmiot, który można wyrwać ze snu, kazać się spakować i od tak zabrać, rozumie pani? — Ledwie powstrzymał się od podniesienia głosu, nie chcąc karmić niezdrowego zaciekawienia wychowanków, i tak szepczących mu w najlepsze za plecami.

Pot, który sączył się z jego skóry po intensywnym biegu, sprawił, że koszulka pod bluzą przylgnęła mu do ciała. Czuł przez to rozpraszający uwagę dyskomfort fizyczny, na domiar tego psychicznego. Obie te niedogodności ściskały jego mózg niczym wyżymaną gąbkę.

— Dowiedzą się państwo w swoim czasie, jak już mówiłam — wyjaśniła głosem przesiąkniętym wymuszonym spokojem, jednocześnie zerkając na subtelny zegarek z tarczą w kształcie prostokąta, zaciśnięty ciasno na jej pulchnym nadgarstku. — Pan Kim przeczytał nakaz z prokuratury i nie zauważył żadnych nieprawidłowości. Zresztą, panie Min... Znamy się nie od dziś, prawda? Czy kiedykolwiek zadziałałam na niekorzyść któregokolwiek z waszych podopiecznych?

— Co za nakaz? — Yoongi spojrzał na Namjoona spode łba, ignorując pytanie kuratorki, przebiegle sugerujące tylko jeden rodzaj odpowiedzi.

— Po prostu muszą zabrać Hyounggiego, to wszystko, nie wyjaśnili zbyt wiele. Zarządzenie odgórne — szepnął w odpowiedzi, a Min po raz pierwszy widział wtedy na jego twarzy tak głęboką troskę, malującą się popielatą barwą. — Próbowałem przemówić pani kurator do rozsądku, ale...

— Nie wam oceniać, kto rozsądek ma, a kto niekoniecznie. Jeżeli będziecie panowie zakłócać moją pracę, będę musiała wyciągnąć konsekwencje — warknęła. — Dlatego liczę na kooperację. Już, Hyoungjin — zwróciła się w stronę chłopaka, chwytając jego walizkę, którą ten porzucił w połowie korytarza. — Obiecuję, że nie stanie się nic złego. Bierz swoje rzeczy i...

— Powiedziałem przecież, że on...

— Yoongi! Odpuść — pouczył go Namjoon, kiwając głową w kierunku zbitych w ciasną kupę nastolatków w pidżamach, którzy absolutnie nie mieli pojęcia, co się działo.

Jedni szeptali, że Hyoungjin idzie „na prawdziwą odsiadkę". Inni milczeli. Bae, który zwykle miał na temat chłopaka najwięcej do powiedzenia, stał z kolei przerażony na uboczu, zastygły niczym słup soli.

Yoongi z niewytłumaczalnym lękiem obserwował, jak Chodząca Pepitka instruuje wychowanków, by rozsunęli się na boki, po czym ciągnie Hyoungjina za długi rękaw jego koszulki w kierunku klatki schodowej.

— Pójdę z nimi — zadecydował na głos, a Joon kiwnął głową, po czym przetarł czoło dłonią i zaczął zaganiać spłoszonych wychowanków z powrotem do ich sypialni.

Dobiegnięcie do kuratorki i Hyoungjina zajęło Yoonowi mniej niż pięć sekund.

— Masz swoje ubrania? Bieliznę? — Yoongi dreptał za wychowankiem i mówił do niego głosem spokojnym na tyle, na ile był w stanie go takim z siebie wykrzesać.

Nastolatek ledwo nadążał za kierującą nim jak manekinem kuratorką, przez co nieporadnie ciągnął walizkę za sobą, z głośnym hukiem obijając jej plastikowe kółeczka o wyszczerbione schody. Yoongi zabrał ją z jego dłoni i uniósł ku górze za materiałową rączkę po boku. Chciał jakkolwiek mu ulżyć i tylko to przyszło mu wtedy do głowy.

— W...Wziąłem wszystko, co miałem w sz...szafkach — wyjaśnił zapłakanym głosem nastolatek, skacząc w dół stopni naprędce, już bez zbędnego balastu. — Przepraszam, nie złożyłem niczego tak, j...jak powinienem...

— Nie martw się tym — szepnął Min, wbijając w plecy kuratorki ostre jak brzytwa spojrzenie. — Będzie dobrze, okej? — zapewniał Hyounggiego kilkukrotnie, gdy już wyszli na podwórze i przeszli przez nie ku odgradzającej ośrodek od reszty świata bramie. — Dowiem się, o co chodzi i jak tylko będę mógł, to przyjadę zabrać cię tu z powro...

— Proszę nie składać mu pustych obietnic, panie Min — przerwała mu kuratorka i spojrzała na niego w końcu, gdy zatrzymali się przy pokaźnej furtce. — Już mówiłam, dowiedzą się państwo wszystkiego w swoim czasie. Nikt tu nikogo bezprawnie nie uprowadza i mówiąc szczerze, razi mnie pański brak profesjonalizmu. Nie mam nic przeciwko śmiesznie wyniosłym komitetom pożegnalnym — prychnęła pogardliwie, a Yoongi ułożył sobie na to w głowie wiązankę bardzo przykrych obelg pod jej adresem — ale jeżeli będzie pan mi przeszkadzał, to proszę...

— Chcę go tylko odprowadzić, dobrze? — warknął, otwierając jej furtkę z udawaną nonszalancją. — Dzieci to nie przedmioty. Potrzebują słów otuchy... I to pani śmie mówić mi cokolwiek o braku profesjonalizmu?

Kobieta fuknęła coś w jego kierunku niezrozumiale, podchodząc do auta, którym przyjechała. Sama otworzyła skrzypiący bagażnik, a Yoongi wrzucił do niego walizkę Hyoungjina. Nastolatek stanął w międzyczasie przy tylnych drzwiach tuż za kierowcą, poinstruowany przez kuratorkę chwilę wcześniej, by wsiąść do środka pojazdu i tam na nią zaczekać. Na drugim miejscu pasażera siedział jakiś mężczyzna w mundurze. Zapewne ochroniarz, którego wzięła sobie jako obstawę. Yoongi nie winił jej, bo takie były procedury, ale, z drugiej strony, poczuł ochotę, żeby zwymiotować. Wydawało mu się, że wszyscy dookoła byli kompletnie ślepi. Dałby sobie bowiem rękę uciąć, że Hyoungjin nie skrzywdziłby nawet muchy, a co dopiero człowieka.

— Oddychaj. — Yoongi pochylił się ku niemu, gdy chłopak wahał się przed pociągnięciem klamki u drzwi.

— Nie umiem. Cz...Czuję się tak, j...jakbym nigdy n...nie robił tego w...wcześniej. Zresztą, kim jest t...ten pan?

— Policz do trzech — szepnął wychowawca, a chłopak kiwnął głową, nieprzekonany, układając usta w dziwny dziubek. — Weź głęboki wdech — klatka piersiowa nastolatka uniosła się w górę niestabilnie — i wydech — po tych słowach opadła na dół. — Pięknie... Zrób to jeszcze kilka razy, dobrze? Nikt nie chce cię skrzywdzić. Wiem, że to straszne, ale zapewniam cię, że nie stanie ci się nic złego. — Hyoungjin posłuchał, skupiając się w pełni na powierzonym mu, z pozoru prostym zadaniu, a Yoongi wykorzystał tę chwilę, by spojrzeć oskarżycielsko na zniecierpliwioną kuratorkę. — Gdzie go pani zabiera?

— Zostawiłam numer telefonu drugiemu z wychowawców. Proszę zadzwonić jutro. Wszystko wtedy wyjaśnię.

— To mnie nie urządza. Zresztą, dobrze, żeby Hyounggie znał cel takiej nagłej podróży. Zasługuje na to, szczególnie że cały ten absurd przypomina jakiś więzienny konwój — dodał, łypiąc okiem na ochroniarza, który właśnie uchylił sobie automatyczną szybę.

— Nawet nie zdaje pan sobie z niczego sprawy, panie Min — warknęła kobieta, po czym sama podeszła do nich i otworzyła Hyoungjinowi drzwi. — Koniec tego nonsensu. Już, wskakuj do środka. Nie mamy całego dnia — mruknęła, a chłopak omiótł Yoongiego pełnym trwogi spojrzeniem.

— Będzie dobrze, młody — zapewnił cicho Min, klepiąc go po plecach. Sam nie był jednak pewien swoich słów.

Nastolatek usiadł na obitym czarną tapicerką fotelu niezdarnie, po czym zapiął pasy z pomocą wychowawcy; ręce zbyt bardzo mu drżały i nie był w stanie trafić klamrą w jaskrawopomarańczowy zatrzask. Unikał też jakichkolwiek spojrzeń w kierunku nieznajomego mężczyzny w czarnym uniformie.

Kuratorka nie pozwoliła im dłużej porozmawiać. Yoongi zdołał tylko wymienić z Hyoungjinem krótkie, ostatnie już pożegnanie, zmierzwić jego włosy i zamknąć cicho drzwi do samochodu, by przypadkiem nie zestresować go dodatkowo zbędnym trzaskiem. Obserwował potem tylko odjeżdżający samochód, a gdy auto zniknęło za układającym się w wysoki horyzont wzniesieniem wzgórza, wychowawca kopnął jakiś spory kamień i krzyknął głośno. Kopał go tak dłuższą chwilę, chodząc za nim po całym podjeździe i burząc przy tym kłęby kurzu aż ku własnej twarzy. Przypominał przy tym szaleńca.

Do ośrodka wrócił po kilkunastu minutach. W wariackim ataku złości zgubił gdzieś na zewnątrz gumkę do włosów, więc miał je rozpuszczone w nieładzie, otaczające czerwone, rozpalone policzki. Pięści mężczyzna zacisnął do tego stopnia, że biel oblała wystające spod napiętej skóry knykcie. Ochroniarz w stróżówce na parterze nieco zmartwił się jego widocznym jak na dłoni zdenerwowaniem, ale że Yoongi ponownie nie odezwał się do niego jednak ani słowem, to i sam zainteresowany nie dociekał.

Gdy Min w końcu wtoczył się do biura wychowawców, Namjoon zdołał już doprowadzić wychowanków do porządku i zaprowadzić ich na wczesne śniadanie. Yoongi był tam więc przez jakiś czas zupełnie sam, a myśli kłębiące się w jego głowie dosłownie rozsadzały mu czaszkę. Mógł wprawdzie wrócić do domu, ale wiedział, iż musiał porozmawiać z przyjacielem. Gdyby nagle, z własnej woli został sam na cały dzień, to chyba dostałby szału.

Zaparzył sobie naprawdę kiepską kawę i przejrzał nakaz z prokuratury, który leżał na widoku na stole. Zapoznawszy się z treścią, stwierdził, że nawet, jakby bardzo chciał, to nie mógł się z nim kłócić.

Siedział tak we własnym towarzystwie, czekając na Namjoona i snując najprzeróżniejsze scenariusze, póki dwójka wychowawców, pracujących tamtego dnia na dziennej zmianie, nie pojawiła się w progu pomieszczenia. Byli zaskoczeni widokiem Yoongiego, a już szczególnie zauważywszy, jak ponury miał wyraz twarzy. Kiedy ten pokazał im otrzymany z krajowej prokuratury nakaz oraz opowiedział o tym, co się stało, ich miny zrzedły tak, że wcale nie wyglądali ani trochę lepiej.


* * *


— Chodźmy się napić — zarządził cicho Yoongi, gdy Joon skończył swoją nocną zmianę i we dwójkę opuścili ośrodek, ciężcy niczym bloki z ołowiu.

— Jest dziewiąta rano. Zresztą, musisz iść do pracy... No i przecież ty nie pijesz — odparł zmieszany Namjoon, a Min wzruszył ramionami, z trudem zwalniając kroku, gdy stąpali w dół pagórka.

— A jednak mam ochotę zachlać się jak świnia. Wydaje mi się, że kompletnie zawiodłem. Siebie, Hyounggiego. Wszystkie idee, jakie przyświecają mi w życiu... Obiecałem sobie, że za wszelką cenę mu pomogę, a teraz...

— Nie jesteś jedyny, który tak teraz myśli. Ale jeszcze nic nie wiadomo. Może...

— Dobrze wiemy, co się teraz z nim stanie. Poprawczak, a potem więzienie. Ot co. Czekaliśmy, aż bomba wybuchnie i nie wiedzieliśmy, który kabelek przeciąć. Byliśmy świadomi, że prędzej, czy później tak właśnie to się skończy. Wiesz, z perspektywy czasu stwierdzam, że mogłem próbować ciąć na oślep. Uprzeć się, nie unosić się dumą. Jestem kretynem. — Min pokręcił głową, po czym kucnął nagle, chowając twarz w dłoniach. Namjoon nie do końca rozumiał, co ten miał na myśli, gdy wspominał o dumie. — Kompletnym kretynem. Zaufałem komuś, kto ma mnie w dupie. Myślałem, że nam pomoże. Zmarnowałem czas, a gdybym tylko wiedział, że mieliśmy go tak mało, to....

— Okej, dobra, stop. — Joon położył dłoń na ramieniu przyjaciela, próbując zatrzymać atak paniki, drepczący powoli w kierunku mężczyzny niczym przykry omen. — Zrobiłeś wszystko, co mogłeś, Yoon. — Kucnął obok niego, głaszcząc go po plecach. Sam nie czuł się najlepiej i nie miał już siły udawać, że było inaczej. — Chodźmy się napić. Faktycznie, to brzmi jak dobry pomysł.

Gdy Min wysmarkał nos w chusteczkę z paczki, którą wcześniej dzielił się z Hyoungjinem, odkaszlnął kilkukrotnie i doprowadził się w końcu do jako takiego porządku, obaj wznowili mozolny spacer. Przeszli powolnym krokiem przez główną ulicę wioski, pachnącą padającym w nocy deszczem i otuloną poranną mgłą. Mącili w niej powłócząc nogami, a usypana kamieniami, piaskowa nawierzchnia skrzypiała im pod stopami.

Skręcili w drogę prowadzącą do lokalnego targu, tym samym mijając dom rodziców Jeongguka, prezentujący się mizernie po drodze. Dla Namjoona był on niepozorny i bez znaczenia, po prostu jeden z wielu starych, wybudowanych „po nowemu" hanoków, zapewne zamieszkany przez jakieś małżeństwo w starszym wieku; dla Yoongiego zaś kojarzył się z każdą nieprzyjemną sensacją, jaką można było sobie tylko wyobrazić.

Gryzieniem kawałka ręcznika papierowego.

Przejeżdżaniem paznokciami po tablicy.

Zadrapaniem przez zirytowanego kota, którego chciało się tylko czule pogłaskać.

Uderzaniem małym palcem u stopy o kant szafki.

Zachłyśnięciem się wodą, która wpływa głęboko do nosa i wprawia całe zatoki w bolesne wibracje.

Dzień był dosyć ciepły jak na zalążki jesieni, więc drzwi frontowe do lichej chatki pozostawały otwarte, zapewne by przewietrzyć mikroskopijne wnętrze. Yoongi usilnie odwracał od nich wzrok, jednocześnie utrzymując na twarzy wyraz niezdradzający tego, jak bardzo nieswojo się czuł.

Przy targu w Igok, znajdującym się nieopodal, otwarta była mała, nieco obskurna knajpka, prowadzona przez lokalne małżeństwo. Ta sama para miała też na rynku swój własny, dość popularny w okolicy stragan ze sprowadzanymi znad morza rybami. Otwierali swój restauracyjny przybytek o siódmej rano, stołując lokalnych farmerów wybierających się do pracy. Zamykali zaś o dziesiątej wieczorem, goszcząc tych samych klientów, tyle że tym razem relaksujących się przy kieliszku soju po wyczerpującym dniu harówki.

W środku znajdowały się wykonane z miękkiego plastiku zasłonki, oddzielające obfitującą we wszelakie zapachy kuchnię od części jadalnej. W tej z kolei doliczyć się można było czterech obdrapanych z farby stolików. Były okrągłe i stosunkowo niewielkie – na każdym ledwo mieściły się dwie gorące, kamienne miski z parującą zupą na wołowej kości, którą Yoongi i Namjoon zamówili sobie z niezbyt obszernego menu, przyczepionego dwoma zardzewiałymi wkrętami do ściany po lewej stronie od wejścia. Poprosili też o dwa butelkowane piwa marki Hite, które balansowały na granicy życia i śmierci, stojąc przy samych krawędziach śmiesznie niewielkiego blatu.

Joon upił już kilka łyków swojego, a Yoon jakoś się wahał. Obserwował tylko bąbelki unoszące się od dna aż ku szyjce brązowej butelki, przyklejające się po drodze do jej ścianek bądź znikające przy swoistej, tyciej tafli złocistego piwa.

— Zadzwonimy jutro na numer od kuratorki tak szybko, jak będziemy mogli — zapewnił go Namjoon, przeżuwając apatycznie ryżowy klusek wyłowiony z zupy. Zrezygnowany wyraz twarzy przyjaciela naprawdę go trapił. — Jestem jego opiekunem prawnym i obiecuję, że zrobię, co mogę, żeby...

— Nie chcę o tym myśleć — wyszeptał Min, po czym otoczył palcami zimne piwo. Kropelki wody na chłodnej, niedawno wyjętej z lodówki butelce, połaskotały wnętrze jego dłoni. — Mam wrażenie, że zaraz wykituję. Chociaż przez chwilę udawajmy, że wszystko gra, co? Byłbym zobo... — Mały telewizorek na półce pod sufitem zaskrzeczał, przerywając jego wypowiedź oraz dosyć nudny blok reklamowy, który dotychczas brzmiał w tle.

Wydanie specjalne porannych wiadomości rozpoczęło się niespodziewanie dramatyczną sekwencją dźwięków, skupiając na sobie uwagę obu mężczyzn. Ubrany w granatowy garnitur, przystojny prezenter pojawił się na śnieżącym ekranie zaraz po niej, usadzony za szarym stołem, przypominającym wyglądem wielki sześcian.

Właścicielka knajpy wychyliła się sponad lichej lady, a Namjoon obrócił głowę w kierunku odbiornika, do którego dotychczas siedział odwrócony swoimi szerokimi plecami. Było mu jednak niewygodnie, więc ostatecznie wstał i przesiadł się tak, by w spokoju móc obejrzeć program informacyjny bez nadwyrężania karku.

— Jak ogłosił dzisiaj rzecznik prokuratury w Seulu, w zeszły czwartek Komisja Antykorupcyjna otrzymała niepokojące zgłoszenie od jednego z seulskich funkcjonariuszy publicznych, dotyczące nieprawidłowości w działaniach sądu i pracowników krajowej prokuratury — ogłosił prezenter neutralnym głosem, a Yoongi zmarszczył brwi, rozluźniając zaciśnięte na butelce piwa palce. — Han Hosik, prokurator z prawie trzydziestoletnim stażem, został aresztowany wczesnym rankiem zaraz po tym, jak obciążające go dokumenty oraz nagrania zostały dostarczone w ręce rzeczonej Komisji. Od tygodnia przebywa w areszcie.

— Han Hosik? — zakrztusił się powietrzem Joon, zerkając na Yoongiego przez milisekundę.

Ten jednak nie zareagował, jak zaczarowany wlepiając wzrok w telewizor.

— Dzisiaj zostały mu postawione zarzuty poplecznictwa, korupcji oraz nadużycia władzy, niekiedy na rzecz bezprawnego zatrzymania i uwięzienia. Jak wywnioskowali śledczy na podstawie przedstawionych im dowodów, wiązało się to ze znaczną korzyścią finansową dla oskarżonego prokuratora i jego wspólników oraz, w rezultacie, praniem brudnych pieniędzy na masową skalę — wykrztusił prezenter, na moment zapominając o oddechu. Widać więc było, że i w nim samym sprawa wzbudzała niemałe emocje. — Dodatkowo, dzięki ujawnionym, obciążającym Han Hosika dokumentom, trzech sędziów, dwunastu adwokatów, dwóch prokuratorów oraz ponad dwudziestu funkcjonariuszy publicznych, mniej lub bardziej powiązanych z wymiarem sprawiedliwości, zostało zatrzymanych w przeciągu ostatnich dni. Śledczy weszli też w posiadanie prywatnego komputera oskarżonego. Dzięki pozyskanym z niego informacjom udało się zatrzymać kilka osób postronnych, które korzystały z bezprawnych przychylności prokuratora.

Chwilę później obraz speakera w studio zastąpił mężczyzna z przylizanymi włosami i ciemnymi worami pod oczami, ubrany w elegancki garnitur oraz ciasno zawiązany krawat. Wyglądał tak, jakby nie spał co najmniej przez kilka nocy, ale i tak dołożył wszelkich starań, by nieskazitelnie zaprezentować się przed kamerą. Na pasku informacyjnym wyświetliło się jego imię i nazwisko oraz pełniona funkcja.

Kim Seokjin. Prokurator.

— To pan był funkcjonariuszem publicznym, który w zeszłym tygodniu zgłosił nieprawidłowości do Komisji Antykorupcyjnej? — zapytała go dziennikarka, reprezentująca oglądaną w knajpie stację telewizyjną. Przystawiła mu do twarzy spory mikrofon na tyle nachalnie, że zaskrzeczał pod wpływem dmącego na zewnątrz wiatru. Mężczyzna nie speszył się jednak, tylko kiwnął twierdząco głową, grzecznie odsuwając od siebie prawie że zetknięte z własnym policzkiem urządzenie. — Proszę więc powiedzieć, czemu tak późno dowiedział się pan o tym, co działo się tuż pod pana nosem? A jeżeli wiedział pan wcześniej, to czemu tak późno podjął pan kroki, by ukrócić nielegalne działania własnych kolegów po fachu?

— Na początku chciałbym zaznaczyć, iż jest mi niezmiernie przykro, że pracownicy publiczni, w których koreańskie społeczeństwo pokłada nadzieje i zaufanie, zawiedli w tak obrzydliwy sposób — zaczął, posyłając kamerze smutny uśmiech i wykonując przepraszający ukłon. Dookoła jego twarzy było jeszcze kilka mikrofonów, a flesze aparatów błyskały natarczywie, gdy dziennikarze robili mu zdjęcia. Prokurator dał sobie kilka sekund, zanim wyprostował się i wrócił do odpowiadania na pytanie. — Od dłuższego czasu zbierałem dowody na nieprawidłowości i nielegalne odchylenia w instytucji krajowej prokuratury. Sam nie mogłem zrobić wiele, aczkolwiek dopiero pewien anonimowy informator popchnął całe przedsięwzięcie do przodu. — Usłyszawszy to, Yoongi zadrżał na całym ciele.

Ktoś z prokuratury już od dłuższego czasu wisiał mi przysługę. Nie musiałem bardzo się starać, wystarczyło tylko podsunąć mu pod nos to i owo.

Min bił się z myślami o to, czy, po ponad dwóch tygodniach milczenia między nim samym a Jeonggukiem, aby na pewno nie nadinterpretował tego, co słyszał. Przypadkiem trącił przy tym dłonią butelkę ze swoim piwem. Ta opadła na bok z brzękiem, wylewając pieniący się nadmiernie płyn po stoliku i podłodze. Wszyscy obecni w knajpce byli jednak zbyt przejęci szokującymi informacjami, by jakoś specjalnie się tym zmartwić.

— Nie mogę powiedzieć zbyt wiele, jako iż od kilku dni trwa ekstensywne śledztwo z udziałem organów państwowych, które jednocześnie nastawione jest przeciwko nim samym. Może pani sobie wyobrazić, że to dosyć delikatna i skomplikowana sprawa, a że sam jestem częścią służb publicznych, to obowiązują mnie pewne ograniczenia — kontynuował prokurator na ekranie, powoli mrużący już wyraźnie zmęczone oczy pod wpływem wszechobecnych fleszy i krótkich, szeleszczących odgłosów pracujących na najszybszych obrotach migawek. — Na ten moment mogę jedynie poinformować o tym, iż pozostali, niepowiązani z aferą pracownicy krajowej prokuratury i organów ścigania, dołożą wszelkich starań, by każdy zamieszany w ujawnione przestępstwa poniósł konsekwencje, a każdy niesłusznie oskarżony bądź w jakikolwiek sposób pokrzywdzony, doczekał sprawiedliwości oraz rekompensaty za swoje krzywdy.

— Nieprawidłowości wyszły na jaw głównie dzięki pozyskanym nagraniom oraz dokumentom, obciążającym prokuratora Hana i wszystkich z nim spółkujących — mruknęła dziennikarka, nie dając za wygraną. — Proszę powiedzieć, jak wszedł pan w ich posiadanie? Z oświadczenia rzecznika prokuratury wiemy, że prywatna asystentka prokuratora Hana i jeden z jego byłych współpracowników, Oh Baekho, również zostali przesłuchani. Czy pomagali panu w całym przedsięwzięciu? Czy asystentka oskarżonego w jakiś sposób...

— Przesłuchiwani byli w tym samym charakterze, co i ja. Jak widać, cała nasza trójka nadal jest na wolności — przerwał jej prokurator. — Tylko tyle mogę państwu wyjawić. Od tygodnia prokuratura pracuje nieprzerwanie nad rozwiązaniem sprawy. Więcej informacji na pewno zostanie udostępnione mediom w toku dalszego, obszernego śledztwa. Inne pytania proszę kierować prosto do rzecznika — skwitował definitywnie, po czym podziękował wszystkim i oddalił się w towarzystwie policjanta o kamiennym wyrazie twarzy, który ciągle stał gdzieś u jego boku.

Wydanie wiadomości znowu przeniosło się do studia, a prowadzący program jeszcze chwilę opowiadał o mniej istotnych szczegółach rewelacji. Program zaczął się i uciął w przeciągu nie więcej niż dziesięciu minut. Zaraz po nim na ekranie pojawił się panel ekspercki, w uniesieniu dyskutujący o tym, co właśnie zostało pobieżnie przedstawione telewidzom, jak i im samym.

Wtedy też Yoongi wyrwał się z transu. Był tak zapatrzony w malutki ekran, że nawet nie zauważył, jak wsadził rękaw bluzy w piwną kałużę, rozlaną po blacie stolika.

— Jeżeli prokurator, który zajmował się sprawą Hyounggiego, robił takie rzeczy, a prokuratura rozpatruje to od paru dni... — wyszeptał Namjoon, na powrót siadając na stołku tak, by móc patrzeć Yoongiemu w oczy. — Nie chcę bawić się we wróżkę, ale myślisz, że zabrali nam go dzisiaj, bo...

— Kurwa mać, nie wiem, czemu go zabrali, ale jeżeli oboje mamy na myśli to samo, to na wszystko, co w mi w życiu drogie, chcę tak myśleć — odparł głośno, wstając od stolika. — Nie mogę w to uwierzyć. Znaczy, nie w korupcję, bo to akurat chleb powszedni... Ale teraz? Akurat dziś? To się zbyt dobrze łączy i zarazem tak bardzo do niczego nie pasuje...

— Ten anonimowy informator. Myślisz, że to ten twój prawnik...? — zapytał go Namjoon, idąc w jego ślady.

Jednocześnie wyciągnął z kieszeni kilka zmiętych banknotów, które zostawił na stoliku przy miskach nietkniętej zupy, obserwowany czujnym okiem właścicielki lokalu. Kobieta znała ich obu, ale nigdy nie pałała do mężczyzn zbytnim entuzjazmem. Wyróżniali się, odstawali. Nie byli, według niej, wcale przyjemni dla staroświeckiego oka. Już w szczególności Yoongi i jego tatuaże.

— Nie mam pojęcia — wymamrotał Min, palcami niespokojnie przeczesując splątane, opadające mu ku ramionom pukle.

Powoli leczył się z tego, że Jeongguk na powrót przestał być częścią jego życia. Nagły przypływ tak niespodziewanych informacji nie działał więc najlepiej ani na jego proces pogodzenia się z tym faktem, ani na jego rozsądek.

— Byłem pewien, że po tak długim czasie milczenia definitywnie wycofał się z pomocy Hyounggiemu. Minęły prawie dwa tygodnie, co nie? A może nawet trzy... — myślał na głos Namjoon.

— Też tak myślałem — wyszeptał Yoongi, po czym odsunął ręce od głowy, zauważywszy, że pod wpływem nagłego napadu stresu wyrwał sobie trochę włosów. Otarł dłonie w spodnie, chcąc pozbyć się ich spomiędzy palców. — Nie odzywał się do mnie ani ja do niego. Dałbym sobie rękę uciąć, że już w ogóle się nie odezwie, a tym bardziej, że zrobi cokolwiek, żeby... Kurwa. To za dużo jak na moje synapsy. Zaraz wyjdę z siebie i stanę obok. Przysięgam.

Yoongi nigdy szczerze nie opowiedział Namjoonowi o swoim małym konflikcie z Jeonggukiem. Wiedział, że, aby namalować w autentycznym świetle wszystko, co zdarzyło się między nimi tamtego feralnego dnia w Seulu, musiałby wtajemniczyć przyjaciela z pracy w historię swojej nastoletniej miłości.

Po pierwsze, nie miał zamiaru tego zrobić, wnioskując, iż Jeongguk zapewne ani sobie tego nie życzył, ani nie chciał, by ktokolwiek obcy czytał tamten rozdział z jego życia.

Po drugie, przekalkulował sobie, że powiedzenie prawdy w celu zachowania jakiegoś marnego strzępka własnej godności przed Kim Namjoonem prezentowało się jako zbyt wyczerpujące w porównaniu z efektem, jaki miałby tym osiągnąć.

Min wolał więc uniżyć się, spompować nieco własne ego i po prostu poinformować Joona, iż ten, jak zwykle, miał rację, a kolejny prawnik po prostu kopnął go w dupę.

— W takim razie... Cholera, Yoongi. — Namjoon podążył za nim ku wyjściu z knajpki, a pracująca w niej kobieta warknęła coś pod nosem, gdy w końcu zauważyła rozlane wszędzie piwo. Jej sympatia do obu mężczyzn zdecydowanie dzięki temu nie wzrosła. — Co teraz zrobimy?

— Jak to co? Ja jadę do Seulu. Muszę dowiedzieć się, co z Hyounggim... Spotkać się z Ggukiem. Nie zostawię tak tego. Nie mogę.

— Hola — syknął i złapał Yoongiego za przesiąknięty piwem rękaw bluzy, gdy ten wystrzelił przed siebie z zawrotną prędkością. — Myślisz, że coś tam ugrasz? Gdzie chcesz jechać? Do obleganej prokuratury? Wyśmieją cię.

— W takim razie, na ten moment po prostu wybiorę się do Gguka. Muszę zapytać go, czy maczał w tym palce.

— Przypominam, że masz dziś i jutro pracę. W niedzielę też — mruknął Joon, a Yoongi zamyślił się przez chwilę. — Jutro zadzwonimy pod numer od kuratorki, dowiemy się, co i jak, dobrze? Do Jeona zawsze też możesz zadzwonić, jak już będziesz miał jasność całej sytuacji, nie musisz jechać tam osobiście. Ja wiem, że dużo się dzieje, ale nie zapominaj, że masz telefon komórkowy i nie wszystko trzeba załatwiać w cztery oczy.

Yoon ściągnął wargi w cienką linię, po czym kiwnął głową. Namjoon miał rację. Fala emocji, która zalała go od stóp do głów, sprawiła, że nie myślał jasno i zagalopował się gdzieś w ciemny, intelektualny zaułek.

Zrezygnował więc bez bicia z pomysłu wybrania się do stolicy, a przynajmniej do czasu.

Cały piątek powstrzymywał się od zadzwonienia do Jeongguka. Wrócił do Pyeongchangu i zmienił się w kwiaciarni z Yangiem, który otworzył tamtego poranka za niego. Yoongi dostał niezłą burę za nagłe wymiganie się od pracy, ale szef długo się na niego nie gniewał, bo spieszył gdzieś w prywatnej sprawie. Zniknął dosłownie w kilka minut po tym, jak Min przekroczył próg lokalu. Nie mieli nawet okazji porozmawiać.

Już tego samego dnia po południu cały kraj wiedział o aferze korupcyjnej. Trąbiła o tym każda radiostacja i każdy program w telewizji. Plotki słychać było wszędzie —– w internecie, na ulicy, w szkołach, w sklepach, na poczcie, w bankach. Każdy klient kwiaciarni mruczał coś pod nosem na ten temat przy płaceniu, a Yoongi musiał grzecznie kiwać głową. Miał wrażenie, że ludzie odwiedzali sklep tamtego dnia tylko po to, by móc otworzyć do kogoś usta i wyrazić swoją opinię. Może dlatego nowe, osobliwe kwiaty w kolorze brzydkiego, jaskrawego różu sprzedawały się tak dobrze? Stały najbliżej lady, więc, w porywie emocjonalnego uniesienia rządowymi przekrętami, o których trajkotano tamtego dnia bez ustanku, z łatwością można było chwycić jeden, nawet się nad tym nie zastanawiając.

W sobotę, gdy Yoongi wraz z Namjoonem zatelefonowali w końcu pod pozostawiony przez kuratorkę numer, dowiedzieli się, że Hyoungijn jest bezpieczny w jednym z seulskich ośrodków opiekuńczo-wychowawczych. Jako że informacje o aferze korupcyjnej obiegły już cały kraj, kuratorium nie musiało ukrywać faktu, że chłopak został zabrany z Igok tylko po to, by już w Seulu czekać na całkiem możliwe, ponowne rozpatrzenie swojej sprawy. Zupełnie nowe dowody, uzyskane w toku nie tylko wciąż trwających przesłuchań, ale i przeglądania dysków, dokumentów, czy zawartości komputera prokuratora-matacza, miały stać się kluczem do zamka, który niesprawiedliwie więził niewinnego nastolatka w klatce.

Dopiero gdy tak dobre wieści dotarły do Yoongiego, ten pozwolił sobie na pierwszy telefon do Jeongguka. Prawnik jednak nie odbierał, a Min, nie dając za wygraną, próbował dodzwonić się do niego przez prawie trzy dni. Wykręcał jego numer w pracy, w drodze do pracy, w domu, przed snem, o poranku. Linia milczała jednak, nieważne, czy ten dzwonił ze swojego numeru, czy, tak dla pewności, z numeru kogoś innego.

Po już niemalże siedemdziesięciu dwóch godzinach niepokoju mężczyzna wykorzystał wtorkowe wolne od pracy w kwiaciarni i wsiadł w pociąg do stolicy. Zrobił to głównie pod pretekstem odwiedzin u Hyoungjina i dowiezienia jego nowym wychowawcom paru istotnych dokumentów, które pozostały w ośrodku w Igok. Wiedział jednak, że okłamywał sam siebie, gdy stawiał spotkanie z nastolatkiem na piedestale. Głównie myślał bowiem o tym, by zawitać w mieszkaniu Jeongguka. Wszystkie pozostawione bez odpowiedzi telefony, które do niego wykonał, ciążyły mu na sercu do takiego stopnia, że nie mógł już dłużej po prostu tylko się zastanawiać.

Martwił się, a jednocześnie burczał co chwila pod nosem, że to wcale nie prawda. Myślał o nim nienaturalnie często, w tym samym czasie kręcąc głową i wzdychając, że, tak naprawdę, to miał go przecież gdzieś. I, jak się zdawało, vice versa.

A jednak Yoongi chciał usłyszeć jego głos. Zobaczyć ten zmieszany wyraz twarzy, który pojawiał się na niej, gdy Jeongguk nie wiedział, co powiedzieć. Nie mieć litości i być nieugiętym, gdy Gguk jąkał się, a jego policzki zachodziły pełnym wstydu rumieńcem.

Yoon domagał się odpowiedzi na każde pytanie, które cisnęło mu się na język. Zauważył, iż, zachęcony tym, że coś zaczęło iść po jego myśli, zrobił się nieco chciwy. Trochę miał to sobie za złe, a trochę nie. Stwierdził, że pewna forma samolubności dobrze mu zrobi.

Czy to ty jesteś tym tajemniczym informatorem, o którym mówią w telewizji?

Czy pomogłeś mi, pomimo tego, że powiedziałem, iż nie chcę cię więcej widzieć?

Jeżeli tak, to dlaczego milczałeś o tym, że prokuratura dostała dzięki tobie nowe dowody?

Dlaczego trzymałeś mnie w takiej niepewności?

Dlaczego uważasz, że jestem obrzydliwy?

Zmarkotniał nagle, przyciskając skroń do chłodnej szyby w pociągowym przedziale. Cztery pierwsze pytania nie stanowiły dla niego większego problemu. Zastanawiał się jedynie, co będzie, jeżeli odpowiedź na to ostatnie dobije go jeszcze bardziej niż sam epitet, którego dotyczyło.

Przeszedł go nieprzyjemny, proroczy dreszcz.

Mimo to postanowił, że i tak je zada.


* * *


Jeon Jeongguk nie miał tamtego wtorku ochoty na głupie przekomarzanie. Jego życie nabrało tak dziwnego tempa, że jedynym, czego chciał, było spędzanie czasu samemu ze sobą.

Po tym, jak po całej akcji ze zdobywaniem dokumentów stracił przytomność na parkingu, Misun zadzwoniła po karetkę, która zabrała go do szpitala. Lekarz stwierdził, iż zasłabł przez nadmierny stres i zalecił, by Jeongguk spędził parę dni na profilaktycznej obserwacji na szpitalnym oddziale ogólnym, ale prawnik wypisał się na własne życzenie. Wiedział, że przebywanie w towarzystwie tak wielu obcych mu mężczyzn sprawi, że w pewnym momencie personel medyczny odkryje jego zepsutą stronę i przeniesie go do wariatkowa. Gguk zbyt bardzo lubił swoją iluzję wolności, by pozwolić sobie ją odebrać.

Starał się stosować do zaleceń lekarzy i odpoczywać bez nadwyrężania się fizycznie oraz psychicznie. Robił to przez kilka dni, ale jego stan pozostawał taki sam, jak wcześniej. Nie miał na nic ochoty, a gdy próbował wyjść, chociaż na krótki spacer, by zaczerpnąć świeżego powietrza, to czuł, że zaraz znowu zemdleje.

Jako iż chciał uniknąć kolejnej wizyty w szpitalu, to dni wypełniał wpatrywaniem się w sufit, leżąc na łóżku we własnej sypialni. Ignorował telefony i esemesy. Zarósł mentalną skorupą.

Nudę zabijał bezcelowym przeglądaniem ofert pracy na swoim laptopie. Żadna z nich nie wydawała mu się jednak wystarczająco atrakcyjna. Trudno było mu to przyznać, ale adrenalina, przebiegle nieopuszczająca zakamarków jego ciała po tym, co odkrył wraz z Seokjinem, chyba chwilowo mieszała mu w głowie.

W tydzień po przekazaniu dokumentów do Komisji Antykorupcyjnej, gdy Gguk powoli zaczynał czuć się lepiej, owe odkrycia ujrzały światło dzienne – seulska prokuratura, pod presją niewyjaśnionych aresztowań kilku wpływowych biznesmenów i niejasnych przesłanek wypływających do mediów, wydała oficjalne oświadczenie, informujące obywateli o toczącym się śledztwie. Wtedy to Jeongguk wzbogacił swoją egzystencję o oglądanie transmisji wiadomości na żywo z kilku stacji telewizyjnych na zmianę, na bieżąco śledząc rozwój sytuacji, którą pośrednio wywołał. W rezultacie nie dość, że na powrót zrobił się chronicznie słaby, to jeszcze bolała go migrenowo głowa. Nabawił się też uparcie dręczącego go rozstroju żołądka przez branie leków, które dostał w szpitalu, a które to przyjmował bez jedzenia wystarczająco obfitych posiłków.

Od dnia chaotycznego dostarczenia dokumentów do Komisji Antykorupcyjnej nie otworzył też do nikogo za bardzo ust, skazany przez samego siebie na wyłącznie własne towarzystwo.

Seokjin uszanował jego życzenie, ustalone jeszcze w trakcie składania planu do kupy, a mianowicie pozostawienie go jako kompletnie anonimową część całego przedsięwzięcia. Jeongguk nie uważał bowiem, że zrobił wiele. W efekcie skrył się w medialnym cieniu i nikt ani nie dobijał się do jego drzwi, ani nie koczował pod blokiem, w którym mieszkał. Jeon z wiadomych przyczyn nie chciał być na świeczniku, więc podobał mu się taki stan rzeczy.

Jeżeli chodziło zaś o Oh Baekho, to w wieczór jego wspólnej kolacji z Han Hosikiem zdołał upić go tak, że ten wrócił prosto do domu, omijając swoje splądrowane biuro. Aresztowano go już następnego ranka. Dzień po tym eksteść Gguka sam zgłosił się do prokuratury, której dostarczył swoją dosyć osobliwą teczkę z napisem „Świnia".Tam został przesłuchany w charakterze świadka, a gdy już mógł wrócić do domu, to z prywatnego zacisza kontynuował pracę we własnej firmie, ukrywając to, co zrobił, nawet przed własną żoną i córką.

W weekend zaraz po wydaniu oświadczenia przez prokuraturę, musiał jednak zabarykadować się na cztery spusty, gdy na jego ulicy zaczęli zbierać się dziennikarze i ekipy telewizyjne. Wtedy też jego rodzina również dowiedziała się o wszystkim. Stał się więźniem we własnym domu, z obrażoną żoną dyszącą mu nad karkiem o tym, że nie powinien był trzymać tego przed nią w sekrecie.

Shinhye, zafascynowana całą sprawą, odwiedziła ojca w niedzielę, ledwo dostając się do domu przez główną furtkę. Próbowała coś z niego wydusić, ale on sprawnie ucinał temat, grożąc jej, że jeżeli nie przestanie, to wyrzuci ją za drzwi. Zabronił jej też telefonować do Jeona i w jakikolwiek sposób go męczyć, a przynajmniej do czasu, w którym ten nie zadzwoni do niej pierwszy.

Baekho chciał być wobec niej łagodniejszy, ale trajkotanie córki nie pomagało, gdy dziennikarze, niczym hieny, czyhali na niego pod domem, czekając na jakikolwiek komentarz w sprawie jego pomocy w ujawnieniu całego precedensu. Mężczyzna jednak zrobił już swoje i nie miał zamiaru zbierać za to pochwał, czy innych tego typu fałszywych klepnięć w plecy. Uważał, że był na to za stary i zbyt bardzo szanował swój uciekający już ciurkiem przez palce czas.

Przedstawiciele mediów postanowili odpuścić mu dopiero w poniedziałek. Wtedy też były teść zadzwonił do Jeongguka po raz pierwszy od całego zajścia. O dziwo, Jeon postanowił zrobić mały wyjątek i odebrał. Ich rozmowa była jednak raczej lakoniczna. Mężczyźni wymienili kilka zdań, pogratulowali sobie wzajemnie, przedyskutowali pokrótce sytuację i obiecali spotkać się we trójkę wraz z Seokjinem by przeświętować sukces. To mieli jednak zrobić dopiero, jak cały wynikający z niego rozgardiasz ucichnie.

Gguk już sekundy po tym, jak skończył rozmowę z eksteściem, myślał o dobrej wymówce, którą mógł mu sprzedać, by się z tego wymigać.

Z kolei Kim Seokjin nie miał czasu nawet na to, by zadzwonić do Jeongguka i zapytać go o samopoczucie, zbyt zajęty kontrolami, przesłuchaniami i wizytacjami z Komisji Antykorupcyjnej. W wyniku skandalu prokuratura straciła kilku kluczowych, zamieszanych w niego pracowników. Pozostał więc tylko Jin, jako swoiste oko szalejącego cyklonu, prokurator krajowy i paru innych, przejętych, lecz zbyt zaaferowanych prowadzonymi przez siebie sprawami, by móc się aż tak się zaangażować.

Rządowi przedstawiciele, którzy zajmowali się śledztwem, od dnia ujawnienia dokumentów siedzieli w archiwach prokuratury dwadzieścia cztery na siedem. Szukali nieścisłości oraz nieprawidłowości na tyle dogłębnie i pedantycznie, że czasem zachowywali się tak, jakby chcieli doczepić się każdego, niepowiązanego z aferą kruczka. Przychodzili do biura pracującego wtedy po piętnaście godzin dziennie Jina i zadawali mu tyle pytań, że powoli popadał w obłęd. Chociaż sam nie miał sobie nic do zarzucenia, to kompletnie się im jednak nie dziwił. Sprawa była, kolokwialnie mówiąc, gruba. O wiele zbyt gruba, by potraktować ją powierzchownie. Okazywał więc śledczym godną podziwu cierpliwość.

Co więcej, zapowiadało się na to, że wiele zamkniętych już dawno spraw sądowych otworzy się na nowo, a masa niesłusznie skazanych, którzy niekiedy od lat siedzieli w więzieniu, będzie miała szansę ponownie zawalczyć o swoją wolność. Prokuratorzy spoza Seulu byli ściągani do stolicy, by pomóc w przygotowaniach. Chaos zdawał się siać spustoszenie dosłownie wszędzie, gdzie Seokjin musiał akurat umoczyć swoje palce. Zanosiło się na bardzo długi okres powrotu na prostą.

Gdy po tygodniu sprawa siłą rzeczy wyszła już z prokuratorskich kuluarów, wszystko stało się dla niego o wiele trudniejsze. Do braku snu, wycieńczenia i ciągłego ślęczenia w pracy doszły też męczące wywiady i medialna atencja. Kim był zajęty nie na żarty, więc nie odpowiedział nawet na esemesa Jeongguka, którego ten wysłał mu jeszcze w weekend przed oficjalnym przekazaniem informacji o śledztwie do opinii publicznej. Prokurator najzwyczajniej w świecie go nie zauważył, używając prywatnego telefonu tylko do tego, by zamówić nim taksówkę do domu bądź dać znać swojemu partnerowi, że po prostu prześpi się w biurze.

Prawnik jednak specjalnie się tym nie przejął. W krótkiej wiadomości przeprosił tylko za kłopot ze swoim omdleniem i zapytał, czy Seokjin radzi sobie jakoś z tym wszystkim, co na niego spadło. Wysłał ją też bardziej z grzeczności, aniżeli empatii. Nie oczekiwał faktycznej konwersacji. Gdzieś w środku bowiem Gguk bał się być zbyt miły dla Kim Seokjina. Okrutne głosy w jego głowie nie dałyby mu żyć, gdyby okazał innemu mężczyźnie, chociażby trochę szczerego współczucia.

Zresztą, jeżeli dostałby od Jina cokolwiek w odpowiedzi, to zapewne i tak nie wiedziałby, jak poprowadzić dalszą rozmowę. Nieodczytana wiadomość była więc dla niego swego rodzaju źródłem spokoju – dzięki niej jakaś część Jeona wierzyła, że jego relacja z Seokjinem jest już na dobre zakończona. Obaj sobie pomogli, czym spłacili głupie długi. Gguk nie narzekał. W jego zasnutych prawniczą sprawiedliwością oczach wszystko to wyglądało czysto i fair. 

Ostatnim, czego więc chciał, był wielki powrót rozrastającego się w zastraszającym tempie problemu, jaki stanowił w jego życiu Min Yoongi.

— Kto cię tu wpuścił? — zapytał go w końcu, gdy ten stał w progu z plecakiem na ramieniu.

Min burknął coś pod nosem, bez pytania przeciskając się obok Jeona i wchodząc do środka jego mieszkania. Zamknął za sobą drzwi z trzaskiem, a przeciąg uderzył prawnika w twarz.

— Portier otworzył mi drzwi. Pamiętał mnie z wcześniej — wyjaśnił po chwili ciszy Yoongi, rzucając swój plecak tuż pod ścianę. — Powiedziałem mu, że się przyjaźnimy. Mam nadzieję, że to nie jest wielki problem?

Nie czekając na odpowiedź Jeongguka, rozejrzał się po salonie i zmarszczył czoło, zauważywszy niepasujące do nowoczesnego wystroju, dębowe biurko tuż pod sporym, przyćmionym szarą, ciężką zasłoną oknem.

— Wpuściłbyś tu trochę światła — skomentował, a Jeongguk prychnął pod nosem. — Tego też tu wcześniej nie było — dodał, wskazując dłonią na biurko.

Pracownicy magazynu przywieźli je Jeonggukowi tamtego dnia z samego rana. Wwieźli je na piętro, a on kazał im postawić je w pierwszym lepszym miejscu. Miał plan wcisnąć mebel gdzieś pod ścianę przy drzwiach do łazienki, by aż tak nie rzucał się od progu w oczy i nie gryzł z ogólnym wystrojem.

— Pragnę zaznaczyć, że w ogóle nie zaprosiłem cię do środka. Jeszcze masz czelność narzekać? — odezwał się w końcu prawnik.

— Wiem, że masz mnie za obrzydliwego, ale nie musisz być taki niemiły.

— To ty powiedziałeś, że masz nadzieję już nigdy więcej mnie nie zobaczyć. Stosuję się do tej prośby od jakichś... Dwudziestu dni? To ty pojawiłeś się tu pierwszy — wybełkotał. — Proszę cię, nie róbmy tego, naprawdę nie mam na to ochoty. Idź sobie, okej?

— Najpierw musimy porozmawiać.

— Wcale nie — zaprotestował Jeongguk, obserwując, jak Yoongi podchodzi do swojego plecaka i wyciąga z niego szarą kopertę.

Rzucił ją w kierunku Jeona, a ten ledwo złapał ją w dłonie. Min prychnął pod nosem, rozbawiony jego niezdarnością, po czym usiadł na krześle przy biurku i podparł się łokciem o drewniany blat.

— Co to? — zapytał go Jeon, odruchowo robiąc kilka kroków do tyłu i cofając się tak, by stanąć przy lewej krawędzi kanapy, jak najdalej od swojego niespodziewanego gościa.

Usiadłby, ale wolał mieć panowanie nad sytuacją. Gdy stał i górował nad siedzącym przy biurku mężczyzną, tak właśnie się czuł. Dodawało mu to odwagi, by przebywać z nim w jednym pomieszczeniu. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że był to najmarniejszy ze wszystkich trudów jego życia.

List, który wyjął z koperty i właśnie czytał, był dosyć krótką, ale zwięzłą notką od Hyoungjina. Jeongguk kompletnie się jej nie spodziewał, więc przez zaskoczenie oraz ciągle dudniący mu w głowie ból, literki długo rozmazywały mu się przed oczami.

Gdy jednak już przeczytał list, ogarnęło go okropne poczucie winy.


____________

Panie Jeon!

Pan Min powiedział mi, że to Pan pomógł w tym, bym dostał drugą szansę. Nie ma Pan pojęcia, jak bardzo Panu dziękuję.

Proszę mnie odwiedzić. I proszę też przekazać moje podziękowania dla prokuratora Kima. Widziałem go w telewizji. Pan Min powiedział, że on też bardzo mi pomógł i że się znacie.

Jesteście niesamowici. Sam kiedyś zostanę prawnikiem. Tak postanowiłem.

Dziękuję, raz jeszcze,

Kim Hyoungjin

____________


Jeongguk przełknął ślinę, zaciskając powieki.

— Byłem u Hyounggiego dzisiaj rano — wyjaśnił Yoongi, zauważywszy, że prawnik skończył już czytać. — Dzieciak naprawdę chce cię zobaczyć. Uważam, że pomimo niechęci do mnie, powinieneś...

— Nie wiem, skąd ci to przyszło na myśl, ale nigdy nie wspominałem o prokuratorze Kimie. Nic nie zrobiłem i wcale go nie znam, nie mam z tym wszystkim, o czym mówią teraz w telewizji, nic wspólnego — skłamał, składając list i wciskając go do koperty.

Ściskał ją nerwowo w palcach, gdy Yoongi marszczył brwi i mierzył go wzrokiem.

— Mam rozumieć, że masz mnie za głupca? — zapytał, uderzając palcami o blat biurka.

— Nie, po prostu chcę, żebyś... Nie możesz... Dlaczego po prostu...?

— No dalej, wysłów się, mecenasie — prychnął, a coś zakłuło Jeongguka w okolicy serca.

Jego ręce kleiły się od potu, więc wcisnął list do tylnej kieszeni lnianych spodni, nie chcąc, by ślady jego wilgotnych palców pozostały na kopercie.

— Nie kpij ze mnie — zażądał stanowczo.

— Po tym, co mi powiedziałeś? — zaśmiał się pod nosem Yoongi. — Myślisz, że masz prawo mówić mi coś takiego?

Głos Yoona brzmiał szorstko i nieprzyjemnie. Jego oczy jednak zdradzały, że wolałby zachowywać się zgoła inaczej, dlatego też odwracał wzrok w kierunku zasłoniętych okien. Unosił się dumą, mimo iż obiecał sobie więcej tego nie robić.

Ale co miał poradzić? Był tylko człowiekiem.

— Dlaczego po prostu nie zaakceptujesz tego, że wszystko poszło po twojej myśli i nie zostawisz mnie w spokoju? — zapytał w końcu Jeon, a słowa te wydostały się z jego ust na jednym, dosyć żałosnym oddechu.

Brzmiał na przestraszonego, wyczerpanego i zrezygnowanego jednocześnie.

— A dlaczego ty nie możesz spotkać się z dzieckiem, który chce podziękować ci za to, co dla niego zrobiłeś? Już kilka razy potraktowałeś mnie jak gówno, ale to nie umniejsza tego, jak poświęciłeś się dla Hyounggiego — odparł zajadle Yoongi. — Nie masz powodu, żeby kłamać.

Jeongguk pociągnął nosem, czując narastające mrowienie w kostce i nadgarstku.

I przysięgam, że zrobiłem to tylko dla ciebie. Dla ciebie, Yoon.

— Yoongi...

— I nie wkręcaj mi więcej kitu, że nie znasz tego prokuratora. Założę się, że tylko zerknę na twój telefon i będziesz miał jego numer — oznajmił i wyciągnął rękę w jego stronę. — No, dalej.

— Nie dam ci mojego telefonu. Nie ufam ci, zresztą, nawet nie chcę, żebyś tu był — wyjąkał Gguk, ale sam nie wiedział już, czy mówił prawdę, czy blefował.

Jego własna wypowiedź była dla niego tak neutralna, że przez moment wpadł w panikę, iż stracił kontakt z bazą dowodzenia, gdzieś głęboko w swojej głowie.

— Może powiesz mi jeszcze, że my się nie znamy? — warknął Yoongi, wstając z krzesła.

— A znamy się? — zapytał go Gguk, robiąc mało dyskretny unik za kanapę.

Tego było już dla Yoongiego za wiele. Cały emocjonalny bagaż ostatnich tygodni spadł mu na barki z siłą kilkukrotnie większą niż dotychczas.

— Ja tu czegoś nie rozumiem. Jestem obrzydliwy — szepnął. — Ale zgadzasz się pomóc mi, gdy proszę cię o praktycznie awykonalną, najabsurdalniejszą na świecie przysługę. Jestem obrzydliwy, ale dajesz mi zaprowadzić się pijanego do hostelu. Zaopiekować się sobą — wyliczał na palcach, a jego głos drżał coraz bardziej z każdym kolejnym słowem. Powolnym krokiem zbliżał się do Jeongguka, który okrążył kanapę i przystanął po jej przeciwnej stronie. — Jestem obrzydliwy, ale gdy jesteś chory, prosisz mnie kilkukrotnie, żebym zaprowadził cię do domu. Niczym przestraszone zwierzę. Ufasz mi. Jestem obrzydliwy, a ty... Spełniasz tę absurdalną przysługę i jeszcze wypierasz się, że wcale tak nie było. W co ty grasz? O co ci chodzi, Gguk? Chcesz wdzięczności, chcesz mojej uwagi... Czy chcesz, żebym z całego serca cię znienawidził?

Yoongi nieustannie dreptał w jego stronę, a ten uciekał od niego tak, że w końcu sam przystanął przy biurku. Oboje oddychali głośno, bijąc się na spojrzenia. Dzieliła ich odległość kilku metrów, ale Jeongguk był tak przerażony, że wydawało mu się, iż wystarczyło niewinne wyciągnięcie ręki, by przyłożyć dłoń do klatki piersiowej wychowawcy.

Poczuć bicie jego serca, kolczyk w sutku. Ciepło skóry.

— Wyjdź, Yoongi — szepnął, hamując samego siebie, ale elektryzujące mrowienie rozeszło się już po całym jego ciele.

Głos, z którym zaprzyjaźnił się podczas terapii, podszeptywał coś w jego głowie, ale Jeongguk po raz pierwszy w życiu nie umiał rozszyfrować niczego, co ten starał się mu powiedzieć. Jedynie głośne, obce 'Zrobiłem to dla ciebie, Yoongi' przebijało się ponad nim swoim melodyjnym tonem i chociaż z pozoru brzmiało przyjemnie, to przerażało prawnika do szpiku kości.

Sięgnął do jednej z szuflad biurka i otworzył ją, by wrzucić do środka list od Hyoungjina. Nie bez powodu wybrał właśnie tę – była pełna jakichś teczek i dokumentów, do których zbyt często nie wracał, a których nie wyjął z niej przed wyprowadzką ze starego mieszkania.

Zanim zdołał wcisnąć do niej wyjętą z tylnej kieszeni spodni kopertę, Yoongi pojawił się tuż za nim. Zatrzasnął szufladę z hukiem chyba tylko po to, żeby zrobić mu na złość.

— Porozmawiaj ze mną — zarządził zachrypniętym głosem, a Jeon momentalnie oparł płasko dłoń na blacie biurka, nie chcąc stracić równowagi.

Nogi miał jak z waty, a gęsia skórka gęsto pokrywała jego kark i przedramiona. Bolały go ręce. Co więcej, jeden głos w głowie nieustannie bełkotał coś niezrozumiale, a drugi, niczym lunatyk, powtarzał, że to wszystko dla Yoongiego.

Dla Yoongiego. Dla Yoongiego. Dla Yoongiego.

— Odsuń się — wyszeptał, wykrzesawszy z siebie resztkę odwagi.

Ponownie otworzył szufladę, ale Yoon, niczym uparty dzieciak, raz jeszcze ją zamknął, tym razem bardziej zamaszystym ruchem.

— Nie, póki ze mną nie porozmawiasz.

— Nie mam takiego obowiązku.

— Znowu zwymiotujesz, jeżeli się nie odsunę? — zapytał Min, i chociaż nie miał na celu zabrzmieć jak kpiarz, to, mimo wszystko, przemawiał przez niego żal i tak właśnie było.

Takim też odebrał go Jeon.

Ból, jaki przeszedł jego ciało, był nie do opisania. Bełkot w jego głowie przerodził się w krzyk, nadal tak samo niezrozumiały, a ręce i nogi piekły tak, jakby ktoś oblał je kwasem. Na dodatek prawie już utonął we wstydzie i nienawiści do samego siebie. Czuł się jak ostatnia porażka, zepsuty egzemplarz, obrzydliwy, wadliwy człowiek, który...

— Przepraszam, kurwa... Przepraszam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nie powinienem był tego powiedzieć — zreflektował się niemalże od razu Yoon, tym samym wciągając Jeongguka z powrotem do świata żywych. — Jeżeli faktycznie potrzebujesz pójść do łazienki, to daj mi rękę. Cały się trzęsiesz, zaprowadzę cię...

— Błagam. — Gguk przygryzł dolną wargę, powstrzymując szloch. — Daj mi spokój. Idź do domu.

— Ggukie...

— Idź!

— Nie mogę — odparł uparcie Yoongi. — Mam wrażenie, że coś jest mocno nie tak, i póki nie powiesz mi, co robię źle, to nie będę mógł tego naprawić...

— Zostaw mnie w spokoju! — wrzasnął w odpowiedzi, pociągając za rączkę szuflady tak mocno, że ta aż wypadła ze starych prowadnic i upadła na podłogę.

Uderzyła o nią w tak małej odległości od lewej stopy Yoongiego, że ten aż wstrzymał oddech. Impet pozostawił spore wgniecenie w panelach.

Cała zawartość szuflady posypała się przy tym na ziemię, a jedna z pożółkłych teczek z dawno już zerwaną, zabezpieczającą ją gumką, otworzyła się, rozwalając kilka plików papierów i mniejszych szpargałów dookoła.

Yoongi jako pierwszy rzucił się do tego, by je pozbierać, przez co Jeongguk już na starcie był na przegranej pozycji.

— Przepraszam — wyszeptał Min, chociaż to przecież nie on wyrwał szufladę z jej prawowitego miejsca. Odsunął na bok dwie teczki, które pozostały zamknięte. — Kto by pomyślał, że masz tyle siły, hm? — Próbował rozładować napięcie rozmową, ale słabo mu to szło, bo Jeongguk milczał, stojąc w miejscu jak sparaliżowany. — Zaraz wszystko wróci na miejsce, a panelami się nie przejmuj, bo... — zająknął się, gdy jego dłoń wylądowała na kolorowej, nieco wymiętej ulotce.

Gguk chciał powiedzieć nie. Chciał otworzyć usta i nawet krzyknąć, ale udało mu się tylko poruszyć nimi bezgłośnie. Stracił kontrolę nawet nad własnym językiem.

Dobrze pamiętał, gdy trzymał tę konkretną ulotkę w palcach i zaginał jej rogi w drodze powrotnej do domu, siedząc w aucie razem z ojcem. Rozładowywał tak stres podczas podróży z ośrodka. Cała ta teczka i fakt, iż nadal tkwiła w tamtej szufladzie, były kompletną pomyłką.

Ukryty w niej plik dokumentów zawierał w sobie kartę pacjenta Jeongguka z dosyć niewinne brzmiącymi nazwami tortur, które przeszedł, jego identyfikator, jakieś notatki od terapeutów, ulotki, zalecenia oraz jedno grupowe zdjęcie, gdzie stał wraz z dużym skupiskiem innych podopiecznych leśnego ośrodka. Pamiętał, że wcale się na nim nie uśmiechał.

Jeon zabrał ową teczkę z domu rodzinnego ukradkiem, zaraz przed wyjazdem na studia. Bał się wtedy, że w wielkim, pełnym nowych ludzi mieście zapomni o swoim zepsuciu, więc zawsze miał ją przy sobie w razie, gdyby przyszło mu do głowy odrzucić to, co słuszne. Traktował zachowane dokumenty jako awaryjny sposób na upomnienie.

Gdy przyglądał się swojej smutnej twarzy na grupowej fotografii, każde porażenie prądem, każda miska wymiocin, każda msza, każdy wepchnięty mu do gardła lek i każda nieprzespana noc wracały do niego tak, jakby zdarzyły się wczoraj. To najlepiej przypominało mu o tym, jak bardzo nie chciał znowu tam się znaleźć. Starał się więc pozostać na właściwym torze, a pamięć o cierpieniu mu w tym pomagała.

Jak jeszcze był żonaty, Shinhye nigdy nie zaglądała do jego prywatnych rzeczy, zresztą, domowe à la biuro Jeona w ich wspólnym mieszkaniu było zawsze zamknięte na klucz. Do ponownego spotkania z Min Yoongim czuł się raczej stabilnie, a gdy wszystko zaczęło się sypać, dębowego biurka nie miał w zasięgu ręki, więc dawno też nie przeglądał swoich wątpliwych pamiątek sprzed lat. Nie dziwne więc, że wypadło mu z głowy, iż teczka była właśnie tam. 

Teraz jednak Yoongi kucał nad nią, rozsypaną na części pierwsze, a jego oczy otworzyły się szeroko, gdy omiatał wzrokiem to, co zawierało się w ulotce, która jako pierwsza wpadła w jego dłonie.

Ktokolwiek obcuje cieleśnie z mężczyzną tak, jak się obcuje z kobietą, popełnia obrzydliwość. Księga Kapłańska, rozdział dwudziesty, werset trzynasty — przeczytał na głos, a jego czoło to się marszczyło, to znowu wygładzało. — Gguk, co to jest? — zapytał go, ale ten milczał, zaciskając powieki tak, jakby oczekiwał gromu z jasnego nieba i następującego po nim zakończenia tego, przez jakie męczarnie przechodził w swoim życiu.

Wpadł. Wpadł z czymś, co było tak wielką częścią jego egzystencji, a co zarazem tak bardzo chciał ukryć. Nie było odwrotu. Nie mógł odciąć Yoongiemu dłoni, nie mógł wydłubać mu oczu. Jeongguk mało w ogóle mógł, opadając na krzesło i czując, jak kilka łez skapnęło mu z podbródka na koszulkę

Nie tak wyobrażał sobie swoje wtorkowe popołudnie.

Yoongi z kolei nawet nie zarejestrował jego łez. Otworzył ulotkę i zaczął czytać ją sam, pchnięty budującym się w nim niedowierzaniem.

— W świetle dewiacji oraz zgorszenia, nasz turnus pomoże państwa dziecku wrócić na właściwą ścieżkę i pokaże, że prawdziwa droga w duchu gorejącego serca Jezusa Chrystusa uleczy waszego syna z...z homoseksualizmu... — Głos mu się załamał, gdy cisnął ulotką o ziemię, po czym sięgnął po identyfikator, który leżał nieopodal.

Kartonowy prostokąt, zaczepiony na czerwonej wstążce specjalną klamrą, miał na sobie wypisane czarnym markerem imię i nazwisko Jeongguka, wraz z jego zdjęciem z legitymacji szkolnej.

— Jeongguk, co to jest? — powtórzył się Yoon, chociaż w jego uszach pojawił się tak gęsty szum, że pewnie nie usłyszałby niczego, co prawnik mógłby mu odpowiedzieć.

Przejrzał za to wszystko, co leżało dookoła niego na podłodze – od karty pacjenta, przez notatki, zdjęcie grupowe, po ponowne przeczytanie zniszczonej już ulotki. Ostatni w jego ręce wpadł jednak oficjalny wypis, wieńczący pobyt Gguka w ośrodku.

— N...Nie — wykrztusił wtedy z siebie Jeongguk, po raz pierwszy od kilku minut.

Zsunął się z krzesła na podłogę tak, że uderzył o nią kolanami. Złapał Yoongiego za nadgarstki, a ból, który odczuwał nieustannie od dłuższej chwili, już mu nawet nie przeszkadzał.

— Ggukie, proszę... — zaprotestował Min, ale ten pokręcił w odpowiedzi głową.

— Wystarczy — wydukał. Ciekło mu z nosa, policzki miał zalane łzami. Wyglądał tak żałośnie, że Yoongi prawie sam się rozpłakał, a, mówiąc szczerze, był ku temu bardzo bliski. — To za d...dużo, nie chcę, żebyś to widział. W...Wystarczy... Proszę...

Yoongi spojrzał mu w oczy, zacisnął szczękę, po czym i tak wlepił wzrok w kartkę, zapisaną bardzo staroświeckim maszynopisem. Gguk zaszlochał głośno, puszczając jego ręce. Przyciągnął kolana do piersi, zamknął je w objęciu swoich ramion, a głowę spuścił głęboko tak, by kompletnie schować się przed światem.

— Pacjent czuje się dobrze. Już nie wymiotuje w nocy, podczas zajęć terapeutycznych dobrze reaguje na bodźce, po dwóch miesiącach intensywnych zajęć behawioralnych nie wykazuje s...skłonności homoseksualnych. Bierze leki bez wcześniejszej zachęty, a jego rokowania są generalnie o...obiecujące — wymamrotał pod nosem Min, a kartka zaczęła miąć się w jego palcach niekontrolowanie.

Szybko dodał dwa do dwóch, przez co równie nagle nie wiedział, co miał zrobić. Co powiedzieć.

— Kiedy to było? — zapytał więc Jeongguka, biorąc głęboki, drżący oddech.

Na żadnym z dokumentów nie doszukał się bowiem dat ani podpisów. Tak, jakby ludzie pracujący w ośrodku nie zostawiali ich tam specjalnie.

— Jeongguk — powtórzył się, przecierając łzę, która spłynęła mu po policzku. — Kiedy to było? Powiedz mi.

— Wtedy — wydukał prawnik, a jego głos ledwo dotarł do uszu Yoongiego.

— Wtedy... Znaczy kiedy?

— Wtedy — powiedział głośniej i słychać było, że zaciska przy tym zęby. — Gdy moi rodzice nakry...nakryli nas razem.

Ta informacja rozstroiła Yoongiego jeszcze bardziej. Chciał wplątać palce w swoje włosy i pociągnąć za nie nerwowo, ale, związane w ciasnego koka, uniemożliwiły mu taki manewr. Zwinął więc dłoń w pięść, przyłożył ją do ust i na moment zatopił w niej zęby. Dojście do względnego opanowania zajęło mu chwilę.

— Chcesz mi powiedzieć... — wyszeptał, odsuwając lśniącą od śliny dłoń od ust. Jego szczęka drżała, przez co mówienie sprawiało mu niemałą trudność — ...że gdy ja... nie wiedziałem, co się z tobą działo... Gdy myślałem, że ty po prostu... nie chcesz mnie już znać... Twoi rodzice zgotowali ci to?

Gguk odczekał minutę, kurcząc oraz rozluźniając palce. Intensywnie myślał, aż w końcu odważył się i podniósł na Mina wzrok.

Białka oczu jarzące się czerwienią, usta, pokryte pęknięciami i krwią od nerwowego zagryzania oraz swego rodzaju obłęd w spojrzeniu wystarczyły Yoongiemu, by poznać odpowiedź.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top