Rozdział 10
Yang nie posiadał się z radości, wnosząc do kwiaciarni wielką, pękatą donicę, z której dumnie wystawała pokaźna, aczkolwiek nieco zakurzona begonia.
— A to tu po co? — zapytał go Yoongi, który powoli przygotowywał się do otwarcia kwiaciarni.
Przetarł już blat, złożył do kupy kilka zamówionych wiązanek oraz uporządkował wstążki, spinki, koraliki i inne pierdółki, które mogły mu się przydać. Tamtego dnia miał bowiem prowadzić cały biznes sam, jako iż Yang musiał wyjechać z miasta w sprawach biznesowych gdzieś na południe, do jakiejś nowej hurtowni. Yoongi nie dopytywał. Spodziewał się za to wieczorem dostawy wymyślnych kwiatów, których nikt z lokalnych mieszkańców nie będzie chciał kupować i zapewne skończą na wpół uschnięte na zapleczu w sklepie, w którym pracował Taehyung.
— To ode mnie z domu — wyjaśnił mężczyzna, dysząc pod nosem, gdy pochylał się nad rośliną.
Yoongi nie wiedział, czy ten po prostu łapał oddech, czy tak zgięło go wpół, że nie mógł się już wyprostować.
— Przynosi pan to tutaj, bo...? — dopytywał, podchodząc do niego z krzywym uśmiechem na ustach.
Pomógł szefowi na powrót stanąć w pionie, a ten podziękował mu niemo, omiatając begonię wzrokiem.
— Nie podoba mi się. Może to zakłócenia feng shui po przemeblowaniu, a może ta nowa monstera, którą dostałem w prezencie... Tak czy siak, to biedactwo kompletnie do niej nie pasuje — wyjaśnił, klepiąc doniczkę dłonią. — Niech posiedzi sobie tutaj, póki nie zastanowię się, co z nią zrobić. Jak chcesz, to możesz nakleić na nią jakąś cenę, byle nie za wysoką. Może ktoś kupi i zaopiekuje się nią, jak trzeba, a ja będę miał problem z głowy. — Machnął ręką, zatrzymując dłoń przy czole i ścierając z niego pot. — Będę się zmywał. A ty się rozchmurz, co? Od ponad tygodnia chodzisz jak struty. Wiem, że już pytałem, ale jesteś pewien, że nic cię nie trapi?
Rozpuszczone włosy Yoongiego odbiły się miękko od jego ramion, gdy pokręcił głową, chociaż dobrze wiedział, iż pan Yang miał świętą rację.
Był czwartkowy poranek. Od dnia, w którym on i Jeongguk widzieli się po raz ostatni, minął ponad tydzień. W tym czasie Yoongi stał się mniej niż połową tego, co wykrzesywał z siebie zwykle. Uśmiechał się rzadziej, odzywał się rzadziej. W ogólnym rozrachunku rzadziej myślał o czymkolwiek innym niż o tym, co powiedział mu tamtego dnia Jeon.
Usłyszeć o samym sobie, że był obrzydliwy, w dodatku, gdy padło to z ust kogoś, kogo kiedyś trzymał tak blisko przy swoim sercu, bolało go jak cholera. Jednocześnie też czuł się zapędzony w kozi róg, gdzie złościł się i wściekał, nie mogąc zbyt dobrze się na niczym skupić. Źródło jego rozgoryczenia biło jednak najbystrzej, gdy próbował uporządkować sobie w głowie odpowiedź na pytanie, dlaczego Jeongguk w ogóle zdecydował się na tak okrutne stwierdzenie.
— W takim razie, co robi tu ta róża? — zapytał go Yang, podchodząc do jednej z przygotowanych przez niego wiązanek. — Jeżeli dobrze kojarzę, to klient wyraźnie poprosił o same goździki, prawda? — Chwycił rzeczony bukiet w dłoń i wyciągnął z niego zbłąkany kwiat o płatkach w herbacianym kolorze.
— Przepraszam — wyszeptał Yoongi, zabierając od niego różę.
Wsadził ją do plastikowego wazonu z resztą podobnych do niej kwiatów, po czym przetarł ręce o roboczy fartuch.
— Zakochałeś się, czy co? — Yang zaplótł ręce na piersi i oparł się o metalowy stojak na florystyczne ozdoby, stojący, przytwierdzony do ziemi, tuż za ladą. — Pierwszy raz widzę cię w takim marazmie.
— Skądże — prychnął Min w odpowiedzi, ale nawet nie zauważył, że oblał się rumieńcem.
Minął swojego szefa, po czym zaczął udawać, że zabiera się za układanie pierdółek w jednej z szerokich szuflad, chociaż wszystkie już wcześniej doprowadził do ładu.
Czując pod palcami gładkie koraliki, zaczął myśleć o przyjemnych w dotyku policzkach Jeongguka. Przez stymulujący wyobraźnię komentarz Yanga, prawnik, niczym zwodny miraż, prawie że zmaterializował się tuż obok Yoongiego.
Może faktycznie znowu się zakochałem, pomyślał Min, przez co zaraz chciał się roześmiać, Nonsens. Niby kiedy, Yoongi? Nawet nie miałeś ku temu okazji.
— Jeżeli tak mówisz. — Szef poklepał go po ramieniu, po czym skierował się w kierunku drzwi wyjściowych. — Jakbyś miał jakieś problemy, to dzwoń.
— Dam sobie radę. Dzięki — szepnął, prostując się i zamykając szufladę. — Nie robię tego od wczoraj.
— Kapitan Titanica też nie wziął się prosto z ulicy.
— To bardzo ponure porównanie. — Yoongi ściągnął brwi i zmrużył oczy.
Yang nic nie odpowiedział. Zasalutował za to zabawnie na pożegnanie, po czym ulotnił się z zawadiackim uśmiechem na ustach. Kilka sekund później zniknął za szklaną witryną sklepową, kierując się w stronę zaparkowanego nieopodal samochodu dostawczego.
Pozostawił po sobie przerośniętą begonię, unoszący się w powietrzu, fantomowy zapach niedopowiedzenia oraz ciasny ucisk w piersi Yoongiego.
* * *
Przystawki leżały już na stole, ułożone w ręcznie malowanych miseczkach i drobnych półmiskach, niczym swego rodzaju mozaika, rozpostarta na płaszczyźnie całego blatu.
Oh Bakeho zjadł już trochę marynowanego ogórka z niewielkiej porcji kiszonej sałatki. Gdy stwierdził, że zaspokoił pierwszy głód, jednorazową chusteczką wytarł z blatu kropelki wymieszanego z octem sosu sojowego, które skapnęły nań, gdy sięgał pałeczkami po soczyste plasterki. Wprawdzie mógłby użyć swojego talerza, ale jedzenie przed przybyciem gościa mogłoby zostać uznane za nietakt.
Wolał uniknąć wywarcia złego wrażenia, szczególnie po tylu latach bez jakiegokolwiek kontaktu.
Zegarek na jego nadgarstku wskazywał już grubo po czwartej po południu. Mężczyzna zaczynał się niecierpliwić. Jego komórka, tkwiąca w wewnętrznej kieszeni marynarki, milczała jak grób. Żadnej wiadomości, telefonu czy informacji o potencjalnym spóźnieniu. Baekho kilkukrotnie sprawdzał już, czy przypadkiem nie włączył trybu samolotowego.
Znudzony czekaniem, znowu zawędrował wzrokiem w kierunku przystawek, a jego usta rozchyliły się na tyle mocno, że po podbródku prawie pociekła mu strużka śliny, która usilnie chciała się z nich wydostać. Przetarł dolną wargę wierzchem dłoni, a szorstki materiał nowego garnituru podrażnił jego skórę.
— Szlag by to trafił — mruknął, sięgając po talerz i skupiając swoje spojrzenie na małej miseczce zimnego makaronu gryczanego.
Był podany z drobno posiekaną, zieloną cebulką oraz jakimś tajemniczym sosem. Możliwe, że przemawiał przez niego wilczy głód, ale Baekho ze stuprocentową pewnością obstawiał, że musiał być niesamowicie dobry; tak dobry, by odrzucić dobre maniery na dalszy plan.
Gdy już myślał o tym, jak zatopi w nim swoje zęby i zje go sam, bez skrupułów i poczucia winy, rozsuwane drzwi do prywatnej, restauracyjnej minijadalni, otworzyły się z hukiem. Han Hosik wkroczył do środka spokojnie, niemalże nonszalancko, w zupełnym przeciwieństwie do tego, jak głośne miał wejście.
Baekho przyjrzał mu się, odkładając talerz na blat i powoli wstając z podłogi, na co odezwały się jego zardzewiałe już kolana. Zrobił jednak dosyć przyjemną minę, ponieważ Han uśmiechnął się od ucha do ucha, jako pierwszy wychodząc naprzeciw niezręcznej atmosferze i wyciągając ku staremu przyjacielowi dłoń na powitanie.
— Zestarzałeś się — powiedział, a Baekho roześmiał się, chociaż gdzieś w głębi jedyne, na co miał ochotę, to splunąć mu pod nogi.
— A ty przytyłeś — mruknął, zerkając na jego wielki, piwny brzuch, który prawie nie mieścił się w beżowej, niesamowicie niegustownej koszuli. — I nadal nie nauczyłeś się znaczenia słowa punktualność. Na rozprawy też tak się spóźniasz?
— To ja jestem wodzirejem każdego show. Spóźniam się, czy nie, i tak muszą na mnie zaczekać. Równie dobrze mogę pospać pięć minut dłużej. Zresztą, dzisiaj zerwałem się dla ciebie wcześniej z pracy, starałem się być na czas. Po prostu korki były tragiczne — mruknął, ściągając ze stóp swoje przesadnie wypastowane buty.
Smród spoconych skarpet, jaki rozszedł się po pomieszczeniu, skutecznie przeżuł, wypluł, a potem zdeptał jeszcze chwilę temu nieokiełznany apetyt Baekho. Mężczyzna wykorzystał całą siłę woli, jaką posiadał, by nie pozwolić ujrzeć światła dziennego ogórkom, które właśnie zjadł.
Starzy przyjaciele usiedli po przeciwnych stronach stołu, a Hosik od razu zadzwonił dzwonkiem, który stał na krawędzi blatu tuż przy nim. Hostessa w skąpym, chociaż sprytnie udającym elegancki stroju pojawiła się zaraz potem. Gdy Baekho taksował ją wzrokiem, zrozumiał, dlaczego Hosik zaproponował właśnie to miejsce.
— Wprawdzie muszę potem wrócić do biura, ale... Co powiesz na szklaneczkę ciepłego koniaczku? Cordon Bleu? — zapytał, a Oh już chciał unieść dłoń ku górze, by zaprotestować, ale zreflektował się na myśl o tym, po co, tak właściwie, torturował się tym spotkaniem.
Zależało mu na czasie, a pijany Hosik to rozgadany Hosik, który do biura już by nie wrócił. To było dla Baekho w tamtym momencie kluczowe, jeżeli nawet nie najważniejsze.
— Chętnie — odparł więc, a hostessa uśmiechnęła się, ukłoniła delikatnie, po czym zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
Wróciła moment później z alkoholem w pękatych naczyniach na niskich, szklanych nóżkach. Podając im trunek, mimowolnie przerwała niezręczną pogawędkę na przełamanie lodów, które przez lata zdążyły uformować się pomiędzy mężczyznami.
— Ile to już minęło, od kiedy ostatni raz cię widziałem, Baekho? Dwanaście lat? — zapytał Hosik, próbując koniaku jeszcze w obecności hostessy i ukradkiem prosząc ją, by przyniosła im jednak całą butelkę.
Wsunął jej przy tym w tylną kieszeń obcisłych spodni banknot o wysokim nominale, co nie umknęło uwadze Baekho. Słowo Świnia zaświeciło mu w głowie niczym itaewoński neon.
— Widzieliśmy się przy mojej ostatniej rozprawie — przyznał cicho, sącząc niechętnie ciepły, niesmaczny w jego mniemaniu koniak. — Ale czy było to dwanaście lat temu? Chyba. W moim wieku można uznać się za szczęściarza, jeżeli pamięta się, co się robiło w zeszłym tygodniu. Za dużo wymagasz, Hosik — skwitował, jednocześnie powtarzając sobie w głowie niczym mantrę, by zachować spokój.
Kim Seokjin miał plan, w który mocno wierzył, a Baekho, jeżeli już zgodził się w niego zaangażować, to absolutnie nie chciał być jego achillesową piętą. Odłożenie na bok pielęgnowanej przez ponad dekadę niechęci było jednak trudniejsze, niż myślał.
— Pamiętasz tę konkretną sprawę? Bo ja tak — zaczął Hosik, nakładając sobie na talerz trochę sałatki z wodorostów. — Przemoc domowa. Twój klient nie miał szans, by wyjść z tego cało. Bicie żony i dzieci do nieprzytomności to nie jest sprawa do wygrania, nawet dla tak wybitnego adwokata, jak ty.
— On nie chciał wyjść z tego cało. Był alkoholikiem i narkomanem. Rozumiał, że robił źle. Chciał ponieść konsekwencje, życzył sobie tego. — Baekho zakręcił pękatym naczyniem w swojej dłoni, a koniak rozlał się potoczyście po jego ściankach. — Wywalczyłem mu najkorzystniejszy wyrok, jaki tylko mogłem. Z tego, co wiem, wyszedł na wolność bez większych perturbacji i nie jest recydywistą. Nie zbliża się do byłej żony i dzieci, bo sobie tego nie życzą, a on respektuje ich wolę. Jak dla mnie to najlepszy z możliwych finałów.
— Zawsze miałeś takie... Owcze podejście — zauważył Hosik, zapychając usta zieleniną. — W świecie pełnym wilków, podstawiałeś się na żer... Ale mimo to, nie rozumiem. Dlaczego kompletnie przestałeś parać się pracą na sali sądowej? To było całkiem zabawne. Obserwować, jak robisz wszystko, by każdy miał cię za obrońcę sprawiedliwości... Gdy sprawiedliwość to, jak obaj wiemy, towar deficytowy.
— Od odejścia z prokuratury robiłem to tylko sporadycznie. Brakowało mi czasu. Własna kancelaria, obowiązki rodzinne... Wydaje mi się też, że zarządzanie grupą młodych, ambitnych adwokatów dało mi do zrozumienia, że nadszedł mój czas, by się wycofać — wyjaśnił sugestywnie, ale Hosik chyba nie załapał aluzji, bo tylko wzruszył ramionami.
Odezwał się ponownie zaraz po tym, jak zapił jedzenie wodą, przełknął i mlasnął obrzydliwie.
— Młodych i ambitnych tak, jak twój były zięć? Taki z niego adwokat, a jeszcze nigdy nie widziałem go w akcji.
— Nie zaprosiłem cię tutaj, by rozmawiać o prywatnym życiu mojej córki — zaoponował błyskawicznie Baekho, odstawiając szklankę na blat.
Poczuł nagły wzrost temperatury ciała oraz szybsze bicie serca.
— Po prostu interesowało mnie, co u ciebie. Pytałem po znajomych, usłyszałem to i owo. Podobno Shinhye i tak ma już kogoś nowego, po co się tak unosić? — zapytał kpiąco Hosik, przecierając usta restauracyjną serwetką. — Jego też zatrudnisz u siebie? Jej nowego wybranka?
— Widzę, że żart jak zwykle się ciebie trzyma — zarechotał Baekho, po czym wyzerował szklankę koniaku, hamując przy tym złość. Wiedział, że lekarz, który kazał mu uważać na wątrobę, zapewne srogo pogroziłby mu palcem. — To, kogo zatrudniam, a kogo nie, to tylko moja sprawa. Chyba rozumiesz.
— Dobrze, dobrze. Rozumiem. — Wywrócił oczami prokurator, po czym sięgnął po menu, które leżało na podłodze przy stole. Zaczął kontemplować wybór głównego dania. — Mówiąc o twoich sprawach... — wymamrotał, nie unosząc oczu znad drobnego tekstu. — Dlaczego, tak właściwie, zaproponowałeś nam to spotkanie? Przyznam, że gdy dostałem od mojej asystentki notkę o tym, że zadzwoniłeś, byłem w głębokim szoku. A teraz... Nie minęło nawet pół godziny, a już widzę, że chcesz skoczyć mi do gardła. Wtajemnicz mnie więc, o co chodzi? Szczerze.
Pogarda we wzroku Baekho przybierała na sile coraz bardziej i bardziej, gdy ten przypominał sobie każdą skorumpowaną sprawę związaną z Hosikiem, jaka kryła się w jego osobistych zbiorach. Obolałe stawy w palcach dawały o sobie znać, gdy zaciskał dłonie w pięści, a gęsty wąs nad ustami lada moment zacząłby spływać kropelkami potu. Przetarł jednak twarz dłońmi, a gdy znowu ją odsłonił, Hosik wgapiał się w niego dosyć specyficznie, jakby chciał się roześmiać.
— Starzeję się — wspomniał mimochodem Baekho, udając zawstydzenie. — Pomyślałem, że warto spotkać się ze starymi przyjaciółmi. Zakopać topór wojenny, wycofać rzuconą rękawicę... Nie znasz dnia ani godziny.
— Nie udawaj takiego świętojebliwego. Prosiłem, żebyś był szczery, Oh.
Atmosfera między mężczyznami zgęstniała na moment, ale Baekho przerzedził ją od razu, przecierając kark dłonią.
— Moja firma ma takiego klienta — zaczął, wymyślając kłamstwa na poczekaniu. — Trudna sprawa. Młodociany, sytuacja trochę bez wyjścia.
— Co masz na myśli?
— Znaczy... Sprawa nie ze stolicy, więc zapewne nie słyszałeś. W dodatku wiem, że nie będziesz przez to mógł mi pomóc, ale potrzebuję rady — wymamrotał, w międzyczasie układając w głowie jakieś pseudologiczne ciągi, które brzmiałyby na tyle wiarygodnie, że zatrzymałyby Hosika w restauracji jak najdłużej.
Ten jednak od samego początku nawet nie próbował ukryć zaintrygowania, podpierając podbródek na zwiniętej w pięść dłoni. Już miał się odezwać, ale hostessa wróciła do pomieszczenia z butelką zamówionego Cordon Bleu. Hosik zabrał ją od niej, podziękował cicho, poprosił o dłuższą chwilę na podjęcie decyzji co do zamówień dań głównych, po czym na odchodne bezwstydnie klepnął ją w pośladek. Ta automatycznie zareagowała kokieteryjnym chichotem. Zauważywszy jednak brak kolejnego banknotu w kieszeni spodni, opuściła pomieszczenie raczej niezadowolona.
Zmianę w wyrazie jej smukłej twarzy zauważył tylko Baekho, obserwując ją uważnie, gdy zasuwała za sobą drzwi.
— Znam paru ludzi spoza stolicy, nic nie jest niemożliwe — mruknął Han, gdy znowu zostali sami.
Wyciągnął w kierunku Baekho dłoń, a ten podsunął mu po blacie stołu swoją pustą szklankę na tyle daleko, na ile był w stanie. Hosik wysunął butelkę w przód ponad talerzykami i nieco zbyt szczodrze wypełnił naczynie koniakiem.
— To znaczy...? — Baekho poluzował krawat, gdy pierwsza szklaneczka alkoholu uderzyła mu delikatnie do głowy.
— To zależy, jak wiele są w stanie zrobić rodzice oskarżonego. Zakładam, że to jakaś wpływowa rodzina, jeżeli zdołali przekonać nawet ciebie, byś szukał dla gnoja pomocy. To jak, ile dostałeś w bonusie? — dopytywał, nalewając trunku do własnego naczynia. — Jeżeli ich koperty są wystarczająco grube, to możliwości piętrzą się i piętrzą. Zaufaj mi. Mogę pomóc ci pozyskać każdego wona, i to na zupełnie czysto.
— Wolałbym najpierw wyjaśnić ci, o co, tak właściwie, chodzi — wydukał Baekho, ale ciągle utrzymywał na twarzy pewny siebie wyraz, przez co Hosik nawet nie pomyślał, iż ten blefował.
Prokurator trzymał go przez kilkanaście sekund w niepewności, podnosząc swoją szklankę ku wąskim wargom i upijając łyk koniaku. Mlasnął, zakołysał niską nóżką, odstawił swoisty kieliszek z powrotem na blat, po czym z niecierpliwością wypisaną na twarzy, odezwał się:
— Zamieniam się w słuch.
* * *
Jedynym, co Han Hosik lubił bardziej niż władzę i pieniądze, były młode kobiety. Bardzo młode.
Stażystki, które ledwo co rozpoczęły studia prawnicze, przelewały się przez jego biuro tajfunami. Od samych początków jego kariery w wymiarze sprawiedliwości można by zliczyć je w setkach, gdy tak przychodziły i odchodziły, pozostawiając po sobie coraz to słodsze zapachy perfum, wypełniające korytarze prokuratury.
Hosik przebierał w nich jak maniak. Z każdą kolejną kandydatką wybierał tę, która, w jego mniemaniu, była ładniejsza od poprzedniej, tylko po to, by po trzech miesiącach wymienić ją na nowszy model. Plotki o tym, jak traktował swoje podopieczne, szybko rozchodziły się z ust do ust, ale aplikacje i tak spływały do niego w gargantuicznych ilościach.
Tamtymi czasy sprawy przybrały jednak nieco inny obrót. Jedna studentka spodobała się Hosikowi do tego stopnia, że trzymał ją przy sobie na domniemanym stażu prawie osiem miesięcy. Teoretycznie nie była już nawet zwyczajną praktykantką – jeżeli wierzyć plotkom, niedługo miała podpisać umowę o pracę na pół etatu.
Seokjin i Hosik pracowali na innych piętrach, ale ten pierwszy mijał się z nią czasem, gdy akurat musiał zejść do archiwum na parterze, czy pojechać na jakąś rozprawę. Witała się z nim grzecznym skinieniem głowy, czasem z obowiązku pytała, czy miał dobry dzień. Zwykle jednak spędzała swój czas z prokuratorem Hanem, utkwiona w jego gabinecie, gdzie miała własne biurko oraz niejasne obowiązki.
Gabinet ten stał się kluczowym elementem skrupulatnego planu Seokjina, który to młody prokurator regularnie snuł w zaciszu własnego biura. Czuł taką antypatię do Han Hosika, że co najmniej trzy razy dziennie zastanawiał się, jak tu skopać go ze stołka, najlepiej to wprost za kratki.
Jin czuł się brudny ze świadomością, że społeczeństwo stawiało go na równi z taką szumowiną. Cechował się nieco idiotyczną zuchwałością, więc głęboko wierzył, że przy odpowiednim zapleczu oraz pomocy był w stanie zrobić wszystko, by pozbyć się Hana jak zbędnego śmiecia. Nie miał jednak wystarczająco twardych dowodów, które pomogłyby mu w takiej inicjatywie. Był bezradny w obliczu stojących nad nim, skorumpowanych i bratających się ze sobą grubych ryb.
Bał się, że kiedyś, w taki czy inny sposób, sam znajdzie się w ich gronie; że ugnie się pod presją społeczeństwa, w którym się obracał. Zaczynał przez to tracić wiarę w swój z pozoru pełen cnót i godny podziwu zawód, a światło latarni, która od nastoletnich lat wskazywała mu drogę, przygasało z każdym kolejnym dniem.
Dlatego też, gdy za sprawą Jeongguka dowiedział się o Kim Hyoungjinie, poczuł, iż ratując tego chłopaka, uratuje też siebie i swoją wiarę w słuszność przyświecającej mu od dawna idei.
Młody prokurator postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Wierzył, że koleje losu były po jego stronie – Jeongguk, do którego od niechcenia postanowił zadzwonić pewnego dnia po porannej przebieżce, jakimś niesamowitym trafem okazał się zapalnikiem całego przedsięwzięcia. Na domiar wszystkiego, Jeon był bezpośrednio związany z Oh Baekho, co jeszcze bardziej utwierdzało Seokjina w przekonaniu, iż wszechświat wysyłał mu znak, krzyczący: Zrób to. Już.
Przekonanie Gguka i jego byłego teścia do dosyć abstrakcyjnego planu nie było jednak łatwe. Gadka o sygnałach od losu nie przeszłaby przy dwóch wykształconych, kipiących racjonalnością prawnikach, dlatego też Seokjin musiał przekonać ich teoretycznym ciągiem przyczynowo-skutkowym, który miałby ręce i nogi. To okazało się spacerem pod jedną z najwyższych, logicznych górek jego życia.
Gguk już na starcie oznajmił, iż cała koncepcja, wysnuta przez Jina, była absurdalna. Chciał pomóc Hyoungjinowi, ale uważał, że były granice, których żaden z nich nie powinien przekraczać.
Z drugiej strony Baekho, pałający do prokuratora Hana nienawiścią równie szczerą, co Seokjin, zdawał się nawet zaintrygowany. Wprawdzie pomysł, by zaprosić Hosika na kolację-przykrywkę przyprawił go o młodości, ale po dłuższym zastanowieniu stwierdził, że jako stary wyjadacz i tak nie miał już nic do stracenia. Zaskoczył tym Jeongguka na tyle, że zabrakło mu języka w gębie, by dalej oponować.
Swoim milczeniem Jeon przystał więc na plan wkopania prokuratora Hana w jego własny dołek, który to Jin pieszczotliwie nazywał Operacją Asystentka.
Sprawa wydawała się prosta – wyciągnąć prokuratora z biura we wtorek bądź w czwartek, jako że w te właśnie dni wraz ze swoją współpracownicą zwykle zajmował się papierologią. Ważnym było, by spotkanie zaplanowane zostało w godzinach jego pracy tak, aby w gabinecie Hosika została tylko jego aktualna ofiara, alias rzeczona asystentka. Jej obecność była newralgiczna dla dalszego powodzenia całego przedsięwzięcia.
Dlatego też ten deszczowy czwartek, w który Hosik opuścił prokuraturę jeszcze przed trzecią po południu, by udać się na spotkanie z Baekho, był dla Jina jedyną, niepowtarzalną okazją, by dostać się w sam środek paszczy lwa.
Tak się akurat składało, że skaner przy bramkach w prokuraturze za pomocą specjalnego identyfikatora precyzyjnie monitorował czas wejścia i opuszczenia budynku przez pracowników. Jeśli więc nie było się Han Hosikiem, czy inną szychą, i nie chciało się stracić pracy za zrywanie się wcześniej, zostawało się w niej w pełnym wymiarze godzin. Z tego powodu Jin miał gwarancję, że, pomimo nieobecności prokuratora, z pewnością wciąż zastanie młodą praktykantkę.
Nie mylił się. Gdy bez pukania wszedł do biura Hosika, dziewczyna, ubrana w przylegającą do ciała koszulę i idealnie dopasowaną, ołówkową spódnicę, stała akurat przy oknie, przeglądając zbiór segregatorów, piętrzących się na parapecie.
— Prokurator Kim, to ci niespodzianka — żachnęła się struchlała, odwracając się w jego stronę. Poznała go od razu. Seokjin nie pamiętał jednak jej imienia. — Dzień dobry.
Mężczyzna uśmiechnął się w jej stronę i kiwnął głową, poprawiając zaciśnięty przy szyi krawat.
— Jest może prokurator Han? — zapytał niewinnie, rozglądając się na pokaz po pomieszczeniu tak, jakby miał znaleźć go skulonego gdzieś za którymś z mebli.
— Wyszedł na biznesowe spotkanie. Mam coś przekazać? — zapytała, podchodząc do swojego biurka w kącie obszernego gabinetu.
Wyglądała na szczerze podekscytowaną faktem, iż w końcu czeka ją jakiś prawdziwy obowiązek. Seokjin widział to po jej oczach.
Prokurator miał świadomość tego, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami biura Hosika i cieszył się na samą myśl, że jest cień szansy, by ukrócić jego obrzydliwe praktyki. Nie tylko te związane z szowinistycznym brakiem szacunku do kobiet i wykorzystywaniem nieprzychylnego im środowiska, by traktować je jak rzeczy oraz obiecywać przy tym gruszki na wierzbie, ale i wszystkie inne.
— Tak właściwie, to mam sprawę do ciebie... Choi Misun — mruknął, zerkając ukradkiem na plakietkę z jej imieniem, stojącą na niewielkim biurku tuż obok pustego kubka po herbacie i leżącego po jego prawej stronie błyszczyka o głęboko różowym kolorze.
— Do mnie? Coś przeskrobałam? — zapytała cicho, bojąc się usiąść na swoim krześle.
Zaczęła bawić się kościstymi palcami, a Jin dostrzegł na jednym z nich diamentowy pierścionek. Zastanawiał się, od kogo go dostała.
— Powiedz mi, Misun — zaczął i przysiadł na krawędzi jej biurka.
Od razu sięgnął po fiolkę z błyszczykiem, a ta zarumieniła się, zapomniawszy, iż ten w ogóle tam leżał. Obracał go w palcach, a oddech dziewczyny przyśpieszył, gdy odkręcił zakrętkę i wyciągnął na wierzch aplikator. Przyjrzał się lśniącej na nim, kleistej mazi, po czym kiwnął głową sam do siebie, czego właścicielka kosmetyku nie umiała rozszyfrować.
— Co takiego, panie Kim? — zapytała niepewnie, gdy ten doprowadził fiolkę z błyszczykiem do jej poprzedniego stanu i odłożył z powrotem tam, skąd ją podniósł.
— Na którym roku studiów jesteś? — Zarzucił nogę na nogę.
Biurko było na tyle niskie, że mógł spokojnie podeprzeć jedną ze stóp o ziemię.
— Na trzecim, panie Kim — odpowiedziała, zerkając w stronę okna.
Deszcz uderzał o szyby głośno, akompaniując ich dosyć osobliwej rozmowie.
— Gdzie?
— Yoonsei, panie Kim — wyszeptała i spojrzała na niego, po czym raz jeszcze wróciła do obserwowania ścigających się po oknie kropel, onieśmielona jego przeszywającym na wskroś spojrzeniem.
— Moja alma mater... Chociaż to wcale nie dziwne, większość osób, które znam i które siedzą w tym samym środowisku, co my, wywodzi się z Yonsei. Ciekawe.
— Tak, ciekawe — potwierdziła jakby dla zasady, spuszczając wzrok na swoje stopy, wsunięte w lakierki na dość wysokich, szerokich obcasach. — Może zrobię panu kawę, panie Kim? Prokurator Han obiecał wrócić jeszcze do biura, może pan na niego zaczekać.
— Powiedz mi lepiej, czy Han Hosik... dobrze cię traktuje? — Zignorował jej propozycję.
Kawy nie odmawiał nigdy, ale w tamtym momencie opanowanie ciała, drżącego już z samych tylko nerwów, przychodziło mu z wielkim trudem. Nie chciał sabotować własnego planu, więc gdy trzeba było, to trzymał uzależnienie od kofeiny na wodzy.
— Bardzo dobrze, panie Kim — wyznała, zakładając kosmyk włosów za ucho.
Zamrugała też kilkakrotnie powiekami, a jej gęste rzęsy zatrzepotały przy tym. Seokjin omiótł zlęknioną asystentkę wzrokiem i stwierdził, iż była naprawdę atrakcyjną, młodą dziewczyną. W dodatku musiała być naprawdę inteligentna, studiując prawo na Yonsei.
Z jednej strony zastanawiał się, co przyciągało takie kobiety do takiego ohydnego okazu, jakim był Han Hosik. Z drugiej jednak rozumiał, jak ciężko było poradzić sobie w koreańskim społeczeństwie, zdominowanym przez dyskryminujące, nacechowane płciowo stereotypy. Nie brakowało mężczyzn na wysokich stołkach, którzy otwarcie mówili, iż miejsce przeciwnej im płci było w kuchni. Przy dzieciach. Kobiety często dostawały tyle szans, na ile akurat zezwalała łaska jakiegoś szowinisty na wyższym stanowisku.
Musiały więc sobie jakoś radzić, a już szczególnie w kontrolowanych przez samozwańczych samców alfa środowiskach. Jin poczuł ogarniające go współczucie na myśl, że niektóre z nich już w tak młodym wieku czuły się na tyle przyparte do muru, by godzić się i znosić traktowanie ich jak przedmiot. Jakby już dawno przestały widzieć jakąkolwiek inną szansę na spełnienie własnych celów czy ambicji. Bolało go to i chciał to zmienić.
Uświadomienie sobie tego tak namacalnie dało mu w tamtej chwili potężnego kopniaka, by za wszelką cenę doprowadzić swój plan do zadowalającego końca.
— Pan prokurator... zabiera cię na te swoje grupowe schadzki? — zapytał więc, odchrząkując zaraz po tym, jak niekontrolowanie załamał mu się głos.
— Grupowe? Skądże...
— W takim razie mam rozumieć, że zabiera na schadzki w pojedynkę? — Uniósł jedną brew, a asystentka przygryzła dolną wargę.
Zawahała się, po czym, jakby czując w kościach, że nie powinna kłamać, kiwnęła głową. Seokjin przejechał rozpostartą dłonią po własnym udzie, po czym ponownie odchrząknął, tym razem bardziej porozumiewawczo, aniżeli asekuracyjnie.
— I powiedz mi, Misun... Co się na tych schadzkach zwykle między wami dzieje?
— Dlaczego pan mnie o to pyta? — Odbiła słowną piłeczkę, a prokurator zmarszczył brwi. — Skąd pan w ogóle o tym wie?
Seokjin udawał poruszonego, ale tak naprawdę właśnie na to czekał.
— Cóż, chcąc nie chcąc, moja praca polega na przesłuchiwaniu podejrzanych i oskarżonych, czyż nie?
— Co ma pan na myśli, panie Kim? — wybełkotała, robiąc krok do tyłu i prawie wpadając na stojący pod ścianą stojak na czasopisma, pełen prawniczych oraz ogólnonaukowych miesięczników.
Seokjin roześmiał się na to, a tembr jego głosu uniósł się jeszcze wyżej, gdy obcas kobiety wygiął się, a ta prawie straciła równowagę. Oparła się dłonią o ścianę, po czym zmierzyła go morderczym spojrzeniem. Cóż, przynajmniej próbowała, ponieważ jej twarz szybko na nowo spowiła się gęsto i brzydko utkanym paniką woalem.
— Misun... Wiesz może, jaka jest kara za przyjmowanie łapówek w zamian za podjęcie się jakiegoś nienależytego działania w toku wykonywania obowiązków przez funkcjonariusza publicznego? — wyrecytował jak z podręcznika, a ta pokręciła przecząco głową.
— Chyba... jeszcze nie mieliśmy na zajęciach tego działu, panie Kim — odrzekła, oddychając ciężko.
— W takim razie poplecznictwo? Jak kara się za poplecznictwo? — kontynuował, siląc się na jak najstraszniejszy ton głosu. Zależało mu na tym, by brzmieć groźnie.
— Nie wiem — wyszeptała, a po jej skroni spłynęła kropelka potu.
— Nadużycie władzy?
— Też nie wiem, panie prokuratorze — powtórzyła się cicho.
— Bezprawne zatrzymanie, aresztowanie bądź uwięzienie, związane z nadużyciem władzy? — To powiedziawszy, wstał z biurka, a dziewczyna skuliła się w sobie.
— Nie mam pojęcia — niemalże zapłakała, ale nawet nie próbowała jakoś wyplątać się z całej tej sytuacji.
Seokjin nie zamknął przecież biura na klucz, nie trzymał jej też tam na siłę. Mogła wyjść w każdym momencie, krzyknąć, zrobić raban. Podejść do telefonu stacjonarnego na swoim biurku i zadzwonić do Hosika, poskarżyć mu się. Mogła zrobić dosłownie cokolwiek, a jednak postanowiła zostać.
Coraz bardziej utwierdzony w swoich hipotetycznych jeszcze do tamtej chwili przekonaniach, Jin zrzucił to na karb jej poczucia winy. Słusznego, czy też nie, o tym dopiero miał się przekonać.
— Czyli nie wiesz, na ile lat podejrzany o popełnienie tych przestępstw mógłby pójść do więzienia? — zapytał z nutką sarkazmu w głosie. — Ani na ile lat odebrane zostałyby mu prawa do wykonywania zawodu?
— Nie wiem, panie Kim, i ja naprawdę nie mam nic wspólnego z tym, co robi pan prokurator... O matko — pisnęła, zakrywając usta dłonią.
Gdy zdała sobie sprawę, co tak właściwie powiedziała, jej twarz zalała się głęboką czerwienią, przypominającą swoją intensywnością odcień błyszczyka, który, pchnięty jakąś dziwną siłą, nagle stoczył się z biurka.
— Misun...
— Nie wiem, skąd pan wie... Ale błagam, proszę... Proszę nie zamykać mnie za kratkami — wyszeptała i pokręciła głową przecząco. — Ja chciałam tylko... Chciałam tylko...
— Oddychaj, dobrze? — przerwał jej Seokjin, zdejmując z twarzy maskę złego gliny.
Wyciągnął w stronę asystentki dłoń, a ta zrobiła krok do tyłu. Nogi miała już kompletnie jak z waty, więc tym razem naprawdę upadłaby na ziemię, gdyby mężczyzna w ostatniej chwili nie złapał jej w pasie.
— Obiecał mi, że nie muszę się niczym martwić... Że załatwi mi pracę, że... — zapłakała, przytulając się do Seokjina pod wpływem impulsu.
Ten nie odepchnął jej, chociaż z początku, zaskoczony, nie mógł złapać pełnego oddechu. Po kilku sekundach pogłaskał ją po plecach, nieco otępiały.
— Wdech, wydech — powtarzał tuż nad głową asystentki, swoim wzrostem górując nad jej trzęsącym się ciałem i oddychając miarowo wraz z nią. — Wiem, że to może być trudne, ale obawiam się, że będziesz musiała mi o tym opowiedzieć...
— Ja panu pokażę, tylko niech mnie pan nie zamyka w więzieniu — zaskrzeczała, wczepiając się w jego koszulę jeszcze mocniej niż wcześniej. — Wszystko panu pokażę.
Uspokojenie jej na tyle, by mogła ponownie ustać na nogach bez tracenia równowagi, zajęło dłuższy moment. Kiedy w końcu była w stanie ruszyć się z miejsca bez ryzyka spotkania się twarzą z podłogą, odsunęła się i przeprosiła cicho, czując zażenowanie tym, jak przed chwilą uwiesiła się na prawie zupełnie obcym sobie mężczyźnie. Podreptała w kierunku jednej z półek, unikając kontaktu wzrokowego.
Ze środkowego regału wydostała sklejony ze sobą rząd grzbietów niepozornych segregatorów, a Seokjin otworzył szeroko oczy, gdy ujrzał za nim pokaźnych rozmiarów sejf na czterocyfrowy szyfr.
— A to co...? — zapytał, a dziewczyna wysmarkała nos w chusteczkę, którą, idealnie złożoną w płaski kwadrat, wydostała z kieszeni własnej spódnicy.
— Tu jest wszystko — szepnęła, drżącymi palcami wstukując kod na małej klawiaturze przy zamku. Metalowe drzwiczki sejfu otworzyły się ze skrzypnięciem. — Wszystko, czego pan potrzebuje. Kilka spraw, przy których pomagałam mu z papierami. Stare rzeczy też tu są. Parę dysków, jakieś papiery...
— Han Hosik trzyma tu wszystko, co mogłoby go potencjalnie wydać? Dlaczego? — zapytał, chociaż znał już po części odpowiedź.
— Bo chce mieć swego rodzaju zabezpieczenie... No i uważa to wszystko za swoje osobiste trofea.
— I dlaczego masz do tego dostęp?
— Dostałam go stosunkowo niedawno, wcześniej mi wystarczająco nie ufał — szepnęła. — Jestem straszną idiotką, panie Kim. Ale prokurator Han też nim jest — wydukała, a jej twarz przybrała wyraz zdradzający, że dopiero wtedy zdała sobie z tego w pełni sprawę, przez co odczuła niesamowitą ulgę. Chwilę później jednak łzy trysnęły z jej oczu niczym z dwóch fontann pod wysokim ciśnieniem. — Ale to nie zmienia faktu... Matko jedyna, co ja teraz zrobię! Pójdę siedzieć za współudział, wsadzą mnie. Wyrzucą ze studiów. O matko, ja chciałam tylko zapewnić sobie przyszłość, chciałam... On mówił, że nikt się nie dowie. Że on ma to wszystko pod kontrolą, że to normalne...
— Spokojnie — przerwał jej Jin, zauważywszy, że dziewczyna wpada w błędną spiralę.
Nie chciał dotykać jej bez pozwolenia, więc tylko wyciągnął w przód swoje rozpostarte dłonie. Poruszał nimi w górę i w dół, kontrolując jej oddechy, a ta podążała za nimi wzrokiem.
— Obiecuję, że nic ci się nie stanie — powiedział cicho, a ta chyba mu uwierzyła, bo wypuściła powietrze z płuc i potrząsnęła głową, chcąc się jakoś ocucić.
Seokjin nie tracił czasu. Podszedł do sejfu i zgarnął całą jego zawartość do materiałowej torby, którą Misun wytrzasnęła mu dosłownie znikąd.
— Co, jeżeli prokurator Han wróci i zobaczy, że to wszystko zniknęło? — zapytała zmartwiona.
— Uwierz mi, tak szybko, jak to przejrzę i dostarczę do Komisji Antykorupcyjnej, prokurator Han już jutro nie będzie musiał martwić się niczym innym, niż szukaniem sobie dobrego prawnika. O ironio — wycedził przez zęby.
— Dlaczego nie weźmiemy tego prosto do prokuratora generalnego?
— Nie mam pewności, że on też nie maczał w tym palców. Sprawdzi to Komisja... Jesteś pewna, że to wszystko, o czym powinienem wiedzieć? — zapytał, gdy opróżnił sejf do cna. Torba, pełna papierów, przenośnych dysków pamięci i teczek, była już bardzo ciężka.
— Może mieć więcej na swoim komputerze... — Wskazała palcem na laptopa leżącego na biurku Hosika.
— Najpierw zamknij sejf — mruknął w jej stronę Seokjin, a ta zrobiła to, o co prosił.
Zaraz potem skrupulatnie umieściła sklejone grzbiety segregatorów z powrotem na ich miejscu tak, by wszystko wyglądało niepozornie. W tym samym czasie Jin wcisnął laptopa pod pachę, po czym kiwnął na nią głową, gdy stanęła jak słup soli w kącie, nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
— Na co czekasz? — zapytał, a ta otworzyła szeroko oczy, przez co zagubiona, spóźniona łza spłynęła po jej i tak wilgotnym już policzku. Podkład zmył jej się znacznie z twarzy, gdy przetarła ją dłonią. — Jedziesz ze mną.
— Gdzie? — szepnęła, ponownie wpadając w panikę, a on wywrócił oczami.
— Myślisz, że będę przeglądał to sam? — kiwnął głową na torbę. — Każda para rąk się przyda. Zresztą, rozumiesz, że musisz powiedzieć Komisji wszystko, co wiesz, prawda? To jedyny sposób, by spróbować odciążyć cię od odpowiedzialności. Poręczę za ciebie, ale...
— Rozumiem — kiwnęła głową twierdząco, wierzchem dłoni ocierając strużkę z policzka. — Wezmę to — szepnęła, próbując zabrać spod jego pachy komputer. On przycisnął rękę mocniej do ciała, powstrzymując ją w ostatniej chwili. — Wiem, że mi pan nie ufa, ale wygląda pan dosyć podejrzanie, panie Kim... Jak tragarz albo coś w tym rodzaju...
Zastanowił się chwilę, po czym przystał na jej propozycję. Czas uciekał zbyt szybko, by spierać się o głupie komentarze.
Gdy wychodzili z budynku prokuratury, było kilkanaście minut przed piątą. Oboje ubrali swoje płaszcze, Jin dodatkowo zabrał z własnego biura aktówkę, w którą wcisnął materiałową torbę ze skradzionymi z sejfu fantami, a Misun swoją torebkę, przewieszoną zwykle przez krzesło przy jej prywatnym biurku. Nie chcieli wyglądać podejrzanie ani wyróżniać się pomiędzy tymi, którzy zwyczajnie wybierali się do domu po całym dniu w pracy.
Wylogowali się z systemu godzinowego przy bramkach nieco wcześniej, niż powinni, ale bardziej zależało im na szybkim opuszczeniu miejsca potencjalnego zamieszania niż pedanterii w rejestrze. Ochroniarz pożegnał się z Seokjinem kiwnięciem głowy, zupełnie niczego nie przypuszczając. Misun była zaś tak niepozorna, że nawet nie zwrócił na nią uwagi. Laptopa, który nie zmieściłby się ani w jej torebce, ani w neseserze towarzyszącego jej prokuratora, sprytnie schowała pod połą płaszcza.
Czarny SUV już na nich czekał, zaparkowany w prawym kącie parkingu, pod wysokim, idealnie przyciętym żywopłotem. Jeongguk siedział za kierownicą, uderzając w nią nerwowo palcami. Dla ukojenia nerwów przysłuchiwał się deszczowi, który coraz wolniej i wolniej uderzał o szyby oraz dach auta. Na głowę miał nasunięty czarny kaptur, a na twarzy jednorazową maseczkę o tym samym kolorze. Dolną wargę tak już pogryzł ze zdenerwowania, że zaszła ciemnoróżowym odcieniem i spuchła mu nieco, co dobrze się pod nią kryło.
— Co tak długo...? — warknął, gdy drzwi od strony pasażera przy kierowcy otworzyły się, ale zaraz zdębiał i zamilkł, widząc nieco przemoczoną deszczem Misun. Ta usiadła na fotelu, wyciągając laptopa spod materiału płaszcza, z kolei Seokjin usadowił się z tyłu samochodu. — Jin, na Boga, nie mieliśmy w planie żadnych pieprzonych zakładników...
— Cicho tam, jedź... Kurwa, jedź jak najdalej stąd — poinstruował, a prawnik bezwiednie odpalił silnik, chociaż absolutnie mu się to nie podobało.
— Kim jesteś? — zapytał dziewczyny bezpośrednio, manewrując autem z jedną dłonią na kierownicy, by wyjechać z parkingu. Drugą dłoń przycisnął do wezgłowia jej fotela, a ta spłoszyła się i przytuliła laptopa do piersi. — Zapnij pas — zaskrzeczał po chwili, gdy już wyjechał z parkingu i mógł zsunąć maskę z twarzy.
Misun posłuchała, ówcześnie podając jeszcze komputer Hosika do tyłu, prosto w dłonie Seokjina. Ten zdążył już wyciągnąć swój laptop z nesesera i zajmował się przeglądaniem pozyskanych z sejfu dysków.
— Jestem Misun, ja... — zaczęła, gdy już zapięła pas, nieustannie czując na sobie krótkie spojrzenia Jeona, które ten rzucał w jej stronę.
— Nie przesłuchuj jej, Gguk, i tak jest przerażona — powstrzymał ją Jin, a Jeon wywrócił oczami.
Zjechał z głównego skrzyżowania na boczną uliczkę, odruchowo jadąc w kierunku swojego osiedla. Wyprzedził jakiegoś rowerzystę, prowadząc auto o wiele agresywniej niż miał w zwyczaju.
— Hasło do dysków, Misun! Znasz je? — krzyknął bez uprzedzenia Seokjin, gdy wpiął kablem do swojego komputera pierwszy z przenośnych nośników pamięci, a ten, zaszyfrowany, odmówił posłuszeństwa.
— Uhm, ach... — zająknęła się, nieświadomie przygryzając między zębami pomalowany na beżowo paznokieć u palca wskazującego.
— Znasz je, czy nie? — ponaglił, zniecierpliwiony.
— Jeden dwa trzy cztery, tak myślę — wydukała, a Seokjin prychnął pod nosem, nie dowierzając i wstukując ciąg cyfr w okienko na ekranie.
— Kurwa, działa — zaśmiał się, gdy zawartość dysku otworzyła się przed nim, niczym bajkowy Sezam. — Co za kompletny tłuk...
Gguk miał do Jina wiele pytań, ale widząc skupienie na jego twarzy w lusterku przy przedniej szybie, postanowił dać mu moment. Sam uchylił delikatnie okno w drzwiach auta, tracąc dech w piersiach. Na zewnątrz jeszcze siąpił deszcz; wycieraczki pracowały na niskich obrotach, a kilka zagubionych kropelek wpadło do środka samochodu, uderzając prawnika w lewy policzek.
Nie zarejestrował, ile tak jechali we trójkę w kompletnej ciszy, ale zdecydowanie prawie stracił panowanie nad kierownicą, gdy Seokjin, po raz wtóry, bez ogłady krzyknął nagle:
— Mam... Jeongguk, mam to pierdolone nagranie!
Misun pisnęła, gdy auto nagle zahamowało, a pasy odcisnęły się boleśnie na jej piersiach. Jin zdołał przycisnąć do siebie swój komputer, który prawie zsunął się w dół jego ud.
— Jeon, spokojnie! — warknął, po czym potrząsnął głową, gdy Gguk wjechał na chodnik, najpewniej w miejscu zdecydowanie ku temu niewskazanym.
— Nie spokojnie, tylko mów, co tam masz. — Odwrócił się w kierunku prokuratora, którego oczy zajaśniały pod wpływem mieszanki ekscytacji i obrzydzenia, gdy odtworzył na ekranie kilkuminutowe wideo, przedstawiające wysokiego chłopaka w mundurku prestiżowego liceum, okładającego cegłą innego ucznia tej samej szkoły.
Obejrzał je sam pobieżnie, po czym odwrócił komputer w kierunku Jeongguka. Misun zaś przerzuciła wzrok na drzewo za boczną szybą w drzwiach. Wiedziała, o które nagranie mogło chodzić, i nie chciała być świadkiem czegoś takiego.
Zapis z monitoringu był bardzo dobrej jakości. Miał też dźwięk, więc Gguk mógł dobrze wsłuchać się w głos napastnika. Pomiędzy głuchymi tąpnięciami uderzeń i pełnych cierpienia jęków ofiary, słychać było go śmiejącego się i obrażającego ją wymyślnymi przekleństwami.
Przekleństwami po koreańsku, ale z charakterystycznym, amerykańskim akcentem.
— To nie jest Hyoungjin — szepnął Jeon, a napięcie, które zbudowało się wewnątrz jego ciała, wyraźnie straciło na sile, nawet pomimo tego, jak przykra sytuacja rozgrywała się przed jego oczami. — Jest za wysoki, nieco grubszy... I to nie jest jego głos — dodał, kręcąc przecząco głową. — Na sto procent. To nie Hyounggi... Nie wierzę, że naprawdę się nam udało... I że on to wszystko tak po prostu... trzymał na dysku...
Jin miał ochotę podskoczyć w miejscu, ale powstrzymał się, zatrzymując przykre nagranie i kopiując plik z dysku na swój komputer. Wtedy też chwilowa ekscytacja ustąpiła miejsca gorzkiej refleksji, która rzuciła wyraźny cień na twarz prokuratora, nadając jej ponury wyraz.
— Mam tu też jakieś papiery z potwierdzeniem transakcji, umowy o poufności pomiędzy rodziną Kiseok a Hosikiem... Jakieś umowy z rodziną ofiary, im chyba też zapłacili za milczenie... Pieczątki, parafki... — mamrotał kilka minut później, otwierając cienką, żółtą teczkę z imieniem Kwon Kiseoka, który to, najprawdopodobniej, był napastnikiem na odkrytym przez nich nagraniu. — Kwitek... Jeon, sto milionów wonów**...! — zachłysnął się powietrzem. — Wziął w łapę sto milionów wonów, pieniądze wyprane na jakiejś lewej aukcji na Itaewonie, ale ostatecznie trafiły na jego konto — dodał, przerzucając papiery pośpiesznie. — Mamy go, rozumiesz? Mamy tego skurwysyna — niemalże pisnął, odkładając laptopa na fotel obok, po czym odpiął pas, uniósł się i chwycił Gguka za oba policzki tylko po to, by złożyć mokrego buziaka na jego czole.
Ten był do tego stopnia ogarnięty wszelkiego rodzaju emocjami, że nie zdążył nawet spanikować, ponieważ Seokjin szybko wrócił na swoje miejsce. Misun z kolei obserwowała ich obu spod przymrużonych powiek, co chwila otwierając i zamykając usta. Finalnie zrezygnowała jednak z zadawania jakichkolwiek pytań.
— Co t...teraz? — wybełkotał jąkliwie Jeongguk, wycierając czoło rękawem bluzy, a prokurator wywrócił oczami.
— Jak to co? Siedziba Komisji Antykorupcyjnej. Jak najszybciej — ponaglił go, a prawnik musiał zastanowić się chwilę, by przypomnieć sobie jej adres. — Misun jedzie z nami — dodał, gdy ten miał już pytać o ich pasażera na gapę.
Dziewczyna nie zaprotestowała, ale przełknęła głośno ślinę, wyraźnie zestresowana. Zacisnęła dłonie na pasach bezpieczeństwa, gdy Jeon zawrócił niezbyt płynnie w ciasnej uliczce, zmierzając z powrotem w kierunku skrzyżowania, opuszczonego chwilę wcześniej w tak maniakalnym pośpiechu.
Czy się cieszył? Oczywiście, że tak. Pomógł zrobić coś, co potencjalnie mogło uratować życie młodego człowieka. Gdyby już dawno nie zapomniał, jak to jest skakać z radości, to zapewne wtedy właśnie by to robił.
Mimo to jednak, wszystko dookoła mieszało mu się w mętny niebyt. Jedyną ostrą jak brzytwa myślą, jaka towarzyszyła mu przez całą, dłużącą się drogę do celu, była ta, by zadzwonić do Yoongiego.
Powiedzieć: Zrobiliśmy to. Ja też to zrobiłem. Tylko dla ciebie.
Jednak zatrzaśnięta na wiele spustów, pogłębiana ciągłym rozdrapywaniem zadanych mu ran trauma sprawiała, że nawet nie umiał się uśmiechnąć. Zresztą, po tym, co powiedział Yoongiemu przy ich ostatnim spotkaniu, nie miał prawa liczyć na cokolwiek więcej niż szczerą nienawiść i pogardę.
Jesteś obrzydliwy, Jeongguk. Ty i tylko ty.
Zacisnął palce na kierownicy, gdy pokaźny, nowoczesny budynek, do którego zmierzali, wyłonił się za horyzontem.
Nienawidzisz siebie tak bardzo, że krzywdzisz innych. Zepsułeś się do samej krwi. Nie ma już dla ciebie ratunku.
Skręcił na obszerny parking, a Seokjin wskazał mu puste miejsce na samym jego środku. Gguk był w szoku, że, pomimo szalejącego w jego umyśle huraganu, zdołał tak precyzyjnie skupić się na jeździe i zmieścić się swoim sporych gabarytów autem pomiędzy dwiema białymi liniami.
Jak pomogłeś? Co zrobiłeś? Siedziałeś na tyłku, wydrukowałeś parę papierów. Czekałeś w aucie, gdy inni robili robotę za ciebie. Chcesz jeszcze, żeby ktoś ci za to dziękował? Żałosne.
Oddech przyśpieszył, a on czuł w kościach, że zaraz zacznie hiperwentylować.
— Przepraszam... Wszystko z panem w porządku? Wygląda pan... źle — zwróciła się w jego kierunku Misun, a on nie zareagował.
Sięgnąłeś dna. Wszystko w tobie to ostatnia porażka. Jesteś dewiantem, szukasz wymówek, by znowu się z nim zobaczyć. Szukasz wymówek, by zaakceptować swoją wstrętną naturę. Naprawdę, to więcej, niż godne pożałowania.
— Gguk? — usłyszał nagle obok siebie. Nawet nie zarejestrował, kiedy zaalarmowany przez Misun Seokjin wysiadł z auta i otworzył drzwi od strony kierowcy. — Wszystko w porządku...? Naprawdę zbladłeś.
To zaboli tylko trochę.
— Nie czuję się najlepiej — wyszeptał przez wyschnięte gardło prawnik, przymykając przy tym powieki. — Muszę odetchnąć — dodał, odpinając swój pas.
Wyszedł z samochodu, podpierając się dłonią o otwarte drzwi. Seokjin stał tuż przy nim, a pozostawiona w aucie studentka obserwowała ich z ukosa, zastanawiając się, czy też powinna wysiąść.
Gguk wziął głęboki oddech, a gdy poczuł zimne powietrze wypełniające jego płuca, jakiś obcy, a jednocześnie znajomy głos rozbrzmiał w jego głowie.
Masz mnie. Zawsze będę cię bronił, jeżeli tylko będę mógł.
Albo mu się wtedy wydawało, albo znowu był nad strumieniem w Igok, gdzie wysokie trawy skrywały go przed światem. Tak właściwie, to skrywały przed światem ich obu.
Oczami płatającej mu figle wyobraźni ujrzał bowiem siedzącego pośród zieleni Yoongiego z wiankiem z chabrów i maków na głowie. Wiatr rozwiewał jego długie włosy, a oczy patrzyły się prosto w te Gguka, adorując go w tak oczywisty sposób, że prawnika ogarnął spokój; obmył jego ciało niczym ciepły, letni przypływ. Nie było już ani strachu, ani stresu, ani przykrych głosów, od lat napastujących go jak maltretowanego psa, który przypadkiem zerwał się z łańcucha.
Wyimaginowany Min mówił coś do niego, ale Jeon nie potrafił rozszyfrować ani słowa, co sprawiło, że ostatecznie, i tak w jakimś stopniu poddał się smutkowi. Chciał wprawdzie jeszcze chwilę nacieszyć się niespodziewanym ukojeniem, ale kowadełko jego nastroju już zdążyło się zachwiać.
Zdołał jeszcze rzucić Yoonowi ostatnie, tęskne spojrzenie, zanim znowu znalazł się na parkingu.
Zrobiło mu się obezwładniająco przykro. Odpuścił więc całkowicie i upadł w ramiona przerażonego jego stanem Seokjina, a Misun pisnęła, zakrywając twarz dłońmi.
Ale naprawdę... Starałem się. I przysięgam, że zrobiłem to tylko dla ciebie.
Dla ciebie, Yoon.
*zupa z wodorostów oraz wołowiny, zwykle jedzona w dniu urodzin
**około 340 tys. Złotych
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top