Rozdział 9
Gdy tamtego feralnego dnia, zaraz po wybiciu godziny zero, wyszedł rozjuszony z mieszkania Gguka, pałętał się dłuższą chwilę po obcym sobie osiedlu. Yoongi zawracał się kilkukrotnie, chcąc skonfrontować się z Jeonggukiem, ale nie wiedział, co miałby powiedzieć. Wysokie, bogate kompleksy mieszkaniowe dodatkowo go przytłaczały, więc schował się gdzieś pod wiatą losowego przystanku autobusowego, chcąc uchronić się od ich wielkich, betonowych konstrukcji.
Ochłonąwszy nieco i gorzko stwierdziwszy, że sobie odpuszcza, postanowił wrócić do Taehyunga, z którym początkowo miał przecież spędzić cały dzień.
Yoongi próbował do niego zadzwonić, ale ten nie odbierał. Na własną rękę przemierzył więc dosyć pokaźną część centrum stolicy, licząc na to, że znajdzie przyjaciela tam, gdzie to sobie założył.
Gdy w końcu dotarł do oddalonego o spory kawałek drogi studia tatuażu, Tae leżał jeszcze na kozetce, purpurowy z bólu. Nic dziwnego więc, że nie przejął się telefonami od Yoongiego. Na jego twarzy malował się wyraz sugerujący, że w tamtym momencie prędzej cisnąłby smartfonem o ścianę, aniżeli prowadził za jego pomocą jakąkolwiek rozmowę.
Yoongi zbliżył się do kozetki i zerknął ponad ramieniem artysty, zawieszając wzrok na prawie skończonym już wzorze, dumnie prezentującym się na zaczerwienionej i nieco spuchniętej skórze. Z łatwością ignorował piorunujące spojrzenie jej właściciela, który odgrażał mu się pod nosem do chwili, w której igły hałaśliwej maszynki na nowo nie zatopiły się w jego ciele.
Taehyung, co za niespodzianka, jednak zmienił zdanie. Kawałek brzucha, zarezerwowany na tatuaż przedstawiający sztylet, zajął jednak wykonany w tradycyjnym stylu motyl, nieco kłócący się z czerwonym, umiejscowionym tuż ponad nim skorpionem. Yoongi odpuścił sobie jakikolwiek komentarz - sam miał podobnego motyla na plecach. Obserwował więc w pokornym milczeniu, jak tatuażysta kończył pracę, po czym oblał swoje dzieło płynem chłodzącym, na co Tae syknął z ulgą. Głębia czarnego tuszu wybiła się na wierzch pod wpływem wilgoci, przyjemnie dla oka uwydatniając profesjonalnie wykonane cienie oraz detale.
— Gdzie byłeś? — warknął Taehyung zaraz po tym, jak zapłacił tatuażyście i założył na siebie koszulkę, wyginając się przy tym w męczarniach tak, jakby przed chwilą ktoś przeciął go na wskroś maczetą. Wyolbrzymianie każdej, nawet najmniej nieprzyjemnej sytuacji, było stałym elementem jego codziennego repertuaru. — Myślałem, że zobaczymy się dopiero na stacji.
— Przepraszam — westchnął w odpowiedzi Yoon zaraz przed tym, jak opuścili studio. — To skomplikowane.
— Nie prosiłem, żebyś mi wyjaśniał. — Taehyung wzruszył ramionami.
— Racja — potwierdził, po czym przystanął na moment, gdy jego przyjaciel zrobił sobie mały postój przy ławce tuż obok salonu tatuażu.
Rzucił na nią swoją torbę.
— Dobra, nie ukrywam, że chciałbym wiedzieć, dlaczego wyglądasz jak zbity pies — mruknął, poddając się pod ciężarem ciekawości.
— Zbity pies? — zapytał Yoongi, a Taehyung kiwnął twierdząco głową.
Włosy opadły mu pod kątem na czoło, gdy przekrzywił się chwilę potem, obdarzając Mina dosyć dosadnym spojrzeniem.
— Nie mów, że szybki seks był zbyt szybki? — zapytał, przeczesując kosmyki z twarzy palcami.
— Przecież już ci mówiłem, że nie chodziło o seks. — Yoongi wyrzucił ręce w powietrze na znak zrezygnowania.
— Możesz być ze mną szczery. Nie obrażę się. — Taehyung usiadł na ławce, a Yoon zrobił to samo, czując mieszankę poczucia winy oraz żalu, która osaczyła go ze wszystkich stron.
Śmieciarka zjechała nagle w dół wąskiej ulicy, hałasując na tyle, że zagłuszyła jego ciche westchnięcie.
— Chodzi o mojego byłego — wyjawił niechętnie, gdy ta się oddaliła. Przetarł spocone dłonie o kolana.
Nadal miał na ramionach swój plecak, więc zdjął go naprędce i wcisnął między łydki.
— Jakiego byłego? Znam go? — Taehyung odchylił głowę do tyłu, eksponując swoją bladą szyję.
Próbował ukryć dyskomfort, który odczuwał po męczącej sesji tatuażu. Cierpienie wyraźnie malowało się jednak na mimowolnie napiętych mięśniach jego twarzy.
— Nie — zaśmiał się bez humoru Yoongi. — Wychodzi na to, że ja najwyraźniej też nigdy go nie znałem.
— To musi być jakiś niesamowicie istotny były, skoro poleciałeś za nim jak wariat.
— Poważnie wyglądałem jak wariat? — Yoon zmarszczył brwi, nie dowierzając przyjacielowi.
— Jestem pewien, że w którymś momencie przeskoczyłeś na raz pięć schodków. — Tae wyprostował się i na milisekundę uniósł swoje ramiona. Próbował udawać zimnego, ale uśmiechnął się zaczepnie chwilę później, szturchając przyjaciela pod bok. — Nie gniewam się, Yoongi. Jak widzisz, przeżyłem.
— Byłeś tak fioletowy i pomarszczony na twarzy, że przypominałeś suszoną śliwkę. Jestem pewien, że jeszcze chwila, a odleciałbyś z tym motylem w zaświaty. — Kolejny samochód większych gabarytów przeciął ulicę, więc Yoongi przestał mówić, nie chcąc, by jego głos utonął pośród klekotu starej maszyny.
— Przeżyłem nie znaczy, że nie bolało. — Taehyung wywrócił oczami.
Rozchylił nogi na boki, po czym oparł łokcie na udach, pochylając się do przodu. Szybko tego pożałował, czując miliony małych ukłuć w świeżo zrobionym tatuażu, skrytym pod warstwą samoprzylepnej, oddychającej folii.
Zmienił więc pozycję, próbując po raz wtóry ukryć pojawiający się przy tym na twarzy grymas. W końcu przylgnął plecami do niskiego oparcia ławki tak, jak zrobił to wcześniej, a Yoongi uśmiechnął się kpiarsko. Nic jednak nie powiedział, ponieważ jego przyjaciel pierwszy otworzył usta:
— Twój były... Chcesz porozmawiać o tym, co się dzisiaj stało? — zapytał z troską w głosie, a Yoongi zignorował go naumyślnie, pogrążony w zastanowieniu. — Wydaje mi się, że to poważne.
Kobieta z papierową torbą pełną zakupów w rękach pojawiła się na chodniku tuż przed nimi. Obaj powiedli za nią wzrokiem, pozwalając sobie na chwilę milczenia, póki dźwięk jej grubych, niemodnych obcasów nie ucichł, gdy skręciła w wąską uliczkę za rogiem.
— Dopóki nie przyjdę do ciebie z płaczem, nie musisz przejmować się moimi sprawami sercowymi. To drobnostki — oznajmił Min, wstając nieco niechętnie z ławki. — Jestem głodny. Chodźmy coś zjeść, co? — zaproponował, zakładając swój plecak płynnym ruchem.
— Masz ochotę na coś szczególnego? — Taehyung poszedł w jego ślady, przerzucając torbę nad swoim ramieniem tak, że opadła mu na plecy.
— Miyeokguk* — odparł po chwili zastanowienia.
— Nie masz dziś urodzin. Zresztą, ta zupa pełna zielska to twój stały wybór. To nudne.
— I? — prychnął. — Jakie to ma znacznie? To tylko zupa. Zresztą, nikt nie zrobił mi jej w tym roku. Muszę nadrobić. To jak?
Zatrzymali się przy nieoznakowanym światłami przejściu dla pieszych, po czym przeszli przez nie prędko.
— Wchodzę w to — stwierdził w końcu Taehyung, pokonany i nie w humorze na negocjacje, wyciągając telefon z kieszeni. — Znajdę jakąś knajpkę w okolicy.
— Upewnij się, żeby nie była za droga. Wydałem dziś za dużo pieniędzy — szepnął Yoongi, z całych sił próbując zamaskować gorzką nutę w głosie.
Tamtego wieczora, gdy już wrócił do domu, kilkukrotnie zerkał jeszcze na wyciągi ze swojego konta bankowego. Jak zahipnotyzowany przeciągał kciukiem ekran w dół i odświeżał go co chwila tak, jakby liczył na jakiś znak z niebios.
Trzydzieści tysięcy wonów, zainwestowane w przejazd taksówką oraz osiemdziesiąt tysięcy, które zostawił w przychodni, świeciło mu bielą na tle zaciśniętych powiek, gdy układał się do snu i próbował już kompletnie wyłączyć myślenie. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że nie miał w głowie pstryczka, który od tak uciąłby jego kontakt ze zmartwieniami.
Dlaczego nazwał mnie obrzydliwym, zastanawiał się, przewracając swoje ciało z boku na bok.
Mimo iż z początku faktycznie zależało mu głównie na Hyounggim, to teraz, gdy tak leżał w łóżku samotnie, temat nastolatka zszedł kompletnie na drugi plan.
Yoongi nie mógł pojąć tego, że wtedy, w mieszkaniu Jeongguka, jego pierwsza miłość stała przed nim, ale nie rozpoznawał w niej nic, co lata temu sprawiało mu tyle radości. Jakby ktoś wyciągnął z Gguka wszystko, co zapamiętał, i zastąpił czymś kompletnie nowym, szorstkim. Przykrym.
Min miał świadomość, że czas robił swoje i działał na różne sposoby, ale puzzle, które udało mu się skolekcjonować od ponownego spotkania z Jeonem, układały się w pełne zawodu nic. Nie wskazywały jednoznacznie na to, by prawnik stał się złym człowiekiem; nie ujawniały też, by sympatia sprzed lat przetrwała.
— Zaraz wykituję — warknął pod nosem, przecierając twarz dłońmi.
Usiadł i wziął głęboki oddech. Nie otwierał oczu, przez co nagły dotyk kociej łapy na jego odkrytym udzie, przestraszył go nie na żarty.
Pan Skarpeta nie był entuzjastą spania obok Yoongiego, ale ostatnimi czasy odwiedzał go w nocy coraz częściej. Kulił się w kłębek i mruczał, jakby chcąc ukoić jego nerwy.
— Hej, kolego — szepnął Min i podrapał go na oślep za uchem, otwierając oczy powoli. — Dziwna sprawa, co nie? — dodał, i chociaż nie sprecyzował, o jaką sprawę chodzi, to i tak czuł, że zwierzę jakimś telepatycznym cudem rozumiało go, jak nikt.
* * *
Alejka z warzywami oraz owocami w ogromnym markecie pochłonęła go bez reszty, gdy przez dobre dziesięć minut zastanawiał się nad perfekcyjną cytryną. Palcami dotykał oraz podnosił prawie każdą z tych ułożonych na przypominającej piramidę ekspozycji, rażącej swoim żółtym kolorem i niczym morska latarnia przyciągającej do siebie klientów.
Owoc, który chciał kupić, nie mógł być ani za duży, ani za mały. Wybierając ten właściwy, pilnował też, by nie znajdowały się na nim żadne czarne plamki. Co więcej, skórka musiała mieć niedrażniący oka odcień, który wyglądałby dobrze, gdy ta gniłaby w koszyku na blacie. Jeongguk wiedział bowiem, że cytryna zapewne i tak do niczego mu się nie przyda. Coś jednak podpowiadało mu, że powinien mieć ją w domu. Tak po prostu.
W końcu wybrał tą idealną, po czym włożył ją do metalowego koszyka jakby z czcią. Ta poturlała się i wylądowała tuż obok paczki ryżowego makaronu oraz kartonowego opakowania z pomidorkami koktajlowymi, które zdecydowanie kosztowały zbyt dużo.
Gguk nie jadł zbyt dobrze przez prawie cały tydzień. Po przespaniu nocy na łazienkowym dywaniku rozchorował się jeszcze bardziej, więc utrzymanie czegokolwiek w żołądku było dosyć trudne. Próbował, ale bez sukcesu.
Przyzwyczajony i niewzruszony tego typu ekscesami, spędził większość czasu na wierceniu się w łóżku oraz oczekiwaniu, aż choroba po prostu mnie. W tym czasie głównie spał, a gdy nie spał, to brał przepisane przez Park Soo leki, smarkał w chusteczki i ignorował telefony od rodziców, którymi ci zasypywali go od rana do nocy. Skończyło się na tym, że już na stałe wyciszył ich numery i dla pewności, na czas rekonwalescencji, kompletnie wyłączył komórkę.
W piątek poczuł się jednak lepiej, więc udało mu się w końcu wybrać do agencji mieszkaniowej, gdzie podpisał umowę o nowe lokum. Zdołał też zorganizować dostawę swojego ulubionego biurka z magazynu, której spodziewał się w następnym tygodniu. Z kolei reszty wyposażenia starego mieszkania postanowił się pozbyć, dostając za nie całkiem dobrą sumkę od pierwszego lepszego skupu używanych mebli.
A co najważniejsze, jego apetyt wrócił, więc miał tamtego dnia niesamowitą ochotę na pieczonego łososia.
Zerknął w kierunku stoiska z rybami, przy którym zebrała się już pokaźnej długości kolejka. Zastanowił się chwilę, po czym udał się w jego kierunku, kuląc się z deka, gdy minął wysokiego, dosyć przystojnego mężczyznę. Poprawił maskę na nosie, którą założył, jako że jeszcze niekiedy pokasływał.
— Ile panu tego łososia? — zapytała go kobieta przy stoisku, gdy pokazał na rybę palcem bez słowa.
Ekspedientka miała na głowie czerwonym daszek z jakimś firmowym logo, unoszący jej brzydko tlenione domowym sposobem włosy. Pachniała tanimi perfumami, których woń przebijała się nawet przez gęsty, charakterystyczny zapach surowych ryb.
— Kilo, może być ze skórą — mruknął Gguk, wskazując na tańszy płat, wepchnięty w kupę kruszonego lodu, a ekspedientka skrzywiła się.
— Głośniej, kochanieńki. Mamroczesz.
Powtórzył niechętnie, opuszczając maseczkę w dół na moment. Jego siniak, chyba też nie mogąc już znieść ostrego przeziębienia, wyblakł prawie całkowicie. Jakby mocniej wytężyć wzrok, widać było tylko pozostałe po nim delikatne przebarwienie, które nie rzucało się zbytnio w oczy. Jeon miał, chociaż ten jeden problem z głowy.
Sprzedawczyni sprawnie ukroiła mu kawałek łososia niemalże lśniący od łusek, po czym rzuciła go na wagę, która zaskrzypiała, a cyferki na wystającym z niej na metalowej rurce ekranie zaszalały. Ostatecznie zatrzymały się na kilogramie i dwudziestu dekagramach.
— Troszkę mi się ręka omsknęła na plus. Może być? — zapytała Jeongguka, podpierając się pod bok i zerkając na niego spod daszka jak spod byka.
Gguk przełknął ślinę nerwowo. Nie mogło być, ale ani mu się śniło prosić nieprzyjemną kobietę o inny, mniejszy filet. Miał zamrażarkę, co mu szkodziło kupić więcej... A przynajmniej tak to sobie wytłumaczył.
Zapakowanego w cienką folię i papier łososia wrzucił do koszyka, przeciskając się pomiędzy kolejką a niską lodówką na przeróżne rodzaje mięs, która ciągnęła się przez pół szerokości marketu. Gdy w końcu wydostał się spomiędzy ściskającego go niczym śmiertelna pułapka tłumu, od razu skierował się w stronę pobliskiej alejki z kawą i herbatą. Chciał skryć się pomiędzy jej półkami.
Zdesperowany, by uciec od hordy ludzi, prawie wpadł na rozglądającego się za kawą mężczyznę, który po kolei podnosił i odkładał każde opakowanie na długiej półce. Robił taką minę, jakby znał się na rzeczy. Komentował coś nawet pod nosem, ale Jeongguk nie był na tyle zainteresowany, by wsłuchiwać się w jego gadanie do samego siebie.
Na liście zakupów miał jeszcze parę rzeczy, ale postanowił zrobić sobie mały spacerek po sklepie, stwierdziwszy, że może wpadnie mu do głowy coś dobrego, co mógłby zaserwować sobie z rybą na kolację. Gdy tak dreptał po brudnej od ubłoconych butów podłodze, poczuł wibracje w kieszeni kurtki. Niechętnie sięgnął po swój telefon, po czym skrzywił się, widząc, kto do niego dzwonił.
— Czego chcesz? — zapytał odbierając, a osoba po drugiej stronie roześmiała się tak, jakby nie spodziewała się usłyszeć niczego innego. — Dałem ci do zrozumienia, że niedawna przysługa była ostatnią, jaką kiedykolwiek...
— Może tak zacząłbyś od "dzień dobry"?
Gguk prychnął.
— Jakby był dobry, to bym tak zaczął, Seokjin. Teraz już kompletnie się tego nie spodziewaj — wycharczał, bezskutecznie próbując zamaskować zakłopotanie w głosie.
— Zabolało... — mruknął prokurator, po czym siorbnął coś. Zapewne gorącą kawę. — Dzwonię, bo mam ci coś ciekawego do powiedzenia.
Jeongguk chciał się głośno zaśmiać, ale powstrzymał się, gdyż przechodziła właśnie obok niego matka z małym, śpiącym w wózku dzieckiem. Miała wory pod oczami, ale na jej twarzy malował się uśmiech. Jej obślinione maleństwo chyba dopiero niedawno odpłynęło, przynosząc jej odrobinę ulgi.
— Słuchaj, nie mam na to teraz czasu — wymamrotał więc półgłosem Gguk, prawie wpadając na półkę z czekoladkami. Tamtego dnia nie miał kompletnie żadnej orientacji w terenie.
— To się akurat świetnie składa, bo to nie sprawa na telefon.
— Pa — burknął prawnik, ale zawahał się przed naciśnięciem czerwonej słuchawki.
Odczekał milisekundę, pewien, że Seokjin będzie próbował go powstrzymać. Nie mylił się, słysząc jego donośny głos nawet wtedy, gdy mały głośnik w telefonie był znacznie oddalony od jego uszu, a denerwująca, marketowa muzyka grała w tle.
— Masz czas dzisiaj po południu? Uwierz mi, spodoba ci się to, co dla ciebie mam. — Seokjin próbował go zachęcić, a Jeongguk na powrót przycisnął telefon do ucha. — W sumie dobrze by było, gdybyśmy mogli spotkać się... Zaraz. Po południu może być za późno, to strata czasu.
— Myślisz, że nie mam nic lepszego do roboty?
— Jesteś bezrobotnym rozwodnikiem, Jeongguk. Myślę, że spotkanie ze mną będzie najciekawszą rzeczą, jaką zrobisz w tym tygodniu, i gwarantuję, że nie bezowocną. To jak? — zapytał, mlaskając ustami.
Gguk przystanął przy młodej kobiecie za kolorowym stoiskiem, rozdającej próbki jakiegoś jogurtu wspomagającego trawienie, podświadomie mając nadzieję, że jej skrzekliwy głos zniechęci Jina do dalszej rozmowy. Z drugiej jednak strony był ciekaw, czego się dowie.
— Jin — zaczął, zaciskając palce na telefonie. Koszyk na moment zostawił na na wpół pustej wystawie wielkich opakowań pampersów w promocji. Nie chciał kłaść go na brudnej podłodze. — Nie mam ochoty na głupie wycieczki do prokuratury. Ni to przyjemne, ni potrzebne. Naprawdę...
— Ja wiem, że masz mnie za obrzydliwego, i szczerze, to nadal mnie to trochę boli, ale...
— To nie ma związku.
— Dobrze, dobrze. Czy okażesz, chociaż krztynę zainteresowania, jeżeli powiem ci, że chodzi o tego twojego chłopaczka? — wymruczał jakby zmysłowo prokurator, na co Gguka przeszedł nieprzyjemny dreszcz. — Hyoungjina?
To nie mój chłopaczek, pomyślał Jeon, przez co przed jego oczami, jak na zawołanie, pojawił się uśmiechnięty Min Yoongi. Prawnik odruchowo czubkiem swojego półbuta kopnął delikatnie plastikowe podium z pieluchami.
— Co z nim? — zapytał wbrew sobie, z kompromitującą łatwością łapiąc zarzuconą przez Seokjina przynętę.
— To nie rozmowa na telefon.
— Mówiłem już, że nie zobaczysz mnie w swoim biurze — warknął, a kobieta od jogurtów zrobiła groźną minę, gdy odstraszył jej potencjalnych degustatorów.
Zawstydził się i przeprosił szybkim, aczkolwiek niskim ukłonem. Ta odwzajemniła gest, chociaż wyraźnie niechętnie.
— A kto powiedział, że jestem w biurze? — Coś świsnęło przez słuchawkę telefonu po stronie Seokjina, a chwilę potem dało się usłyszeć dźwięk kawałka metalu upadającego na ziemię. Gguk zmarszczył brwi. — Mam dzisiaj wolne, ten weekend też zresztą. Pracuję dla ciebie za darmo po godzinach, uwierzyłbyś? Sam się wciągnąłem.
— Nigdy cię o to nie prosiłem. Nie lubię wymuszonej na mnie wdzięczności, nie oczekuj uniżenia na kolanach.
— Tak się akurat składa, że mój nos sam lubi wciskać się w nieswoje sprawy, także spokojna twoja głowa. Tym razem moja wścibskość naprawdę może się komuś przydać. Siedzę w kawiarni na Gangnam. Mam takiego kaca, że nie wydolę... Nie każ mi zbyt długo czekać — burknął, a Jeongguk zastanowił się, jaki był w tym jego interes.
Nie obchodziło go przecież to, ile alkoholu spożywał Kim Seokjin.
— Na Gangnam, ha? To ciekawe — zauważył smętnie, z jakiejś przyczyny ciągnąc nieklejącą się rozmowę, którą przecież jeszcze chwilę temu sam chciał ukrócić.
— No... Nie mieszkasz w okolicy? — zapytał Jin z nutką nadziei w głosie.
— Skąd to wiesz? — Jeongguk podniósł koszyk z wystawki, po czym ruszył przed siebie, rezygnując ze skompletowania reszty zaplanowanych zakupów.
Podszedł do pustej kasy, gdzie niezainteresowana, najpewniej zatrudniona na mniej niż pół etatu nastolatka, oglądała właśnie swoje przedłużone paznokcie o neonowym, żółtym kolorze.
— No przyjdziesz, czy nie? Kupię ci kawę. Albo herbatę. Albo cokolwiek. — Seokjin zignorował jego pytanie, a linia ich rozmowy przez moment zatrzeszczała.
Kasjerka niechętnie podliczyła zakupy Gguka, pakując je mozolnie do foliowej reklamówki. Prawnik bał się, że jeden z jej paznokci zaraz o nią zahaczy i rozerwie na amen.
— Przyjdę, dla świętego spokoju — warknął. — Podeślij mi adres — dodał, po czym rozłączył się bez pożegnania, wciskając telefon z powrotem do kieszeni.
Zapłacił gotówką, nie fatygując się, by odebrać dosłowne grosze reszty. Zgarnął tylko reklamówkę i wyszedł z marketu.
Tak, jak podejrzewał, naderwana paznokciem kasjerki foliówka pękła nagle, gdy już miał wsiadać do auta. Jego zakupy wylądowały przez to w kałuży tuż przy lewym przednim kole Range Rovera.
Przez jakąś minutę stał nad nimi z drgającym ze wściekłości okiem.
Po dłuższym zastanowieniu zadecydował, że uratuje tylko cytrynę.
***
Zaprezentowane mu przez prokuratora papiery były zapisane niedbałym pismem i wyglądały tak, jakby trzy razy zwinął je w kulkę i rozprostował. Miały też na sobie suche plamy po jakichś kolorowych, niezidentyfikowanych płynach czy sosach, a Seokjin spojrzał na Jeongguka przepraszającym wzrokiem, gdy ten oglądał je z dezaprobatą. Jeszcze nie zdążył porządnie zapoznać się z ich treścią.
Siedzieli w przyjemnej kawiarni na obrzeżu Gangnam, całkiem niedaleko od domu Jeona. Jak się okazało, Seokjin również wynajmował mieszkanie w okolicy.
— Monitoring? — mruknął pod nosem Gguk, usłyszawszy szybkie streszczenie całej sprawy, przez którą został ściągnięty na to nagłe spotkanie.
— Jak w każdej prywatnej szkole. Normalka.
— Aż dziwne, że wcześniej na to nie wpadłem — wymamrotał sam do siebie, przyglądając się ręcznemu pismu na pomiętych kartkach. — Ale to wszystko, to potwierdzone? — zapytał Seokjina, machając nimi przed jego twarzą. — Wyglądają raczej jak nabazgrane na kolanie farmazony albo jakieś wyjątkowo kiepskie dyktando. Żadnej pieczątki, żadnego podpisu... Robisz sobie ze mnie jaja?
— Bo te notatki były bazgrane na kolanie. Bingo, Gguk — przyznał prokurator, pociągając łyk americano z szerokiej filiżanki. — W restauracyjnej toalecie. Myślisz, że skąd mam kaca, z dyskontu? Poszedłem wczoraj na kolację z Hanem Hosikiem, prokuratorem od sprawy Hyoungjina.
Gguk potrząsnął głową, po czym wyciągnął swoją szyję do tyłu w lekkim szoku. Dał sobie moment, zanim zapytał:
— A to dlaczego?
— Jak to dlaczego? By czegoś się dowiedzieć. Matko jedyna, to było jeszcze gorsze, niż ten dzień, gdy przyłapałeś mnie na seksie z profesorem, a ja prawie złamałem sobie nos... — prychnął, po czym zreflektował się i odchrząknął. — Wybacz. Wiem, że to drażliwy temat.
— Co masz na myśli, mówiąc, że to było gorsze? — dociekał Jeongguk, z całych sił starając się zachować kontrolę nad ożywioną już wyobraźnią.
Za żadne skarby świata nie chciał wtedy myśleć o tamtym archiwum.
— Przecież ci tłumaczę, Han Hosik — wymamrotał Seokjin, machając w kierunku kasy drżącą dłonią.
Stojący za ladą barista zaserwował mu już tamtego dnia trzy kubki americano, więc bez pytania wiedział, iż należało przygotować kolejny. Zabrał się do tego z dosyć niezadowoloną miną, wściekle ubijając tamperem zmieloną kawę w ciężko leżącej mu w dłoni, lśniącej kolbie.
Kim Seokjin nie należał do najbardziej uprzejmych z klientów, chociaż sam nie zdawał sobie z tego sprawy.
— Seokjin, krążymy w kółko. Han Hosik, to już ustalone. Co z nim? — dopytywał zniecierpliwiony Jeongguk.
Spotkania sam na sam z mężczyznami musiały być szybkie i lakoniczne, by prawnik mógł je przetrawić bez przykrych incydentów, a już szczególnie po tym, co wydarzyło się pomiędzy nim a Yoongim. Fakt, iż rozmawiał z Seokjinem w miejscu publicznym pomagał, ale nie na tyle, by był w stanie jakkolwiek się rozluźnić.
Zresztą, Yoongi był gejem, Jin też był gejem. Gguk zastanawiał się, pod jaką ciemną gwiazdą wylądował i dlaczego.
— Nie wie, że wolę mężczyzn, więc zaprosił mnie na grupową randkę, coś w tym stylu — westchnął Seokjin, a z jego oczu dało się wyczytać, iż to, co zaraz opowie, nie zapowiada się na lekkie i przyjemne. — Próbował przekonać mnie do tego od dnia, w którym zagrzałem stołek w prokuraturze. Za każdym razem odmawiałem i nie naciskał, ale pytanie co jakiś czas wracało i wracało. No i po tym, co mi powiedziałeś, postanowiłem się zgodzić na wyjście w czwartek.
Gguk przeczesał włosy palcami, po czym, nie ukrywając frustracji, zmierzwił je z tyłu głowy.
— To i tak nie ma nic wspólnego ze mną. Dostałem od ciebie, co chciałem, i myślałem, że oboje zrozumieliśmy się jasno. Ty i ja już nie jesteśmy sobie nic dłużni. — Ostatnie zdanie rozbił nawet na sylaby, ale to nie zdawało się ostudzać entuzjazmu Seokjina.
Ten machnął bowiem na prawnika dłonią i uciszył go krótkim:
— Przestań biadolić.
Gguk wlepił w niego wzrok, czując się zignorowanym do tego stopnia, że równie dobrze mógł po prostu wstać i wyjść. Cokolwiek by nie powiedział, i tak nie miało to przecież dla Seokjina znaczenia. Stwierdził jednak w myślach, iż już przecież pofatygował się do kawiarni i mało sensu miałoby wyjście bez dowiedzenia się, co za nagła sprawa pchnęła Jina ku temu, by go tam w ogóle zaprosić. Sięgnął więc po karafkę z wodą, stojącą na stoliku, nalał sobie trochę do niskiej, pękatej szklanki, po czym upił z niej niewielki łyk. Tym samym dał prokuratorowi nieme, aczkolwiek pełne oburzenia przyzwolenie, by kontynuował.
— Pijani prokuratorzy to najwięksi z plotkarzy, nie obiło ci się to nigdy o uszy, Gguk? — Seokjin podrapał się po podbródku. — Wystarczy butelka brandy... Ba, nawet butelka najtańszego soju, a języki latają im na boki jak rozwiązane sznurówki.
— Seokjin, przejdź do sedna. — Dłoń Gguka uderzyła o blat niskiego stolika w tym samym momencie, gdy barista pojawił się przy nim, balansując kubkiem kawy na tacy.
Chłopak w fartuszku i firmowej czapce z daszkiem wzdrygnął się, podając americano Seokjinowi. Z trudem postawiwszy je przed mężczyzną tak, by nie wylać ani kropli na porcelanowy spodek, odetchnął z ulgą, po czym sprzątnął puste naczynia i dosłownie uciekł za ladę, ówcześnie mówiąc ciche, lecz niezbyt przekonywające smacznego.
Prokurator odprowadził go wzrokiem z dosyć skonsternowaną miną, po czym wywrócił oczami.
— Upiłem go w trzy dupy. Zapytałem o Hyoungjina. Trochę się zdziwił, że wiem, ale udało mi się jakoś wycwanić. A jak już przyszło co do czego, to tak się rozgadał, że ciężko było go zatrzymać — wyjaśnił Jeonggukowi, upijając pomiędzy zdaniami dwa łyki świeżej kawy, a jego przyozdobiona złotą obrączką lewa dłoń zacisnęła się w czymś na rodzaj złości. — Co jakiś czas latałem do toalety zapisywać to, co usłyszałem. Dla wiarygodności sam byłem trochę podpity, więc nie chciałem zapomnieć. Wybacz te plamy, możliwe, że złapałem te kartki raz, czy dwa bez umycia rąk. Jedliśmy jakieś wymyślne przystawki.
— Powiedziałbym, że gratuluję, gdyby nie fakt, że to — Jeon zacisnął palce na pliku małych kartek — nie ma żadnej wartości. Przynajmniej prawnej.
— Zupełnie jak to, czego dowiedziałeś się ode mnie wcześniej. — Jin wzruszył ramionami. — Ale daj mi szansę. Chciałem użyć dyktafonu, ale bałem się ryzyka, plus było karaoke i inne takie. Nic nie byłoby słychać... Ale zanim wydasz osąd, to zerknij i powiedz, czy faktycznie jest to tak beznadziejne. — To powiedziawszy, siorbnął łyk kawy z filiżanki raz jeszcze, a jego palce trzęsły się już tak, że Jeongguk ledwo powstrzymał się od zwrócenia mu uwagi.
Widział jednak wyraźnie, że prokurator był naprawdę wczorajszy i zapewne potrzebował czegoś, co utrzymałoby go przy, chociaż pozorach funkcjonalności. Postanowił więc odpuścić, nawet jeżeli był aktywnym świadkiem, prawie że śmiertelnego przedawkowania kofeiny.
Gdy Jin delektował się swoim americano z miną palacza na nikotynowym głodzie, który miał w ustach papierosa po raz pierwszy od tygodnia, Jeongguk czytał dłuższą chwilę. Robił krótkie przerwy tylko wtedy, gdy już kompletnie nie mógł rozszyfrować przypominających szlaczki bazgrołów, albo gdy potrzebował dodatkowych wyjaśnień jakichś myślowych skrótów, których Seokjin musiał użyć w pośpiechu.
— Czyli po krótce — zaczął, gdy w końcu odłożył notatki na stolik, a Jin już wyzerował czwarty kubek kawy. Prokurator zaglądał do środka pustego naczynia tak, jakby miał ochotę wylizać je do czysta. — W szkole był monitoring, który zarejestrował całe zajście. Chłopak, który okładał ofiarę cegłą, to nie był Hyoungjin, a... Kwon Kiseok? Ten, którego kartotekę znaleźliśmy ostatnio?
— Otóż to. Po nitce do połowy kłębka — zaznaczył nieco smutno Seokjin, w końcu dając opróżnionemu kubkowi spokój i odstawiając go na stolik z niezadowoloną miną. — Udało mi się wywąchać, że to syn jakiegoś chaebola. Właściciela firmy zajmującej się sprowadzaniem i produkcją silników Hyundaia — mruknął, po czym zmarszczył czoło w zastanowieniu. — A może nie silników, tylko akumulatorów? Tego już nie pamiętam, ale jestem pewien, że można to wygooglować...
— To szczegół. — Jeongguk miał taki mętlik w głowie, że najchętniej sam sięgnąłby po wiadro pełne kawy i wypił je za jednym zamachem. Powstrzymał się jednak przed zamówieniem czegokolwiek. Nie chciał niepotrzebnie przedłużać tego spotkania. — Tu jest napisane, że oryginalne nagrania z monitoringu zostały zabezpieczone przez Hosika... W jaki sposób? Przecież dyrektor szkoły miał obowiązek oddać wszystkie oryginalne nagrania, gdy poprosiła o to policja. Próbujesz mi powiedzieć, że to się... Nie zdarzyło?
— Hosik twierdził, że dyrektor szkoły połasił się na sporą sumkę od rodziców oskarżonego i w zamian dał śledczym nagranie z jakiegoś innego dnia, tyle że ze zmienioną datą — wyjaśnił Jin, ledwo powstrzymując pełen zażenowania chichot.
— Pomijając aspekty legalności... — Jeongguk z niedowierzaniem kilkukrotnie obrócił kartkę zapisanego papieru w palcach — ...Taka edycja nagrania z monitoringu. To w ogóle wykonalne bez pozostawienia po sobie jakichś śladów?
— Najwidoczniej albo to jest wykonalne, albo łapówka dla specjalistów od tego typu mediów była bardzo szczodra. Teczka z nagraniem prawdziwego ataku, czy czymś, co mogłoby nas do niego zaprowadzić, leży w biurze Hosika. Tak podejrzewam. Ten cymbał zapewne zachowuje pokątnie prawdziwe dowody, żeby mieć jakiś punkt odniesienia, jeżeli rodzice oskarżonego nagle wycofaliby się z wypłacenia pieniędzy, albo po czasie zaczęli kłapać jęzorem. — Pięść Jina zacisnęła się raz jeszcze. — Nie znam gówniarza, który wpadł w kumoterskie łapska Hana i teraz pokutuje za to, czego nie zrobił, ale w cholerę mi go szkoda, wiesz? Te wszystkie puste lale na tym całym wczorajszym spotkaniu, wszyscy równie obleśni koledzy Hosika... Uważali to za iście zabawne. Bo co im po życiu jakiegoś odrzutka społeczeństwa bez rodziców, skoro można dostać w łapę za spierdolenie mu przyszłości i wznosić za to toasty? Uratować chłopaka z bogatej rodziny, który niczego się przez to nie nauczy? Co z tego, że ma tendencje seryjnego mordercy, skoro psy szczekają, a obsypana złotem karawana i tak jedzie dalej? — Jego głos uniósł się, a Jeongguk uciszył go nagłym machnięciem dłonią.
— Hosik powiedział ci wprost, że dostał za to w łapę? — mruknął, gdy Jin ochłonął nieco.
Prokurator wbił plecy w oparcie fotela i zaplótł ręce na piersi. Zaczął mówić, zamykając przy tym oczy, by wyostrzyć pamięć.
— Nie, ale wyraźnie dał nam do zrozumienia, że tak zrobił, gdy opłacił cały rachunek w restauracji. Puścił mi nawet oczko, gdy zaoferowałem pokrycie połowy. Myślałem, że zwymiotuję... Rzucił przy tym jakiś komentarz, nawiązujący do jego tyrad z wcześniej — wyjaśnił, zaciskając powieki jeszcze mocniej. — Może i skaczę teraz po jakichś gówno wartych poszlakach, ale...
— Dokładnie to właśnie robisz — przerwał mu Gguk, próbując przemówić mu do rozsądku, a Seokjin otworzył jedno oko tylko po to, by nim na niego łypnąć.
— Wiem, że za mną nie przepadasz, Jeon — mruknął, pochylając się do przodu. — Ale przyczepiłeś mnie do tej sprawy jak na klej i naprawdę mam ochotę pomóc, chociażby tylko po to, by udupić tego śmiecia. Nie powinien zagrzewać stołka w wymiarze sprawiedliwości i teraz jestem co do tego przekonany bardziej niż wcześniej... Zresztą, wkopanie go to mój obowiązek. Jeżeli nie zrobię tego jak najszybciej, to kiedyś oskarżą mnie o współudział, bo można się uprzeć, że teraz, po tej wczorajszej kolacji, wiem o wszystkim i zatajam prawdę. A jestem pewien, że prędzej, czy później szumowina wypłynie na wierzch. Jak w zupie.
W czasie ich rozmowy kawiarnia po brzegi wypełniła się ludźmi, a Jeongguk zdał sobie sprawę, że przez otaczający ich, mały tłum, aż zapomniał o stresie, który zwykle rezydował gdzieś z tyłu jego głowy. Jednak, gdy tylko pomyślał o tym, że o nim zapomniał, to, co logiczne, automatycznie znowu stał się go świadom.
— To nie takie proste. Zresztą, na pewno sam o tym wiesz i teraz przemawiają przez ciebie emocje, Seokjin... Mogę? — mruknął, chowając podarowane mu notatki do wewnętrznej kieszeni kurtki.
— Jasne, mam zdjęcia... Zaraz, hola, stop. Nie tak szybko, nie bierz mnie z zaskoczenia. — Uniósł głos, rozmasowując palcami wskazującymi pulsujące tępym bólem skronie. — Tylko nie mów mi teraz, że zbierasz się do domu? — zapytał, a Gguk otworzył oczy szeroko i kiwnął głową.
— Czemu nie?
— Mamy szkołę do odwiedzenia — zaprotestował. — Chyba nie zostawisz mnie z tym na lodzie?
— Jaką szkołę...? Chyba sobie żartujesz — wybełkotał Jeon, zdając sobie sprawę, co Seokjin miał na myśli. — Czy ciebie kompletnie przekręciło? — zapytał przez zaciśnięte zęby, pochylając się nad stolikiem.
— Może. — Jin wstał z niskiego, obitego czerwonym materiałem fotela, po czym zostawił na blacie kilka banknotów z sowitym napiwkiem dla zirytowanego nim baristy. Może wcale nie był takim najgorszym klientem. — Ale nie ma na co czekać. Przyjechałeś autem?
— Tak, ale...
— Świetnie. W takim razie chodźmy — machnął na Jeona ręką, chwytając swój płaszcz z oparcia fotela.
Prawnik nie chciał robić afery na środku lokalu, toteż poszedł za nim, aczkolwiek z wahaniem. Gdy tylko znaleźli się na zewnątrz, w jednej chwili wybuchnął.
— Co ty sobie wyobrażasz? Chcesz jechać do tej szkoły? Bez papierów? Bez nakazu? Co im powiesz? Że podejrzewasz ich o korupcję? — Pokręcił głową, wydając z siebie dziwny, zrezygnowany jęk. — Wróć. Powiesz im, że podejrzewasz, że mogą być podejrzani... Cholera jasna, nawet w mojej głowie nie ma to żadnego sensu. Jin, ty sam powiedz to sobie na głos i wtedy zadecyduj, czy ma to ręce i no...
— Skąd wiesz, że nie mam pozwolenia? — zapytał cicho prokurator, przerywając jego nerwowe trajkotanie i zerkając na niego spod przymrużonych powiek. — Tak się składa, że mogę je sobie sam wydrukować.
— Nadużywanie autorytetu jest karalne. — Gguk starał się przygasić jego nieco zbyt silny entuzjazm. — Nie z tym próbujesz właśnie walczyć? Nie bądź hipokrytą.
— Dlatego to tylko środki ostateczne. Znowu biadolisz, zawsze jesteś ze wszystkim na nie? — Wywrócił oczami. — Pojedziemy tam i zobaczymy, co da się zrobić. Jeżeli sama gadka nie pomoże, by zmiękczyć dyrektora, to wyciągniemy cięższe działa.
— Oszalałeś. — Gguk pokręcił głową. — Może i jestem bezrobotny, może i moje życie to w twoim mniemaniu kupa śmierdzącego gnoju, ale nie będę się bawił w detektywa, ryzykując utratą praw do wykonywania zawodu. To, co zrobiłeś dla mnie po Chuseoku w zupełności wystarczy. W sumie to żałuję, że w ogóle poprosiłem cię o jakąkolwiek pomoc, bo z jakiegoś powodu obudził się w tobie zbawca uciśnionych i kompletnie ci odbiło. Nie możemy we dwójkę stawiać czoła wielkim niesprawiedliwościom, to niewykonalne. — To powiedziawszy, ruszył w kierunku swojego samochodu, zaparkowanego tyłem pod kawiarnią.
Seokjn nie odpuścił jednak i udał się za nim.
— Czyli już nie zależy ci na tym, by pomóc niewinnemu dziecku? Nie po to w ogóle zostałeś prawnikiem? Żeby pomagać ludziom?
Zostałem prawnikiem dla rodziców, pomyślał Jeongguk, po czym, nie chcąc rozdrabniać się nad własnym, żałosnym położeniem, żachnął się w kierunku Seokjina:
— Poszlaki, jakie zebrałeś, to za mało, by stuprocentowo wskazać na czyjąś niewinność. Zresztą, specjalizuję się w prawie lokatorskim. Tam pomagam ludziom w wystarczającym zakresie.
Bacznie obserwowany przez prokuratora odblokował zamek w aucie z pomocą pilota, który przez krótką chwilę odmawiał mu posłuszeństwa.
— Przestań pieprzyć jak z podręcznika. — Jin ignorował ból głowy, łupiący go od środka czaszki, coraz bardziej podnosząc swój rozemocjonowany głos. — Obaj wiemy, że wcale tak nie myślisz.
— I co z tego? Świat nie jest sprawiedliwy, Jin! — Jeongguk obrócił się na pięcie, przez co stanął z nim twarzą w twarz. Prokurator nawet nie drgnął, chociaż gorący oddech wściekłego Jeona buchał w jego twarz swoim nieregularnym rytmem. — Nie wszyscy są s...sz...szczęśliwi! Nie wszyscy otrzymują pomoc, jakiej p...potrzebują! Niektórzy cierpią i tyle, bo może faktycznie tak jest im pisane, a może... Naprawdę na to zasługują. Muszą się z tym p...pogodzić. Każdy uczy się tego w inny sposób i c...czasem gówno możemy z tym zrobić. Nie bawmy się w z...zbawców. Twój nos jest wystarczająco duży, byś mógł go przypilnować.
Jeongguk nie zdawał sobie z tego sprawy, ale rozdygotany podpierał się dłonią o szybę samochodu, a żyłka skakała mu na skroni. Jednocześnie przekrwione oczy ostrzegały, że zaraz trysną łzami.
— Ktoś ci tak powiedział? — zapytał go Seokjin, wyraźnie zaintrygowany tym, co właśnie usłyszał.
Szalejący ze złości Jeon nie umiał jednak udzielić mu logicznej odpowiedzi. Od dawien dawna nie był już bowiem tak wściekły, a sam fakt intensywnych emocji, targających jego osobą, zdawał się blokować go przed wyciąganiem mających sens wniosków.
— Po prostu... Nie róbmy tego. To głupie i niewarte lat pracy, jakie włożyliśmy w to, by być tu, gdzie jesteśmy — wyjaśnił po chwili, już spokojniejszy, samemu nie wiedząc, do czego, tak właściwie, nawiązywał. Kątem oka widział halucynację uśmiechniętego Yoongiego, siedzącego na miejscu pasażera w jego aucie, niczym wyrzut sumienia. — Odwiozę cię do domu — zaproponował cicho Seokjinowi, otwierając drzwi od strony kierowcy. — Obiecaj mi tylko, że zapomnisz o tym wszystkim, w co cię wkręciłem.
— Nie wierzę, że tak łatwo się poddajesz. — Pokręcił głową Kim.
— A co innego mam zrobić? — zapytał. — Błagać na kolanach o to, by kryminaliści przyznawali się do swoich zbrodni? Trochę to trudne, gdy w tym przypadku to akurat oni pociągają za sznurki.
— No, ja... Miałem jeszcze plan B, ale nie pozwoliłeś sobie o nim powiedzieć. — Jin wzruszył ramionami, a Jeongguk wzniósł oczy ku niebu.
Dał sobie moment na zastanowienie, po czym zacisnął powieki, biorąc głęboki oddech.
— Jaki? — wycedził przez zęby.
— Oh Baekho — powiedział pewnie, a Jeongguk opuścił głowę tak gwałtownie, że aż poczuł rwący ból w karku.
— A co mój teść ma do tego całego bagna? — zapytał, głaszcząc się po pulsującym nieprzyjemnie punkcie na szyi, który szczególnie manifestował niezadowolenie z jego nieprzemyślanych ruchów.
Bał się, że być może wyskoczył mu jakiś kręg.
— Całkiem sporo. Jeżeli nie chcesz szturmować szkoły, to...
— Nie, absolutnie, nie ma mowy — zaprotestował, ciągle się krzywiąc.
— Jeżeli nie chcesz współpracować, to ja bardzo chętnie przystanę na mój pierwotny plan, całkiem sam. Na to nie potrzebuję twojego pozwolenia, zebrałem w pojedynkę tyle dowodów, że również dobrze możesz pójść w odstawkę — oznajmił półżartem Jin, chociaż wyraz twarzy miał śmiertelnie poważny.
Jeongguk był pod ścianą. Z jednej strony nie chciał mieszać się w potencjalnie niebezpieczne przedsięwzięcie, a z drugiej nie mógł pozwolić, by Kim Seokjin wmieszał się w nie sam, bo wtedy i tak wszystko sprowadzało się do niego. Iluzja rozstaju dróg bardzo szybko zbiegła się w wyboistą, pojedynczą ścieżkę.
Prawnik już wyobrażał sobie, jak potyka się i ryje twarzą o ziemię przy każdej napotkanej przeszkodzie.
— Wsiadaj do auta, Jin. I nic do mnie nie mów, nawet nie patrz w moją stronę. Muszę pojechać do mieszkania, zawieźć zakupy — wyjaśnił w końcu wyraźnie wzburzony, mając na myśli jedną, jedyną cytrynę, którą jeszcze na parkingu supermarketu ostentacyjnie wrzucił do bagażnika. Musiała leżeć w nim już cała poobijana. — A o tym twoim poronionym planie... Pomyślę po drodze.
* * *
Herbatę podała im, siląc się na uśmiech, chociaż miała ochotę zarzucić ich toną przeróżnych pytań. Ubrana była w przylegające do nóg dresy, luźną koszulkę o męskim kroju, a na głowie zawiniętą miała krzykliwą apaszkę. Mimo nieefektownego stroju twarz kobiety i tak pokrywał uwydatniający jej naturalną urodę makijaż.
Jeongguk od razu pomyślał, że było to dla Shinhye wyjątkowo typowe.
— Nie wiedziałem, że tu będziesz — wyjaśnił cicho byłej żonie, wyraźnie zakłopotany.
Żałował, że dał się przekonać Seokjinowi i wraz z nim w ogóle pojechał pod dom teścia, nawet nie zapowiedziawszy swojej wizyty. Wprawdzie za wystrzelenie z samochodu bez ostrzeżenia i zapukanie do drzwi odpowiedzialny był Kim, ale to Jeon go tam zawiózł.
Finalnie oboje siedzieli na kanapie w obszernym salonie bogatego domu byłej rodziny Gguka, więc prawnik w ogóle nie widział sensu w tym, by próbować tłumaczyć się niechęcią. Do tanga trzeba dwojga, a on zdecydował się zatańczyć.
— Wooin ma dzisiaj przyjechać — mruknęła Shinhye, mając na myśli swojego nowego partnera. — Wieczorem po pracy, na kolację. Od naszego rozwodu ciągle próbuję udobruchać i przekonać do niego mojego ojca, więc obiecałam matce, że pomogę w przygotowaniach. Zresztą, i tak pomieszkuję tu, kiedy chcę... Wiesz, Ggukie, to zabawne, ale mogłabym zapytać cię o to samo. Nie wiedziałam, że tu będziesz, szczególnie po tym, jak kompletnie zignorowałeś moje wiadomości. Myślałam, że się przyjaźnimy. Spodziewałam się chociaż czegoś na wzór: Hej Shinhye, jak się masz? Moi rodzice nie rozszarpali mnie na strzępy, nie martw się — skwitowała, próbując przedrzeźnić jego głos.
Dziecinne nawyki radzenia sobie ze złością również były dla jego byłej żony chlebem powszednim. Jeongguk nie omieszkał i tego zanotować sobie w głowie.
— Przepraszam, miałem dużo na głowie i musiałem wyłączyć telefon — przyznał skruszony, i chociaż był szczery, to widział po oczach kobiety, że wcale mu nie wierzyła. — Jak tam... U Wooina? Skoro tato... Znaczy, pan Oh, nadal się do niego nie przekonał — wymamrotał, zmieniając asekuracyjnie temat.
— Dobrze wiem, że nie jesteś tutaj, żeby mnie o to pytać — burknęła, wydymając lśniące od grubej warstwy błyszczyka wargi. Jeon pamiętał, że gdy jeszcze byli parą i raz na tydzień przeglądał swoje wyciągi z karty kredytowej, za każdym razem zastanawiał się, dlaczego mała buteleczka owego specyfiku kosztowała tak dużo i starczała na tak krótko. Nigdy jednak nie narzekał, gdyż zakupy całkiem nieźle spełniały funkcję uszczęśliwiania jego nieusatysfakcjonowanej miałkim związkiem małżonki. Cóż, przynajmniej było tak na początku upadku ich małżeństwa. — Tak właściwie, to dlaczego tutaj jesteś... Jesteście? Obaj? I kto to, tak właściwie, jest?
Jeon pobieżnie raz jeszcze przedstawił jej Jina. Zrobił to już w drzwiach, ale Shinhye interesowała się wtedy bardziej jego niezapowiedzianymi odwiedzinami, aniżeli jakimś losowym mężczyzną.
— To nie to, co myślisz — zaznaczył, patrząc na nią błagalnym wzrokiem, gdy już otwierała usta z dwuznacznymi wypiekami na policzkach. — Jesteśmy tu z wizytą do taty... Znaczy, do twojego ojca. W sprawach służbowych.
— Obaj? — powtórzyła się. — Zresztą, tata jest zajęty w biurze, mogę mu przekazać, o co chodzi. Wiesz, że nie lubi, gdy mu się przeszkadza. Plus, nie waż mi się go nawet odrobinę niczym zestresować, dzisiejszy wieczór jest dla mnie bardzo ważny.
Jeongguk odchylił kołnierz koszulki od szyi i spojrzał na Seokjina porozumiewawczo. Ten jednak, jakby na przekór, milczał i delektował się niezręczną wymianą zdań, której był właśnie świadkiem.
— My... — kontynuował więc Gguk, ale niski, męski głos przerwał mu, spływając na prawnika jak błogosławieństwo z niebios.
— Co tu się dzieje, skarbie? Wydawało mi się, czy ktoś dzwonił do drzwi? — Jeon usłyszał za sobą, po czym obrócił głowę w kierunku szerokich schodów, prowadzących na piętro.
Ubrany w upstrzony szaro-czarnymi rombami pulower mężczyzna schodził właśnie po drewnianych stopniach, trzymając w dłoni matowy kubek termiczny. Przybysz był niski i szczupły, ale otaczała go aura pewnego rodzaju powagi, która z jakiegoś powodu mroziła krew w żyłach.
Zupełnie, jak na niegdyś topowego adwokata przystało.
— Dzień dobry — powiedział cicho Jeongguk, wstając z kanapy i zerkając na swojego byłego teścia z dziwną skruchą. Wykonał ruch głowa przypominający skłon. — Przepraszam, że tak bez zapowiedzi, zapewne przeszkadzam w pracy, ale...
— Jeongguk! Jak dobrze cię widzieć! — przerwał mu mężczyzna, docierając do podstawy schodów. Uśmiechnął się przy tym perliście, a cała zatrważająca otoczka wyparowała.
Oh Baekho bardzo lubił swojego eks-zięcia, co często działało jego córce na nerwy. Nie dziwiła się, że miała ogromny problem, by przekonać ojca do nowego wybranka, gdy ten nieustannie pałał taką sympatią do kogoś, z kim wzięła przecież rozwód.
— Pana również, panie Oh — odparł Gguk płaskim tonem, drapiąc się po karku.
— Mów mi Baekho, proszę. Już o tym rozmawialiśmy... A kim jest twój towarzysz? — zapytał, mierząc Seokjina wzrokiem.
Ten wstał, wyciągając w kierunku mężczyzny nieustannie drżącą od nadmiaru wypitej kawy dłoń. Ojciec Shinhye uścisnął ją serdecznie, odkładając ówcześnie swój kubek na stolik przy kanapie. Termos zachwiał się, ustawiony na samej jego krawędzi, a Shinhye złapała go w ostatnim momencie, mamrocząc pod nosem coś o niezdarności własnego ojca.
— Kim Seokjin — przedstawił się.
— O, proszę. Pan prokurator — dokończył za niego Baekho, a uśmiech na jego twarzy ułożył się w dosyć zagadkowy łuk. — Dużo o panu słyszałem. Czemu zawdzięczam tą osobistą przyjemność? Zakładam, że nie chodzi o prozę dnia codziennego... Gguk? — zapytał struchlałego prawnika, a ten zacisnął wargi, oglądając się na Shinhye.
Pokręcił przecząco głową, robiąc dosyć oczywistą minę, którą starszy stażem prawnik od razu rozszyfrował jako „porozmawiajmy na osobności".
— Tak właściwie, to czemu nie wejdziemy do mojego biura? Kochanie, zaparzysz nam herbaty? — zwrócił się w stronę Shinhye jej ojciec, a ta otworzyła usta w zdziwieniu.
— Macie coś do ukrycia? Jestem jego byłą żoną, mam prawo wiedzieć, o co chodzi! Zresztą, herbatę możecie zrobić sobie sami — fuknęła.
— Nie zrozum mnie źle. Jesteś dla mnie oczkiem w głowie, ale jedyne, co masz, to wielkie, gumowe ucho i zero prawniczej wiedzy, więc raczej zbytnio się nam nie przydasz. Zieloną herbatę, ładnie proszę — odparł Baekho, po czym wskazał na schody nonszalanckim gestem dłoni. — Zapraszam, panowie. Gguk poprowadzi, dobrze zna drogę.
Gdy tylko trójka mężczyzn przysiadła w przestronnym, oświetlonym sporymi oknami gabinecie na piętrze, Baekho sięgnął do szuflady, po czym wyjął z niej niewielki pakunek, który przesunął w kierunku Jeona po blacie dębowego biurka.
— Na Chuseok. Wszystkiego najlepszego — oznajmił, a Gguk, kompletnie się nie spodziewając, rozdziawił usta tak szeroko, że bez trudu mogła mu do nich wlecieć mucha.
— Nie trzeba było, panie Oh...
— Mówiłem już, żebyś mówił mi po imieniu — uciszył go taktownie. — Nie jestem już twoim przełożonym. Ani nikim, komu miałbyś bić kuglarskie pokłony.
— Ja nie mam nic dla pana. — Jeongguk nie dawał za wygraną, chociaż chwycił pudełko w palce z zaciekawieniem.
Nie dostawszy niczego od własnych rodziców, poczuł dziwną radość.
— Mną się nie przejmuj. Pomyślałem, że życie już porządnie cię w tym roku przetrzepało — wyjaśnił jego eks-teść czekając, aż ten otworzy prezent. — Najpierw rozwód, potem praca... Nie masz mi tego za złe, mam nadzieję? Wypowiedziałem twoją umowę, bo nie chciałem, żeby cały światek miał cię za...
— Za żałosnego? — dokończył za niego Jeon, a zaintrygowany Seokjin poruszył się na krześle ledwie zauważalnie.
— Absolutnie, nie chodziło mi o to. Po prostu nie chciałem, żeby ktokolwiek myślał, że mi ciebie szkoda. Idealnie poradzisz sobie sam, chociaż zdaję sobie sprawę, że może być ciężko... — wyjaśnił Baekho, a Gguk kiwnął tylko głową, chociaż danie wiary jego słowom przyszło mu z trudem. — Oferta pracy, którą ci wysłałem...
— Zastanawiam się nad nią, dziękuję.
— To zrozumiałe — dygnął głową z aprobatą. — A twoi rodzice, mają się dobrze? Miło spędziłeś święta?
— W porządku, dziękuję — skłamał, zaciskając przepocone dłonie na kolanach. — A ty? — zapytał, w końcu odrzucając formalności, ale czując się też niesamowicie niezręcznie, gdy tak bezpośrednio zwracał się do znacznie starszego od siebie mężczyzny.
— Jak zwykle, Chuseok jak Chuseok. Zgaga, kac i lżejszy portfel... Ale wiesz co? Ten cały Wooin, co przyprowadziła go Shinhye, jest całkiem w porządku. Testuję go teraz trochę, żeby zobaczyć, czy mu zależy. Przykro mi tylko, że tak to wszystko dla ciebie wyszło — skwitował, po czym odchrząknął, przypomniawszy sobie o obecności Seokjina.
Ten obserwował obu mężczyzn z zaciekawieniem, przerzucając wzrok z jednej strony biurka na drugą. Wbił przy tym nawet niezbyt elegancko plecy w oparcie obitego skórą krzesła, krzyżując ręce na piersi. W ogóle nie wydawał się zestresowany tym, iż znajdował się w kompletnie obcym sobie otoczeniu i za moment miał przedstawić zupełnie nieznanemu sobie mężczyźnie swoje podchodzące pod konfabulację śledztwo przeciwko jednej z najważniejszych, jurystycznych figur w kraju.
Kim Seokjin, niczym rasowy prokurator, jeszcze przed dokładnym przedstawieniem swoich racji był przekonany co do ich słuszności. To dodawało mu pewności siebie.
W pudełku, które Jeongguk otrzymał od Baekho i zaraz otworzył, by zająć czymś myśli, znajdowało się brązowe pióro ze złotą stalówką i grawerem jego imienia oraz nazwiska w tym samym kolorze. Drobny, ale zapewne niesamowicie drogi prezent, co Jeongguk stwierdził w myślach, dobrze znając szczodry gest byłego teścia.
— Dziękuję — mruknął, a w tym samym momencie do gabinetu weszła Shihye, otwierając sobie drzwi za pomocą łokcia.
Wniosła tackę z herbatą, ofukując ich wszystkich oskarżycielskim wzrokiem. Naumyślnie głośna i wyraźnie oburzona, nalała im po trochę naparu do ceramicznych kubków z pasującego do zestawu czajniczka, po czym wyszła, prychając ostentacyjnie pod nosem.
— Wiesz co, może to i lepiej, że masz z nią spokój... Skaranie boskie. Jedyne, o co poprosiłem po latach jej zachcianek, to herbata i trochę ciszy. Czy to tak wiele? Dlaczego ta dziewczyna musi wiedzieć wszystko? — wymamrotał Baekho, po czym upił łyk. — W każdym razie — wydyszał niemalże, parząc sobie język. — Jak już mamy z głowy gadkę szmatkę, co was tu sprowadza? — zwrócił się do swojego eks-zięcia, a Seokjin musiał gryźć się w język, by samemu nie przejść do sedna sprawy.
— Znaczy, sam nie wiem, czy powinniśmy tu być... Baekho — odparł niepewnie Gguk, nerwowo obdrapując skórki przy paznokciach. — Myślę, że to może być bardzo poszlakowe i...
— Trochę cię znam, Jeongguk. Nie przyprowadziłeś mi kogoś z prokuratury bez przyczyny, zresztą, wiem, że nie zawracałbyś mi głowy błahostkami.
Jeon odwrócił wzrok, po czym zamknął oczy, przeklinając w myślach. Dla uściślenia, to ktoś z prokuratury przyprowadził tu mnie, warknął swoim wewnętrznym, odważniejszym od niego samego głosem, czując pot spływający mu po karku pod kołnierz koszulki. Gdy już przyszło co do czego, zabrakło mu języka w gębie.
W głowie dzwoniło mu też cichym echem imię Yoongiego, przez co przeszedł go nagły dreszcz. Zdał sobie sprawę, że wyraził zgodę na ten cały wymyślony przez Jina absurd tylko ze względu na swoją wypaczoną sympatię do wytatuowanego reliktu przeszłości. Ten okazał się jednak trapić Jeongguka nadal, pomimo lat rozłąki i leczenia, które przeszedł za młodu.
Świadomość takiego stanu rzeczy sprawiła, że zaraz miał ochotę się wycofać, wrócić do auta, skulić na fotelu i zacisnąć suche wargi na ustniku awaryjnego inhalatora. Zanim jednak zdołał wstać z krzesła i ukłonić się w kierunku Baekho w ramach przeprosin za zmarnowanie czasu, Seokjin wywrócił oczami i przycisnął dłonie do krawędzi biurka. Uniósł się ledwie zauważalnie ku górze, po czym pochylił się w kierunku starszego mężczyzny.
— Han Hosik — rzucił owe imię między ich dwójkę z taką pewnością, jakby właśnie miał wygrać partię pokera za pomocą rzadkiego, królewskiego układu kart. — Mówi ci to coś?
Jeongguk otworzył szeroko oczy, po czym szturchnął go, gdy usłyszał, że ten również zwraca się do Baekho po imieniu, uprzednio ku temu niezachęcany. Zrezygnował jednak ze skarcenia swojego towarzysza, gdy były teść, zupełnie niewzruszony, ponownie uśmiechnął się w sposób, który był dla Jeona nie do rozszyfrowania.
Sam pochylił się do przodu znacząco, odsuwając na bok kubek z parującą herbatą.
— To zależy — odparł, gładząc się palcami po wąsie. — Co takiego jest na rzeczy, panie prokuratorze?
— A co takiego pan podejrzewa? — odbił słowną piłeczkę Jin.
— A o co mam podejrzewać szanowanego prokuratora Hana, który ślubował godność i uczciwość? — zapytał, nagle wstając ze swojego fotela, przez co znacznie górował nad siedzącymi w krzesłach Seokjinem i Jeonggukiem.
Jego niski wzrost przestał mieć znaczenie, gdy, obserwowany z dołu przez swoich gości, podszedł do wielkiej półki z różnokolorowymi teczkami wszelakich rozmiarów. Przejechał palcami po ich środkowym rzędzie i kontynuował, nawet nie czekając na ich odpowiedź:
— Przyszliście do mnie szukać dziury w całym?
— Nie, my... — zaczął Jeongguk, ale Seokjin złapał jego nadgarstek, przez co ten poczuł na skórze palący ból nie do wytrzymania.
Nie wyrwał go jednak. Znosił dyskomfort, ze wzrokiem wlepionym w eks-teścia, który zmarszczył czoło w zastanowieniu.
— Wydaje mi się, że stąpacie po kruchym lodzie. Wiem, że kiedyś współpracowałem z prokuraturą, ale to nie znaczy, że będę kalał własne gniazdo. — Baekho wydobył spomiędzy swoich prywatnych archiwów gruby, niewyróżniający się swoim ciemnozielonym kolorem segregator, który wcisnął pod pachę.
— To gniazdo już dawno śmierdzi — wtrącił Seokjin, na co starszy mężczyzna zaniósł się śmiechem. — I możesz nam nie wierzyć, ale w tym momencie chyba chwytamy się brzytwy, bo...
— Śmierdzi? Poważnie? — mruknął, podchodząc do biurka i ciskając o nie segregatorem.
Nie byłoby w nim nic wyjątkowego, gdyby nie to, że na samym szczycie okładki dumnie prezentował się napis Świnia, zapisany na nim białym markerem.
— Śmierdzi. I realnie niszczy ludziom życie — odpowiedział Jin, zerkając porozumiewawczo na Gguka. Wtedy też uwolnił ze swojego uścisku jego nadgarstek. — Przyszliśmy, żeby szukać pomocy.
— To teraz robisz, gdy nie pracujesz, Jeongguk? — zwrócił się do niego Baekho, wyciągając z kieszonki w pulowerze bawełnianą chusteczkę i przecierając nią herbatę, która rozlała się po biurku pod wpływem nagłego wstrząsu. — Bawisz się w bohatera? Chyba jednak wolałbym, żebyś skorzystał z oferty pracy, którą ci wysłałem. To łatwiejsze.
— Ja... — Jeon próbował się tłumaczyć. Nic nie przychodziło mu jednak do głowy.
— Ale nie mówię też, że łatwiejsze znaczy lepsze. — Były teść wybawił go z zakłopotania, po czym przysiadł z powrotem w fotelu i otworzył segregator. Był pełen koszulek, wypchanych przeróżnymi papierami, które osiadły już kurzem. — Nawet całkiem cieszy mnie fakt, że łączy nas więcej, niż myślałem.
Seokjin i Gguk spojrzeli po sobie, wyraźnie zbici z tropu.
— Co masz na myśli? — wymamrotał ten pierwszy.
— Han Hosik... Co zrobił tym razem? — zapytał go wprost Baekho. — Macie jakieś papiery? Skany? Akta? Cokolwiek?
Nastała chwila ciszy, którą jako pierwszy przerwał zbity z pantałyku, ale jednocześnie nietracący zapału Jin.
— Och, tak — odparł, po czym wydobył z kieszeni spodni przygotowany przez siebie ówcześnie pendrive.
Jeongguk nawet nie wiedział, że ten go przy sobie miał.
Obserwował, jak Baekho sięga po przenośny dysk, po czym ogląda go z uwagą, jednocześnie otwierając zamkniętego laptopa, który leżał po prawej stronie biurka. Ggukowi wydawało się wtedy, że unosi się w stanie nieważkości, obijając się o kanty zupełnie nieznajomego sobie otoczenia. Jakby był tylko obserwatorem i nie brał w tym wszystkim czynnego udziału.
— Zaraz... Baekho, czyli ty wiesz, że Han Hosik to...? — odezwał się, nie chcąc już kompletnie odlecieć gdzieś w inny wymiar.
— Świnia? — dokończył za niego były teść, a Gguk kiwnął głową. — Oczywiście, że wiem. Myślisz, że dlaczego, koniec końców, rzuciłem pracę w prokuraturze? Byłem taki sam jak wy. Widziałem, ile złego się tam działo. Korupcja, kumoterka, ręka rękę myje... Opanował mnie syndrom zbawcy. Próbowałem coś zrobić, ale nikt mnie nie słuchał. Co zabawne, Hosik też z początku był po mojej stronie... Ostatecznie został jednak w tym środowisku, zakochany w pieniądzach, a ja odszedłem, zanim zdążyli mnie wyrzucić za wtykanie nosa tam, gdzie nie potrzeba. Założyłem własną firmę, wcisnąłem przy tym ludziom bajeczkę o tym, że praca na własnym daje mi więcej możliwości spędzania czasu z rodziną... Tyle że co moje, to moje — skwitował, uderzając dłonią o pliki w segregatorze. — To papiery, które zbieram od ponad trzydziestu lat. W tym momencie można powiedzieć, że to już hobby. Jest tu Han Hosik, ale też paru innych. Niektórzy jeszcze pracują, inni wylegują się na egzotycznych emeryturach, a jeszcze inni już od lat czezną w trumnach...
— Co to za papiery, tak właściwie? — Jeongguk nie zdawał sobie z tego sprawy, ale nerwicowo szczypał między palcami materiał swojej koszulki.
— Dowody. Od małych przekręcików, po wielkie przekręty. — Baekho rozejrzał się na boki podejrzliwie, chociaż nikt nie miał prawa ich podsłuchiwać.
— Czyli nadal masz wtyki w prokuraturze? Stąd masz świeże dane na temat tego, gdzie partaczą albo kręcą? — Seokjin przejechał dłonią po czole tak, jakby nagle głowa rozbolała go mocniej niż dotychczas.
Sięgnął po kubek z herbatą, nachylając się ponad biurkiem. Wyzerował bez kurtuazji ostygnięty już, gorzki napar.
— I tak, i nie — odparł eks-teść Gguka. — Miałem ich sporo zaraz po tym, jak odszedłem... Ale z każdym rokiem było ich coraz mniej. Teraz jest raczej cicho. Moja ostatnia, godna zaufania wtyka — zrobił znak cudzysłowu w powietrzu — odeszła na emeryturę trzy lata temu.
— Więc dlaczego nic nie robisz z tym, co już masz? Kolekcjonujesz sobie cudze nieszczęścia usiane na korupcji jak pieprzone znaczki? To takie ciekawe? — warknął w odpowiedzi Jin, a Baekho zmarszczył nos, ignorując jego nagły wybuch i wtykając otrzymany wcześniej dysk USB do portu przy ramie laptopa.
Gdy już to zrobił, wyciągnął z szuflady biurka popielniczkę, po czym postawił ją na środku blatu. Z kieszeni spodni wydobył wygniecionego papierosa oraz zapalniczkę.
— Na czarną godzinę — wyjaśnił zaskoczonej, siedzącej przed nim dwójce, bezceremonialnie odpalając skręcony w białą bibułkę tytoń. — Zwykle nie palę w środku. Nie mówcie mojej żonie.
— Nie unikaj mojego pytania — obruszył się Jin, a Gguk dosłownie miał ochotę wydłubać mu oczy.
Spojrzał na byłego teścia przepraszającym wzrokiem, ale ten nawet tego nie zarejestrował. Był zbyt zajęty obserwacją młodego prokuratora, który dosyć szybko stracił nad sobą panowanie.
— Też byłem kiedyś młody. Miałem ambicje i misję... — Baekho zaciągnął się papierosowym dymem, po czym wypuścił go przez nos, strzepując żar do popielniczki. Siwy kłąb osiadł mu przez moment ponad wąsem tylko po to, by opaść w kierunku biurka i rozpłynąć się w powietrzu. — Ale teraz jestem stary. I mam tylko cholerne problemy z kolanami oraz dylemat, jaki sweterek wciągnąć na siebie jutro.
— To mnie nie urządza. — Głos Jina rozbrzmiał tak nisko, że prawie przeczołgał się ku Baekho po podłodze.
— W takim razie powiedz mi, Seokjin... — Mężczyzna ponownie pociągnął dym z papierosa i strzepnął popiół do śmietniczki. — Dlaczego ty nie robisz nic z tym, z czym do mnie dzisiaj przyszliście? Bo zakładam, że jest takie coś?
— Bo co ja mogę?
— I to jest strzał w dziesiątkę. Co możesz ty, co mogę ja? Co możemy my we trójkę? Całkiem niewiele... Chociaż, patrząc z dosyć realistycznej perspektywy, ty też mógłbyś zacząć korzystać na tym, jak niesprawiedliwy jest twój prokuratorski świat — stwierdził gorzko Baekho. — Droga wolna. Jak widać na załączonym obrazku, gówno da się z tym zrobić. Bierz, ile fabryka dała. Nikt cię nie złapie, to łatwa kasa. To, co lewe i bezprawne, to można sobie co najwyżej tylko oprawić w koszuleczkę i wpiąć w skoroszyt — dodał, stopniowo ściszając głos.
Ostatecznie zamilkł, zauważywszy, że Seokjin nie wziął go na poważnie. I słusznie.
Baekho zaczął przeglądać zapisane na przenośnym dysku, niewyraźne fotografie dokumentów z archiwum z prokuratury, zdjęcia notatek oraz wszystko inne, co związane ze sprawą. Jin złożył całą papierologię w spory plik z własnymi notatkami, by ułatwić mężczyźnie zrozumienie wszystkiego od początku do końca.
Młody prokurator był bowiem pewien, że jego plan wypali już w momencie, gdy wpadł mu do głowy. Przygotował się więc dokładniej niż na egzaminy końcowe aplikacji prokuratorskiej.
— Kim Hyoungjin. Obiło mi się o uszy — przyznał pod nosem Baekho, zapoznawszy się z jednym z dokumentów, po czym zaśmiał się cicho, widząc, jak sztywno Jin i Gguk siedzieli na swoich krzesłach. — Napijcie się więcej herbaty, chwilę mi to zajmie.
Jeongguk sięgnął po jeden z kubków nerwowo, ale Seokjin nie poszedł w jego ślady, nadal czując gorzkie nuty na języku. Wpatrywał się za to w mężczyznę przed komputerem, który nie podniósł wzroku znad ekranu ani razu, póki nie skończył pobieżnie zapoznawać się ze wszystkim, co przygotował mu prokurator.
— Skąd wiedziałeś, żeby przyjść z tym do mnie? — zapytał Seokjina, po czym przerzucił wzrok na swojego esk-zięcia. — Zakładam bowiem, że to nie był twój pomysł, Gguk? Cieszy mnie, że... poszerzasz horyzonty, ale nigdy nie połączyłbym cię z takim nadstawianiem karku. Jesteś na to raczej zbyt wycofany.
Prawnik poczuł się tak, jakby ktoś szturchnął go pod żebro. Wzruszył tylko ramionami, nie chcąc pokazać, iż było mu nieco przykro.
— Dużo o tobie słyszałem, Bakeho. I wiedziałem, że może będziesz w stanie przyjść mi z pomocą — wyjaśnił Jin, odpowiadając wymijająco na jego pytanie.
— W takim razie wiesz też, że moja moc sprawcza kryje się tylko w pliku papierów... W niczym więcej? — zapytał go mężczyzna.
— Czy aby na pewno? — Seokjin uniósł brew, a Baekho zamknął laptopa, wyraźnie zaciekawiony tym, dokąd zmierzała ich dyskusja.
W czasie czytania wypalił już całego papierosa, ale filtr nadal trzymał między palcami.
— Czego, tak właściwie, chcesz? — zapytał, a Jeongguk nie nadążał za ich dwójką, zaplątany we własnych myślach.
— Dobrze wiem, że stać cię na więcej. — Seokjin przygryzł wargę.
— Jesteś arogancki — stwierdził Baekho, odchylając się do tyłu.
— To źle?
— Bynajmniej — odpowiedział i pokręcił głową. Wyrzucił filtr do popielniczki. — W takim razie, co mógłbym zrobić? Oświeć mnie.
Gdy rozmawiali dalej, Jeongguk wyłączył się na moment, nalewając sobie trzeci już kubek letniej herbaty. Siedząc na krześle, rozglądał się po pełnym bibelotów gabinecie.
Niekontrolowanie w jego myślach pojawił się Yoongi, co już kompletnie go nie dziwiło. Ostatnimi czasy czarnowłosy mężczyzna stawał się głównym tematem rozważań Jeongguka o wiele zbyt często, by za każdym razem dawać się ponieść emocjom. Prawnik po prostu omijał go wzrokiem wyobraźni, licząc na to, że jak już znajdzie nową pracę i wciągnie się w jej wir, to wszystko wróci do normy, którą tak dobrze znał, oraz która to dawała mu, chociaż złudzenie komfortu.
Jednocześnie jednak, wbrew chęci powrotu do starej kolei rzeczy, spekulował też nad istnieniem przeznaczenia. Może faktycznie, poprzez postać Yoongiego, skradało się gdzieś tym swoim dziwacznym, nietypowym krokiem; kluczyło tuż za plecami Jeongguka, spętanymi więzami przeszłości.
Mężczyzna nie śmiał jednak nawet marzyć o tym, że chciało wyrwać go z ich niewoli.
Częściej wyobrażał sobie, że w końcu do niego dopada i zaciska swoje dłonie na jego szyi. Trzyma je tam i trzyma, miażdżąc krtań.
Bez końca.
Aż do końca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top