Rozdział 30

Opuchlizna na jego ustach odkształcała się pod opuszkami palców. Naciskał to na górną, to na dolną wargę, a gdy ich róż zmieniał się w trupią biel, jego dłoń odskakiwała gwałtownie jak poparzona. Oglądał swoje poczynania w pękniętej szybce telefonu, a Yoongi stał w kącie jak zbity pies, próbując rozszyfrować jego zachowanie. Był tylko biernym gapiem, wpatrzonym w usta, które jeszcze chwilę temu całował. Czuł, że coś mu odebrano. Bezdusznie i okrutnie.

— Przepraszam — powtórzył się jednak po raz wtóry tamtego wieczora, zduszając w zarodku mieszankę chciwości i zaborczości, która zaczynała się powoli w nim tlić.

Jego wargi były równie opuchnięte, co te Jeongguka. Łączyły się ciężko w wąską linię, naciskając na siebie wzajemnie z siłą kilku ton. Łaknęły lekkości zbliżenia, a nienawidziły przytłaczającej wagi samotności.

Na domiar tego wszystkiego Yoon miał taki mętlik w głowie, że nie potrafił nawet określić jak długo, tak właściwie, się całowali. Pamiętał tylko niezręczne ruchy ust młodszego, który kompletnie nie miał w pocałunkach wprawy oraz fakt, że nie dotknął go ani razu. Ręce Jeongguka pozostawały bezwładne, opuszczone w dół.

Yoongi naprawdę chciał interpretować to jako coś niepozornego; może nawet jako oznakę tego, że w przyszłości ta bierność miała przeistoczyć się w miękki, kremowy dotyk chętnej do zbliżeń skóry. Ale niepewność brała górę. Obawiał się, że zamiast intymności i zaufania czeka go zderzenie z chłodem pięknego, ale wciąż marmuru.

— Dobrze w...wypadłem? — zapytał w końcu Gguk, przerywając milczenie i odkładając telefon na kanapę, a Yoon zmarszczył czoło.

Prawnik w jakiś pokręcony sposób czytał mu w myślach.

— Słucham?

— Myślisz, że umiem się c...całować? — sprostował dosyć śmiało, chociaż unikał kontaktu wzrokowego z Yoongim.

Starszy pozwolił sobie przysiąść po drugiej stronie kanapy, a był tak ciężki od poczucia winy i swego rodzaju wstydu, że poduszka zapadła się pod nimi wyjątkowo głęboko.

Z jednej strony cieszyło go to pytanie. Jeongguk był po rozwodzie, ale jego doświadczenie w sprawach międzyludzkiej intymności zdawało się znikome. Zresztą, sam nie był pewien swoich zdolności, przez co zdradzał pośrednio, iż zapewne nawet z własną żoną nie robił zbyt wiele. To łagodziło niedorzeczną zazdrość Yoongiego, aczkolwiek tylko trochę.

Jednak z drugiej strony, Yoongi nie wiedział, jak na nie zareagować. Jak odpowiedzieć. Być szczerym, czy go okłamać? Jakie konsekwencje miałaby każda z odpowiedzi?

— Czy m...milczenie mam uznać za n...nie? — Jeongguk w końcu zaszczycił go spłoszonym spojrzeniem, a Yoongi pokręcił energicznie głową.

— Nie uważam, by jakakolwiek ocena twoich zdolności była sprawiedliwa — wymamrotał. — Zresztą, to naprawdę nieistotne... Możesz być zły, jeżeli chcesz. Ale nie umiem odpowiedzieć...?

— Za co niby miałbym s...się złościć?

— Znowu się na ciebie rzuciłem. Za to, chociażby — wyjaśnił, drapiąc się po głowie.

Jeongguk zaśmiał się. Naprawdę się zaśmiał, a Yoongi otworzył szeroko oczy, jakby usłyszał ludzki śmiech po raz pierwszy w życiu.

— Nie o...oponowałem — rzucił młodszy, gdy tylko uspokoił chichot. — Zresztą... Mnie u...udało się nie z...zwymiotować. Wtedy, u ciebie w...w domu... To było t...turbo niegrzeczne. Nie będę z...zły.

Prawdę mówiąc, złość zastąpił zażenowaniem. Miał ochotę zaszyć się w swojej sypialni i rwać sobie włosy z głowy, to było silniejsze od niego. Głos w głowie, chociaż dużo cichszy od czasu rozpoczęcia terapii, przeistoczył się w istnego człowieka orkiestrę, wygrywając pełen obelg koncert. Uparcie, bez przerwy.

Tym razem jednak Gguk traktował go raczej jak płaczące dziecko w pociągu. Jest, bo jest, nie ma rady. Kiedyś przestanie się drzeć.

— Nie żałujesz?

— C...Ciężko mi powiedzieć — przyznał szczerze. — Wybacz.

— Ale nie muszę wyjeżdżać?

— Teraz? — Jeongguk odruchowo przerzucił wzrok na wysokie okna naprzeciwko kanapy. Zaraz po tym, jak przestali się całować, wystrzelił z łazienki jak torpeda i odsłonił je, chcąc zająć czymś rozdygotane ręce. Dzięki temu idealnie widział Seul, spowity zwiastującą noc łuną. Było w tym widoku coś terapeutycznego. — N...Nawet nie jeżdżą już p...pociągi.

Yoongi odetchnął z ulgą, a zrobił to tak głośno, że aż spłonął rumieńcem.

— To dobrze — przyznał. — Bałem się, że mnie wyrzucisz. A ja naprawdę chcę z tobą zostać.

— Możesz z...zostać — potwierdził raz jeszcze Jeongguk, chociaż sam nie był w stu procentach pewien słuszności swojej decyzji.

Bał się tego, co mogło się zdarzyć.

— Przysięgam już więcej nie rzucać się na ciebie. Jestem po prostu seksualnie sfrustrowany, to wszystko...

Młodszy przełknął ślinę, która jak torpeda wpadła mu do żołądka. Coś zatrzęsło się w jego brzuchu.

— Mam r...rozumieć, że bycie prymitywem to t...twoje ostateczne wytłumaczenie? — zapytał, momentalnie czując się jak hipokryta.

Dotknął opuszkami palców podbródka, z którego niecałe piętnaście minut wcześniej ścierał wierzchem dłoni strużkę lśniącej śliny, która spłynęła nań podczas wymiany niezgrabnych pocałunków. Sam tylko wiedział, jak długo przyglądał się jej z fascynacją we własnym odbiciu w oknie, zanim się jej pozbył.

Najwyraźniej był równie prymitywny co Yoongi, ale jednocześnie tak w tym naturalny, że nawet nie potrafił się złościć. Gwiazdy układały się w prostej linii, wbrew wszystkiemu.

— Wiesz, czasami tak po prostu jest...

— Może i jestem wadliwy, a...ale wiem, jak działa f...frustracja seksualna. Ż...żartowałem tylko z tym p...prymitywem — przerwał mu Gguk, odkładając swój telefon na podłokietnik.

— Nie jesteś wadliwy.

Nie jesteś obrzydliwy, Ggukie.

Jeongguk wzdrygnął się, a włosy na karku stanęły mu dęba.

— M...Miałem na myśli... Po prostu r...rozumiem. Chociaż wydawało mi s...się, że ktoś taki jak ty miałby d...dookoła siebie na pęczki m...mężczyzn, z którymi dałby r...radę rozładować tę frustrację — wyrzucił z siebie, po czym zdał sobie sprawę, co właśnie powiedział.

Brzmiał tak, jakby intensywnie rozmyślał o życiu seksualnym Yoongiego. Musiał to sprostować, ale jego gardło ścisnęło się niczym pięść.

— Czyli jednak masz mi za złe.

— Nie! — pisnął na resztkach tchu, które mu zostały. Odzyskanie zdolności, by wykrztusić jeszcze cokolwiek, zajęło mu chwilę, którą Yoongi cierpliwie przeczekał. — Po prostu j...jesteś przystojny, atrakcyjny... Wydawało mi się, że na p...pewno masz kogoś...

— Jeongguk — zaczął, kurtuazyjnie ignorując komentarz o własnej atrakcyjności, chociaż cierpiał przez to katusze. —  Myślisz, że byłbym tutaj z tobą, jednocześnie sypiając teraz bez zobowiązań z innymi mężczyznami?

— A nie s...sypiasz?

Yoongi odwrócił wzrok znacząco, przypominając sobie ten jeden raz, gdy faktycznie poszedł do łóżka z kimś, czując przytłaczającą go bezsilność. Ale to było, zanim Jeongguk pojawił się na jego ganku, skulony i skryty pod śnieżną zawieją. To było, zanim, z każdym spadającym z nieba płatkiem coraz bardziej i bardziej, zdał sobie sprawę, jak beznadziejnie i bez pamięci go kocha.

— Raz — przyznał, chcąc być w zgodzie ze samym sobą.

Szybko tego jednak pożałował. Przecież nie musiał nic mówić, Jeongguk nie potrzebował tej wiedzy.

— Nie m...musisz mi się tłumaczyć. — Gguk niemalże od razu uniósł swoją dłoń w nijako obronnym geście.

Jego usta zaczęły piec.

— To było, zanim przyjechałeś wtedy do Pyeongchangu. Przed tym, jak uderzyłem twojego ojca... Ale od tamtego czasu... Jesteś tylko ty.

Znał ten schemat. Jesteś tylko ty, mało kiedy działało, nawet jeśli było najszczersze. W głowie rzucał na siebie niecne uroki i czary, obmyślając jednocześnie łańcuszki przekleństw, jakimi obrzuci się pod nosem, gdy Jeongguk w końcu wyrzuci go za drzwi. Ku jego zaskoczeniu, tak się jednak nie stało. Nie przyszedł sztorm, a zaledwie lekki, pienisty przypływ, głaszczący nagie stopy i tłoczący do nosa delikatną, orzeźwiającą bryzę.

Młodszy rozprostował swoje palce jakby nerwowo, po czym zwinął je w luźne pięści. Przyciągnął kolana do piersi i otoczył je ramionami, wciskając twarz w dolinę, która samoistnie powstała na ich połączeniu. Gdy jego czoło naciskało na osnute skórą kości, stwierdził, że musi przybrać jeszcze parę kilo. Chowanie się przed cudzym wzrokiem byłoby wtedy może nie łatwiejsze, ale ciut bardziej komfortowe. 

— Wierzę ci — szepnął, a rumieńce na jego policzkach rozlały się aż po samą szyję, co nie umknęło uwadze Yoongiego.

Chciał przejechać opuszkami palców po skórze Gguka do tego stopnia, że powstrzymywanie się od tego sprawiało mu fizyczny ból. Miał wrażenie, że czerwień wstydu zabarwiłaby jego palce, i wcale by się tym nie zezłościł.

— To... Jeongguk, ja...

— Wierzę ci — powtórzył się, po czym machnął na niego jedną z dłoni, nadal nie podnosząc na niego wzroku. — A teraz zrób m...mi proszę coś do jedzenia.

— Jedzenia?

— Cokolwiek — uciął, a Yoongi zastanowił się chwilę, po czym kiwnął głową.

— Chętnie zrobię ci kolację — powiedział cicho. — Na co masz ochotę?

— Cokolwiek co jest w l...lodówce — burknął, a Yoon wstał z kanapy, podpierając dłonie o uda.

Wyłapał niemą aluzję i zostawił Gguka samego. Zaszył się w odsłoniętym aneksie kuchennym na tyle, na ile był w stanie. Z szuflady w lodówce mechanicznie wydostał trochę warzyw, kilka jajek, a z ryżowaru wyskrobał resztkę ryżu ze śniadania, który odstawił na bok w małej, szklanej miseczce.

Z trudem ignorował Jeongguka, który kiwał się delikatnie w przód i w tył, przypominając zagubionego chłopca, a nie dorosłego mężczyznę z trzydziestką na karku. Yoongiemu absolutnie to nie przeszkadzało, był jedynie zmartwiony. Mimowolnie zerknął na pomarańczową tubkę z lekami, po czym wyżył się na podłużnym kawałku zielonej cebulki, który posiekał energicznie, a chwilę potem wrzucił z odrobiną oleju na rozgrzaną ówcześnie patelnię.

Podskoczył, gdy poczuł na karku dotyk opuszek palców. Był przelotny, prawie niezauważalny, niczym przekwitnięte płatki kwiatów wiśni, głaszczące policzek w drodze na ziemię. Na wiosnę, a może zimę.

Potrząsnął głową.

— Ggukie?

— Twoje tatuaże... Masz je też na plecach? — zapytał, siląc się na to, by, chociaż ten jeden raz, nie zająknąć się jak wariat.

— Chcesz zobaczyć? — wyrwało się Yoongiemu, przez co zamarł, prawie parząc sobie palce na patelni.

Na oślep wyłączył palnik i przetarł czoło dłonią.

— Chcę wiedzieć — sprostował Jeongguk. — Chociaż po odpowiedzi zakładam... Ż...Że masz. W sumie, to pokażesz mi? — wydyszał, a Yoongi odwrócił głowę, zerkając na spuchnięte oczy młodszego.

Musiał płakać. Tam, na kanapie, wtulony we własne kolana.

— Nie musisz tego robić, Ggukie — szepnął.

— Chcę wiedzieć o tobie więcej.

— Wiesz najwięcej — odparł. — Najwięcej na całym świecie.

— To nie jest prawda — odburknął, po czym uśmiechnął się smutno, opuszczając rękę wzdłuż ciała.

Marmur wcale nie był marmurem, a wszystkie obawy Yoongiego okazały się niepotrzebne. Jednak on sam, jak na złość, nie umiał pojąć rozumem dotyku, którego przecież tak długo łaknął. Kark palił go żywym ogniem, zupełnie jakby ktoś tatuował go właśnie na nowo.

— Na plecach mam trochę tego i tamtego — powiedział, już całkowicie odwracając się do Jeongguka i robiąc malutki krok w przód.

Chwycił jego nadgarstek i jakby próbując uspokoić ich obu na raz, zakreślał kółka palcem wskazującym na wnętrzu jego dłoni. Przecinał bezmyślnie linię serca, życia i głowy, zahaczając też o linię losu.

A w brzuchu Jeongguka tańczyły mole.

— Na przykład?

— Motyla. Takiego niewyszukanego, podobnego ma pewnie mnóstwo ludzi na świecie. Nie jestem zbyt oryginalny — wyznał z uśmiechem, przyciskając na moment palec do miękkiej poduszeczki tuż pod kciukiem Jeongguka. Ten poruszył nim w bezwarunkowej reakcji.

— Co jeszcze?

— Dwa symetryczne kwiaty róży nad motylem. Na karku księżyc, w fazie znikającego sierpa... Albo przybywającego? Nie pamiętam — zachichotał. Nawet Gguk się uśmiechnął. — A na krzyżu mam szczupaka.

— Szczupaka? — Jeongguk otworzył szeroko oczy.

— Tak. Lubię łowić ryby, czasami, chociaż wcale nie umiem. Plus... Szczupaki mają zęby. Od dzieciaka mi się to podobało — wyjawił tak, jakby był to najmroczniejszy z jego sekretów.

Gguk z kolei zacisnął dłoń na jego palcu na krótką chwilę.

— Coś jeszcze?

— To chyba wszystko — powiedział. — Generalnie często zapominam o tym, co tam mam. Raczej nie oglądam własnych pleców.

— Rozumiem. Czyli masz tam... J...Jeszcze miejsce? Na więcej t...tatuaży?

— Na plecach? Zapewne. — Yoongi kiwnął głową twierdząco, przyciągając dłoń Jeongguka do ust i składając na jego knykciach krótki pocałunek. — Dziękuję, że pytasz.

— O t...twoje tatuaże?

— Tak. To miłe — przyznał.

To prawie tak, jakbyś mnie dotykał, przyznał w myślach. Jego twarz spowił szczery uśmiech, a Gguk nie umiał go rozszyfrować.

— Jesteś głodny? — Yoongi wybawił go z opresji milczenia, a ten kiwnął głową. — Skończę twoją kolację, okej?

— Naszą?

— Naszą — poprawił się.

Jeongguk stanął obok niego i przyglądał się jego dłoniom, gdy ten ponownie włączył palnik na kuchence i zajął się blanszowaniem cebulki. Napis „raj" na jego lewej dłoni poruszał się miejscami wraz z knykciami.

Prawnik chciał o niego zapytać, ale postanowił zostawić sobie ten temat na później. Bał się, że gdy jego nudne życie już całkowicie wyjdzie na jaw, będzie potrzebował jakichś kół ratunkowych do ratowania potencjalnych konwersacji.

— Co w...wymyśliłeś? Na kolację? — zapytał.

— Ryż smażony z jajkiem, cebulką i rybą — wyjaśnił, wskazując na pieczonego łososia, którego kawałek od trzech dni leżał w lodówce w szklanym, zamkniętym próżniowo pojemniku. — Trzeba to zużyć, żeby się nie zepsuło. Odpowiada?

— Odpowiada. — Gguk kiwnął głową. — M...Mogę jakoś pomóc? — zapytał, a Yoongi zamyślił się, po czym kiwnął głową na szafkę, gdzie znajdowały się kubki.

— Napiłbym się herbaty.

— T...To dobrze. Bo ja też — wyznał cicho młodszy, po czym zabrał się za przygotowanie naparu.

Gdy tak krzątał się z torebkami herbaty, uzmysłowił sobie, że po raz pierwszy w życiu powiedział komuś coś podobnego. Wszystko było takie gładkie, jak satynowa pościel, przynosząca przyjemny chłód w letnią noc w sezonie tajfunów, i chociaż mieli zimę, to nie mógł znaleźć lepszego porównania. Jego palce wsunęły się w ucha dwóch kubków o tych samych kolorach, a gdy wyciągnął je z szafki i postawił obok siebie na blacie, poczuł się jeszcze lepiej.

Tak, jakby wszystko w końcu było na swoim miejscu. Łącznie z nim.


* * *




Pierwszy raz w życiu był w prokuraturze. Była środa wieczór, pierwszy dzień w pracy po świątecznym urlopie, a jednak on wciąż miał w sobie siłę na tego typu, nowe doświadczenia. Powinszował sam sobie.

W ramach odstresowania stwierdził w myślach, że nieźle świadczyła o nim zerowa wiedza o tym, co robiło się w prokuraturze jako zwykły cywil, toteż zeszło z niego nieco ciśnienia. Mimo to wciąż jednak siedział spięty i przesadnie wyprostowany na podejrzanie wygodnym krześle w prokuratorskim gabinecie, a jego głowa co chwila rozglądała się na boki, jakby szukał sojusznika; kogoś, kto poklepie go po plecach. Żałował, że nie zabrał ze sobą Kyuchula. Gdy tak wiercił się jak fryga, jego rozpuszczone, kręcone włosy odbijały się od siebie na wszystkie strony. Wciąż pozostawały niesforne, nawet po świątecznej wizycie u fryzjera, podczas której znacznie je skrócił.

Nadal czuł też na żołądku ciężar domowych potraw matki swojego partnera, i chociaż jego rodzina nie była religijna, święta traktowała jako idealną okazję do wspólnego spotkania, jedzenia oraz napicia się maekju* pod korek. Soo, siłą rzeczy, musiał wpasować się w ich styl życia. Kyuchul był jego jedynym bliskim, a zważywszy na to, że z własną rodziną nie łączyło go już nic, opcje były raczej ograniczone. Koniec końców jednak jego "teściowie" stali się błogosławieństwem, którego nie zrzekłby się za żadne skarby świata. Nawet jeżeli czasami wykańczało go zdrowotnie.

– Rozumiem, że nie chce pan kawy? – zapytał go prokurator Kim, a Soo pokręcił głową, nadal czując gorzki posmak tej, którą wypił rano w swoim gabinecie, dosłownie na kilka minut przed przyjęciem pierwszego pacjenta. Męczył go kac i chyba jakiś porządny wrzód żołądka. Sama wątroba, co słuszne, mściła się na nim kłującym, przeszywającym bólem. – W takim razie może wody?

– Wodą nie pogardzę – mruknął, a Seokjin kiwnął głową.

Bacznie obserwował swojego gościa, podświadomie porównując go Jeongguka. Nie umiał się powstrzymać.

Pierwsza i zasadnicza różnica – jeżeli stresowała go ta cała sytuacja albo kontakty z mężczyznami, kompletnie nie było tego po nim widać. Chociaż siedział na krześle w nienaturalnej pozycji, przypominało to raczej zakłopotanie kogoś, kto musiał stawić się do prokuratury na przesłuchanie. Typowe, nieszczególne. Brzemię traumy, które sączyło się z Gguka gęstymi, lepkimi strugami, u Soo było kompletnie niewidoczne. Jak niepozorny przeciek oleju z silnika, albo kapiąca jednostajnie z rur woda, która znikała w betonowej posadzce.

A może po prostu wcale tej traumy nie było. Seokjin nie umiał powiedzieć.

– Cieszę się, że udało się panu wpaść od razu po świętach – mruknął przyjaźnie, podając mu plastikowy kubeczek z wodą wlaną doń z małego dystrybutora, w który niedawno uposażył swój gabinet. – Był pan u rodziny?

– Owszem. Rodziny mojego partnera – odparł.

Zwykle tak robił, gdy nadarzyła się okazja. Wspominał o Kyu na starcie każdej znajomości, profesjonalnej czy prywatnej. Może badał tak grunt, a może po prostu lubił kontrowersje związane z własną seksualnością, gdyż nic, absolutnie nic, nie mogło go już w tym temacie złamać.

Seokjin uniósł z zaciekawieniem obie brwi. Kolejna różnica – Park Soo był w romantycznej relacji z innym mężczyzną. Jeongguk nie wydawał się zdolny nawet do bliższej przyjaźni z żadnym.

— Wspaniale — chrząknął niezręcznie. Postanowił przejść do rzeczy, nieskory do dalszego zapuszczania się w tamte rejony. Czuł, że to nie jego sprawa. — Przyznam, że byłem w lekkim szoku, gdy Jeongguk zadzwonił do mnie w pana sprawie.

Wcale nie kłamał. Bazując na danych w dokumentach, które udało mu się zabezpieczyć podczas śledztwa, umówił się już na kilka przesłuchań z byłymi, chętnymi do rozmowy podopiecznymi ośrodka Byeonhwa. Dane Park Soo nie znajdowały się wśród tych wymienionych, także, kiedy Jeongguk nagle podsunął mu kolejny, tak ważny trop, Seokjin z początku prawie się obraził. Szybko jednak spuścił z tonu. W Gguku było coś, co nie pozwalało mu na irytację czy niecierpliwość. Koniec końców, przecież dużo mu zawdzięczał.

— Tak? Dlaczego? — Soo upił łyk.

Woda z dystrybutora miała słodkawy posmak. Wydawała się ciężka, jakby osiadała cienką warstwą na przełyku. Zupełnie nie orzeźwiała, przez co odstawił niepozornie kubeczek na biurko. Nie chciał być jednak niegrzeczny, także, przez cały czas trwania ich rozmowy, taktycznie, upijał jeszcze duszkiem mikroskopijne łyczki.

— Nie wspominał o panu.

— Gguk ceni sobie prywatność własną i własnych przyjaciół.

— Przyjaciół? — Seokjin obszedł biurko i usiadł na własnym fotelu.

Chwycił w dłoń prosty, ceramiczny kubek pełen letniej już kawy. Napił się spory, prawie że prostacki łyk. Nie przypominał tych, które ostentacyjnie zwykli sączyć inni prokuratorzy. Ale sam Seokjin ich nie przypominał, także wszystko było, jak należy.

— Przyjaźnimy się.

Poprawka – Jeongguk był zdolny do przyjaźni z mężczyznami, ale najwyraźniej tylko z takimi, którzy go rozumieli. Czyli nie z Jinem.

Coś zakłuło go w piersi. Chciał bliższej relacji na przyjacielskiej stopie ze swoim nowym współpracownikiem. Ale przecież nie mógł niczego wymusić.

— Poznaliście się w...

— W Byeonhwie — dokończył za niego Soo. — W tym piekle na ziemi, panie prokuratorze.

— Seokjin. Albo po prostu Jin.

— W takim razie Jin. — Soo łatwo przystał na koleżeńskie zwroty.

Nie lubił oficjalnego żargonu i teatralności zwrotów grzecznościowych. Chyba przejadły mu się przez naturę jego pracy. Szanowny tu, szanowny tam. Zawsze myślał, ile można, szczególnie że w większości przypadków chodziło tylko paracetamol.

— Soo. — Uśmiech Jina wydał się lekarzowi szczery, toteż rozluźnił się jeszcze bardziej. — Skoro schodzimy na temat naszego spotkania... Chciałem podziękować za chęć rozmowy.

— Biorąc pod uwagę, jak zlano mnie i moje zgłoszenia wcześniej, ja również jestem zadowolony.

— Chciałbym, żebyś wiedział, że nie zależało to ode mnie. Do pewnego momentu w ogóle nie miałem pojęcia — wyjaśnił Seokjin, i chociaż faktycznie nie był niczemu winien, w jego głosie dało się wyczuć skruchę.

Soo pokręcił więc głową pokrzepiająco, zaciskając usta. Jego serce przyspieszyło, jakby dopiero wtedy poczuł wagę całej sprawy. Po raz pierwszy od dnia, w którym zaczęła się jego gehenna, miał prawo głosu.

— Rozumiem. To nie jest twoja wina. A skoro mogę teraz powiedzieć, co chcę, nie ma to najmniejszego znaczenia. Chcę, żeby każdy skurwysyn, który zrobił krzywdę mnie, Ggukowi... I innym, odpowiedział za nasze cierpienie — oznajmił, a jego mina wyraźnie wskazywała na to, że nie wyobrażał sobie innego zwieńczenia całego tego przedsięwzięcia. — Od czego mam zacząć? — zapytał, a chłód w jego głosie, wyćwiczony latami terapii i dystansowania się od traumy, jak odniósł wrażenie Jin, nie był wcale nieprzyjemny.

Raczej na odwrót. Zwiastował rzeczowość i determinację, by dopiąć sprawę do końca. A tego Seokjin potrzebował wtedy najbardziej, i od siebie, i od potencjalnych świadków.

— Od czego chcesz, Soo. Możemy tu siedzieć aż do nocy — powiedział. — Mamy czas.


* * *


Yoongi kopał kamyki pod kwiaciarnią, nieco wytrącony z równowagi. Rano, przed pracą, na twardą i bezkompromisową prośbę Jeongguka skontaktował się z wybranym przez niego adwokatem, a ten z jednej strony narobił mu nadziei, a z drugiej nieco je rozwiał.

Jak znajdą się wiarygodni świadkowie, którzy staną po jego stronie, nie ma co się martwić wyrokiem. Być może, w sumie to nawet najprawdopodobniej, wróci do pracy w ośrodku bez większych problemów.

Ale jeżeli się nie znajdą, może dostać wyrok. Do trzech lat. A potem już kompletnie zapomnieć o pracy w służbie publicznej, jakiejkolwiek i gdziekolwiek.

Yoon znał jednak wszystkich wsioków z Igok na wylot. Wiedział, że nawet jeżeli widzieli wszystko tak, jak było naprawdę, to mogą na pstryknięcie palcem obrócić się przeciwko niemu, choćby dlatego, że miał tatuaże. Albo dlatego, że był gejem. Cóż, tego wiedzieć chyba nie mogli, ale na pewno uznaliby to za świetny powód, żeby zrobić mu z życia bagno.

— Ja pie... Cholera — poprawił się, odchrząkując.

Yang zabronił mu przeklinać pod kwiaciarnią. Uważał, że straszył tym klientów. Palić też mu zresztą zabronił, i chociaż sama prośba starego florysty nie byłaby wystarczająca, to prośba Jeongguka już tak.

Gdy w niedzielny wieczór razem jechali na stację kolejową, a młodszy zobaczył, jak Yoongi wyciąga papierosa na przystanku autobusowym, po prostu zabrał mu go i poprosił, żeby przestał. W zamian kupił mu paczkę gum do żucia, co już kiedyś było przecież taktyką Yoongiego w rzucaniu tytoniu. A potem zabronił mu też tak dużo przeklinać, gdy nawet uderzenie butem o krawężnik sprawiało, że soczysta „kurwa" wydostawała się z ust Yoona. Brzmiało to tak, jak rodzic strofujący niesforne dziecko, ale Yoongi, szczerze powiedziawszy, miał to gdzieś.

Liczył się tylko Jeongguk, który, chociaż noc po wspólnym pocałunku spędzili osobno, odprowadził go na stację w niedzielne popołudnie, trzymając go za rękę. Jeongguk, który obiecał, że w najbliższy weekend przyjedzie pociągiem go odwiedzić. Jeongguk, który chyba stał się kimś więcej i po prostu o niego dbał.

W głowie Yoongiego zderzyły się dwa światy i nie wiedział już, czy ma nad swoim losem płakać, czy może cieszyć się z tego, jak wszystko się toczyło. Od poniedziałku monotonnie składał bukiety, ale myślami lawirował w samym epicentrum swojego dylematu. Może powinien po prostu przyjąć konsekwencje swoich akcji na klatę, potraktować je jako ostateczne zwieńczenie jego oddania dla sprawy Gguka, i zacząć wszystko od nowa?

Ale czy Gguk by tego chciał?

Coś wierciło mu dziurę w głowie. Pewnie głód nikotynowy.

— Niech to weźmie szlag — warknął, uchylając lekko drzwi do kwiaciarni  i zaglądając do środka przez wąską szparę. — Yang, ja...

— Zamknij te drzwi, wychładzasz mi storczyki! — krzyknął. — Zresztą, gdzie twoja kurtka? Na zewnątrz jest z minus trzysta stopni!

— To nieistotne. Idę na stację po fajki, chcesz coś? — mruknął, wybierając oddaloną o kawałek drogi stację po to, by, przy okazji, porozmawiać z Taehyungiem.

Potrzebował powiernika.

— Nie idziesz po żadne fajki — żachnął się właściciel. — Nie masz pojęcia, jak dobrze tu pachnie, od kiedy rzuciłeś.

— Sugerujesz, że śmierdziałem?

— Jak stary koń, który przeżył całe życie w spelunie — odburknął, a Yoongi wywrócił oczami, szybko dając się pokonać.

Wszedł do środka, a z kieszeni spodni wygrzebał paczkę gum do żucia. To była już chyba jego siódma, licząc od tej, którą dostał od Jeongguka, ale, dla zachowania sentymentu, kupował wciąż tę samą markę. Miętowe, z nutą słodyczy.

Wpakował jedną, otoczoną cukrową skorupką drażetkę do ust i rozgryzł ją ostentacyjnie, a Yang zmarszczył czoło.

— Jesteś stary, a uparty jak osioł.

— I vice versa — odparł, po czym wystawił mu czubek języka.

— Odejmę to od twojej wypłaty.

Yoongi już nie odpowiedział. Zaszył się gdzieś na zapleczu, gdzie spędził ponad godzinę, organizując pudełka z ozdóbkami, zapasem celofanu oraz od czasu do czasu zerkając na telefon. Czekał na wiadomość od Jeongguka – ten był w pracy, a potem miał wybrać się na sesję z terapeutą, aczkolwiek milczał od rana, pozostawiając ostatnią wiadomość od Yoongiego nawet bez odczytania jej.

Starszy posunął się nawet do zakupu jakiegoś tandetnego zestawu naklejek w aplikacji, by wysłać Ggukowi tą z małym pieskiem, który mrugał błagalnie oczami. Wciąż nic.

Ich wspólnie spędzone święta uważał za udane. Nie wiedział, czy Jeongguk podzielał jego zdanie i bał się zapytać, ale nie czuł też wewnętrznie takiej potrzeby. Pocałował go i nie został odrzucony. Co więcej, chociaż po pocałunku nie zbliżyli się już bardziej niż na odległość złączonych dłoni, nic nie zapowiadało się na to, by mieli zrobić krok do tyłu.

Jedynie zazębienia ich żyć musiały się dopasować, wzburzone morze uspokoić... Potem, jak Yoongi sobie obiecał, pomyśli się, co dalej. Jak dalej. Najpierw mieli przed sobą dwie rozprawy sądowe do przebrnięcia. Yoongi nie zamierzał opuścić Jeongguka nawet na jeden krok. Liczył na to, że młodszy myślał o nim tak samo.


* * *


Odpisał Yoongiemu dopiero późnym wieczorem. Po długim dniu w pracy, spędzonym na sortowaniu dokumentów na przesłuchania dla Seokjina, czuł się tak, jakby ktoś rozciął jego klatkę piersiową i wypruł wszystkie wnętrzności. Nie miał w sobie nic prócz pustki i złości, przez co, czując nadchodzący w pewnym momencie atak paniki, wziął dodatkową tabletkę Zoloftu. Nie powinien był tego robić, ale obcowanie z dokumentacją z Byeonhwy kompletnie rozstroiło go emocjonalnie. Jin chyba nie zdawał sobie z tego sprawy, ale Gguk nie chciał się o nic upominać. Miał dobrą posadę, własny kąt w biurze jego partnera, Hisashiego, i absolutnie nic, na co mógłby narzekać, poza własnymi odchyłami. A te musiały takie pozostać – jego własne.

Posłusznie przygotował pięć segregatorów na pięć spotkań z pięcioma byłymi podopiecznymi ośrodka, chcąc nie chcąc, czytając je powierzchownie i przypominając sobie wszystko, co powinien wyrzucić z pamięci. Swędziały go kostki i nadgarstki, mrowiła skóra, a w nosie kręcił się kwaśny swąd wymiocin oraz zapach spuchniętego, wilgotne drewna. Dodatkowo martwił się przesłuchaniem Soo, które miało się odbyć tego samego dnia wieczorem. Nie chciał, żeby jego przyjaciel wpadł w panikę, albo, co gorsza, jakimś cudem wrócił do starych wspomnień i został w ich więźniem już na zawsze. Gdy przed wyjściem z pracy i udaniem się na terapię wziął drugą dawkę leku, poczuł się z tym wszystkim lepiej, a przeciąg, który nagle przetruchtał przez jego głowę, skutecznie oczyścił myśli.

Bernie też nie skarcił go zbytnio, gdy ten przyznał mu się do nadużycia recepty.

— Zdrzemnij się na kozetce, zapewne padasz na twarz — polecił, widząc śpiochy w jego oczach, które zebrały się tam od ciągłego mrugania.

Jeongguk nie odmówił – w metrze prawie przespał swój przystanek, taki był zwalony z nóg. Jeszcze parę miesięcy wcześniej kategorycznie odmówiłby snu w towarzystwie względnie obcego mężczyzny, wtedy jednak było mu wszystko jedno. Obudził się jakieś półtorej godziny później, przykryty cienkim kocem w kratę, a partyjkę szachów z psychiatrą kompletnie sobie odpuścił. Rozmawiali mimo to – on z pozycji leżącej, a Bernie z własnego fotela, pijąc ciurkiem zapewne zimną już herbatę.

Psychiatra wiedział, że Soo był wtedy w prokuraturze. Lekarz skonsultował się z nim w tej sprawie, także udało mu się uspokoić Gguka, chociaż w tej kwestii. Prawnik za nic jednak nie dał sobie wyperswadować tego, iż nie był winny sytuacji Yoongiego, z której w końcu się Berniemu zwierzył. Ten nie komentował, nie oferował niechcianych porad, po prostu słuchał.

Najistotniejsze w tym wszystkim było to, iż Min Yoongi przeistoczył się w przestrzeni leczenia Jeongguka w kogoś więcej, niż tylko dawną miłość. Stał się swoistą stałą, którą trzeba było uwzględniać i brać pod uwagę, o której jak najbardziej należało mówić, a już szczególnie w świetle sytuacji pomiędzy nim a rodzicami prawnika.

A im więcej Jeongguk o nim mówił, tym bardziej się zatracał.

— Nie słuchasz mnie, Gguk — skarcił go Soo, gdy siedzieli u niego wieczorem, a Jeongguk obracał w dłoniach swój telefon.

Poczucie winy znowu zacisnęło mu się na skroniach niczym szczypce. Soo nie wiedział nic o pobiciu w Igok. Nadal.

Jeongguk zatajał to przed nim chyba podświadomie. Chciał mieć pole do manewru, w razie wypadku. Bał się, że w końcu, jeżeli wszystko inne zawiedzie, będzie musiał błagać rodziców na kolanach o wycofanie sprawy. Jeżeli Soo wiedziałby o czymkolwiek, mógłby mu w tym przeszkodzić, w dodatku całkiem skutecznie.

— Przepraszam... Często to robię, prawda?

— Coś cię trapi?

Teraz to Yoongi, któremu on nie odpisał przez cały dzień, ignorował jego wiadomość z przeprosinami za milczenie. Gguk chciał powiedzieć to na głos, zwierzyć się i żałośnie poskarżyć, ale pokręcił tylko przecząco głową. Senność po lekach dopiero zaczynała tak naprawdę ustępować

— Nie, nie — szepnął. — Powiedz lepiej... Co powiedział ci prokurator?

— Seokjin? Wydaje mi się, że to dobry facet. Dobry przełożony — mruknął i ledwie zauważalnie puścił Ggukowi oczko. — Chce doprowadzić sprawę ośrodka do końca, dociec prawdy. Doceniam to. Bałem się... Że mnie to jakoś złamie. Ale zniosłem to lepiej, niż myślałem. Opowiadanie o tym wszystkim... — dodał na koniec ściszonym głosem.

Przed oczami miał obraz łez na policzkach Seokjina. To prokurator płakał, słuchając jego słów. On sam podchodził do tego raczej na chłodno. Nie wspomniał jednak o tym Jeonggukowi.

— Też go doceniam — wydukał prawnik. — Chociaż... Dzisiaj miałem trudny dzień. Szykują się przesłuchania... Kilka. Zaraz po nich Seokjin chce skompletować zeznania byłych pracowników, a potem... Puścić to wszystko do informacji publicznej. To mnie chyba... Przerasta.

— Mówiłeś Berniemu? — zapytał, zalewając kubki z zieloną herbatą wrzątkiem z czajnika.

Jadu kręcił się po kuchni, wąchając to szafki, to na zmianę skarpetki Gguka i Soo. Był ich niemym towarzyszem, a sam jego merdający ogon zdawał się dodawać ciężkim tematom charakterystycznej lekkości.

— Mówiłem... Ale tej maszyny już nie zatrzymam. Nawet nie próbuję.

— Kiedy ty będziesz zeznawał? Jeżeli chcesz, mogę być tam z tobą... Albo możesz zaprosić Yoongiego.

— Nie będę zeznawał. Już ci mówiłem, Soo — odchrząknął Jeongguk, czując rumieniec oblewający jego twarz. — Nie chcę i nie mogę.

— Myślałem, że może zmienisz zdanie. Ale dobrze, nie będę grzebał, i tak robisz już tak wiele, Ggukie...

Ggukie.

Jeongguk nagle zsunął się z wysokiego stołka i przełknął głośno ślinę, stając niemalże na baczność. Soo uniósł ku górze jedną brew.

— Wszystko dobrze? Źle się czujesz? Nie powinniśmy o tym rozmawiać?

— Muszę skorzystać z łazienki — wydukał, po czym zaszył się w niewielkim pomieszczeniu, drepcząc do niego jak na skazanie.

Soo kiwnął głową porozumiewawczo w kierunku Jadu, a pies zamerdał ogonem, jakby dobrze wiedział, o co mu chodzi.

Jeongguk zaś zamknął się w łazience od środka i kucnął na wykonanym ze zbitki frędzelków dywaniku przy kabinie prysznicowej. Wykręcił w telefonie numer Yoongiego, a ten odebrał po kilku sygnałach. Trzaśnięcie podniesionej słuchawki było najpiękniejszym, co Gguk usłyszał tamtego dnia.

— Nie o...odpisujesz — rzucił na przywitanie z pretensją.

— Ty też nie odpisywałeś — odparł starszy, a Jeongguk, chociaż chciał być zirytowany, uśmiechnął się nikle.

— Przepraszam, byłem n...na podwójnej dawce leków — przyznał szczerze. — Nie miałem głowy do... Tak właściwie, to do niczego.

— Coś się stało? — zapytał ze zmartwieniem Yoon, a Gguk zaprzeczył cicho. — Ja miałem mały problem z Panem Skarpetą, chyba zjadł... Kawałek mojej skarpety. Zabrałem go do weterynarza i dopiero wróciliśmy. Płukanie żołądka, ku... cholerka, zapłaciłem krocie, a z domu zapomniałem telefonu. Musiałem taszczyć sierściucha piechotą przez pół miasteczka, pora zrobić prawo jazdy. Zresztą, to mało istotne. Powiedz, co się stało?

Jeongguk kucał jeszcze chwilę, po czym opadł swobodnie na pośladki i przytknął podbródek do jednego z kolan.

— Zjadłbym twój smażony ryż — przyznał, jednocześnie dając Yoongiemu podprogowo znać, że nie chciał rozmawiać o niczym innym.

Starszy zamilkł na chwilę. Westchnął, werbalizując połowicznie swój głód informacji, po czym chyba walnął się na kanapę, co Gguk zdołał usłyszeć w słuchawce.

— Jak przyjedziesz w weekend, to zrobię ci go na pęczki. Zgoda?

— Zgoda — szepnął młodszy.

Spojrzał na swoją lewą dłoń i rozpostarł palce tak, by mieć przed oczami jej wnętrze w pełnej krasie. Czuł opuszek palca Yoongiego zataczający nań kółka. Delikatnie, cierpliwie.

— Dobrze cię słyszeć — szepnął. — Nie mogę się doczekać, aż c...cię zobaczę.

To zbiło Yoongiego z pantałyku. Musiał dać sobie dobre piętnaście sekund, by się odezwać.

— Ja też... Ja też, Ggukie.

Ggukie.

Jeongguk wiedział, że nie mógł położyć się w łazience Soo i po prostu zasnąć, chociaż jedynie siła wyższa była mu świadkiem, jak bardzo tego chciał. Wyobrażał sobie, że znowu leży razem z Yoonem, na podłodze we własnym salonie, wtulony w niego tak, jakby jutra miało nie być.

Pragnął znowu być tak blisko niego, a może, jeżeli wszechświat okaże mu łaskę i na to pozwoli, jeszcze bliżej. Tak blisko, jak tylko się dało.


*Koreański, alkoholowy napój powstały poprzez wymieszanie szklanki piwa ze sporym kieliszkiem soju.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top