Rozdział 25
Wybiła godzina siedemnasta czternaście, dnia szesnastego grudnia, ale Yoongi jeszcze nie zadzwonił. Jeongguk nie obraził się, bo, po pierwsze, nie potrafił, po drugie, nie istniała między nimi żadna obietnica, na podstawie której mógłby się dąsać, a po trzecie, dzień miał jeszcze kilka godzin w zapasie. Zresztą, przecież to on mógł zadzwonić pierwszy, a tego nie zrobił. Sytuacja była raczej patowa.
— Dziś nie koczujesz w łazience na słuchawce? — zagaił Soo, podając mu kubek herbaty, gdy odpoczywali razem po pracy, cisnąc się w niewielkiej kuchni przy wysokim blacie. Chociaż we dwoje nie zajmowali zbyt wiele miejsca, zmęczenie długim dniem zdawało się wypełniać wolne przestrzenie. Jeongguk stwierdził sam przed sobą, że tłok to pojęcie względne. — Fakt, iż byłeś tak przeciwny posiadaniu funkcjonującego telefonu, wydaje mi się nieco absurdalny z perspektywy ciebie namiętnie rozmawiającego przez niego co wieczór.
Stołki barowe w mieszkaniu lekarza były dla Jeongguka niewygodne, ale nie narzekał. Machał dyndającymi nogami, ściskając splecione dłonie między udami, które ogrzewały je niczym dwa małe kaloryfery, jednocześnie wlepiając wzrok w tonkatsu kimbap, który Soo kupił po drodze z pracy w jakiejś sieciówce przy szpitalu. Gguk nie był głodny, ale wiedział, że gospodarz domu nie da mu spokoju, jeżeli nie zje. Rozłączył więc rozgrzane temperaturą własnego ciała dłonie i wziął pękaty, wypchany ryżem, mięsem, gęstym sosem oraz zieleniną kawałek w palce. Wcisnął go do ust, chwilę później zapijając klejące się do jego podniebienia jak diabli ziarna łykiem gorącej, cytrynowej herbaty.
— Nie wiedziałem, że zauważyłeś — wybełkotał z pełną buzią, a Soo wzruszył ramionami, samemu powoli zjadając swoją porcję.
Jako lekarz miewał nocne i dzienne zmiany, ale w pierwszym tygodniu pracy Jeongguka wyjątkowo złożyło się tak, iż kończyli pracę w podobnych godzinach. Kyuchul z kolei był zajęty przygotowywaniem końcoworocznych egzaminów dla swoich studentów, toteż znikał na całe dnie. Mężczyźni polegali więc głównie na posiłkach na wynos. Żaden z nich nie miał czasu, by stać przy garach.
— Nie byłeś zbyt dyskretny.
— Możliwe — skwitował Gguk, chociaż poczuł niewyobrażalny wstyd i zażenowanie.
Miał nadzieję, że czerwień na jego twarzy wyśle Soo odpowiedni, prawie że świetlny sygnał i to ostatecznie zakończy niezręczny temat, ale ten nie dawał za wygraną.
— Więc co was łączy tak naprawdę? Ciebie i Yoona.
— S...Skąd pomysł, że to właśnie z nim r...rozmawiam?
Soo wywrócił oczami tak ostentacyjnie, że Jeongguk poczuł się zaatakowany.
— Może z tych wszystkich razy, gdy zwracałeś się do niego po imieniu?
— Podsłuchiwałeś?
— Nie. — Soo prawie się oburzył. — Czasem po prostu cię słychać.
Jeongguk nie dowierzał, ale nie miał ochoty na słowne przepychanki. To wystarczyło, by uchylił wrota prowadzące do wnętrza wyimaginowanej fortyfikacji otaczającej jego relację z Min Yoongim. Prawnik wzniósł ją dla własnego bezpieczeństwa. Przy Soo czuł się bezpieczny, także co miał do stracenia? Szepnął więc:
— To nic wielkiego. Rozmawiamy.
Bo przecież nie było i nie mogło być między nimi nic więcej.
— Przecież byłeś w nim kiedyś zakochany.
Trzeci mol obudził się w żołądku Jeongguka, otrzepał ubroczone w kwasie skrzydła niczym mokry pies i wzbił się ku górze, z rozczarowaniem stwierdzając, że miał tam naprawdę ciasno. Zaczął więc tylko kręcić się w kółko z pozostałą dwójką swoich towarzyszy niedoli.
Prawnik odruchowo złapał się prawą dłonią za brzuch, brudząc koszulę odrobiną sosu curry, który znajdował się w środku ryżowej rolki i został mu na palcach.
— Cz...Czas przeszły — wydukał. — Byłem.
— Acha. — Soo kiwnął głową. — Niech będzie i tak. Wracając... Pytałem, czy dzisiaj nie planujesz dzwonić do niego od razu po pracy, jak to robisz od poniedziałku?
— Liczyłem na to, że to on z...zadzwoni. Swoją drogą, nie tylko ja dzwonię. Nie przeinaczaj faktów.
— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
— A t...tobie czemu aż tak zależy na tym, ż...żebym z nim rozmawiał? — Jeongguk zmrużył oczy, po chwili raz jeszcze wypełniając usta jedzeniem, by powstrzymać słowa, które chciały wydostać się z nich na zewnątrz.
Nie należały bowiem do najmilszych. Gguk jeszcze nie nawykł do tego, że wracała mu chęć na bycie zgryźliwym. Od lat był tylko potulny, toteż czuł się z tym przeraźliwie nieswojo.
— Widzę, że tobie też zależy.
— Moim priorytetem jest się w...wyleczyć i wrócić na p...prostą. Na tym mi zależy, Soo.
Kubek palił jego skórę, ale mimo to Jeongguk uparcie złapał go w dłoń i napił się herbaty, chwilę później dysząc w próbie załagodzenia bólu na poparzonym języku. Być może tym starał się jakoś zagłuszyć poczucie winy wynikające z faktu, iż nadal nie powiedział ani Berniemu, ani Soo o tym, co tak naprawdę stało się w Igok. Dokładniej mówiąc, nie powiedział im o tym, jak Yoongi stanął w jego obronie i jak teraz, najprawdopodobniej, czekają go za to konsekwencje prawne.
Przez to też trzymał dla siebie natrętne myśli, które, raz jeszcze, irytującą mantrą kazały mu wsiadać w samochód i jechać do rodzinnej wioski, by błagać rodziców o wycofanie oskarżeń oraz zaoferować, że zrobi w zamian, cokolwiek zechcą. Był jednak poza domem, a co za tym szło, poza zasięgiem swojego auta. Gdzieś tam miał świadomość, iż Soo sprytnie zaprosił go do siebie, by nie miał szans działać impulsywnie, a chociaż nie w okresie, kiedy mógłby być na impulsywne decyzje najbardziej podatny. Teoretycznie rzecz biorąc, lekarz był kiedyś w sytuacji Jeongguka. Wydawało mu się więc, że siedział w jego głowie i ma słuszność we wszystkich decyzjach, które podejmuje "dla jego dobra". Prawnik skłamałby mówiąc, że nie przerażało go to w jakiś popieprzony sposób.
Tylko co dalej z Yoongim? Jeongguk miał trudność z samotnym przetwarzaniem sytuacji oraz zajścia, które wpędziło starszego w kłopoty. Siłą rzeczy czuł się za nie odpowiedzialny, więc tym bardziej bolał go fakt, iż miał związane ręce. Absolutnie nie ufał też telefonicznym zapewnieniom Yoona, gdzie ten twierdził, że miał się dobrze. Gguk chciał czasem złapać go za kołnierz i wytrząsać z niego całą prawdę. Pomyślał nawet, że taka uniwersalna funkcja byłaby w ludziach całkiem przydatna – gdy ktoś kłamie, po prostu nim potrząśnij. Tak, jak trzęsie się zepsutym pilotem do telewizora czy pudełeczkiem z miętusami, gdy nie chcą wypaść.
Będąc w Seulu, nie miałby jednak ku temu sposobności. Nie chcąc trwać bezczynnie poświęcał w zamian swój wolny czas na szukanie dla Yoongiego w tajemnicy odpowiedniego prawnika wśród kręgów swoich znajomych, znajomych znajomych oraz każdego, kto kiedykolwiek został mu polecony. Przewertował nawet od deski do deski swój stary plik w Excelu z przydatnymi numerami, który stworzył jeszcze na studiach, ale większość albo wyszła już z użytku, albo zostawiała go z jednym, wielkim niczym.
Jeonggukowi udało się mimo wszystko umówić na trzy spotkania z potencjalnymi adwokatami, którzy znali się na takich sprawach i możliwe, iż mogli coś zdziałać. Chociaż tyle potrafił realnie dla Yoongiego zrobić, niezależnie od ceny czy czasu, który miałby na to wszystko poświęcić.
Zdawszy sobie z tego sprawę wtedy, w kuchni, w mieszkaniu Soo, miał ochotę zostawić go samego i wskoczyć pod lodowaty prysznic.
Co on, tak właściwie, czuł do Min Yoongiego?
Troszczysz się o innego mężczyznę? Jesteś obrzydliwym zboczeńcem, dewiantem...
— Przymknij się — burknął do głosu w głowie, a Soo zmarszczył czoło.
— Słucham?
— Och... Ja... P...powtórz się? Mówiłeś coś, a ja nie d...dosłyszałem. Powtórz s...się, proszę — wydukał, desperacko próbując wykaraskać się z potencjalnych konsekwencji swojego nietaktu, i miał akurat szczęście, bo Soo faktycznie coś do niego mówił.
— Pytałem, czy to wszystko znaczy, że nie możesz kogoś po prostu lubić?
Jeongguk zastanowił się chwilę, próbując wrócić na tor ich rozmowy, którą, w imię zamyślenia, na moment zignorował.
— Ja nawet nie wiem co... I kogo lubię — warknął w końcu wściekle, chwilę później zakrywając usta dłonią. Nie spodziewał się, że to zrobi. — Wybacz, nie chciałem t...tak zabrzmieć.
— Rozumiem. — Soo pokręcił głową, po czym przysunął jego talerz z jedzeniem bliżej krawędzi blatu. — Dokończ obiad, jak zwykle się guzdrasz. Musisz przytyć — dodał.
Gguk wziął głęboki oddech i w ciągu kilku minut dokończył swój kimbap. Soo upierał się, iż wciąż za mało ważył; brzmiał jak zacięta płyta. Jeongguk doskonale wiedział, że była w tym jakaś racja, ale przecież się nie głodził. Od czasu rozpoczęcia terapii naprawdę lepiej dbał o siebie. Jadł cztery posiłki dziennie, nawadniał się. Nawet regularnie mył zęby czy się golił, zerkając na swoją twarz w lustrze bez odruchu wymiotnego. Po prawdzie, ze swoim nagim ciałem nadal miał duży problem, ale pracował nad tym.
Krótko mówiąc, nie mógł pozbyć się wrażenia, że gdy rozmawiał z Soo, to jego progres albo przechodził bez echa, albo zawsze było w nim coś, czym i tak należało się niepokoić.
— Gguk? — odchrząknął lekarz, zabierając mu sprzed twarzy pusty już talerz.
— Słucham? — mruknął, dopiero wtedy zauważywszy brązową, prawdopodobnie już nie do sprania plamę na koszuli.
Przeklął w myślach, idiotycznie próbując rozetrzeć ją palcami, ale to tylko pogorszyło sprawę.
— Co... Co ze sprawą ośrodka? Prokurator, dla którego pracujesz... Czy coś już wiadomo?
Jeongguk momentalnie stracił poczucie rzeczywistości.
— Nie, na razie jesteśmy skupieni na innej sprawie — odparł mechanicznie, sylabizując jak przedszkolak. Może to dzięki temu ani razu się nie zająknął.
— Chcę pomóc — szepnął. Spojrzał na swoje palce, po czym zwinął je w pięści i oparł się nimi o blat. — Wiesz, nie mówiłem ci, ale rozmawiałem dużo z Kyu, a we wtorek spotkałem się z Berniem. Z nim również rozmawiałem... I uważam, że jestem w stanie podjąć się wyzwania. Mogę zeznawać, jeżeli będzie trzeba. Jeżeli ty masz odwagę wrócić do tego wszystkiego, by pociągnąć tych... Tych skurwysynów do odpowiedzialności, to ja również nie chcę stać bezczynnie. Mój głos i tak za długo był już ignorowany — podsumował, odwracając głowę w kierunku wyjścia na korytarz, chcąc w ten sposób ukryć łzy, które zebrały się pod jego powiekami.
— Jesteś pewien? — odparł Jeongguk, a Soo zamrugał kilkakrotnie, wyczuwając w jego głosie nutę pretensji.
Przerzucił na niego wzrok. Białka oczu miał czerwone – naprawdę starał się nie rozpłakać.
— Czego?
— Tego, że chcesz się w to mieszać?
— Mieszać? — wycharczał, po czym rozmasował niedelikatnie swoją krtań w okolicy jabłka Adama.
Yoongi ma ładne jabłko Adama, pomyślał impulsywnie Jeongguk, po czym zaraz zrobiło mu się niedobrze. Musiał zapamiętać to podświadomie, bo nigdy, przenigdy wcześniej naumyślnie mu się nie przypatrywał.
— Tak, mieszać — wydyszał.
Zrobiło mu się niesamowicie gorąco, jakby oboje tkwili w saunie, ubrani w grube płaszcze.
— Tu chodzi o moje życie, Gguk! O nasze życie! — Podniósł głos Soo, chwytając dłonią za biały T-shirt, który miał na sobie. Materiał zaraz się pomiął. — To nie jest sprawa mieszania się czy nie mieszania, a walki o sprawiedliwość! Czy nie po to sam się zgodziłeś?!
Jeongguk nie rozumiał, dlaczego przyjaciel na niego krzyczał. Może powiedział coś nie tak?
— Zgodziłem się... Bo chcę... Zgodziłem się, bo pomyślałem, że też d...dam radę — wyjaśnił, ale po wyrazie twarzy wściekłego Soo stwierdził, iż nie brzmiał przekonująco. — Ale ja nie mam nic do s...stracenia. Uda mi się czy nie, nie ma nic takiego... Co m...mógłbym zaprzepa...paścić.
— Stracenia? Zaprzepaścić? — zapytał. — O czym ty pieprzysz?
Zapach stęchlizny wdarł się do nosa Jeongguka, a kręcone jak sprężynki włosy na głowie Soo zaczęły wrastać pod skórę, zasysane doń jak przez ultramocny odkurzacz. Policzki lekarza, czerwone ze złości i pięknie wyrzeźbione jak od dłuta, nagle znowu zrobiły się pulchne jak u chłopca. Zupełnie nagle przed Ggukiem nie stał już wściekły lekarz po trzydziestce, a dziecko o pięknej twarzy i zagubionych oczach.
On sam również wrócił do swojego nastoletniego ciała. Zniknął prawnik w ubrudzonej sosem koszuli – w zamian wrócił nastolatek w zarzyganej koszulce, wychodzący z sali tortur. Tamtego dnia w ośrodku, gdy naprawdę natknął się na Park Soo w podobnych okolicznościach, tylko skrzyżował z nim spojrzenia. Ten z przerażeniem czekał na swoją kolej, a Gguk nic mu nie powiedział, zbyt skupiony na własnym bólu. Nie ostrzegł go, nie pocieszył.
Gdyby mógł cofnąć czas, powiedziałby uciekaj. Nie było więc opcji, by miał zmarnować swoją drugą szansę.
— Udało ci się w...wyjść na prostą. Masz partnera, którego kochasz, a on kocha c...ciebie. Masz własne mieszkanie, pracę, p...psa. Jadacie razem posiłki, j..jak ludzie — wymamrotał, pociągając nosem. — Oglądacie razem telewizję... A ja?
Złość Soo nagle gdzieś wyparowała, a on sam spuścił z tonu:
— Ggukie...
— A ja! — pisnął, odtrącając dłoń lekarza, którą ten wyciągnął ponad blatem w jego kierunku. — Ja nie mam nic. N...nic a nic. Nawet nie umiem spojrzeć na siebie w l...lustrze. Zresztą, ty t...też już we mnie nie wierzysz, prawda?!
— Nie, skąd ci to przyszło do głowy? — zapytał Soo, pomału wpadając w panikę.
Obszedł wyspę kuchenną dookoła i wyciągnął w przód ramiona, ale powstrzymał się od objęcia Jeongguka. Ten zacisnął dłonie na kolanach, wlepiając w nie swój wzrok. Wstydził się swojego wybuchu, jednocześnie nie potrafiąc go przerwać.
— Nie p...pozwolę, żebyś znowu wrócił tam... Chociażby n...na jakimś przesłuchaniu...
— Gguk, przecież dam sobie...
— Czy ty w ogóle wiesz, z czym to się wiąże?! — krzyknął tak głośno, że drobinki śliny wyleciały z jego ust.
Szybko przetarł twarz wierzchem dłoni i zsunął się ze stołka barowego, po czym przeszedł z aneksu do salonu. Złapał się za głowę. Miał ochotę coś zniszczyć, a jednocześnie upaść na kolana i się rozpłakać.
— Powiedz mi, z czym to się wiąże, Gguk? — wymamrotał Soo, idąc za nim, ale zachowując odległość na tyle bezpieczną, by nie naruszyć jego przestrzeni osobistej.
Ten spojrzał na niego spod byka, a jego przekrwione oko drgnęło złowróżbnie.
— Będziesz musiał na nowo odtworzyć to wszystko w swojej głowie jak jakąś przeklętą pozytywkę! Ta pozytywka... Gra od pewnego momentu do pewnego momentu — krzyczał, a Jadu, który dotychczas drzemał w kącie salonu, rozbudził się i czmychnął do sypialni Soo i Kyuchula — a potem się urywa! I znowu, gra od pewnego momentu, a potem stop! Nie ma nic dalej, ja nie mam nic dalej! A ty masz dalej! Wyszedłeś z tego błędnego koła, więc błagam cię, na wszystko, co mi drogie, nie pakuj się w to znowu...
Szczerze powiedziawszy, Soo czuł jednocześnie duszące go oszołomienie, jak i wszechogarniającą ulgę.
Po pierwsze, Jeon Jeongguk na niego wrzeszczał, co było dla niego kompletnie nie do pomyślenia, szczególnie gdy przywołał w pamięci dzień, kiedy zobaczył go po raz pierwszy od lat. Po drugie, zdał sobie sprawę z wielkiego nieporozumienia, przypominającego głęboką, spadzistą przepaść przez którą, faktycznie, mogli się tylko przekrzykiwać.
— Czekaj, Gguk. Stop. — Uniósł dłoń i podrapał się po nosie, chcąc zebrać poplątane myśli do jako takiej kupy, by powiedzieć coś z chociaż odrobiną sensu. — Ty myślisz, że ja do tego nie wracam?
Prawnik wykrzywił twarz w grymasie, który zapowiadał szloch.
— A nie? — zapytał, a jego oddech przyspieszył.
— Przecież już ci mówiłem. Codziennie. Wracam do tego codziennie. Pozytywka gra w kółko i w kółko, tego się nie da po prostu zapomnieć. Owszem, poukładałem to w głowie, zrobiłem miejsce na Kyuchula, dom, psa, na własne szczęście — powiedział bardzo powoli, starając się nie okazywać żadnych negatywnych emocji. Zatrzymał się też na chwilę, chcąc zastanowić się nad tym, co następnie padnie z jego ust. — Ale nie ma żadnej magii, która to po prostu usuwa. Wydawało mi się, że po moim ataku z tamtego dnia, gdy mi o wszystkim powiedziałeś, albo sprzed kilku dni, gdy się o ciebie martwiłem... Byłem pewien, iż to było jasne.
— Dla mnie nic n...nie jest jasne — wypalił Jeongguk, po czym już faktycznie zaczął płakać.
Opadł na kanapę, a Soo podszedł do niego i usiadł obok. Poklepał go po plecach, dając mu przestrzeń na zachowanie odległości albo wtulenie się w jego bok. Decyzja, czy chciał się zbliżyć, należała do Jeongguka. Ten wypłakał się przez dobrą minutę, po czym pozwolił sobie na to, by przycisnąć lewą skroń do prawego ramienia przyjaciela.
— Lepiej, Ggukie?
— Przepraszam, że na ciebie k...krzyczałem.
— A proszę. Nie było gorzej, niż na nocnej zmianie pełnej pijanych poszukiwaczy przygód bez ubezpieczenia, którzy najpierw rozbijają sobie głowy o kosze na śmieci, a potem drą się na mnie, że mam czelność wystawić im rachunek za szew — mruknął, a Gguk poczuł się nawet pocieszony.
— Może p...powinienem zrezygnować — szepnął mimo wszystko, zupełnie nie odnosząc się do historii Soo.
— Z czego?
— Z p...pracy z Seokjinem. Nie radzę sobie nawet z konceptem tego, c...co będę musiał robić.
— Pamiętasz, że obiecałem cię wspierać, cokolwiek nie postanowisz? Nadal to podtrzymuję... Ale i tak myślę, że radzisz sobie świetnie — zaprzeczył lekarz, pozwalając sobie na objęcie go wyciągniętą ręką i pogłaskanie po ramieniu.
— Tak? Świetnie? Sekundę temu byłem t...tak wkurwiony, że miałem ochotę r...rozbić wasz telewizor w drobiazgi. Jeżeli to z...znaczy, że świetnie sobie radzę...
Soo zamilkł na dłuższy moment, po czym prychnął rozbawiony, na co Jeongguk zmierzył go oskarżycielskim spojrzeniem. Ten oparł policzek o głowę prawnika, ciągle chichocząc.
— Śmieję się — zaczął wyjaśniać, gdy Gguk próbował się od niego odsunąć, wyraźnie urażony. Przycisnął go do siebie — bo ja faktycznie zniszczyłem Kyu jeden telewizor.
— Co? — zapytał prawnik, zupełnie nie dowierzając i z własnej woli przybliżając się do niego raz jeszcze.
Lekarz ściągnął wargi w zabawny dzióbek, w swojej głowie przekształcając dosyć skomplikowaną historię w zwięzłą opowiastkę.
— To było, jak zmieniałem leki. Brałem coś innego przed Zoloftem, ale tragicznie przez to spałem, także dostałem nową receptę. Jak możesz się domyślić, samo to mnie trochę ścięło. To było też na parę tygodni po tym, jak opowiedziałem Kyuchulowi, co mnie spotkało, także oliwa w ogniu, co nie? — zapytał, a może bardziej prychnął, starając się zamaskować własną niezręczność. — Widywaliśmy się może od jakichś dwóch miesięcy? Byłem po długim cyklu terapeutycznym, udawałem, że jest okej, sam Kyu nie podejrzewał nic. Nic nie wskazywało, bym się go bał... Za każdym razem, gdy mnie całował, przytulał... Byłem bardzo dzielny.
— A może zdesperowany — szepnął Gguk wmawiając sobie, że ta nieuprzejmość jakoś załata dziury, których lokalizacji sam precyzyjnie nie znał.
Soo najpierw udał bardzo urażonego, a chwilę potem wzruszył ramionami.
— Bardziej spragniony miłości... Chociaż seksu nie uprawialiśmy wcale, ale Kyu rozumiał. Nie miałem nikogo przed nim. Bałem się i wciąż miałem siebie za obrzydliwego... Ale wymówka ze stresem pierwszym razem w zupełności wystarczała — zakpił sam z siebie. — Ale gdy zacząłem wpadać w dołek, martwiąc się, że nigdy go nie zadowolę, a on dopytywał o moje życie... Powiedziałem mu wszystko, ot tak. Woda wezbrała, tama pękła. Dowiedział się o wszystkim, chciał czy nie. O próbie samobójczej, o tym, że nie mam kontaktu z rodzicami, o ośrodku. — Zatrzymał się na chwilę, by wziąć głęboki oddech. — Nie dziwne, że potem było między nami trudno, a ja bardzo się wszystkiego wstydziłem... I nie chcę sprowadzać cię do siebie, a i tak mam wrażenie, że cały czas podświadomie to robię, za co przepraszam... Ale miałem podobny wybuch złości — wyjaśnił, a Jeongguk zalał się wstydem.
Odchrząknął jednak, ocierając z policzka chyba już ostatnią, pozostałą po emocjonalnym wylewie łzę, która dopiero wtedy znalazła ujście.
— Pamiętasz dlaczego? Czy bez p...przyczyny?
— Nie. — Soo pokręcił głową. Widać było, że samo wspomnienie sprawia mu dyskomfort, ale Jeongguk nie potrafił mu przerwać. Ciekawość wzięła górę. — Dostałem wtedy list z prokuratury. Odnieśli się do mojego zgłoszenia sprzed kilku miesięcy, które złożyłem za namową Berniego. W sumie nawet napisałem je razem z nim... Prokurator Han Hosik, do dzisiaj pamiętam... Pisał, że nie spotka się ze mną, ośrodek Byeonhwa został zamknięty lata wcześniej, a moje oskarżenia nie mają żadnych podstaw. Ciągle gdzieś mam ten list. Poczułem się wtedy bardzo samotny, a dodatkowo byłem przekonany, że Kyuchul też nie potrafi pojąć tego, co przeszedłem i zapewne zaraz mnie zostawi... Miałem też problem z zaliczeniem rezydencji, wszystko się zebrało. Jak to się mówi, shit hit the fan.
Teraz to Jeongguk również obejmował Soo ramieniem i głaskał go w sposób lustrzany do tego, jak sam był głaskany dotychczas.
— Kyuchul zaprosił mnie do siebie — kontynuował lekarz. — Chciał przygotować romantyczną kolację, trochę mnie pocieszyć... Ale za każdym razem jak widzieliśmy się od dnia, w którym wszystko mu wyznałem, starał się gmerać. Nie był zbyt delikatny, jak na ścisłowca przystało. Potrzebował suchych faktów i wzoru, żeby mnie rozgryźć — roześmiał się. — Zresztą, on sam nie miał do kogo pójść z tym, co mu powiedziałem. Jeszcze wtedy nie zdawałem sobie sprawy z tego, że zrzuciłem na niego kilkutonowe kowadło. I wcale nie obwiniam się za to, że tkwiłem we własnym bólu... Ale on też cierpiał.
Jeongguk pomyślał o Yoongim i przeszedł go dreszcz. Czy on też zrzucił na niego kowadło? A może dwa?
— No i wyszło tak, że jedliśmy i próbował poruszyć temat ośrodka. — Soo odsunął się od Gguka, po czym zgarnął z podłokietnika kanapy złożony na cztery koc. Przykrył nim ramiona przyjaciela, który nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że dygotał. — Wiedział o liście, chciał zaproponować inne wyjście... A ja wybuchłem. Na suficie wylądowało trochę Ceviche, białe wino rozlało się po podłodze, a telewizor... Cóż, nie minęło parę minut, a nadawał się na złom.
— I co było dalej? — zapytał Jeongguk, otulając się puchatym materiałem z wdzięcznością wymalowaną na twarzy.
Faktycznie, było mu zimno.
— Myślałem, że Kyuchul wyrzuci mnie za drzwi. Powie, że to koniec i nazwie mnie wariatem... A on przeskoczył przez pęknięty ekran leżący na ziemi, przytulił mnie... I po raz pierwszy powiedział mi, że mnie kocha. Że przejdziemy przez to razem. I wtedy jakoś tak... Wszystko ze mnie zeszło.
Zrobiłbym dla ciebie wszystko.
Jeongguk potrząsnął głową, ale nic to nie dało.
ZROBIŁBYM DLA CIEBIE WSZYSTKO.
— Nie wiem, co powiedzieć... — wyszeptał, chcąc zagłuszyć to, co właśnie dzwoniło mu w uszach. — Mam nadzieję, ż...że nie wymyśliłeś tego, żeby m...mnie pocieszyć...
— O nie... Mój portfel nadal pamięta uszczerbek na rezydenckiej pensji, gdy odkupywałem mu ten telewizor. Przysięgam, że mówię prawdę i tylko prawdę — wydeklamował Soo, przykładając prawą dłoń do piersi.
Zatrzymał się tak chwilę, obserwując z zadowoleniem, jak na twarzy Jeongguka pojawia się uśmiech. Zasalutował też prześmiewczo, a wyczekiwany uśmiech pogłębił się. Soo podskoczył w myślach ze szczęścia.
— Piję do tego... — mruknął, chwytając dłoń Gguka, która wystawała spod koca — ...żebyś pozwolił mi cię wspierać. Niech ten jeden zniszczony telewizor nie pójdzie na marne. Przejdziemy przez to razem. Okej?
A co ze mną? Przecież zrobiłbym dla ciebie wszystko...
Jeongguk zacisnął powieki. Chciał zobaczyć Yoongiego. Chciał, żeby też wziął go w ramiona i powiedział, że go ko...
— Okej — bąknął, ucinając swoją własną myśl w pół słowa. — Okej.
— Obiecałeś, że spróbujesz dla mnie. Dla innych... No i przede wszystkim dla siebie, tak? — Przypomniał mu Soo, a on kiwnął głową, przytulając go nagle i chowając czoło w jego pomiętą, pachnącą jeszcze szpitalem koszulkę.
— Obiecałem — szepnął i chociaż tkwił w objęciu przyjaciela, to wyobrażał sobie ciepło ciała kogoś innego.
Po jego podbródku ściekał sok z połówki przejrzałej persymony.
Powiedział, że zrobi dla niego wszystko.
Obiecał zjeść swoje słońce.
I wyznał, że go kocha.
* * *
Palenie Yoongiego wymknęło się spod kontroli. Taehyung posunął się na tyle daleko, że wywiesił za ladą w sklepie zdjęcie przyjaciela z dopiskiem "temu panu papierosów nie sprzedajemy". Owszem, kosztowało go to brak kwiatów na zapleczu, które Yoon przestał mu przynosić, ale był chociaż pewien, że ani on, ani jego koledzy z pracy nie przyczyniają się do pielęgnowania tego cholernego nałogu, który wrócił jak opryszczka na zimę. Dosłownie.
— Oczywistym jest, że kupię je gdzie indziej — burknął, przydeptując peta butem. — Przestań się dąsać.
Taehyung skrzyżował ramiona, niemiłosiernie marznąc. Firmowy kubraczek 7eleven raczej kiepsko chronił go przed chłodem.
— Przyszedłeś tu tylko po to, żeby pochwalić się, że hodujesz sobie raka? — wysyczał, zgrzytając zębami. — Nie mam na to ochoty ani czasu.
— Przyszedłem po radę.
— Nie możemy wymienić się radami w środku? Na sklepie jest sto razy cieplej, Yoon. A już szczególnie przy maszynie z corn dogami.
— Chciałem wypalić do końca.
— Och, mam to gdzieś.
— A jednak nadal tu stoisz. — Yoongi odbił piłeczkę, a Tae wywrócił oczami.
Zrobił półobrót na pięcie i wrócił do środka sklepu, stwierdziwszy, że był za stary i zbyt zmarznięty na takie jałowe dyskusje. Dzwonek przy drzwiach zabrzęczał, a jego kolega ze zmiany, który właśnie wystawiał towar na półki, kiwnął na niego głową. Stał przy regale pełnym świątecznych pierdółek, który właśnie uzupełniał o pakowane po pięć saszetki z cynamonową kawą instant, którą można była zaparzyć w sklepie.
— Dokończ to i idź do domu — mruknął Taehyung. — No już — ponaglił go. — Nic się nie dzieje.
— Ale...
— Idź, idź. Nie wierzę, że muszę cię namawiać na wolny, sobotni wieczór. — Gestykulował dłońmi w kierunku drzwi na zaplecze.
Nastolatek, który pracował w sklepie na pół etatu, wzruszył tylko ramionami, szybko dokończył to, co robił i zszedł z trzystopniowej drabinki. Zaszył się na tyłach, by się przebrać, pozostawiając dwójkę przyjaciół samych sobie.
— Nie musiałeś go wyganiać — skomentował Yoongi, a Taehyung spiorunował go spojrzeniem.
— Rozumiem, że nie zależy ci na prywatności? — zapytał, chwilę później chuchając na swoje zmarznięte dłonie.
— Publiczny sklep spożywczy ciężko nazwać prywatnym miejscem.
— Też możesz iść do domu, jak chcesz.
— Dobra, nie burz się tak — mruknął Yoongi, przecierając twarz dłońmi.
Od razu poczuł, że jego palce śmierdziały tytoniem tak, jak za starych czasów. Skrzywił się, bo odwykł od tej nieprzyjemnej woni. Może faktycznie powinien przestać.
— Dobrze wiesz, jakie mam zasady. — Taehyung przeskoczył zwinnie ponad ladą, lądując miękko na swoich odzianych w białe crocsy stopach. — Jeżeli czegoś ode mnie chcesz, musisz zapłacić mi obola. Jestem trochę jak Cerber.
To powiedziawszy, nabił coś na kasę i wyciągnął w kierunku Yoongiego otwartą dłoń. Ten spojrzał na niego pytająco, a Tae tylko podkurczył kilkukrotnie palce. Minęła dłuższa chwila, zanim Yoon zrozumiał, o co chodziło.
— Wiesz, że kupię następne? — westchnął, kładąc na dłoni przyjaciela na wpół pustą paczkę fajek.
— Ale chociaż będę miał czyste sumienie. — Taehyung wyciągnął paczkę miętowych gum z metalowego koszyczka przy kasie i podał je Yoongiemu. — Zresztą, może coś cię tknie i rzucisz... Znowu.
Papierosy cisnął do małego zlewu za ladą i od razu odkręcił wodę. Kilka sekund później zawinięty w białe bibułki tytoń do niczego już się nie nadawał.
— Masz dziś kiepski humor? — Yoongi wrzucił do ust jedną gumę.
Ta chrupnęła pod jego zębami, wyjątkowo twarda.
— Martwię się o ciebie, a ty mi niczego nie ułatwiasz. Mam skakać z radości? — odburknął, ale szybko rozpromienił się, gdy jego współpracownik wyszedł z zaplecza. Pożegnał się i dosłownie wystrzelił ze sklepu jak z procy. — Jak tam sprawa z policją? — Tae wrócił do tematu.
— Powinienem szukać prawnika. Dostałem wczoraj pismo od reprezentanta tego dziada, że po świętach ma odbyć się jakiś proces.
— Jakiś? — Taehyung wywrócił oczami. — Yoongi, na litość boską, to zaważy na twojej całej przyszłości. Jak możesz podchodzić do tego tak lekko?
— Bo wiem, że zachowałem się dobrze. Ten staruch na to zasłużył. — Wydmuchał z gumy małego balona.
Ten pękł, a charakterystyczne pyknięcie rozeszło się po opustoszałym sklepie.
— Raczysz mnie w końcu oświecić, dlaczego dałeś mu w mordę? — Taehyung wyjął corn doga z rolkowego podgrzewacza, polał jego czubek keczupem i odgryzł agresywnie, chcąc wyładować swoje frustracje na kawałku wypchanego pustymi kaloriami ciasta. Ser pociągnął się z niego, opadając mu na podbródek. Przeklął pod nosem. — Nie potrafię objąć rozumem, w jaki cholerny konflikt mógłbyś wejść z jakimś emerytem — dodał z pełnymi ustami, kciukiem zbierając mleczną nitkę spod dolnej wargi i zaraz oblizując opuszek.
— Bo zasłużył. Tyle powinno ci wystarczyć. Nie ufasz mi?
— Ostatnio ciężko mi powiedzieć, kim jesteś, a co dopiero ci ufać.
— Ała. — Yoongi ostentacyjnie złapał się za pierś w okolicy serca.
Zahaczył o kolczyk w sutku i skrzywił się, na co Tae tylko uniósł jedną brew.
— Mogę ci chociaż jakoś pomóc? — Wziął kolejny, potężny gryz corn doga, dokopując się już do części z parówką. Była słona i niedobra. — Co to za rada, którą chciałeś?
— Sercowa — wyjaśnił, opierając łokcie na blacie.
— Chodzi o tego samego gościa, przez którego miałeś to nerwowe załamanie? — rzucił jak gdyby nigdy nic Tae, wyrzucając resztę corn doga do kosza przy podgrzewaczu.
Tłuszcz z sera i sztuczny, wędzony posmak taniej, mięsnej masy rozlał mu się po języku, obrzydzając resztę przekąski. Mlasnął ustami, opłukując dłonie pod kranem i jednocześnie upewniając się, że utrzymuje ten sam, kamienny wyraz twarzy. Udawanie złego było jego sposobem na poradzenie sobie z wewnętrznym poczuciem bezużyteczności. Nie wiedział, jak pomóc Yoongiemu, bo ten uparcie stał przy tym, że poradzi sobie sam. Taehyung znał go już jednak na tyle długo by wiedzieć, że ten zwykle skakał wyżej, niż miał własny tyłek.
— Tak.
— Czy ten gość ma jakiś związek z tym całym szambem, które wybiło w Igok?
— Może — odparł Yoongi, a Taehyung uderzył dłońmi o krawędzie zlewu.
— To samo powiedziałeś mi na rybach.
— Bo tylko tyle mogę powiedzieć.
— Dlaczego?! — fuknął i zerknął na niego spod przymrużonych powiek.
Palce Tae drżały, gdy upozorowana złość niespodziewanie przeobraziła się w autentyczną wściekłość. Ciężko było udawać, gdy faktycznie chciało się być na kogoś śmiertelnie obrażonym. To trochę jak zakładać przezroczystą maskę i napadać w niej na bank. Jakiejkolwiek grze w pozory przeznaczonym było skończyć się fiaskiem.
— Okej, wyluzuj. — Yoon uniósł dłonie do góry.
— Wyluzuj? Jak mam wyluzować, kiedy mi nie ufasz?! Po tylu latach przyjaźni?!
— Tae, chyba czegoś nie rozumiesz. Tu nie chodzi o ciebie — ofuknął go Yoongi, ale szybko ugryzł się w język. — Wróć. Nie chciałem tego powiedzieć.
— Och, ale powiedziałeś! — Taehyung wyrzucił ręce w powietrze. — Po cholerę tu przychodzisz? Przyjaźń to transakcja wiązana! Nie będę do ciebie mówił, jeżeli ty będziesz milczał. Nie ufasz mi!
— Ależ ufam!
— Nie ufasz! — powtórzył się wściekle Taehyung, dziękując sobie w myślach za to, że wygonił drugiego z ekspedientów do domu i nie musiał się przed nim wstydzić przez swój wybuch.
Yoongi z kolei od razu poczuł zimny pot na plecach. Ledwo udało mu się naprostować sytuację z Namjoonem, i to tylko i wyłącznie dzięki odwadze Jeongguka. Ostatnim, czego chciał, był konflikt z Taehyungiem.
— Musisz mi uwierzyć, że, po pierwsze, nie szukam z tobą pieprzonej awantury, a po drugie, nie mam prawa powiedzieć ci nic, co nie dotyczy mnie. A sytuacja wyszła, jak wyszła, bo stanąłem w czyjejś obronie... Nie doraźnie, wstecz... Ale to nie ma znaczenia. — Machnął dłonią, widząc, jak twarz Tae wykrzywia się w skonfundowany grymas.
Zrobił rundkę wzdłuż sklepowej alejki równoległej do lady przy kasie, przeczesując palcami rozpuszczone włosy, po czym zatrzymał się i zarzucił głową w kierunku Taehyunga tak gwałtownie, że ten aż podskoczył w miejscu.
— No co? — burknął, uderzając stopą w podłogę i wbijając wzrok w wytarte przyciski na kasie fiskalnej.
— Wiesz o tym, że jesteś moim najlepszym przyjacielem, tak?
Rysy twarzy Tae złagodniały, a z uszu jakby puściła mu para, obniżając wewnętrzne ciśnienie. Skarcił się w myślach za to, że wystarczyło parę miłych słówek, żeby go rozczulić.
— Podobno — odparł półgębkiem.
— Wiesz, że kocham cię jak brata?
— Możliwe.
— W takim razie proszę cię, zaufaj mi ten jeden, ostatni raz. Nie mogę powiedzieć nic więcej, nie w tej sprawie. — Pochylił się nad ladą tak mocno, że Tae musiał zrobić krok do tyłu, nie chcąc zetknąć się z nim czołami.
W oczach Yoona był jakiś nieznany mu błysk. Trochę proszący, a trochę przepraszający. Taehyung nigdy wcześniej go u niego nie widział i nie potrafił stosownie zareagować.
Sam Yoongi czuł się równie zagubiony w całej sytuacji. Oczywiście, że chciał wykrzyczeć przyjacielowi wszystko. Wiedział, że sprawia mu przykrość, nie mówiąc nic i zapewne sprawiłby jeszcze większą, jeżeli wyjawiłby, iż Namjoon, w odróżnieniu od niego, stał się już powiernikiem tajemnicy. Okoliczności były jednak zupełnie różne.
— Mogę to po prostu tolerować? Nie zaufam ci w czymś tak głupim. Usilne ściąganie na siebie sądowych wyroków to idiotyzm — wydukał, a Yoongi uśmiechnął się ciepło.
To mu wystarczyło. Jednocześnie obiecał sobie, że jeżeli Jeongguk kiedyś mu na to pozwoli, to opowie Tae jak było naprawdę. Liczył w tym temacie na pozytywny obrót zdarzeń, bo oznaczałby on, że Gguk nieustannie byłby w jego życiu.
Wilk syty i owca cała.
— Możesz uważać mnie za durnia do kwadratu, byle byś przestał myśleć, że to kwestia zaufania. — Wypluł gumę do żucia na dłoń, po czym wyrzucił ją do kosza przy drzwiach wejściowych.
Przetarł klejące się palce w swoje jeansy.
— W takim razie pozwolę sobie myśleć, że jesteś przede wszystkim obrzydliwy — skomentował Taehyung.
— Lepsze i to — przytaknął. — Co do rady, której potrzebuję... — zaczął, ale zaraz zamilkł, czując wibracje w kieszeni spodni.
Była sobota osiemnastego grudnia. Od prawie trzech dni nie rozmawiał z Jeonggukiem, przygnębiony jego odrzuceniem, i zaczynał dostawać kręćka. Nie wiedział, czy powinien zadzwonić pierwszy, co bardzo chciał zrobić, ale z drugiej strony wierzył, że to Gguk miał teraz pałeczkę po swojej stronie.
Kto powinien zainicjować kontakt w takiej sytuacji? Odrzucający czy odrzucony? Czy kontakt w ogóle powinien się ciągnąć? Nie wyobrażał sobie, by miał kompletnie urwać kontakt z Jeonggukiem, ale nie czytał też w jego myślach, toteż skąd miał wiedzieć, czego chciał młodszy? Yoongi nienawidził siebie za dramatyzowanie niczym nastolatka, bo, koniec końców, walczące ze sobą myśli blokowały go od wykonania jakiegokolwiek ruchu.
Sprawa rozwiązała się jednak sama. Gdy wyciągnął smartfona z kieszeni, otworzył oczy, jakby dostał obuchem, a potem opuścił powieki łagodnie, chcąc dać pełnego radości susa w półkę pełną chrupek.
— No, jaka to rada? Wyrzuć to siebie wreszcie. — Zniecierpliwiony Taehyung pstryknął mu palcami przed twarzą.
— Już nieważne. Przepraszam za zamieszanie. — Yoongi pokręcił głową, wyciągnął wolną rękę ponad blatem na tyle, że zdołał przycisnąć dłoń do tyłu głowy Tae, przyciągnąć go do siebie i bez problemu złożyć na jego czole mocny, mokry pocałunek. — Przynosisz mi szczęście. Odwdzięczę się.
— Co do...? — Taehyung rozmasował ucałowaną sekundę wcześniej, wilgotną skórę palcami, obserwując jak Yoongi wymyka się ze sklepu, przykładając telefon do ucha.
Zamrugał kilka razy, przetarł powieki zwiniętymi w pięści dłońmi, po czym wzniósł oczy ku niebu. Nie skomentował tego wszystkiego nawet w swoich myślach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top