Rozdział 24
W sobotę Bernie nie pytał Jeongguka o nic związanego z telefonem zmartwionego Soo. Albo udawał, albo faktycznie go to nie interesowało. Rozłożył tylko szachownicę i zaprosił go do gry, jak zwykle podczas ich spotkań.
Rozmawiali o tym, jak Gguk odbiera działanie nowych leków. O codzienności i o wszystkim, o czym akurat chciał rozmawiać jeden lub drugi. Jeongguk czuł się podczas tamtej sobotniej wizyty na tyle swobodnie, że nie rozpamiętywał już jej po fakcie. Może była to zasługa wszystkiego, co stało się w Igok i Pyeongchangu, ale słowa Berniego kleiły się do niego bardziej, niż zwykle. Już po wyjściu z gabinetu wsiąkły w niego jak w gąbkę. Jego umysł przypominał przez to niezmąconą niczym, spokojną wodę ogromnego jeziora, a gdy w niedzielę około południa jechał na spotkanie z Seokjinem, w uszach dudnił mu tylko szum wagonów metra sunących po podziemnych torach.
— Nie powinniśmy podpisać jakiejś umowy, zanim zaczniemy współpracę? — zapytał prokuratora cicho, gdy podjechali pod dom rodziny Oh.
Wycieczka do byłych teściów nie uśmiechała się Jeonggukowi ani trochę, ale nie miał zbyt wiele do powiedzenia. W tamtym położeniu to on był zwykłym pracownikiem, który musiał słuchać swojego szefa.
— Tym zajmiemy się później — odparł Jin, odpinając pas i wyskakując ze swojego samochodu na tyle szybko, że prawnik ledwie za nim nadążył. — Raczej nie zmienisz zdania i nie wystawisz mnie do wiatru, co Gguk?
— Jak już zgodziłem się u ciebie zatrudnić, to raczej mam zamiar przy tym stać — wspomniał mimochodem, chcąc wyjść na niewzruszonego.
Pocił się jednak, a jego gardło przyschło do kręgosłupa. Widać było wyraźnie, że cała ta sytuacja już go przerasta, a był to dopiero pierwszy dzień jego pracy.
Trzymał w ręku swój neseser, który dostał od rodziców zaraz po zdaniu aplikacji adwokackiej. Wykonany był z naturalnej skóry, garbowanej roślinnie i wydzielającej specyficzną woń, która pachniała przyjemnie w letnie dni, a w zimowe tylko delikatnie łaskotała nos. Droga i ręcznie szyta, sprezentowana prawnikowi teczka, pomimo bezpowrotnie zniszczonej relacji z rodzicami, z jakiejś przyczyny nie dała się wyrzucić. Jeongguk nie mógł zebrać się też na to, by ją komuś oddać, toteż, po przeprowadzce na Dogok, zostawił ją w niewielkim kartonie pod łóżkiem w sypialni.
Wydobył ją z niego zaraz po tym, jak oficjalnie oznajmił Jinowi, że będzie z nim współpracował. Zabrał ją na swój pierwszy dzień w pracy, jak się składało akurat ten, gdy został wbrew swojej woli zabrany do domu eks już rodziny. Jeszcze w prokuraturze, w której spotkał się z Seokjinem godzinę wcześniej, ten pochwalił piękny neseser swojego nowego podwładnego jakby z grzeczności, po czym wypakował go swoimi dokumentami i kazał Jeonggukowi pilnować ich jak oka w głowie.
Potem obaj wsiedli do Jeepa prokuratora i pojechali na spotkanie z Oh Baekho.
— Tak właściwie, to co my tutaj robimy? — zapytał prawnik, gdy prokurator wszedł na obszerne podwórze przed domem przez uchyloną bramę i skocznym krokiem wdrapał się po kilku schodkach przy ganku.
— Muszę obgadać z Bae parę spraw.
— Z Bae...? — wyszeptał pod nosem Gguk, zaskoczony brakiem jakiejkolwiek grzeczności czy werbalnego szacunku ze strony Seokjina.
Jemu takie zdrobnienie nigdy nie przeszłoby nawet przez gardło, a przecież znał Baekho o wiele dłużej i lepiej.
— Ostatnimi czasy zbliżyliśmy się do siebie. Baekho pro bono pomaga mi w przygotowaniu dokumentów do rozprawy Hyoungjina tak, żeby już konkretnie udupić Hosika — wyjaśnił. — Zna go prywatnie, także jego pomoc jest nieoceniona. Poza tym ucieszył się, że zgodziłeś się ze mną pracować i że go dzisiaj odwiedzimy. Mówił, że ostatnio ciężko cię złapać.
— A to w ogóle legalne? Żeby sobie zerkał w dokumenty? — Jeongguk stanął obok Jina na ganku. Kompletnie zignorował drugą część jego wypowiedzi.
W międzyczasie dało się usłyszeć donośny, kobiecy głos dochodzący ze wnętrza domu, oznajmiający, że ktoś zaraz podejdzie do drzwi. Prawnik był w stu procentach pewien, że należał do jego byłej żony.
— Będzie świadkiem.
— W takim razie to już kompletnie wbrew prawu — zaprotestował Gguk.
— Dawno przestałem się tym przejmować. Zresztą, cel uświęca środki — skwitował Seokjin.
Drzwi frontowe zakołysały się gwałtownie w tym samym momencie, a w progu stanęła Shinye z puchatym ręcznikiem na głowie, zawiniętym na wzór odwróconego, lodowego wafelka. Twarz kobiety miała być w tym duecie topiącą się gałką lodów o smaku błota, posypaną lśniącą posypką – na twarzy miała rozprowadzoną jakąś gęsta, schnącą na twardą skorupę maseczkę, a pod oczami przyklejone śliskie, złote płatki nawilżające. Jeongguk dobrze je pamiętał, tak samo, jak i to, że kosztowały fortunę. Jego fortunę.
Shinhye zmierzyła dwóch mężczyzn wzrokiem i rozdziawiła usta, zobaczywszy Jeongguka.
— A kogo tutaj wszyscy święci przywiali? — zarechotała, opierając ramię o framugę. — Nie odbierasz, nie odpisujesz. Ciebie się nie spodziewałam... Och, cześć Seokjin — zerknęła na prokuratora spod byka, a ten kiwnął na nią głową.
Najwyraźniej nie kłamał, gdy mówił, że często bywał w domu rodziny Oh.
— Przyjechaliśmy w sprawach służbowych — wyjaśnił Gguk, ale kobieta tylko wywróciła oczami.
— Od czasu całego tego fiaska w prokuraturze nawet i ty zmieniłeś się w chodzącą maszynkę? Ojciec całymi dniami siedzi w gabinecie, ten tutaj — wskazała palcem na Sekojina — pałęta się po naszym domu częściej, niż moja własna matka, spiskując z nim o czymś za zamkniętymi drzwiami... A ty, chociaż tak wiele nas łączyło, nawet nie zapytasz co u mnie.
— Przecież widzę, że po staremu — burknął zmęczony jej tyradą Gguk, skupiwszy wzrok na wszystkim, co miała na twarzy.
— Zabawne — westchnęła, po czym zrobiła im miejsce w progu tak, by mogli wejść do środka.
Obaj kiwnęli głową z grzeczności, zsuwając ze stóp buty. Jeongguk wciąż przytulał do piersi walizkę z dokumentami. Prawie stracił przez nią nawet równowagę, ale bijący od niej zapach skóry skutecznie go cucił.
— Herbaty? Kawy? — Shinhye podrapała się po skroni, zbierając nieco maseczki pod przedłużonym na żel paznokciem palca wskazującego.
Strzepnęła z dłoni kruszącą się, szarą masę na dywan bez mrugnięcia okiem.
— Kawy. Dwie.
— Dla mnie bez kofeiny — poprawił Seokjina Gguk, a Shinye mlasnęła na to ustami.
Prawnik skrzywił się, wbrew swojej woli wracając wtedy pamięcią do rzeczy, które miały być przecież tylko reliktem jego nieudanej, przykrej przeszłości.
Jej pocałunków, które przypominały smoktanie się z cząstką suchej pomarańczy, ale umazanej czerwoną szminką; jej zawsze ogolonej na gładko skóry, dosłownie wszędzie, która przerażała tym, jak ciężko było operować po niej i tak ogarniętymi dyskomfortem dłońmi oraz jak obca wydawała się pod naciskiem opuszek jego palców. Jej zwinnych dłoni, które, chociaż wprawnie pozwalające mu na bezbarwne szczytowanie jak na znieczuleniu, czasem sprawiały mu ból, gdy spiczasty paznokieć zahaczał o jego newralgiczne miejsca.
O oblepionych błyszczykiem wargach zaciśniętych dookoła jego penisa; mokrym, śliskim, nieprzyjemnym doświadczeniu. Nijakim i bez treści.
Potrząsnął głową. Pierwszy raz przyszło mu na myśl coś podobnego. Miał gorącą nadzieję, że i ostatni.
— Dobrze, panie królewiczu — powiedziała Shinhye, akcentując każdą sylabę. — Zawsze byłeś wybredny. Niesamowicie.
— I vice versa — odbił piłeczkę, a kobieta przystanęła wpół kroku, po czym roześmiała się i wzruszyła ramionami.
— Faktycznie lepsi z nas przyjaciele niż małżeństwo — stwierdziła jakby pod nosem. — Ale to szkopuł. Ojciec już czeka na was na górze. Przyniosę kawę, jak już się zaparzy.
— Sami możemy ją zabrać — zaproponował Seokjin, ale ona tylko machnęła dłonią.
Błotne lody kompletnie zastygły jej już na twarzy, przez co ciężko było wyczytać cokolwiek z jej mimiki.
— I tak będę szła na piętro, tata prosił o herbatę. Zresztą, muszę się przebrać. Szykuję się na randkę z moim mężczyzną — zachichotała, puszczając Ggukowi zaczepne oczko. — Wiesz, Wooin akurat nigdy nie narzeka. Na nic.
Po tych słowach, jak gdyby nigdy nic zaszyła się w kuchni, pozostawiając w salonie zszokowanego Seokjina oraz czerwonego jak burak Jeongguka. Prokurator poklepał go po plecach, gdy zmierzyli w stronę schodów.
— Nie dość, że nawet nie lubisz kobiet, to jeszcze trafiła ci się taka niesympatyczna — mruknął w dobrej wierze, chcąc pocieszyć prawnika, ale zacisnął wargi stwierdziwszy milisekundę później, że popełnił faux pas. — Przepraszam. To nie moja sprawa... Zresztą...
— Nie szkodzi. — Jeongguk pokręcił głową. Nie przeszkadzał mu fakt, że Wooin zaspokajał Shinye tak, jak on nigdy nie był w stanie. Cieszył się, że chociaż ona jest szczęśliwsza, niż on mógł kiedykolwiek być. — To raczej prawda... Ale nie odbieraj Shinhye zbyt surowo. Jest w porządku, tylko... C...Czasem ma cięty język. To jej love language.
— Chodziło mi raczej o to, że nie powinienem był komentować twojej orientacji... Nie po wszystkim, co przeszedłeś — wydusił z siebie przez zaciśnięte zęby prokurator, chcąc być jak najciszej.
Jeongguk z początku nic jednak nie odpowiedział.
Jego orientacja? Od kiedy w domu Yoongiego, podczas rozmowy z Namjoonem przyznał, że jest gejem, specjalnie się nad tym nie zastanawiał. Szczerze powiedziawszy, w ogólnym rozrachunku nie był nawet pewien tego wyznania.
Obrzydliwe, zaraz się zrzygam, usłyszał z tyłu głowy, ale gdy tylko zacisnął mocno powieki, głosik ucichł. Gguk podziękował sobie samemu w myślach za to, że rano grzecznie i sumiennie wziął leki.
— To nie sprawa na teraz — burknął, na co i tak zmieszany już Seokjin jeszcze bardziej się speszył. — O tym jeszcze będziemy mieli okazję p...p...pogadać... Chyba że Baekho już wie o sprawie ośrodka? I dzisiaj też chcesz... J...Jakoś poruszyć ten temat?
— O ośrodku? Jeszcze nie. Badamy sprawę i nie chcemy podawać nic do wiadomości publicznej, dopóki nie będziemy mieli solidnych podstaw. Co więcej, nigdy nie wyjawiłbym obcym nic o twojej przeszłości bez twojej...
— Okej — przerwał mu nieco niegrzecznie Gguk, po czym przeprosił wzrokiem. — Nie dziś. Porozmawiamy o...o tym, gdy przyjdzie odpowiednia p...p...pora — dodał jakby od niechcenia, chociaż rozgrzebywania sprawy ośrodka Byeonhwa obawiał się chyba najbardziej na świecie.
Był jednak świadom, że wraz ze zgodą na pracę z Seokjinem, pisał się też i na to. Musiał wyhodować sobie grubą skórę, odporną na przeszłość i to, co ta może psuć w teraźniejszości. Pozwalającą na rozmowę o tym, co go spotkało oraz chroniącą go na tyle, by mógł zrobić z własnych doświadczeń jakiś użytek. Miał dosyć bycia wydmuszką.
Gdy wraz z Seokjinem weszli do gabinetu Baekho, ten czekał już na nich z papierosem w ustach. Bez zaskoczenia ich obecnością wyciągnął końcówkę filtra spomiędzy warg i zgasił peta w popielniczce. Na wpół pusta paczka białych, tytoniowych ruloników leżała tuż obok. Chyba przestał ukrywać się z paleniem.
— Żona wyjechała — wyjaśnił, jakby tłumacząc się przed Jeonggukiem, który sokolim okiem rozglądał się po wnętrzu.
Prawnik dawno nie widział swojej byłej teściowej, ale pamiętał ją jako surową, władczą kobietę, która trzymała cały dom w garści. Pani Oh była tym, czym jego własna matka myślała, iż była. Nie dziwne więc, że kobiety nigdy specjalnie za sobą nie przepadały, a cała antypatia zapuściła pierwsze korzenie właśnie na akord zazdrosnej rodzicielki Gguka.
Mężczyznę nieco bawił też fakt, że Baekho był ze swoją żoną już tyle lat, a ona jakoś nigdy nie dała rady go naprostować. Jej córka też raczej odstawała od jej wprowadzanych twardą ręką norm, wdawszy się we własnego ojca o wiele bardziej, niż potrafiła przyznać. Podczas swojego krótkiego małżeństwa Jeongguk miał wystarczająco czasu, by wyciągnąć podobne wnioski.
— Jak tam? — zapytał Baekho Seokjin, wyraźnie nawiązując do czegoś, o czym Jeongguk nie miał pojęcia.
— Mam trochę informacji, ale też niewiele. Udało mi się zdobyć jeszcze kilka kwitków, o które prosiłeś... Ale może najpierw wprowadźmy we wszystko Gguka, co? — zaproponował, wstając i wyciągając do ekszięcia ponad blatem rękę, by uścisnąć jego dłoń na przywitanie.
Prawnik przyjął gest i uśmiechnął się krzywo, siadając na krześle po drugiej stronie biurka. Neseser postawił na ziemi, ściskając go między stopami w czarnych półbutach.
— To trochę dużo do przejrzenia — mruknął Jin. — Poczekajmy na kawę, bo mój mózg nie wyrobi. Shinhye zaproponowała, że ją przyniesie. Wstąpił w nią ostatnio jakiś dobry duch...
— Duch Wooina. Robi się między nimi poważnie, więc chodzi cała w skowronkach... Chociaż czasem wydawać by się mogło, że to raczej kruki, szczególnie jak się z nią pomieszka. — Baekho kiwnął głową, starając się ukryć zażenowanie. Spojrzał też porozumiewawczo na Jeongguka, ale ten celowo zignorował jego podprogowe sygnały. Po odpychających, myślowych ekscesach z przedpokoju nie chciał już więcej rozpamiętywać swojego małżeństwa. — Ale to nieistotne... W międzyczasie opowiedz co u ciebie, Gguk — poprosił go. — Dawno cię nie widziałem.
Jeongguk odchrząknął i zacisnął dłonie na drewnianych podłokietnikach przy krześle. Pomimo niechęci zaczął pokrętnie opowiadać o tym, co działo się w jego życiu – trochę snuł bajki, czasem był szczery. Wymyślił na poczekaniu coś, co spokojnie można by podpiąć pod przeżycia najzwyklejszego mieszkańca stolicy w jego wieku.
Wyszło mu chyba całkiem nieźle, bo Baekho kiwał głową i nie zadawał żadnych pytań, ani razu nie wybijając go dzięki temu z rytmu. Zapalił nawet drugiego papierosa.
Jedynie Jin, zaznajomiony częściowo z dotkliwą przeszłością Jeongguka, brał to wszystko z przymrużeniem oka. Ani mu się śniło jednak powiedzieć cokolwiek na głos.
* * *
— I... Czego chce od c...ciebie mój ojciec? — zapytał szeptem Jeongguk, siadając na pralce w łazience.
Właśnie skończył myć zęby, gdy zadzwonił Yoongi. Uznał to za dobry moment – mógł zaszyć się w niewielkim pomieszczeniu, nie przeszkadzając Soo i Kyuchulowi, którzy właśnie oglądali coś w salonie.
— Po przesłuchaniu dowiedziałem się tyle, że żąda jakiegoś kosmicznego odszkodowania. Muszę sobie szukać prawnika — mruknął. — Tyle dobrze, że kilku świadków z rynku wstawiło się za mną. Kilku zaś przystaje przy twoim starym... Znaczy ojcu. Ale to nie wystarczy. Jestem świadom tego, jak postrzega mnie społeczeństwo.
Gguk spojrzał na swoje paznokcie, które poobgryzał tamtego dnia ze stresu. Westchnął i odchylił głowę do tyłu.
— M...Mógłbym...
— Nic nie mógłbyś — zaprotestował starszy. — Lepiej powiedz mi, co tam u ciebie?
Mężczyzna przycisnął swoje kolano do klatki piersiowej, a piętę oparł na krawędzi pralki. Poruszył palcami u stopy w zamyśleniu.
— Byłem dzisiaj p...pierwszy dzień w pracy.
— U tego prokuratora? — burknął Yoongi, a Jeongguk uśmiechnął się, chociaż sam nie wiedział czemu.
— Tak.
— I jak było?
— Musiałem pojechać do mojego byłego t...teścia, także dosyć ciekawie.
Yoongi odchrząknął znacząco, chociaż Ggukowi umknęło to całe znaczenie. Po prostu wiedział, że ten chciał coś przekazać. Ludzie nie odchrząkują ot tak, no, chyba że mają kaszel.
— A to czemu?
— Też jest prawnikiem — wyjaśnił cicho.
— Och... To...
— Nudne? Monotonne?
— Nie! — zaprzeczył Yoongi. — Po prostu ciekawe, jak mały jest świat.
— Raczej takie jest jego przekleństwo — stwierdził Jeongguk. — Dzieci prawników z...zostają prawnikami, a potem wychodzą za prawników, k...którzy też zapewne są dziećmi prawników... No, n...na moim przykładzie nie z...zawsze — skwitował gorzko, masując się dłonią po krtani.
— Twoja była żona też jest prawniczką? — Głos mężczyzny brzmiał obco.
Było w nim coś, czego Jeongguk nie mógł rozszyfrować; coś jeszcze bardziej tajemniczego od wcześniejszego odchrząknięcia.
— Shinhye? N...Nie. Widziałem ją d...dzisiaj i wszystko u niej tak, jakbym r...rozstał się z nią dopiero tydzień temu. Z tego, co wiem, to nie pracuje i ż...żyje, jak chce. T...Trochę jej tego zazdroszczę — przyznał Gguk, przyciskając telefon do ucha ramieniem i skubiąc skórki przy prawym kciuku.
Blizna po szkle co chwila przykuwała jego wzrok. Wyglądała nieładnie.
— Widziałeś ją dzisiaj? — Yoongi nie mógł przestać zadawać pytań i zastanawiał się, czy dało się usłyszeć, iż był cholernie zazdrosny.
Chodził w kółko po parterze swojego mieszkania, a Pan Skarpeta podążał za nim nieco zirytowany. Ciekawiło go zachowanie jego opiekuna, szczególnie gdy ten wolał spacerować po wytartych panelach, zamiast zainteresować się jego pustą miską.
— Mhm — mruknął prawnik. — Miała na twarzy maseczkę... W...Wyglądała, jakby wymazała się błotem — prychnął jakby szeptem, chcąc zdusić szczery śmiech, który cisnął mu się na usta.
Radość czy jakiegokolwiek rodzaju rozbawienie były dla niego trudne do okazywania. Ta weselsza strona jego duszy pokryła się rudą rdzą do tego stopnia, że nawet subtelny chichot wydawał mu się nietaktem.
— Czyli mieszka z rodzicami?
— Tak, a...ale wszystko wskazuje na to, że niedługo wprowadzi się do swojego f...faceta.
— Acha. — Yoongi przystanął w miejscu. — W takim razie życzę im dużo szczęścia.
— Czemu? N...Nawet ich nie znasz.
— Bo... to miłe? — odparł, przysiadając na kanapie i czując, jak twarz płonie mu rumieńcem.
Nie, nic wcale nie było miłe. On nie był miły. Po prostu pałał do Jeongguka uczuciem, które odbijało się jakby od ściany i uderzało go rykoszetem w twarz, w kółko i w kółko. Buchał miłością, na którą chciał zachować wyłączność tak zaciekle, że byłby gotów pojechać do domu nowego faceta byłej żony prawnika i zaproponować, że zapłaci za jego wesele oraz własnoręcznie przygotuje mu na nie bzdurne kwiatki. Wszystko po to, by jak najszybciej się pobrali i skupili tylko na sobie. A gdy byłby już w Seulu, to przy okazji porozmawiałby sobie z prokuratorem Kimem i Park Soo, którzy, z jakiegoś powodu, mieli tupet, by zbliżyć się do jego Gguka.
Oczywiście, Yoongi byłby głupkiem, gdyby sądził, że Jeongguk miał jakikolwiek plan wracać do Shinye. Nie mógł też zakładać, znając jego historię, że uganiał się za mężczyznami. Zazdrość znała jednak swoje sposoby, by wyprowadzić Yoongiego z równowagi. Działała na niego jak czekolada na pięciolatka.
A nikt nie chce użerać się z dzieckiem na cukrowym haju, także zachował swoje myśli i hipotetyczne plany dla siebie.
— A tobie jak m...minął dzień?
— Leżałem w łóżku. — Pogłaskał Skarpetę po łepku, uważając, by nie zahaczyć palcem o jego lewe, nastroszone ucho. Kot bardzo tego nie lubił. — Wolne weekendy są dziwne.
— Tęsknisz za p...pracą w ośrodku, prawda?
— Tęsknię — odparł szczerze. — Ale teraz widzę, jak bardzo męczyła mnie praca sześć dni w tygodniu.
Wolałby oszukać Jeongguka, by oszczędzić mu nieuniknionego, chociaż niesłusznego, poczucia winy. Szczerość zdawała się jednak bardzo ważna w ich relacji. Za dużo padło już między nimi kłamstw. Za dużo wciąż padało.
Serce Yoongiego skręciło się niczym wyżymana ścierka.
— Przepraszam, Y...Yoongi — wybełkotał Gguk.
— Zrobiłem to dla ciebie.
— Tak mi p...przykro. Pozwól mi c...chociaż zapłacić za t...twojego prawnika, bo...
— Ale proszę cię, przestań się przejmować, ja się bardzo cieszę, że to wszystko tak wyszło — przerwał mu starszy.
Pięta Jeongguka zsunęła się z pralki i uderzyła boleśnie o jej niedomknięte drzwiczki. Syknął pod nosem, po czym delikatnie zeskoczył na podłogę, stając na zimnych płytkach, by ukoić pulsujący ból.
— Cieszysz się, bo...? — zapytał, zmieniając pozycję.
Tym razem przykucnął na ziemi, przyciskając stopy płasko do ziemi. Zataczał kółka palcem wskazującym lewej dłoni na płytce podłogowej, w której zauważył skośne pęknięcie. Zastanawiając się, dlaczego szare płytki pękają na brązowo, liczył w myślach kolejne okręgi. Mała, ceramiczna szczelina drapała go w opuszek.
Prawą dłonią trzymał telefon przy uchu i mógłby przysiąc, że każda pojedyncza wibracja głosu Yoongiego odbijała się od jego policzka, przeskakiwała na palce i rozchodziła po całym ciele. Zaczynała od knykci, otaczała nadgarstek, po czym na milisekundę paraliżowała ramiona. Finalnie wypełniała płuca niczym łyk powietrza, przez co faktycznie czasem zapominał oddychać.
Jeden okrąg.
Drugi okrąg.
Trzeci okrąg.
— Bo zasłużyłeś na to, by ktoś mu za ciebie przyjebał.
— Y...Yoongi, język — upomniał go, chociaż wcale nie przeszkadzał mu jego ton.
Coś nawet zatrzepotało Ggukowi w żołądku. Pewnie malutki, wątły mol, który zaszył się tam jak w starej szafie i akurat też lubił przeklinać. Jeongguk pomyślał, że jeśli kiedykolwiek naje się szałwii, lawendy lub goździków, to ten ucieknie, zniesmaczony intensywnym zapachem. Przeraziło go to.
Dlatego też uroczyście postanowił, że kategorycznie nie zje już ani szałwii, ani lawendy, ani goździków, w jakiejkolwiek formie. Jeżeli nie mógł mieć w brzuchu pełnoprawnych motyli, to chociaż będzie miał tam mola i postara się, by było mu jak najmilej.
Czwarty okrąg.
Piąty okrąg.
— Jeongguk. Posłuchaj mnie uważnie — poprosił Yoongi, wlepiając wzrok w sufit.
— Przecież słucham.
Szósty, siódmy, ósmy.
— Obiecaj, że się nie przestraszysz.
— O...Obiecuję.
Dziewiąty, dziesiąty.
Czy był sens jeszcze liczyć po dziesiątym?
— Zrobiłbym dla ciebie wszystko, Jeongguk. Przysięgam na wszystko, co mam. Zrobiłbym dla ciebie, cokolwiek byś chciał.
Dla ciebie wszystko. Zrobiłbym... Wszystko?
Dla ciebie.
Dla mnie?
Jeongguk przełknął ślinę. Jednak miał w brzuchu co najmniej dwa mole, ponieważ trzepotanie wzmogło na sile. Musiał aż usiąść, bo jego łydki nagle na raz złapał bolesny skurcz, a kwas w żołądku zabulgotał.
Czy mole w ogóle miały na tyle duże skrzydła, by tak machać nimi jak oszalałe?
— Co m...masz na myśli, Yoongi?
— Dokładnie to, co słyszysz.
— Cóż... Słyszę, że zrobiłbyś dla m...mnie wszystko — powtórzył jego wyznanie nie do końca pewien, czy się nie przesłyszał.
— Bingo, proszę pana.
— Dlaczego?
— Bo wyglądasz, jakbyś potrzebował kogoś takiego. A ja jestem bardziej, niż chętny — odpowiedział, po czym wziął głęboki oddech, z lekka panikując w oczekiwaniu na odpowiedź.
Z trudem opanowując emocjonalne czknięcie, Jeongguk zerknął w stronę drzwi do łazienki, nasłuchując, czy ktoś przypadkiem się pod nimi nie kręci. Soo i Kyu siedzieli wciąż jednak w salonie, chichocząc co chwila w reakcji na to, co akurat działo się na ekranie telewizora. Jadu mógł leżeć na podłodze pod ścianą, ale jego prawnik nie oskarżyłby o wścibstwo.
— Yoongi? — odezwał się nagle, a ten zachłysnął się powietrzem.
Gguk nie mógł tego wiedzieć, ale tam, po drugiej stronie, w odległym i zanurzonym już w prawie że zimowej ciemności Pyeongchangu, Yoon czekał cały rozdygotany na jakąś reakcję.
— Tak?
— Miewasz m...motyle w brzuchu? — zapytał, a ten zmarszczył czoło.
Yoongi wyprostował się na tyle prędko, że aż zabolał go dotychczas odchylony do tyłu kark. Prawnik zadawał nietypowe dla trzydziestoletniego faceta pytania, ale Yoongi nie mógł go za to winić. Zresztą, zdecydowanie był stronniczy – jego cierpliwość i zrozumienie nie miały dna, jeżeli chodziło o Jeon Jeongguka.
— Czasami — potwierdził więc. — A ty?
— Nie — odparł, chociaż zaraz potrząsnął głową. — Znaczy, to też nie do k...końca prawda. Mam coś... Mam r...raczej mole, a nie motyle — dokończył, po czym miał ochotę uderzyć się z całej siły w czoło, zdawszy sobie sprawę, jak idiotycznie to zabrzmiało.
— Takie mole, co w zimę zjadają ubrania? — zarechotał Yoon.
— To larwy moli jedzą u...ubrania. Nie mole.
— Wybacz, nie jestem taki mądry jak ty.
— A ja nie chcę s...się wymądrzać... Ani nie chcę też, żebyś pomyślał, ż...że mam w brzuchu jakieś l...larwy. To brzmi... Obrzydliwie — burknął, a Yoongi wybuchnął już wtedy tak gromkim śmiechem, że Gguk otworzył szeroko oczy.
Wibracje przeszyły jego ciało, ale były zaskakująco przyjemne. Zabrakło mu tylko tchu w piersiach, pełnych salwy rozbrajającego, przypominającego dzwon chichotu.
— Możesz... Możesz mieć w brzuchu nawet i całą garderobę z dynastią moli oraz ich larw... — wyrzucił z siebie na jednym tchu Yoongi, ocierając palcem łzę spod oka, która pojawiła się tam przy jego nagłym, euforycznym napadzie. — Ja i tak zrobiłbym dla ciebie wszystko. I dla twoich larw też.
Jeongguk zacisnął palce na telefonie. Naprawdę chciał coś odpowiedzieć, ale zastanawianie się zajęło mu zdecydowanie zbyt dużo czasu.
— Gguk? — Dotychczas wciągnięty w oglądanie telewizji Soo zdążył się zmartwić. Przepędziwszy drzemiącą pod ścianą Jadu do kojca, stanął pod drzwiami łazienki i zapukał. — Wszystko w porządku?
Takiego zdenerwowania jak w tamtym momencie prawnik nie czuł jeszcze nigdy w życiu. Smartfon prawie wypadł mu z ręki, gdy pospiesznie się rozłączał. Uderzał palcem raz za razem w czerwoną słuchawkę, a połączenie zakończyło się dopiero za piątym stuknięciem.
— Tak! T...Tak, już wychodzę, tylko ogolę twarz — oznajmił, z trudem podnosząc się z podłogi.
Zostawił Yoongiego na linii bez pożegnania, ale ten wcale się nie gniewał. Owszem, w głębi duszy liczył na jakieś krótkie dobranoc. Albo może dziękuję. Zdecydowanie byłoby miło. Mimo to podjął decyzję, by cieszyć się tym, co miał. Wiedział, że czekają go ciężkie tygodnie. Jeżeli miał mieć Jeongguka dla siebie tylko tak, a nie inaczej, to nawet nie przyszłoby mu do głowy, żeby narzekać.
A motyle w brzuchu? Właśnie urządzały sobie imprezę. Naprawdę dużą imprezę.
— Zrobiłbym dla ciebie wszystko — zakpił ze swoich własnych słów, chowając twarz w dłonie. — To prawie tak, jakbyś powiedział mu, że go kochasz, Yoon...
Odczekał kilka sekund, po czym pozwolił sobie uderzyć kilkukrotnie stopami w ziemię, dając upust osobliwej mieszance ekscytacji i zażenowania.
* * *
⑦
Mijał akurat niewielki pasaż handlowy przy Ttukseom, kilkanaście minut wcześniej wyszedłszy z gabinetu Berniego. Dwie choinki w szerokich, brunatnoczerwonych doniczkach stały przy automatycznych drzwiach wejściowych, a ponad nimi rozciągała się girlanda z plastikowych niteczek, lśniąca w świetle słońca, co jakiś czas przebijającego się spomiędzy gęstych, szarych chmur. Jeongguk spojrzał na datę w telefonie i zmarszczył czoło. Środa, piętnasty grudnia. Tamtego dnia pierwszy raz świadomie zwrócił uwagę na to, iż faktycznie był grudzień. Miał kalendarz, czuł wszechobecny chłód, ale jego umysł jeszcze tego nie zarejestrował.
O tej porze roku zwykle umawiał się z rodzicami na spędzenie razem przerwy świątecznej, jednocześnie panikując i zastanawiając się nad tym, jak w ogóle przeżyje resztę miesiąca. Dopiero z perspektywy czasu był w stanie trzeźwo ocenić, jak bardzo ciężko było mu utrzymywać kontakt z własną rodziną, już szczególnie gdy musiał przebywać z nimi w odległości nie większej, niż trzy metry.
Minął tydzień, od kiedy zaczął brać nowe leki, i chociaż czuł się po nich nieco inaczej, częściej doznając rozchwiań czy gorszych chwil, Bernie stwierdził, że nie było powodu, by wracać do Xanaxu. To wszystko kwestia przyzwyczajenia, mówił. Xanax może cię uzależnić, także dokonaliśmy zmiany w odpowiednim momencie. Twój organizm się przyzwyczai.
Dla Jeongguka wszystko było jedno – tak czy siak, czuł się lepiej niż kiedykolwiek przez ostatnie piętnaście lat.
Tamtego popołudnia nie skierował się prosto do metra. Zamiast tego przeszedł się do najbliższej filii swojego banku. Oddział był prawie pusty, znajdowało się w nim może czterech ludzi przy dwóch okienkach. Ustawił się w kolejce do tego, za którym siedziała filigranowa kobieta w średnim wieku, ubrana w granatową marynarkę. W drugim siedział mężczyzna.
Klient, z którym rozmawiała pracownica, szybko załatwił swoją sprawę, więc Gguk wcisnął się w niewielkie, obite szorstkim materiałem krzesło przed nią chwilę później. Dopiero wtedy zauważył jej imię na plastikowej plakietce. Dasom. Bardzo ładne, stwierdził w myślach. Jakaś jego przyszywana, bogobojna ciotka miała tak na imię. Pamiętał, że zawsze śmierdziała kadzidłem, bo pół życia przesiadywała w kościele. Zmarła, gdy był jeszcze w gimnazjum.
— Dzień dobry — szepnął, podając jej swój dowód osobisty. Chciał uniknąć zbędnych przeciągnięć czy pytań. — Chciałbym... Ch...Chciałbym wyłączyć stałe przelewy z mojego konta.
— Och, rozumiem, że ustawiał je pan samodzielnie? Czy to jakieś rachunki nałożone przez instytucję trzecią? — zapytała, spisując jego numer identyfikacyjny do systemu.
Tak intensywnie uderzała palcami w mechaniczną klawiaturę, że każde stuknięcie zmuszało Gguka to niekontrolowanego wzdrygnięcia. Zauważył, że po Zolofcie był jakiś wrażliwszy na dźwięki, chociaż Bernie twierdził, że to nie jest znany skutek uboczny.
— U...Ustawiałem je w banku. Lata temu.
— Może pan wyłączyć je online, nie było sensu się tutaj fatygować. — Bazując na tonie jej głosu Jeongguk mógłby przysiąc, że go karciła.
Przez dłuższą chwilę nie wiedział, co na to odpowiedzieć.
— I tak byłem w o...okolicy — szepnął w końcu. — Zresztą, to skomplikowane, załatwianie tego online.
— Oczywiście, że tak. Naprawdę skomplikowane, proszę pana, racja — odparła z grzeczności, chociaż jej twarz wyraźnie zdradzała, iż przez sekundę miała go za dziwaka. Przywykł, więc nie poczuł się urażony. — O które dokładnie zlecenia chodzi, panie Jeon?
— O te na nazwisko Jeon.
— Słucham? — Spojrzała na niego i zmarszczyła czoło.
Jeongguk miał ochotę wywrócić oczami.
— Jeon Insu. Proszę z...zatrzymać przelewy dla Jeon Insu — odchrząknął, czując nieopisany dyskomfort.
Używanie pierwszego imienia jego własnego ojca przypominało picie wrzątku. Bardzo rzadko zdarzało mu się mówić je na głos. Jego ojciec absolutnie tego nie znosił. Dla Jeongguka zawsze był ojcem, nie Insu.
— Chodzi o comiesięcznie zlecenia na czterysta pięćdziesiąt tysięcy wonów? Czy tak?
— Dokładnie — potwierdził, rozglądając się na boki. Wolał, żeby nikt ich nie podsłuchiwał.
Przy okienku obok siedział przystojny mężczyzna w długim płaszczu, mniej więcej w jego wieku. Spryskał się wodą kolońską tak mocno, że jej zapach wirował po całym oddziale, wszechobecny prawie jak powietrze, także Gguk zwrócił na niego uwagę dopiero wtedy, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały. Obcy zerkał na niego bez pardonu, ale to raczej z zaciekawienia jego dziwacznym sposobem mówienia, a nie ogólnego zainteresowania tematem jego konwersacji z panią w okienku.
Tak czy siak, Gguk poczuł ucisk w żołądku. Ten znajomy, który zwykle w ekspresowym tempie kierował go do najbliższej muszli klozetowej.
— Zatrzymałam je, panie Jeon. Czy mogę pomóc w czymś jeszcze?
— Nie. — Pokręcił przecząco głową, chowając dowód do portfela, a portfel do głębokiej kieszeni płaszcza.
— W takim razie zapraszam ponownie i dziękuję za skorzystanie z naszych usług — wyrecytowała standardową formułkę, a on kiwnął głową, chociaż wiedział, że raczej już się tam nie pojawi.
Wyszedł z banku, z wielkim trudem ignorując wzrok obcego mężczyzny, który za nim powiódł, i od razu wykręcił w telefonie numer Yoongiego. Wiedział, że ten był zapewne w pracy, ale nie mógł czekać. Od niedzielnego wieczora rozmawiali ze sobą codziennie. Co śmiesznie, tylko i wyłącznie do siebie dzwonili. Żaden z nich nie wysyłał esemesów.
— Gguk. — Yoongi odebrał błyskawicznie. — I jak? Udało ci się?
— Zrobiłem t...to — szepnął, przystając przed ruchomymi schodami na nadziemną stację metra. — Już nic mnie z n...nimi nie łączy. N...Nic.
— Jak się z tym czujesz? — zapytał, a w tle słychać było dźwięk zamykanych drzwi.
Musiał zaszyć się na zapleczu kwiaciarni, by spokojnie porozmawiać.
— Dobrze... A j...jednocześnie jak wyrodny syn — przyznał, stając na jednym ze schodków. — Obiecałem sobie, ż...że oddam im całą kwotę za czesne...
Nadal było mu niedobrze, a posuwisty, nienaturalny ruch jego ciała w górę nie pomagał.
— To minie. Nie jesteś wyrodnym synem. Sam mówiłeś, że byłeś im winien jeszcze tylko jakieś dwa miliony wonów. Wiem, ile kosztują studia, bo sam jeszcze je spłacam... To kropla w morzu. Zresztą, płaciłeś im przez ostatnie dwa miesiące, pomimo wszystko. Wystarczy, nie myślisz?
— Wiesz, Bernie też tak dzisiaj p...powiedział. Bardzo podobnie.
Yoongi wiedział już, kim był Bernie. Wiedział też, że Jeongguk odwiedza go co środy i soboty i że robił to już siódmy tydzień.
— Może też mógłbym być terapeutą? — zaśmiał się starszy.
— Może — przyznał Jeongguk, ostrożnie schodząc ze śmiesznie wąskich ruchomych schodów na stację.
Podreptał do najbliższej ławki i przysiadł na niej z telefonem przy uchu, wlepiając wzrok w swoje odbicie w pleksiglasowej ścianie odgradzającej tory od peronu.
— Wróciłeś już do własnego mieszkania? Czy nadal jesteś z Soo?
— Jeszcze nie. W...Wracam w niedzielę. Teraz jadę do pracy — mruknął.
— Masz dużo roboty?
— Organizuję papierologię. Dwudziestego t...trzeciego ma być rozprawa w sprawie Hyoungjina, także...
— To zaraz przed świętami — zauważył Yoongi, a Gguk kiwnął głową, chociaż jego rozmówca nie mógł tego przecież zauważyć. — Co robisz w święta?
Tego pytania Jeongguk się obawiał.
— Soo jedzie do rodziny Kyuchula. Obaj chcieli zabrać mnie ze sobą, ale o...odmówiłem. Nie znam tam nikogo, a i tak siedziałem im na głowie stanowczo za d...długo. Zresztą wiem, że r...robią to z grzeczności.
Gguk, w akcie samosabotażu, w którym był ekspertem, wierzył, iż Soo przejmował się nim tak głównie dlatego, że dzielili podobną, traumatyczną przeszłość. Nie potrafił wyobrazić sobie czegokolwiek, co mogłoby sprawić, że ktokolwiek chciałby uznać go za rodzinę. Nie był ani zabawny, ani przebojowy. Mało się śmiał czy uśmiechał, częściej był problemem, a nie wnoszącym coś do cudzego życia elementem.
Tego jednak Yoongiemu nie powiedział, bowiem musiałby wejść w szczegóły, które, koniec końców, były czyimś sekretem – historia przeżyć Soo należała tylko do niego samego. Jeongguk dobrze rozumiał, iż nie miał prawa traktować jej jako narzędzia do poparcia swoich argumentów. Nie miał też prawa być tym, kto ujawni ją światu.
Bądź co bądź, świat to pojęcie względne. Dla jednych to miliony ludzi, dla drugich garstka, a dla innych może tylko ta jedna osoba. Nie sposób było wydedukować, jak kto interpretuje jego znaczenie.
— Nie mów tak — mruknął Yoongi. — Z tego, co mi opowiadałeś, zachowują się jak prawdziwi przyjaciele. Jestem pewien, że naprawdę cię lubią i tylko dlatego to robią.
— Już o...odmówiłem, także nie ma to znaczenia. — Jeongguk uciął temat.
Nie chciał roztrząsać się nad czymś, co mogłoby zalęgnąć się w jego głowie i psuć mu humor bardziej, niż było to konieczne. I tak z zasady egzystował, na co dzień czując się gorzej, niż przeciętny człowiek.
Jeden pociąg metra odjechał właśnie, a Jeongguk zignorował go, chcąc jeszcze chwilę porozmawiać z Yoonem. Następny i tak mógł złapać za siedem czy sześć minut. Seokjin mógł tyle poczekać.
— Czyli będziesz sam?
— Na to w...wygląda... Chociaż podejrzewam, że S...Soo i tak będzie dzwonił do mnie c...co pięć minut.
— W takim razie... Może chciałbyś spędzić czas razem? Zostałbym w hotelu po rozprawie, i oczywiście, jeżeli chcesz, moglibyśmy pójść na jakąś kawę? — wyrzucił z siebie na jednym tchu Yoongi, a Gguk zamrugał kilkukrotnie oczami. — Albo cokolwiek zechcesz.
Zrobiłbym dla ciebie wszystko.
Jeongguk spojrzał na swoje sztyblety, ubrudzone jakimś błotem, w które musiał wejść po drodze – pomimo grudniowej pory, w Seulu padało więcej deszczu niż śniegu.
— Raczej s...spasuję — wydukał.
— Rozumiem. — Yoongi nie zawahał się nawet przez chwilę.
Sprawiał wrażenie stuprocentowo przygotowanego na odmowę.
— Ale dziękuję za p...propozycję.
— Się wie — Jego głos brzmiał tak, jak wygląda ciepły uśmiech. Jeden z tych, który pojawia się na twarzy ze wzruszenia.
Zważywszy na niecodzienność swojej obserwacji, Gguk kompletnie nie mógł go rozszyfrować. Zastanawiał się nad jakimkolwiek niuansem na tyle długo, że cisza między nim a Yoongim zrobiła się nieznośnie niezręczna.
— Pociąg nadjeżdża — skłamał.
— Okej — odparł Yoon, chociaż nie słyszał żadnego pociągu i wiedział, że Jeongguk nie mówi mu prawdy.
Dobrze, że białe kłamstewka nie sprawiały mu przykrości.
— Będę kończył.
— Będziesz kończył — powtórzył jak papuga. — Zadzwonię jutro? — zaproponował od razu, jakby bał się, że jeżeli tego nie zrobi, to już nigdy ze sobą nie porozmawiają.
Nie brzmiał na speszonego odrzuceniem; nie wydawał się też tym jakoś specjalnie zasmucony. To nieco pocieszyło Gguka, którego zaczynało zjadać poczucie winy.
Ale stop. Dlaczego, tak właściwie, odmówił?
— Okej, do jutra. Pa — burknął, przytłoczony zadanym sobie w myślach pytaniem.
Rozłączył się i schował telefon do kieszeni, chociaż prędko uświadomił sobie, że zakończenie rozmowy nie pomogło pozbyć się zakłopotania. Wręcz je spotęgowało.
— Pa — szepnął Yonogi po drugiej stronie.
Jego głos trafił jednak w eter.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top