Rozdział 21

Napięte skórki soczystych persymon skrzyły się we wczesnojesiennym słońcu, a Jeongguk przebierał w nich w milczeniu. Chwytał każdy owoc w dłoń, oglądał go uważnie, po czym małym nożykiem o żółtej, plastikowej rączce wycinał szerokie szypułki, zwieńczone czterema brudnozielonymi liśćmi. Odszypułkowane, przejrzałe persymony przecinał na ćwiartki i niedbale wrzucał do sporego garnka, przez co po dłoniach spływał mu lśniący, gęsty sok. Robił to już nieprzerwanie od godziny, a u podstawy palca wskazującego pojawił mu się bolesny odcisk.

— Długo jeszcze? — Jego mama wyjrzała do ogródka, a on uśmiechnął się, zerkając na prawie pusty już koszyk.

Nie mógł się doczekać, aż obmyje ręce pod kranem na zewnątrz, po czym wyjdzie na długi spacer, jak najdalej od domu. Może się z kimś spotka.

— Zostało tylko kilka — mruknął. — Mogę zrobić sobie krótką przerwę? — zapytał, ale kobieta pokręciła głową.

— Musisz skończyć, zanim ojciec wróci z pola. Wiesz, że miał ochotę na herbatę z sokiem. Zresztą, nie robi się przerw. Jak zacząłeś jedno zajęcie, to doprowadź je do końca. Im szybciej, tym lepiej.

— Ale możesz zrobić mu syrop do herbaty z tego, co już pokroiłem...

— Masz pokroić wszystkie, bez dyskusji — skwitowała, ponownie znikając we wnętrzu domu, czym wyraźnie dała mu znać, że nie ma ochoty na dalsze dyskusje.

Z uchylonego okna przy kuchni wypływał aromat smażonej cebulki oraz wywaru na wołową zupę guksu, którego akurat doglądała. Kiedy przygotowywała kolację, Ggukowi przypadło samotne przebrnięcie przez kilogramy owoców, które ze swojego sadu przyniosła im sąsiadka. Nienawidził szypułkować i kroić persymon, chociaż rodzice zmuszali go do tego rok w rok, praktycznie, od kiedy pamiętał. Potem matka robiła z nich suszone przekąski, słodki sok do herbaty oraz konfiturę.

— Jeszcze tylko trzy — mruknął sam do siebie, sięgając po kolejny owoc z dna wiklinowego kosza.

Był nieprzyjemnie miękki i poobijany, także ostrze noża wbiło się w niego jak w masło. Konsystencja pomarańczowej papki pod świeżo wyciętą szypułką przyprawiła Jeongguka o dreszcze. Szybko wyrzucił ją do drewnianego pojemnika na odpadki, które potem miały pójść do kompostownika.

Gdy przekroił skwaszoną persymonę na pół, ta dosłownie rozlazła się pod jego palcami.

— Ohyda — mruknął i już chciał wyrzucić cały owoc tam, gdzie szypułki, ale ktoś zawołał:

— Poczekaj!

Jeongguk podniósł wzrok akurat w chwili, gdy szczupły chłopak przerzucał swoje ciało przez płot; tak zwinnie wymanewrował nogami ponad drucianą siatką, że mogłoby się wydawać, iż potrafił latać. Na plecy miał zarzuconą wypchaną po brzegi, sportową torbę, ale pomimo to miękko wylądował na podwórzu, nie tracąc przy tym równowagi. Uśmiechnął się, a jego oczy w kształcie migdałów zmrużyły się mimowolnie, pchnięte pełnością policzków, gdy otrzepał łydki ze wzburzonego piachu.

— Yoongi — szepnął Gguk, a ten pomachał mu.

Chwilę później znalazł się tuż obok, rzucając torbę na trawnik.

— Znowu to robisz — mruknął, siadając obok chłopaka na betonowym schodku przy tylnich drzwiach do domu rodziny Jeonów. — Przesuń się — dodał, zaczepnie uderzając swoim biodrem o jego.

Jeongguk spłonął rumieńcem, po czym zrobił to, o co poprosił go starszy.

— Znowu robię co? — zapytał, czując dziwne ukłucie w okolicach mostka.

Coś mu nie grało, ale nie był w stanie określić, czy źródło niepewności biło w nim, czy w reszcie wszechświata. Ciepło ciała Yoongiego było obce i znajome. Przyjemne, a jednocześnie czuł je tak, jakby w ogóle nie powinien.

— Chcesz wyrzucić owoc tylko dlatego, że się trochę poobijał. Robisz tak ze wszystkim, od jabłek po banany. Jesteś zbyt delikatny. — To powiedziawszy, Yoongi zabrał jedną połówkę persymony z dłoni Jeongguka, po czym zanurzył w niej zęby.

Miąższ puścił przy tym tyle soku, że aż pociekł Yoongiemu po brodzie. Chłopak bez skrępowania przetarł twarz wierzchem dłoni, przeżuwając z uśmiechem, a Gguk zmarszczył brwi. Widząc nagą, opaloną skórę na szyi zajadającego się owocem nastolatka stwierdził, iż brakowało jej koloru.

Szybko zmarszczył brwi, zastanawiając się, skąd w ogóle przyszła mu do głowy taka głupota.

— Nie dąsaj się, tylko spróbuj. — Yoongi podsunął mu pod nos nadgryzioną połówkę persymony, a Jeongguk pokręcił głową.

— Dziękuję. Nie przepadam.

— Czemu? — mruknął, biorąc drugi kęs.

— Są za słodkie. Zresztą, babram się w nich co rok i po prostu mi zbrzydły... Hej! — jęknął, ale zanim zdążył zareagować, Yoongi upuścił resztkę owocu do pojemnika pełnego szypułek i swoją obklejoną sokiem dłonią złapał jego policzek.

Chwilę później całował go, a Gguk nie miał kontroli nad własnymi mięśniami. Jego umysł krzyczał nie, ale ciało mówiło stanowcze tak. Usta rozchyliły się niepewnie, a on poczuł persymonowy miód rozlewający się po jego języku. Druga połówka owocu wypadła z jego dłoni, lądując na trawniku.

— A tak smakuje? — zapytał Yoon, odsuwając się od niego chwilę później i pozwalając sobie na chwycenie jego dolnej wargi między zęby na sekundę, zanim już kompletnie wrócił do swojej poprzedniej pozycji.

— Moja mama... — Jeongguk przełknął ślinę, która skamieniała w jego przełyku, sprawiając mu spory ból.

Zerknął w kierunku okienka, z którego nieustannie sączyły się aromatyczne zapachy.

— Nic nie widziała. Nigdy nic nie widzi — zapewnił go Yoon, puszczając mu przy tym oczko.

Usta Gguka były słodkie. Smakowały cukrem z domieszką kwaskowatości i tylko na tym był w stanie w pełni się skupić, toteż szybko zapomniał o zamartwianiu się, że ktoś mógł ich przyłapać na chwilowym zbliżeniu. Opuszkami palców lawirował bezwstydnie po pulsującej ciepłem dolnej wardze, póki Yoongi nie odchrząknął:

— Przyniosłem twojej mamie trochę ciuchów do zacerowania, także przekaż je jej, proszę. Zaraz muszę skoczyć na targ po rzodkiew i kimchi. Jak nie pojawię się z powrotem w ośrodku za pół godziny, to będę miał przechlapane — dodał, a w jego głosie dało się wyłapać półtony poczucia winy. — Spędzimy ze sobą więcej czasu w niedzielę, jak zwykle. Okej, Ggukie?

Młodszy zamrugał oczami kilkakrotnie, po czym kiwnął głową. Nie był w stanie się ruszyć, gdy Yoon pocałował go pospiesznie w czoło na pożegnanie, pozostawiając na nim słodki, lepki ślad, a chwilę później podszedł do ogrodzenia i przeskoczył je tak samo, jak jeszcze chwilę wcześniej. Radosnym krokiem ruszył przed siebie, oglądając się na Gguka jeszcze kilka razy i puszczając mu przy tym oczko.

Jesień. Była ciepła jesień, a Jeongguk nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że żaden z nich nie powinien tam być, a przynajmniej nie we dwóch. Coś podpowiadało mu, że ich historia już dawno miała dobiec końca. Coś...

Kap.

Wzdrygnął się, czując niewielki rozbryzg na karku, gdy pochylał głowę nad garnkiem pełnym skrojonych persymon.

Kap. Kap. Kap.

Z nieba zaczął padać deszcz. Dotychczas przejrzyste i błękitne niebo zaszło woalem z chmur, a ulewa rozpętała się tak szybko, że Jeongguk nie zdążył tego nawet dobrze zarejestrować.

— Yoongi — szepnął, zdając sobie sprawę, że ten nie miał na sobie nawet bluzy, a przy sobie żadnego parasola. — Yoongi! — zawołał, ignorując torbę z ubraniami wciąż leżącą na trawniku.

Chciał go zawołać, zaprosić do środka. Pożyczyć mu swój parasol, żeby się przypadkiem nie pochorował. Gdy podbiegł jednak bliżej płotu, potykając się o własne nogi, spostrzegł coś, co uderzyło go niczym kilkutonowe kowadło. Yoon wcale nie stał w deszczu – wciąż maszerował w pełnym słońcu w kierunku targu na szczycie wzniesienia, pogwizdując pod nosem. Jedynie Gguk wręcz znikał za deszczowymi kaskadami, rozpływając się w nich w nicość na wzór pustynnej fatamorgany. Chwycił się dłońmi starych, zardzewiałych prętów w ogrodzeniu i wykrzyczał imię swojego chłopaka.

Zero reakcji. Jedynie zbyt naga skóra jego szyi mieniła się w pełnym słońcu kolorami, których tak jej wcześniej brakowało.

Gguk próbował przeskoczyć przez płot i wydostać się z epicentrum niespodziewanego oberwania chmury, by lepiej się im przyjrzeć, ale nie miał w sobie ani wystarczająco siły, ani sprytu. Gdy tylko opierał prawą stopę o betonową podmurówkę, ta ześlizgiwała się milisekundę później.

— Jeon Jeongguk! — Usłyszał za sobą.

Zlękniony, w okamgnieniu obrócił się na pięcie. Jego matka, przepasana kuchennym fartuchem, z wściekłością wymalowaną na twarzy stała na betonowym miniganku, ale, podobnie do Yoongiego, była skąpana w słonecznym blasku. Ani kropla deszczu nie zmoczyła jej ubrań oraz włosów, starannie ułożonych na gargantuiczną ilość lakieru do włosów.

— Mamo...

— Oszalałeś, co?! Pokrojone owoce wnosi się do środka, a ty zostawiłeś je na zewnątrz. Chcesz, żeby zjadły je robaki?! — wrzasnęła z pretensją, wskazując palcem na persymony, ale Jeongguk ledwo wydedukował, co mówiła.

Deszcz padał na niego bowiem coraz mocniej i mocniej, szumem wypełniając całą jego czaszkę.

— Słucham? — wykrzyczał, nagle nie mogąc ruszyć się w miejsca.

Jego bose stopy utknęły w błocie. Próbował je wydostać, ale na marne.

— Pytam się ciebie, czy ...ałeś...?!

— Co? — zawołał po raz kolejny, kątem oka widząc już tylko plecy Yoongiego, który w złocistym świetle jesiennego dnia oddalał się coraz dalej i dalej.

Spijał padający z nieba blask, w czasie gdy młodszy krztusił się spływającym mu po twarzy deszczem, zupełnie sam.

— Pytam się, czy go całowałeś!

Jego ciało skamieniało, a deszcz spływał po nim niewielkimi wodospadami. Jeongguk, kawałek po kawałku, topił się, jakby był zrobiony z cukru. Tracił czucie w stopach i dłoniach, a surrealistyczne odrętwienie stopniowo pięło się w górę jego nóg oraz rąk.

Matka nadal stała na ganku, zaplatając ręce na piersi w oczekiwaniu na odpowiedź. Uderzała stopą o beton, a Gguk kilkukrotnie rozchylał wargi, by coś powiedzieć, ale jego usta błyskawicznie napełniały się wodą, krztusząc go i odbierając mu dech w piersiach. Nigdy nie sądził, że jakakolwiek ulewa mogła utopić, ale najwidoczniej miał sam przekonać się o tym na własnej skórze.

— Nie będziesz posłuszny? — Usłyszał czyjś szept w swoim uchu, po czym odwrócił głowę w bok gwałtownie.

Mężczyzna o nierównomiernym, plackowatym zaroście stał zaraz obok niego. Był na tyle blisko, że deszcz moczył jego twarz, ale reszta ciała pozostawała sucha. Ściskał coś w dłoni, którą wsunął pod strugi deszczu tak, by Jeongguk dobrze widział zwiniętą pięść. Przez chwilę stali tak obaj, póki obcy nie rozchylił swoich długich palców, przypominających na nowo budzący się do życia, spragniony życiodajnej wody kwiat.

Kolorowe tabletki leżące na zaniedbanej dłoni obudziły w Gguku wspomnienie, które zazgrzytało w jego głowie jak zacięta płyta. Skąpane w deszczu lekarstwa zaczęły gubić swoje jaskrawe powłoczki. Szybko stały się białe, a przy tym coraz mniejsze i mniejsze.

— Musisz wziąć swoje leki, dobrze? To jest, jeżeli chcesz wyzdrowieć, Gguk. — Druga dłoń mężczyzny przecięła strugi deszczu, łapiąc go za podbródek.

Swoim obrzydliwym kciukiem przycisnął wargę Jeongguka, jeszcze chwilę temu obdarowaną czułym pocałunkiem. Nastolatek krzyknął, ale nie był w stanie odskoczyć do tyłu. Dłoń mężczyzny pociągnęła jego dolną szczękę w dół, a opuszek kciuka przejechał po dolnych zębach, przyciskając je od góry i otwierając szeroko usta nastolatka. Palec mężczyzny pozostawił po sobie nieprzyjemny posmak ziemi oraz metalu, a Gguk poczuł strużkę śliny, która spłynęła w dół jego podbródka. Szybko wymieszała się z deszczem.

Chciał go ugryźć. Tak bardzo chciał go ugryźć, ale opuściły go wszelkie siły. Zrogowaciała skóra na dłoniach mężczyzny drapała jego twarz, a on miał ochotę zwymiotować. Zacisnął powieki, gdy to, co pozostało z tabletek, wylądowało w jego ustach, a jego głowa została naumyślnie odchylona do tyłu, by nie próbował niczego wypluć. Deszcz spływał mu do nosa.

— Yoo... Yoon...gi... — wycharczał, chociaż chłopak już dawno zniknął z jego pola widzenia.

Matka Jeongguka z kolei zdawała się w ogóle nie zauważać tego, co dzieje się z jej synem. Nadal stała pod domem w tej samej pozycji, przypominając zaprogramowanego robota.

Tabletki były gorzkie, a wraz z nimi do ust Gguka dostała się deszczowa woda. Nie chciał ich połykać, toteż ścisnął własne gardło na tyle, na ile był w stanie. W efekcie nie mógł nabrać pełnego oddechu, ale zdecydowanie wolał to, niż zażywanie leków od kogoś, kogo kompletnie nie znał.

— No dalej — zasyczał mężczyzna, dosłownie wciskając do ust nastolatka jeszcze trzy palce.

— Y... — zaskrzeczał Gguk, a w tym samym momencie resztki rozpuszczonych w deszczu tabletek siłą znalazły się w jego przełyku.

Wywrócił oczami tak gwałtownie, że przez dłuższą chwilę było widać tylko białka jego oczu. Dłonie mężczyzny odsunęły się od jego twarzy, a nastolatek opadł na kolana, dłońmi podpierając się o błotnistą ziemię. Jego palce zatopiły się w ziemistej mazi, a on walczył z własnym oddechem. Przed oczami miał takie mroczki, że bał się wyprostować.

Szybko poczuł z jakiejś przyczyny niesamowicie znajome, złowieszcze drapanie w gardle i już szykował się na falę wymiotów, ale zamiast tego po prostu wykaszlał resztki tabletek, które chwilę temu siłą zmuszono go do połknięcia.

— Zwracamy leki, tak? Tego już za wiele, Jeon. Pójdziesz ze mną. — Głowa nieznajomego, brutalnego mężczyzny, która w przeciągu milisekundy zrobiła się dwa razy większa niż wcześniej, znalazła w się w polu deszczowego rażenia.

Ten pochylił się i chwycił Jeongguka za ramiona, ciągnąc go ku górze z niesamowitą łatwością. Z chwilą, gdy nastolatek znowu stanął na własnych nogach, zauważył, że wcale nie był już w ogrodzie. Przemoknięty do suchej nitki ulewą, która również ustała, tkwił pośrodku sporego dormitorium, pełnego przerażonych chłopaków w jego wieku, schowanych pod starymi, poszarzałymi kołdrami na twardych, metalowych pryczach.

— Co się... — wydyszał.

— Nie ma dla ciebie nadziei. — Niski, ochrypły głos mężczyzny przyprawił go o dreszcze. — Pozostaje nam tylko jedno.

— Co... Ja...

— Zamknij się — warknął, po czym złapał Gguka za wychudzony nadgarstek i pociągnął go w kierunku drzwi na korytarz.

Ten podreptał za nieznajomym sobie semi-oprawcą, a jego ubrudzone błotem stopy pozostawiały za sobą ciemne ślady. Jeongguk rozglądał się po pomieszczeniu, a potem po wąskim korytarzu, przez który prowadzono go siłą. Podłużne żarówki przy suficie migały jakoś znajomo, a charakterystyczny zapach mokrego drewna kręcący się w jego nosie zdecydowanie nie był czymś, co czuł pierwszy raz w życiu.

— Gdzie idziemy? — Zdołał z siebie wydyszeć, wciąż czując na języku posmak obcej skóry.

— Idziemy cię naprawić, Ggukie — wyjaśnił mężczyzna, gwałtownie pociągając go w lewo, gdy skręcił na rozwidleniu korytarza.

To wtedy coś uderzyło nastolatka w tył głowy, przez co zaparł się piętami o podłogę.

— Nie — wydukał, gdy w oczy rzuciły mu się otwarte drzwi, zza których dało się zauważyć drewniane krzesło oraz żółtą, plastikową miskę tuż obok, której intensywny kolor wybijał się ponad wszechobecną szarość.

Drapiące mrówki przebiegły po jego lewej kostce i nadgarstku, a łzy automatycznie zaczęły ciec w dół jego policzków.

— To dla twojego dobra, Ggukie...

— Nie! — krzyknął, wyrywając swój nadgarstek z uścisku. — Yoongi — wymamrotał, od razu szukając drogi ucieczki. — Yoongi?!

Rozejrzał się na boki, po czym wystrzelił za siebie, licząc na to, że znajdzie jakieś wyjście z budynku i tym samym uda mu się dotrzeć z powrotem do domu. Nie mógł być przecież daleko od Igok, prawda? Dogoni Yoongiego na szczycie pagórka i razem pójdą na targ. Albo i lepiej, po prostu razem uciekną.

Od krojenia persymon, od brania leków. Od matki-robota i od wszystkiego, czego Jeongguk tak bardzo nie mógł znieść.

— Yoongi! — zapłakał, odbijając się od obitych boazerią ścian.

Skręcał co chwila, błądząc w korytarzowym labiryncie. Mijał jednak tylko co chwila te same, otwarte drzwi i tego samego mężczyznę, który ze złowrogim uśmiechem na twarzy zapraszał go do środka. Czekał na niego za każdym zakrętem, a Jeongguk w pewnym momencie zamknął oczy, po prostu nie chcąc już na niego patrzeć.

Manewr ten momentalnie ukrócił jego bieg, bo z ciemnością przed oczami od razu wpadł na ścianę. Odbił się od niej czołem, ale zanim upadł na ziemię, ktoś złapał go za ramiona.

Już po mnie, pomyślał.

— Yoongi... Pomóż mi, b...błagam — wychlipał. — Nie z...zostawiaj mnie... Nie chcę cierpieć, to tak s...strasznie boli... Boli...

— Gguk?!

Bał się otworzyć oczy. Zapach wilgotnego drewna zniknął, jak ręką odjął, a posmak cudzej skóry w ustach rozpłynął się w nicość na sztywnym języku.

— Jeongguk?! — Usłyszał raz jeszcze swoje imię, a znajomy, ciepły głos wylądował na poduszce tuż obok jego głowy.

— G...Gdzie jestem — wydyszał, rozchylając powieki.

Światło żarówki przy suficie poraziło go po oczach, ale był w stanie zauważyć skos poddasza, na którym zasnął. Nie był w ośrodku. Tak ciężki kamień spadł mu z serca, że coś faktycznie huknęło w jego uszach.

— U mnie... — Yoongi trzymał swoje dłonie na ramionach Jeongguka, chwilę wcześniej przytrzymując go w ten sposób na materacu, gdy ten wierzgał się, targany koszmarem. — Wołałeś... Wołałeś moje imię — dodał, jakby się usprawiedliwiając, po czym odsunął się, osiadając na łydkach na podłodze tuż obok prowizorycznego łóżka.

Jego włosy były poczochrane, a twarz tak czerwona ze stresu, że intensywny pąs zakrył blednący siniak. Jeongguk wzdrygnął się, wbrew swojej woli przypominając sobie jeszcze w półśnie, że jego własny ojciec uderzył Yoongiego. Świadomość tego, że ktokolwiek mógł zostać potraktowany pięściami w jego sprawie, przyprawiała go o ból głowy.

— Przepraszam — wydukał nieco enigmatycznie, próbując wstać z materaca. Yoongi powstrzymał go jednak delikatnym skinieniem dłonią. — Która godzina? — zapytał.

— Prawie siódma — odparł Yoongi, a Gguk odruchowo spojrzał przez spore okno za sobą.

Na zewnątrz zaczynało już świtać, chociaż widmo ciemnych, zimowych poranków wyraźnie dawało już o sobie znać.

— Obudziłem cię? — zapytał ochrypłym głosem, a Yoongi pokręcił głową przecząco.

— I tak nie spałem — wyznał.

— Przepraszam.

— Nie masz za co — odpowiedział cicho, wyraźnie speszony.

Lustrował wzrokiem twarz Jeongguka, po czym, nie mogąc się powstrzymać, sięgnął dłonią ku jego skroni i otarł z niej strużkę potu.

— Śniło mi się, że sz...sz...szypułkowałem i kroiłem persymony — wydukał prawnik, odruchowo wtulając policzek we wnętrze dłoni Yoongiego.

— Tak? — Starszy zachęcił go do mówienia dalej, jednocześnie starając się zbytnio go nie onieśmielić.

Chciał po prostu dać Ggukowi znak, że go słucha. Że jest tam, i to tylko i wyłącznie dla niego, nawet jeżeli ten opowiadał mu o najgłupszych błahostkach.

— Przyszedłeś m...mnie odwiedzić — dodał więc, ledwo łapiąc oddech. — P...Przeskoczyłeś przez p...płot...

Łza spłynęła w dół jego policzka, ale Yoon szybko pozbył się jej kciukiem. Z uwagą obserwował marszczące się czoło młodszego, próbując zgadnąć, co działo się w jego głowie. Nie było na świecie nic, co interesowało go bardziej.

— Lubię persymony — szepnął spokojnym głosem, próbując jakoś pociągnąć dalej temat tajemniczego snu. — Myślę, że byłbym w stanie skakać dla nich przez ogrodzenia.

— Wiem — odparł Jeongguk, chociaż wcale nie mógł tego wiedzieć.

Nie przypominał sobie bowiem, by kiedykolwiek, w prawdziwym życiu, jedli je razem. To dodawało jego koszmarowi jeszcze mglistszego znaczenia.

— Chcesz powiedzieć mi, co stało się dalej? — Głos Yoongiego załamał się, ale odchrząknął, nie chcąc dać po sobie poznać, że sam mógł zaraz zalać się łzami.

Prawdę powiedziawszy, gdy tylko usłyszał, że targany koszmarami Jeongguk woła jego imię, serce na chwilę stanęło mu piersi. Jakby tego było mało, kiedy z ust mężczyzny, którego kochał padło „nie zostawiaj mnie, nie chcę cierpieć, to tak bardzo boli", dosłownie stracił grunt pod nogami. Ledwo wbiegł po schodach, chcąc jak najszybciej wyrwać go z sennego piekła i zapewnić, że nigdy więcej go nie zostawi. Był gotów powtarzać to do dnia, w którym przyjdzie mu umrzeć.

— Zaczął padać deszcz... — Jeongguk przełknął ślinę, wciąż czując wilgoć na całym ciele.

Zdawał sobie jednak sprawę, iż musiał to po prostu być jego własny pot. Yoongi zauważył zdezorientowanie w jego oczach, więc odważył się, by podnieść się z podłogi i usiąść na krawędzi materaca. Opuścił tym samym dłoń, a Jeonggukowi momentalnie zabrakło znajomego ciepła przy policzku.

— Deszcz?

— S...Straszna ulewa. A ty... Ty po p...prostu mnie zostawiłeś — mruknął, ale w jego głosie próżno było szukać nawet grama pretensji.

Sytuacja miała się zgoła inaczej. Jeongguk, mówiąc o tym, jak Yoon go opuścił, wydawał się z tym raczej... pogodzony. To rozerwało i tak złamane już serce starszego na kilkadziesiąt małych kawałeczków.

— Przestraszyłeś się deszczu? — Yoongi nie wiedział, co zrobić z rękoma, toteż przycisnął je do uniesionych z lekka ku górze kolan.

Starał się opanować drżenie własnych palców, ale nie dawał sobie więcej, niż kilka minut, zanim kompletnie straci nad sobą panowanie. A przecież to on miał pocieszać, a nie być pocieszanym.

— Padał t...tylko na mnie. T...Ty byłeś suchy. Ja stałem p...pod chmurą, a ty... Ty nie — wyjaśnił Jeongguk niejasno, ale tylko na tyle było go wtedy stać. — P...Pomyślałem, że to t...takie nie fair.

— Wybacz. — Tym razem Yoongi sięgnął po kartę przeprosin.

— Co takiego mam ci wybaczyć?

— To, że nie padał na mnie deszcz... — szepnął ze szczerą skruchą, co, szczerze mówiąc, nieco rozbawiło Jeongguka.

— Ale w...wróciłeś po mnie. T...Teraz. Także n...nawet jeżeli była jakaś w...wina, to już s...się wyzerowała. — Uśmiechnął się krzywo.

— Wróciłem?

— Obudziłeś m...mnie, Yoongi.

— I tym uratowałem cię z deszczu?

Zapadła chwilowa, ale bardzo ciężka cisza. Gguk w końcu pokręcił przecząco głową, po czym opuścił wzrok na własne uda. W tym samym momencie na piętro pełnym gracji krokiem wdrapał się Pan Skarpeta. Rozejrzał się bystrze, a nie odnalazłszy w dwójce rozmawiających ze sobą mężczyzn niczego godnego uwagi, wskoczył na szafkę i ułożył się tam wygodnie, zamykając swoje kocie, lśniące oczy. Ciężko było jednak powiedzieć, czy spał. Mruczał tylko co chwilę, co Jeongguk uznał za wyjątkowo kojące.

Prawnik wiedział jednak, że choćby miało go to wtedy wykończyć, chciał być z Yoongim w pełni szczery. Równało się to zaburzeniu nawet tego chwilowego błogostanu, który przyniosły mu ciche pomrukiwania kota.

— Nie z deszczu. Znaczy, n...na początku b...byłem w deszczu, t...tak, ale nagle... N...Nagle... — Pociągnął nosem, a jego głos w ciągu sekundy podniósł się o oktawę, zwiastując kolejną falę płaczu.

— Nie musisz, Ggukie...

— Ale chcę — przerwał Yoongiemu, zaciskając pięści na kołdrze. — Uhm... N...Nagle znalazłem się w...w ośrodku. Tam z...znowu...

Yoongi zacisnął usta w cienką linię, w milczeniu przysłuchując się słowom skulonego naprzeciw niego mężczyzny. Z jednej strony absolutnie nie chciał zmuszać go do tego, by wyciągał swoje traumatyczne przeżycia z przeszłości na światło dzienne, ale z drugiej jakaś jego część musiała usłyszeć je na głos. Yoon chciał wiedzieć, co i kto mu zrobił. Jeżeli zemścił się już na jednej osobie, to czemu nie mógł na kimś innym? Gdy tylko pomyślał o wszystkich potencjalnych torturach terapii konwersyjnej, o których czytał w internecie, a których obiektem mógł być Gguk, ogarniała go nieopisana wściekłość. Był gotów zrobić wszystko, co uśmierzyłoby jego ból, chociaż na krótką chwilę.

— Najczęściej... — Jeongguk odchylił głowę do tyłu, chcąc powstrzymać łzy. — Przypinali mnie d...do takiego k...krzesła skórzanymi paskami i... To chyba b...był prąd? Strasznie b...bolało. A ja wymiotowałem. B...Bez końca.

Nie, wściekłość to było jednak za małe słowo, by opisać to, co stopniowo obrastało Yoongiego niczym trujący bluszcz.

Furia. Furia była bardziej adekwatna.

— Jeongguk...

— Dawali mi t...też jakieś l...leki — wyszeptał prawnik i chociaż mówienie o tym wszystkim sprawiało mu niesamowitą trudność, to chciał spróbować. — A ja... Brałem je zawsze, bo... T...To może być śmieszne, a...ale zawsze brałem je i k...kładłem się spać z n...nadzieją, że przyśnisz m...mi się ty, Yoongi.

Dłonie starszego oderwał się od kolan, a on wplótł je we włosy. Tsunami emocji wstrząsnęło jego ciałem. Otworzył szeroko oczy, wpatrując się w podłogę tak, jakby chciał, żeby się pod nim zapadła. Coś mogłoby go wtedy pochłonąć, a on zapewne i tak nie pozbył się tego okropnego, obezwładniającego poczucia winy, które stopniowo zastępowało każdą z komórek składających się na jego ciało.

Stawał się jednym, wielkim wyrzutem własnego sumienia porośniętym duszącym, gniewnym pnączem. W sam raz na godnego pożałowania florystę, którego życie sypało się u podstaw.

— Yoongi? — odezwał się cicho Jeongguk, zmartwiony jego nagłą reakcją.

Od razu zaczął karcić się w myślach za to, że w ogóle cokolwiek powiedział. Może faktycznie jego traumy miały zostać tylko jego, a dzielenie się nimi z kimkolwiek innym, niż z psychiatrą czy terapeutą było niesamowicie idiotycznym pomysłem? Doprowadził już do płaczu Soo, a teraz Yoon...

— Przepraszam — powiedział dosyć głośno, nie czekając na odpowiedź starszego. Chciał tym samym zatrzymać reakcję łańcuchową własnych myśli, które wielkimi krokami zmierzały w przerażające zakamarki. — N...Nie powinienem był n...nic mówić, pewnie n...nie chcesz o tym s...słuchać.

— Nie. — Yoongi błyskawicznie podniósł głowę, a jego przekrwione oczy zdradzały, na jak stromej, emocjonalnej krawędzi się znajdował. — Chcę. Naprawdę. Po prostu nie umiem poradzić sobie z ciężarem... Odpowiedzialności. Co jest kompletnie idiotyczne, bo to nie ja jestem tu ofiarą i nawet jeżeli czuję się tak bardzo winny... To nie ja powinienem być obiektem jakiegokolwiek współczucia — wykrztusił jakby na ostatnim tchu. — Jestem żałosny.

Jeongguk uniósł ku górze kącik ust, chociaż na twarz pchał mu się o wiele szerszy, rozbawiony uśmiech, który usilnie powstrzymywał. Wiedział, że było to nie na miejscu, ale gdy Yoongi nieumyślnie postanowił zostać aktywnym towarzyszem jego przypominającego spowiedź epizodu, ogarnęła go absurdalna radość. Samotność była mu w tamtym momencie tak odległa, jak nigdy wcześniej.

— Ale przecież to nie j...jest twoja wina, ż...że stałem w d...deszczu w moim w...własnym śnie. W ogólnym rozrachunku... W...Wolałem jednego z n...nas w słońcu, niż o...obu w ulewie — oznajmił cicho, a starszy czknął, próbując jednocześnie wziąć oddech i odpowiedzieć.

Potrzebował chwili, zanim w końcu się odezwał:

— Tamtego dnia, gdy dowiedziałem się o wszystkim... Nigdy nie potwierdziłeś, czy zrobiłeś to dla mnie — zboczył z tematu.

Drżenie jego warg sugerowało jednak, że powiedział coś, co chyba pragnął wydusić z siebie już od bardzo dawna.

— C...Co takiego?

— Czy zgodziłeś się pójść na tę terapię... dla mnie?

Kłamstwo wydawało się najłatwiejszym wyjściem; zrobiłoby najmniej szkód i zapewne raz na zawsze ucięłoby chociaż ten jeden temat, nie krzywdząc nikogo bardziej, niż było to koniecznie. Jeongguk wywarł jednak na siebie jeszcze większy nacisk.

Musiał być szczery.

— Jestem p...pewien, że rodzice i tak by mnie tam wysłali. — To powiedziawszy, wypuścił powietrze przez nos na tyle szybko, że ktoś patrzący na niego z boku mógłby zarzucić, iż się zaśmiał. — J...Jakie motywy miałem, dobrowolnie z...zgadzając się na to wszystko... K...Kochałem cię. Po prostu.

Yoongi przełknął ślinę, a ta przypominała wtedy tak lepką maź, że przez moment nie mógł oddychać. Fakt, że Jeon Jeongguk przyznał, iż kiedyś był w stanie i faktycznie darzył go uczuciem, wywrócił jego żołądek do góry nogami. Pobudzony przypływem anormalnych endorfin nawinie zaczął robić sobie nadzieję.

— Ale deszcz w twoim śnie... — wybełkotał niewyraźnie, udając, iż jego własne myśli nie należały do niego. Jeongguk go kochał. Czas przeszły. Yoongi nie mógł pozwolić sobie na to, by to wszystko rozdrabniać, nie był już przecież nielotnym nastolatkiem. — Wydaje mi się, że podświadomie masz mi to za złe. To, że spotkało cię to wszystko. Mylę się...?

— Ale przecież t...to teraz n...nie ma wcale znaczenia — odpowiedział półgębkiem Jeongguk. — A deszcz, c...czy nie deszcz... To b...była tylko d...durna chimera. Sen.

Policzki Yoongiego wydęły się, gdy nabrał powietrza w usta, najpewniej próbując tym samym zatrzymać wściekłe warknięcie, które chciało wydostać się z jego gardła. Dał sobie parę sekund na to, by ochłonąć, po czym powiedział:

— Przysięgam zjeść swoje słońce. Wtedy wszystko będzie inaczej.

— Słucham? — wypalił od razu Jeongguk.

— Powiedziałem, że przysięgam zjeść swoje słońce — powtórzył się.

Powiedziawszy to po raz drugi Yoongi zdał sobie sprawę, że ze stresu paplał od rzeczy, próbując czymkolwiek wypełnić ciszę. Czemu nie mógł zwyczajnie pozwolić jej trwać, zamiast robić z siebie ostatniego błazna?

— Słońce to nie p...persymona. — Gguk przetarł opuchnięte powieki wierzchem dłoni, chichocząc jakby w zwolnionym tempie.

— Następnym razem jak ci się przyśnię, a ty znowu będziesz musiał moknąć w deszczu... To dosłownie je pożrę. I zmokniemy razem. Zapamiętaj to — mruknął, drapiąc się przy tym po głowie. Stwierdził, że musiał być naprawdę zmęczony, żeby wymyślać takie durnoty. — Prędzej udławię się płonącą masą, aniżeli pozwolę ci cierpieć... Nawet jeżeli, jak to powiedziałeś, to tylko chimera. Zresztą, w ciemności łatwiej będzie nam uciec.

Na dźwięk ostatniego słowa Jeongguk przechylił głowę w bok z lekka, przyglądając się profilowi Yoongiego. Ten siedział na krawędzi materaca zadumany i zawstydzony, bawiąc się nerwowo własnymi palcami. Skubał skórki, pocierał knykcie do czerwoności i okazyjnie podważał o siebie swoje paznokcie. Wszystkie te ruchy wykonywał w swoistej sekwencji, zachowując jakąś wypaczoną regularność w chaosie obezwładniających go myśli.

— N...Naprawdę chciałbyś gdzieś ze mną u...uciec, Yoongi? — zapytał młodszy.

Powiedz tak.

— Gdzieś daleko — odparł bez wahania, obdarowując go niepewnym, aczkolwiek rezonującym niesamowitym ciepłem spojrzeniem. — Gdziekolwiek chcesz.

Wiatr zadął za oknem nieco głośniej, a Pan Skarpeta poruszył się niespokojnie. Obrażony na to, że coś śmiało wyrwać go ze snu, zeskoczył z szafki i odbił się przednimi łapkami od ramienia Jeongguka, niczym pierwszej klasy akrobata. Przez chwilę ugniatał kołdrę na jego udzie, po czym przymilił się do jego dłoni, upraszając tym samym kilka delikatnych skubnięć za uchem.

— Zabierz mnie do kwiaciarni — wyszeptał Jeongguk, po raz pierwszy od nagłego przebudzenia nie jąkając się w pojedynczym zdaniu. — Bardzo chcę zobaczyć... Jak składasz bukiety. Mógłbym?


* * *


Obaj byli do cna wyczerpani, ale tylko Jeongguk siedział w bezruchu na blacie w czasie, gdy Yoongi zakasał rękawy i wziął się do roboty. Jego zwinne palce przeplatały ze sobą białe anemony oraz bladoróżowe ciemierniki, a podkrążone z braku snu oczy paradoksalnie przyjemnie kontrastowały z subtelną aranżacją kolorów w ślubnym bukiecie. Gguk omiatał go wzrokiem, palcami obejmując prawie pusty już kubek z resztką jaśminowej herbaty, którą Yoon zrobił mu na rozgrzanie na zapleczu.

— Masz do t...tego wprawę — odezwał się cicho, co wywołało na twarzy Yoongiego szeroki uśmiech.

Od zakończenia ich rozmowy na poddaszu Jeongguk nie powiedział zbyt wiele, toteż jakiekolwiek słowa padające z jego ust cieszyły Yoongiego jak nic innego na świecie.

— Tak myślisz?

— Tak — potwierdził, odstawiając kubek na blat obok swojego prawego uda. — Te konwalie, które mi p...przysłałeś też były... Naprawdę ł...ładne.

— Ach, nic takiego. To był dość marny popis tego, co faktycznie potrafię. — Yoongi speszył się na wspomnienie bukietu.

Nie dość, że zuchwale go wysłał, nie myśląc nawet o tym, że mógłby tym samym wymusić na Jeongguku jakąś konkretną reakcję, to jeszcze zrobił to tego samego dnia, w którym publicznie obdarował starszego Jeona swoim prawym sierpowym. Jeżeli miałby powiedzieć, jak kojarzyły mu się po tym wszystkim konwalie, to chyba nie najlepiej. Pomimo wszystko.

— Mi się p...podobały — zaprotestował Gguk. — Dziękuję.

— Chciałem, żeby były proste. — Yoongi sięgnął po szpulkę ze wstążką o bladofiołkowym kolorze. Uciął spory kawałek, po czym zwinnie obwiązał nim podstawę bukietu. — Żebyś nie czuł się przytłoczony...

— Przytłoczony?

— Gdyby nie rada kogoś, kogo zdanie sobie cenię, zapewne wysłałbym ci tonę róż. Obscenicznych, prawie że grubiańskich róż... Tego byś się przestraszył, co? — zapytał, uśmiechając się przy tym nikle.

Jeongguk nie odpowiedział jednak, był bowiem zbyt zajęty wlepianiem wzroku w skończony już bukiet. Zebrał się na odwagę i wyciągnął ku niemu prawą dłoń, dotykając opuszkami palców ciekawiącej go, ozdobnej gałązki pełnej drobnych, zielonych liści, których pochodzenia nie znał. Były śliskie w dotyku, a ich kolor przypominał raczej zmarnowaną zimą zieleń, aniżeli coś pełnego życia, ale idealnie dopełniały się z całością kompozycji.

W tym samym czasie Yoongi obserwował Gguka nerwowo zastanawiając się, jak ocenia jego pracę. Wyraz twarzy mężczyzny nie mówił na ten temat zbyt wiele.

— Jest piękny, Yoongi — szepnął, jakby czytając mu w myślach i rozwiewając przy tym jego obawy. — To nie tylko wprawa... Może też talent? — Zerknął na Yoongiego z ukosa.

Jak można się domyślić, Jeongguk nie był przyzwyczajony do żadnego rodzaju small talku, a już w szczególności nie z mężczyznami. Próbował jednak, bo nie pozostało mu nic innego. Nie był absolutnie przygotowany na wyboisty, nieprzetarty szlak, który postawił przed nim los, ale z Yoongim było mu jakoś łatwiej stawiać kolejne kroki.

— Ja chyba do niczego nie mam talentu — odpowiedział ponuro starszy, biorąc bukiet w dłoń i wciskając go ostrożnie w nasączoną wodą piankę florystyczną.

— Nie mów tak — zaprotestował Gguk, przyciskając płasko dłonie do blatu.

W nosie zakręcił mu się zapach świeżo ściętych, jeszcze przepełnionych życiem łodyżek.

— To tylko praktyka, Jeongguk. Każdy może nauczyć się dobierać kolory i odpowiednie rodzaje zielska...

— Może i tak — burknął w odpowiedzi, wyraźnie niezadowolony z tego, że Yoongi zawsze zdawał się uparcie stać przy swoim. Przez ponad dekadę zdążył zapomnieć, jak charakterny potrafił być jego były chłopak. Z zadowoleniem przyjął jednak, iż chociaż to się nie zmieniło. — Ale masz rękę do młodzieży. Wiesz o tym, p...prawda? Nikt, i mówię to zupełnie szczerze, nikt nie rozumie tych chłopców tak, jak t...ty.

Coś boleśnie szarpnęło Yoongiego od środka w okolicy klatki piersiowej, a jego dłonie zacisnęły się na materiale roboczego fartucha. Od incydentu na targu naprawdę starał się nie myśleć o tym, jak nie dość, że stracił ukochaną pracę, to jeszcze zawiódł dobrego przyjaciela. Dusił to wszystko w sobie, bo musiał; nie miał innego wyjścia. Jeongguk nie mógł się dowiedzieć.

Oczywiście, nie zważając na psychiczny ból, jaki odczuwał, Yoongi chciał ponieść adekwatne konsekwencje za to, co zrobił. Nie zamierzał zaprzeczać, mataczyć czy uciekać od odpowiedzialności. Nie ważne jak bardzo nie cierpiał ze świadomością, iż praca w resocjalizacji była bezpowrotnie utraconą częścią jego życia. To, co się stało, nie mogło się po prostu odstać.

— To już przeszłość.

— Bo to wszystko m...moja wina — wyszeptał Jeongguk, a jego neutralny dotychczas wyraz twarzy momentalnie spochmurniał.

Normalnie Yoongi krzyknąłby na niego. Powiedział, że ma przestać pieprzyć od rzeczy i użalać się nad nim, gdy on sam tego nie robił, a przynajmniej nie otwarcie. Będąc jednak boleśnie świadomym tego, jak delikatny był Gguk, pozwolił sobie tylko na ciche:

— Nie kazałeś mi nikogo bić. Sam to zrobiłem.

— Ale to on uderzył cię pierwszy. P...P...Przeze mnie. — Jeongguk zeskoczył z blatu i zaczął krążyć po kwiaciarni.

Podszedł do osnutej jeszcze roletami witryny, przyciskając dłoń do ust, po czym odwrócił się na pięcie i raz jeszcze znalazł się przy blacie.

— Powtarzam ci, nie było cię tam i nie miałeś nad niczym kontroli. — Yoongi starał się go uspokoić, ale młodszy już obgryzał paznokcie.

— To m...moja wina. J...Jestem tak z...zapatrzony w s...siebie, że kompletnie nie pomyślałem, i...iż moja obecność...

Obrzydliwy. Jestem obrzy...

— Jeongguk! — Yoongi podniósł głos nieco bardziej, niż tego chciał, ale nie miał nawet czasu, żeby się tym przejąć.

Dwoma długimi krokami znalazł się tuż przy Gguku, po czym chwycił jego policzki w swoje dłonie, przyciągając jego twarz ku swojej na tyle blisko, by ten dosłownie musiał patrzeć w jego oczy.

— Y...Yoongi... — Prawnik przełknął ślinę, czując się osaczony. — Tak bardzo cię p...przepraszam. Przeze mnie straciłeś j...jedyną rzecz, która... K...Która...

— Posłuchaj mnie! — przerwał mu, mrużąc powieki.

Jeongguk czuł gorący oddech Yoongiego na swojej twarzy. Zastanawiał się, czy był odzwierciedleniem jego złości, czy może czegoś innego.

Może nienawiści? Wstrętu? Wzgardy?

W sytuacji podbramkowej szybko zapomniał o całym postępie, jaki udało mu się zrobić. Gdy przyszło co do czego, był dla siebie samego śmieciem i odrzutkiem, niewartym niczego, co pozytywne. Dlatego też czuł się zobligowany, by przepraszać za to, że w ogóle istniał.

— Przepraszam, Y...Yoon. Jestem obrzy...

— Zrobiłbym to jeszcze raz. — Yoongi wiedział, że dużo ryzykował, ale przycisnął swoje czoło do czoła Jeongguka. Prawnik momentalnie zacisnął powieki. — Nawet sto... Nie, jeszcze pięćset razy. Nawet gdybym wiedział, jak to się skończy, to przysięgam ci, że zrobiłbym to bez wahania. Także to nie była, nie jest i nigdy nie będzie twoja wina.

Zapadła cisza, podczas której Jeongguk powoli tracił czucie we własnych nogach. Ciepłe, przyprawione osobliwą nutą pasty do zębów oraz papierosa wypalonego na tyłach kwiaciarni oddechy Yoongiego otulały jego twarz. Bał się ukojenia, które mu dawały. Przerażało go, że coś, co z pozoru powinno odrzucać, dla niego było swego rodzaju oazą.

Gdy znajdował się w położeniu, w którym nienawidzenie siebie samego zaczynało graniczyć z trudem, wpadał w panikę. Może dlatego bycie w towarzystwie Yoona było takie trudne? Jeongguk najzwyczajniej w świecie nie wiedział, jak żyć normalnie. Dopiero wtedy tak dosadnie go to uderzyło, jak ostra mięta i gorzki dym z papierosa.

— Jestem zepsuty — bąknął, łapiąc materiał fartucha Yoongiego w swoje pięści.

Była to pierwsza rzecz, która przyszła mu na myśl. Sam nie potrafił wyjaśnić, dlaczego postanowił podzielić się nią tak otwarcie.

— Nie możesz być zepsuty, nie wierzę w to — odparł starszy, kciukami gładząc skórę jego policzków.

— Jestem o...obrzydliwy — wykrztusił niemalże zaraz potem.

— Zrobię wszystko, żebyś uwierzył, iż wcale tak nie jest. — Yoongi usilnie starał się ukryć fakt, iż przechodził istne katusze, gdy mężczyzna, którego kochał, tak o sobie mówił. — Nadstawianie mojego własnego karku to drobnostka. Naprawdę, Ggukie. Okej?

— Ale...

— Żadnych ale. — Obrócił prawą dłoń tak, by móc jej wierzchem pogłaskać Jeongguka po linii szczęki. — Żadnych, dobrze?

Jeongguk, bardziej zdezorientowany niż przestraszony, kiwnął twierdząco głową. To wystarczyło Yoongiemu. Był świadom, że i tak dostał więcej, niż zasługiwał, toteż odsunął się i odchrząknął. Zauważył, iż prawnik chwieje się na własnych nogach, więc asekuracyjnie wyciągnął swoje ręce w przód. Na szczęście okazało się to niepotrzebne, bo Jeongguk poradził sobie z zaburzonym błędnikiem zupełnie sam, bez krztyny gracji łapiąc się krawędzi blatu, na którym chwilę wcześniej siedział.

— Jak mogę ci pomóc? — mruknął pochylony nad kontuarem, chociaż nie miał wystarczająco pewności siebie, by chociażby zmierzyć Yoongiego wzrokiem.

Wlepiał go więc w bukiet wetknięty w piankę

— Mówiłem ci Gguk, żadnych ale...

— To nie jego wcale jakieś a...ale. Pytam, jak mogę ci pomóc? Może uda mi się załatwić ci j...jakiegoś topowego prawnika...

Yoongi przetarł czoło dłonią, po czym pokręcił przecząco głową. Nie miał zamiaru mieszać Jeongguka w to wszystko. Ten dostał już swoją dawkę cierpienia, nie zasługiwał na więcej. Zresztą, skoro Yoon zaszedł już tak daleko, to miał nadzieję wyłgać swoją drogę przez całe to prawne zamieszanie w taki sposób, by imię Gguka w ogóle nie weszło w rachubę, bezpośrednio czy pośrednio.

Nie mógł mieć kontroli nad tym, co wymyślą państwo Jeon, ale już dawno zadeklarował się sam przed sobą, że chociaż ze swojej strony będzie trzymać język za zębami i nie zapowiadało się, by miał plan odejść od tego postanowienia.

— Po prostu... Pozwól mi być dla ciebie, okej? Tyle mi wystarczy — szepnął, po czym uniósł ku twarzy kołnierz swojej koszulki, przecierając nim załzawione oczy.

— Ty p...płaczesz? — zapytał cicho Gguk, usłyszawszy charakterystyczne drżenie w jego głosie.

Nadal nie był bowiem w stanie na niego spojrzeć, także umknęły mu zaczerwienione białka oczu czy ich lśniące od wilgoci kąciki.

— To tylko zmęczenie — zapewnił go Yoon, niezbyt przekonująco pociągając chwilę potem nosem. — Usiądziesz na chwilę na zapleczu? — zapytał, wskazując dłonią na uchylone drzwi za ladą. — Ja otworzę kwiaciarnię, mam z rana parę odbiorów. Jak już się z nimi uporam, to potem możesz popatrzeć, jak robię kolejny bukiet?

Jeongguk nie odpowiedział jednak. Stał nadal w tej samej pozycji, pochylony nad blatem i wpatrzony w ślubną kompozycję. Fiołkowa wstążka hipnotyzowała go, prawie że przypominając małą rzeczkę spływającą w dół porośniętej anemonami i czemiernikami polany. Kojarzyła mu się z tą w Igok, nie licząc oczywiście kwiatów.

Chyba na siłę chciał się już doszczętnie wykończyć.

— Usiądę... I chętnie popatrzę — wyrzucił z siebie w końcu, po czym podreptał za ladę w kierunku zaplecza.

Yoongi obserwował jego plecy w milczeniu, a gdy prawnik zniknął na tyłach kwiaciarni, zamykając przy tym za sobą drzwi, wypuścił głośno powietrze przez usta. Kucnął, objął łydki rękoma i wcisnął czoło między swoje kolana, udając, że wcale go tam nie było. Wyobraził sobie, że siedział gdzieś w jakimś studio tatuażu, a rząd nakłuwających jego skórę co chwila igieł odrywał jego umysł od wszystkiego, co realne.

Kwiaciarnię otworzył z dwudziestominutowym opóźnieniem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top