Rozdział 20

Droga przypominała czarny ekran starego, śnieżącego telewizora. Śnieżyca rozpętała się na dobre, ale mimo długich świateł SUV-a rozświetlających jezdnię, Jeongguk i tak wytężał wzrok, przerażony do szpiku kości. Naprawdę chciało mu się spać i kilkukrotnie miał wrażenie, że wcale nie podąża drogą do Pyeongchangu, tylko dawno nieświadomie zjechał gdzieś na pobliskie pole i przecina zmarzniętą ziemię.

Z tej też przyczyny prędkościomierz na desce rozdzielczej nie przekraczał czterdziestu kilometrów na godzinę. Prawnik wolał, prawie że dosłownie, dmuchać na zimne.

Wycieraczki powolnymi ruchami odgarniały ogromne płatki śniegu z przedniej szyby, wydając przy tym dźwięki, które z jednej strony działały Ggukowi na nerwy, a z drugiej pomagały mu utrzymać się w stanie jako takiej przytomności. Zanotował sobie w głowie, że w następnym sezonie będzie musiał je wymienić.

Płyta Fleetwood Mac już dawno przestała grać, także jechał w zupełnej ciszy, zbyt skupiony na względnie bezpiecznej jeździe, by nawet włączyć radio. Dobijała trzecia w nocy.

Minęło jeszcze dziesięć minut i już miał zjeżdżać na pobocze, by po raz wtóry zlokalizować się na mapie w smartfonie, ale samochód wtoczył się na znajomy most, a w oddali mignęły mu liche światła starych latarni. Skręcił gwałtownie w lewo, zjeżdżając z mostu, a gdy auto wjechało w łunę pierwszej latarni przy malutkiej, lokalnej stacji benzynowej, przełączył światła na krótkie.

Minął znajomy sklep spożywczy, po czym błądził po wąskich uliczkach, zostawiając w tyle niewielkie, domykające się bary z kurczakiem i tanim piwem oraz pozamykane salony fryzjerskie oraz kosmetyczne. Raz wjechał nawet w uliczkę zbyt wąską dla jego Range Rovera, także musiał wykręcać, prawie przejeżdżając przy tym jakiegoś bezdomnego kota.

W końcu jednak udało mu się dotrzeć tam, gdzie dom z wielkim, trójkątnym oknem na poddaszu rzucał się w oczy. Zaparkował obok wiaty na kosze na śmieci, chociaż nie tak precyzyjnie, jak zrobił to ostatnim razem. Wyłączył silnik, nie chcąc irytować ludzi mieszkających dookoła, przez co śnieg zaczął zasypywać szybę, niespychany już na boki przez wycieraczki.

Jeongguk zaciągnął hamulec ręczny i zacisnął dłonie na kierownicy. Wziął kilka głębokich oddechów i wysiadł z samochodu, upewniając się, że w kieszeni płaszcza ma swój telefon. Zamknął cicho drzwi, po czym oparł się plecami o auto, wsuwając dłonie w rękawy. Śnieg sypał się z nieba w zastraszającym tempie, a temperatura była tak niska, że aż czuł mrowienie piętach. Uliczna lampa pod blaszanym kloszem rzucała na niewielkie osiedle pomarańczowy blask, a śnieżne drobinki przecinały się przez niego tylko po to, by zaraz znowu zniknąć w ciemności.

Gguk pamiętał, że Yoongi mówił coś o sypialni na piętrze swojego domu. Spojrzał więc w kierunku spiczastego okna, ale nie paliło się tam światło. Prawnik szybko skarcił się jednak w myślach – przecież był środek nocy. Oczywiście, że światło było zgaszone. Przełknął ślinę, ignorując cichy głosik w głowie, który odradzał mu tego, co właśnie zamierzał zrobić.

Nie idź tam. Nikt cię tam nie chce. To, co Yoongi zrobił twojemu ojcu to kompletnie nie twój biznes.

Odepchnął się dłońmi o zimnego jak lód auta, wkraczając w pomarańczową, rozlewającą się po chodniku plamę światła. Śnieg sypał mu w oczy.

Może nawet nie ma go w domu?

Otworzył furtkę, a ta przepchnęła kupkę śniegu, która zebrała się na wyłożonej betonową kostką ścieżce prowadzącej na ganek. Gguk był tak zmęczony, że potknął się o własne stopy, ale udało mu się odzyskać równowagę.

Pomocy.

Ostatnie kilka kroków przetruchtał, momentalnie znajdując się na szczycie ganku, tuż pod drzwiami.

Obiecałeś mnie chronić. Chciałeś mnie chronić... Prawda?

Mróz boleśnie dźgnął go w policzki, gdy zaczęły spływać po nich gorące łzy. Jego pięści na zmianę okładały przy tym drewniane skrzydło.

Pomocy. Potrzebuję pomocy.

Raz za razem, łomotał w drzwi jak opętany. Bolały go dłonie, a z zimna wściekle poczerwieniały mu knykcie. Pociągał nosem i oddychał przez usta, a dźwięk własnego sapania zagłuszał wszystko inne.

Błagam cię. Błagam.

— Yoongi — zapłakał, uderzając w drzwi po raz ostatni, po czym osunął się w dół.

Przykucnął, otaczając kolana ramionami, a poły jego płaszcza zanurzyły się w usypanym na schodkach śniegu. Trząsł się niczym osika, zanosząc się szlochem.

Umysł płatał mu figle. Ciasno otulony panicznymi majakami, wcale nie był przed domem Yoongiego. Wręcz przeciwnie. Był na świecie zupełnie sam, utkwiony pośrodku śnieżnej zamieci, a przy tym otoczony pustostanami i starymi lampami z blachy, które pluły dookoła brudnym światłem. Naprawdę zamieni się w pył i porwie go wiatr.

— Co do cholery? — Usłyszał nad sobą i podniósł wzrok.

Przez warstwę słonego, mokrego szkła, zobaczył, że w progu drzwi stał Yoongi. Był ubrany tylko w koszykarskie spodenki, które służyły mu za prowizoryczną pidżamę. Nie miał na sobie koszulki, a widok jego tatuaży w pełnej krasie dosłownie wprawił Jeongguka w osłupienie. Dodatkowo Yoon przy piersi trzymał rozwierzganego kota, który ciekawsko zerkał na zewnątrz, gotowy, by czmychnąć w nieznane. Szybko jednak przestał rzucać się w ramionach właściciela, zniechęcony śniegiem, który zaczął dostawać się do środka domu, pchany doń porywistym wiatrem.

— Yoongi — wyszeptał Jeongguk, powoli podnosząc się z przykucu.

Zamrugał kilkakrotnie, po czym przetarł oczy rękawem płaszcza. Yoongi rozchylił wargi i odstawił kota na ziemię. Ten od razu dał drapaka w głąb domu, by skryć się gdzieś w ciepłym kącie.

— Jeongguk — odparł cicho, po czym złapał go za nadgarstek. — Jesteś cały w śniegu. Chodź do środka — zarządził od razu.

Nie zapytał, dlaczego ten tam był. Nie był zły na to, że został nagle wyrwany ze snu. Po prostu wciągnął Gguka do domu, po czym zamknął drzwi, uderzając w nie bosą stopą. Te zatrzasnęły się za nimi, a prawnik wzdrygnął się, przerażony głośnym huknięciem. Słaniał się na nogach, ale absolutnie nie chciał dać tego po sobie poznać.

— Kwiaty — wydukał od razu, odsuwając się o pół kroku w tył, gdy Yoongi próbował zdjąć z niego płaszcz.

— Jakie kwiaty? — zapytał, unosząc swoje brwi.

Miał poczochrane włosy, a na jego twarzy widać było czerwone linie, stanowiące odbicie materiału poszewki jego poduszki. Musiał naprawdę smacznie spać. Jeongguk wziął poszarpany oddech, po czym zapłakał głośno, czując potężne poczucie winy.

— Kwiaty — zaszlochał. — Konwalie. Te prze...przepiękne konwalie...

— Gguk! — Yoongi złapał go za ramiona. — Przyjechałeś tu tylko po to, żeby zapytać o te kwiaty? Czyś ty oszalał?

Prawnik zacisnął zęby i płakał jeszcze głośniej, na marne próbując ukrócić swoją histerię. Ciekło mu z nosa, który co chwila przecierał rękawem, ale niewiele to dawało.

— W takim razie było mi ich nie w...wysyłać! — wykrztusił z siebie, po czym desperacko zaciągnął się powietrzem.

W odpowiedzi Yoongi tylko rozejrzał się dookoła, a chwilę potem przetarł twarz dłońmi i siłą ściągnął z Jeongguka płaszcz, nieumyślnie wywracając przy tym jego rękawy na lewą stronę. Rzucił okrycie na kanapę i wrócił w to samo miejsce, ponieważ prawnik nie ruszył się nawet o krok.

— Oddychaj — zarządził. — I spójrz na mnie.

Ten z początku nie posłuchał, ale po chwili podniósł wzrok, poproszony o to jeszcze dwa kolejne razy. Na trasie swojego spojrzenia przyuważył nagą pierś, srebrne kolczyki, oraz kolorowy tusz rozlewający się po skórze we wzory tak piękne, że rozpłakał się jeszcze głośniej, co już kompletnie zbiło Yoongiego z pantałyku. Zdusiwszy w sobie chęć bezsilnego warknięcia, wymamrotał:

— Jeongguk, chodź, usiądziesz, zrobię ci herbatę. Okej? Uspokoisz się. Potem porozmawiamy.

— Mój ojciec! — jęknął prawnik, zupełnie go nie słuchając, a Yoongi zamarł.

W tamtej chwili zrozumiał, czemu zawdzięczał jego nagłą wizytę. W jakimś stopniu to podejrzewał, ale jednak opcja ta nie należała do jego ulubionych.

— Nie mów mi, że byłeś w domu — szepnął, po czym rozpaczliwie pokręcił głową. — Uderzył cię? — zapytał, gorączkowo chwytając Jeongguka za podbródek i oglądając jego twarz.

Dzięki temu śmiałemu gestowi prawnik miał okazję przyjrzeć się twarzy Yoongiego z równie bliska. Nie wyrywał się, z jednej strony korzystając ze sposobności, a z drugiej z zaskoczeniem zauważając, że dotyk mężczyzny aż tak mu nie przeszkadzał. Co więcej, pod czupryną roztrzepanych na wszystkie strony, kruczoczarnych włosów, dostrzegł na jego twarzy wyblakniętego siniaka, którego od razu skojarzył z tym, czego dowiedział się od rodziców.

— To mój ojciec u...uderzył ciebie — wyszeptał, przełykając gęstą, lepką ślinę, która zebrała mu się w ustach.

Yoongi poczuł pod palcami subtelny ruch jego szczęki.

— Nie ignoruj mojego pytania. Zrobił ci coś? Może uderzył cię w plecy albo w brzuch...? Powiedz mi, proszę? Chcę ci pomóc — wydukał, już obiema dłońmi otaczając policzki Jeongguka.

Ogarnięty intensywnymi emocjami Yoongi kompletnie zapomniał, że nie powinien był tego robić, że miał trzymać się na dystans. Ale jeżeli tak bardzo kochał Gguka wtedy sam, nad tamtym strumieniem, to nie mógł przecież nie kochać go wtedy, gdy o trzeciej nad ranem stał w jego progu, przysypany śniegiem i szlochający jak małe dziecko. Nie mógł go nie dotknąć, chociaż przez chwilę. Chociaż tak.

— Nie. Nie u...uderzył mnie. — Jeongguk zdołał nieco uspokoić swój płacz.

Ciepło dłoni na jego zmarzniętej skórze działało na niego terapeutycznie.

— To dobrze, Ggukie. — Yoongi zebrał się na odwagę i delikatnie pogłaskał go po twarzy. — Tak się cieszę...

Jeszcze przez dłuższą chwilę jego kciuki miarowo zataczały małe kółeczka na bladej skórze Gguka. W miejscach, gdzie ich opuszki stykały się z policzkami, prawnik czuł narastające, niezidentyfikowane ciepło. Było mu zupełnie obce, ale jego tajemniczą aurę mógłby określić jako raczej miłą.

— Ale... Ty też uderzyłeś mojego ojca, Yoongi? Czy t...tak? — mruknął w końcu, a Yoon w jednej chwili stracił całą pewność siebie.

Opuścił w dół swoje dłonie. Przysunął je blisko ciała, jakby obawiał się, że nie będzie miał nad nimi kontroli. Jeongguk od razu pożałował, że nie ugryzł się w język, bo na nowo odkryty, przyjemny płomień momentalnie zgasł, a ciepło zniknęło. Bez dłoni Yoongiego przy swojej skórze równie dobrze mógłby teraz stać na zewnątrz, pośród śnieżnej burzy. Nie zrobiłoby mu to większej różnicy.

— Tak — odparł szczerze starszy, po czym odwrócił wzrok, bojąc się spojrzeć Jeonggukowi w oczy. — Ale wcale nie jest mi przykro, jeżeli do tego pijesz.

— C...Chcę wiedzieć dlaczego? Dlaczego go u...uderzyłeś? — Zimno ogarniające Jeongguka stawało się bezlitosne.

Dotknij mnie.

Yoongi zaśmiał się, samemu nie znając na zadane przez prawnika pytanie dobrej odpowiedzi. Wiedział jedynie, że przez to, co zrobił, najpewniej bezpowrotnie stracił pracę i czeka go proces, który zdecydowanie wywróci jego dotychczasowe życie do góry nogami. Nawet jeżeli sąd nie orzeknie jego stuprocentowej winy, to uderzył człowieka. Nikt pracujący przy resocjalizacji nie może mieć czegoś takiego jak pobicie w swoich papierach. To byłoby niedorzeczne.

Ponad dekadę wcześniej, gdy jako nastolatek wyszedł z ośrodka, a nieudana próba obrabowania kwiaciarni została permanentnie wymazana z jego kartoteki, myślał, że dostał od losu drugą szansę i oszukał przeznaczenie. Wychodziło jednak na to, że oszukiwał tylko sam siebie.

— Chciałem się zemścić — mruknął, po czym odchrząknął, czując jakiś zastój w gardle.

— Z...Za co?

— Za ciebie — odparł bez zawahania, drapiąc się po karku.

— Za m...mnie? — Jeongguk czknął, czując kolejną falę szlochu, dobijającą się gdzieś od środka.

Ocuciło go pełne pasji spojrzenie Yoongiego, które prawie zwaliło go z nóg. Od razu zapomniał o płaczu, kiedy mężczyzna bezwstydnie przeszywał go wzrokiem w poszukiwaniu czegoś, o czym wiedziało tylko jego serce.

Jeongguk tak bardzo chciał otworzyć je i zajrzeć do środka.

— To było nie na miejscu. To nie była ani moja sprawa, ani moja zemsta, ale tak się... Przepraszam. — Głos Yoongiego załamał się nagle. — Błędnie założyłem, że jesteś za słaby, żeby odpłacić się samemu, nie wiedziałem, czy chciałbyś... — plątał się, samemu bliski płaczu. — Jestem po prostu tak wściekły za to, co ci zrobili...

— Nie martw s...się o mnie. Parę t...tygodni temu z...zacząłem terapię — szepnął Gguk, nie biorąc pod uwagę tego, iż mógł zabrzmieć dwuznacznie.

Twarz Yoongiego wykrzywiła się w wyrazie przerażenia, gdy zrozumiał jego wyznanie całkowicie na opak.

— Co? — Po raz kolejny złapał Jeongguka za ramiona, tym razem na tyle mocno, że ten aż zachłysnął się powietrzem. — Nie! Nie potrzebujesz kolejnej terapii, jesteś normalny, rozumiesz?! To po to wróciłeś do domu? Nie pozwolę! Błagam cię, Ggukie, nie pozwolę, twoi rodzice zupełnie nic nie rozumieją! Nie ma niczego, co byłoby z tobą nie okej, musisz mi uwierzyć. Przysięgnij, że mi uwierzysz! — Strumienie zaczęły spływać po jego twarzy, zupełnie jakby ktoś odkręcił zawory i pozwolił mu wypłakać wszystkie łzy, które w sobie dusił.

Jeongguk odruchowo zacisnął palce w drżące pięści, a gdy dłonie Yoona raz jeszcze miękko wylądowały na jego policzkach, głaszcząc je i pieszcząc niczym najdelikatniejszy pergamin, nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu. Coś w rozpaczliwych błaganiach, które właśnie usłyszał, sprawiło, iż poczuł się dla kogoś szczerze istotny.

— Nie taką t...terapię — wyjaśnił cicho, ale nie chciał tłumaczyć dalej. Nie wtedy.

Z jednej strony bycie obiektem czyjegoś autentycznego zmartwienia sprawiało mu chorą radość, a z drugiej coś rozdzierało go od środka, gdy widział, jak Yoon wylewa przed nim łzy. Nie chciał, żeby ten płakał więcej, niż było to konieczne. Nie przez kogoś takiego jak on.

— Och. Naprawdę? Ja... Przepraszam. — To powiedziawszy Yoongi zaśmiał się bez większej przyczyny, chyba tylko żeby rozładować emocje. — Cieszę się... Przepraszam, Gguk. Po prostu tak bardzo się o ciebie martwię, nawet nie masz pojęcia.

— Nie m...musisz mnie przepraszać.

— Muszę — odparł uparcie.

— P...Powiedz mi lepiej, c...co z t...twoją pracą? W ośrodku?

Dłonie Yoongiego zesztywniały, ale uśmiechnął się na przekór reakcji swojego ciała. Jeongguk uparcie patrzył mu w oczy i chociaż krył się w nich strach, to nie pozwolił sobie nawet na chwilę odwrócić wzroku.

— Z kwiaciarni mnie nie wyrzucili. Najwyraźniej... Floryści mogą bić starszych ludzi — szepnął, wciąż próbując rozluźnić atmosferę.

Z ulgą stwierdził, że dotychczas lodowate policzki Jeongguka w końcu naprawdę zaczęły robić się cieplejsze.

— Ale co z o...ośrodkiem, Yoon?

— To nieistotne. Ważne, że ty — przerwał na chwilę, pozwalając sobie załkać cicho. Nie mógł już się dłużej powstrzymywać, pomimo wszystkich tych żałosnych prób sprzed kilku chwil. — Ważne, że wszystko z tobą okej.

Jeongguk wzniósł oczy ku niebu, chyba tylko dla zasady chcąc zatrzymać łzy pod powiekami. I tak był już zapłakany i zasmarkany, także gorzej być nie mogło.

Pozwolił Yoongiemu jeszcze chwilę głaskać się po policzkach, po czym uniósł swoje przedramiona i otoczył palcami jego nadgarstki. Siłą pociągnął je w dół, odrywając duże, ciepłe dłonie od swojej twarzy. Ten speszył się, zaciskając powieki. Opuścił ręce wzdłuż tułowia, usilnie starając się ukryć to, jak nagle wpadł w panikę.

Przekroczył granicę. Zresztą, stał przed Ggukiem półnagi, co dopiero wtedy do niego dotarło. Musiał się ubrać, żeby go nie przestraszyć. To po pierwsze. Po drugie, koniecznie chciał chociaż na minutę się ulotnić, zaryć w coś zębami i wypłakać, jednocześnie nie wydając z siebie przy tym żadnego, najcichszego dźwięku.

— Pójdę po koszulkę, dobrze? — mruknął, energicznie pocierając swój zaczerwieniony nos. — Zaraz...

— Nie — szepnął Gguk, kręcąc przecząco głową.

Wszystko, co zrobił potem młodszy, Yoongi odczuwał jak w zwolnionym tempie.

Jego wyprostowane ręce wysunęły się w przód, wiotkie jak dwie gałązki nagiego drzewa na wietrze, a on sam zrobił malutki kroczek przed siebie. Zaciskał dolną wargę między zębami, pokonując kolejne centymetry dzielące ich ciała. Gdy stał już na tyle blisko Yoongiego, że zapach jego skóry zakręcił mu się w nosie, przestał się ruszać. Był to zapach zupełnie mu nieznany, ale jednocześnie coś z tyłu głowy podpowiadało mu, że nie mógł być lepszy. W ciemno postawiłby go na każdym z piedestałów.

Ściśnięte ze sobą palce dłoni rozluźnił niezręcznie i ugiął nieco łokcie, jakby kontemplując, czy aby na pewno dobrze robi. Jednocześnie jednostajnie pochylał się do przodu, bez głębszego zastanowienia obracając głowę tak, że chwilę później jego prawy policzek przyciśnięty był do nagiego ciała w okolicy odznaczającego się, lewego obojczyka. Ręce Jeongguka po raz pierwszy od lat dobrowolnie zawinęły się w uścisku dookoła szerokich, męskich pleców, a gdy bezpośrednio poczuł szorstkość skóry Yoongiego, którą właśnie przeszły ciarki, to momentalnie zacisnął je jeszcze mocniej, wprawiając go w osłupienie.

Starszy stał tam jak zaczarowany, z własnymi rękoma odsuniętymi od ciała. Gguk go przytulał, a on, zupełnie oszołomiony, zastanawiał się, czy nie śni. Czuł poszarpany oddech odbijający mu się od piersi, szczupłe ręce trzymające go przy sobie oraz lepkie łzy, moczące jego skórę, ale wciąż nie mógł odrzucić możliwości, że miał zwidy. Musiał się upewnić.

— Jeongguk...

— D...Dziękuję. — Ten odezwał się w tej samej chwili, przytulając się do niego jeszcze mocniej, jeżeli w ogóle było to możliwe.

— Och... Ja...

— Przytul mnie. Z...Zrób cokolwiek. B...Błagam...

Yoongi nie dał się prosić dwa razy. Zapominając o wszystkim, co było i o tym, kim był on czy Jeongguk, wziął go w swoje ramiona. Przez moment mógłby przysiąc, że się topi, ale szybko odrzucił od siebie to przeświadczenie. Musiał pozostać w swojej pierwotnej formie, bo poczuł, jak dotychczas potwornie spięte mięśnie Jeongguka rozluźniają się, a on kompletnie oddaje się uściskowi, jakby polegając na tym, że Yoon będzie jego podporą.

Ściślej mówiąc, byli wtedy niczym więcej niż dwoma ciałami. Nie mieli traum, żali czy złych przeżyć; istnieli jako dwa byty, które nie odczuwały strachu. Po prostu potrzebowali siebie nawzajem i nawet jeżeli następnego dnia któryś z nich miał wypełnić się żalem, to jutro było jutrem.

Teraz było teraz.


* * *


Prysznic w mieszkaniu Yoongiego był o wiele mniejszy niż ten jego. Jeongguk cieszył się jednak, bo ze zmęczenia dosłownie obijał się o ściany. W tak niewielkiej przestrzeni miał małe szanse, by zaryć twarzą o brodzik i złamać sobie nos, jakby jednak stracił przytomność.

Na całe szczęście udało mu się przetrwać kąpiel bez większych ekscesów. Gdy wyszedł na puchaty, łazienkowy dywanik westchnął, pozwalając wodzie ściekać z siebie przez chwilę, po czym chwycił w obie dłonie ręcznik, który wcześniej wręczył mu Yoon. Wytarł się nim, wpatrując się w zaparowane lustro na ścianie, w którym widział tylko rozmazaną plamę ruszającą się bez gracji. To on musiał być tą plamą.

Yoongi przyniósł jego torbę z auta, toteż miał w łazience przygotowane ubranie na zmianę. Wsunął na siebie ciepłe dresy oraz koszulkę z długim rękawem, a w międzyczasie tafla lustra zdążyła już nieco się przejaśnić. Mimowolnie spojrzał w jej kierunku i osłupiał, zauważywszy wory pod swoimi oczami oraz zapadnięte policzki, które jeszcze chwila i kompletnie by zniknęły.

Potrzebował snu. Zaraz.

Z łazienki wyszedł ze swoimi ubraniami pod pachą, a Yoongi zatrzymał go w progu, zabierając mu je bezceremonialnie.

— Upiorę — powiedział cicho, wrzucając je do pralki w łazience.

Z jakiegoś powodu Jeongguk czuł wstyd, gdy Yoon nie tylko przez jakiś czas trzymał w dłoniach jego noszone ubrania oraz bieliznę, a również oddychał ciepłym, wilgotnym powietrzem tam, gdzie on dopiero się kąpał.

— D...Dziękuję — wydukał, obserwując go uważnie.

Yoongi nastawił pralkę na półgodzinny tryb, po czym wstał i uśmiechnął się sam do siebie, gdy bęben zaczął napełniać się wodą. Zdążył już nałożyć na siebie koszulkę, ale Ggguk i tak nie umiał wyrzucić z pamięci tego, że przytulał się do jego nagiej klatki piersiowej.

Mieszanka wstydu i dumy z samego siebie była w tej sytuacji niesamowicie kuriozalna. Z jednej strony bez zastanowienia pozwolił sobie dotykać drugiego mężczyznę, a z drugiej nie bał się tego tak, jak przez ostatnie lata swojego życia. Nie zwymiotował, nie dostał obezwładniającego ataku paniki. Po prostu to zrobił, a potem już tego nie robił, bez większych ekscesów. Zupełnie nie poznawał siebie samego.

— Położę cię spać. — Yoongi wyrwał go z transu, a Jeongguk powiódł za nim wzrokiem, gdy ten podszedł do schodów prowadzących na poddasze. — Nie bój się, ja zostanę na kanapie — dodał, a prawnik kiwnął płytko głową, po czym podreptał za nim na piętro.

Musiał mocno podpierać się ściany, ale w końcu udało mu się dostać na górę bez szwanku.

— Gdy brałeś prysznic, posprzątałem na szybko, włączyłem też ogrzewanie — powiedział cicho Yoongi, wskazując dłonią na elektryczny grzejnik pod oknem. Naprawdę starał się to ukryć, ale jego nos był cały zakatarzony, a oczy przekrwione od płaczu. Jeongguk postanowił nie komentować. — Na materacu masz kołdrę i koc, są też dwie poduszki.

— Okej...

— Twoja torba jest tam, jeżeli czegoś potrzebujesz. — Yoon wskazał skinieniem głowy w kierunku krzesła pod ścianą, na którym ją położył.

Jeongguk podszedł do niej i wsunął dłoń do środka. Palcami wyczuł, że buteleczka z Zoloftem nadal była na swoim miejscu.

— Przyniósłbyś mi s...szklankę wody? — poprosił cicho, a Yoongi kiwnął głową, od razu zbiegając na dół.

Prawnik zaś przysiadł na materacu, z kolanami podkulonymi prawie że do samej klatki piersiowej, ściskając pomarańczowe, cylindryczne opakowanie w prawej dłoni. Zerknął w stronę okna i przekrzywił głowę w bok, obserwując wciąż rozszalałe na zewnątrz płatki śniegu, co jakiś czas obijające się o szybę. Temperatury były ujemne, toteż wiedział, że jeżeli śnieżyca nie ustanie, to rano wszystko będzie zasypane górami białego puchu. Zastanawiał się, jak w takiej sytuacji wróci do Seulu. W ogóle nie powinien przecież jeszcze prowadzić auta.

— Jestem — wysapał Yoongi, pojawiając się z powrotem na piętrze.

W dłoni trzymał szklankę z grubego szkła wypełnioną do połowy wodą, a Jeongguk podziękował mu, wyciągając po nią dłoń. Jego ręka drżała jednak tak mocno, że Yoon bał się podać mu naczynie.

— Mogę usiąść obok? — zapytał niepewnie, a prawnik zastanowił się chwilę, po czym kiwnął głową.

Materac ugiął się pod ciężarem Yoongiego, a Jeongguk odchrząknął, bez skrępowania odkręcając opakowanie z Zoloftem. Starszy zaniepokoił się.

— Co to za leki, Gguk?

— Jestem chory. M...Muszę je brać — szepnął. — Dostałem je od lekarza.

— Na co?

— Na depresję. I stany l...lękowe. I zespół stresu p...pourazowego — wyliczył cicho, a Yoon uspokoił się, jednocześnie paradoksalnie czując, jak jego serce rozpada się na kawałeczki.

Cieszył się, że Jeongguk poszedł na terapię. Nie wiedział jednak, co skłoniło go do tego, by zrobić taki krok, kto go w tym wspierał i czy w ogóle był taki ktoś. Miał więcej pytań niż odpowiedzi, a wtedy nie było ani czasu, ani miejsca, by prowadzić tego typu rozmowy. Pozostawały mu tylko domysły, bo nie chciał usilnie przejąć inicjatywy i przypadkiem powiedzieć czegoś, co mogłoby zniechęcić Jeongguka bądź omylnie zasugerować, iż nie był dumny z jego postępów.

— Pomogę ci, Gguk, cały się trzęsiesz. Weź tabletkę do ust... No już, nie zrobię ci krzywdy — powiedział najcieplej, jak potrafił, a młodszy posłuchał, nie zastanawiając się nad tym zbyt głęboko.

Wiedział, że miał wziąć pierwszą dawkę nowych leków dopiero rano, ale Bernie nie wyspecyfikował, czy było to rano po przebudzeniu, czy po prostu o porannej godzinie. Postanowił więc, przynajmniej z pozoru, nagiąć nieco zasady i nie czekać do śniadania. Zależało mu na głębokim śnie, a po lekach zwykle spał jak suseł, jeżeli akurat kładł się po ich zażyciu do łóżka.

— Wyciągnij dłoń... Świetnie — mruknął Yoon, po czym podał Jeonggukowi szklankę w jego lewą dłoń, jednocześnie samemu jeszcze jej nie puszczając.

Prawą dłonią podtrzymał subtelnie tył głowy prawnika, a ten upił łyk z jego pomocą i tym samym zażył leki, oblewając się po brodzie tylko trochę, a zdecydowanie mniej, niż gdyby próbował zrobić to sam. Odetchnął z ulgą, po czym zacisnął prawą dłoń na swoim udzie. Momentalnie oblał się rumieńcem, gdy zdał sobie sprawę, że Yoongi jak zahipnotyzowany wpatruje się w jego wyeksponowane blizny.

— Co się stało... Z twoją dłonią — zapytał.

— Rozbiłem lustro — odparł Gguk wątłym głosem, który ledwie co wydostał się spomiędzy niemalże niezauważalnie rozchylonych warg.

— Pięścią? — Yoongi wybałuszył oczy, nie spodziewając się takiej odpowiedzi.

— Tak.

Yoongi zabrał mu szklankę i odstawił na podłogę, po czym pozwolił sobie chwycić prawą dłoń Jeongguka najdelikatniej, jak było to tylko możliwe. Nie zaciskał na niej swoich palców, chcąc dać mu prostą drogę ucieczki, jeśli dotyk był niechciany. Gguk nie wykorzystał jednak okazji.

— Dlaczego? — Yoongi przejechał kciukiem po największej z blizn.

— N...Nie mogłem na siebie patrzeć — wyznał. — W lustrze. Chciałem s...spróbować, ale trochę się w...wściekłem.

— Na co?

— Na to, jak wyglądam — burknął, po czym przysunął dłoń z powrotem do swojego ciała i zmarkotniał, nieudolnie uciekając wzrokiem.

Yoongi uśmiechnął się, dając mu znać, iż rozumie. Nie chciał jeszcze wracać na parter, ale zdał sobie sprawę, że nie mógł też zostać z Jeonggukiem. I tak zdecydowanie nadużył zaistniałej sytuacji, by złudnie urzeczywistnić to, co przecież absolutnie nie mogło się zdarzyć. Nie mógł tak po prostu pocałować zgrubiałych blizn na drobnej dłoni, nie mógł przytulić Gguka do siebie i ukołysać do snu. Kompletnie nie rozumiał, dlaczego wmawiał sobie, że było inaczej.

Wstał z materaca, a szklankę z wodą zabrał ze sobą.

— Pan Skarpeta na pewno wsadziłby do niej w nocy łapę — wyjaśnił, interpretując smutne spojrzenie Jeongguka jako powiązane z brakiem czegoś do picia. — Jeżeli będziesz chciał się napić, to krzycz. Obudzę się i coś przyniosę, dobrze?

— Okej.

— Jutro pomyślimy, co dalej.

— Okej — powtórzył się, niepewny, co tak naprawdę Yoongi miał na myśli, mówiąc co dalej.

Gdy ten zniknął, tym razem schodząc w dół schodów wolniej, niż wcześniej, Jeongguk siedział na materacu jeszcze chwilę, nieśmiało rozglądając się po wnętrzu nietypowej sypialni. Dostrzegł nawet odbicie dłoni na skosie sufitu, ale wolał nie zastanawiać się, dlaczego tam było. Wstał i zgasił światło, po czym wsunął się pod grubą, ciepłą warstwę z kołdry oraz koca. Leki wprawdzie nie mogły jeszcze zacząć działać, ale on i tak był już jedną nogą po drugiej stronie.

Mimo obezwładniającego zmęczenia, zanim zasnął, długo jeszcze myślał. Słuchał, jak Yoongi krząta się na dole, rozwiesza pranie i przeklina Pana Skarpetę, który łaził mu pod nogami, a potem kładzie się na skrzypiącej kanapie, mamrocząc pod nosem, że mógłby jednak wyciągnąć sobie futon, bo jego kręgosłup tego nie zniesie. Jeongguk wyobraził sobie jego niezadowolony wyraz twarzy i uśmiechnął się sam do siebie.

Jego palce chciały pogłaskać zsiniałą twarz i gojącą się ranę na wardze, a potem wygładzić wściekłe zmarszczki. Może nawet sam rozłożyłby mu wygodny futon, gdyby tylko miał ku temu sposobność oraz wystarczająco odwagi. Wiedząc jednak, że był rasowym tchórzem, fantazjował sobie o tym tylko, ignorując zażenowanie własnym bajkopisarstwem.

Odpłynął dopiero wtedy, gdy kciukiem rozmasował ostatnią zmarszczkę; tą największą, na czole. Do snu ukołysał go obraz uśmiechniętego Yoongiego, który podziękował mu, a potem pociągnął go za rękę w kierunku futonu, by mogli razem położyć się na nim i zasnąć.

Dwa ciała, potrzebujące siebie wczoraj, teraz i jutro.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top