Rozdział 27.
Perspektywa: Dylan.
Leżałem w łóżku i czułem, że cały się trzęsę. Było mi okropnie zimno, lecz pomimo tego moje ciało emanowało gorącem, jak nigdy dotąd. Najprawdopodobniej dostałem gorączki, a moja ręka cała spuchła i zrobiła się sina. Czułem się, jak bym umierał, lecz nie mogłem postąpić inaczej. Nie wybaczyłbym sobie tego, że pozwoliłem umrzeć Tommy'iemu. Musiałem za nim skoczyć i ocalić jego życie.
Nie mógłbym dalej żyć ze świadomością, że nic nie zrobiłem.
Minho wyrzucił mojego słodkiego blondyna przed drzwi, a następnie podszedł do mnie i zaczął się mną opiekować. Cóż, nie ukrywam, że do najdelikatniejszych osób nie należał.
- Będę musiał złamać Ci rękę. – rzekł bez zbędnego obijania w bawełnę, a ja tylko pokiwałem głową na znak, że rozumiem, co mnie za chwile czeka.
Chociaż jest szczery.
Przyjaciel podszedł do mnie i złapał za ramię. Nie ukrywam, że się wystraszyłem.
- Gotów? – spytał, a ja niepewnie pokiwałem głową.
Kurwa, jak mam być szczery, to nie, nie jestem gotów.
Nim zdążyłem cokolwiek jeszcze dodać, Minho energicznie wykręcił moją rękę w bok, a ja krzyknąłem.
Dobrze, że te ściany są dźwiękoszczelne.
Z moich oczu popłynęły łzy, a ja wyłem jak opętany. Takiego bólu jeszcze nie czułem, szczególnie, że to nie był koniec. Przyjaciel nie ostrzegając mnie pociągnął moją rękę w swoją stronę, a ja poczułem przeszywający ból w barku.
Pierdole wszystko, umieram.
- Już koniec, wytrzymaj. – powiedział i usiadł obok mnie zakładając mi na rękę temblak. W duszy powstrzymałem się, aby nie oderwać mu głowy, bo moje oczy zrobiły się intensywnie żółte, lecz wiedziałem, że muszę się opanować, ponieważ on to zrobił dla mojego dobra. Inaczej bym się nie zregenerował. – I nie rozświetlaj mi się tutaj.
Spojrzałem na niego zacisnąłem usta. Spiąłem się cały, gdyż nie chciałem go skrzywdzić. Kusiło mnie, aby rozerwać mu gardło, lecz nie mogłem i całe szczęście, że udało mi się pohamować.
- Teraz już będzie dobrze. Musisz cały czas leżeć i odpoczywać. – rzekł i uśmiechnął się do mnie.
- Nie mam chyba na nic innego siły. – powiedziałem.
- Tak apropo. – dodał przyjaciel, który chciał wychodzić z mojej sypialni. – Należało Ci się za złe traktowanie Thomasa.
- Wiem. – burknąłem, ale on miał rację. Ja dużo razy podniosłem na niego rękę, więc taki ból jest dla mnie świetną karą i nauczką, że nie wolno źle traktować innych, a przemoc nie rozwiązuje żadnych problemów. Blondyn stał się dla mnie ważny. Jest wrażliwy i przeżył istny koszmar wiele lat temu, co odbiło się na jego psychice, a ja swój problem z nim chciałem rozwiązać pięściami. Scott uświadomił mi, że miłości nie zdobywa się siłą i przemocą. Teraz o tym wiem. Zrobię wszystko, aby wampir mi wybaczył.
- Odpoczywaj. – rzekł i otwierał już drzwi, ale ja go zatrzymałem.
- Minho. – powiedziałem.
- Tak? – spytał i odwrócił się.
- Poprosisz Tommy'iego, aby do mnie przyszedł?
- Jasne. – odpowiedział, po czym opuścił moją sypialnię.
Odwróciłem głowę w stronę okna. Była piękna pogoda i świeciło słońce. Chciałbym wyjść z domu i pobiegać sobie, ale niestety nie mogę i muszę leżeć w łóżku. Co gorsza, ramię napierdala mnie jak cholera, a już nie wspomnę o tym, że mam gorączkę i dreszcze. Chciałem się poprawić, lecz usłyszałem huk otwieranych drzwi, a moje serce zabiło gwałtownie. Podskoczyłem ze strachu.
- Dylan! – usłyszałem krzyk blondyna.
Szybki jest. Mam nadzieję, że dochodzi wolniej, bo inaczej się pogniewamy.
- Boże, Tommy! – krzyknąłem i spojrzałem w stronę drzwi z obawą, że blondyn je wyłamał, ale Bogu dzięki są całe. – Przestraszyłeś mnie.
- Przepraszam. – odpowiedział i usiadł obok mnie.
- Nie masz za co. – powiedziałem i uśmiechnąłem się lekko spoglądając w jego cudowne, czekoladowe oczy.
- Pomóc Ci jakoś? – zapytał. – Chcesz coś jeść? A może chcesz coś do picia? A może byś chciał pooglądać telewizję? Poczytać książkę? A może wolisz...
- Tommy. – przerwałem mu, bo blondyn zaczął ponownie czegoś szukać w moim pokoju. Jeszcze chwila, a zamiast szafy rozpierdoli coś jeszcze. Spojrzał na mnie i znowu coś zaczął wymieniać.
Szczerze, to wolałbym go wyruchać, ale na to trochę za wcześnie i nie mam na to siły. Choć gdyby zaproponował, to z pewnością bym nie odmówiłbym. Zawsze mógłby mi obciągnąć. Tym bardziej bym nie pogardził.
- Dylan? – z zamyślenia wyrwał mnie głos blondyna. – To co wybrałeś?
- Yyy... - powiedziałem, a moja elokwencja była zaskakująco inteligentna i bardzo pomocna. Spojrzałem na niego i nie widziałem, co mam powiedzieć. Kurwa, najlepsze jest to, że nawet go nie słuchałem!
Czy jeśli powiem, że chciałbym, aby mi obciągnął, to czy się obrazi?
W sumie, to wolałbym nie ryzykować. Dopiero co mi wybaczył, a ja wylecę z takim tekstem. No, wylecę to może nie koniecznie... Mam dość latania na kolejne pierdyliard lat. Huśtawek również. Nigdy więcej nie spojrzę na huśtawkę. Nigdy.
- Yyy... - ponowiłem swoją elokwencję.
- Czy ty mnie w ogóle słuchałeś?! – krzyknął i spojrzał na mnie z udawanym gniewem. Jak on mógł na mnie krzyknąć?! W sumie, to nie dziwię mu się.
- Słuchałem! – odpowiedziałem natychmiast oburzony. Właściwie to nie, ale nikt nie musi o tym wiedzieć. – Chcę coś zjeść.
- Dobra. – rzekł i wybiegł z pokoju.
Chyba nigdy się nie przyzwyczaję do jego wampirzej prędkości.
Po chwili blondyn stał obok mnie z pysznie pachnącą zapiekanką oraz ze szklanką soku pomarańczowego.
- Odgrzałem Ci zapiekankę z wczoraj. Mam nadzieję, że masz na nią ochotę, ale zawsze mogę iść Ci przygotować coś innego, albo...
- Tommy. – przerwałem mu. – Dziękuję, uwielbiam zapiekankę. I sok pomarańczowy.
- Ufff. – odpowiedział i postawił mi mały stoliczek na łóżko, na którym było jedzenie.
Spojrzałem na potrawę i pachniała rewelacyjnie. Problem jest tylko taki, że wszystko mnie boli i nie mam siły podnieść ręki, a co dopiero jeść. Skrzywiłem się, bo moje ciało przeszywał ból. Do tej pory czuję złamaną przez Minho rękę, a ból rozchodzi się po całym ciele. Wziąłem widelec i syknąłem. Tommy od razu zareagował.
- Co się stało? – spytał i siadł obok mnie, po czym zaczął poprawiać mi poduszkę, a stolik odłożył na chwilę na podłogę zabierając mi widelca, a ja spojrzałem na niego zszokowany i zdezorientowany. Poczułem piękne perfumy wampira oraz jego naturalny zapach i od razu odpłynąłem.
Jedyne, co potrzebuję do szczęścia, to Tommy.
Chłopak przygotował mi dwie duże poduszki oraz położył kilka mniejszych i oparł mnie delikatnie, po czym szczelnie przykrył kołdrą i kocykiem. Postawił mi z powrotem tacę z jedzeniem i spojrzał na mnie czule.
A ja, pojeb jeden, tak go zraniłem.
- Dzięki. – powiedziałem i chciałem przystąpić do jedzenia, ale znowu mnie zabolało. – Boli.
- To może Cię nakarmię? – spytał niepewnie.
- A chciałbyś?
- Pewnie. – odpowiedział i wziął sztućce. Wbił energicznie widelca w ten biedny makaron, a ja się go wystraszyłem.
Jaki niewyżyty.
Tommy zaczął mnie karmić i czułem się w tym momencie jak w siódmym niebie. Chłopak opiekował się mną bardzo czule. Nakarmił mnie, a potem pomógł mi się przebrać w piżamę. Nie miałem siły brać prysznica, bo ledwo żyłem i nie ustałbym nawet minuty na nogach. Choć gdyby Tommy mnie umył, to nie miałbym nic przeciw, ale wiem, że nie mogę go popędzać. Nie teraz, gdy mi wybaczył. Nie spierdolę już tego nigdy, ani tym bardziej nie stracę jego zaufania.
Poczułem, że robię się senny, a moje oczy same się zamykały.
- Idź spać. – rzekł Tommy i ponownie poprawił mi poduszkę.
Moja cudowna, ponętna pielęgniarka. Scenariusz niczym z dobrego pornola.
- Nie chcę. – odpowiedziałem i spojrzałem mu prosto w oczy.
- Dlaczego? – zapytał mnie.
- Ponieważ boję się, że kiedy się obudzę, to Ciebie nie będzie obok. – powiedziałem i spojrzałem na niego pełnym obawy wzrokiem. Chłopak pogładził mój policzek dłonią, po czym złożył na moich ustach czuły pocałunek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top