Rozdział 26.
Perspektywa: Thomas.
Siedziałem z Dylanem aż do rana. Nawet nie wiedziałem kiedy chłopak zasnął, a ja przytuliłem go do siebie i wpatrywałem się całą noc w gwiazdy. Przez ten czas zdążyłem przemyśleć całe swoje życie. Postanowiłem, że zmienię się dla siebie. Dla niego. Chciałbym rozpocząć nowy etap. Najwyższa pora zapomnieć o tym, co było kiedyś. Liczy się to, co jest teraz.
Spojrzałem na pięknego szatyna, który leżał w moich ramionach i wtulał się we mnie jak w najmilszego w dotyku pluszaka. Wyglądał naprawdę słodko, kiedy spał. Co jakiś czas słyszałem, jak pomrukiwał, co bardzo mi się podobało, a jego dłonie spoczywały na mojej klatce piersiowej.
Leżeliśmy na plaży aż do rana. Zobaczyłem, że Dylan obudził się i gwałtownie się zerwał do siadu, krzycząc przy tym.
- Co się stało? – spytałem zmartwiony jego stanem. Był mocno zaczerwieniony na policzkach, a jego skóra wręcz parzyła w dotyku. Był rozpalony. Oddychał ciężko. Zaniepokoiłem się bardzo.
- Nic. Miałem koszmar. – odpowiedział i spojrzał na mnie pełnym pożądania wzrokiem. – Myślałem... Bałem się, że to był sen, że tak naprawdę nie ma Cię obok mnie... Że to wszystko to była tylko iluzja...
- Ciii... - powiedziałem i otarłem dłonią jego policzek spoglądając przy tym głęboko w oczy. – Jestem tu.
Siedzieliśmy tak jeszcze chwilę, aż w końcu postanowiliśmy udać się do domu. Słońce już dawno wzeszło. Czułem, że był już ranek i trzeba się zbierać, bo zaraz zejdą się ludzie.
Wstałem, po czym podałem rękę Dylanowi, a on podniósł się sycząc przy tym z bólu. Spojrzałem na niego ponownie i zobaczyłem, że jego ramię się nie zagoiło.
- Twoja ręka... - powiedziałem i pogładziłem go po spuchniętej i sinej ręce, na co on ponownie syknął.
Musiał mocno cierpieć. A to wszystko moja wina, bo skoczyłem z tego przeklętego urwiska. Ale nie żałuję.
- Nic mi nie będzie. – odpowiedział, a ja nie chciałem się z nim teraz o to spierać. W domu powiem wszystko Minho i Brett'owi. Oni będą wiedzieli, jak mu pomóc. Wziąłem go pod rękę i powoli szliśmy w kierunku domu.
Po około czterdziestu minutach znajdowaliśmy się na podwórku. Zobaczyłem, że drzwi od domu są rozwalone.
- Boże, ktoś się włamał?! – spytałem i nawet nie zauważyłem, jak puściłem Dylana, który z hukiem upadł na trawę, ponieważ używał mnie jako podpórki, zaś ja złapałem się za włosy z istnego szoku zapominając o nim całkowicie.
Kto rozpierdolił te drzwi, do chuja?
- Dzięki. – burknął, a ja po chwili zorientowałem się, że chłopak leży na ziemi.
Ups.
No tak. Ja wolałem użalać się na drzwiami, niż trzymać chłopaka, aby nie upadł. Trudno. Bywa. Wziąłem go po chwili na ręce i postanowiłem, że zaniosę do sypialni.
- Tommy, to ja powinienem Cię nosić na rękach, a nie ty mnie... - powiedział, a ja kazałem mu być cicho.
Weszliśmy do środka i zauważyłem, że mój ulubiony kwiat jest połamany, a donica stłuczona. Nic z niego nie zostało. Miał podeptane kwiatostany i przełamane na pół łodygi. Na ten widok normalnie się poryczałem. Poważnie.
- MÓJ PIĘKNY OLEANDER! – krzyknąłem i z hukiem puściłem Dylana, a z moich oczu pociekły łzy. Złapałem się za włosy i podbiegłem do rośliny chcąc ją jakoś uratować, lecz niestety, była w takim stanie, że nadawała się do wyrzucenia.
- Ał... - powiedział, a ja zacząłem krzyczeć na cały dom. Nie obchodziło mnie wtedy to, że Dylan cierpiał. Mój Oleander umarł, a ja byłem w potwornej żałobie.
Zapierdolę tego, kto to zrobił!!! I nie będę miał żadnej litości!
- MÓJ KWIAT!!!
Po chwili jednak zrozumiałem powagę sytuacji. Spojrzałem na szatyna i ponownie złapałem się za włosy.
Kurwa, nie dość, że połamali mi Oleandra, to jeszcze Dylan również jest połamany.
- Przepraszam. – powiedziałem, gdy dotarło do mnie, że życie moje kwiata było ważniejsze niż wilkołak, który w tym momencie cierpiał.
Dylan skoczył za mną w przepaść, a ja pierdolnąłem nim o ziemię, bo jakieś wstrętne chuje połamali mi roślinę. Wstydzę się za siebie. Choć w sumie, Oleander był chociaż trujący i korzystnie wpływał na moje samopoczucie.
Ponownie wziąłem do na ręce i obiecałem sobie, że więcej go nie zrzucę. No, chyba znowu coś mnie zaszokuje, ale mam nadzieję, że nie. Gdy znajdowaliśmy się na piętrze, to poczułem intensywny wilczy zapach Brett'a, gdy znajdowaliśmy się na górze.
Kurwa, całą noc siedzieli w domu i nie zauważyli, że ktoś się włamał?! Oni są nie poważni!
Położyłem Dylana na łóżku, po czym podszedłem do jego szafy i wyciągnąłem z niej czyste ubrania, aby mógł się odświeżyć.
- Musisz się przebrać i umyć. – powiedziałem.
- Nie mam siły. – odpowiedział. Wyglądał bardzo mizernie. Cholernie się o niego bałem. Zobaczyłem, że przykrył się kołdrą i nie miał ochoty na nic. – Zimno mi. Źle się czuję.
- Musimy coś zrobić! Ty umierasz! – natychmiast odparłem głosem pełnym energii i chęci do działania, a także pełnym paniki. Zacząłem poruszać się po pokoju niezmiernie szybko i grzebałem w szafkach jak pojebany mając nadzieję, że znajdę jakieś lekarstwa, albo chociaż jakiś „poradnik obsługi wilkołaków dla ułomnych". – Jesteś ranny. Boże, jesteś ranny!!! Co ja mam robić?! Powinienem jakoś działać! Muszę działać! Kurwa, ale nie wiem jak? – panikowałem coraz bardziej i rozglądałem się zszokowany po pokoju. – Może ja pójdę do apteki? Albo rosół Ci zrobię! Mleko z miodem?! Z czosnkiem! Kurwa, to głupie, ty nie masz grypy, tylko złamaną rękę. Wiem! To w gips trzeba i jakąś szynę! Ale skąd mam wziąć gips i szynę?! Do szpitala za daleko. Kurwa wiem, jakiś widziałem w garażu! I kawałek złomu też się jakiś znajdzie!
- Tommy, uspokój s...
Dylan nie dokończył, ponieważ mój energiczny krok po pokoju skończył się tym, że potknąłem się o krzesło, bądź szafkę i przewróciłem się w taki sposób, iż złapałem się odruchowo otwartej szafy, którą pociągnąłem za sobą. Nie muszę chyba wspominać, że mebel runął wprost na mnie, a wszystkie nasze ubrania wypierdoliły się, a cały pokój przypominał istny Armagedon?
Kurwa, już w stajni Augiasza nie ma takiego pierdolnika, jaki ja zrobiłem w pokoju Dylana.
- Ałć. – powiedziałem i usłyszałem jak wilkołak zaczął się głośno śmiać. – Zabawne, kurwa!
- Tommy, czy ty masz ADHD? – spytał, a ja tylko fuknąłem coś pod nosem, po czym podniosłem się wraz z szafą, którą odstawiłem z powrotem na miejsce.
Spojrzałem na pokój oraz na szatyna, który nie przestawał się śmiać.
- Nie mam. – odpowiedziałem szybko.
Boże, ale syf. I kto to teraz posprząta?
Poczułem zapach wilkołaka, który należał do Minho. Wrócił już do domu. Najprawdopodobniej był gdzieś z Bradem.
Nareszcie, kuźwa, gdzie oni byli jak są potrzebni?! Wpierdolili nam się do domu, a Dylan się połamał!
- Minho wrócił! – wrzasnąłem, po czym jak torpeda wyleciałem z pokoju zostawiając go na chwilę samego, który siedział w szoku. Reagowałem nieprzewidywalnie i gwałtownie, więc nie dziwię mu się, że nie mógł się do tego przyzwyczaić.
- Co tu się do chuja odjebało?! – usłyszałem wściekły głos Azjaty, który wrócił do domu razem z Bradem. Oboje zaczęli się rozglądać po salonie, w którym leżały rozjebane drzwi i przede wszystkim martwy Oleander. Ponownie zachciało mi się ryczeć.
- Potrzebuję Twojej pomocy! – krzyknąłem, kiedy znalazłem się obok wilkołaka.
- Kurwa! – huknął Minho, który ze strachu podskoczył i złapał się za serce. – Nie strasz mnie!
- Nie przesadzaj. – fuknąłem. – Dylan jest ranny!
- Co się stało?! – powiedział jednocześnie z Bradem.
- Dylan skoczył za mną z urwiska i uderzył swoim ciałem o skaliste dno. Ma połamaną rękę i...
- SKOCZYŁEŚ Z URWISKA?! – wrzasnął Brad, po czym strzelił mnie z liścia w twarz. Spojrzałem na niego zszokowany, podobnie jak Minho. Nawet on nie spodziewał się po nim takiej reakcji.
- Za co to?! – spytałem natychmiast łapiąc się za obolały policzek. – Kim jesteś i co zrobiłeś z Bradem?!
- Martwiłem się o Ciebie z Liamem, a ty poszedłeś skakać z urwiska! Chciałeś nas zostawić bez pożegnania! Przyjaciele tak nie robią! Nigdy bym nie przypuszczał, że skoczysz!
- Brad, nie przesa... – nie dokończyłem, ponieważ mój przyjaciel wyszedł z domu nieziemsko wściekły i obrażony na mnie.
- Nie chcę Cię widzieć na oczy! – dodał. – Przyjaciele tak nie robią! Jesteś tchórzem! Zamiast nam powiedzieć o swoich problemach, to wolałeś się zabić!
- Ale...
Nie było dane mi dokończyć, bo ten wybiegł rozjuszony z salonu zostawiając mnie tylko z Minho.
- Gdzie jest Dylan? – wyrwał mnie z zamyślenia wilkołak.
- W swojej sypialni. – odpowiedziałem i ruszyliśmy we wskazane miejsce.
Po chwili znaleźliśmy się w środku.
- Co się stało? – spytał Minho. – Stary, kurwa mać, wyglądasz jak trup.
- Dzięki. – odpowiedział.
Minho podszedł do swojego przyjaciela i obejrzał jego spuchnięte i sine ramię. Pokiwał zniesmaczony głową.
- Źle Ci się zrosły kości. – rzekł. – Musimy złamać Ci rękę i wsadzić potem w temblak, abyś mógł się poprawnie zregenerować. Niepoprawny zrost wywołał u Ciebie gorączkę i osłabienie.
- Nie będziesz mu łamać kości!!! – wrzasnąłem i energicznie wstałem z krzesła, które oczywiście runęło z impetem na ziemię. Dylan się zaśmiał, a Minho gniewnie na mnie spojrzał.
- Wyjdź i mnie nie wkurwiaj. – powiedział, a ja spojrzałem się na niego jak na kompletnego idiotę i wybałuszyłem oczy ze zdziwienia rozdziawiając przy tym buzię.
Co on sobie kurwa wyobraża?!
- Co?! Nie!- huknąłem, a on zgromił mnie spojrzeniem. Nie dawałem za wygraną i nie ugięcie stałem na środku pokoju. –
Minho nie wytrzymał. Coś burknął pod nosem, po czym złapał mnie za tył koszuli oraz za spodnie i wręcz wyrzucił z pokoju pomimo mojego wyraźnego sprzeciwu. Dosłownie!!!
Niósł mnie jak nic nie ważącą rzecz. Otworzył drzwi i rzucił mną tak mocno, że praktycznie leciałem prawie że z prędkością światła. No, może tak szybko to nie, jednakże jakaś tam prędkość była. Oczywiście pech chciał, że drzwi od pokoju Brett'a otworzyły się, a ja się w nie wjebałem, wyłamując je totalnie z zawiasów.
Zajebiście. Kolejne w tym domu do wyrzucenia.
- Ałć. – powiedziałem i spojrzałem na wściekłego wilkołaka, który wyglądał, jak by był na kacu oraz, jak by chciał mnie w tym momencie zamordować. Jego włosy były rozczochrane, oczy miał podkrążone, a jego ciuchy były wymiętolone i pełne nieładu.
Oho, chyba melanż wszedł za mocno.
- Coś ty odpierdolił, kretynie?! – huknął na mnie, a ja rozwścieczyłem się.
No kurwa postanowiłem nauczyć się latać i dlatego wybrałem korytarz, jako plac treningowy.
- Ja? – oburzyłem się. – Nic nie zrobiłem!
- Wyłamałeś drzwi! – krzyknął i wskazał na połamane w kilkunastu miejscach drewno.
No dzięki, sam bym nie zauważył.
- To Minho! – ponownie się oburzyłem. – On mnie wyrzucił z pokoju Dylana.
Tak było!
- Ja pierdole i to był powód, aby demolować dom?! – warknął, a ja myślałem, że zaraz mu przyłożę. Co za pierdolony zapatrzony w siebie laluś.
- Odezwał się ten, który nie słyszał włamania do domu!
- Jakiego kurwa włamania? – spytał zdziwiony i widać było, że ma dość mojej osoby. I jeszcze się pyta, o jakie włamanie chodzi. No co za dekiel.
Ja go też nie lubię, a jednak muszę z nim kurwa rozmawiać. Bidny Liam. Współczuję mu.
- No ktoś wypierdolił drzwi na dole. – powiedziałem z przekonaniem. – I zabił Oleandra!
- Drzwi wyłamał wczoraj Dylan, kiedy wybiegł na urwisko po Ciebie, a kwiata rozwalił pijany Liam. - powiedział, a ja roześmiałem się w niebogłosy.
- Zabawne kurwa. – fuknąłem i wytarłem łezkę ze śmiechu. – Jak Liam mógł być pijany, skoro wampiry nie mogę być w takim stanie?
- Byliśmy wczoraj w klubie i...
Znowu wybuchnąłem śmiechem i prawie że zacząłem się turlać po ziemi. Brett nadaje się na komika, bo jego dzisiejsze żarty przebiły wszystko.
- Liam nie chodzi do klubów, zjebie. – powiedziałem przez śmiech. – Ten kawał Ci się udał. Może jeszcze powiesz, że pił z Tobą alkohol, co?
- Bo pił i...
- Jesteś pierdolonym łgarzem! – wrzasnąłem i miałem dość słuchania oszczerstw na temat mojego przyjaciela.
Jak on śmiał tak bezczelnie kłamać? Przecież to Liam. Ten Liam, który jest świętoszkiem moralizującym innych. Jak on miałby iść do klubu, skoro nigdy w życiu nie chciał się zabawić? A alkohol? Może jeszcze wróżki do tego?
Wkurwiony poszedłem na dół i totalnie zignorowałem Brett'a, który coś jeszcze fukał pod nosem. Usiadłem na kanapie i zacząłem pić krew z woreczków, którą wcześniej sobie wyciągnąłem z lodówki. Czekałem, aż Minho pozwoli mi iść do Dylana.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top