Rozdział 2.


Perspektywa: Thomas.

To było najdłuższe i najgorsze 10 minut w całym moim życiu. Siedziałem na kanapie obok Brada i nie odzywaliśmy się do siebie. Szatyn spoglądał na nas rozbawiony, ale ja nie odważyłem się choćby na sekundę zerknąć w jego stronę. Liam miał na nas wyjebane i patrzał coś w telefonie, natomiast Brad, jak to Brad. Chwilę się poobrażał, ale potem szukał kogoś do towarzystwa.

Naszą grobową ciszę przerwał huk otwieranych drzwi. To była Sonyia. Dziewczyna stanęła w drzwiach i nawet na nas nie zerknęła.

- Dobra, plan jest prosty. – powiedziała stanowczo i nawet nie spojrzała na skrępowanego szatyna. Była zbyt zajęta pisaniem SMS-a. – Bierzecie sztylet i wbijacie mu prosto w serce, a ja zajmę się organizacją pochówku. Kolega powiedział, że może zakopać ciało w czyimś grobie na cmentarzu. Nikt się nawet nie zor... KURWA.

Sonyia krzyknęła tak, jak by ktoś obdzierał ją ze skóry. Podskoczyłem ze strachu, a Liam z wrażenia upuścił telefon. Wyglądała, jak by zobaczyła ducha. Rozejrzeliśmy się nerwowo.

- Cześć Sonyia. – usłyszeliśmy, jak szatyn się z nią przywitał. Co tu się kurwa odjebało? Czy oni się znają?

- Co się dzieje? – zapytałem. Po chwili jednak wkurzyłem się i nie mogłem opanować nerwów. Cały czas coś zaczęła gadać, jacy to jesteśmy ułomni, że nic nie umiemy zrobić dobrze i inne takie. Zwróciłem się do siostry. – Co się drzesz jak stare gacie?!

- Wy pojebani idioci! – krzyczała jak opętana. Świetnie. Szatyn na krześle tylko się z nas śmiał. No ubaw po pachy! – MIELIŚCIE ZŁAPAĆ JEDNEGO JEBANEGO WILKOŁAKA?! A WY PORWALIŚCIE DYLANA?!

- No przecież porwaliśmy wilkołaka tak jak chciałaś, kuźwa! – wrzasnąłem. Miałem już tego dość. Ona jest zdrowo pierdolnięta, to potwierdzone. Chciała wilkołaka, to dostała, to w czym problem?! I co z tego, że to jest jakiś Dylan?! Co za różnica, jak się nazywa?! – czuć na kilometr, że to kundel, to co się prujesz?!

- Ej, tylko bez takich! – powiedział szatyn udając urażonego. – Bo będzie mi bardzo smutno...

- Nie wtrącaj się! – upomniałem go przerywając jego monolog. – Możesz się zamknąć?! Wkurwiasz mnie!

- Nie zamknę się, Tommy... - powiedział, akcentując niebezpiecznie seksownie moje imię. Jego uśmiech mógłby powalić nie jedną osobę. Ja się jednak nie dam nabrać na te sztuczki. O nie. Zaraz mu odetnę głowę, przysięgam i będzie po sprawie.

- CISZA! – wrzasnęła Sonyia. – posłuchajcie mnie uważnie, idioci.

- Możesz nas nie wyzywać?! – krzyknął Brad. - Poszli, złapali, przyprowadzili, to o co Ci chodzi?!

- O to chodzi, że oni nie mieli złapać Dylana... - powiedziała zrezygnowana i usiadła łapiąc się za włosy. Ja się poddaje. Mam dość tego cyrku. Dziewczyna po chwili jednak zaczęła mówić. – Ja... zawarłam pakt o nieagresji.

- Co? – spytałem zszokowany. Jaki kurwa pakt? O chuj chodzi? – Kurwa, Sonyia, pakt o nieagresji zawarto 25 lipca 1932 roku pomiędzy ZSRR, a...

- Nie taki pakt kretynie! – wrzasnęła. Ja pierdole, to jaki?! Znam jeden pakt o nieagresji, ale nie ma w nim mowy o żadnych jebanych wilkołakach! – Debile, zawarłam pakt o nieagresji z jego stadem!

Sonyia wskazała palcem na Dylana, który siedział z zadowoloną miną. Zaraz mu przywalę, to jego piękna buźka ucierpi i nie będzie się tak szczerzył. Co za dupek.

- I co się szczerzysz? – spytałem z kpiną.

- Zaraz się dowiedziesz. – odpowiedział tajemniczo i uśmiechnął się zawadiacko. Mam tego dość.

- Masz nam w tej chwili wyjaśnić, coś ty odjebała, Sonyia. – powiedział stanowczo Liam i stanął twarzą w twarz z siostrą, która po chwili niebezpiecznie poruszała się po pokoju.

- Tylko błagam, nie zabijcie mnie... - zaczęła.

- Ciężko będzie. – fuknąłem i spotkałem się z gniewnym spojrzeniem Liama. Przewróciłem oczami i dałem siostrze kontynuować.

– Bo jak się tu wprowadziliśmy, to po jakimś czasie jego stado przybyło do miasta. Spotkałam ich w lesie. Jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy rozmawiać i doszliśmy do pewnego porozumienia. Obiecali, że nie zrobią mi krzywdy. Powiedziałam im, że zabijam wilkołaki w Huston, żeby się ratować. Oni chcieli po prostu tutaj sobie żyć. Zawarliśmy pakt o nieagresji. Ustaliliśmy, że nie będziemy sobie wchodzić w drogę ani atakować, porywać, zabijać torturować itp. siebie nawzajem. Po prostu mieliśmy się ignorować. Wiadomo, że musieliśmy się jakoś zabezpieczyć na wypadek złamania paktu, więc ustaliliśmy karę. Chodziło o to, że jak któreś z nas złamie jego zasadę, to pakt staje się nie ważny i...

- Zaraz. – przerwał Liam, bo chciał to jakoś ogarnąć. – zawarłaś pakt z nimi. Ok. Spoko. Cieszymy się. Nie my złamaliśmy zasady, bo to ty go zawarłaś, a nie my. Nie było w nim mowy o nas, więc to Twój problem.

- Właśnie. – poparł go Brad i energicznie wstał z kanapy.

- Nie koniecznie... - zaczęła dziewczyna i widać było po jej minie, że trochę się obawia. Czy coś jest w stanie mnie bardziej zadziwić? – Bo ja zawarłam go także w waszym imieniu...

Nie zdążyła dokończyć. Nie wytrzymałem. Wziąłem wazon i rzuciłem w nią najmocniej, jak umiałem. Rozwalił się na jej pustej bani. Co za kretynka, ja pierdole. Dziewczyna upadła na ziemię i syknęła z bólu. Spojrzała na mnie gniewnym wzrokiem. Jej oczy niebezpiecznie rozbłysły jaskrawoczerwonym kolorem. Wzięła najbliższą rzecz jaką miała pod ręką i przywaliła mi w głowę taboretem. Nie chciałem pozostać dłużny. Liam i Brad w porę nas rozdzielili.

- Kurwa mać uspokójcie się! – krzyknął Liam.

- Jak mam się uspokoić, jak ta durna suka zawiera jakiś faken pakt w naszym imieniu, a my dowiadujemy się o tym dzisiaj! I jeszcze go kurwa złamaliśmy! – krzyczałem. Miałem tego dość. Moje oczy rozbłysły intensywnym, czerwonym kolorem, podobnie jak jej. Tego było już za wiele.

- Nie było by problemu, gdybyście złapali odpowiedniego wilkołaka! – wrzeszczała.

- Kurwa mać! Kazałaś nam zapierdalać do jebanego lasu, bo tam grasował wilkołak, a jak Ci go przyprowadzamy, to ty jeszcze wydziwiasz i obwiniasz nas o złamanie jakiegoś popierdolonego paktu! – krzyczałem na nią, a moi bracia mnie poprali.

- A wiecie chociaż, jaką karę ustaliliśmy za jego złamanie? – spytał szatyn z niebezpiecznym błyskiem w oku. Kto mu się, cholera, pozwolił odezwać?

- Oh, ty zapewne wiesz, więc olśnij nas swoją wspaniałą, niecierpiącą zwłoki informacją, o której nie mamy cholernego pojęcia. – prychnąłem z pogardą unosząc teatralnie ręce. Mam ochotę mu walnąć.

- Cóż... - zaczął powoli.

Streszczaj się koleś, bo nie mamy całej nocy.

– Jeżeli którykolwiek wilkołak, bądź wampir złamanie zasady, to strona, że tak powiem, poszkodowana ma prawo wszystkich pozostałych zabić lub... wziąć w niewolę. – powiedział i po raz kolejny uśmiechnął się szelmowsko. Coś czuję, że to nie koniec jebanych niespodzianek. W co ona nas wpakowała? – Wy wampiry chcieliście, a właściwie to Sonyia chciała naszej śmierci w takim przypadku, a my wilkołaki doszliśmy do wniosku, że fajnie by było mieć swoich własnych niewolników, którzy nie będą mogli nam się w niczym sprzeciwić i będą zdani na naszą łaskę, lub nie łaskę... Wiecie, sprzątanie, gotowanie, dobry seks...

Kurwa zamarłem.

Mój umysł automatycznie się wyłączył po słowie seks.

Umarłem po raz drugi.

Gdyby moje serce było żywe, to w tym momencie właśnie przestało by bić.

Jego chyba pojebało.

Chyba się przesłyszałem.

Liam i Brad wymienili przerażone spojrzenia.

- Ja nie chce być niewolnikiem! – usłyszałem przerażony krzyk Brada, który wyrwał mnie z osłupienia i zobaczyłem, jak po jego oczach płyną jasnoczerwone łzy. Chłopak usiadł na kanapę i był załamany, a Liam próbował go uspokoić.

- Ty suko! – krzyknąłem. – Jak mogłaś mi tego nie powiedzieć?! Co ci do łba strzeliło?! Zawierasz jakiś pokurwiony pakt z diabłem i jeszcze nas w to wciągasz?!

- Zapomniałam, okej?! – wykrzyczała. No ja się chyba kurwa przesłyszałem. – I przestań mnie nazywać suką, ty fiucie!

- Ty siebie w ogóle słyszysz?! – odezwał się Liam. – Zasłużyłaś sobie!

- Jak to zapomniałaś?! Ja pierdole, no jak?! – spytałem. Nie wierzę.

- Normalnie! Dobra, nie ważne, nie mam zamiaru dłużej z wami mieszkać! Radźcie sobie sami, ja stąd spier... - nie dokończyła, ponieważ urwałem nogę od taboretu i przywaliłem jej w łeb, aż upadła na chwilę będąc nieprzytomną. Czasem bywam porywczy, no ale halo, należało jej się. I chuj w to, że to moja siostra. Tym bardziej mogę ją walnąć w łeb.

- Co ty robisz, Thomas?! – krzyczał Liam.

- Sprawdzam, czy ma mózg. Niestety, tak jak przypuszczałem, czaszka pusta. – skomentowałem ironicznie i rzuciłem resztkę drewna.

- Zajebie cię. – skomentowała Sonyia podnosząc się z ziemi.

- Tommy, nie wolno bić kobiet. Bardzo nie ładnie się zachowujesz. – powiedział Dylan i jak zwykle uśmiech nie schodził mu z twarz. Zobaczyłem, jak ten kretyn puszcza do mnie oczko. Boże, gdzie ja żyję. Za jakie grzechy trafił nam się taki palant? – Zasłużyłeś na karę...

- To nie jest kobieta! – odpowiedziałem natychmiast przerywając mu. Co za bezczel. – I weź spierdalaj, dobra?!

- Słucham?! – krzyknęła rozjuszona siostra. – Coś ty powiedział?!

- Nie dość, że głupia, to jeszcze głucha? – burknąłem. – mówię, że nie jesteś kobietą.

- Jestem, idioto. – wywarczała.

- Tak? To gdzie masz cycki? Hm? Bo ja tu żadnych nie widzę. – odpowiedziałem, a Dylan zaczął się śmiać jak opętany. W całym domu było słychać jego głos. On widzę, że tutaj się świetnie bawi, a my prawie się pozabijaliśmy. – Już deska ma więcej kształtów niż ty.

- Pierdole was! Co za pojebana rodzina! Wyjeżdżam do Los Angeles! – krzyknęła i pobiegła na górę się pakować.

- Jakie Los Angeles?! – krzyknąłem i pobiegłem za nią. – Wracaj tu kurwa i odkręć ten szajs w jaki nas wjebałaś! Kurwa, Sonyia!

- Wal się! – krzyknęła.

- Sonyia! – wrzasnąłem.

- Macie przekichane. – powiedział Dylan i uśmiechnął się szelmowsko. Liam i Brad spojrzeli na niego wściekłym wzrokiem. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top