Rozdział 13.


Perspektywa: Thomas.

Wróciłem do domu i od razu pobiegłem na górę zamykając się w pokoju. Położyłem się na łóżku i byłem na siebie cholernie wściekły. Ta cała sytuacja była dla mnie okropnie żenująca. Znam typa zaledwie pół dnia, a pozwoliłem sobie obciągnąć. Co jest kuźwa ze mną nie tak?

Kim jestem? Męską dziwką.

Jak mogłem pozwolić się dotknąć? Brzydzę się sam sobą.

Usłyszałem pukanie do drzwi, które zignorowałem.

- Hej, stary.

To był Liam.

- Idź sobie. – powiedziałem, a on nawet nie zamierzał stąd wyjść. Leżałem odwrócony do niego plecami, a głowę miałem przykrytą poduszką. Usiadł obok mnie na łóżku, a ja poczułem woń ciepłej, cudownej krwi.

- Przyniosłem Ci twoją ulubioną.

- Nie mam ochoty jeść. – burknąłem, mimo, że w głębi duszy tego pragnąłem.

- Na jedzenie nigdy nie jest za późno. Jedzenie to najlepsze, co może cię spotkać. – rzekł, a ja odwróciłem się do niego i szeroko się uśmiechnąłem.

Liam i Brad byli moimi najlepszymi przyjaciółmi, wręcz braćmi. Nigdy mnie nie zostawili, mimo, że ja wielokrotnie okazałem się egoistycznym chujem. W tym momencie najbardziej potrzebowałem kogoś, kto ze mną po prostu pomilczy. Tym kimś był właśnie Liam, który nigdy mnie jeszcze nie zawiódł. Czas leciał nieubłaganie szybko, a ja nawet nie zorientowałem się, że od czasu tej nieszczęsnej afery z policjantami minęło kilka godzin i była już godzina 17:00.

Po kilkunastu minutach do mojego pokoju wszedł Brad.

- Hej chłopcy! – rzekł szczęśliwy i rzucił się na łóżko pomiędzy nas.

- Przesuń się, ważysz tonę. – powiedziałem w żartach, kiedy leżał na moim lewym udzie, a Brad strzelił za to focha.

- Nie jestem gruby! – odpowiedział szybko udając oburzenie.

- Jesteś. – dodał Liam i oboje zaczęliśmy się śmiać. Lubiliśmy sobie dokuczać nawzajem.

- Jesteście okropni. – powiedział i wstał z łóżka tupiąc nogą. To był jego odwieczny nawyk krzyżowania rąk i tupania nogą na znak swojego bulwersowania.

Do Liama po chwili zadzwonił telefon. To był mecenas.

- Dzień dobry, czy mógłby Pan przyjechać na komendę?

- Dzień dobry, a w jakim celu? – spytał niepewnie.

- Jest mały problem z wypłatą czeku.

Powiedział, a ja zacząłem się cicho śmiać tak, aby nie usłyszał.

- O-o-oczywiście, zaraz będę. – odparł bardzo szybko i się rozłączył. - Cholera jasna, a co jak się kapnie, że podrobiłem podpis?!

- No, ja swoje odsiedziałem. – powiedziałem śmiejąc się z kumpla. – Teraz woja kolej.

- Ja pierdole, zajebiście. Jadę na tą komendę. – burknął wkurwiony Liam i wziął swoją ulubioną bluzę wychodząc z domu.

No cóż, mamy wystarczająco dużo problemów z prawem, że już nie zdziwi mnie dosłownie nic.

- Pójdę ogarnąć jakąś krew, bo kończą nam się zapasy. – rzekł Brad, a ja miałem już coś mówić, lecz uprzedził mnie. – Spokojnie, pójdę do szpitala i wezmę czystą bez skazy.

- Mam nadzieję. – odparłem i pożegnałem się z przyjacielem.

Zostałem sam w domu i postanowiłem, że jeszcze chwilę poleżę. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Była dość ładna pogoda, więc nie chciałem siedzieć w miejscu. Świeże powietrze dobrze mi zrobi. Muszę sobie przemyśleć parę spraw. Przyszykowałem sobie swoje ulubione szare dresy, białą koszulkę z nadrukiem i moje ulubione czarne Nike.

Wziąłem ręcznik i udałem się do łazienki. Orzeźwiający prysznic dobrze mi zrobi. Po chwili wyszedłem z kabiny i szybko wytarłem się, zakładając skarpetki, bieliznę i dresy.

- Fajny tyłeczek. – usłyszałem i zmroziło mnie.

Ja pierdole, tylko nie on...

Odwróciłem się niepewnie. To był Dylan. Jak mogłem go kurwa nie zauważyć?! Jak mogłem go nie wyczuć, nie usłyszeć?!

Za dużo myślałem. Stanowczo za dużo. Wyciszyłem swoje zmysły i zatraciłem się swoich przemyśleniach, a teraz ten wariat stoi w mojej łazience i jest niebezpiecznie blisko. A to wszystko przez moją nie uwagę.

- Co tu robisz? – syknąłem wściekły zakładając koszulkę i spojrzałem mu w oczy.

- Chyba musimy sobie parę rzeczy wyjaśnić. – odpowiedział, a w jego głosie usłyszałem złość.

Staliśmy twarzą w twarz. Coś czuję, że przyjaźnie ta konwersacja się nie skończy, szczególnie, że szatyn popchnął mnie boleśnie na ścianę.

Kilka godzin wcześniej...


Perspektywa: Minho.

Zobaczyłem, jak policjantka wypuszcza tego narwanego blond-wampirka oraz Dylana.

Cóż, chociaż jemu się udało.

- Jesteś wolny. – rzekł policjant do mojego kumpla, a on tylko pokiwał głową.

Wampiry wybiegły w przyśpieszonym tempie, zaś Dylan został z nami jeszcze chwilę.

- Nie martwcie się, coś wymyślę i was stąd wyciągnę.

- Damy radę. – odpowiedziałem i nakazałem kumplowi iść i ogarnąć tą bandę kretynów. – Przecież nie będą nas tu trzymać wieki.

To będzie ciekawy czas, kiedy te szajbusy z nami zamieszkają.

- Powinieneś spotkać się z tym blondasem i pokazać mu, kto tu rządzi. – stwierdził nagle Brett.

- Tak myślisz? – spytał szatyn.

- No jasne. – poparłem go. – Znajdź wampira i pokaż mu, kim jest do cholery Dylan O'Brien. I niech on sobie nie myśli, że wszystko mu wolno.

- Kiedy wyjdziemy, to te dzieciaczki będą mieć przekichane. – dodał Brett i oboje uśmiechnęli się szeroko.

- Macie rację. Nie dam się upokarzać, ani tym bardziej bić. - powiedział Dylan i opuścił komendę żegnając się z nami, a ja spojrzałem na Brett'a.

- Coś czuję, że Tommy będzie miał przejebane. – uśmiechnąłem się, bo wiedziałem, że Dylan nie odpuszcza, a ten słodki blondynek przesadził.


- Wiesz... sytuacja Thomasa jest naprawdę DUPNA. – stwierdził Brett i spojrzał na mnie zawadiacko i zacząłem się uśmiechać.

- A Dylana, że tak powiem, CHUJOWA. – dodałem i oboje się roześmialiśmy, bo jak zwykle musiało nam się to kojarzyć z czymś zboczonym. 

Po około piętnastu minutach przyszedł do nas jakiś policjant.

- Minho, jesteś wolny. Nie mamy na Ciebie żadnych dowodów.

- A ja? – odezwał się Brett.

- Ty jeszcze posiedzisz. Starsza Pani złożyła na Ciebie doniesienie, a na to już mamy dowody.

- Zajebiście. – burknął. Spojrzałem na przyjaciela i chciałem z nim posiedzieć, ale stanowczo zaprzeczył.

- Dobra, to odwiedzę Cię jutro, ok?

- Jasne, to do jutra. – powiedział.

- Pa.

Rzuciłem i chciałem już wychodzić, ale usłyszałem głos przyjaciela.

- Minho!

- Co? – spytałem.

- Daj znać, czy Thomas też przerażony ucieknie od nas z krzykiem, czy może jednak zostanie.

Roześmiałem się i obiecałem opowiedzieć kumplowi wszystko ze szczegółami.

Wyszedłem z komisariatu i spacerowałem sobie po mieście. Dochodziła godzina szósta po południu, a ja postanowiłem, że zajdę do marketu i kupię sobie jakieś chipsy i piwo na odreagowanie. Nie chciało mi się iść dookoła, więc skręciłem w uliczkę i szedłem jakimiś niebezpiecznymi slumsami niedaleko szpitala.

W oddali zobaczyłem, że jakieś nieznane mi wilkołaki szarpią jakiegoś chłopaka. Nie chciałem z nikim zaczynać, bo miałem dość awantur i bójek, jednakże, gdy miałem już zawracać, usłyszałem znajomy głos, a moje serce gwałtownie przyśpieszyło.

- P-p-proszę, zostawcie m-mnie... - jego głos był cichy, ale znałem go bardzo dobrze.

To był Brad.

Ten nieziemsko seksowny Brad ze zdjęcia.

- Ojej, patrzcie chłopcy. – usłyszałem jakiegoś obleśnego typa. – Pizduś wampirek nam się zaraz tutaj rozbeczy.

- A gdzie masz mamusie, pedale?

- Ej, chłopaki, zobaczcie, chłopiec nam się rozpłakał jak dziewczynka.

- Co za szkoda, że taka piękna buźka nam się uszkodziła.

- Nasz mały pedałek nie umie się obronić?

- A gdzie zgubiłeś swojego chłoptasia, co pedałku?

Nie wytrzymałem, gdy zobaczyłem, jak ten pierdolony sukinsyn rozpina pasek od spodni i zbliża się do Brada. Nie mogłem pozwolić, aby te łajdaki ponownie uderzyły chłopaka, ani co gorsza, wyrządził mu gorszą krzywdę. Natychmiast zareagowałem i postanowiłem im wpierdolić tak, że rodzona matka ich nie pozna.

- Tutaj jestem. – powiedziałem stanowczo i wyłoniłem się z ciemności ku zdziwieniu kilku świeżaków.


Perspektywa: Brad.

Szedłem spokojnie do szpitala po krew, ale niestety, miałem pecha i jakieś okropne wilkołaki mnie zaczepili po drodze. Zaczęli się ze mnie wyśmiewać, szarpać mnie, popychać i bić. Rozpłakałem się, bo nie miałem jak się obronić. Jestem bardzo wrażliwy i bolą mnie takie obelgi. Wyszczerzyli swoje kły i byli gotowi mnie ugryźć, co skończyłoby się moją powolną i bolesną śmiercią.

Poczułem, jak rzucili mną o ścianę i kilkukrotnie uderzyli w żebra i w twarz.

Wyśmiewali się ze mnie. Szydzili. Drwili. Poniżali.

Nie wytrzymałem i rozpłakałem się, co również nie uszło mi na sucho. Z moich oczu leciały jasnoczerwony łzy, brudząc moją twarz.

Jedyne, co zdążyłem z tego zarejestrować, to słowa jakiegoś umięśnionego bruneta.

- A gdzie zgubiłeś swojego chłoptasia, co pedałku?

Przestraszyłem się jeszcze bardziej, bo zauważyłem, jak zaczął rozpinać pasek od spodni i przybliżać się do mnie. Reszta kolesi śmiała się, co jeszcze bardziej mnie poniżało.

Nie chcę stracić swojego dziewictwa w taki sposób i to jeszcze z takimi typami... prędzej umrę, niż będę żył z tą myślą, że zostałem zgwałcony.

Usłyszałem po chwili jednak znajomy głos, a moje serce, gdyby biło, to na pewno by zareagowało.

- Tutaj jestem.

To był Minho. To był on. Ten piękny, seksowny Azjata. To był naprawdę on. Myślałem, że śnię.

Mój rycerz.

- O proszę, kolejny gej do kolekcji. – zaśmiał się brunet, a ja usiadłem w kącie obok śmietnika i modliłem się, aby nie zrobili nam krzywdy. W końcu ich było sześciu, a ja sam jeden bezbronny wampir i silny samiec wilkołaka, czyli Minho.

- Zapierdolę was za to, że pobiliście Brada. – usłyszałem jego wściekły i pełen agresji głos, a oczy Azjaty zmieniły barwę na złotą. Był okropnie rozzłoszczony.

- O, patrzcie. – zaśmieli się wszyscy. – Bronisz swojego chłopaczka? Waleczny jesteś i jednocześnie głupi. Jesteś sam, a nas jest sześciu. Skończysz jak on.

- Nie byłbym tego taki pewny. – rzekł Minho, po czym bez ostrzeżenia rzucił się na dwóch najbliżej jego stojących wilkołaków, łamiąc im po kolei ręce w barkach.

Zobaczyłem, że był niezwykle silny i zwinny.

Mój wybawca.

Następnie podbiegł do dwóch kolejnych łamiąc im nogi w kolanach, a potem jeszcze połamał kończyny koledze tego bruneta, który został sam i patrzał tylko, jak jego przyjaciele uciekają, gdzie pieprz rośnie.

Mój heros.

Minho podszedł do niego i uderzył do kilka razy w twarz powalając go na ziemię i bojąc, gdzie popadnie. W żebra, w brzuch. Jeszcze nigdy nie widziałem tyle agresji Nie obyło się bez kontrataku. Brunet również był silny. Uderzył Minho w twarz, a następnie zaczął go kopać i okładać po żebrach i całym ciele.

Nie mogłem siedzieć bezczynnie, więc wziąłem kawałek metalu leżący obok i z impetem uderzyłem w bruneta. Spojrzał na mnie wściekły chcąc wymierzyć mi bolesny cios prosto w policzek. Zamknąłem oczy czekając na ból, lecz kiedy on chciał mnie uderzyć, to Minho zręcznie złamał mu rękę nie powalając wilkołakowi mnie skrzywdzić.

Mój bohater.

- Nie waż się go więcej tknąć, ty nic nie warty śmieciu. – wysyczał wściekły Minho.

- Jeszcze się z wami policzę. Zapłacicie mi za to. – warknął brunet, po czym wycofał się i uciekł.

Spojrzałem na Minho, który dalej stał i patrzał, czy brunet przypadkiem tutaj nie wróci. Jego oczy po kilku minutach wróciły do normalności, a on najwidoczniej ochłonął. Mimo wszystko wciąż się go bałem. Udowodnił mi dzisiaj, że jest szybki, zwinny, silny i odważny.

Zobaczyłem, że chłopak ma rozciętą wargę i łuk brwiowy. Czułem piękny, wręcz cudowny zapach jego krwi.

Minho spojrzał na mnie, a ja odsunąłem się najdalej jak mogłem, ale napotkała mnie ściana. Chłopak podszedł do mnie, a ja wciąż płakałem, ponieważ się bałem. Bałem się, że zrobi mi krzywdę.

To po co by mnie w takim razie ratował?

- Nie płacz, księżniczko. – powiedział i pogładził mój policzek dłoniak.

Był niezwykle gorący. I nie chodzi tu tylko o jego seksowny wygląd.

- B-b-boję się... - wybełkotałem.

- Nie masz czego. – odpowiedział obejmując moją twarz swoimi silnymi rękoma. – Jestem tu i obronię Cię.

W tym momencie nogi się przede mną ugięły, a ja straciłem całkowicie rozum. Cały świat się dla mnie zatrzymał. Jego słowa wywołały na mnie ogromne wrażenie.

Mój wojownik.

Spojrzałem mu prosto w oczy i nie bacząc na konsekwencje mocno go przytuliłem i rozpłakałem się jeszcze bardziej. Nigdy w życiu nikt mnie nie bronił. Zawsze musiałem radzić sobie sam, ale teraz to się zamieniło.

Minho odwzajemnił mojego przytulasa i poczułem jego ciepłe dłonie obejmujące mnie w pasie. Po chwili jednak mnie puścił i ponownie spojrzeliśmy sobie w oczy.

- Jesteś ranny. – powiedziałem gładząc jego policzek dłonią.

- Spokojnie, zagoi się za parę minut. – odpowiedział szeroko się uśmiechając. – Wiesz, szybka regeneracja.

Odwzajemniłem uśmiech i mogłem poczuć jego palący wzrok na mojej buzi.

- Pięknie się uśmiechasz.

Jego komplement spowodował u mnie zawstydzenie. Dobrze, że nie mogę się rumienić, bo bym przypominał teraz buraka.

Pochyliłem się lekko do przodu czekając na reakcję chłopaka. Minho również wykonał podobny gest, a po chwili poczułem jego ciepłe usta na swoich. Całował mnie bardzo czule powodując, iż moje nogi stały się jak z waty i gdyby nie silne ramiona chłopaka, zapewne bym upadł na ziemię.

Dobrze, że już nie żyję, bo w przeciwnym razie, umarłbym teraz na zawał serca.

Całowaliśmy się z zaangażowaniem i pasją. Minho przejechał językiem po mojej dolnej wardze prosząc o wstęp do środka. Rozchyliłem usta, a nasze języki złączyły się w pełnym namiętności i pasji tańcu. Całował wyśmienicie i nie chciałem już nigdy odrywać się od jego ust, ani tym bardziej przerywać tej pięknej chwili.

- Chcesz iść ze mną do kina? – spytał kończąc nasz pocałunek, na co tylko jęknąłem niezadowolony uśmiechając się szeroko.

- Właściwie, to możemy iść. – odpowiedziałem spoglądając mu w oczy.

- W kinie też można się przytulać. – dodał łapiąc mnie za rękę i składając jeden, krótki, ale pełen pożądania pocałunek. – I całować też.

Uśmiechnąłem się szeroko i razem z Minho wyszliśmy z tych okropnych slumsów, które od teraz staną się moim ulubionym miejscem, w którym poznałem miłość swojego życia. 


Notatka od autorki:

Macie trochę romantyzmu ;>

Ważna informacja!

Jutro rozdziału nie będzie, ponieważ nie będzie mnie o rana o późna w domu, za co z góry przepraszam. Kolejny rozdział będzie dopiero w piątek. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top