Rozdział 7.
Perspektywa: Thomas.
Usłyszałem, jak ta przeklęta baba oddala się od nas i klnie pod nosem, że ktoś zdeptał jej i tak brzydkie kwiatki. Spojrzałem na Liama, który miał już wszystkiego dość, a Brad obserwował przez okno, czy sąsiadka się oddaliła na bezpieczną odległość.
- Zaraz wracam. – powiedział i wybiegł znowu z domu, a my nie zdążyliśmy się go zapytać po co. Gdzie on tak znika?
- Stary, wyglądasz okropnie. – powiedziałem nagle i przejąłem się stanem mojego przyjaciela. Widać było, że od dłuższego czasu nie jadł. Jego skóra zrobiła się sina, a oczy zaczęły nabierać czerwoną barwę. Dobrze, że starucha tego nie widziała, bo nie chciałoby mi się tłumaczyć, co mu się stało. On był najprościej w świecie spragniony krwi. Dziwię się, że jeszcze nie zatopił kłów w Dylanie.
- Dzięki. – burknął i uśmiechnął się.
- Kiedy ostatni raz jadłeś? – spytałem z troską w głosie.
- Nie pamiętam. – odpowiedział. – Mamy ważniejsze sprawy na głowie.
- Jest coś ważniejszego od jedzenia? – zdziwiłem się.
- Żebyś wiedział.
- Słuchaj, nie może być tak, że zaniedbujesz się z naszego powodu. Nie Twoja wina, że nasza jebnięta siostra coś odpierdoliła. Musisz coś wypić. TERAZ.
- Thomas... - nie dokończył ponieważ mu przerwałem.
- Siedź na dupie i nawet nie próbuj się ruszyć. Przyniosę Ci jakaś normalną krew. O ile taka jeszcze została. – powiedziałem i udałem się do kuchni. Otworzyłem lodówkę i zobaczyłem elegancko zapakowaną krew, którą niedawno ukradłem ze szpitala. Wziąłem ulubiony grupę Liama i poszedłem do salonu, wręczając mu torebkę. Chłopak nie mógł się oprzeć i od razu wypił.
- Lepiej? – zapytałem troskliwie. Jak nie ja. Jeśli chodzi o przyjaciół, to dla nich jestem w stanie zrobić wszystko.
- A mi też coś przygotujesz do jedzenia? – spytał Dylan i spojrzał mi prosto w oczy uśmiechając się ponętnie. Natychmiast parsknąłem głośnym śmiechem.
- Żartowniś. – odpowiedziałem, a po chwili z powagą i zgrozą w głosie dodałem. – Nie.
- Oj, Tommy...
- Nie mów do mnie Tommy, bo posadzę Cię na moje ukochane krzesło.
- Którego nawet nie rozpakowałeś. – dodał z radością w głosie. – Zawsze możesz nie posadzić na swoje seksowne kolana.
Nie odpowiedziałem. Ten typ działał mi na nerwy. Mam ochotę wypatroszyć go moją piracką szablą.
1:0 dla ciebie... ale nie radziłbym się cieszyć.
Do pomieszczenia wbiegł Brad.
- Gdzieś ty kurwa był?! – natychmiast spytał Liam. – I co tak cuchnie?!
- Ja pierdole, zaraz wyrzygam żołądek. – odpowiedziałem. Nie mam pojęcia, co ten tłumok wymyślił, ale coś potwornie śmierdziało, a mi aż zakręciło się w głowie i straciłem równowagę opierając się ręką o szatyna, aby nie upaść na podłogę. Po chwili zobaczyłem jak przygląda mi się z uśmiechem na twarzy, a ja natychmiast otrzeźwiałem i stałem już normalnie, chowając dłonie do kieszeni mojej ulubionej białej bluzy z brązowymi napisami.
- Mam pomysł jak zamaskować jego zapach! – krzykał uradowany i nim zdążyliśmy zareagować z Liamem, to Brad otworzył pokrywkę i wylał ogromny słoik z żółtą cieczą wprost na wilkołaka.
- Pojebało Cię?! – krzyknął wkurwiony Dylan. – Już nie żyjesz, Brad!
Pierwszy raz widziałem go tak zdenerwowanego. W sumie, to było nawet zabawne prócz tego, że to, co wylał Brad jebało potwornie.
- Co ty na niego wylałeś, do cholery?! – krzyknął donośnie Liam.
- Wpadłem na genialny pomysł! – odrzekł radośnie. No naprawdę genialny. Lepszego nie dało się wymyślić. Miałem ochotę go zabić. – Przeczytałem kiedyś, że mocz świetnie kamufluje i tuszuje naturalny zapach człowieka i ochrania przed atakami dzikich zwierząt.
- Ty imbecylu! – krzyknęliśmy jednocześnie z Liamem.
- Boże, nie mogę. – powiedziałem i wybiegłem najszybciej jak umiałem lądując na trawie na klęczkach. Jeszcze chwila i bym chyba sobie skręcił kark. Ten odór był nie do zniesienia. Nie mam pojęcia, jak tam wytrzymam. Złapałem się za głowę i próbowałem dojść do siebie. Z jedne strony bycie wampirem jest super sprawą, ale z drugiej strony, nasze zmysły są bardzo czułe i zapachy takie jak ten powodują u nas migrenę.
Perspektywa: Liam.
Brada definitywnie pokurwiło. Spodziewałbym się po nim wiele rzeczy, ale to, że wyleje MOCZ na Dylana, to teraz po prostu wygrał.
- Nie jest tak źle. – stwierdził. – Nie cuchnie tak mocno.
- To obrzydliwe. – powiedział szatyn robiąc skrzywioną minę i symulując płacz. – Zabijcie mnie jeśli chcecie, ale nie karzcie mi tego wąchać.
- Przynajmniej Cię nie znajdą. – Brad był święcie przekonany, że zapach moczu skutecznie zatuszuje zapach chłopaka, ale zapomniał o jednym ważnym kurwa szczególe.
- Chyba o czymś zapomniałeś. – powiedziałem srogo do niego.
- O czym niby? – spytał zdziwiony. Nie wierzę. – Racja! – krzyknął po chwili. – Nie wziąłem jeszcze jednej butelki dla nas...
- Nie o tym! – wrzasnąłem, aż Dylan podskoczył na krześle.
- To o czym?
- O tym, że ten tu – wskazałem na chłopaka – to jest pieprzony wilkołak. Jego zapachu NIE da się zatuszować szczynami, kurwa! I TAK GO ZNAJDĄ!
- Jak to nie?! – przejął się Brad łapiąc się za głowę.
- Mocz maskuje zapach LUDZI, a nie WILKOŁAKÓW! – powiedziałem głośno. Boże, niech ktoś zabije tego debila, nim ja to zrobię.
– O mój Boże!
Chłopak załamany usiadł na kanapie.
- Czyli na darmo kazałem sikać ludziom do tego słoika?!
- Ty kazałeś... co?! – powiedziałem ostatnie słowo jednocześnie z Dylanem i Thomasem stojącym w drzwiach.
- Zaraz mi chyba rozsadzi głowę. – usłyszałem głos Thomasa, który nie spokojnie kręcił się po pokoju, a Brad lamentował na kanapie. Wciąż nie mogłem uwierzyć w to, że ten tłumok chodził po ludziach i kazał im sikać do słoika. To jest takie obleśne. Fuj. Wszystkiego bym się po nim spodziewał, ale nie tego.
Perspektywa: Thomas.
Rozmyślałem chwilę o całej sytuacji i miałem po prostu dość tej chorej akcji. Już zaczyna mnie męczyć ten pierdolnięty wilkołak i ten cały pakt o nieagresji Sonyi. W dodatku Brad zasmrodził cały dom, a od tego odoru pękał mi mózg.
- Dylan. – usłyszałem stanowczy głos Liama.
- Słucham? – spytał.
Nie mów słucham, bo cię wyrucham... zaraz, co?! O czym ja do cholery pomyślałem?! Lucyferze, zabierz mnie stąd, bo ten smród psuje mój mózg.
- Daj mi numer do swoich kumpli.
Czy ten pojeb właśnie chciał od niego numer pozostałej jego bandy?
- Liam, co ty robisz? – zapytał Brad.
- Mam kurwa dość! – huknął i energicznie wstał z kanapy. – To nie ma najmniejszego sensu. I tak nas znajdą. I tak nas zabiją, czy cokolwiek innego im się zamarzy. Lepiej od razu się poddajmy i miejmy to z głowy. Najpierw ta przeklęta policja, potem to twoje paskudne krzesło...
- Ono wcale nie jest paskudne! – oburzyłem się, ale przerwał mi wściekły wzrok Liama. Chłopak kontynuował.
- Następnie ta stara debilka, a teraz Brad wylał szczochy na Dylana. Ja już więcej waszych pomysłów nie zniosę. Jest coraz gorzej. Proponuję się poddać. Dylan, daj mi ten cholerny numer.
- Powinniśmy to przedyskutować. – stwierdziłem.
- Ja to pierdole. – odpowiedział Liam.
- Nie powiem ci numeru. – rzekł Dylan z uśmiechem, a ja spojrzałem na niego z ulgą.
- Dlaczego? – spytał oburzony Liam. – To podaj adres chociaż!
- Nie podam.
- Możesz mi wyjaśnić, kurwa, dlaczego?!
- No cóż... pomijając tą akcję ze szczochami, to bawię się całkiem nieźle. – stwierdził, a ja przewróciłem oczami. On ma chyba jakieś dziwne fantazje, ewentualnie cierpi na syndrom Sztokholmski. – Szczególnie, jak drażnię tego pięknego słodziaka o czekoladowych oczach.
- Spierdalaj. – burknąłem.
- Wybaczcie, ale pójdę się zabić. – powiedział Liam i wybiegł z domu. Co mu strzeliło do głowy?!
Kurwa, on tak serio?
- Liam, kuźwa! – krzyknąłem i wybiegłem za nim. Ten pajac chyba na serio chce sobie coś zrobić.
- Chłopaki, wracajcie! – powiedział Brad i w panice rozejrzał się po pomieszczeniu. – Nie ruszaj się stąd, ok? Zaraz wracam.
Dodał po chwili, po czym wybiegł z domu za nami.
- Jakoś nie specjalnie się gdzieś wybieram. – burknął znudzony Dylan.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top