Rozdział 6.


Perspektywa: Thomas.

- Nie będziesz sadzał Dylana na to cholerne krzesło. – stanowczo powiedział Liam i skrzyżował ręce.

- No kurwa, dlaczego nie? – spytałem natychmiast.

- Chcesz go usmażyć, czy co?! – wybuchnął Liam. O chuj mu chodzi? Lekka dawka prądu jeszcze nikomu nie zaszkodziła. – Nie rozumiesz, że on musi być Ż.Y.W.Y jeśli chcemy w jakikolwiek sposób przeżyć?! Nie możesz od tak go sobie posadzić na elektryczne krzesło.

- Hej! – oburzyłem się. – Ja tu nie widzę żadnego problemu. – rozpocząłem spokojnym tonem. – Usmażymy go, a następnie poćwiartujemy na kawałki i otworzymy własną budkę z hot-dogami. Jego stado na pewno się nie zorientuje, bo raczej wątpię, aby wiedzieli jak pachnie grillowany wilkołak. W Chinach jakoś jedzą psy i nikt nie narzeka.

Spojrzałem na Dylana. Otworzył szeroko oczy ze zdziwienia i wydać było, że jest odrobinę wystraszony i niepewny swojej sytuacji.

Szach mat, kundlu.

Liam otworzył szeroko usta i patrzał na mnie z niedowierzaniem. Brad natomiast przecząco zaczął kręcić głową.

- Nie wierzę. – powiedział nagle.

Czy ja powiedziałem coś niestosownego?

- Zastanówmy się lepiej, jak go kurwa ukryć, aby tamci się nie skapnęli, że go tu trzymamy. – wypalił nagle Liam. – Ktoś ma jakiś pomysł?

Chciałem coś powiedzieć, ale przerwał mi jednym gestem dłoni.

- Krzesło elektryczne odpada.

Zrobiłem zawiedzioną minę i spuściłem smutno głowę. A tak chciałem je wypróbować... Do głowy przyszedł mi jednak jeszcze lepszy pomysł. Ożywiłem się nagle i chciałem się nim podzielić z Liam, ale również nie dał mi dojść do słowa.

- Patroszenie sztyletem też.

Ponownie spuściłem głowę smutny i usiadłem lekko obrażony na kanapie. Kurwa, nic mi nigdy w tym domu nie wolno.

- Więc? – ponaglał Liam. – Nic, zero, null, pustka?

- Ja miałem jakieś propozycje, ale...

- Ty to byś najchętniej go wypatroszył, poćwiartował, usmażył i cholera wie co jeszcze. – gniewnie odpowiedział Liam.

- Ja przynajmniej miałem pomysł. – odpowiedziałem i spojrzałem się na szatyna, który gdyby mógł, to na pewno by mnie teraz zamordował. Ma pecha chłopczyk, bo to on siedzi związany i to ja mam fajne zabawki w piwnicy, które mogę na nim przetestować.

Chwile milczeliśmy, ale niepokojąca ciszę przerwał Brad.

- Mam zajebisty pomysł! – krzyknął rozentuzjazmowany. – Zaraz wracam!

Nim zdążyliśmy zareagować, chłopak wybiegł z domu zostawiając nas samych w mgnieniu oka. Spojrzeliśmy na siebie pytająco.

- Idę przygotować piwnicę. - powiedziałem, a Liam usiadł zrezygnowany na kanapie i spojrzał na związanego i zakneblowanego Dylana.

- A chuj niech stracę. – wypalił nagle i zdjął knebel z ust szatyna wraz z kagańcem.

- Dzięki. – odpowiedział z wyraźną ulgą.

Perspektywa: Liam.

Siedziałem naprzeciwko szatyna i wpatrywałem się w martwy punkt przed siebie. Maiłem już tego dość. Byłem zmęczony, bo długo nie jadłem. Thomas tryskał energią i jarał się swoim nowym nabytkiem, przez który omal nie zamknęli nas w więzieniu. Brad gdzieś wybiegł i oby nie dorwali go jego kumple, bo chyba bym sobie tego nie wybaczył. On był taki delikatny i niewinny. Nie to co ja, czy Thomas. No cóż, lubię zabijać, ale mam o dziwo uczucia. Niestety, Thomas to po prostu Thomas. Tego nie ogarniesz. Jego wahania nastrojów bywają nader męczące i kłopotliwe. Powinni stwierdzić u niego ADHD. Naprawdę. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Dylana, który, o zgrozo był spokojny i nie wyczuwałem agresji z jego strony. Czy on coś knuje?

- Stało się coś?

- Brada wcięło, a Thomas bawi się w szalonego naukowca na dole. – odpowiedziałem zrezygnowany i potarłem ręką czoło. Spojrzałem na zegarek. Dochodziła godzina 09:30. Zaczynałem się obawiać, ponieważ jego kumple lada chwila mogli się tu pojawić, a mojego przyjaciela nadal nie ma. Na pewno zorientowali się, że Dylan nie wrócił na noc.

- Czy ten piękny słodziak zawsze jest taki marudny, nadpobudliwy i pyskaty? – spytał. Nawet nie zorientowałem się, że nazwał Thomasa słodziakiem. – No i przede wszystkim, czy to normalne, że zamówił elektryczne krzesło?

- Co? – spytałem głosem, jak by właśnie ktoś mnie obudził z drzemki. Nie kontaktowałem. Martwiłem się o Brada. Nie ma go już z pół godziny. – A, tak, tak. W piwnicy ma więcej takich gratów.

- Jakich? – dociekał.

- A takie tam... - odpowiedziałem i westchnąłem. – Wiesz, maskę wstydu, gruszkę i stół do rozciągania... i wiele innych.

- Ten stół i gruszka to mogły by mi się spodobać... chętnie bym je na nim wypróbował. - powiedział po cicho lekko rozmarzony, a ja, cholera, nie zajarzyłem, o co chodzi. Nawet się nie przejmowałem jego słowami. Co jest ze mną nie tak? Powinien mu przywalić za takie teksty o Thomasie, ale jakoś miałem na to wyjebane.

Do drzwi zadzwonił dzwonek. Niewiele myśląc podbiegłem i otworzyłem je szczęśliwy. Myślałem, że to Brad, ale w sumie, po co miałby używać domofonu? Niestety, to nie był Brad.

- Dzień dobry Liamku! – powiedziała starsza pani około osiemdziesiątki i przytuliła mnie bardzo serdecznie. Ja pierdole. Jebać sąsiadów.

Kurwa jeszcze jej tu brakuje. Co za upierdliwe babsko. Jestem pewny, że to ona zadzwoniła na policję.

- Dzieciaczku, jak ty mizernie wyglądasz! – zaczęła swój monolog, a ja modliłem się, aby nie weszła dalej No jak żeby inaczej, kurwa. Zobaczy Dylana przywiązanego i będziemy mieli przejebane. – Wy nic dzieci nie jecie. Przyniosłam wam pyszne kanapeczki i zrobiłam kompocik! A na deser... - zaczęła wchodzić coraz głębiej do domu szperając coś w torbie.

- Niech Pani nie wchodzi... - zacząłem, ale ona była nie ugięta. Kurwa mać. Otworzyła drzwi i nic nie powiedziała, tylko wyjęła jakiś pojemnik z ogromnej siatki.

- Będzie ciasto! – po chwili dokończyła swoje poprzednie zdanie. Wyłożyła na stół jedzenie i kompot. – Jabłecznik.

- Dziękujemy, może już pani sobie iść. – powiedziałem szybko chcąc ją wygonić, a Dylan się zaśmiał. Starsza kobietka spojrzała na niego pytająco.

- Dziecinko. – zaczęła i podeszła do niego bliżej. – Ale z Ciebie śliczny chłopczyk! – starsza pani zaczęła tarmosić go po policzkach, a ja powstrzymywałem się od śmiechu. To wyglądało komicznie. – wyglądasz jak mój wnuczek! Oboje istni przystojniacy!

- Eeee... – zaczął i nie mógł się wysłowić. – Dzięki?

- Oh, jaki skromny chłopczyk. – uradowała się kobieta. – A elokwentny jak mój wnuś.

Czyżby jej wnuś też nie umiał złożyć prostego zdania?

- Opowiem Ci historię, jak Eddy pojechał na wojnę. Na pewno ci się spodoba!

Kobieta nie dawała za wygraną. Usiadła sobie na kanapie naprzeciwko niego i zaczęła nawijać. Zajebiście mieć kurwa sąsiadów. I to jeszcze takich upierdliwych i jedną nogą w grobie. Często zastanawiałem się, czy nie ukręcić jej karku, bo w sumie, i tak była stara, to kto by się tam zorientował. Chyba z piętnaście minut nawijała o tym, jaki to jej wnuk jest super zajebistym żołnierzem. Jak nie więcej. Mina wilkołaka wyraża tylko jedno – chciał się zabić i to teraz. Chyba marzył o krześle elektrycznym Thomasa. Widać było, że ma jej dość. Niespokojnie kręcił się po siedzeniu, wzdychał, zamykał oczy, przysypiał, a ona niestrudzona dalej gadała.

Po chwili jednak kobieta przestała.

- I tak właśnie Eddy stał się bohaterem. – skończyła, a Dylan autentycznie na chwile przysnął, ale kobieta go szturchnęła i obudził się.

- Co? To już koniec historii? – spytał nie ogarniając, co się dzieje.

- Niestety, ale mogę Ci ją opowiedzieć jeszcze raz i...

- Nie trzeba! – powiedziałem jednocześnie z Dylanem.

- Oh, no dobrze. – odparła kobieta. – Ja się chyba będę zbierać.

- Odprowadzę Panią. – zaproponowałem szybko, ale niestety, ten moher był bystrzejszy.

- Dlaczego ten młodzieniec jest związany? – spytała. – I co to za wielkie pudło? Kupiliście nowe meble?

- Eeeee... - zatkało mnie i stałem się tak elokwentny jak Eddy.

- Właściwie to... - chciał coś powiedzieć Dylan, ale Thomas zjawił się na górze. Tylko nie on. Proszę. Niech wypierdala do swojej piwnicy i niej nie wychodzi.

- Co tu się kurwa dzieje do chuja? – spytał otwierając z impetem drzwi od piwnicy i trzymają w ręku swoją ulubioną, autentyczną piracką szablę.

- Thomas! – powiedziała poirytowana kobieta, a on natychmiast chował szablę za plecy. – Jak ty się wyrażasz?! Zawsze wiedziałam, że z Ciebie jest istny degenerat społeczny! Dobrze, że te kochane dzieciaczki Liamek i Brad z Tobą mieszkają, bo skończyłbyś w kryminale!

- Na pewno. – prychnąłem.

- Nie odpowiedzieliście, dlaczego Dylanek jest związany?

- No bo, ee... - próbowałem, ale niestety ona znowu mi przerwała. Co za babsztyl.

- Dylanku, czy to ten niegrzeczny, okropny Thomas Cię związał? Powiedz mi, to złoję temu skurczybykowi skórę! – powiedziała bardzo walecznie wymachując swoją laską.

Ta, na pewno by dała radę. Byłaby szybciej w niebie niż by przypuszczała.

- My po prostu no... - zacząłem i wpadłem na genialny pomysł i jak zwykle improwizowałem. – Thomas jest malarzem!

Starsza babeczka spojrzała na niego pytająco.

- Prawda, Thom?

- Co kurwa? – zapytał zdziwiony. – Najpierw byłem rzeźbiarzem, teraz jestem malarzem?

Zgromiłem go wzrokiem. Co za debil.

Perspektywa: Thomas.

Cholerny Liam i jego pojebane pomysły. W co on mnie znowu wjebał?! Nie dość, że był przypał z tymi policjantami, to jeszcze teraz przylazła tutaj ta wariatka.

- A no tak. Jestem malarzem. Lubię malować. Zapomniałem. – wyjąkałem szybko.

- To czym lubisz malować w takim razie?

Twoją krwią najbardziej bym lubił, stara lampucero...

- Wszystkim. – odpowiedziałem i uśmiechnąłem się najbardziej sztucznie jak umiałem.

- Dylanku, dlaczego cię związali? – spytała go i pogłaskała czule po głowie. Co za jebnięta baba.

- Bo ja jestem modelem. – zaczął improwizować i szło mu to lepiej niż Liamowi. – Chciałem, aby Tommy namalował mnie związanego.

- Rozumiem. – odpowiedziała zamyślona. – A dlaczego jesteś tutaj ubrud...

Nie dokończył, bo do domu wbiegł Brad. Całe szczęście, że wrócił, bo myślałem, że zaraz ukatrupię tą wstrętną babę.

- Brad dziecinko moja najukochańsza! – przywitała go i przytuliła najmocniej jak umiała, a ja myślałem, że zwymiotuję. Szkoda, że nie mogę i nie mam czym.

- Dzień dobry Pani Allison! – odpowiedział zadowolony. – Jak mija Pani dzień? Cieszymy się, że wpadła Pani do nas w odwiedziny!

- Ja też się cieszę że was widzę! A szczególnie Ciebie!

- Pani Allison! – Brad wiedział, że mamy kłopoty, więc jako jedyny myślący tutaj wziął sprawy w swoje ręce. – Widziałem jak jakieś dzieci podeptały kwiaty w Pani ogródku!

- Co za łobuzy! – krzyknęła i szybko kierowała się energicznie do drzwi. – Niech ja ich tylko dorwę! Złoję tym łobuzom skórę!

Coś tam jeszcze chwile pogadała i był spokój. Z ulgą odetchnąłem i mogłem nareszcie przestać ukrywać moje cacko za plecami. Brad zamknął drzwi na klucz, a Liam opadł zmęczony na kanapę. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top