Rozdział 20.

Kilka dni później...

Perspektywa: Thomas.

W moim życiu bardzo dużo się zmieniło przez ostatnie dni. Relacje z Dylanem troszkę się ociepliły, choć wiem, że nie mogę mu zaufać. W końcu nie zawahał się mnie uderzyć. Poniżał mnie i wyzywał. Molestował seksualnie. Nawet mu trochę wybaczyłem, choć dalej trzymam urazę w sercu. Postanowiłem, że skoro mam go znosić, bo jestem jego niewolnikiem, to chciałbym choć trochę go poznać.

Szkoda, że dla niego jestem tylko niewolnikiem, a nie kimś więcej.

Okazało się, że pod skorupą zimnego drania, który chciałby każdego zaciągnąć do łóżka kryje się chłopak o pogodnym charakterze, który ma podobne zainteresowania.

Lubi wiązać tak samo jak ja, a takie rzeczy się ceni.

Minho i Brad byli ze sobą przeszczęśliwy. Wilkołak bardzo dbał o mojego przyjaciela i rozpieszczał go najbardziej, jak tylko umiał. Prawie codziennie wychodzili na spacery, albo do kina. Byli bardzo w sobie zakochani, a ja wiedziałem, że Azjata nie pozwoli skrzywdzić mojego przyjaciela.

Jeśli chodzi o Brett'a i Liama... No cóż. Dzień bez kłótni jest dniem straconym. Ta dwójka chyba nigdy się ze sobą nie dogada. Nie mogę ukrywać, że śmieszy mnie to, jak się ze sobą droczą i za każdym razem obrażają. Typowe końskie zaloty, ale nie wiem, czy Brett, bądź Liam byliby kiedykolwiek sobą zainteresowani.

Aktualnie robiłem porządki w lodówce, ponieważ zrobiliśmy zakupy dla wilkołaków oraz załatwiliśmy trochę krwi dla nas. Dobrze, że w sumie chłopacy wstali o 07:00, bo chociaż nie było tłoczno w markecie. Dylan mi pomagał, gdzie byłem w ciężkim szoku. Cieszyłem się, że już mnie nie poniżał, choć zdarzało mu się, że czasem mnie klepnie w tyłek, albo pocałuje, na co ja nigdy nie reagowałem. Dobrze, że już nie jesteśmy takimi zaciętymi wrogami jak na początku.

Chowałem do lodówki woreczki z krwią, które podjebaliśmy ze szpitala, natomiast Dylan wypakowywał zakupy z siatek.

- Mam dla Ciebie prezent. – powiedział, a ja zdziwiłem się.

- Prezent? – spytałem. – Ale, że taki dla mnie?

Zobaczyłem, że chłopak wypakowuje szczelnie zamknięty pojemnik, który był oszroniony. Podał mi go, a ja od razu zobaczyłem, że w środku znajduje się piękne, ludzkie serce, z którego wystaje żyła główna i aorta, a w środku jest pełno krwi. Ucieszyłem się jak dziecko.

Nigdy bym nie przypuszczał, że Dylan ofiaruje mi serce! Szkoda, że nie swoje...

- Dla Ciebie ukradłem je z sali operacyjnej jak jeszcze biło. – powiedział, a ja prawie że się wzruszyłem.

Nie wierzę, że zapamiętał, jak wspomniałem, że uwielbiam pić krew prosto z serca tak, jak bym sączył drinka w barze.

- Dziękuję. – odpowiedziałem i od razu zrobiło mi się milej. Wypiję je przy kolacji.

Mam nadzieję, że właściciel narządu mocno się nie obrazi, że ktoś je ukradł ze szpitala...

- To nie fair! – oburzył się Brad i tupnął nogą krzyżując ręce na torsie.

- Co się stało kochanie? – spytał troskliwie Minho.

- Dlaczego ty mi takiego nie przyniosłeś?! – udawał oburzenie i ponownie tupnął. Zaśmiałem się i widziałem, jak Dylan lustrował mnie wzrokiem.

- Nigdy nie mówiłeś, że chciałbyś dostać serce...

- Powinieneś się domyślić! – krzyknął i usiadł obrażony. – Jestem wampirem i lubię pić krew z ludzi!

- Dobra, przestańmy się obrażać, zaraz zrobię śniadanie. – powiedziałem i byłem w szoku, że jestem taki miły. Właściwie, to nawet mi się podobało gotowanie. Szkoda, że nie mogłem jeść, ani pić jak normalne żywe istoty. Myślę, że gdybym żył, to zostałbym kucharzem.

Minho przepraszał wciąż Brada, a Brett był jak zwykle w swoim świecie. Widziałem, jak siedział na kanapie i palił shishe, zaś Liam próbował mu bezskutecznie wbić ten pomysł z głowy.

Dobrze, że Dylan więcej nie jara tego gówna, bo bym z nim oszalał... Ten głupek przyszedł do mnie niedawno zjarany i cieszył się jak pojebany, że jego szampon również sprzeciwia się wypadaniu włosów. Początkowo nie rozumiałem o co mu chodzi, dopóki nie przeczytałem na etykiecie „szampon przeciw wypadaniu włosów". Od tej pory nie pozwalam mu palić zioła.

- Nie jaraj tego tyle. – upomniał go wampir.

- Ale... - chciał coś powiedzieć, ale ślepo wpatrywał się w jakiś punkt na ścianie. – O Boże...

- Co? – spytał.

- Widziałem Ciebie na ścianie... - odpowiedział cicho i widać było, że ewidentnie jest zjarany.

Albo zajarany. Liamem.

- Uuuuu, Brecik, nie wiedziałem, że aż tak lecisz na Liama... osobiście, to na ścianie jeszcze nie próbowałem. - powiedział zalotnie Dylan, a ja uderzyłem go w brzuch i spojrzałem wrogo. Chłopak skulił się i tylko burknął coś w stylu „za co to?". Przecież oni się nie lubią, a ten głupek ciągle widzi dookoła podteksty i seks! Choć w sumie, teraz to zaczynam w to wątpić.

- I wiesz... - kontynuował.

- Nie, nie wiem. – dodał zirytowany Liam.

- Ty byłeś, kurwa mać, przystojny i zgrabny...

- Zabawne. – fuknął wściekły Liam. – Jestem normalnym nastolatkiem który ma prawidłową wagę! Przestań nazywać mnie grubasem! – zaczął się mocno pieklić z nerwów i gdy wstawał, to potknął się o stolik i rozbił nowo nabyta fajkę wodną wilkołaka. Dylan zaczął się śmiać, a ja tylko pokiwałem głową i nawet nie skomentowałem. Ale przyznać muszę, że ma seksowny głos i śmiech.

- Coś ty zrobił? – spytał Brett i nawet nie ogarnął, że powinien się zezłościć. – Ty to rozbiłeś?

- Eeee, tak? – odpowiedział i zbierał szkło z podłogi.

- Aha... - odparł i oparł głowę o kanapę.

On faktycznie był przećpany.

- Za jakieś pięć minut znormalnieje. Na nas używki nie działają tak długo, jak na ludzi. – powiedział Dylan i pomógł mi nakryć do stołu.

Na pewno. Mam mu przypomnieć akcje z szamponem?

Kiedy już uszykowaliśmy naczynia i sztućce, które oczywiście układał Dylan, bo dalej miał do mnie ograniczone zaufanie podeszliśmy do blatu kuchennego i zastanawialiśmy się, co uszykować. Nie ukrywam, że trochę forsy ich kosztowało kupno nowej zastawy i nie tylko.

No co? Należało im się.

Po jakichś dziesięciu minutach wilkołak znormalniał, a my po drobnej sprzeczce doszliśmy do wniosku, że zrobimy kanapki.

Do drzwi zadzwonił dzwonek i nikt nawet nie ogarnął, że mamy pod domem gości.

- Liamku, skarbie, aniołku, cukiereczku najpiękniejszy, idź otwórz. – powiedział, a przyjaciel wściekł się niemiłosiernie, że ten z niego kpi. Na początku myślałem, że dalej jest ujarany, bo w końcu, jak on mógł nazwać Liama najpiękniejszym cukiereczkiem? Skromnie powiem, że jestem przystojniejszy.

- Zabawne. – odparł, a wilkołak tylko głośno się zaśmiał.

- Ty myślałeś, że ja tak do Ciebie serio? – powiedział śmiejąc się. – Rusz dupę i spal parę kalorii.

- Pierdolony chuj. – warknął Liam i podszedł do drzwi otwierając je. Nim zdążył coś powiedzieć, na jego szyi zawisła kobieta.

- Liamek, dziecko najdroższe!

Usłyszałem donośny głos tej pierdolonej, starej baby i po prostu zamarłem. Babsko rzuciło mu się na szyję i przytulało go, jak by odnalazło któregoś ze swoich przyjebanych wnuczków. Spojrzałem wystraszony na Dylana.

- Kurwa. – usłyszałem jak ten burknął pod nosem.

Świetnie. A był spokój przez kilka dni.

- Dzień dobry, funkcjonariusze Martin i Wood. – powiedział facet z wąsem, a ja po prostu sobie przybiłem facepalma.

Kurwa, jeszcze tych pojebów nam do szczęścia brakowało. Jak te tandetne imitacje policjantów nas do chuja znaleźli?!

- Dostaliśmy zgłoszenie, że w tym domu przetrzymywany jest Thomas, Liam i Brad. – wyjaśnił jego kolega.

No w sumie, to nawet miał rację!

- To prawda! – krzyknęła ta stara prukwa, a ja miałem ochotę ją rozszarpać, że ciągle wtrąca się w nasze życie. Z jednej strony mieszkanie tu miało swoje plusy, bo nie musiałem słuchać jej zrzędzenia, jakim to jestem kryminalistą. – Proszę tylko spojrzeć, jak ten chuligan bestialsko trzyma Bradzia!

- Ale Pani Allison... - chciał coś powiedzieć, lecz ona nie dała mu dojść do słowa.

- Nie musisz się bać, dziecko. Zaraz zabierzemy Cię do domu i już nikt Cię nie skrzywdzi.

- Ale jego dom jest tutaj. – powiedział stanowczo Minho mocniej przytulając swojego chłopaka. – To jest mój chłopak i kocham go najmocniej na świecie! Nie pozwolę mu odejść.

- Ciebie już dawno Bóg opuścił, skoro odważyłeś się tak powiedzieć. – krzyknęła bojowo Allison. – Panowie! – huknęła, a Martin wystraszony pobił ulubiony wazon Brett'a, który oglądał z zaciekawieniem. – Aresztujcie ich!

- No kurwa brawo! – wrzasnął wilkołak i znalazł się obok policjanta. – Gratuluję kuźwa! Ten wazon jest więcej wart niż Twoje życie!

- Jeszcze słowo, a skuję Cię za obrazę funkcjonariusza. – upominał go surowo wąs. – I masz się do mnie zwracać per Pan. Nie jestem Twoim kolegą.

- I dobrze. – skomentował. – Nie zniósłbym takiego wstydu, jakim jest pokazanie się z kimś takim publicznie.

- Chłopcze, grabisz sobie... - widać było, że policjant ma go serdecznie dość. Nic nowego. Wszyscy mamy. A co ma powiedzieć biedny Liam, który musi go znosić cały czas?

- Grabki są na zewnątrz. Jakoś nie zauważyłem, abym tam był i grabił kurwa liście.

Usłyszałem głośny śmiech Wood'a, który otarł sobie łezkę z radości.

- A to dobre. – powiedział, a Martin spiorunował go wzrokiem, na co jego partner szybko spoważniał i rzekł, poprawiając pasek od spodni. – Znaczy, ty sobie nie pozwalaj na za dużo, chłopcze. Trochę szacunku do funkcjonariusza.

- I może jeszcze frytki do tego? – fuknął zdenerwowany Brett.

- Jakąś zagryzką to bym nie pogardził. – stwierdził Martin, jak by zapomniał o całej sytuacji.

- A może wybierzemy się po drodze do jakiegoś McDonald's? – zaproponował Wood.

- Panowie! – rzekła Allison i zgromiła ich wzrokiem. – Aresztujmy ich! Na co czekamy?!

- My? – spytał zdziwiony pizdotrząs. – Jacy my?

- No przecież Wam pomagam! – krzyknęła oburzona. – Daj te kajdanki, zakuje tego chłystka i zaprowadzę do radiowozu.

- No nie wiem, czy to dobry pomysł, Pani Allison. – powiedział Liam, a ja zacząłem się śmiać, bo wiedziałem, do czego zmierzał. – Jeszcze zrobi Pani krzywdę.

- Ten czort nieczysty? – zdziwiła się. – Już raz dostał moją laską sprawiedliwości i nie zawaham się jej użyć ponownie.

Zaśmiałem się razem z Dylanem.

- A ja nie zawaham się rozerwać ci gardła! – warknął, a jego oczy od jakiegoś czasu były intensywnie złote.

Ja pierdole, ale nas wjebał.

- Nie kłóćmy się już! – zainterweniował Brad odwracając jej uwagę od Brett'a. Liam wziął za rękę wilkołaka i posadził go na kanapie, chcąc, aby ten znajdował się jak najdalej od nich, bo jeszcze ich pozabija, i dopiero będziemy mieli przejebane. – Cieszymy się, że Pani nas odwiedziła i przyprowadziła ze sobą tych sympatycznych Panów!

- Brad... - powiedziała rozczulona. – Ale z Ciebie kulturalny chłopczyk.

- Oh, dziękuję. – odpowiedział i uśmiechnął się radośnie.

- Właściwie, to nie wyglądacie jak byście zostali uprowadzeni. – rzekł pizdotrząs, a ja nie bardzo się z nim zgadzam.

Zostałem zmuszony, aby tu zamieszkać. Choć w sumie, teraz nawet nie narzekam.

- Bo nie zostaliśmy. – wtrącił Liam.

- Nikt nas nie zmusił. – dodał Brad. – Sami chcieliśmy tu zamieszkać.

- Ciekawe. – powiedział Wood, a następnie zwrócił się do mnie. – A ty, chłopcze, co masz do powiedzenia?

- Ja? – zapytał zdziwiony. – Od kiedy zdanie kryminalisty się liczy? – prychnąłem.

- Jego nie słuchajcie. – dodała pośpiesznie Allison, a ja tylko przewróciłem oczami.

- Pani Allison. – powiedział Brad i podszedł do niej. – Zakochałem się.

- Kim jest ta szczęściara? – spytała szybko.

- To ja. – odpowiedział Minho, a ona tylko się roześmiała razem z policjantami, na co Bradowi zrobiło się przykro.

- Prima Aprilis była kilka dni temu. Nawet wysłałam paczkę dla tego skurczybyka. – powiedziała, a ja wraz z Dylanem nie mogliśmy się powstrzymać od dzikiego śmiechu. To chyba najlepsze, co jej się udało w życiu.

Brett spojrzał na nią wściekły.

- Złamię jej kark. – syknął i chciał wstać, nie bacząc na konsekwencje, lecz Liam go powstrzymał.

- Siedź na dupie i nie pogarszaj sytuacji. – powiedział wściekle obejmując go za ramię.

- Ale ja go kocham... - Brad był smutny, a ona spojrzała na niego i rozczuliła się.

- Oj, dziecko. – rzekła. – Abyś tego nie żałował.

- Nie będę. – odpowiedział szybko. – Wiem, co robię.

- Tylko skrzywdź Brada, a policzę się z Tobą! – zagroziła.

- No, to chyba nic tu po nas... - stwierdził Martin i pierwszy raz w życiu się z nim zgodziłem.

Skoro nic tu po was, to wypierdalać, tam są drzwi.

- Może jednak zajedziemy do jakiegoś baru po drodze, strasznie zgłodniałem... - dodał Wood.

- To ja panów odprowadzę! – zaoferował szybciutko Minho.

- Mam świetny pomysł! – krzyknęła głośno Allison i kierowała się w stronę naszej lodówki.

Ona chyba nie chce jej otworzyć...

- Przygotuje nam coś pysznego do jedzonka! Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko. Wy też pewnie umieracie z głodu.

- Oczywiście kurwa, nażryjcie się na nasz koszt. – fuknął wściekły Dylan, a Brett zaśmiał się.

- Przypominam, że nie jest Pani u siebie. – warknąłem chcąc ją jakoś powstrzymać, ale Martin i Wood gapili się na nas, więc nie chciałem wzbudzać podejrzeń.

- Ty też nie jesteś. – upomniała mnie.

- Nasz dom, to też ich. – wtrącił szatyn.

- A ty, nicponiu, nie wtrącaj się, bo dalej jestem na Ciebie wściekła.

- Pani Allison, ale panowie tutaj się śpieszą i... - niestety, ale nie dane było Minho dokończyć zdania.

- A w sumie, to chętnie zostaniemy na śniadanko. – powiedział pizdotrząs i spojrzał mi prosto w oczy.

Dobrze, że nie mam pizdy, bo bym się zaczął bać... W sumie, to boję się o swoją dupę. Dylan jest równie mocno niewyżyty, jak ten palant z wąsem.

- Poza tym, ta starsza, przeurocza kobieta zapraszała nas do siebie na kawkę, to z chęcią też się czegoś napijemy. – dodał Wood i razem z kolegą usiedli przy stole.

Świetnie kurwa. Jedzcie i pijcie z tego wszyscy.

Zobaczyłem, jak ta stara lampucera otwiera naszą lodówkę i wszyscy nagle zamarliśmy. Kobieta pogrzebała w niej chwilę i wyciągnęła z lodówki worek z krwią.

Niech ją chuj Martina strzeli.

- Dzieci, dlaczego trzymacie sok pomidorowy w workach na krew? - zapytała całkiem serio, a nam ulżyło, że policjanci się nie skapnęli, co tu się wyrabia, bo byli zbyt zajęci oglądaniem telewizji. Babka miętoliła w swoich paskudnych łapach ten woreczek, a my tylko modliliśmy się, aby nie zechciała spróbować.

- A bo słoiki się skończyły. – zaimprowizował Brad, który podszedł do nas wraz z Minho, zaś Liam dalej trzymał Brett'a za rękę i siedzieli wraz z gliniarzami przed telewizorem.

- Dzieciaczki drogie, no wiecie co. – odpowiedziała i pokiwała głową z niedowierzaniem. – Worki nie służą do trzymania soczków.

- Jesteśmy kreatywni. – dodałem w pośpiechu.

- Nie wątpię w to, malarzu od siedmiu boleści. – prychnęła z pogardą i spojrzała się ponownie w stronę lodówki wyciągając z niej serce, które dostałem od Dylana.

Ja pierdole, już po nas.

- A co to takie wielkie... - powiedziała i wyciągnęła je pomimo wyraźnego sprzeciwu z naszej strony. Wood i Martin musieli akurat teraz kurwa spojrzeć.

- Ludzkie serce. – stwierdził natychmiast Martin i wstał dosięgając broń.

- Uważaj, gdzie tym celujesz. – syknął Dylan.

- To wcale nie ludzkie serce. – zaprotestowałem.

- Tak? – spytał Wood i stanął ze mną twarzą w twarz. – To czyje w takim razie?

- Kurze. – odpowiedziałem.

- Kurki mają mniejsze serduszka. – powiedział Martin.

Kurki mają mniejsze serduszka, znawca się kurwa znalazł.

- Ale ta była zmutowana. – odparłem.

Bez wątpienia.

- Zmutowana powiadasz. – zaciekawił się Wood. – Chyba poproszę o wsparcie i o nakaz przeszukania mieszkania...

- No przecież kurwa powiedział, że ta jebana kura była zmutowana, to w czym macie problem?! – warknął Brett i wstał ignorując Liama.

Ja pierdole, teraz to na pewno nas zapuszkują na wieki. I żaden hajs nie wyciągnie nas z więzienia.

- Nie istnieją zmutowane kury. – odpowiedział stanowczo Martin i pomiędzy nim, a nami zaczęła się zawzięta dyskusja.

- No ta była. – warknął Brett. – Macie dowód.

- Który zabieramy do ekspertyzy.

- Dokładnie. Super zmutowana kura nafaszerowana antybiotykami. – zaimprowizował Brad. - I nigdzie nie zabieracie.

- Kupiliśmy je od jakiegoś typa spod bloku. – dopowiedział Minho. – Jego aresztujcie, a nie nas się czepiacie!

- Właśnie! – dodałem. – A kura była importowana z daleka.

- Prosto z Czarnobyla! – wypalił zadowolony Liam, a ja miałem ochotę go udusić.

Co za debil. Na pewno nam w to uwierzą.

- Zaraz, bo chyba nie rozumiem. – stwierdził Wood. – Kupiliście super zmutowaną kurę od szemranego dostawcy spod ciemnej gwiazdy, który importuje kury z Czarnobyla?

- Tak. – chóralnie odpowiedzieliśmy.

Ta stara kurwa wcale się nie przejmowała naszą rozmową i rozgościła się jak u siebie. Wyciągnęła garnek i zaczęła coś gotować, jak gdyby nigdy nic.

Jej babciny instynkt wygrał. W sumie dobrze, bo chociaż nie zrzędzi.

- Była w opłacalnej cenie. – powiedziałem próbując jakoś załagodzić sytuację. – Każdy lubi promocje.

- To się nie trzyma kupy. – stwierdził Wood.

No kurwa raczej, skoro improwizujemy jak możemy.

- Wood, ale przecież ostatnio dostaliśmy zgłoszenie, że jacyś bandyci importują nielegalne towary z Ukrainy i sprzedają gdzieś na czarno. Mówię Ci, trują ludzi tymi kurami. I ja bym się wcale nie zdziwił, jak by dzieciaki mówiły prawdę. Przecież jak ten reaktor pierdolnął, to wszystko się tam zmutowało. Pomyśl, jak ich złapiemy to dostaniemy taką premię, że będziemy ustawieni do końca życia! – ekscytował się Martin.

- Dobra dzieciaki. – rzekł stanowczo Wood po przemyśleniu słów swojego partnera. – Koniec tego dobrego. Gadać. Gdzie ten dostawca?

- Yyyy... - zawahałem się.

W dupie, kurwa. I co ja mam mu odpowiedzieć, cholera jasna?

- Koło podstawówki handluje. – powiedział natychmiast Brad. – Kto wie, czy oni tam nie porywają biednych dzieci i nie sprzedają na czarno.

- Co za łobuzy! – wtrąciła Allison, gdy tyko usłyszała o dzieciach. – Jedziemy Panowie ich szukać. - stanowczo dodała odkładając łyżkę i wyłączając palnik.

- My? – stwierdził zdziwiony Martin. – My. – tu wskazał na siebie i Wooda - Jedziemy Panią odwieźć do domu, a potem będziemy szukać bandziorów.

- A to. – wskazał Wood na nasze, stop, na moje serce, które dostałem od Dylana. – Zabieramy ze sobą jako dowód w sprawie.

- Może je zostawicie jednak? – spytał niepewnie Brad.

- Bez dyskusji. – pieklił się Martin. – Wood, bierz to serce i idziemy, kurde.

Wood podszedł zamiast do pojemnika z organem, to do Babki Allison, która miała po chwili wyjebane na wszystko i ponownie gotowała zupę z krwi z woreczków.... no cóż. Zapowiada się ciekawie.

- A niech mnie kule biją, nie dokończyłam pomidorówki! – powiedziała, kiedy Wood złapał ją delikatnie za ramiona i zaczął wyprowadzać z naszego domu. Patrzeliśmy spanikowani i wiedzieliśmy, że ten dzień nie skończy się dla nas dobrze. Będziemy mieć przesrane za ten cały cyrk, szczególnie, że Martin zdążył już wziąć serce, którego nawet nie zapakował. Funkcjonariusze chcieli już wychodzić, lecz do naszego domu wbiegł duży owczarek niemiecki, który należał do nich.

No tak, nikt nie raczył przecież zamknąć drzwi.

- Brutus! – powiedział uradowany Martin. – O cholera, zapomnieliśmy o nim.

- Dobrze, że miał całą szybę uchyloną, to chociaż mógł sobie wyjść. – stwierdził Wood.

Pies podszedł do mężczyzny, który go pogłaskał po głowie, a następnie zaczął merdać ogonem i szczekać radośnie na widok Martian.

- Co, stęskniłeś się za swoim Panem, bydlaku? – powiedział głośno i zaczął energicznie czochrać psa, a ten najwidoczniej wyczuł świeże mięsko, ponieważ przewrócił policjanta i wziął w zęby nasze serce, a następnie zaczął uciekać w między czasie je żując.

Parsknąłem śmiechem. W sumie nie tylko ja, bo prawie wszyscy dusiliśmy się ze śmiechu.

- Kurwa, Brutus! – wrzasnął Martin i pobiegł za psem, a Wood w tym czasie wyprowadził od nas ciągle pieklącą się Allison.

Wszyliśmy z domu w pośpiechu i zastaliśmy Martina ganiającego psa po naszym podwórku, który już zdążył przegryźć serce na tyle, że rozpadło się na kawałki. Połowę zjadł, a połowa była gdzieś porozrzucana po całym naszym trawniku.

Policjant po chwili złapał psa i wsadził go na tył radiowozu, gdzie siedziała Allison.

- Kurwa, zżarł nam dowód rzeczowy! – wrzasnął oburzony Martin i złapał się za włosy.

- Mówiłem Ci, abyś nie zabierał Brutusa! – krzyczał na niego Wood. – To Twoja wina, debilu!

- Ale Pani bardzo nalegała, abyśmy wzięli ze sobą psa. Chciała znaleźć jakieś narkotyki w ich domu!

- I masz kurwa te swoje narkotyki! – huknął Wood. – Przez te Twoje słuchanie się innych, to teraz nie mamy dowodu rzeczowego i nie dostaniemy premi!

- Mamy. – stwierdził Martin. – Rozetniemy psa i wciągniemy serce z żołądka. Może jeszcze nie zdąży się strawić.

- Zamknij się lepiej, kurwa i mnie nie prowokuj. – upomniał go Wood zajmując miejsce kierowcy. – Wsiadaj, bo pojadę bez Ciebie.

Pizdotrząs coś burknął pod nosem, a następnie usiadł na miejscu pasażera. Wszyscy odjechali wkurwieni spod naszego domu, a my odetchnęliśmy z ulgą. Usłyszeliśmy, jak policjanci się kłócą. Wood stwierdził między innymi, że Martin jest popierdolony jeśli myśli, że ktoś pozwoli mu wypatroszyć psa, natomiast pizdotrząs stwierdził, że lepiej będzie nie wspominać przełożonemu o tej całej akcji z sercem, bo jeszcze wylecą z roboty za to, że chcieli zostać sobie w cudzym domu na kawkę.

- Ej, jakim cudem ten pies zmieścił się w malutkim oknie w radiowozie? – spytał nagle Liam, a ja zauważyłem uśmiech na twarzy Brett'a.

- Cóż, pomogłem mu trochę. – powiedział wilkołak spoglądając prosto w oczy mojego przyjaciela. – Pobiegłem otworzyć mu drzwi, a potem Minho zaprowadził psa do domu. Nikt nawet się nie połapał, że zniknęliśmy na dziesięć sekund.

- Mój chłopak jest taki sprytny! – rozentuzjazmował się Brad i przytulił go.

- Chodźmy lepiej do domu. – zaproponowałem.

Minho i Brad od razu poszli do siebie do sypialni, natomiast Brett został na podwórku i zaczął palić papierosy. Ten nałóg go kiedyś zabije. Liam postanowił, że posprząta ten cały bajzel, bo i tak wilkołak będzie mu kazać to zrobić, więc wolał mieć to z głowy. Ja natomiast poszedłem do sypialni Dylana i chciałem trochę posiedzieć na telefonie.

Usiadłem wygodnie na kanapie i poczułem zapach szatyna, który właśnie wszedł do pokoju. Dylan podszedł do mnie i położył ręce na moich ramionach i zaczął mnie gładzić.

- Co ty robisz? – spytałem i odwróciłem się w jego stronę, co było błędem, ponieważ chłopak natychmiast się na mnie położył i zaczął namiętnie całować. Cudem udało wyrwać mi się z jego uścisku.

- Przestań. – powiedziałem wstając z kanapy. Nie chciałem, nie mogłem, to było za wcześnie. Co ja gadam, to w ogóle nie powinno mieć miejsca. Dlaczego on nie może zrozumieć, że nienawidzę, gdy ktoś mnie dotyka?

- Dlaczego? – spytał zdziwiony. – Dlaczego jesteś taki niedostępny? Co jest z Tobą nie tak?

- Nie mam ochoty na takie pieszczoty. – odpowiedziałem, a ten zaczął na mnie krzyczeć.

- Ty ciągle nie masz na nic ochoty!

W jego głośnie słychać było furię.

- Próbuje się do ciebie zbliżyć, ale ty ciągle mnie odtrącasz! Staram się być dla Ciebie miły, staram się jakoś do siebie przekonać, ale na marne, więc zapytam ponownie. Co jest kurwa z Tobą nie tak?!

- Ze mną?! – wściekłem się i nie chciałem dalej tego słuchać. – Chyba z Tobą! Próbujesz mnie tylko zaciągnąć do łóżka! Nie jestem żadną łatwą rzeczą!

- Wszyscy uprawiają seks. – powiedział z pełnym przekonania głosem.

- Ale ja nie. – fuknąłem wkurwiony.

- To może powinieneś zacząć. Tylko ty masz z tym jakiś problem.

- Jak śmiesz tak do mnie mówić. – nie wytrzymałem. On przypominał mi o najgorszym doświadczeniu w moim życiu. – Nie jestem żadną tanią dziwką, abyś mógł mnie przelecieć!

- Tanią dziwkę chociaż da się wyruchać, bo Ciebie nawet nie można dotknąć. Dziwię się, że kiedykolwiek miałeś dziewczynę. Ciekaw jestem, jak ona z takim debilem wytrzymała. Pewnie Cię zostawiła szybciej, niż Cię poznała. I wcale bym się jej nie zdziwił.

Poczułem, jak bym dostał od życia w mordę.

- Ciągle krzyczysz, wyrywasz się, unikasz mojego dotyku. – kontynuował, a ja nie mogłem tego dalej słuchać. – Nie wiem, co ty odpierdalasz, ale normalni ludzie potrafią się do siebie przytulać, a ty przy najmniejszym dotyku reagujesz, jak by ktoś obdzierał cię ze skóry.

- Przestań. – powiedziałem i chciałem choć trochę brzmieć stanowczo. Nie mogłem już tego dalej słuchać.

- Wiesz co? – powiedział. – Nie dziwię się, że jesteś sam. Żadna normalna dziewczyna by na Ciebie nie spojrzała, a Twoje poprzedniczki, o ile takowe były, musiały mieć ostro najebane w bani interesując się Tobą, skoro ty nie potrafisz nawet się przytulić. Jesteś żałosny i mam Cię dość. Dziwię się, że zwróciłem na Ciebie uwagę.

- To ty jesteś żałosny! – krzyknąłem i zobaczyłem, jak chłopak wychodził. Do moim oczu napłynęły łzy. – Znajdź sobie jakąś tanią dziwkę, skoro ja jestem taki okropny.

- Wiesz co? – rzucił stojąc przy drzwiach. – Chyba tak zrobię. Z dziwką można lepiej spędzić czas niż z Tobą. Tylko byś wrzeszczał fukał, prychał, huczał. Skoro przez ponad wiek nie uprawiałeś seksu, to ja się nie dziwię, że masz zrytą banię. A jeśli nie potrafisz się pozwolić dotknąć, to nie potrzebuję Cię kurwa do szczęścia i możesz wypierdalać jak najdalej ode mnie. Znajdę sobie normalnego chłopaka, z którym będę mógł choćby wyjść na spacer trzymając go za rękę, bo z Tobą się po prostu nie da. Straciłem tylko na Ciebie czas.

Jego słowa potwornie mnie zabolały. Poczułem, jak bym dostał cios kołkiem w serce. Dylan wyszedł z pokoju i usłyszałem, jak odpalił samochód i gdzieś odjechał. Usiadłem na kanapie i byłem załamany. Nigdy bym nie przypuszczał, że potraktuje mnie jak zwykłego śmiecia. Zacząłem płakać i miałem dość życia. Powoli przekonywałem się do niego, lecz on uświadomił mi, że nie potrafię kochać i nie nadaję się do stworzenia normalnego, zdrowego związku. Doszedłem do bardzo ważnego wniosku.

Nigdy bym go nie uszczęśliwił. 


Notatka od autorki:

Uwaga!! Dramatime, aby nie było zbyt słodko i zbyt prosto. 

Droga do serduszka Tommy'iego nie będzie tak prosta, ale w końcu nic w życiu nie jest proste.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top