Rozdział 15 - Tacy sami
Ashton
Nie wierzyłem w to, co zobaczyłem. Luke całował się z jakąś laską na imprezie. Poszedłem za nim, chciałem go przeprosić. Najwidoczniej w dupie miał mnie, moje uczucia. Wyszedłem szybko z tego domu i pobiegłem do siebie. Czułem się strasznie, jakby ktoś złamał mi serce. To dziwne, bo przecież nie chodziłem z Lukiem. Ale on chciał mnie pocałować! Coś do mnie czuł.
Nie miałem pojęcia, co o tym myśleć. Podczas biegu starałem się opanować, jednak średnio mi to wychodziło. Chciałem płakać. Rozpłakać się jak dziecko. Nie chciałem myśleć o tym, co on teraz robi z tą dziewczyną. Przecież widać było, że na pocałunkach się nie skończy. Wszedłem cicho do domu i poszedłem do swojego pokoju. Dopiero tam zdjąłem buty, bluzę i tym podobne. Przebrałem się w za dużą koszulkę, która służyła mi jako piżama.
Położyłem się na łóżku i dopiero tam pozwoliłem sobie na cichutki płacz.
Na co ja liczyłem? Że Luke i ja będziemy razem? Ani ja ani on nie byliśmy gejami... Ale Luke pociągał mnie w dziwny sposób. Czułem potrzebę bycia przy nim, całowania go. Chciałem się nim opiekować, sprawiać, by na jego twarzy zawsze był widoczny uśmiech. Na początku myślałem, że to przez to, iż ma problemy w rodzinie. Tłumaczyłem sobie tym sposób, w jaki na niego zerkałem. Wszystko tłumaczyłem sobie tym pierdolonym argumentem.
Po moim policzku spłynęły kolejne łzy. Nie wiedziałem, ile leżę bezczynnie, użalając się nad sobą. Zerknąłem na zegarek. Dochodziła piąta nad ranem. Postanowiłem pójść spać, ale usłyszałem dźwięk wiadomości.
Lukey: Stary, włśnie przspałem sie z tak gorącą laską!
Zalałem się łzami.
Ashton Irwin: Cieszę się twoim szczęściem :)
Po napisaniu wiadomości, wyłączyłem internet, powiadomienia, wszystko. Poszedłem spać.
***
Obudziłem się z bólem głowy. Tak to jest, gdy zasypia się, płacząc. Nie chciałem wstawać z łóżka ani mieć kontaktu z rzeczywistością. Dopiero burczenie w brzuchu zmusiło mnie do wstania. Leniwym krokiem poszedłem po coś do jedzenia. Na szybko zrobiłem sobie trzy kanapki z szynką. Cały czas unikałem lustra, które wisiało niedaleko mnie. Wiedziałem, że wyglądam jak trup. Nie potrzebowałem do tego lustra.
Zjadłem szybko kanapki i wróciłem do łóżka. Automatycznie wziąłem telefon i włączyłem go. Odłożyłem go na chwilę na stolik i postanowiłem się ubrać. Chciałem wyjść na spacer, wtedy mi się najlepiej myślało. Wziąłem telefon w dłoń, kiedy dotarły do mnie powiadomienia. Miałem nieodebrane połączenie od Caluma. Zmarszczyłem brwi. Czego on mógł chcieć o szóstej rano? Gdy już miałem do niego oddzwonić, zadzwonił do mnie Luke.
– Halo? – spytałem niepewnie.
– Ashton, musisz tutaj przyjść – powiedział przez łzy.
– Co? – Wziąłem szybko bluzę i nałożyłem ją na siebie. – Gdzie?
– Do szpitala. Calum... – Nie zdołał nic więcej powiedzieć.
– Luke, zaraz będę – zapewniłem.
– Dzięki – wyszeptał. – Czekam.
Rozłączyłem się i zadzwoniłem po taksówkę. Wziąłem potrzebne pieniądze, szybko umyłem zęby. Ręce mi się trzęsły, tak cholernie martwiłem się o Caluma. Nie myślałem już o Luku. Liczył się tylko najlepszy przyjaciel.
Wyszedłem z domu, gdy zobaczyłem taksówkę. Wsiadłem do auta i powiedziałem kierowcy, gdzie ma mnie zawieść. Już dziesięć minut później byłem pod szpitalem. Zapłaciłem za transport i wbiegłem do szpitala.
Postanowiłem na własną rękę poszukać Luka i dowiedzieć się czegoś o stanie zdrowotnym Caluma. Szybko znalazłem chłopaka. Luke siedział z opuszczoną głową, twarz schował w dłoniach. Miał te same ciuchy, co wczoraj, czyli nawet wczoraj nie wrócił do domu po tym... co robił z dziewczyną. Podszedłem do niego.
– Luke... – leciutko złapałem go za ramię.
Musiałem się dowiedzieć, co się stało Calumowi.
– Ashton... – Luke podniósł głowę i popatrzył na mnie zeszklonymi oczami.
Starałem się być silny, nie chciałem mu tak łatwo wybaczyć. Patrzyłem na niego, starając się udawać obojętnego.
– Co jest z Calumem? – spytałem i usiadłem obok niego.
Przetarł swoje mokre od łez oczu i kilka razy wziął głębszy oddech.
–Pobili go. Zadzwonił do mnie w nocy, gdy wracałem z jednej imprezy. – Zrobił przerwę, by na mnie zerknąć. – Kiedy go znalazłem, był już nieprzytomny, ledwo oddychał. Krew leciała z jego nosa, miał porwane ciuchy, łuk brwiowy też był przecięty... – Złapałem go za ramię, by dodać mu otuchy. – Szybko zadzwoniłem po karetkę, przyjechali bardzo szybko. Dzwoniłem też do ciebie, ale miałeś wyłączony telefon.
Pokiwałem leciutko głową i wziąłem dłoń z jego ramienia.
– Lekarz mówił, kiedy mu się polepszy?
– Na razie go badają. Wszystko powinno być dobrze, ale nigdy nic nie wiadomo.
Spuściłem głowę, tak jak Luke. Obydwoje wyglądaliśmy jak dwa nieszczęścia. Tak samo w sobie zakochani i tak samo przez siebie skrzywdzeni.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze jeden rozdział dzisiaj *^*
Zapraszam do komentowania i gwiazdkowania :3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top