Rozdział 3
POV Thor
Biegłem co sił w nogach na mostek. Nadal nie dopuszczałem do siebie myśli, że coś mogło mu się stać. Korytarz się kończył, musiałem tylko skręcić w lewo i... już widziałem swoich przyjaciół...
- Corg, Himdall'u, Tiaro...!
- Co się stało?! - zapytała lekko zdziwiona Tiara widząc mnie zdyszanego.
- Chodzi o Lokiego...
- Dopiero co mówiłeś, że nas zdradził i podczas walki zwiał, a teraz się o niego martwisz?- kontynuowała
- Tak ale... - nie wiedziałem co powiedzieć - ...myliłem się... on został porwany. - te słowa nie chciały przejść mi przez gardło
- No troche nie przyjemnie...- wtrącił Corg
- Czekaj, czekaj. Skąd masz 100% pewność, że tak jest. - przerwała mu Tiara i natychmiastowo zwróciła się do mnie - więc...
- Dostałem od niego wiadomość telepatyczną, prosił o pomoc.
- Mówi prawdę, widziałem go przez chwilę z Thanosem na naszym statku ale nie wiedziałem co się dalej stało - Himdall w tym momencie patrzył przez szybę na gwiazdy.
Wszyscy popatrzyliśmy na niego, potem na siebie i zdecydiwaliśmy. Odbijemy Lokiego ale...
***2 miesiące później***
POV Loki
Nie wiem ile już minęło. Kompletnie straciłem rachubę czasu. Dzień, tydzień, miesiąc, rok.
Co dziennie wymyślano mi najróżniejsze tortury, kopano mnie, biczowano, podpalano, łamano mi kości. Dzięki mojej szybkiej regeneracji zawsze na drugi dzień byłem zdrowy... ale blizny nigdy nie znikną.
Nie dawano mi wogóle nic do jedzenia. Nie byłem zabardzo wychudzony lecz mogłem policzyć moje żebra, miałem wory pod oczami. Od czasu do czasu kaszlałem też krwią i żółcią, przez wycieńczenie organizmu, a moja psychika spadła o jakieś 50%... tak mi się zdaje.
____
Nadal spałem. Obudziłem się dopiero wtedy gdy moja twarz boleśnie spotkała się z podłogą. Cicho syknąłem z bólu. Próbowałem otworzyć oczy ale bez skótku. Dopiero kiedy Thanos lekko podniósł mi głowę trzymając dwoma palcami mój podbródek szybko to zrobiłem. Przeraziłem się, że jest tak blisko. Chciałem się odsunąc lecz wiedziałem, że to tylko pogorszy moją sytuację.
- Czy coś się stało księżniczko?
Nagle zaczął się śmiać, a cała armia chitauri razem z nim. Po minucie podniósł rękę co miało oznaczać gest ciszy. Zacisnął mocniej dłoń na mojej twarzy.
- Pewnie Thor zawsze był dla ciebie przkładem... zsstanawiam się czy chciałbyś wyglądać tak jak on?
Na jego słowa zmrurzyłem powieki i podniosłem lekko brew. Nie wiedziałem o co mu może chodzić. Wtem poczułem lekkie szarpnięcie i znowu mnie ciągnięto ale nie tam co zawsze. Do pokoju obok. Położyli mnie na metalowym stole, który stał na samym środku pomieszczenia. Wyglądało ono trochę inaczej niż wszystkie inne. Ściany tutaj były białe. Gdzie nie gdzie poplamione krwią. Po mojej lewej stronie stał stolik z nożykami, skalpelami itd.
Gdy się rozglądałem czułem jak przypinano mi pasami nogi, ręce, klatke piersiową i głowę. Nie mogłem się ruszać. Mimo to ciągle się szarpałem, próbowałem się wyrwać. Byłem przerażony.
Wszyscy wyszli, a ja czekałem tak chyba 10 minut. Jedyne co mogłem robić to patrzeć na sufit. Niespodziewanie ktoś wszedł. Słyszałem tylko szatański śmiech i odgłos zamykanych drzwi.
- No witam pana Laufeysona, to co dzisiaj pan sobie życzy?
Podszedł do mnie i się nachylił, wyglądał okropnie. Ubrany był w biały fartuch i maseczkę, jego skóra była prawie biała, a przez jego całą twarz poczynawszy od lewej brwi przechodziła przez lewe oko okropna blizna. Urwał się chyba z psychiatryka. Najgorsze było to, że mówił takim spokojnym głosem.
- Spokojnie, nasz pan już wybrał za ciebie. Proste kilka cięc. Nic wielkiego. - Kilka cięć, nic wielkiego no tak. Psychopata. - No to zaczynamy. Co by tu wybrać, nożyk, skalpel...
W tym momencie podszedł do stolika i wybierał odpowiednie narzędzia, a ja nie mogłem nic zrobić. Po kolejnych 5 minutach znów do mnie podszedł i uchylił moją prawą powiekię.
- And Here we go...
Patrzyłem jak skalpel zbliża się do mojego oka. Zatrzymał się jakieś 0,5 centymetra od celu.
- A i uprzedam, może trochę zaboleć. Krzycz.
Pieprzony sadysta. Gwałtownie wbił mi ostrze w kącik oka, a ja zacząłem jęczeć z bólu i się szarpać. Powoli je przesuwał ku zewnętrznej stronie. Krew spływała mi hektolitrami po twarzy, łzy napływały mi do oka (bo drugiego już nie mam). Po skończonej czynności odsunął się by popatrzeć na swoje dzieło. Jęczałem i cały drżałem, myślałem, że na dzisiaj koniec. Niepostrzeżenie wbił mi ten sam skalpel w rękę. Krzyknąłem. Zrobił to jeszcze kilka razy.
- Błagam...-płakałem-...dość, proszę...
- O nie. Jeszcze nie skończyłem.
Mówiąc to szarpnął za moje prawe ucho i zaczą je ciąć. Nie mogłem powstrzymać się od płaczu.
I.. nagle przestał.
- Wiesz, mam lepszy pomysł. Wezmę tylko igłe i nic.
Po minucie podszedł i przytrzymał mnie za poliki... zaczął zszywać mi usta.
Po 3 godzinach tortur, facet wyszedł, a na jego miejsce przyszli dwaj strażnicy. Odwiązali mnie i znów zaciągnęli do celi. Jak zawsze rzucili o ścianę, skuliłem się w kulkę i zacząłem płakać. O dziwo moje rany nie zagajały się już tak szybko jak kiedyś. Byłem zbyt słaby. Nawet nie zauwarzyłem kiedy odpłynąłem.
**************************
Jaki dramat! Nigdy bym nie dała skrzywdzić Lokisia. Biedny. Kolejna część pojawi się niedługo. Bay, bay
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top