Rozdział 17
POV Thor
Ulokowałem się wygodniej na krańcu łóżka i wziąłem do ręki album. Otworzyłem na pierwszej stronie, potem drugiej, trzeciej, czwartej... trzydziestej piątej. Ostatnia kartka i ostatnie zdjęcie. Lecz trochę inne niż pozostałe. Na tym byliśmy dorośli, nieco młodsi niż teraz. W prawym, dolnym rogu papieru była data. 1462 rok. No tak, miałem wtedy 556 lat, Loki 444.
Przyjrzałem się dokładniej. Moje włosy były w odcieni krwistej czerwieni. Psotnik natomiast od góry do doły, cały był opsypany mąką. W tle widać było zarysy kuchni i mniejszej części jadalni.
*retrospekcja*
- Loki ja cię kiedyś zabije! Albo uszkodzę na stałe! - wparowałem do jadalni od razu zawieszając wzrok na Kłamcy.
- Ale co się stało, braciszku? Wyglądasz bajecznie... nie odpowiada ci kolor?
Po jego słowach wszyscy spojrzeli na mnie. Po sali rozniusł się śmiech zebranych.
- No nie! Ta zniewaga krwi się domaga!
Doskoczyłem do niego. Złapałem w pasie i przycisnąłem do siebie. Najpierw uderzyłem w jego słaby punkt-łaskotki. Nastęnie zaciągnąłem do kuchni. Wziąłem mąkę i rozwaliłem mu na głowie. Cały czas się śmialiśmy. Kiedy go puściłem wziął do ręki jajko i rozbił mi je na czole. Potem zaczęliśmy okładac się jeszcze zrobionymi przez służbę naleśnikami. Tę całą sytuację obserwowali nasi przyjaciele iraz rodzina. Nikomu uśmiech nie schodził z ust. Nawet nie wiedzieliśmy gdy matka zrobiła nam zdjęcie
*koniec retrospekcji*
Uśmiechnąłem się pod nosem na to miło wspomnienie. Cholera. Musze z nim pogadać. Zamknąłem zbiór i odłożyłem go na szafkę nocną obok. Zerwałem się z materaca i podbiegłem do szyby, by upewnić się czy nie postanowił zrobić sobie małych "wakacji". Na szczęście "garaż" był nadal zamkniety. Gdy miałem odchodzić niespodziewanie jakieś stworzenie dosłownie wypadło z pomieszczenia o którym mowa. Westchnąłem przeciągle widząc oddalającą się czarną sylwetkę. Oparłem czoło o szkło i zawiesiłem wzrok na zielonookim dopuko nie znikł.
POV Tiara
- Ile zostało nam do celu Corg? - zapytałam.
- W atmosfere wejdziemy za jakieś pięć godzin. Szybki ten statek. Z twoich obliczeń, przy normalnej prędkości, na Midgard dolecielibyśmy za jakieś 10 dni misiek.
- Dobrze, idę poinformować Thora... i Lokiego o ile jeszcze tu jest...
xXx
Po kilku minutach stałam przed drzwiami jego komnaty, a dokładniej to już tam nie było drzwi... Zobaczyłam go, stojącego przed szybą. Intensywnie się czemuś wpatrywał.
- Jak tam? Pogodziliście się? - mówiłam przesuwając kawałki gruzu stopami by dostać się do pomieszczenia.
- Nie ma go. - spostrzegłam w odbiciu, że spuszcza wzrok.
- Kiedy uciekł?
- Przed 5 minutami widziałem jak wylatuje z hangaru.
Podeszłam do niego i położyłam ręke na ramieniu. Ciągle stał do mnie tyłem.
- Nie martw się. Wszystko się ułoży.
- Nie masz pewności. Nie powinienem tego mówić. Zaślepiła mnie wściekłość. - obrócił się, w jego oczach dojrzałam skruchę i smutek.
- Będzie dobrze. Zaufaj mi.
Przytuliłam Gromowładnego, na co się wzdrygnął lecz po chwili też objął mnie ramieniem.
- Odpocznij. Za niedługo lądujemy, więc powinieneś być wypoczęty.
POV Thor
***skip time***
- Ląduj tutaj. - pokazałem palcem na poligon obok świeżo wybudowanej bazy avengers.
POV Loki
Leciałem. Powoli traciłem resztki sił, a zapas tlenu w butli się kończył. Nagle zobaczyłem, jakby wyrósł przed sekundą, Midgard. Wreszcie się gdzieś ukryje.
Ledwo łapałem powietrze z maski, ktorego było już niewiele. Na dodatek stara rana na prawym boku zaczęła się na nowo otwierać. Szrama poprowadzona od środka prawej piersi do lędźwi, głeboka na 5 centymetrów. Cały czas niemiłosiernie piekła. Dusiłem się. Jeszcze tylko kawałek - powtarzałem co chwila w myślach. W błyskawicznym tępie przebierałem skrzydłami i łapami, jakbym pływał.
Na moje nieszczęście albo szczęście przytomność spowodowaną niedotlenieniem straciłem gdy udeżyłem w atmosfere, a moje ciało zaczęły spowijać ogniste jęzory.
Wiem troszkę krótki. Tak wgl to zapomniałam dodać w poprzednim rozdziale, że Loki trochę pokombimował z wielkością smoka, którym teraz jest. Obecnie jest taki wysoki jak twóch psotników :3 (jak stanie na tylnych łapach)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top