Rozdział Piąty
— Jesteście parką? — zagadnął dopiero co poznany mężczyzna, kiedy już odpalił silnik i ruszyli w drogę. Młodzież w tym samym momencie pokręciła głowami.
— Nie — zaprzeczyła dziewczyna. — Można powiedzieć, że jesteśmy dobrymi znajomymi.
— Ja bym tego tak nie ujął — wtrącił Ethan. — Ale niech będzie, że jej wersja jest prawdziwa. Kobiety podobno czasem mają rację.
— Czasem? — oburzyła się Alyssia i zgromiła go spojrzeniem, a kierowca parsknął śmiechem.
— Zabawni jesteście — skwitował.
Zabawni? Alyssi nie wydawało się, żeby ona i książę byli zabawni. Nie chciała jednak podważać jego słów, bo była bardziej niż wdzięczna za zabranie ich. Jednak uświadomiła sobie jedną rzecz, bardzo ważną.
— Proszę pana, jest problem — odezwała się niepewnie, zyskując tym jego zaciekawione spojrzenie w lusterku. — Nie mamy czym zapłacić za podwózkę.
Machnął szybko ręką, ale zaraz położył ją z powrotem na kierownicy, którą szarpnął, żeby w ostatniej chwili ominąć jakiegoś zwierzaka. Zwierzęta często plątały się po drogach, a niektóre z nich po prostu ginęły pod kołami wozów. Nie każdy był taki odpowiedzialny jak ten kierowca. Kiedy sytuacja się unormowała, ponownie spojrzał na Alyssię.
— Nie chcę zapłaty. Wystarczy mi to, że ładnie się zapytałaś, zamiast wskakiwać mi na przyczepę.
Odetchnęła z ulgą i położyła głowę na oparciu. Zamknęła oczy, próbując sobie przypomnieć, gdzie leży właściwie Zortea i kto teraz nią rządzi. Szybko jednak dała sobie z tym spokój i postanowiła się przespać chociaż na chwilę. Wiedziała że nie powinna ufać napotkanemu mężczyźnie, ale jej sen nie był wcale taki mocny. Była pewna, że obudzi ją byle dźwięk.
Obudziła się dopiero na miejscu, kiedy zatrzymali się w pobliżu targu. Zdziwiło ją to, że było już praktycznie jasno, co wskazywało na bardzo długi czas jazdy. Szturchnęła Ethana, który przysnął z głową opartą o szybę. Szybko się wyprostował i przetarł zaspane oczy. Podziękowali jeszcze raz kierowcy i od razu opuścili pojazd, by ruszyć w dalszą drogę. Naprawdę przydałoby się kupić jedzenie, ale dziewczynę martwił stan ich funduszy. Co prawda miała w kieszeni sakiewkę z pewną ilością monet, ale nie wiedziała, czy to wystarczy. W Zortei była chyba inna waluta niż w Rahasii. Albo taka sama...? Stwierdziła, że przekona się o tym na własnej skórze.
Gdy znaleźli się w centrum miasta, od razu uderzyło w nią wrażenie, że wypełnia je sama pozytywna i radosna atmosfera. Ludzie wydawali się być bardzo zadowoleni i na pierwszy rzut oka można było pomyśleć, że nie mają oni w ogóle problemów. Zapewne było to mylne wrażenie, bo każdy człowiek miał jakiś problem. Tak naprawdę każdy mógł się czymś martwić, ale dla każdej osoby mogło to być coś innego. Nie wszyscy mieli taki sam system wartości. Wysoko usytuowany urzędnik będzie miał na głowie inne zmartwienia niż staruszka żebrząca na ulicy. I nie można było porównywać tych kłopotów, było to zakazane. Mimo wszystko nie dało się przeoczyć ogólnej radości i odgłosów śmiechu brzmiących dookoła. Trzymała się blisko Ethana, żeby go przypadkiem gdzieś nie zgubić. A głównym powodem nie było to, że był następcą tronu. To, że Einarsson by jej tego nie wybaczył, również nie miało nic do rzeczy. Po prostu przez ten krótki okres czasu zdążyła nieco polubić tego chłopaka i nie wyobrażała sobie wracać bez niego do Rahasii. Wrócą razem, albo wcale.
— Jesteście nowi? — Czyjś głos wyrwał ją z rozmyślań i zganiła siebie w duchu, że dała się rozproszyć. Spojrzała na właściciela głosu i ujrzała średniego wzrostu rudowłosą dziewczynę, która uśmiechała się do nich wesoło. Nie wiedziała jednak, czy zachowanie to było normalne, czy może czegoś od nich chciała. Już chciała odpowiedzieć, ale Ethan ją ubiegł.
— Eeee, witaj. Można powiedzieć, że jesteśmy nowi, ale jesteśmy tu tylko na chwilę. Musimy coś załatwić i znikamy.
— Ojej, szkoda. Naprawdę musicie nas opuszczać tak szybko? Lubimy gości, ale nie mamy ich zbyt często... — Zielone oczy dziewczyny posmutniały, a jej kąciki ust nieco opadły. Alyssia wymieniła z Ethanem spojrzenia.
— Anno, przestań zaczepiać przybyłych. Przecież rozumiesz, że mamy tak małą ilość gości, ponieważ trudno jest się tutaj dostać. — Te słowa wypowiedziała dziewczyna w krótkich blond włosach i objęła koleżankę ramieniem.
— Wiem, ale i tak jest to smutne. Lubię obcych — mruknęła Anna.
— Ty lubisz każdego. — Blondynka przewróciła oczami i spojrzała na obcych. — Nie przedstawiłyśmy się, wybaczcie. Jestem Winnie, a ten rudzielec to Anna. A wy, skąd przybywacie?
No i tutaj pojawił się problem. Z jednej strony nie było żadnych przeciwwskazań, aby odpowiedzieć zgodnie z prawdą, ale z drugiej strony w tej krainie mogli być szpiedzy ludzi, którzy zajęli Rahasię. Trzeba się było mieć na baczności.
— Z niedalekiej krainy — odpowiedziała wymijająco. — Czy możemy zasięgnąć u was odpowiedzi na pewne pytanie?
— Jasne! — Anna już paliła się do odpowiedzi. Winnie popatrzyła na nią z politowaniem, ale również skinęła głową.
— Gdzie tu można zjeść coś dobrego?
*** *** ***
Miejscowe dziewczyny zabrały ich do jednej z okolicznych knajp, które wcale nie wyglądały na takie z opowiadań ludzi, którzy podróżowali po innych krainach. Mówili oni, że w takich miejscach jest brudno, niebezpiecznie, a przy stołach siedzą same podejrzane typy. Może po prostu ci ludzie nie odwiedzili odpowiednich lokali w Zortei.
Paręnaście minut później siedzieli już przy stole w oczekiwaniu na zamówione jedzenie. Alyssię ucieszyło to, że nikt za bardzo nie zwracał na nich uwagi poza pojedynczym spojrzeniem w momencie, kiedy weszli do środka. Widziała, że Ethan w ogóle nie sprawiał wrażenia nieufnego czy podejrzliwego. Wręcz przeciwnie, swobodnie dyskutował z Anną, która wyglądała na bardzo zadowoloną z kompana do rozmowy. Alyssia mogła tylko wymienić spojrzenia z Winnie i wzruszyć ramionami.
Kiedy przyniesiono ich zamówienia, zapytała, czy można w tym miejscu wynająć pokój i czy w ogóle jest to bezpieczne. Nie do końca wierzyła zapewnieniom tutejszych dziewczyn, że naprawdę nie ma powodu do obaw, ale musieli zostać tutaj na noc. Wędrówki w mroku nie wchodziły w grę. Wstała więc z miejsca i podeszła do lady, za którą stała czarnowłosa kobieta w okolicy trzydziestu lat. Tamta uśmiechnęła się do niej, kiedy tylko ją zauważyła.
— W czym mogę pomóc, kochanie?
— Chciałabym wynająć pokój. Ile to będzie kosztowało? — zapytała i po chwili wahania dodała. — I... czy akceptujecie Fryzyki?
Fryzyki były walutą obowiązującą w Rahasii. Alyssia nie wiedziała jednak, czy w innych krainach też można nią płacić, więc wolała zapytać. Ku jej uldze okazało się, że nie ma żadnego problemu. Uregulowała więc rachunek za nocleg tej nocy i wróciła do stolika, informując Ethana o ich najbliższych planach. Później będą musieli wymyślić, co dalej.
Anna od razu zaoferowała, że w takim razie bardzo chętnie oprowadzą ich po głównych atrakcjach Auxilium, czyli stolicy Zortei, w której aktualnie się znajdowali. No i jak można było odmówić, widząc błyszczące z podekscytowania oczy rudowłosej?
*** *** ***
Po powrocie do knajpy Ethan padł na łóżko od razu po przekroczeniu progu wynajętego pokoju. Twarz ukrył w poduszce, a jego nogi smętnie zwisały nad podłogą. Alyssia stanęła w drzwiach i pokręciła głową. Z jednej strony nie dziwiła się, że już jest zmęczony, bo jednak najpierw uciekali przed spiskowcami, a później chodzili parę godzin po mieście, zwiedzając najciekawsze miejsca. Jednak myślała, że jest trochę bardziej wytrzymały.
— Dobranoc, słodki książę — odezwała się żartobliwym tonem i zamknęła drzwi na klucz. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Następnie usiadła na wolnym łóżku i położyła obok siebie torebkę, którą miała przy sobie podczas uczty. Cóż, ubrań nie posiadała, więc będą musieli spać w tych samych. Mimo wszystko brak ich nie był aktualnie jej największym zmartwieniem.
— Nie śpię! — wymamrotał Ethan dalej z twarzą w poduszce. — I wybacz za samowolne wybranie sobie łóżka.
— Nie ma sprawy. — Machnęła ręką i zdjęła buty, kładąc je przy łóżku. Zawahała się, czy nie założyć ich ponownie. Nie powinna się tak rozluźniać, bo złe rzeczy zawsze dzieją się, kiedy człowiek traci czujność. Westchnęła cicho i w końcu buty wylądowały z powrotem na nogach. Sięgnęła do torebki po sakiewkę z pieniędzmi i przeliczyła jej zawartość. Sporo wydała na jedzenie i na nocleg, ale jeszcze dość dużo zostało. Schowała monety i rozejrzała się po pokoju, zastanawiając się, co ma teraz zrobić. Gdzie właściwie mieli się udać? Nie znała odpowiedzi na to pytanie i nienawidziła się za to w tym momencie. Przecież powinna mieć ułożony plan i nakreślić go Ethanowi, a tymczasem siedziała z poduszką przyciśniętą do twarzy, próbując nie krzyczeć z bezsilności. Jasne, i ktoś taki jak ona miał zostać strażniczką, zabawne. Zaczęła wątpić, czy w ogóle się do tego nadaje, skoro nie potrafi chronić księcia. Co prawda, pomogła mu opuścić Rahasię w raczej nienaruszonym stanie, więc był to jakiś sukces. Mimo wszystko czuła się podle.
— Alyssia? — Zza poduszki dobiegło ją pytanie chłopaka. Odsunęła miękki materiał i położyła na kolanach, a potem zerknęła na niego, niemo nakazując mówić. Nawet jeśli zauważył jej dziwną zmianę nastroju, to nic nie powiedział na ten temat. Zamiast tego najpierw kichnął przez kurz, a dopiero potem się odezwał.
— Idę na dół coś zjeść.
— Naprawdę musisz? — spytała, błagając w myślach, aby odpowiedź brzmiała "nie". Jednak jej prośby nie zostały wysłuchane.
— Jestem głodny — odparł w ramach usprawiedliwienia. — A pomyślałem, że nie powinienem już zużywać naszych zapasów czy coś.
Przez chwilę patrzyła na niego niepewnie. Jakby nie patrzeć, miał rację. Powinni oszczędzać jedzenie, bo w każdym momencie mogli być zmuszeni do ucieczki. Jednak nie była przekonana do pomysłu zejścia na parter. Tam było dużo osób. Dużo nieznajomych osób. Dużo nieznajomych osób, a wśród nich mogli być mordercy, złodzieje czy bandyci. A takich chciała uniknąć.
— Nikt mnie przecież nie zabije — zapewnił, ale Alyssia nie ufała temu stwierdzeniu za grosz. — A przecież możesz iść ze mną.
To akurat była prawda. I lepsza opcja, niż stresujące oczekiwanie na jego powrót w pokoju. Chyba by tego nie wytrzymała, a w jej głowie pojawiałyby się coraz to nowsze i mroczniejsze scenariusze jak kończy swoje życie w okropny sposób. Dlatego skrzywiła się i wstała, wyjmując z kieszeni klucz. Otworzyła drzwi, machając do Ethana, że jeśli chce iść, to ma sekundę, zanim ona się rozmyśli.
W barze na szczęście nie było zbyt wielu osób, co ucieszyło dziewczynę, ale nie chciała tracić czujności. Oboje zamówili coś do jedzenia, ale zanim książę zdążył nabrać coś na widelec, Alyssia szybko mu go wyrwała i spróbowała jego porcji. Przełknęła i chwilę odczekała, a gdy nic nie poczuła, oddała mu sztuciec. On patrzył na nią z lekkim rozbawieniem, kręcąc głową. Chciał powiedzieć, że troszkę przesadza, ale z drugiej strony doceniał to coś w rodzaju troski z jej strony. Dlatego się nie odezwał. W zamian zrobiła to ona.
— Mogę cię o coś zapytać?
— Nie. Musisz napisać specjalne podanie i przekazać je sekretarzowi — odparł poważnie, ale roześmiał się, widząc minę jego towarzyszki. — Błagam, Alyssia. Chcesz, to pytaj.
— Czy... — Pokręciła głową. — Czemu właściwie mnie poinformowałeś o tym, że schodzisz na dół? I czemu się tłumaczyłeś? Przecież jesteś księciem i chyba nie musisz nikogo pytać o zdanie.
— Po pierwsze... — zaczął, ale kontynuował dopiero, kiedy przełknął łyk soku wiśniowego. — Po pierwsze, tutaj nie jestem księciem. Jestem normalnym, zwykłym cudzoziemcem, więc muszę się tak zachowywać. Po drugie, nie chciałem dodać ci niepotrzebnego stresu, schodząc bez słowa do baru. I po trzecie, Einarsson kazał mi ciebie słuchać i nie robić nic wbrew tobie, chyba że nie będzie to możliwe.
Dziewczyna zdziwiła się, słysząc te słowa. Czyli mają teraz udawać, że Ethan wcale nie pochodzi z rodziny królewskiej? Cóż, skoro on tak chce, to niech tak będzie. Zmrużyła jednak oczy, kiedy dotarła do niej wzmianka o kapitanie strażników. Nie wiedziała o jego rozmowie z księciem, więc zdecydowała się o to dopytać. Dowiedziała się, że w trakcie zamieszania ukradkiem się wycofał, przeczuwając katastrofę i natknął się na Einarssona, który kazał mu ruszyć do stajni i czekać na nią. Co jak co, ale tego strażnika Ethan słuchał obowiązkowo z wielkiego szacunku do niego.
Na szczęście w trakcie posiłku nic się nie wydarzyło, a pozostali goście nie zwracali na nich uwagi. Może jakiś wpływ na to miała lokalizacja ich stolika. W końcu wybrali ten najbardziej oddalony od środka. Z jednej strony nie było to mądre, bo mieliby odciętą drogę ucieczki, ale z drugiej chociaż nie rzucali się w oczy.
Po godzinie oboje skończyli swój posiłek i mogli wrócić do pokoju. Alyssia ponownie zamknęła drzwi na klucz i wsunęła go do kieszeni. Odetchnęła głęboko, siadając na łóżku i otworzyła usta, gdy zauważyła Ethana szykującego się do spania. Chyba wyczuł jej wzrok na sobie, bo odwrócił się i spojrzał pytająco na nią. Ona jednak pokręciła głową, na co wzruszył ramionami i kontynuował to, co robił. Zdążył się już zorientować, że nie miał ubrania na zmianę, ale umyć się musiał. Dlatego ruszył do małej łazienki mieszczącej się za zielonymi drzwiami. Osobiście nie lubił tego koloru, ale przecież nie można mieć wszystkiego. Nie mógł pójść do obsługi i poprosić o przemalowanie drzwi. Zwłaszcza, że niedługo i tak się mieli stąd ewakuować, to znaczy wyjechać. Pytanie brzmiało tylko — kiedy.
Nie miał pojęcia, ile Alyssia zapłaciła za nocleg, ale zaryzykował stwierdzenie, że dość dużo. Może nie były to luksusy, ale ciepła woda była. Przy okazji wizyt w knajpach Rahasii lubił przysłuchiwać się opowieściom snutym przez podróżników. Ich przygody były nieraz bardzo fascynujące i nie mógł przestać słuchać. Wręcz przeciwnie, zawsze było mu mało. Momentami nawet przychodziła mu do głowy myśl, że też chciałby przeżyć taką wyprawę. Nie sądził jednak, że przyjdzie mu spełnić swoje "marzenie" w tak nienormalnych warunkach. Jednak nie było aż tylu powodów do narzekania, bo i tak miał przynajmniej tę wspomnianą ciepłą wodę w przeciwieństwie do tamtych podróżników.
Kiedy wrócił do pokoju, napotkał spojrzenie Alyssi, która po chwili spuściła wzrok. Właśnie kończyła ścielić łóżko. On wsunął się szybko pod kołdrę, a ona pobiegła do łazienki, z której wyskoczyła po 3 minutach jak oparzona i odetchnęła dopiero wtedy, kiedy go dostrzegła w tym samym miejscu, czyli w łóżku. Jak na gust Ethana ciut za bardzo przesadzała. Drzwi były zamknięte na klucz, okna również (nie na klucz), a zasłony mocno zaciągnięte. Istniała jedynie malutka szansa, że coś się stanie. Nie chciał jednak się wtrącać, bo bał się, że może oberwać. Zanotował jednak w myślach, że będzie musiał wspomnieć o zachowaniu dziewczyny Einarssonowi, kiedy tylko wrócą do Rahasi. I ojcu. W końcu zasługuje na dobry przydział. A jej ojciec oraz brat grubo się mylą, mówiąc o tym, że się nie nadaje na strażnika.
Jego uśmieszek opadł, kiedy przypomniał sobie o wydarzeniach poprzedniego dnia. Nie miał pojęcia, co tam się stało. Nie wiedział, czy jego ojciec i reszta rodziny żyją. Czy poddani są bezpieczni? A co z tym psycholem, który majaczył o jakiejś obietnicy i o tym, że jego ojciec ponoć miał oddać mu rękę Aurory?
— Ta, jeszcze czego — prychnął, a Alyssia to usłyszała i spojrzała na niego pytająco. Wyjaśnił jej więc, o czym myślał, żeby się nie martwiła niepotrzebnie. Właściwie tym też się zaczęła martwić, ale chyba wiadomo o co chodzi.
— Na pewno nic się nikomu nie stało — odparła, starając się brzmieć pewnie, ale średnio jej to wychodziło. W jej głowie pojawiło się leżące na podłodze nieruchome ciało Lucy. Błagała w myślach, żeby dziewczyna była tylko nieprzytomna, a nie martwa. Jej matka i tak była sceptycznie nastawiona do szkolenia, bo było niebezpieczne, a dwa lata temu straciła swojego młodszego syna. Nie chciała stracić też córki, ale wiedziała, że było to jej marzenie. I właśnie takiego nastawienia rodziców zazdrościła Alyssia Lucy. Jej ojciec mógłby się wiele nauczyć od nich. Rozumiała, że stracił ojca, ale przecież ona nie musiała ginąć. A przynajmniej tego nie chciała. Czas pokaże, czy uda jej się nie skończyć głęboko pod ziemią. Niewidzialni pisarze zdecydują, jak potoczy się jej historia. Ethana również. I innych bohaterów powieści zwanej życiem.
— Właściwie, co teraz zrobimy? — Z rozmyślań wyrwało ją pytanie chłopaka. — Nie możemy chyba tu siedzieć w nieskończoność, nie?
— To prawda, nie możemy — zgodziła się z tym. — A co zrobimy... Dobre pytanie. Może po prostu spędzimy tu jeszcze jeden dzień i potem wyjedziemy dalej. Trzeba będzie się dowiedzieć, co się dzieje w Rahasi i jak bezpiecznie wrócić. O ile będzie szansa na powrót bez ryzyka tragicznej śmierci. W końcu nie jesteśmy bohaterami książki fantasy, w której ludzie giną w takich okolicznościach.
— Cóż, ty tu rządzisz, szefowo. — Uśmiechnął się i położył głowę na poduszce. — A co do książek, to Aurora z pewnością oddałaby królestwo za możliwość znalezienia się w jednej z nich.
Alyssię mimo wszystko rozbawiło to stwierdzenie. Nie znała za dobrze księżniczki, ale słyszała co nie co. Mówiono, że jest wielką miłośniczką książek i mogła z nimi spędzać długie godziny. Zapewne świetnie dogadałaby się z Annabeth. Na wspomnienie kuzynki znowu dopadł ją smutek, więc postanowiła iść spać. Ułożyła się wygodniej i przytuliła głowę do mięciutkiej poduszki.
— Dobranoc, książę — mruknęła, czując już senność.
— Dobranoc, Alyssia — odpowiedział. — I błagam, jestem Ethan.
— Dobranoc, Ethan — poprawiła się, przewracając oczami.
Chłopak uśmiechnął się, ale ona już tego nie widziała. Owinął się ciaśniej kołdrą i odpłynął do krainy sennych marzeń. Liczył na to, że rano zdobędą pozytywne wieści. I że w nocy nie przyśnią mu się koszmary.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top