Rozdział Pierwszy
Zastanawialiście się kiedyś może, jakie to uczucie, kiedy ktoś wam wbija nóż w serce? Ostrze przebija wszystkie tkanki umiejscowione po drodze i z pewnością wywołuje niemały ból. Krew leje się strumieniami, a wy nie jesteście w stanie oddychać. Niedługo później umieracie. A przynajmniej tak to wygląda w większości przypadków.
Niska dziewczyna o włosach w kolorze brązu właśnie próbowała do takiej sytuacji nie dopuścić i uciec przed zbliżającym się widmem śmierci. Wszyscy jej powtarzali, że nie powinna zapuszczać się tak daleko w głąb lasu. W pobliżu miasta i dworu królewskiego byłoby zdecydowanie bezpieczniej. Jednak ona postanowiła udowodnić, że jest w stanie poradzić sobie sama i nic się jej nie stanie. Jak widać, pomyliła się.
Szła skocznym krokiem po leśnej drodze, rozglądając się wokół z ciekawością. Do zakończenia roku szkolnego pozostało bardzo niewiele czasu i mimo tego, że równocześnie zbliżały się egzaminy, to Alyssia była zadowolona. Uczyła się systematycznie i wiedziała, że sobie poradzi. Podejrzewała jednak, że pewnie zacznie się stresować bliżej terminu zaliczeń. Szczególnie, jeśli chodziło o testy w Akademii Strażników, w której odbywała szkolenie. Był to już jej szósty rok, a dalej czuła się jak nowicjuszka. Na każdych zajęciach odkrywała coś nowego i miała poważne wątpliwości co do tego, czy uda jej się ukończyć naukę.
Tego dnia miała przy sobie jedynie nóż i woreczek oślepiającego proszku. Proszek oślepiał tylko chwilowo, ale zawsze to lepsze niż nic. Zapewniał on dodatkowe sekundy na ucieczkę. Niektórzy uważali, że ucieczka jest dla tchórzy, ale w Akademii ciągle jej powtarzano, że jeśli wie, że nie ma szans w starciu z przeciwnikiem, to powinna uciekać. Oczywiście z osobą, której potrzebna jest ochrona. Zamierzała zawsze stosować tę zasadę, o ile zostanie strażniczką. Wiele lat marzyła o tym i chciała pójść w ślady przodków.
Zagłębiała się coraz bardziej w las i wiedziała, że nie powinna tego robić, ale pchała ją tam ogromna ciekawość. Zignorowała przestrogi słyszane na lekcjach. Naiwnie wmawiała sobie, że przecież nic się nie stanie.
W pewnym momencie zatrzymała się jednak, widząc stojącego do niej tyłem mężczyznę. Miał przy swoim boku miecz, a jego postać wyglądała na bardzo dobrze zbudowaną. Dziewczyna dziękowała siłom wyższym, że był odwrócony do niej plecami i nie mógł jej zobaczyć. Bała się jedynie, że mógłby ją wyczuć. Nic takiego się jednak nie stało, albo nie zwrócił na nią większej uwagi, bo nie odwracał się. Sprawiał wrażenie zniecierpliwionego. Możliwe, że czekał na kogoś już dość długo i jak dotąd się nie doczekał. Wiatr targał jego czarne, długie włosy na wszystkie strony. Już miał odejść, kiedy zza drzew wyszło dwoje ludzi. Kobieta i mężczyzna. Alyssia wstrzymała oddech i o mało nie wpadła w panikę. Przecież byłoby z nią źle, gdyby ją zauważyli.
Kobieta miała na oko trzydzieści lat, a jej włosy były w kolorze srebra. Ubrana była w czarny kombinezon z metalowymi elementami. Niewykluczone, że mogła mieć przy sobie dodatkowo ukrytą broń.
— Dłużej się nie dało? — przywitał ich mężczyzna, który na nich czekał. Jego głos nie był znany Alyssi, dlatego podejrzewała, że był z obcych stron. Starała się ocenić po akcencie, skąd mógł pochodzić, ale było to trudne, zważywszy na to, że odwiedziła niewiele miejsc poza Rahasią. Żałowała, że nie ma z nią jej brata. On zapewne by to wiedział.
— Musieliśmy ominąć strażników na granicy. Dziwne miejsce sobie wybrałeś — odpowiedział drugi męski osobnik o blond włosach. Z wyglądu wydawał się młodszy niż reszta towarzystwa. — I nie mówiłeś, że tolerujesz nastoletnich szpiegów.
Alyssia zdała sobie sprawę, że już po niej, jeszcze zanim cała trójka spojrzała w stronę drzewa, za którym się chowała.
Gdy usłyszała kroki zmierzające w jej kierunku, rzuciła się do biegu. Nie mogła przecież pozwolić się zabić. W niewolę też wolała nie trafić. Wprawdzie handel ludźmi w tych okolicach został zakazany parę stuleci wcześniej, ale kto wie, skąd pochodzili tamci ludzie. O ile to w ogóle byli ludzie. Mówili o jakiejś granicy, straży... Jeśli chcieli uniknąć strażników, to na pewno nie mieli niczego dobrego w planach.
Zrobiła parę okrążeń po lesie i spróbowała wykorzystać efekt echo, by zmylić pościg. W końcu przestała słyszeć podążające za nią kroki. Oczywiście jeśli myślała, że nikt się nie dowie o jej wyprawie do lasu, to była w błędzie. Jak ostatnia sierota potknęła się o wystający ponad ziemię korzeń i wylądowałaby twarzą w błocie. Końcówka "by" nie jest przypadkowa, bo w ostatniej chwili została złapana i wciągnięta za szerokie drzewo. Już układała w głowie treść testamentu, kiedy poczuła znajomy zapach. Cicho odetchnęła z ulgą i podniosła głowę, by spojrzeć na swojego wybawiciela. Szybko jednak zrozumiała, że jej ulga była nieco przedwczesna, bo jej ratunkiem okazał się Mistrz Einarsson. Mężczyzna był jednym z mistrzów Akademii Strażników. W dodatku znał jej rodziców, więc zapewne mógłby donieść im o występku córki, a tego wolała uniknąć, bo jej ojciec nie miał pojęcia, że dalej kontynuowała szkolenie mimo jego sprzeciwu.
Krótko mówiąc, miała przechlapane i może faktycznie powinna zacząć pisać ten testament. Einarsson patrzył na nią przez chwilę bez wyrazu, a potem jego spojrzenie stało się ostrzejsze i przycisnął dziewczynę mocniej do siebie.
— Co się... — zaczęła, ale oczywiście nie było jej dane dokończyć pytania, bo mężczyzna przysłonił ręką jej usta.
— Zamknij się choć na chwilę — rozkazał szeptem, wpatrując się w coś za jej plecami. Przez jej głowę przebiegła niechciana myśl, że tamci ludzie jednak ją wytropili i teraz będzie miała większe kłopoty niż szlaban od rodziców. Dlatego zamknęła oczy i uciszyła się, błagając ponownie wyższe siły, aby nic złego się nie stało.
Na szczęście mogła chwilowo zapomnieć o swojej ewentualnej śmierci, gdyż zza drzew wyłonił się brunet średniego wzrostu z łukiem w ręku. Szedł spokojnym krokiem, ale przystanął zaskoczony, gdy tylko zobaczył tę dwójkę. Jego czekoladowe oczy przeskakiwały między nastolatką a Kapitanem Strażników.
— Strażnik Einarsson? — spytał, wpatrując się w mężczyznę, który uklęknął przed nim. Chwilę później przeniósł spojrzenie na dziewczynę, która postanowiła zrobić to samo, co jej starszy towarzysz. Dopiero teraz zorientowała się, kogo miała przed sobą.
Kiedy wyszła na wyprawę do lasu, nie sądziła, że będzie miała okazję spotkać księcia Rahasii. Książę Ethan co prawda nie zachowywał się jak przeciętny następca tronu, bo wolał ćwiczyć walkę wręcz, strzelanie z łuku, szermierkę czy sztukę używania innego rodzaju broni. Bardziej cieszyła go wędrówka po lasach czy innych terenach niż długie i nudne przemowy podczas zgromadzeń, na których kazali mu pojawiać się rodzice. Nie oznaczało to jednak, że nie nadawał się do bycia królem. Wręcz przeciwnie, posiadał wszystkie przymioty, którymi szczycili się prawowici i odpowiedni władcy, ale w kwestii polityki ciężko było ocenić jego kompetencje.
— Drogi Książę, po raz kolejny powtarzam, że tutejsze lasy nie są zbyt bezpieczne — skarcił go mężczyzna, tym samym sugerując, że nie jest to odpowiednie miejsce dla następcy tronu.
— Po pierwsze, nie tytułuj mnie, gdy jesteśmy sami. — Ethan przewrócił oczami, jakby zapominając o obecności osoby trzeciej. — Po drugie, czy ja sobie coś robię z twoich ostrzeżeń? Umiem się bronić i znam te lasy jak własną kieszeń. To raczej takie dziewczyny jak ona powinny bezpiecznie spędzać czas w mieście.
Przy tych słowach zerknął pobłażliwie na Alyssię, uśmiechając się pod nosem.
— Halo, ja też umiem się bronić! — zaprotestowała dziewczyna, ale przerwał jej Einarsson. Jego mina wskazywała na to, że chyba nie był zadowolony ze spotkania jej w tym miejscu.
— Czyżby? A to przed chwilą to co było? Nawet nie umiesz się nie potykać.
Alyssia szukała w głowie dobrego wytłumaczenia, kiedy usłyszała szelest. Po minach jej towarzyszy widziała, że nie usłyszeli tego. Kto by pomyślał, że uszy doświadczonego strażnika nie zarejestrowały takiego dźwięku.
Zapobiegawczo położyła dłoń na nożu, który trzymała we wnętrzu lekkiego płaszcza. Jak się okazało, dobrze zrobiła, bo chwilę później z krzaków wyskoczyło na nich sporych rozmiarów stworzenie, które na pewno nie miało dobrych zamiarów. Nim zdążyła pomyśleć, rzuciła w nie nożem. Ostrze przecięło powietrze ze świstem, wtapiając się w jego skórę. Krew popłynęła strumieniem, mocząc trawę i zmieniając jej kolor na czerwony.
Dziewczyna znieruchomiała, oczekując ochrzanu stulecia. Odwróciła się powoli w stronę mężczyzn, którzy wymienili między sobą spojrzenia. Nie było jasne, co mogli sobie przekazać.
— No... Rzut taki na cztery w dziesięciostopniowej skali — ocenił Ethan, kręcąc dłonią w powietrzu.
— Sam byś pewnie lepiej nie rzucił — odparła ze złością. Znalazł się specjalista od siedmiu boleści.
— A chcesz się przekonać? — Chłopak już wyjmował strzałę, ale powstrzymał go głos Einarssona.
— Czy możecie przestać się kłócić?
Strażnik kiwnął głową, gdy młodzi się uciszyli i podszedł bliżej zabitego stworzenia. Postanowił poinformować o tym kogoś ze straży pobocznej, aby to sprawdzili. Może zoolodzy lub biolodzy byliby tym zainteresowani.
Alyssia skrzyżowała ramiona i odwróciła się tyłem do mężczyzn. No dobrze, może nie oczekiwała jakichś szczególnych pochwał, ale przecież w pewnym sensie ich ocaliła. Królestwo raczej kiepsko by zniosło śmierć księcia. Co prawda była jeszcze księżniczka, ale świat nie był zbyt optymistycznie nastawiony do władzy w rękach kobiety. Może w przyszłości się to zmieni, ale teraz nie ma o tym mowy.
Nastolatka westchnęła cicho i kucnęła, aby przeciągnąć ręką po trawie. Uśmiechnęła się lekko, czując przyjemny chłód zroszonej zieleni. Nie słuchała już tego, co mówili jej towarzysze.
— Hej, jesteś zła? — Usłyszała przy uchu czyjś głos i omal się nie przewróciła z zaskoczenia. Obok niej kucał Ethan i wpatrywał się w jej twarz z niepewnością. Bardzo chciała odpowiedzieć, że owszem, jest zła i to bardzo, ale nie umiała się na to zdobyć.
— Co? Nie! — Pokręciła energicznie głową, ale po chwili się zawahała. — No, może troszkę. Wasza Wysokość.
Chłopak uśmiechnął się pod nosem i wstał, a następnie podał jej rękę. Przewróciła oczami, ale przyjęła pomocną dłoń i dźwignęła się na równe nogi. Może irytujący, ale jednak potrafi być gentlemanem, jak na księcia przystało.
— Panno Custodiae, chyba pora wracać do domu — odezwał się strażnik Einarsson, podchodząc do młodych. — Rodzice będą się martwić. To samo dotyczy ciebie, Ethan.
— Uznajmy, że wyjątkowo zastosuję się do twojego polecenia, Einarsson — zgodził się chłopak. — Czy masz zamiar mi towarzyszyć? Tak jak za czasów, gdy miałem pięć lat...
Dziewczyna zachichotała, widząc niezadowoloną minę następcy tronu. Strażnik też wydawał się rozbawiony.
— Oczywiście, że będę ci towarzyszyć. Jednak dołączy do nas panna Custodiae, gdyż przecież szkoli się na strażniczkę. Nieco praktyki zawsze się przyda.
— Em... — zaczęła dziewczyna z wahaniem. — To jednak nie zostanę wyrzucona za tę nielegalną wyprawę do lasu?
— Potraktuj to jako lekcję, że w lesie naprawdę może się stać coś złego — odpowiedział mężczyzna po chwili zastanowienia. — I nie mówię tylko o dzikich stworzeniach.
— Tak, oczywiście. Jednak musi Pan wiedzieć, że...
— Wiem. Widziałem — przerwał jej, kiedy chciała powiedzieć o tym, kogo widziała i kto ją gonił. Kiedy dotarło do niej znaczenie jego słów, otworzyła usta z oburzeniem.
— Śledził mnie Pan?
Einarsson uśmiechnął się pod nosem, ale nie odpowiedział na to pytanie, tylko ruszył przodem. Ethan jednak zrównał krok z Alyssią i spojrzał na nią zaskoczony.
— Ty chcesz być strażnikiem? — zapytał, nie mogąc w to uwierzyć.
— Moja rodzina od pokoleń chroni rodzinę królewską — odparła z dumą. — Moi rodzice się wyłamali z tego schematu, dlatego ja zamierzam kontynuować tradycję.
— Miło z twojej strony — mruknął cicho i odwrócił wzrok. Nie miał pojęcia, co mógłby jeszcze powiedzieć.
Ruszyli przed siebie i przez resztę drogi żadne z nich się nie odezwało. Każdy był pogrążony w swoich myślach. Oprócz Einarssona, bo on jak zwykle był skupiony na otoczeniu.
Przy bramie wjazdowej do miasta spotkali trzech młodych mężczyzn, a jeden z nich był doskonale znany Alyssi. Dziewczyna w pierwszej chwili przystanęła zaskoczona, a w następnej pobiegła w ich stronę i uwiesiła się na szyi szatyna, który wyglądał mniej więcej na dwadzieścia parę lat.
— Nie pisałeś, że przyjeżdżasz! — odezwała się oskarżycielsko. — Matthew, mama będzie zła.
Matthew był jej starszym o kilka lat bratem, który dwa lata wcześniej wyjechał na studia poza królestwo. Chciał pozwiedzać inne regiony tego ogromnego świata. Każdy wiedział, że poza Rahasią istnieją inne krainy, ale mało kto chciał wyjeżdżać. Większa część ludności czuła się tam dobrze i nie czuła potrzeby zmiany miejsca zamieszkania. Dużo częstszym powodem wyjazdów była chęć podróżowania lub, tak jak w przypadku — nauka. To zawsze było jakieś nowe doświadczenie.
— To miała być niespodzianka — odparł z lekkim uśmiechem i odetchnął, kiedy siostra się odsunęła, bo zaczynało mu już brakować powietrza. Machnął ręką w stronę kolegów, dając im znak, że spotkają się później. Następnie odwrócił się z powrotem do dziewczyny. — Jak widać nie wypaliła, bo ty się tutaj kręcisz.
Przeniósł spojrzenie na otoczenie za Alyssią i zmrużył oczy, widząc dwóch mężczyzn towarzyszących jego siostrze. Skinął im krótko głową, bo w końcu był dobrze wychowany.
— Strażnik Einarsson, Wasza Wysokość.
— Nie jestem królem. Mój ojciec nim jest — poprawił go Ethan, czując się nieswojo. Pomyślał, że nie powinno go tam być w tamtej chwili.
— Jak sądzę, niedługo się to zmieni. Mam rację? — Matt zaśmiał się cicho i spojrzał na Kapitana Strażników, który obrzucił go karcącym spojrzeniem.
— Matthew, nie podoba mi się twój ton.
— Mi też się wiele rzeczy nie podoba — odparował młody mężczyzna. — Na przykład to, co robi tutaj Alyssia. I dlaczego wyszła z lasu. Z wami.
Dziewczyna otworzyła usta, żeby wyjaśnić całą sytuację, ale wzrok Einarssona dał jej do zrozumienia, że ma siedzieć cicho. Wolała nie protestować, więc tylko uważnie obserwowała ich rozmowę. Miała tylko nadzieję, że nie wyjawi jej nieodpowiedzialnego zachowania.
— Przechodzi szkolenie na strażnika — przypomniał Einarsson. Tak naprawdę sam chętnie by się dowiedział, czemu właściwie Alyssia poszła sama do lasu, ale stwierdził, że teraz powinien udawać, że o wszystkim wie. — Trenowaliśmy w lesie i napotkaliśmy księcia.
Matthew aż się zakrztusił wodą, którą w międzyczasie upił z butelki i z niedowierzaniem spojrzał na siostrę.
— Dalej się z tego nie wyleczyłaś? Myślałem, że rodzice dawno ci wybili z głowy powrót do szkolenia.
Ona tylko wzruszyła ramionami, skoro miała się nie odzywać. W dodatku nie miała przygotowanej wymówki.
— Dlaczego twoim zdaniem miałaby się z tego wyleczyć? — zapytał strażnik, nie mogąc uwierzyć, że jego były uczeń tak bardzo się zmienił. Wcześniej był zupełnie inny.
— Doskonale Pan wie. Kobiety nie mogą być strażnikami. To absurdalna perspektywa. Głównymi ofiarami przestępstw i morderstw są kobiety, więc jak mogą chronić ważne osobistości, w tym króla? — parsknął i pokręcił głową. — Poza tym, wiadomo jaka jest moja siostra.
Te słowa zabolały Alyssię, która skrzywiła się i odwróciła wzrok, co nie uszło uwadze Ethana. Książę postanowił włączyć się do dyskusji. Co prawda średnio znał dziewczynę, ale matka zawsze uczyła go, żeby ratować honor kobiety. Poza tym sądził, że nie radziła sobie aż tak źle, jak wcześniej mówił. Wręcz przeciwnie, po zakończeniu szkolenia mogłaby być jedną z lepszych.
— Twoje słowa są niesprawiedliwe. Mamy parę strażniczek, które już wiele razy pokazały, że mają wystarczające umiejętności, by chronić innych. W dodatku jak wiadomo kobiety mają naturalny instynkt opiekuńczy i szybciej rzucą się komuś na ratunek, niż mężczyzna. Wydaje mi się, że o tym nie wiedziałeś, sądząc po twoim wyrazie twarzy. A twoja siostra jest na dobrej drodze, by zostać wybitną strażniczką.
Zarówno dziewczyna jak i jego opiekun wbili w niego zaskoczone spojrzenia. Zdziwiło go to, bo w sumie nie powiedział nic niezwykłego. Samą prawdę, bo szczerość to podstawa.
Jego słowa najwidoczniej nie trafiły jednak do Matthewa, bo ten tylko prychnął i machnął ręką. Nie miał ochoty kontynuować tej bezsensownej dyskusji, więc złapał Alyssię za rękę i pociągnął w stronę wejścia do miasta. Jego uścisk był mocny, przez co nie było możliwości wyrwania się. Dziewczyna musiała pogodzić się z tym, że będzie miała nieciekawą sytuację w domu. Skrzywiła się, już sobie to wyobrażając. Jej towarzysze wymienili zaniepokojone spojrzenia i po paru minutach ruszyli ich śladem. Nie podobała im się ta sytuacja i mieli nadzieję, że nie skończy się ona źle dla panny Custodiae.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top