Rozdział Drugi
Dom państwa Custodiae był z pozoru normalnym miejscem. Jednak ich rodzina dziedzicząca nazwisko w lini męskiej mieszkała w nim już od paru pokoleń i w każdym kącie czaiła się jakaś niespodzianka. Najbardziej tajemniczym miejscem był... No właśnie, nie strych. To nie był też pokój, do którego nie można było znaleźć klucza. Nie była to też bawialnia z obrazami, które zadawały zagadki. Nic z tych rzeczy. Wręcz przeciwnie, był to najzwyklejszy w świecie pokój. Kiedyś zajmowała go siostra dziadka, później ciotka Mary, a następnie przejęła go sama Alyssia. Można powiedzieć, rodzinna mini posiadłość. Pozostali domownicy nie mieli pojęcia o niezwykłości tego pomieszczenia. Jednak to historia na inną okazję.
Wchodząc głównymi drzwiami do domu można było zobaczyć ścianę pełną obrazów przedstawiających znanych członków rodziny. Głównie byli to strażnicy, którzy mieli na koncie jakieś wielkie czyny. Niestety w stu procentach składali się z mężczyzn, co spowodowało kolejne skrzywienie Alyssi, a satysfakcję Matthewa. Oboje wkroczyli do salonu, gdzie siedziała prawie cała bliższa rodzina. Wszyscy obecni przerwali swoje dotychczasowe zajęcia i podnieśli głowy, by spojrzeć na przybyłych.
— Matthew? — Ojciec, głowa rodziny, wydawał się zaskoczony przybyciem najstarszego syna. Podszedł do niego, nie zauważając obecności córki (umyślnie lub nie) i przytulił chłopaka, poklepując go po plecach. Mężczyzna o imieniu Edgar był dumny, że jego pierworodny wyjechał poza królestwo w celu zdobycia odpowiedniego wykształcenia. Chciał, żeby ten osiągnął wielkie czyny i żeby jego obraz zawisnął na ścianie obok innych.
— Witaj, ojcze. — Matt skinął głową ojcu i uśmiechnął się do matki, a następnie ją przytulił.
Pani Custodiae była dość młoda jak na matkę czwórki dzieci. Jej imię brzmiało Isabelle i była jedną z lepszych krawcowych w królestwie. Parę razy nawet udało jej się zdobyć zamówienie na suknię dla królowej i ekscytowała się tym przez miesiąc tak bardzo, że większość domowników miała jej dość. Teraz przyciągnęła syna mocno do siebie. Przez całą jego nieobecność bardzo się martwiła. Nie znała aż tak dobrze sytuacji zagranicznej, dlatego bała się, że może mu się coś przytrafić.
— Spokojnie, mamo. Umiem o siebie zadbać — powiedział cicho chłopak, odgadując myśli rodzicielki. W tym samym momencie jego noga została opleciona przez najmłodszego brata, którym był Charles. Miał dopiero sześć lat, ale jego pamięć była zadziwiająca. Doskonale pamiętał brata i nie mógł się doczekać, aż znowu starszy przybędzie do domu. Teraz zaśmiał się głośno, gdy ten wziął go na barana. I wcale nie usłyszał narzekań, że jest ciężki.
Alyssia zacisnęła usta i odeszła w stronę okna, żeby nie musieć patrzeć na te ckliwe powitania. Jej brat się zmienił i dobrze to widziała. Tylko nie mogła zrozumieć, co i dlaczego się z nim stało. Zawsze mieli dobry kontakt, mimo siedmiu lat różnicy wieku. Pokręciła głową, przełknęła ślinę i zapatrzyła się na krajobraz za oknem. Zabolało ją również to, że nikt z domowników nie zwrócił na nią uwagi. Tak jakby była duchem, którego nikt nie widzi.
Nagle ktoś podszedł do niej z tyłu i zaczął zbierać jej włosy, by móc zapleść je w warkocz.
— Witaj, moja ulubiona wnuczko. — Przy uchu usłyszała głos babci Grace. Uśmiechnęła się na te słowa.
— Myślałam, że to Matt jest waszym ulubieńcem — odparła, patrząc na swoje niewyraźne odbicie w szybie. W odpowiedzi usłyszała ciche prychnięcie.
— Nie lubię zarozumiałych młodzieńców, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy, skoro wyjechali za granicę. A tak się składa, przykro mi to mówić, że twój brat należy do tego rodzaju. Poza tym, nie bez powodu pokój mojej córki trafił właśnie do ciebie.
Alyssia skinęła głową. Może faktycznie to coś znaczyło, ale nie mogła się jednak pozbyć tego uczucia bycia niechcianą.
— Niech ci nie będzie przykro, babciu. — Podeszła do nich Nessa, młodsza siostra Alyssi. Zdmuchnęła z twarzy swoje blond włosy i kiwnęła ledwo zauważalnie głową w stronę zbiegowiska. — Matthew jest od paru lat okropny i trzeba to otwarcie przyznać. A teraz, panno przyszła strażniczko, proszę się przywitać z młodszą siostrą.
Jak to często bywa w takich momentach, ostatnie słowa blondynki usłyszeli wszyscy obecni w pomieszczeniu. Ojciec zmrużył oczy, patrząc na starszą córkę. Alyssia starała się odważnie spojrzeć mu w oczy, ale w głębi duszy bardzo się bała. Nie chciała, żeby wszystko się wydało w taki sposób.
— To bzdura, Nesso. — Mężczyzna pokręcił głową. — Alyssia nie będzie strażniczką. Myślę, że zrozumiała, że to nie ma żadnego sensu.
— Niestety wydaje mi się, że jednak nie zrozumiała — wtrącił Matthew. — Przy bramie natknąłem się na nią, kiedy wychodziła z lasu razem ze strażnikiem Einarssonem i Jego Wysokością Ethanem.
Alyssia usłyszała, jak jej siostra mruknęła pod nosem coś w stylu "przeklęty konfident". Zgadzała się z nią całym sercem. Czy jej brat nie mógł chociaż raz siedzieć cicho?
— Słucham? — Ojciec wydawał się być mocno zaskoczony słowami syna i spojrzał na córkę. — Czy to prawda?
— Tak, ale...
— MIAŁAŚ Z TYM SKOŃCZYĆ! ZABRONIŁEM CI! — wrzasnął wściekły, a że jego głos był donośny, wszyscy musieli zakryć uszy. Charles zaczął płakać i widać było jego przerażenie wybuchem ojca, dlatego matka szybko wyprowadziła go z pomieszczenia.
— Zostanie strażniczką to moje marzenie. Chcę kontynuować to, co robili nasi przodkowie — odparła cicho Alyssia, mimowolnie kuląc się w sobie. — Dlaczego według ciebie jest to takie złe?
— Twój dziadek, a mój ojciec, zginął przez króla! Czy takie tłumaczenie trafia do Ciebie?
Dziewczynę autentycznie zamurowało i nie była w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Nigdy nie poznała okoliczności śmierci dziadka i zdziwiło ją to, że teraz ojciec postanowił wywlec je na światło dzienne. Może i kierowały nim emocje, ale przecież to on zawsze twierdził, że potrafi trzymać je w ryzach. No i właśnie wydało się, jaki to z niego mistrz opanowania.
— Edgar, uspokój się. Twój ojciec zginął dokładnie tak, jak chciał. Ratując króla.
— I równocześnie osierocił synów oraz córkę, a z ciebie zrobił wdowę, mamo — Edgar prychnął, gdy kobieta zrobiła krok w tył, jakby ją coś zabolało. Prawda boli, pomyślał. – W dodatku Nevan wyjechał zaraz po jego śmierci. Nie został nawet na pogrzeb. A Mary miała wtedy zaledwie trzynaście lat. Rozumiesz teraz, dlaczego nie chcę, abyś wplątała się w to bagno?
Ostatnie zdanie skierował do Alyssi, która ujrzała w jego oczach prawdę i poczuła wyrzuty sumienia. Nigdy nie poznała ani dziadka Arthura ani wujka Nevana, więc nie mogła czuć tego bólu i straty, co jej ojciec. Znała jedynie ciotkę Mary, ale i ją rzadko widywała. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale twarz mężczyzny szybko się zmieniła. Tak jakby już w ogóle nie przejmował się sprawą swojego ojca.
— Poza tym to nie ma już żadnego znaczenia. Za rok wyjeżdżasz do Zortei, gdzie będziesz kontynuować naukę i wyjdziesz za mąż. Twoje wymysły nie są brane pod uwagę w tej sprawie. A teraz mam coś do załatwienia.
I wyszedł, nie dając nikomu szansy na reakcję. Nessa podeszła do siostry i objęła ją mocno, a tamta dopiero wtedy się zorientowała, że ma łzy w oczach. Szybko je otarła. Natomiast młodsza z sióstr wpatrywała się z nienawiścią w brata.
— Zadowolony z siebie jesteś? Osiągnąłeś sukces? — spytała.
— Nie wtrącaj się w to, co ciebie nie dotyczy, Nessa — odparł chłopak i również wyszedł.
Do dziewczyn podeszła babcia i przytuliła je obie, uśmiechając się smutno.
— Alyssia, masz moje pełne przyzwolenie — szepnęła.
Szatynka przez chwilę nie wiedziała, czy się nie przesłyszała. Przeniosła spojrzenie na starszą kobietę.
— Słucham?
— Pokaż mu, że się myli. Trenuj i zostań strażniczką. Twój dziadek by tego chciał.
Jej ton głosu był poważny i zdecydowany. Naprawdę wierzyła w to, co mówi. Nessa pokiwała głową, podzielając zdanie babki.
— Nie możesz pozwolić na to, żeby zniszczyli ci marzenia — powiedziała. — Będą zazdrościć, gdy cała Rahasia będzie mówić tylko o tobie i o tym, co zrobiłaś.
Alyssia odetchnęła i uśmiechnęła się blado. Była wdzięczna za to wsparcie. Miała dodatkową motywację do osiągnięcia wyznaczonego sobie celu. Tylko jeszcze nie miała pojęcia, co zrobić ze stanowiskiem ojca w tej sprawie.
*** *** ***
Ethan wszedł do królewskiej kuchni w nadziei, że nikogo tam nie spotka. Były na to marne szanse, bo zbliżała się pora posiłku, ale lepsze marne szanse niż żadne. Miał ochotę na coś słodkiego, a dobrze znał zasady. Nie można było jeść słodyczy przed obiadem. Ta reguła towarzyszyła mu niezmiennie od czasów dziecięcych. Zastanawiał się, czy będzie go obowiązywała, gdy zostanie królem. Oby nie, pomyślał.
Obrzucił spojrzeniem całe pomieszczenie w poszukiwaniu czegoś interesującego. Na pierwszy rzut oka nic nie dostrzegł, z wyjątkiem składników na obiad, więc zbliżył się do chłodni. Uśmiechnął się, gdy otworzył drzwiczki i znalazł ciasto czekoladowe z kawałkami owoców. Przez chwilę bił się z myślami, czy powinien to robić. Rozum podpowiadał, że w żadnym wypadku, ale jego miłość do słodyczy była innego zdania. I finalnie ta miłość wygrała, więc wyjął talerz z lodówki, kładąc go na blacie.
Rozległo się skrzypienie drzwi, przez co Ethan poczuł się, jakby życie przeleciało mu przed oczami. Tylko nie Berta, tylko nie Berta. Od dziecka bał się tej kobiety, już samego jej wzroku. Na szczęście to nie była ona. W drzwiach stanął Alexander, jego nauczyciel jazdy konnej. Podzielał jego sympatię do cukru, przez co nie zdziwiła go jego obecność w kuchni. Tylko że w przeciwieństwie do Ethana Alexander miał prawo jeść słodycze, kiedy chciał.
— O, Ethan - odezwał się ze zdziwieniem mężczyzna, ale chwilę później uśmiechnął się. - Nie będę udawał, że się ciebie tutaj nie spodziewałem.
— Wzajemnie - odparł chłopak a jego wzrok powędrował w stronę tortu. Alexander również tam spojrzał i zaśmiał się cicho.
— Podzielisz się?
— Jeśli nikomu nie powiesz...
— Mowa jest srebrem, milczenie złotem - przypomniał mężczyzna, a Ethan skinął głową i chwycił tacę, a potem obaj wymknęli się po cichu z kuchni.
Gdy już siedzieli wygodnie na górze siana w stajni, Ethan niepewnie zabrał głos.
— Co wiesz o rodzinie Custodiae?
Alexander uniósł brew i przełknął kęs tortu. Musiał przyznać, że zaskoczyło go to pytanie.
— To zależy o którego członka rodziny ci chodzi. Znam Edgara, Isabelle, znałem Nevana... I ojca Edgara oraz Nevana znam z opowieści...
— Chodzi mi o... - Chłopak szukał w głowie imienia dziewczyny, ale wyleciało mu ono z głowy. — Taka dosyć niska dziewczyna, brązowe włosy. Podobno szkoli się na strażniczkę.
— Ach, masz na myśli Alyssię? - Uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni chusteczki, aby wytrzeć dłonie. — Znam ją. Uczyłem ją jeździć konno, zanim przejął jej szkolenie Einarsson. A czemu pytasz?
Nie było dane mu uzyskać odpowiedzi, bo chwilę później drzwi stajni się otworzyły i stanęła w nich wcześniej wspomniana dziewczyna. Zatrzymała się w półkroku, gdy ich zobaczyła i zawahała się.
— Przepraszam za najście. Myślałam, że nikogo nie ma.
— Nie ma sprawy. - Alexander uśmiechnął się do niej uspokajająco. - Pomóc w czymś?
— Czy mogę... Czy mogę zabrać jednego z koni? Chciałam pojechać gdzieś.
Na jej twarzy widniał smutek, chociaż starała się to ukryć. Mężczyźni wymienili między sobą zaniepokojone spojrzenia. W końcu starszy z nich skinął głową.
— Jedziesz w jakieś określone miejsce? — spytał z ciekawością.
— Nie. Chyba nie. — Wzruszyła ramionami. — Skąd to pytanie?
— Tak się składa, że ja i książę musimy wyrwać się poza okolice zamku, więc możemy pojechać z tobą, jeśli nie masz nic przeciwko.
Dziewczyna zawahała się i otuliła się ramionami. Skinęła głową, zgadzając się na propozycję. Alexander uśmiechnął się szeroko i zeskoczył z siana. Chwilę później to samo zrobił Ethan. Zdążył w ostatnim momencie przełknąć ostatni kęs tortu.
Postanowili wybrać się na tereny, na których występowały łąki. Koń dziewczyny jechał powoli, jakby wyczuwał, że nie powinien pędzić w tym momencie. Ona sama skupiła swój wzrok na terenie przed nią, ale w głowie przetwarzała kolejny raz słowa swojej siostry i babki. Zastanawiała się, co powinna zrobić. Z jednej strony chciała spełnić swoje marzenie i dalej trenować, ale z drugiej strony stawianie się ojcu nie było zbyt dobrym pomysłem.
— Hej, wszystko okej? - usłyszała głos obok siebie, który wyrwał ją z rozmyślań. Spojrzała w bok i dostrzegła tam zaniepokojoną twarz Alexandra. Posłała mu zdziwione spojrzenie.
— Wyglądałaś jak ktoś, kto stoi na rozstaju dróg i nie ma pojęcia, którą podążyć — wyjaśnił, spoglądając kątem oka na Ethana, który pojechał przodem. Musiał go mieć pod kontrolą, żeby wrócił cały i zdrowy.
— Mniej więcej właśnie tak się czuję — mruknęła i pokręciła głową. — Nieważne. Gdzie jedziemy?
— Dobre pytanie. Ethan, gdzie jedziemy? — zawołał w stronę chłopaka, który zatrzymał się i poczekał, aż go dogonią.
— Przed siebie - odparł książe, wzruszając ramionami. — Trzeba spalić kalorie po torcie. W końcu powiedzenie "kradzione nie tuczy" raczej nie jest prawdziwe.
— Czyżby książe nie był taki święty i popełniał wykroczenia? — Alyssia uniosła brew zaciekawiona.
Następca tronu zgromił ją wzrokiem oraz Alexandra, który zachichotał cicho.
— Bardzo zabawne.
— Tak naprawdę całe życie myślałam, że książe może robić co chce i jeść co chce — stwierdziła dziewczyna.
— Chciałbym — mruknął chłopak i westchnął. — Czego właściwie uczą was na tym szkoleniu strażników?
— Wszystkiego. Za dużo do opowiadania.
Pokiwał głową i zapadła krótka cisza. Słychać było tylko śpiew ptaków i kroki koni. Dla każdego z tej trójki ta cisza stała się uciążliwa, ale nikt jakoś nie mógł się zebrać na jej przerwanie. W końcu zdobył się na to Ethan.
— Wszystko już w porządku z twoim bratem?
— Nie chcę o tym rozmawiać — odparła, nie patrząc na niego. Alexander był ciekawy, o co chodziło z bratem dziewczyny, ale postanowił się nie wtrącać.
— Będziesz unikać tego tematu cały czas? — Ethan jednak nie zamierzał odpuścić. Jego nauczyciel czuł, że chłopak stąpa po bardzo cienkim ludzie, ale znał jego upartość i wiedział, że na pewno nie odpuści.
— Może. A co cię to w ogóle obchodzi? Zajmij się swoimi książęcymi sprawami.
Może i była w tej chwili niemiła, ale nie chciała poruszać tamtej sprawy. Miała wielką ochotę po prostu odjechać i pewnie by to zrobiła, gdyby nie to, że zza drzew wyjechała osoba, którą dziewczyna bardzo dobrze znała. Była to Rosalie Winters, wysoko urodzona dama, która miała Alyssię pod opieką w czasach jej dzieciństwa.
Czarnowłosa zatrzymała się przy nich, a jej strażnicy dołączyli do swojej pani i skinęli głowami Alexandrowi. Cieszył się szacunkiem wśród straży, więc nie było to niczym dziwnym. Rosalie uśmiechnęła się szeroko do Alyssi.
— Witaj, słońce. Co się musiało wydarzyć, że twą twarz zdobią ślady łez?
— Nie chciałbym przeszkadzać, ale czy nie chciała pani powiedzieć, że te ślady łez szpecą? Jak mogą zdobić? — wtrącił zdezorientowany Ethan.
Kobieta zaśmiała się cicho na jego słowa i pokręciła głową.
— Jak wy młodzi jeszcze mało wiecie... Drogi książe, łzy są oznaką siły. Są w pewnym sensie podobne do blizn. Blizny także zdobią ciało, nie szpecą. Osoba, która je nosi musiała przeżyć przykre rzeczy.
Ponownie spojrzała na dziewczynę i przyjrzała się jej uważnie.
— Cóż się stało? — zapytała. — Czy to znowu chodzi o twojego ojca? Dlaczego mam wrażenie, że trafiłam w sedno?
Alyssia skrzywiła się, zastanawiając się, co odpowiedzieć. Wprawdzie Rosalie miała rację, ale z drugiej strony nauczyła się, że mało kogo obchodzą problemy innych. Tylko że zawsze Rosalie była tą osobą, której dziewczyna mówiła wszystko.
— Tak. Nie podoba mu się mój plan zostania strażniczką, więc zabronił mi dalej trenować — wyznała w końcu cicho. Starsza z nich zaklęła pod nosem, co z pewnością nie było zachowaniem godnym damy, w dodatku wysoko urodzonej.
— Mogłam się tego spodziewać. Edgar nie potrafi zapomnieć o przeszłości. Pozostaje mi jedynie życzyć ci szczęścia, słońce. Przyda ci się.
Dziewczyna skinęła głową i uśmiechnęła się blado. To prawda, szczęście z pewnością jej się przyda. Zignorowała pytające spojrzenia Ethana i Alexandra i pożegnała Rosalie, która postanowiła się już oddalić. A nasza trójka bohaterów ruszyła dalej przed siebie.
Po powrocie z przejażdżki konnej Alexander postanowił zasięgnąć rady u Einarssona. Oczywiście znalazł go tam, gdzie zawsze, czyli w biurze strażników. Zastał go tam w trakcie przygotowywania sobie kawy. Einarsson nie wydawał się zaskoczony jego widokiem, więc zapewne usłyszał jego kroki wcześniej. Od razu spojrzał na niego pytająco, jakby przeczuwał, o co chodzi.
— Kiedy macie zamiar zaprzysiężyć nowych strażników? — zapytał Alexander.
— To zależy od króla — odparł, wzruszając ramionami. — Osobiście jestem zdania, że jeszcze rok szkolenia i będą profesjonalistami. Zapewne każde z nich zostanie włączone do służby, ale raczej nie wszyscy trafią w najbliższe otoczenie króla i królowej.
— Rozumiem. — Alexander kiwnął głową. — Martwi mnie tylko sytuacja Alyssi. Podobno ojciec zakazał jej treningów i w ogóle szkolenia. Co z tym zrobimy?
— Dopóki nie dostanę odpowiednich racjonalnych argumentów i zakazu na piśmie, nic w tej sprawie nie zrobię i treningi będą się odbywać. A urazy rodzinne nie liczą się do racjonalnych argumentów.
Obaj mężczyźni uśmiechnęli się. Młoda Custodiae była obiecującą przyszłą strażniczką i szkoda byłoby ją tracić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top