Rozdział Czwarty


Jednak zapytanie babci o jej słowa wypowiedziane nocą nie było wcale takie proste, bo nie zobaczyła jej rano przy stole. Zmarszczyła brwi i usiadła na swoim miejscu obok Nessy, zastanawiając się o co chodziło. Czyżby powodem była choroba babci? Przecież jeszcze paręnaście godzin temu była zdrowa jak ryba. A może coś się stało złego? Przebiegła wzrokiem po twarzach członków rodziny, szukając jakichś podejrzanych oznak, ale nic nie zauważyła. Pozostało jej tylko jedno — bezpośrednie zapytanie.

— Gdzie babcia? — spytała, kładąc sobie na talerz dwie kanapki. Nalała sobie też soku jabłkowego do popicia. A w tym czasie cierpliwie oczekiwała na odpowiedź.

— Poszła na targ z samego rana. Mieliśmy na nią nie czekać ze śniadaniem, więc pewnie zjadła przed wyjściem — wyjaśniła mama. — Niedługo wróci, spokojnie.

Brzmiało to wiarygodnie, ale coś tutaj Alyssi nie pasowało. Nie chciała wierzyć, żeby babcia chciała się w ten sposób wymigać od odpowiedzi na jej pytania, ale z drugiej strony rzadko wychodziła na targ sama. Zazwyczaj brała ze sobą Nessę, albo ich kuzynkę Annabeth. Dlatego dziewczyna zaczęła obawiać się, że mogło stać się coś złego, albo babcia coś planowała i nie chciała, żeby reszta rodziny się o tym dowiedziała. Co w sumie do niej by pasowało, bo babcia swego czasu była niezłą intrygantką.

— Jak minęła noc? — spytał tata dziwnie spokojnym głosem. Tak jakby niedawne sytuacje się w ogóle nie wydarzyły. Ona jednak nie zamierzała grać w tę samą grę. Mruknęła więc coś w stylu "w porządku", dojadła kanapki i wstała od stołu. Szepnęła mamie, że idzie się przejść, połaskotała Charlesa i pomachała Nessie. Następnie zignorowała Matta oraz ojca i wyszła z domu, zabierając ze sobą buty i dokumenty. Dopiero po wyjściu na zewnątrz wciągnęła buty i ruszyła przed siebie.

Powietrze było w miarę czyste, dzięki czemu swobodnie można było oddychać. Temperatura również nie dawała powodów do narzekań, chyba że ktoś gustował w polarnych albo ekstremalnie ciepłych klimatach. Alyssia nie zaliczała się ani do jednego typu ludzi ani do drugiego, więc dla niej było idealnie. Żałowała tylko, że nie zabrała ze sobą gumki do włosów, bo wiatr zwiał jej włosy na twarz, przez co jej pole widzenia stało się ograniczone.

Szła cały czas prosto, nie mając wyznaczonego celu. Chciała się po prostu wyrwać z domu, a tego dnia zaczął się weekend, więc nie musiała iść ani do szkoły ani na trening. Do lasu wolała już nie iść, bo coś czuła, że za drugim razem Einarsson już nie będzie taki miły. Ewentualnie, co było bardziej prawdopodobne, w ogóle go tam nie będzie i finał wyprawy będzie tragiczny w skutkach.

Postanowiła skierować się w stronę targu, bo jeśli babcia naprawdę tam poszła, to istniało duże prawdopodobieństwo, że będzie mogła ją tam spotkać. A jeśli nie, to trudno. Może uda się znaleźć coś ciekawego. Albo kogoś.

— Al! — Usłyszała znajomy głos. A przynajmniej wydawało jej się, że go zna, bo kiedy odwróciła się, ujrzała obcego chłopaka. I co dziwne, wcale nie był taki obcy, bo skądś go kojarzyła. Nie wiedziała tylko gdzie mogła go spotkać i skąd znał skrót jej imienia, bo w końcu tylko przyjaciele tak do niej mówili.

— Przepraszam, ale znamy się? — spytała niepewnie, nie chcąc wyjść na niegrzeczną. Chłopak chyba zrozumiał jej położenie i szybko spróbował naprawić sytuację. Odchrząknął.

— Wymach, zamach, Szyk Wilhelma! — zawołał, prostując się i unosząc głowę wyżej. Następnie obrócił się, przez co jego praktycznie biała grzywka opadła mu na jedno oko. — Nigdy nie spotkałem aż tak dobrych nowicjuszy, macie mój szacunek. Ale nie daje wam to pozwolenia na spoczęcie na laurach.

Dopiero wtedy Alyssia zorientowała się, z kim ma do czynienia. Przywołała z pamięci jedną ze swoich pierwszych lekcji na trzecim roku szkolenia. Mieli wtedy jedne zajęcia z jednym ze starszych uczniów Akademii Strażników. I tym uczniem był właśnie ten chłopak.

— Już pamiętam! — odezwała się, ale za chwilę sobie coś uświadomiła. — Ale dlaczego akurat Al? To nie jest moje pełne imię.

— Twoje pełne imię wyleciało mi z pamięci, bo rzadko go ktokolwiek używał. — Wzruszył ramionami. — A ludzie z twojej grupy cały czas zwracali się do ciebie Al, więc zagnieździło się w moim umyśle. W takim razie... Czy uczynisz mi ten zaszczyt i przedstawisz mi się?

Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało, ale skinęła głową. Czy mogło jej to zaszkodzić? Raczej nie.

— Alyssia Rose Victoria Custodiae — Odruchowo podała swoje wszystkie trzy imiona, na co tym razem chłopak się uśmiechnął.

— Miło mi cię poznać, Alyssio Rose Victorio Custodiae. — Skłonił się jak przystało na dobrze wychowanego młodzieńca. — Jestem Nathan William Holloway.

— Mi również miło. — Alyssia dygnęła zgodnie z etykietą. — Wybierasz się na targ?

Okazało się, że owszem, Nathan również wybierał się na targ, więc poszli razem. Po drodze zaczęli rozmawiać na temat szkolenia strażników i chłopak powiedział, że swoje szkolenie kończy w tym roku. Dokładnie za dwa tygodnie miał odebrać odznakę i mundur prawdziwego strażnika. I wyglądał na bardzo dumnego z siebie. Alyssia zastanowiła się, czy ona też będzie miała szansę to osiągnąć.

Kiedy dotarli na miejsce, gdzie zwykle zbierali się kupcy z różnych stron Rahasii oraz okolicznych krain, ujrzeli dość spore zbiegowisko. Mieli trudności z przepchaniem się na drugą stronę. Natan miał kupić jakieś rzeczy do malowania dla swojej siostry, a Alyssia nie miała wyznaczonego celu, więc postanowiła towarzyszyć mu dalej.

Mijali po drodze stoiska z rozmaitymi różnościami. Tam jakieś zioła lecznicze, tam pachnidła o ciekawych zapachach, tam ludzie grający na instrumentach, a jeszcze indziej inne atrakcje i kramy, które można by wymieniać jeszcze długo. Jednak Alyssię najbardziej zainteresował długi blat z książkami, przy którym zauważyła swoją kuzynkę Annabeth. Powiedziała Nathanowi, że zatrzyma się tutaj, a on kiwnął głową i poszedł szukać przyborów plastycznych. Dziewczyna natomiast podeszła do czarnowłosej pogrążonej w lekturze zapewne bardzo ciekawej książki.

— Cześć — przywitała się, zaglądając jej przez ramię. Annabeth podskoczyła i o mało nie wrzasnęła. Książka wyleciała jej z rąk, ale starsza z dziewczyn szybko ją chwyciła i to cudem nie gubiąc czytanej właśnie strony.

— Nie strasz tak, Alyssia — mruknęła brunetka, ale uśmiechnęła się do kuzynki. — Co tu robisz?

— Szukam babci. Nie widziałaś jej gdzieś tutaj? — Alyssia jeszcze raz rozejrzała się dookoła, ale bez skutku. Ani śladu znajomej staruszki.

— Niestety nie — odparła Annabeth. — Wiesz, znalazłam bardzo ciekawą książkę i się zaczytałam. Chciałabym też przeżyć taką przygodę jak główna bohaterka i zostać królową...

— Jeszcze masz szansę — odezwał się znienacka Nathan, który trzymał pod pachą torbę z zakupionymi rzeczami. — Książę nie jest zaręczony. A rodzina Custodiae jest dość szanowana w królestwie.

— Wszystko fajnie, ale nie jestem Custodiae — zwróciła uwagę czarnowłosa. — Jestem de Cloudy. To znaczy moja matka urodziła się jako Custodiae, tak to wygląda. Ja to inna sprawa. Annabeth de Cloudy.

— Przepraszam. — Zmieszał się Nathan. — Alyssia twierdziła, że jesteś jej kuzynką, więc pomyślałem, że nosicie to samo nazwisko. Mój błąd. A i jestem Nathan Holloway.

Annabeth tak samo jak wcześniej Alyssia dygnęła przed chłopakiem, a raczej młodym mężczyzną i dopiero teraz zorientowała się, co przed chwilą powiedział.

— Ja i książę Ethan? Nie ma mowy. — Pokręciła głową. — Nie mam szans. Poza tym mój wuj by chyba oszalał, gdyby się o tym dowiedział. Niezbyt lubi rodzinę królewską, ale nie wiem dlaczego.

Alyssia doskonale wiedziała, z jakiego powodu i skrzywiła się, a potem wyjaśniła, o co chodzi.

— I z tego samego powodu jest przeciwny mojemu szkoleniu na strażniczkę. No i jak dowiedział się, że widziałam się z księciem, to...

— WIDZIAŁAŚ SIĘ Z KSIĘCIEM? — przerwała jej Annabeth, a jej głos przypominał pisk. Rozejrzała się wokół i przeprosiła, a potem dodała ciszej. — I nie chwalisz się? W takim przypadku to ty masz większe szanse na wejście do rodziny panującej.

— Oho — gwizdnął Nathan. — Robi się coraz ciekawiej.

— Po pierwsze, szkolę się na strażnika — przypomniała panna Custodiae. — Więc odpada. Po drugie, nie zamierzam być królową.

— Dziewczynki!

Ten głos był znany zarówno Alyssi jak i Annabeth w stu procentach. Obróciły głowy i ujrzały swoją wspólną babcię. Musiały się więc pożegnać z nowym znajomym i dołączyć do staruszki.

***2 tygodnie później***

Aurora przechadzała się korytarzami zamku, szukając osoby, która zabrała jej książkę, której nie zdążyła przeczytać. Właściwie z jej pokoju zniknęły wszystkie pozycje z gatunku fantastycznego. Miała dziwne przeczucie, że stoi za tym jej ojciec, dlatego zaczęła go szukać, ale nie miała zielonego pojęcia, gdzie mogłaby go znaleźć.

Była to skomplikowana kwestia i postanowiła po prostu iść korytarzem z nadzieją, że się na niego natknie. Na jednym z zakrętów spotkała jednak swojego brata, którego nie widziała od samego rana. Istniała możliwość, że był na treningu albo włóczył się po lasach czy innych dziwnych miejscach. Nigdy nie rozumiała jego zamiłowania do ciągłego bycia w ruchu. Przecież można było równie dobrze spędzić czas z książkami. Można było się w ten sposób przenieść do innych, wymarzonych światów i razem z bohaterami przeżyć niezwykłe przygody. Razem z nimi opłakiwać zmarłych, świętować zwycięstwa, zakochiwać się... Dlatego musiała odzyskać swoje książki. I to natychmiast.

— O, Aurora — odezwał się zaskoczony Ethan. — Opuściłaś swoją bezpieczną krainę, do której lepiej nie wchodzić bez pełnego ekwipunku i najlepszej broni?

Uśmiechnął się złośliwie przy tych słowach. To prawda, jeśli jego siostra czytała, to osobę chcącą jej przeszkodzić można było śmiało nazwać samobójcą. Dziewczyna posłała mu urażone spojrzenie i odwróciła się do niego plecami. Nie miała ochoty na kłótnie z bratem, dlatego nic nie powiedziała. Ruszyła w przeciwną stronę, a Ethan odprowadził ją zdziwionym wzrokiem. Jego siostra zawsze była dziwna, ale teraz to już nie miał pojęcia, co się stało. Powrócił więc do swojej komnaty i podjął się uporządkowania swoich rzeczy.

Tak spędził czas aż do wieczora, kiedy dostał informację, że ojciec oczekuje go na kolacji. Zupełnie nie miał ochoty przebywać wśród arystokratów, ale chyba nie miał zbyt wielkiego wyboru. Musiał przecież robić dobre wrażenie jako następca tronu, bo przecież nikogo nie obchodził fakt, że on wcale nie chciał być królem. Taki był po prostu jego obowiązek narzucony przez los z racji urodzenia. Gdy jednak głębiej się nad tym zastanowił, to uświadomił sobie, że jego siostra jeszcze mniej nadawała się na królową. Wolała spędzać czas przy książkach, podróżując po niesamowitych krainach literackich. W dodatku była nieśmiała i nienawidziła rozmawiać z obcymi.

Kiedy Ethan wychodził ze swojej komnaty, zastanowił się, czy Aurora również pojawi się w sali jadalnej. Powinna być, bo inaczej byłoby to niesprawiedliwe wobec niego.

Od razu po wejściu do środka zorientował się, że coś jest nie tak. Nie umiał jednak tego racjonalnie wytłumaczyć. Rozejrzał się wokół, obserwując uważnie twarze zebranych i zamrugał zaskoczony, widząc przy jednym ze stołów Alyssię i kilkoro innych osób w tych samych strojach co ona. Usiadł po prawej stronie ojca i nachylił się w jego kierunku.

— Zaprosiłeś uczniów na ucztę wieczorną? — zapytał cicho. W tym samym momencie zorientował się, że Aurora siedzi naprzeciwko, więc uśmiechnął się do niej. Widać było, że nie jest zbyt zadowolona.

— Tylko kilkoro kandydatów na strażników. Konsultowałem to z kapitanem Einarssonem. Zresztą dostali zaproszenia od tych, którzy zostaną dziś zaprzysiężeni. A dlaczego pytasz?

— Tak po prostu... — odparł Ethan, nie mówiąc nic o swoim dziwnym przeczuciu. Może po prostu mu się wydawało i nic nie miało się wydarzyć tego wieczoru. Odetchnął głęboko i zajął się rozmową z jakimś wysoko postawionym urzędnikiem, którego nazwisko wypadło mu z głowy. Jak już mówił, polityka i sprawy królestwa nie do końca go interesowały.

*** *** ***

Alyssia wcześniej nawet nie marzyła o tym, że kiedykolwiek będzie miała okazję uczestniczyć w uczcie na której będzie obecny król. A tu proszę, siedziała w dość małej odległości nie tylko od króla, bo również od królowej, księżniczki i księcia. Było to dla niej oszałamiające doświadczenie i tak naprawdę nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić i jak się zachować. Dostała zaproszenie na zaprzysiężenie nowych strażników od Nathana tak samo jak niektórzy z jej roku dostali takie same od starszych uczniów. Jak na razie Nathan nie pojawił się, jak zresztą inni mu podobni, ale Alyssia wiedziała, że niedługo będą musieli się pojawić. Może czekali przed wejściem?

Einarsson oczywiście zerkał na gromadkę nowicjuszy co jakiś czas, ale właściwie to nikt ich nie obserwował bez przerwy. Przynajmniej tak się jej wydawało.

— To jest takie ekscytujące, nie? — Lucy nachyliła się w jej stronę i powiedziała cicho, chociaż wokół toczyły się rozmowy i nie musiała używać szeptu. Jej oczy błyszczały, jakby właśnie spełniła swoje największe marzenie. Kto wie, może i tak było.

— Cóż... To niecodzienne doświadczenie — zgodziła się Alyssia i upiła łyk kolorowego napoju.

— To prawda — wtrącił Danny siedzący obok Lucy. Oboje szkolili się na strażników na tym samym poziomie co Alyssia. — Ale wyczuwam dziwną atmosferę.

— A już myślałam, że tylko ja ją wyczuwam — mruknęła panna Custodiae. — Obyśmy się mylili. Byle nic złego się nie stało.

— Ojej, przesadzacie — stwierdziła Lucy i machnęła ręką. — Nawet jeśli się stanie, to będziemy mogli się wykazać. A może to jakiś test? Może chcą sprawdzić, czy się nadajemy? Już pomijając fakt, że zostaliśmy tu zaproszeni przez przyszłych strażników.

Alyssia wymieniła spojrzenia z chłopakiem i zgodnie pokręcili głowami. Lepiej nie wyprowadzać jej z błędu, bo i tak będzie stała przy swoim.

W połowie uczty drzwi otworzyły się zamaszyście i w dodatku tak szybko, że strażnicy stojący przy nich nie zdążyli zareagować. Przybysz błyskawicznie stanął w połowie drogi do stołu króla. Ubrany był na czarno, twarz poorana była bliznami, a włosy były porozrzucane na wszystkie strony świata. Alyssia odniosła niepokojące wrażenie, że wygląda dla niej dziwnie znajomo. Nie pomagał fakt, że po jego wejściu światła zaczęły migotać. Coś tam było widocznie nie w porządku. Król od razu wstał, gdy zobaczył obecność nieproszonego gościa. Jego twarz wskazywała na to, że bez wątpienia zdaje sobie sprawę z tożsamości mężczyzny. Jednak nie dał po sobie poznać, czy się boi, czy też nie. Wszyscy przerwali rozmowy w oczekiwaniu na dalszy przebieg sytuacji.

— Przybyłem po zapłatę — odezwał się nieznajomy.

— Słucham? — Król uniósł brew, udając, że nie ma o niczym pojęcia. Zaś strażnicy nie byli pewni, co zrobić. Stać czy chwytać przybysza?

— Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Pewnej nocy uratowałem Ci życie. W zamian zaoferowałeś mi coś dla ciebie cennego, coś konkretnego. Dlatego przychodzę po zapłatę.

— Moja oferta jest nieaktualna.

— Czyżby? W ten sposób pokazujesz, że jesteś podłym kłamcą i oszustem.

Wśród zebranych rozległy się szepty oburzenia, a strażnicy chwycili za miecze. Taka obraza władcy nie była dozwolona. Życie króla nie było jednak bezpośrednio zagrożone, więc nie było możliwości, by wkroczyli już teraz. Niestety nie wszyscy respektowali zasady. I tak samo nie wszyscy pamiętali o swojej pozycji oraz doświadczeniu.

— Jak śmiesz obrażać króla? — zawołała Lucy, która już kierowała się w stronę mężczyzny, odpychając ręce Danny'ego, który w ostatniej chwili próbował ją zatrzymać. Przybysz wyciągnął dłoń w jej stronę, nawet na nią nie patrząc. Kiedy zbliżyła się na odpowiednią odległość, rozwarł pięść i wystrzelił w jej kierunku iskrę, która powaliła ją na ziemię. Alyssia wstrzymała oddech, obawiając się najgorszego. Lucy często bywała lekkomyślna i szczerze mówiąc wcale nie zdziwiło jej zachowanie dziewczyny. Kiedy jednak blondynka nie podniosła się z podłogi, panna Custodiae przeraziła się jeszcze bardziej. To było prawdziwe niebezpieczeństwo.

— Cóż... — odezwał się ponownie mężczyzna w czerni, patrząc na ciało dziewczyny. Kopnął ją, jakby sprawdzając, czy żyje. — Nierozsądność nie jest dobrą cechą. A jej rozsądek chyba był obcy.

— Skrzywdziłeś moją poddaną, w dodatku kandydatkę na strażniczkę. — Głos króla już nie był spokojny. Nawet jego dzieci patrzyły na niego z niepokojem. Jednak przybysz nic sobie z tego nie robił, bo wybuchnął śmiechem na jego słowa.

— Doprawdy? Jeśli tacy jak ona będą twoimi strażnikami, to długo sobie nie pożyjesz. — Pokręcił głową. — Obiecałeś mi swoją córkę i tron. A więc czekam.

To było nie do pomyślenia dla większości obecnych w pomieszczeniu. Jak można było obiecać komuś swoje dziecko i władzę w kraju? Trzeba by było być chyba naprawdę bardzo zdesperowanym. Jednak pozostawało pytanie, które siedziało w głowie wielu osób. Co takiego musiało się stać, że w momencie składania obietnicy przy królu nie było jego strażników, którzy mieli go zawsze chronić.

— Powiedziałem, że moja oferta jest nieaktualna, Kries — powtórzył król. — Dlatego proszę cię o opuszczenie mojego zamku. Jeszcze zanim staniesz przed królewskim sądem za morderstwo niepełnoletniej dziewczyny.

— Cóż... Jeśli tak stawiasz sprawę... — Mężczyzna o imieniu Kries wzruszył ramionami i pstryknął palcami, mrucząc coś pod nosem. Już chwilę później w powietrzu można było poczuć dziwną zmianę. Osoby po lewej i prawej stronie Alyssi zaczynały powoli zasypiać, co utwierdziło ją w przekonaniu, że pora się zmywać. Chwyciła bawełnianą chustkę ze stołu i oblała ją szybko wodą, a następnie przyłożyła sobie do ust i nosa. Rozejrzała się wokół i zobaczyła, że w jej stronę kieruje się Einarsson, który również trzymał wilgotną chustkę przy twarzy. W dłoń wsunął jej kartkę ze słowami "Zabierz Ethana z Rahasii". Na początku nie wiedziała, po co miała to robić, ale kiedy do sali wkroczyli ludzie Kriesa, szybko pojęła w czym rzecz. Zaczynała powoli czuć senność, więc Einarsson błyskawicznie wyjaśnił jej nieznaną innym drogę do wyjścia z zamku i powiedział, że Ethan będzie na nią czekać w stajni królewskiej.

Opuściła salę. Biegła przez cały czas równym tempem, starając się nie odwracać zbyt często. Wiedziała, że to ją tylko spowolni, a musiała przecież jak najszybciej dostać się w umówione miejsce. Istniało ryzyko, że pseudo-strażnicy będą tam przed nią, ale nie mogła na to pozwolić. Miała wielką nadzieję, że Ethan wykaże się swoją inteligencją i postara się schować, by nie rzucać się w oczy. Einarsson raczej nie ukrywał faktu, że jest wyjątkowo niebezpiecznie, a Ethan chyba też musiał zdawać sobie z tego sprawę, więc Alyssia pomyślała, że może uda mu się przeżyć do jej przybycia. Później będzie musiała wymyślić dalszą część planu.

— Gdzie biegniesz? — zawołała za nią jedna ze służek królowej. Alyssia nie pamiętała, żeby widziała ją na uczcie, więc zapewne tamta nie słyszała o niedawnych wydarzeniach. Nie miała jednak czasu na tłumaczenie swojego położenia, więc ominęła ją bez słowa. Na szczęście służka nie próbowała jej zatrzymywać. W sumie to i lepiej, mniej wyśpiewa, gdyby ją torturowali. O ile nie maczała palców w tym wszystkim, w co Alyssia szczerze mówiąc wątpiła, ale w tych czasach wszystko było możliwe.

Na miejscu pechowo poślizgnęła się w błocie i upadła. Dodatkowy pech, bo upadła na Ethana, który jak ostatni kretyn stał w drzwiach stajni. Kto normalny wpadłby na to, aby stać tak po prostu na widoku? To może lepiej już napisać sobie na czole wielkimi świecącymi literami "TU JESTEM, ŁAPCIE MNIE". Od razu podniosła się z ziemi i pociągnęła chłopaka za rękę do kąta.

— Czy ty jesteś chory? Stoisz, jakby nigdy nic wystawiony na atak. Chcesz zginąć, czy o co chodzi?

Patrzył na nią zdziwiony, że w ogóle na niego krzyczy. No dobra, fakt. Może nie powinna podnosić głosu na następcę tronu, ale trzeba było zastosować radykalne środki, jeśli po dobroci nic nie mogła zdziałać. Zmierzył spojrzeniem jej niebieski mundurem Akademii Strażników i uśmiechnął się drwiąco. Alyssia naprawdę nie wiedziała, co mu tym razem nie pasowało, ale nie miała zamiaru o to pytać w tej chwili. Szybko przygotowała dwa pierwsze lepsze konie i machnęła ręką na Ethana, żeby się pospieszył. Zaraz jednak musiała zrezygnować z tego pomysłu, bo usłyszała zbliżające się do stajni kroki ludzi. Rozmawiali o księciu i o tym, że chcieliby być tymi, którzy go znajdą pierwsi. Po moim trupie, panowie — pomyślała dziewczyna i szarpnęła chłopaka za rękaw, by chwilę później wypchnąć go przez tylne drzwi.

— Umiesz biec? — zadała być może głupie pytanie, ale było ważne. — Szybko?

— Oczywiście, że umiem — odparł urażony. — Ale będziemy tak uciekać bez końca?

— Jeśli masz alternatywę poza daniem się zabić jakiemuś pseudo-królowi albo jego strażnikom, to słucham cię uważnie.

Jednak nie było jej dane usłyszeć propozycji, bo głosy dotarły już pod tylne drzwi. Były one kilka kroków za nimi i nie mogli teraz pozwolić sobie na porażkę. Alyssia pokazała chłopakowi, że ma biec jak najszybciej potrafi, co na szczęście zrozumiał i rzucił się pędem przed siebie. A ona ruszyła jego śladem. Kilka chwil później za nimi rozległy się głośne wybuchy, co poważnie wystraszyło dziewczynę. Była przygotowana na każdy rodzaj broni, ale nie na takie coś. W krainach, które znała, nie stosowano czegoś podobnego. Kiedy wbiegli na teren lasu postanowiła, że muszą się rozdzielić. Co prawda w opowieściach mrożących krew w żyłach moment, w którym bohaterowie wpadają na pomysł rozdzielenia się, jest ostatnim, kiedy widzą się wszyscy razem. Jednak tutaj nie było innego wyboru i musieli zaryzykować. Improwizacja była czasem przydatna. Podążanie utartymi szlakami było w niektórych przypadkach zawodne i w dodatku nudne. Ktoś jej kiedyś powiedział, że daleko nie zajdzie, jeśli będzie szła ślepo za tłumem. Czasami powinna słuchać swojego serca i iść pod prąd, nie zważając na przeszkody. A, to była właśnie jej babcia. Tylko że nigdy nie dała jej złotych myśli na wypadek uciekania z księciem przez las. Wielka szkoda, bo takie dobre rady by się teraz niewątpliwie przydały.

Po paruset metrach, albo i kilku kilometrach (straciła już rachubę) natrafiła na tabliczkę "Witamy w Aventurze". Parsknęła cichym śmiechem, kiedy sobie uświadomiła dziwny zbieg okoliczności. Chociaż nie nazwałaby tej nieoczekiwanej ucieczki akurat przygodą.

Ruszyła dalej przed siebie, ale tym razem wolniejszym krokiem, dając stopom trochę odpoczynku, a w zasadzie lżejszego wysiłku. Po drodze zaczęła się zastanawiać, jak właściwie znajdzie teraz Ethana i uświadomiła sobie, że to rozdzielenie się w lesie to był naprawdę niedorzeczny pomysł. Już widziała przed oczami Einarssona, który ma ochotę udusić ją za śmierć księcia, wyobraziła sobie jak stoi przed sądem i jak zostaje skazana. Oj, i jak tu teraz odkręcić całą sprawę?

Kiedy mogła już zobaczyć miejskie zabudowania, doszło do niej, że przecież strażnicy mogą iść ich śladem. Tylko niby po co? Odniosła wrażenie, że nowy "król" nie przejmuje się za bardzo księciem. Zapewne kazał go znaleźć tylko dla zabawy. Chyba. Poza tym, nie mógł szukać chłopaka poza granicami Rahasii. Nie zezwalały na to umowy między krainami. A Aventura, a raczej jej władze, w życiu by się nie zgodziła na myszkowanie na jej terenie.

Mimo wszystko jednak musiała znaleźć Ethana, żeby przede wszystkim dowiedzieć się, czy nie zabił go ktoś po drodze. No i przydałoby się zrobić jakieś zapasy jedzenia, bo nie można było zrobić tego wcześniej z wiadomych powodów. Przecież nikt nie sądził, że dzień się skończy w ten sposób.

W pewnym momencie usłyszała czyjś szept, wywołujący jej imię. Rozejrzała się uważnie dookoła i wypuściła z siebie westchnienie ulgi, kiedy dostrzegła w krzakach poszukiwanego chłopaka. Nie wyglądał na rannego, może był jedynie trochę brudny. Szybko do niego podeszła.

— Jesteś ranna? — zapytał cicho, kiedy przechodziła przez krzaki. Zdziwił ją ten przejaw troskliwości, ale pokręciła głową. On również zaprzeczył, kiedy zadała mu to samo pytanie.

— Już myślałam, że będę cię szukać całe lata — wyznała. — Ale jak widać sam się znalazłeś.

Wzruszył ramionami i przetarł twarz rękawem koszuli. Spodnie miał całe w błocie i było to widać nawet w mroku nocy. Najwyraźniej musiał się przewrócić w biegu.

— Też cię szukałem. I w sumie w pewnym momencie bałem się, że cię zabili. Wiesz, nie żebym cię jakoś bardzo lubił, ale szkoda by było.

Przewróciła oczami, ale uśmiechnęła się lekko. Potem każde z nich zadało to samo pytanie, na które nie znali odpowiedzi, czyli co mają teraz zrobić. Do Rahasii na razie wrócić nie mogli, to było pewne. Aventura byłaby dobrym pomysłem, gdyby nie fakt, że w nocy nie mogli się pokazać w mieście, bo od razu zaczęłyby się pytania, a ich chcieli uniknąć. Tylko że spanie w lesie też nie było takie odpowiednie.

Wyglądało na to, że znaleźli się w sytuacji bez wyjścia, kiedy po drugiej stronie drogi zatrzymał się wóz. Przyczepa zasłonięta była płachtą. Alyssia podjęła szybką i może głupią decyzję, kiedy drzwi kierowcy się otworzyły i wyszedł zza nich przysadzisty mężczyzna w roboczym stroju. Podbiegła do niego i zaczęła w miarę krótko wyjaśniać ich obecną sytuację w formie półprawdy. W skrócie powiedziała mu, że ktoś na nich napadł i teraz ich ściga i czy ten pan mógłby ich gdzieś podwieźć. Facet patrzył na nią przez kilka chwil mocno zaskoczony z otwartymi ustami i dopiero później je zamknął.

— Słuchaj, panienko. Nic nie rozumiem z twojego gadania, ale jeśli dasz mi się załatwić, to może ci pomogę.

Nie mogła na początku zrozumieć o co mu chodzi, ale kiedy skinął głową w stronę drzew, to zorientowała się, w czym rzecz. Szybko się zgodziła, czując jak policzki robią jej się cieplejsze. Kiedy mężczyzna wrócił, jeszcze raz wyjaśniła mu całą historię, a on podrapał się po głowie i zamyślił się chwilę.

— Gdzie was podwieźć? Was, bo jesteś z kimś, nie?

Pokiwała głową i przywołała gestem Ethana.

— A gdzie pan jedzie?

— Do Zortei. Miałem tam zamówienie na materiały budowlane.

Wymieniła spojrzenie z Ethanem i oboje podjęli decyzję. Jadą do Zortei.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top