Joshler
Dla MadHatter1205
Josh i Tyler są ze sobą już od dwóch lat. Wszyscy znajomi uważają ich za ideał związku. Nie odsuwali się od siebie na milimetry, spędzali razem czas. Odkąd Tyler spotkał Josha, jego życie nabrało kolorów. Nigdy się przy nim nie stresował, razem pokonywali wszystkie przeciwności losu. Ale teraz, idąc na ich umówione miejsce spotkania, na ICH miejsce, stres wyżerał go od środka. Przyszedł przed czasem więc usiadł na murku starego budynku który był... ruiną. Ich miejsce było cudowne, to tutaj pierwszy raz ich usta się ze sobą spotkały. Jest to prawie sam środek lasu, jego serce gdzie często obserwowali dzikie sarny. Znajdował się tu budynek w całkowitej ruinie ale jednocześnie... miał klimat. Tyler uwielbiał ten klimat. Był... mistyczny. Chłopak machał nogami wpatrując się w polankę przed sobą, otoczoną drzewami z każdej strony. Wyczekiwał swojego ukochanego, nerwowo poprawiając swoją puchową kurtkę i czując jak powoli przymarza. I wtedy go zobaczył. Uśmiech wskoczył mu na twarz gdy Josh wychodził zza drzew. Dookoła jego głowy widniał wielki kaptur ze sztucznym futerkiem a spod niego wystawał puch czerwonych włosów. Kurtkę miał rozpiętą, więc Joseph mógł idealnie zobaczyć zimowy sweter z kotkiem który dostał od Tylera na gwiazdkę. Była już połowa stycznia, ale idąc Dun wciąż zapadał się w śniegu który powoli go denerwował. Od razu dosiadł się do Tylera całując go delikatnie w czoło.
-Hej - Mruknął z promiennym uśmiechem. Patrząc na niego, Tyler miał wrażenie iż patrzy na... na radość. Po prostu.
-Hej, musimy pogadać - Powiedział co popsuło humor drugiego chłopaka. Trzymali się za ręce, Josh patrzył na swojego chłopaka który wzrok utkwił w śniegu poniżej nich. Nikt się nie odzywał, więc Ty ścisnął ciut mocniej dłoń swojego ukochanego i wziął głęboki oddech. - Wyjeżdżam - Zaczął - Moi rodzice... tata znalazł pracę. Dość... daleko, w samym Rockville w stanie Kansas. Dowiedziałem się wczoraj i... przeprowadzamy się tam. Ja... Joshi, nie wiem co zrobić. Co teraz będzie? - Spytał unosząc wzrok. Widział na twarzy swojego chłopaka, że ten nad czymś się zastanawia.
-Kiedy wyjeżdżasz? - Spytał wprost wyglądając, jakby kalkulował okropne zadanie.
-W piątek - Mruknął. Był wtorek, więc nie dawało im to wiele czasu. Bał się, cholernie się bał, że... że to ostatni raz gdy go widzi. Zagryzł lekko wargę. Cisza ciążyła nad nimi i już chciał się odezwać, gdy zrobił to Dun.
-Ucieknijmy. - Powiedział twardo i zeskoczył z murku wyciągając ręce i pomagając zejść szatynowi.
-Co? Josh, zwariowałeś. Mamy 19 lat, nie mamy pieniędzy ani niczego. Gdzie chcesz uciec? Kiedy? Jak? - Nie uda im się. Był tego pewien, to był głupi pomysł. Ale w jakiś sposób... zaiskrzyła w nim nadzieja.
-Nie spodoba ci się to, ale mam znajomego który ma domek w Cleveland. Nie używa go, stoi pusty. Jest dla niego jedynie zmartwieniem i często mi mówił, że gdy będę chciał się wyprowadzić od rodziców, to tam mogę. To jakieś 140 mil. Damy radę, Tyjo. - Ton głosu miał pewny. Ujął dłoń Josepha i zaczął ciągnąć w stronę jego mieszkania. - Słuchaj, jesteś spakowany? Dzisiaj w nocy. Załatwię wszystko, po prostu... musisz się wymknąć. Pół drogi możemy pokonać pociągiem, zatrzymuje się w Strongsville, stamtąd jest zaledwie 16 mil. Możemy jechać nawet stopem - Jego plan wydawał się taki... niedopracowany. Tak wiele rzeczy mogło nie wyjść, mieli 19 lat! Będą mieszkać tam nielegalnie przez jeszcze 2 lata! Ale z drugiej strony... to była jedyna szansa by z nim zostać... - Więc jak? - Dopytał czerwonowłosy. Tyler przyspieszył kroku.
-O pierwszej nad ranem pod moim domem.
***
Dochodziła powoli pierwsza i jeśli Ty myślał, że stresował się wcześniej, to cholernie się mylił. Teraz siedział w pokoju prawie, że mdlejąc z nerwów. Wszystko miał opracowane. Po cichu wychodzi z domu o godzinie 00:55. Pod mieszkaniem, między krzakiem a ścianę schował swoją torbę z ubraniami. Miał teraz na plecach plecak z jakimś jedzeniem, wodą, portfelem i wszystkim co ważne. Nie wierzył w to co robił. Co chwilę sprawdzał zegarek i... 53... 54... 55. Wyszedł z pokoju. Wziął głęboki wdech powoli schodząc na parter i właśnie przechodził koło kuchni, gdy ktoś złapał go za ramię. Odwrócił się szybko.
-Gdzie idziesz? - Spytał jego ojciec w szlafroku. Musiał zejść się czegoś napić, tego Tyler nie przewidział!
-Ja... um... - Zaczął zastanawiając się, czy nie może po prostu... wyrwać się i uciec? Ale zanim coś zrobił, był już prowadzony do swojego pokoju na piętrze.
-Już dobrze wiem co robisz, nie tłumacz się. Rano porozmawiamy - Powiedział poważnie, tonem który sprawiał ciarki na plecach. Został wepchnięty do swojego pokoju i... to nie problem. Wyjdzie potem. Problemem było, że usłyszał klucz w swoich drzwiach, podbiegł i szarpnął za klamkę... zamknięte. Wyjął komórkę i napisał do Josha, żeby się schował. Chwilę zaczekał. Tyler... Tyler coś wymyśli. I wymyślił. Coś okropnie złego. Zaczekał jeszcze chwile, dla pewności, że ojciec poszedł spać i otworzył okno patrząc w dół. Między sobą a trawą miał jeszcze daszek od altanki na który wyszedł o drżących nogach. Wysoko... bardzo. Zsunął się na sam koniec i rękoma złapał się końcówki. Dla Josha. Robi to dla niego. Dla nich. Głęboki wdech... opuścił się na dół. Ledwo wytrzymał, ręce mu drżały ale zrobił to. Zwisając z daszku puścił się i spadł kawałek. Prosto na kolana i ręce. Udało mu się! W salonie zaświeciło się światło! To na pewno jego ojciec! Przechytrzył go! Ale tym razem nie da się złapać. Serce mu waliło gdy złapał swoją torbę i ile sił w nogach, zaczął biec. Po chwili dołączył do niego Josh i biegli. Biegli, aż dysząc i sapiąc dobiegli na stację kolejową. Ostatnimi siłami wbiegli do pociągu, dosłownie na ostatni gwizdek. Tyler padł na ścianę łapiąc oddech a Josh zaczął się cicho śmiać.
-Tyjo... zrobiliśmy... zrobiliśmy to! O mój boże... uciekliśmy! To... to nasz nowy początek! - Powiedział energicznie. Joseph od razu padł w jego ramiona także zaczynając się śmiać. Bo miał rację. Zrobili to. Najgłupszą rzecz w życiu Tylera. Uciekli z domów. Uciekli bezpowrotnie. Jadą do jakiegoś domku na drugim końcu stanu. Szybko złączył ich usta przerywając pocałunek uśmiechem. Zrobili to. Wygrali. Wytrwali. Jak zawsze, poradzili sobie. To... to był nowy początek. Świeży start dla ich miłości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top