Czerwone oczy

#############
24 Września
Poniedziałek
Godzina 02:50
#|Narrator|#

Podczas gdy Tom nie świadomy niczego czekał na przebieg zdarzeń Tord już dawno odpłynął do krainy tęczy i lizaków, więc tak jak każdego dnia zaczęło się przygotowywanie niewinnego dzieci do badań, które bardziej powinny szczycić się mianem eksperymentów.

Równo z godziną 02:55 Tord został wprowadzony i posadzony na metalowym krześle, a jego ręce i nogi skrępowały skurzanie pasy zaciśnięte na jego skurze, najmocniej jak tylko się dało.

Atmosfera w pokoju mimo iż spokojna była bardzo napięta, a każdy z lekarze szykując cały potrzebny im sprzęt bez przerwy śledził też wskazówki zegara by móc zacząć gdy zegar wybiję równo 03:00 w nocy. Ochroniarze będący właśnie w tym samym pomieszczeniu co Tord zdążyli się już przeżegnać przynajmniej kilkukrotnie. Wiedzieli, że jeśli coś pójdzie nie tak, ktoś z nich może dziś zginąć.

Pierwszy lekarz zabrał z tacy trzymanej przez drugiego lekarza parę czegoś na kształt szczypiec, poczym podszedł do chłopca. Tord będąc w swoim świecie nawet nie zauważył, kiedy mężczyzna założył mu szczypce za powieki, powodując tym, że nawet jakby chciał i tak nie mógłby zamknąć oczu. Podczas gdy dwóch lekarzy nabierało jakiś płyn do strzykawki trzeci lekarz w tym czasie złapał rękami i unieruchomił głowę chłopca, by ta nie latała na wszystkie strony, gdy będą przystępować do pierwszej fazy badań.

Rogaś był skierowany twarzą do lustra weneckiego, więc mimo iż z trudem, ale mógł dostrzec jakieś zarysy swojego ciała i te kilka białych plam kręcących się wokół niego. Za to Tom miał, aż za dobry widok na to wszystko co dzieje się właśnie z jego pacjentem. Już teraz był zmieszany i zniesmaczony widząc co robią z ciałem rogaśa, a to był dopiero początek.

Gdy zegar w końcu wybił 03:00 po całej sali rozniósł się okropny krzyk bólu, kiedy dwóch lekarz w tym samym czasie wbiło igły z czerwonym płynem w oczy chłopca.
Nie patrzyli na to, że go to boli, tylko tak szybko jak mogli wstrzyknęli w nie niewielką zawartość podejrzanego płynu, po czym wyciągnęli igły i zdejeli szczypce.
Cała trójka od razu odsunęła się od chłopca uważnie obserwujac jego reakcje, a ochrona już teraz trzymała ręce blisko paralizatorów i broni by w razie potrzeby ich użyć.

Chłopiec jednak nie reagował. Kiedy pozbył się tego, co powodowało ból w jego oczach od razu się uspokoił i bezwładnie opuścił głowę w dół. Nie płakał, ale z jego zamknietych oczu wypłynęło kilka krwawych łez, zostawiając ślady na jego policzkach.

Lekarz nr. 2 po woli podszedł do chłopca, łapiąc za jego policzki i mocno ściskając rękę by ten nie mógł jej wyrwać, choć ten nawet nie prubował. Podniusł jego głowę do góry i za pomocą palców otworzył jego lewe oko.

- Latarka. - Powiedział krótko.

Nie musiał długo czekać na odpowiedź, pierwszy lekarz stanął za nim i podał mu latarkę wielkości długopisu. Kilku krotnie poświęcił w oczy chłopca, ale poza kurczącymi sie źrenicami i nieprzytomnym wzrokiem nic więcej nie zobaczył.

- jak to wygląda ?

- Brak efektu, znowu.

Puścił jego twarz i z stoickim spokojem podszedł do teraz już leżącej na ziemi tacy z narzędziami, zabierając z niej kilka kolejnych strzykawek. Lekarz uwolnił prawą rękę chłopca i wyprostował ją, mocno ściskając jedną ręką za nadgarstek, a drugą za ramię.

Lekarz trzymający strzykawki po kolej zaczął wbijać mu je w rękę, najpierw pobierając jego krew, a następnie wstrzykując mu kolejną dawkę nieznanych płynów o dziwnych żółtych i czerwonych barwach.

Chłopiec jednak wciąż nie reagował. Z spuszczoną głową grzecznie czekałem aż nadąży się chociaż jedna okazja, chwila nie uwagi, czy chociażby drobny błąd lekarzy.

Kiedy przestali przekuwać jego ciało skórzany pasek znowu skrępował ruchy chłopca, a lekarze zabrali się za kolejną fazę badań. Mężczyzna chwilę zastanawiał się nad wyborem odpowiedniego narzędzia, ale ostatecznie złapał za skalpel.

- Zabierz resztę. - Rozkazał,

Ochroniarz stojący najbliżej zabrał tacę z podłogi i wyszedł z pokoju by po chwili wrócić.
Lekarz zbliżył się do rogaśa i znów otworzył jego oczy by chłopiec mógł widzieć, a raczej musi widzieć co będzie się działo.

Jego uwaga i ostrożność zwiększyła się jeszcze bardziej, kiedy chłopiec niespodziewani poruszył prawą ręką zapewne by lepiej ułożyć rękę i nieco zmniejszyć ból zaciśniętego na niej pasą.

Kiedy przestał się poruszać po pokoju rozniósł się odgłos cichego kapania jakiejś cieczy na podłogę, nie była to jednak zwykłą ciecz, a krew. Z ust chłopca wypływały małe krople krwi i opadały na jego nogi lub podłogę. Lekko przerażony tym faktem lekarz znowu podnosił jego głowę do góry, a kiedy otworzył jego usta krople krwi zmieniły się w stróżki, by następnie niczym wodo wypłynąć z jego ciała.

Ilość krwi jaką z siebie wypluł była zdecydowanie za duża, a fakt, że chłopiec był nieprzytomny mówił lekarzą, że coś poszło nie tak. Płyny, które wstrzyknęli chłopcu znowu musiały źle zareagować z jego ciałem.

- Zabrać go do trzeciej sali.

Lekarze szybko opuścili pomieszczenie by przygotować pokój, a dwóch ochroniarzy rozwiązało nógi i ręce chłopca, który czekał właśnie na ten moment. Jak tylko poczuł swobodę ruchów, od razu otworzył swoje krwistoczerwone oczy i naskakujące na ochroniarza wbił się zębami w jego szyję z całych sił zaciskając szczękę, przegryzając tym jego skórę i tętnice, pozostawiając mężczyznę na wykrwawienie.

Było czterech, zostało trzech. Chłopiec powoli podniósł się z konającego już ochroniarza i otarł usta z resztek krwi, jakia ciekła po jego twarzy.

Twarz, tors, ręce, niemalże wszystko miało na sobie plamy z krwi mężczyzny, ale chłopcu to nie przeszkadzało. Z iskrami nienawiści w oczach przyglądał się pozostałym ochroniazą, którzy w osłupieniu nie byli w stanie wykonać żadnego ruchu, dopóki to Tord nie zrobił pierwszego, którym było zabranie pistoletu, martwemu już ochroniarzowi.

Dobrze znał się na broni, więc bez trudu odblokował ją i szybkim starałem pozbawił życia kolejnego ochroniarza, który z jekiem upadł na ziemię łapiąc się za swoją koszulę munduru, który zaczęł przeciekać szkarłatem jego krwi.

Teraz pozostał wybór, uciekać czy spróbować powstrzymać chłopca ryzykując życiem. Ochrona nie była głupia, znaczy, nie bardziej niż mogło by się wydawać, więc szybko opuścili pomieszczenie zamykając drzwi szczelnie na klucz by rogacz nie mógł za nimi wyjść.

##############
Godzina 03:33
#/Tom\#

Gdyby nie to, że siedziałem nogi najpewniej same by się pode mną uginały. On ich zabił, zrobił to bez mrugnięcia okiem, bez zawachamia, zabił dwójkę ludzi. To...to był straszny widok, który na pewno będzie śnił mi się po nocach.

- Chodź. - Powiedziała chłodno kobieta wstając z krzesła.

Jej spokój również mnie przeraził, wyglądała zupełnie tak, jakby to nie był pierwszy raz, kiedy coś takiego działo się na jej oczach.

Znowu spojżałem na Tord'a, który stał zwrócony plecami do szyby i z zaciekawieniem przyglądał się bronią, które zdobyły zabijając ochroniarzy. Dwa pistolety, dwa prawlizatory. Bawił się nimi w rękach, aż jego głowa nagle podniosła się do góry i przez ramię spojżał w szybę z tym strasznym uśmiechem, jakby był szczęśliwy z śmierci tych ludzi.

Nie wiem jak, ale znalazłem w sobie jakieś resztki siły by podnieść się z krzesła i pójść za kobieta do wyjścia. Na korytarzu stała już cała reszta 3 lekarzy i 2 ochroniarzy którzy choć chcieli to ukryć, to i tak dało się dostrzec, że są przerażeni. Nie dziwię im się, sam pewnie zszedłem na zawał gdybym był w takiej sytuacji.

- Zaprowadzimy go do izolatki, jak tylko wpuścimy gaz usypiający. - Powiedział lekarz na co kobieta pokiwała przecząco głową.

- Nie będzie takiej potrzeby. - Powiedziała spoglądając ukradkiem na mnie. - Ridgewell go uspokoi.

- Hę ? - Co kurwa.

- Skoro jesteś jego psychologiem to będzie proste zadanie.

- Przecież on mnie zabiję, jak tylko tam wejdę. - Starałem się ją jakoś odciągnąć od tego pomysłu. - Lepiej będzie wpuścić gaz, wtedy na pewno-

- Nie każ mi się powtarzać chłopcze. - Spoirzyła na mnie wilkiem.

- Wchodzić tam teraz to samobójstwo. Nie mogę-

- Musisz. - Wyjęła z kieszeni nóż sprężynowy i przyłożyła mi jego czubek do gardła. - Chyba, że chcesz bym osobiście pozbawiła cię życia.

- Proszę to jeszcze przemyśleć pani Larsson. - Powiedział lekarz.

Ja, pierdolę. To jest mama Tord'a. W ogóle nie podobni, chociaż teraz z tą żądza mordu w oczach...no prawdziwy synek mamusi...

- Ridgewell jest u nas praktykantem, nie miał jeszcze styczności z Drepą.

- Więc, to będzie dla niego nowe doświadczenia. - Dzięki Bogu schowała nóż z powrotem do kieszeni. - Daje ci decyzję do podjęcia. Chcesz umrzeć tu, czy tam.

- A nie mogę przeżyć i po prostu wrócić do domu ? - Spytałem z ślepą nadzieją.

- Zwolnię cię, tylko jeśli przeżyjesz.

Aha. Czyli z tego wychodzi, że mogę zginąć, zginąć, albo przeżyć i wylecieć. Teraz jak tak na to patrzę to oblanie wcale nie jest takie złe, chuj, będę chodził koleiny rok na zajęcia, ale przynajmniej będę żył.
Jak ja się w ogóle wpakowałem w to gówno ?! ... No tak...zajebie tego dziada.

- Jaką jest twoja odpowiedź ?

A jaka ma być ? Tu na pewno umrę, a tam może, jakimś cudem uda mi się przeżyć...co ja pieprzę...mam nadzieję, że moja śmierć chociaż nie będzie bolesna.

- Spróbuję go uspokoić.

Kobieta kiwnęła głową i podeszła do drzwi. A ja ?  A ja za nią przerażony i z sercem w gardle, czułem jak nogi zmieniają mi się w watę. Otworzyła drzwi, z trudem wszedłem do środka, a drzwi od razu zatrzasnęły się za mną. Tord zwrócił na mnie swoją uwagę, a uśmiech z jego twarzy od razu mu zszedł.

- Myślałem, że się ciebie pozbyłem. - Powiedział z rozczarowaniem. - Po co wróciłeś ?

- Ja, ja ten, no...mmm.

- Zapomni. - Znowu zaczął oglądać pistolet. - Jeśli liczyłeś na drugą rundę. - Wycelował we mnie. - Tym razem cię zabiję.

- Chwila ! - Krzyknąłem i wystawiłem ręce przed siebie by nie strzelił. - Po co mnie zabijać, przecież nic ci nie zrobiłem, prawda ?

Widziałem jak leciutko opuścił broń w dół. Jest dobrze, byle tak dalej.

- Co za różnica. - Zacisnął dłoń na broń. - Jesteś jednym z nich, zasługujesz na śmierć.

- Co ? Nie, nie jestem z nimi. Jestem tylko na stażu, nic więcej.

Tord szybko odwrócił swoją rękę na bok, a ja wzdrygnąłem się na dźwięk wystrzału. Kula na szczęście nie miała na celu trafić we mnie, tylko w małą czarną kuleczkę w rogu pokoju.

- Zostały trzy kamery. - Powiedział. - Nie chcesz wiedzieć co się stanie, jak wszystkie zniszczę, a teraz mów, po co tu wszedłeś.

- Wierz mi, też tego nie chciałem. - Tak samo jak nie chce stać w miejscu, kiedy wszystko inne mówi mi bym uciekał. - Za drzwiami jest twoja mama, to ona mnie zmusi-

Strzał i kolejną kamera została zniszczona. No ładnie, zaraz umrę, ja to wiem. Tord po woli zbliżył się do mnie tak, że dzieliło nas jakieś 5 metrów.

- Wiesz kim jestem ? - Spytał. - Do czego jestem zdolny, co potrafię.

- Tak.. - Lekko załamywał mi się już głos, a serce biło jak dzwon kościelny. - Tord mi o to nie mówił.

- Przyjaźnią się z nim ?

- Co ? - Zdziwiłem się jego pytaniem.

- Jesteś przyjacielem Tord'a ? - Wycelował centralnie w moją głowę. - Tak czy nie ?!

- N-nie ! - Skłamałem, choć sam nie wiem czemu.

Chyba po prostu przypomniało mi się, jak wszyscy mówili mi bym nie mówił o nim, jak o swoim przyjacielu.
Czy dobrze zrobiłem kłamiąc ? Chyba nie bo jego broń powoli powędrowała do góry niszcząc trzecią kamerę.
Znowu podszedł do mnie i stanął 3 metry przede mną celując w moją klatkę piersiową. Boże, jeśli nie słyszysz, to wiedz, że niedługo się spotkamy.

- Powiesz.. - Tym razem to ja niepewnie spytałem. - dlaczego taki jesteś, dlaczego zabijasz ?

- co zrobisz z tą wiedzą ?

- Zapewnia z nią umrę. - Zażartowała. Tiaaa... chciałbym, żeby to były tylko żarty...

- Najpierw ja zadam ci jeszcze jedno pytanie. - Podszedł kolejne kroki, a dzielące nas metry zmieniły się w centymetry. Przycisnąłem się bardziej do drzwi i patrzyłam na niego lekko z góry, bo jakby nie było jestem od niego nieco wyższy, ale nie to jest ważne. Czułem, jak przyciska mi broń do brzucha, a oczy jakimi patrzył w moje świdrowały mnie na wylot. - Jaki mam kolor oczu ?

- Czerwone.. - Odpowiedziałem, a na jego usta znów wskoczył ten psychopatyczny uśmiech.

Zacisnął dłoń na broni i wystrzelił, a ja odsunąłem się po drzwiach na podłogę. Nie mogłem uspokoić oddechu, dosłownie czułem, jakby moje serce zmieniło się w bęben. Tord odwrócił się ode mnie i wypuszczając broń z ręki odszedł przed siebie.
Siedziałem i patrzyłem jak podchodzi do ciała strażnika i zabiera od niego paralizator.

Spojżał na mnie ostatni raz wzrokiem pełnym pogardy, ale i z zaciekawieniem po czym przycisnął sobie narzędzie do klatki i sam sobie poraził prądem, aż nie stracił przytomność i niczym bezwładna lalka nie opadł na ziemię.

Tylko jedno pytanie miałem w głowie. Co tu się właśnie odjebało ?!
Chwyciłem się za głowie tępo patrząc w podłogę. Nigdy, kurwa, więcej.

Z trudem podniosłem się z podłogi. Zupełnie nie rozumiem tego co zrobił, ani nawet po co. Zniszczył wszystkie kamery, pozbawił się przytomność i przyprawił mnie o zawał, w sumie, teraz cieszę się, że mnie zwolnią, nie wytrzymam tu dłużej.

2081
SŁÓW






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top