IV. Kiedy zaprasza Cię na pierwszą randkę cz. 2

Jace
Spendziłaś cały dzień na zakupach z Izzy. Dziś są twoje 17 urodziny. Na tą specjalną okazję kupiłaś sobie piękną sukienkę w twoim ulubionym kolorze.
Impreza zblizala się wielkimi krokami. Poszlaś wziąść długi prysznic po czym ubrałaś się w swoją sukienkę a na nogi założylaś szpilki z czerwoną podeszwą.
Wyszłaś z zamiarem pójścia do biblioteki ponieważ tam właśnie czekała twoja imprezka urodzinowa. Po drodze zatrzymał Cię Jace. Bardzo sie do siebie zbliżyliście. Uśmiechnęłaś się do niego i mocno go przytuliłaś na powitanie.
- Pięknie wyglądasz.
- Dziękuję ty też niczego sobie - mrugnełaś do niego.
- Mam coś dla Ciebie. - wyjął za pleców pudełeczko w którym znajdowały się kolczyki w kształcie lwów. Usmiechnelas się pod nosem odkąd poznałaś go nazywałaś go lwiątkiem.
- Dziękuję, są przepiękne.
- Mam do Ciebie też prośbę. Czy chciałabyś mi jutro towarzyszyć podczas wieczornego spaceru?
- Chętnie. Idziemy bo Izzy zaraz zacznie nas szukać.
Jordan
Byłaś właśnie u siebie w domu. W Idrysie. Cieszylaś się że tu wrocilaś ale... Właśnie zawsze jest jakieś ale... . Właśnie siedziałaś na dachu swojego domu, zawsze szlaś tu po kłótni z rodzicami. Otarlas w pośpiechu pojedyncza lzę która splywała po twoim policzku.
Głośno westchnelas, nienawidziłaś płakać z głupich powodów. Nim się obejrzalaś zrobiło się późno, przysiadł się do Ciebie Jordan.
- Co się stało?
- Nic takiego...
- Przecież widzę, dobrze wiesz że mnie nie okłamiesz.
- Poklocilam się z rodzicami. Znowu.
- O co tym razem?
- O to że nie mam po co wracać na Brooklyn.
- A ja?
Nic nie powiedzialaś tylko wtuliłaś się w niego próbując nie zasnąć. Tylko przy nim się dobrze czulaś, bez problemów...
- Dziękuję.
- Za co? - zapytał zdziwiony.
- Za to że jesteś przy mnie.
- Chciałabyś pójść ze mną na jakąś imprezę? Ale nie jako przyjaciele tylko jako para. Co ty na to?
- Zgadzam się - z powrotem wtuliłaś się w jego tors a po chwili usnełaś.
Jonathan
Mieszkasz z nim już dobre dwa tygodnie, po twoim wypadku nie masz po co wracać. Twoją całą rodzinę dwa lata temu wymordowały demony. Od tego czasu byłaś sama jak palec. A teraz przynajmniej masz Jonathana. Nie okazuje zbytnio uczuć ale miałaś nadzieję że w końcu się przełamie. Późnym wieczorem spacetowalas po ogrodzie, w od dali zobaczylaś że coś do Ciebie biegnie. Wyjełaś swój łuk z którym nigdy się nie roztawałaś i posłałaś strzałę temu stworowi. Koło Ciebie pojawił się Jonathan i oslonił Cię swoim własnym ciałem. Dostał w klatkę piersiową pazurami. Krew ubrudzila mu koszulkę. Wciągnelaś głośno powietrze. Poslalaś strzałę prosto w pierś tego stwora i śladu po nim nie było. Pobieglaś szybko do Jonathana który już się uleczał.
- Może to nie za dobry moment ale chciałbym Cię zaprosić na kolację.
Popatrzyłaś na Niego ze łzami w oczach i kiwnełaś głową.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top