Umowa
HELP ;-;
Przyznaję się bez bicia, że nazwałam X'a X'em bo nie miałam pojęcia jak go nazwać, ale jeśli chce by ta historia toczyła się dalej muszę mu nadać jakieś imię, ale za $&#@ pana nie wiem jakie. \(°^°)/
Dlatego jak macie jakieś pomysły to chętnie wysłucham. :3
.
..
...
*Perspektywa Max'a*
...
..
.
- Zdrajcy.
Strach przeszedł moje ciało na wskroś, ale wciąż stałem na baczność.
Nie możliwe.
Jak się dowiedział?!
Nasz przykrywki były dobre, poza tym nigdy nie zrobiliśmy niczego co mogło by zdradzić choćby cząstkę tego, że jesteśmy kretami, więc jak ?!
Całe moje ciało było spięte i gotowe do obrony, bądź ucieczki.
Gorzej było z Sam'em, który walczył sam ze sobą by nie wpakować nas w jeszcze większe bagno jakim była przemiana.
Widać było, że też wystraszył się tych słów. Zacisnął rękę za plecami jeszcze mocniej wbijając w nią paznokcie, ale też udawał niewzruszonego słowami Rogacza.
Lider patrzył na nas spokojnym wzrokiem, w końcu nie musi się niczego obawiać, jest na swoim terytorium.
- Jeden, albo kilku, nie wiem jak, nie wiem kiedy. - Odezwał się Rogacz, wracając na swój fotel - W bazie pojawił się kret. To może być każdy. Żołnierz, lekarz lub naukowiec.
O ja pier... odetchnąłem z ulgą.
Dzięki ci Boże po sto kroć, że nie chodziło mu o nas, ale jak jeszcze raz wystawiasz nas na taką próbę obiecuję, że nie ręczę za siebie.
Uspokoiłem serce w miarę możliwości i słuchałem dalej.
- Od teraz będziecie pilnować by nikt nie zbliżał się do Tom'a.
- Z całym szacunkiem, ale my nie nadajemy się na ochroniarzy. - Powiedziałem, choć tak naprawdę pasował mi ten układ.
Być blisko dzieciaka, który jest blisko Rogacza. To byłaby dla nas bardzo korzystna sytuacja.
- Wiem, że nie. Ale Paul i Patryk są na innej misji, nie mogę powierzyć Tom'a obcemu żołnierzowi. Poza tym widzieliście go już w tej, formie, a fakt, że żyjecie musi świadczyć o tym, że chyba was lubi.
- Co mamy dokładniej robić ?
- Przez następny miesiąc, jak nie dłużej będziecie pilnować by nikt, się do niego nie zbliżał, a jeśli już informować mnie o wszystkich którzy z nim rozmawiali. Jeszcze jakieś pytania ?
- Gdzie jest teraz Tom ? - Odezwał się Sam, a jego pytanie wywołało zaniepokojenie na twarzy Rogacza.
- W laboratorium. Jutro rano pójdziecie pilnować drzwi do jego pokoju, ale macie nie wchodzić do środka, czy to jasne ?
- Tak jest ! - Powiedziałem na równi z Sam'em.
- W takim razie, to wszystko. Jutro wieczorem jeden z was ma przyjść i złożyć mi raport. Rozejść się.
Rogacz wrócił do przeglądania papierów, a my opuściliśmy jego gabinet.
To było najstraszniejsze kilkanaście minut mojego życia. Nie bałem się tak nawet gdy Vera próbowała mnie zabić, ahh stare dobre czasy...
Szybko wróciliśmy do swojego pokoju i od razu po zamknięciu drzwi Sam wtulił się w moją klatkę mocno zaciskając na mnie ręce.
- myślałem że już po nas... - Szepnął cicho.
- Ja też. - Przytuliłem go mocniej by pomóc mu się uspokoić. - Dobrze, że trzymałeś nerwy pod kontrolą.
- tak, tyle, że... - Pokazał mi swoje przed ramię.
Aj, zdecydowanie, za mocno wbił paznokcie w skórę.
Krew po woli wylewała się z niewielkich ran na jego ręce, ale zawsze mogło być gorzej.
Odsunąłem go od siebie i poszedłem po apteczkę, po czym ostrożnie przemysłem, a następnie obwiązałem jego rękę bandażem.
Teraz będziemy musieli być jeszcze bardziej ostrożni, bo nie tylko my będziemy blisko Rogacza, ale on nas też.
Muszę też się dowiedzieć kto mu powiedział o krecie w bazie, bo jeśli ten ktoś wie, że to my, lepiej będzie uciec póki jeszcze możemy.
Coś kapnęło na podłogę.
Oderwałem wzrok z ręki Sam'a i spojżałem na niego.
Stał nie ruchomo z czarnymi oczami i mazią wylewająca się z oczu i ust.
Szybko odsunąłem się od niego i już chciałem zakładać zatyczki, kiedy zauważyłem, że Sam wciąż się nie rusza, co jest dziwne, bo gdy jego oczy robią się czarne zwykle próbie mnie zabić...
Ostrożnie i po woli podszedłem do niego.
Delikatnie dotknąłem go w ramię, ale wciąż nie reagował.
No ładnie, oby tylko ich rozmowa nie trwała za długo.
Położyłem Sama na boku na podłodze tak by maź w jego ustach nie dostała się do płuc.
Wiem, że Luki nie odbierał by Sam'owi świadomość bez powodu, ale jeśli ktoś tu teraz wejdzie zrobi się nieprzyjemnie.
- Sam. - Powiedziałem.
Jakoś muszę go z tego wyrwać.
.
..
...
*Perspektywa Kreta >:3*
...
..
.
Siedziałam na krześle, w ciemnym pokoju i patrzyłam na teraz całkowicie bezbronnego chłopca o czarnych oczach.
Zastanawiam się jak można było aż tak spieprzyć robotę ?
To nie był jakiś tam drobny błąd w kodzie genetycznym, nie. X zniszczył ten projekt w 100%, bo przecież Tom umiera właśnie na moich oczach.
Biedny chłopiec.
I wszystko przez X'a, a nawet nie miał wielkiego zadania.
Jedyne co musiał zrobić to stworzyć potwora idealnego, a nie potrafił nawet znaleźć nawet dzieciaka, z którym to przeklęte DNA by się poprawnie połączyło.
Nawet nie chce myśleć na ilu dzieciakach przeprowadził eksperymenty.
Oczywiście, ja bym sobie z tym poradziła, bez problemu, ale nieeee, szef musiał powierzyć to zadanie nie doświadczonemu świrowi laboratorium. Choć może nie powinnam tak mówić o własnym dziecku ?
Co ja gadam ?!
Moje czy nie, jest idiotą i nic tego nie zmieni.
Wyjęłam strzykawkę z kieszeni i przyłożyłam ja do szyi dzieciaka.
Już i tak jest na straconej pozycji.
Umrze, albo przestanie być sobą, a szansę na to, że wstanie są jak 1 na milion, więc po co ciągnąć to dalej ?
Choć raz mogę być tą miłą i okazać mu choć trochę współczucia przerywając jego męki, w tym momencie.
Nikt mnie przecież nie widzi, nikt nie może powstrzymać, więc czemu tego nie zrobię ?
A no dla tego, że Tord postrzelił mi syna, a ja jestem mściwa i nie zamierzam tego tak zostawić.
Oddaliłam strzykawkę od chłopca.
Jeszcze przyjdzie na niego czas. Wpierw zniszczę Tord'a, a dopiero potem ten nie udany wynalazek, potocznie zwany Tom'em.
Z jakiegoś powodu Liderowi na nim zależy i właśnie dlatego jest teraz słaby. Bezbronny i łatwy do skrzywdzenia.
W sumie, to nawet nie muszę celować Tord'a, by sprawdzić mu ból. Wystarczy, że wyceluje w czarnookiego.
To uderzy w Lidera o wiele bardziej, niż jakieś tam tortury.
Jednak nie mam zamiaru robić tego teraz, no i oczywiście nie sama.
Obiecałam w końcu synowi, że i on będzie miał szansę zemścić się na Tord'zie i zamierzam dotrzymać obietnicy.
Uderzymy w najgorszym momencie, gdy stracą czujność, wtedy gdy będą myśleć, że najgorsze już za nimi.
.
..
...
*Perspektywa Sam'a*
...
..
.
Siedzę pod jakimś starym drzewem w miejskim parku i czekam na śmierć.
Wiem, że to sen, ale nie ważne ile razy już to widziałem za każdym razem czuję to samo co tego dnia...
Słaby, ranny zmeczony, a ludzie przechodzą obok, i nawet nie zwrócą uwagi na 13 letniego chłopca, który walczy z ostatnich sił by nie zamknąć oczu już na zawsze.
- Hej ? - Spytał młody, ale wciąż starszy ode mnie chłopak. - potrzebujesz pomocy ?
Nie miałem siły by odpowiedzieć. Ostatkiem sił spojżałem na chłopaków i pokiwałem głową.
- Spokojnie, już nic ci nie grozi. - Szatyn podszedł do mnie mnie i wziął mnie na ręce. Najwyraźniej wiedział, że sam nie dam rady się podnieś. - Jestem Max, a to jest...
Ciemnoś, gdy tylko poczułem ciepło drogiego człowieka zemdlałem.
Otworzyłem oczy.
Sceneria ta co zawsze, gdy śni mi się ten sen.
Wielki ogród, pełen czarnych kwiatów, nawet łodygi i trawa były czarne, a niebo szare z białymi chmurami.
Uśmiechnąłem się do siebie. Już dawno mnie tu nie było.
- Gdzie się tym razem schowałeś ? - Spytałem rozglądając się po ogrodzie.
- Zgadnij. - Zaśmiał się mój potworek, a echo jego słów rozniosło po otoczeniu.
- Żąkile ?
- Nie.
- Róże ?
- Znowu pudło.
- To może bratki ?
- Przegrałeś. - Konwalie koło mnie zaczęły się poruszać zmieniając swój kształt w 13-letna wersje mnie. Gdyby nie on najpewniej już dawno zapomniałbym, że kiedyś miałem krótkie blond włosy. - Byłem tu cały czas.
Uśmiechnąłem się do niego, a on do mnie.
Mój potwór wciąż jest dziecinny, ale właśnie za to go lubię.
- Musimy porozmawiać. - Powiedział poważnie, a uśmiech znikł z jego twarzy.
- Wiem, inaczej byś mnie tu nie zabierał. Więc o co chodzi ?
- O Thomasa i jego potwory. Są niebezpieczni. Nie zbliżaj się do nich.
- Nie mogę tego nie zrobić. Jeśli chce mu pomóc muszę nawiązać z nim jakiś kontakt.
- Oni nas mogą zabić ! - Powiedział wystraszony. - Już na początku wiedziałem że jest od nas silniejszy, ale teraz, po procesie, wszystko stało się jeszcze bardziej niebezpieczne...
- Co masz na myśli ? - Spytałem zmartwiony.
- Oni się kłócą, cały czas walczą o kontrolę, nie potrafią się zaakceptować.
- Dajmy im czas, pewnie nie dawno obudził się jego potwór więc to normalne, że się nie dogadują. Pamiętasz jak to było z nami ? Kiedyś muszą się pogodzić.
- Ja nie jestem jak on. On chce mieć kontrolę nad nosicielem, a ja nosiciela. Różnimy się.
- Sądzisz, że Tom może stracić kontrolę ?
- Widziałeś jego ciało, prawda. - Kiwnąłem głową. - Po tych bliznach jestem pewien, że już nie raz ją stracił, ale teraz...
- Co teraz ?
- jeśli ta trójka nie przestanie walczyć...żadne z nich nie przeżyje...
- Chwila. - Zdziwiłem się - Jaka trójka ?
- Sam. - Usłyszałem echo rozchodzące się ogrodzie.
- Wola cię. - Powiedział Luki spoglądając w niebo. - Powinieneś iść, już i tak cię za długo przytrzymałem.
- Chwila, potrzebuję odpowiedzi, o jaką trójkę ci chodziło, i jak mogę pomóc Tom'owi ?
- nie możesz. To jego walka. Z jego potworami.
Czarne kwiaty z ogrodu zaczęły gubić swoje płatki pokrywając otoczenie jeszcze większą czernią.
Zamknąłem oczy, a gdy znów je otworzyłem leżałem na podłodze, a Max siedział koło mnie.
Po woli podniosłem się do siadu.
- W porządku ? - Spytał podając mi ręcznik.
Pokiwałem głową, wciąż rozmyślając o słowach mojego potworka. Zabrałem recznik i zacząłem wycierać oczy i usta z czarnej mazi.
- Luki chciał ci coś powiedzieć ? - Spytał.
- Ta...
- Co takiego ?
- Mam się nie zbliżać do Tom'a. Oraz, że Tom ma ogromne kłopoty.
.
..
...
*Perspektywa Tom'a*
...
..
.
Nie wiem jak, ale woda, która otacza mnie z każdej strony nie wyrządzała mi żadnej krzywdy.
Mogę się w niej poruszać i bez problemu oddycham. Jedyne co mi ogranicza to pole widzenia. Wszystko jestem albo czarne, albo rozmazane.
Nie ważne gdzie płynę nic się nie zmienia, więc po co to w ogóle robić ?
Włożyłem ręce do kieszeni bluzy, zamknąłem oczy i po prostu dałem się nieść wodzie w nieznane.
Nie wiem ile tak płynąłem, ale w pewnym momencie z tego stanu wyrwał mnie cichy piska, chyba coś jakby płacz.
Rozglądałem się do okoła, ale nic nie widziałem, więc postanowiłem zdać się na słuch. Zamknąłem oczy i popłynąłem w stronę tych dźwięków.
Coś kazało mi wystawić ręce przed siebie, więc nie wiele myśląc zrobiłem to poczułem, że coś chwyciłem.
Drzyciągnąłem do siebie coś małego i ostrożnie przytuliłem się do tego, płacz ustał.
Woda zaczęła powoli opadać, a kiedy całkowicie zniknęła mogłem zobaczyć co trzymałem w rękach.
Nie wiem jak to nazwać.
Wyglądało trochę jak duży kot, albo may pies z tylko jednym czarnym okiem i rogami na głowie.
Nawet mimo mokrego futra było bardzo urocze.
- ZOSTAW GO !
Wystraszony nagłym krzykiem upuściłem stworka, który uciekł nie wiadomo gdzie.
Zdezorientowany odwróciłem się do Tom'iego.
- Nie zbliżaj się do niego ! - Mówił wkurzony. - Nie zasługujesz by go mieć !
- Uspokój się dzieciaku. Tylko go trzymałem, nie chciałem zabierać twojego zwierzaka.
- ...on nie jest mój...- odwrócił wzrok na podłogę.
- Więc czyj ?
- On nie należy do nikogo... nawet nie próbuj się do niego zbliżać !
- Jak chcesz. - Podszedłem do Tom'iego tak, że dzieliło nas ledwie parę metrów. - Przepraszam. - Moje słowa mocno zdziwiły Tom'iego. - Przepraszam, za to że przez moje słowa pomyślałeś, że chce cię zabić. Wcale nie to miałem na myśli.
- uważaj bo uwierzę. - Odwrócił się do mnie plecami.
- Nie musisz mi wierzyć, ale wypuść mnie stąd.
- Żebyś mógł się mnie pozbyć ? Jeszcze czego ?
- Ja pier, - Wziąłem głęboki oddech. - Pójdźmy na układ. Powiedziałeś, że mnie potrzebujesz, bo beze mnie nic nie możesz zrobić. Wiec, potrzebujesz nosiciela do życia, prawda ?
- tak... - Spojżał na mnie przez ramię.
-Znajdę go dla ciebie, a wtedy ty zostawisz moje ciało i dasz mi spokoju, okej ?
- Debil.
- Tak, tak, już to musiałeś. To jak, zgadzasz się ?
- Debil.
- Tak, wiem, ale powiedz czy się zgadzasz ?
- Debil.
- Płyta ci się zacięła, czy co ? - Podszedłem bliżej i strzeliłem mu pstryczka w czoło.
- Ał ! To bolało ! - Złapał się za głowę.
- To odpowiadaj, jak do ciebie mówię.
- Jak ty chcesz niby przenieść moje DNA do innego ciała ? To nie jest takie łatwe jak mogłoby ci się wydawać !
- Ale jest wykonalne, co nie ?
- ...nie wiem, może...
- Tord na pewno coś wymyśli, więc o to już się nie martw, tylko powiedz mi czy się zgadzasz.
Tom'my patrzył raz na mnie, a raz uciekał gdzieś wzrokiem, byle tylko nie natrafić na mój.
- przemyśle to. - Powiedział niepewnie.
Znowu zmienił się w czarną maź i zniknął wtapiając się w resztę czarnego otoczenia.
W sumie nigdy się nawet nie przyglądałem temu gdzie przebywam.
Rozejrzałem się do okoła.
Ehm, nawet nie ma co oglądać.
Czarna podłoga i czarne pomieszczenie. Nic niezwykłego, z wyjątkiem tego małego stworka patrzącego się na mnie swoim czarnym okiem z rogu pokoju.
Rozdział Dwudziesty Piąty
KONIEC
2114
SŁÓW
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top