[40] 1/3

Taehyung pierwszy raz w życiu był w Busan. Musiał przyznać, że miejsce zapierało dech w piersiach. Bardzo podobały mu się widoki jakie miasto prezentowało. Co prawda nijak się to miało w jego opinii do wyglądu Seulu, ale wciąż robiło na nim wrażenie.

Szkoda mu tylko było, że nie przyjechał tu zwiedzać. Miejsce naprawdę wydawało się warte przemierzenia jego ulic.

Stanął przed ogromnym przybytkiem, spoglądając w górę. Nie dostrzegał szczytu. Ale co się dziwić. Główny budynek policji w całym mieście. Mógł spodziewać się, że nie będzie to kolejny, zwyczajny komisariat.

Chłopak wszedł do środka, mijając na swojej drodze zarówno ludzi w codziennych ubraniach, zestresowanych, lub owładniętych emocjami, jak i tych spokojnych, odzianych w ciemne garnitury, czy też eleganckie stroje biurowe.

Przełknął ślinę, tamując tym nerwy. Nigdy nie był jeszcze w takim miejscu. Poza tym bał się jak go odbiorą. Ale musiał to zrobić. Obiecał. I to bynajmniej nie sobie.

- Przepraszam? - podszedł niepewnym krokiem do lady, zatrzymując się przed nią nie do końca śmiały.

Ściągnął na siebie uwagę kobiety, siedzącej za biurkiem, która skończyła teraz patrzenie się w komputer i zatrzymała oczy na nastolatku.

- Tak, słucham? - nieco była zdziwiona. Raczej rzadko miała przed sobą tak młodych chłopaków, którzy z własnej woli przychodzili na policję. Zazwyczaj byli tu na siłę przyciągani przez funkcjonariuszy i marzyli tylko o tym, żeby jak najszybciej wyjść.

- Mam pewne pytanie ...

Taehyung sięgnął dłonią do kieszeni, z której wyciągnął telefon. Trzęsącą się lekko ręką odblokował jego ekran, po czym włączył stronę internetową, która w ostatnim czasie nie pozwalała mu skupić się na czymkolwiek innym. Albo nie sama w sobie strona, ale jej treść.

Na samej górze widniała ogromna nazwa artykułu, któremu owa domena była poświęcona.

'BRUTALNE MORDERSTWO W JEDNORODZINNYM DOMU. TRZYOSOBOWA RODZINA ZOSTAŁA ZNALEZIONA MARTWA. ŚLEDZTWO W TOKU.'

- ... ile pani wie o sprawie rodziny Park?

*** 

Wokół było strasznie głośno. Wszędzie słychać było śmiechy, rozmowy, muzykę. Oczom trudno było skupić się na jednym obiekcie. Co chwilę przed twarzą przebiegały mi jakieś osoby, które teoretycznie chodziły do mojej szkoły, ale praktycznie to większości nawet nie kojarzyłem.

Wszystko było takie kolorowe i wesołe. Gdzieniegdzie biegały pierwszoklasistki, którym została przydzielona brudna robota rozdawania ulotek i informowania przybyłych osób o tym, gdzie co się znajduje i o której godzinie zaczyna się jaki pokaz.

Ale jak co roku, szkoła się postarała.

- Podoba ci się, Jiminnie? - zbliżyłem mu się do ucha, żeby dokładnie mnie słyszał. Mimo wszystko szmery dookoła zagłuszały każdy głos, dlatego trudno by było prowadzić normalną rozmowę.

Konkurs talentów był u nas prowadzony w formie takiego festynu. Wszędzie były jakieś stoiska z jedzeniem, gry, zabawy, ale ogólnie to każdy czekał na moment, gdy na scenę wejdą artyści, z gotowymi dla obserwatorów pokazami. Do prowadzenia zawsze wyznaczano dziewczynę i chłopaka z najstarszych klas, którzy, wiadomo, mieli być takimi wodzirejami całości. W gruncie rzeczy oznacza to, że pilnowali, aby każdy dobrze się bawił.

- Jest pięknie! - Jimin uśmiechnął się, zaciskając dłoń na mojej.

Sam też się uśmiechnąłem o wiele wyraźniej, gdy tylko zobaczyłem wyraz twarzy Chimchima. Jego promienny grymas mógłby spokojnie zastąpić słońce i dawać nawet więcej światła. Ja chętnie przystałbym na takie coś. Oznaczałoby to, że mógłbym patrzeć na niego non stop. A to było moim marzeniem, od kiedy zaczął być dla mnie taki ważny.

Ogromnie cieszyłem się z faktu, że mu się podobało. To w końcu ja namówiłem go, żeby tu przyszedł. Gdyby nie był tym miejscem zachwycony, lub co gorsza stwierdziłby, że jest niefajne, czułbym się winien tego, że nie bawi się dobrze. Bo byłaby to tylko moja [wątpliwa] zasługa.

- Wiesz Jiminnie ... ostatnio zastanawiałem się nad tym, co mi kiedyś powiedziałeś. Po twoim przyjeździe do Seulu. - jedna kwestia faktycznie nie dawała mi spokoju. Było to nie tyle podejrzane, co zastanawiające. Bo pomimo wszystko, nie znałem na to odpowiedzi. - Co miałeś na myśli mówiąc 'znalazłem cię'?

Ja mam tutaj na myśli sytuację zaraz po tym, jak przyszedł do szkoły. Kiedy go jeszcze 'nie znałem'. Jedna z naszych rozmów wtedy skończyła się na tym, że powiedział mi coś takiego. Lub może nie skończyła, ale to mi zapadło w pamięć. Interesowało mnie to ogromnie.

Jimin zacisnął mocniej dłoń, po czym jakby rozszerzył oczy, ale i uśmiech.

- Powiedziałem coś takiego? - odwrócił twarz w moim kierunku, zaciskając lekko brwi.

Nie wiem dlaczego, ale usłyszałem jak łamie mu się głos. Czy powiedział coś takiego? Cóż, tak samo jak co do większości spraw w ostatecznim czasie miałem mętlik w głowie, tak tego akurat byłem pewny.

- Tak Jiminnie. - uśmiechnąłem się do niego, chcąc jakby dodać mu tym pewności. Nie wiem czemu, ale wydawał się speszony.

- Ah! Tak! - zaśmiał się. - Faktycznie, Jungkooshie. Już sobie przypomniałem. - rozszerzył oczy.

Ale nie tak zwyczajnie. Otworzył je tak szeroko, jak jeszcze nigdy. Zacisnął mi rękę na mojej. Zabolało mnie to bardzo. Poczułem jak zdrapuje mi skórę paznokciami.

- Bo cię znalazłem. - zaśmiał się dziwnie.

Pierwszym moim odruchem było delikatne cofnięcie się do tyłu. Kiedy jego palce wciąż raniły moją dłoń. Kiedy jego oczy, te których jeszcze nigdy nie widziałem i nie znałem patrzyły na mnie maniakalnie. Zacząłem czuć niepokój. Strach.

Ale po chwili wszystko zniknęło, kiedy ciało Jimina przylgnęło do mojego, a on sam ułożył głowę bokiem na mojej klatce piersiowej.

- Kocham cię, Jungkooshie. - powiedział potulnym głosem. - Jesteś moim bohaterem.

Zrobiło mi się ciepło na sercu.

Tak bardzo uwielbiałem kiedy Jiminnie mówił takie rzeczy. Że mnie kocha. Kiedy prawił mi komplementy. Kiedy mogłem poczuć się przy nim wartościowo. Bardziej wartościowo niż kiedykolwiek wcześniej. Bo nikt inny nie dawał mi tego co Jimin.

Chciałem go pocałować. Ale wokół było za dużo ludzi. Chciałem pocałować go inaczej. Tak, że musielibyśmy być do tego tylko we dwóch. Właśnie na to miałem teraz ochotę. Być z nim sam na sam.

- Chodź Jiminnie. - złapałem go za dłoń, po czym odsunąłem od siebie i zacząłem iść, ciągnąc go. - Na hali nikogo teraz nie ma.

Właściwie to cała szkoła była wtedy pusta. Każda klasa została sama sobie, więc wszystkie idealnie by się nadawały, żeby tam teraz prywatnie powiedzieć. Ale sala sportowa była najbliżej. A i jednocześnie istniało najmniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś tam wejdzie.

***

Wychyliłem się delikatnie zza drzwi w celu upewnienia, że na sto procent jesteśmy we dwóch. I tak, nikogo na hali nie było.

Złapałem Jimina za dłoń i powoli, a przy tym cicho wprowadziłem go do środka, uśmiechając się do niego cały czas. Pociągnąłem go za sobą aż na sam środek boiska, łapiąc go za obie dłonie.

Stałem tak patrząc się na niego. On patrzył na mnie. Właśnie miałem go pocałować. Kiedy usłyszałem głos.

- Wiecie może która godzina? - spojrzałem na bok, widząc Taehyunga. - Zapomniałem zegarka. - uśmiechał się do nas promiennie.

- Tae ... znowu nam przerywasz. - odparłem z wyrzutem. No ile można być na kogoś ciętym?! Gość się uwziął, czy jak?!

- O! Jednak mam telefon! - zaśmiał się, sięgając do kieszeni po urządzenie. - Równo siedemnasta. - pokazał nam ekran, jakbyśmy mu nie wierzyli. Ja nie darzyłem go zaufaniem tylko jeśli chodziło o sprawy z Jiminem. Co do reszty nie miałem powodu, żeby mieć wątpliwości. - Wiecie co to oznacza?

Spojrzałem na Jimina. Kompletne niezrozumienie. U mnie tak samo.

- On wie. - Tae wskazał na Jimina. - Wiesz, co nie? - zaśmiał się, łapiąc za głowę. - Bo ja już wiem wszystko.

Zacisnąłem brwi. Czułem się jak totalnie wyrwany z kontekstu. Jakby ktoś nagle postawił mnie w randomowym miejscu, bez wglądu na to, co się tam przed moim przybyciem działo. W głowie miałem pustkę jak za PRL-u na półkach.

- Tae daj już spokój! - objąłem Jimina ramieniem, przyciągając do siebie. - Nie rozumiesz, że się kochamy?! Ty zazdrosny ...

- Właśnie Hoseok umiera. - zacisnął usta w wąską linię, po czym pociągnął nosem. - Równo o siedemnastej miał mieć występ. O tej godzinie postanowił się powiesić. W swoim pokoju. Jego rodzice właśnie stoją pod sceną i czekają na jego taniec. Ale on wrócił do domu. Dzisiaj znajdą jego ciało. - odetchnął głęboko, kiedy z jego oczu popłynęły łzy. - Nie mogłem go od tego odwieść. Ale mogłem spełnić jego prośbę.

Co Tae mówił?! Co on ...

Nie ... nie wyglądał jakby kłamał. Hobi ... nie pogodziłem się z nim. Nie wierzyłem. Ja ... Jimin złapał mnie szczelnie za dłoń.

- Jungkook ... - Taehyung spojrzał na mnie poważnie, jakby jego wzrok mnie przebił na wylot. Nie mogłem się ruszyć pod jego wpływem. - ... porozmawiajmy o Jiminie.

Okryłem roztrzęsionego nagle Jimina ramieniem.

- Znowu chcesz o nim rozmawiać? - zapytałem z wyrzutem. Miałem dość drążenia jednego tematu. Miałem dość natarczywości. Miałem dość. Chciałem po prostu przytulać się do Jimina. Na zawsze.

- Kiedy Jungkook, nie rozumiesz mnie. - zaśmiał się lekko, ale jakby smutno przy tym. - Ja nie chcę rozmawiać o nim. - wskazał palcem na Jimina, skulonego przy mnie jak kotek. - Chcę porozmawiać o Park Jiminie.

Nie zrozumiałem też i tego.

Ale wtedy Tae przyszedł mi z ... ratunkiem? Nie wiem. Naprawdę ... wolałbym nie zobaczyć tego. Byłoby lepiej.

Wyciągnął telefon, w którym było coś napisane. Jakaś strona internetowa, a w niej coś o morderstwie rodziny Park. W każdym razie to sugerował nagłówek.

- Jungkooshie nie czytaj tego. On kłamie. - Jimin położył mi dłonie na twarzy, odwracając ją do siebie. - Chodźmy stąd. Kocham cię Jungkooshie.

Ale moja ciekawość przeważyła. Odsunąłem się od Jimina i spojrzałem na telefon Taehyunga.

Tam był artykuł. O tym, że jakiś rok temu znaleziono rodzinę Park brutalnie zamordowaną w swoim własnym domu. To był ich dom. To ... to był dom Jimina. Byłem tam nieraz. To był jego dom. A na podłodze leżały jego zwłoki.

Spojrzałem na Jimina. Patrzył na mnie rozbieganym wzrokiem i szokiem na twarzy.

Przecież ... Jimin stał przede mną.

- Jungkooshie ... on kłamie. Pewnie sam to zrobił w photoshopie. - oplótł się swoimi rękoma. - Jungkooshie ... boję się.

- J-Jiminnie? - nie miałem pojęcia co myśleć. Jakby cały mój świat się zatrzymał. Jakby wszystko nagle zaczęło się sypać.

- Zabiłeś Jimina i jego rodziców. Zabiłeś Jina. To ty wysłałeś do Namjoona ten list 'od Seokjina', przez który się zabił. Zabiłeś Yoongiego. Przeciąłeś hamulce dla brata Jungkooka. Zabiłeś tego chłopaka w psychiatryku. I zabiłeś swojego opiekuna.

Po ostatnim słowie Jimin zacisnął dłoń w pięść, a jego oczy spojrzały na Taehyunga, po czym wypełniły się furią. Jeszcze nigdy go takiego nie widziałem. Sam się zląkłem.

- Prawda? Choi Miyoon?

Wtedy straciłem kontakt z rzeczywistością. Nie miałem pojęcia ile tak stałem ani co się działo dookoła.

W pewnym momencie Jimin sięgnął do kieszeni, z której wyciągnął scyzoryk. Chwilę później widziałem Taehyunga, który dławił się własną krwią. I Jimina, który siedział mu na biodrach i wbijał w niego nóż. Wszędzie. Tae miał dziury w całej klatce piersiowej.

Telefon upadł gdzieś dalej. Rozbijając się na podłodze.

Jimin dźgał go, aż do momentu, kiedy martwy wzrok Taehyunga nie padł na mnie, a po jego policzku spłynęła ostatnia łza.

Wtedy Jimin odchylił się do tyłu, oddychając.

W ułamku sekundy odwrócił do mnie głowę, a wraz z tym ukazał swoją twarz, całą pokrytą krwią Taehyunga.

Zamarłem. Sam też przestałem oddychać.

- Jungkooshie ... - uśmiechnął się tak delikatnie i słodko jak zawsze. Tak niewinnie. Mój Jiminnie. Mój ... - ... zrobiłem to wszystko dla nas.

Cdn.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top