[4]
- Chłopaki chcą spieprzyć z ostatniej lekcji.
Momentalnie zaprzestałem dotychczas robionej czynności.
Długopis ścisnąłem w dłoni jeszcze mocniej, tym bardziej, że nawet nie musiałem patrzyć na Taehyunga, żeby wiedzieć jaki miał wyraz twarzy, kiedy to mówił.
Takie rzeczy zawsze działały na mnie jak kubeł zimnej wody na twarz. Szczególnie, że to przeze mnie i Tae zawsze w szkole zostawał.
- Zostanę z tobą. - jego ton przybrał delikatniejszy i znacznie milszy odcień.
I znowu ja.
- Nie. - zacząłem, przerywając mu jego litości co do mojej osoby. - Ja też uciekam. - pewnie popatrzyłem mu w oczy.
Chociaż wiedziałem, że będę tego żałować.
Bardzo.
***
- Wróciłem. - na wstępie oświadczyłem, wiedząc już jak bardzo mam przerąbane.
Od początku nie miałem ochoty przychodzić do domu, ale musiałem mieć gdzie spać.
Pieprzone potrzeby fizjologiczne.
- Czy tobie się już całkiem w tej pustej głowie poprzewracało?! - z miejsca napadł mnie wściekły ojciec, wymachując mi przed twarzą dłonią. - Nic nie będziesz miał! Może w końcu zmądrzejesz!
Nawet się nie odzywałem. Nie było warto. I tak moje słowa nic by nie wskórały. Po prostu stanąłem, zacisnąłem rękę na torbie, i starałem się w głowie zniwelować te krzyki. Miałem już ten mechanizm idealnie obczajony. Za dobrze to znałem.
- Jesteś niereformowalny! - matka rzuciła jakąś gazetą o podłogę. - Do grobu nas wpędzisz tymi swoimi wybrykami!
- Przepraszam. - wyszeptałem, patrząc w podłogę.
- Co 'przepraszam'?! - znowu zaczął ojciec. - I spójrz mi w oczy jak do ciebie mówię, gówniarzu! - wskazał na mnie palcem wskazującym.
Chciałem już iść do pokoju.
Zapadła chwila ciszy, kiedy oboje patrzyli na mnie, jak na największą pomyłkę w swoim życiu. A w sumie to ja nią chyba byłem, także to by się zgadzało.
- Dlaczego nie możesz być jak Junghyun?! - matka uderzyła ręką o stół.
Nic mnie tak bardzo nie irytowało jak te ich bezbłędne porównywanie mnie do niego.
- Bo może nim nie jestem? - wzruszyłem ramionami.
Niby miałem się nie odzywać, ale takie rzeczy mnie łamały.Tym bardziej, że moja wola do najsilniejszych nigdy nie należała.
- A szkoda. - wtrącił ojciec, zakładając ręce na krzyż. - A teraz obiad i do pokoju. I nie wychodzisz aż do kolacji. Potem też nie. - dodał już bez krzyków, ale wciąż tym swoim poważnym, rozczarowanym tonem. - Jeszcze raz taka akcja i koniec spotkań z tymi twoimi przyjaciółmi. Z Taehyungiem możesz się przyjaźnić. To jest porządny chłopak. Ale ta reszta ściąga cię na dno. Szczególnie ten chłopak z białymi włosami. - Yoongi.
- Nawet go nie znacie. - dodałem wciąż cichym głosem. Gdybym krzyknął to dopiero by było.
- Żyjemy na tym świecie trochę dłużej niż ty i pewne rzeczy widzimy od razu. - ojciec pokiwał na mnie głową widocznie też już mając dość tej rozmowy.
Moja mama jest taką osobą, że kłóciłyby się do upadłego. Za to tato zawsze znał umiar wszystkiego. To w nim ceniłem.
Zacisnąłem pięść mocniej.
Bo pomimo, że jak już mówiłem mój ojciec był rozsądnym człowiekiem co do takich kwestii, to wciąż nie zgadzałem się z tym co stwierdził. I o Yoongim, i o reszcie.
- Nie jestem głodny. - parsknąłem, wchodząc po schodach.
Pewnie zebrałem przy tym rozczarowane i pogardliwe spojrzenia moich rodziców, ale jakoś mało mnie to interesowało.
Po prostu chciałem znaleźć się poza zasięgiem tego wszystkiego, co mi już na wejściu sprezentowali.
***
Patrzyłem na tętniący życiem obraz Hoseoka, który poruszał się tak płynnie i zgrabnie, niczym woda w potoku.
Jego taniec niesamowicie relaksował i koił.
Szczególnie, że miałem występy tak niesamowitego tancerza jak on na żywo, i to jeszcze za darmo. I prywatnie.
- I jak ... ci się podoba. - wysapał, zatrzymując się w miejscu z niepewnością na twarzy.
- Hmm. - zacisnąłem ze sobą dłonie. - To było zajebiste. - dodałem spokojnym tonem. - Ale ja bym dodał jednak trochę więcej energii. Tańczyłeś zbyt spokojnie. Więcej werwy i to jest to. Scena twoja.
- Aaaa! - krzyknął, rzucając się na mnie. - Kocham cię, Jungkook! - dodał, zaciskając na mnie ręce.
- No wiem, wiem. - poklepałem go po plecach. - Ale to tylko i wyłącznie twoja zasługa. Wymiatasz, gościu. Ja ci to tylko powiedziałem.
- Serio, Jungkook. Jesteś najlepszy. - odsunął się ode mnie, mierząc się ze mną szczęśliwą twarzą, po czym wstał, podając mi dłoń. - Dobra, spadamy, bo te głupki pewnie na nas czekają. - dał mi z żółwika w ramię.
Zeszliśmy na parter, po czym opuściliśmy budynek szkolny.
Faktycznie byli. Ale to nic nowego. Zawsze każdy na każdego czekał. Tak to już u nas się odbywało.
- Idą! - krzyknął na nas Yoongi, zwracając tym uwagę innych w naszym kierunku. - Co ty Hobi, pedalisz się z królikiem? - chodzi o mnie, jakby ktoś nie wiedział.
Wciąż nie rozumiem czemu mnie tak nazywa.
- Namjoon! Nasze dziecko jest gejem! - Seokjin potrząsnął Namjoonem, uśmiechając się przy tym jak szaleniec. - Jestem taki dumny! - ścisnął ze sobą ręce na wysokości serca.
- Ja nie jestem ...
- Jeon Jungkook. - spojrzeliśmy w bok, natykając się na blondwłosego, niskiego chłopaka. Na Jimina. - Co teraz zamierzasz robić, Jeon Jungkook? - przechylił głowę na prawą stronę.
- Że teraz teraz, czy w najbliższym czasie? - skrzywiłem się.
- Tak. - uśmiechnął się szerzej.
Aha.
Skrzywiłem się jeszcze bardziej, ściskając ze sobą brwi.
- A więc ... teraz idę gdzieś razem z moimi przyjaciółmi. - wskazałem na nich palcem.
Jimin machnął głową, wciąż prezentując ten swój uśmiech.Nic już nie mówił, po prostu patrzył tak na mnie swoim dziecięcym wzrokiem.
- Miłej zabawy, Jeon Jungkook. - dygnął, odwracając się, po czym odchodząc na kilka kroków.
Usiadł na pobliskiej ławce, zaczynając patrzeć w niebo. Plecak położył sobie na kolanach, zaciskając na nim ręce w uścisku.
- Idziemy? - zagadnął do mnie Hoseok, wyprzedzając mnie.
Zanim jednak wykonałem jakiekolwiek posunięcie, spojrzałem na Seokjina, przypominając sobie jego słowa.
Kurde.
Nie do końca miałem ochotę robić to, co postanowiłem. Ale na tym chyba polega dojrzałość.
- Jimin. - poszedłem w jego kierunku, przystając po chwili wprost przed nim. - Czekasz na kogoś?
Przerzucił oczy na mnie, dziwiąc się jakby przez moment, po czym znowu uśmiechnął się wesoło.
- Nie. - kiwnął głową. - Jestem samowystarczalny.
- A ... - zawahałem się przez moment. Co prawda pewności nie miałem, ale jakaś część mnie wiedziała, że się zgodzi. - ... może chciałbyś pójść ze mną?
- Bardzo bym chciał. - rozpromienił się cały.
Tymczasem ja stalem jak wryty, zastanawiając się, czy dobrze zrobiłem.
No z jednej strony na pewno. Właśnie zrobiłem coś miłego dla chorego chłopaka. Ale z tej drugiej, nawet nie spytałem moich przyjaciół o zgodę. A nie mogłem zakładać, że dla nich nie będzie to żadnym problemem.
Tym bardziej, że byłem pewien, że Jimin nawet się do nich nie odezwie. Co na serio może wydawać się niekulturalne. Tak jak mnie na początku.
- No to chodźmy. - powiedziałem, kiedy żaden z nas nic nie mówił. Tylko patrzyliśmy jeden na drugiego.
- Oki doki, małe foki. - co to było?
Wstał z miejsca, zakładając plecak na plecy i otrzepując spodnie.
Odwróciłem się, chcąc zacząć iść do grupy, ale zanim to zrobiłem poczułem jak Jimin łapie mnie za rękę.
- Co ty robisz?! - chwilowo chyba zapomniałem o jego rzekomym upośledzeniu, wyrywając dłoń i patrząc na niego jak na drapieżcę. - Znaczy ... wiesz, chłopacy w naszym wieku nie powinni trzymać się za ręce, Jimin. To źle wygląda. - poprawiłem potulnym głosem.
- Ale oni się trzymają. - wskazał na Seokjina i Namjoona.
I jak mu to teraz wytłumaczyć ...
- No tak ... ale my nie jesteśmy tacy jak oni. - pogładziłem go po włosach. Mięciutkich jak aksamit. - Oni są zakochani. A my jesteśmy ... - moment się zastanowiłem.
Tak naprawdę nie wiedziałem jak nazwać to, co się pomiędzy nami działo. Tym bardziej, że nic się nie działo. Ja po prostu byłem trochę odgórnie zmuszony do spędzania z nim czasu. Szkoda mi go było bardziej niż kogokolwiek innego. Był najmilszą osobą, jaką znałem. Oczywiście tylko względem mnie. Ale to jak najbardziej subiektywna opinia i tego nie kryję.
- ... przyjaciółmi. - dokończyłem, świadom tego, że właśnie takiej odpowiedzi ode mnie oczekiwał.
- A przyjaciele nie trzymają się za ręce? - przechylił głowę.
- No raczej nie. - z jego włosów zjechałem mu dłonią na bark, potrząsając nim delikatnie. - Chodźmy już, co?
- Dobrze, Jeon Jungkook. - uśmiechnął się na nowo.
Tym razem wspólnie już podeszliśmy do reszty.
Patrzyli na nas z takim zdziwieniem i nie tyle dezaprobatą, co bardziej niecierpliwością. A w każdym razie tak to wyglądało.
Jedyne co to Jin wydawał się emanować jakąś dumą, czy spełnieniem. Czymś w tym stylu.
- Ludzie, to jest Park Jimin. - wskazałem na niego. - Nowy kolega z klasy mojej i Taehyunga. Jest bardzo nieśmiały. - kolejny raz ułożyłem mu dłoń na barku.
Każdy po kolei powiedział mu 'cześć' i na tym się skończyło.
Jimin ani jednemu nie odpowiedział.
***
Przeszliśmy połowę drogi do domu Yoongiego w takiej atmosferze, jak zawsze. Rozmawialiśmy między sobą o tematach, które towarzyszyły nam na co dzień.
Jedyne co się zmieniło to to, że obok szedł Jimin, patrzący cały czas pod nogi, nie wtrącający swoich słów ani razu.
Trzymał ręce na ramionach od plecaka, pochylony lekko do przodu, garbiąc się przy tym nieznacznie.
Wokół słyszałem śmiechy chłopaków. Sam też się śmiałem, ale zapomniałem z czego, kiedy moje spojrzenie padło na niego.
Ucichłem.
I mimo tego hałasu, jaki panował, wydawało mi się, że jestem z nim w tej ciszy sam na sam.
Aż do chwili, kiedy Namjoon, nie uderzył mnie w plecy.
- Co nie, Jungkook? - zawiesił się na mnie.
- Yhm? - westchnąłem, momentalnie patrząc na niego. - Tak, tak. - nie do końca wiedziałem czemu przytakuję, ale jakoś nie miało to wtedy dla mnie znaczenia.
- No widzisz Jin? - odszedł ode mnie, szturchając Seokjina ramieniem. - Nawet Jungkook mówi, że mam rację.
- Wolne żarty. - Seokjin przewrócił oczyma, zakładając ręce na krzyż.
A ja chciałem wrócić do patrzenia na Jimina ... ale jego już nie było.
Rozejrzałem się wokół, szukając go.
Nigdzie go nie było.
- Gdzie jest Jimin? - spytałem spanikowany.
Rozmowy ustały, a chłopaki spoważnieli, też zaczynając patrzeć wokół.
- Nie ma go? - zapytał Tae, ale to chyba było retoryczne.
- Pewnie już wrócił do domu. - stwierdził Yoongi. - Był tak cicho, że nawet nie zauważyliśmy jak sobie poszedł.
- Kiedy jeszcze przed chwilą ... - dalej się rozglądałem.
- Jungkook. - Hoseok położył mi dłoń na barku. - Ma osiemnaście lat. Da radę sam wrócić do domu. - uśmiechnął się do mnie.
- Jimin jest chory. - odsunąłem się, patrząc na nich wystraszonymi oczyma.
- Jungkook, wiem co mówiłem, ale nie mam co do tego pewności. - Seokjin przemówił, chcąc mnie uspokoić.
Ale w tamtym momencie naprawdę się o niego martwiłem.
- Jimin jest chory. - powtórzyłem z większym naciskiem. - A ja wziąłem go ze sobą i teraz może nie wiedzieć gdzie jest. - odsunąłem się od nich.
- Gdzie idziesz? - zagadnął Tae.
- Poszukać go. - dodałem, już wtedy biegnąc.
- Jungkook, nie zgrywaj się. - odpowiedział mi.
Nie odpowiedziałem już na to.
Wbiegłem w pierwszą lepszą uliczkę, patrząc na każde jej miejsce, doszukując się jego blond włosów.
Nie było go.
Pobiegłem dalej, do innej. Znowu się rozglądałem, a jego znowu nie było.
Potem kolejna. I jeszcze jedna.
- Jimin! - wydarłem się na całe gardło, zatrzymując w końcu i dysząc ze zmęczenia. - Jimin! - powtórzyłem jeszcze głośniej.
I wcale nie chodziło o to, że jakoś zależało mi na nim. Po prostu byłem na siebie zły, że nie dopilnowałem niepełnosprawnego chłopaka, przez co może mu się stać jakaś krzywda.
Ale co miałem zrobić? Nigdzie go nie było. Nie mogłem godzinami włóczyć się po mieście, szukając go.
Wziął i przepadł jak kamień w wodę.
Poza tym Hoseok miał rację. Ma osiemnaście lat. Da sobie radę sam. Codziennie przecież sam wraca. Znaczy chyba. Tak naprawdę to nic o nim nie wiedziałem.
Poprawiłem torbę na dłoni, rozglądając się po raz ostatni.
Nic się nie zmieniło.
- Gratulacje kutasiarzu. - powiedziałem sam do siebie, wzdychając z dezaprobatą.
Cdn.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top