[38]
Nerwowo stawiane kroki chłopaka odbijały się drobnymi hukami o powierzchnię chodnika.
Niemo wymijał innych przechodniów, których wcale tak dużo nie było. Tak, wieczorem większość osób siedziała już w domu, tym bardziej, że był wtorek, czyli niemalże środek tygodnia. Każdy miał pracę lub szkołę i zwyczajnie nie było czasu na takie przechadzki.
On też wcale nie miał innej sytuacji. Też pewnie powinien siedzieć właśnie w pokoju i się uczyć. Ale były sprawy ważne i ważniejsze. Zdawał sobie z tego sprawę.
Bo 'Hosoek zawsze był osobą, która potrafiła stwierdzić co jest bardziej naglące'.
Zatrzymał się przed bramą, od której wcisnął domofon, aby jak najprędzej dotrzeć do konkretnego mieszkańca. Sam nie potrafił zliczyć ile razy zetknął palec z plastkikowyk guzikiem, mającym zaalarmować domowników, że ktoś stoi pod furtką.
W pewnym momencie drzwi uchyliły się, a wyszedł z nich na pierwszy rzut oka wściekły nastolatek, który pewnie zacząłby teraz besztać przybysza za nadgorliwość. I w sumie zaczął, ale nie skończył.
- Hobi, czy tobie ...
- Taehyung, musimy pogadać.
***
- Niech doktor będzie szczery. - mój ojciec ukrócił wywód lekarza, który jakby ubierał swoją wypowiedź w ładne słówka. Chyba z dziesięć minut gadał o tym, jaką to dobrą opiekę mój brat otrzymuje w ich szpitalu, podczas gdy chcieliśmy wiedzieć tylko jedno, tak na dobrą sprawę. - Czy mój syn się obudzi?
Doktor westchnął jedynie, widocznie niezadowolony pośpiechem taty. No tak. To już było od początku wiadome, że ma złe wieści. W innym wypadku powiedziałby wprost. A tak wolał to przeciągać ile wlezie. Cóż, ja też nie lubiłbym mówić komuś, że jego dziecko nigdy do niego nie wróci.
- Szanse są naprawdę nikłe. Prawie że zerowe. - wygarnął w końcu.
Oczywiście, było mi przykro, ale nastawiłem się na to. Poza tym Junghyun sobie na to zasłużył. Chciał zniszczyć mój związek z Jiminem. To niewybaczalne. Czy był moim bratem, czy nie. To wciąż niewybaczalne.
Ale spiąłem się. Gdyby Junghyun się obudził miałbym zamiar przeprosić go i pogodzić się. Sprawy z Jiminem dalej bym mu nie wybaczył. Wiem, podkreślam to, ale jestem na niego przez to wściekły. Ale wciąż ... wolałbym jednak, żeby mnie jeszcze trochę powkurzał. To wciąż był mój jedyny brat, którego kochałem mimo wszystko.
- Słabo mi. - moja mama usiadła na krześle naprzeciwko lekarza Junghyuna. Spojrzałem na nią. Była cała blada. I wyglądała jakby zaraz miała zemdleć.
- Ale ... ale są szanse ... wciąż jakieś istnieją, prawda?! Sam pan to powiedział! - wstrzelił mój tato, atakując jakby faceta swoim tonem. Trochę to było głupie, bo gość miał ze stanem mojego brata tyle wspólnego co nic. On mu jeszcze pomógł w ogóle przeżyć.
- Proszę pana ... sam pan jest lekarzem, więc chyba wie pan doskonale co to znaczy.
Ojciec spojrzał na niego beznadziejnie. Dobrze wiedział co to znaczy. Chyba każdy by wiedział co to znaczy. Ale tak jak powiedział ten gość, mój tato sam jest lekarzem. Co sprawiało, że zdawał sobie sprawę ze znaczenia takiej diagnozy lepiej niż inni ludzie. Jednak nie muszę chyba mówić, że jako rodzic nie chciał jej do siebie dopuścić.
Tylko że co by o moim ojcu nie mówić [a można by mówić naprawdę wiele] nie był człowiekiem głupim. On w porównaniu do mamy potrafił zaakceptować rzeczy, na które nie ma wpływu.
Ta zaczęła jeszcze wykłucać się z tym lekarzem. Nie wiem po co, bo było to zupełnie bezcelowe. Ale czasem nie rozumiem mojej mamy, a jej zachowanie jest dla mnie kompletną niewiadomą.
Ja się nie odzywałem. Miałem dość siedzenia tam. Wolałbym wtedy być z Jiminem.
***
Jeszcze tego samego dnia spotkaliśmy się w naszym miejscu, kiedy już rodzice postanowili opuścić szpital, gdyż uznali siedzenie tam za bezsensowne. Poza tym mama cały czas miała łzy w oczach, patrząc na Junghyuna, więc tym bardziej nie opłacało się dłużej tam bytować.
Z Jiminem przytulaliśmy się ciasno do siebie. Czułem jego ciało tak wyraźnie, jakby było częścią mojego. Mógłbym zostać tak na zawsze. Jeszcze z pięknym widokiem zachodzącego nad miastem słońca. Promienie nie raziły oczu, ale dawały przyjemnie zderzające się ze skórą światło. Idealnie podkreślające charakter całej chwili.
- Jungkooshie? - Jimin przesunął dłonią po moim przedramieniu, przez co przeszły mnie lekkie ciarki.
- Tak, Chimchim? - popatrzyłem na niego.
Jednak on nie spoglądał w moim kierunku. Wzrok miał skierowany na to całe miasto. I uśmiechał się tak nieobecnie. Już dawno nie widziałem takiego wyrazu na jego twarzy.
- Twoi przyjaciele są o nas zazdrośni, Jungkooshie. - ułożył głowę na moim barku. - O naszą miłość.
Na początku jego słowa wydały mi się kompletnie nie na miejscu. Ogólnie. Z uwagi na to, że w nie nie uwierzyłem. Ale potem zastanowiłem się nad tym dogłębniej. I doszedłem do wniosku, że przecież on miał rację. To dlatego Hoseok go prześladował i oskarżał o tak haniebne rzeczy. To dlatego miałem wrażenie, że Taehyung próbuje mnie od niego izolować. Nienawidzili Jimina. I to dlatego, że nie umieli pohamować zawiści. Jak jakieś dzieci. Żałosne.
- Masz rację Jiminnie. - powiedziałem głosem w stylu 'olśniło mnie', również zwracając wzrok na miasto. - Masz zupełną rację. - zacisnąłem brwi.
Co się z nimi stało? Jak można popaść w aż takie skrajności tylko ze względu na zazdrość?
- To chyba nie są twoi prawdziwi przyjaciele, Jungkooshie. Gdyby nimi byli, cieszyliby się z twojego szczęścia. - przywarł do mojego ramienia mocniej.
Tak ... tak to prawda. Gdyby byli moimi prawdziwymi przyjaciółmi wspieraliby mnie. Wspieraliby moją miłość do Jimina. I wspieraliby nas, jako związek. A oni tylko próbują nas rozłączyć. Jak można być tak okrutną osobą?
- Ale nie martw się, Jungkooshie. - pocałował mnie w bark, odsuwając ode mnie głowę po chwili i patrząc wprost w moje oczy. - Przecież mamy siebie.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Widok Jimina obok był najlepszą rzeczą, jaka mnie w życiu spotkała. Naprawdę nigdy nie czułem tak pozytywnych emocji, jak kiedy byłem z nim. Kiedy wiedziałem, że mam wsparcie, że zawsze mogę się do niego zwrócić z czymkolwiek.
Chyba od zawsze brakowało mi takiej osoby.
***
- Jak dobrze wiecie za tydzień jest szkolny konkurs talentów. - nasz nauczyciel stał ze złożonymi na krzyż rękoma, patrząc na nas beznadziejnie. - Puszczę po klasie listę, żeby każdy mógł się wpisać. Udział jak zawsze nie jest obowiązkowy, ale fajnie byłoby gdyby chociaż kilka osób postanowiło go wziąć. - położył kartkę papieru na stoliku jakiejś dziewczyny z przodu. - Tylko to mają być sensowne talenty. I odpowiednie do waszego wieku. Zwyczajnie uprzedzam.
Tak, gadanie. Które i tak mnie nie interesowało po prawdzie, bo mój talent to brak talentu. Dlatego lista jakoś tak po prostu mnie omijała, tudzież była przekazywana przeze mnie dalej. Nawet się jej jakoś nie przyglądałem. Jest lista, nie ma listy. Tak było też tym razem.
Niedługo po tym dzwonek oświadczył koniec lekcji, a początek przerwy obiadowej. Niektórzy zostali jeszcze w klasie, żeby się wpisać, ale ja niemalże momentalnie wyszedłem za rękę z Jiminem. Niby zwykłe trzymanie ręki, ale od kiedy razem spaliśmy każdy jego dotyk był dla mnie zupełnie inny. Czułem go lepiej i reagowałem na niego dziesięć razy intensywniej. Miałem ochotę być z nim jeszcze bliżej. Jak wtedy.
- Przyjdziemy na dzień talentów, Jiminnie? - zapytałem patrząc na niego miło, i używając do tego przytulnego głosu. Nie czekając na jego odpowiedź dodałem jeszcze coś od siebie. - Jakiś czas temu obiecałem Hoseokowi, że będę mu kibicował z pierwszego rzędu. Możemy pójść razem.
Jimin zacisnął lekko brwi, przy czym wydał mi się być niezadowolony.
- Ale przecież Jung Hoseok zachowywał się karygodnie, Jungkooshie. - zacisnął dłoń na mojej.
Może i tak. Ale obiecałem. I chciałem to zobaczyć. Hoseok tańczył tak pięknie. Poruszał mnie tym zawsze. A poza tym, czego by nie zrobił, wciąż był moim przyjacielem. Dobry, czy zły. To wciąż był przyjaciel.
- Wiem o tym. - oświadczyłem lekko zmarnowanym już głosem. - Ale dalej chciałbym tam pójść.
Wzruszyłem ramionami.
Jimin nie odpowiadał przez moment. Chyba naprawdę nie miał ochoty się tam udawać. Świadczyła o tym zarówno niechęć na jego twarzy jak i sam fakt tego milczenia.
Dla niego mógłbym z tego zrezygnować. Przecież ... to nie było jakieś mega konieczne, żebym się tam zjawiał. W sumie to i tak byłem z Hoseokiem pokłócony, także nie wiem nawet, czy on w ogóle by chciał mnie zobaczyć podczas swojego występu. Jeszcze moja obecność by go jakoś rozproszyła.
- W takim razie oczywiście, że pójdziemy, Jungkooshie! - uśmiechnął się, wtulając we mnie. - Dla ciebie wszystko.
Cdn.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top